środa, 31 maja 2017

Kapitan Żbik Porwanie 9/10

W czwartym zeszycie z cyklu "międzynarodowego" mają miejsce kolejne dramatyczne wydarzenia. Żbik, jako "Inżynier" przenika do organizacji. Najpiew ubezpiecza przemyt dolarów do Bukaresztu, gdzie, wspólnie ze swą kolejną współpracownicą, por. Olą, rozbija w klasycznie bondowskim stylu miejscowy odłam szajki.
Następnie ma udać się do Pragi, by ubezpieczać transport złota, w drodze jednak zostaje obezwładniony i uwięziony przez bandytów - trudno powiedzieć, dlaczego, załóżmy, że został "rozpracowany".
Nieprzytomnego Żbika przestepcy przerzucają samolotem do Wiednia, Żbik jednak odzyskuje przytmność, ucieka i wraca do Budapesztu, by aresztować węgierski odłam siatki.

Saga opisująca zmagania kapitana Żbika z międzynarodową organizacją przemytniczą jest lepsza z numeru na numer - i to pomimo mnożących sie tu i ówdzie niedoróbek fabularnych. Wszystko to głównie za sprawą bardzo dobrej, przejrzystej i komunikatywnej kreski Rosińskiego (notabene artysta tak nie lubi swoich Żbików, ze blokuje dziś ich wznowienie - błędny on !). Żbikowi pomaga też obfitujący w żywe zwroty akcji, warto pędzący przed siebie "bondowski" scenariusz Krupki.

wtorek, 30 maja 2017

Kapitan Żbik - Podwójny Mat 8/10

Żbik nadal w Złotych Piaskach tropi organizację  przemytniczą . Nawiązuje kontakt z kolejną femme fatale, Eriką, zanim jednak przekaże jej spreparowane przez bułgarską milicję fałszywe brylanty następuje efektowna scena tytułowego "podwójnego mata", kiedy to brylanty dwukrotnie są przejmowane przez konkurujące grupy przestępców. Okazuje się, że Erika wraz ze swym pomocnikiem usiłuje okraść....samą organizację. Ucieka ona z brylantami do Budapesztu. W ślad za nią rusza kapitan Żbik, wciąż w roli przestępczego Inżyniera ....


Złudzenie socjalistycznego Bonda jest w tym zeszycie pełne. Żbik, zupełnie, jak jego angielski odpowiednik, krąży po nocnych lokalach Złotych Piasków, bawi się z atrakcyjnymi, a Złowrogimi przeciwniczkami i dalej rozpracowuje międzynarodowy gang przemytników kosztowności (do dolarów i brylantów dochodzi złoto). Bardzo pewny i przejrzysty rysunek Rosińskiego, pełen efektownych zwrotów akcji scenariusz Krupki - w efekcie wyszedł absolutnie rewelacyjny, przebojowy zeszyt

Wiesław Wernic Złe Miasto 6/10

"Złe Miasto" to ostatnia, dwudziesta powieść w westernowym cyklu Wiesława Wernica.
Bohaterowie cyklu - Doktor Jan i Karol Gordon przybywają do miasteczka Colding w Nevadzie, gdzie umówili się z zapoznanym wcześniej eksplorerem na wyprawę. W miasteczku panują dziwne porządki - wjazd i wyjazd są płatne, obowiązkowe jest uzyskanie karty pobytu, na rogatkach postawione są szlabany.. Zasady wprowadził nowy szeryf, który został nim po rozgromieniu prześladującej wcześniej miasteczko bandy, teraz rządzi w Colding wraz ze swymi pomocnikami.
Mimo takiego, wojskowego wręcz, drylu, nocą dochodzi w mieście do strzelaniny. Nieznani sprawcy zaatakowali  i zranili szeryfa - doktor Jan okazuje się niezbędny.
Z bohaterami nawiązuje kontakt również tajemniczy kupiec - który nie bardzo zajmuje się handlem, za to bardzo postacią szeryfa.
Wyjątkowo łatwy do przewidzenia finał ujawnia tajemnicę - sprawiedliwości staje się zadość a przyjaciele udają się w  dalszą podróż.


Zakończenie przygód Doktora Jana i Karola Gordona jest całkiem udane - no, nie ma tu zwrotów akcji, suspensu i takich przygód, jak w najlepszych powieściach cyklu (Słońce Arizony, Tropy Wiodą Przez Prerię, Colorado), ale też jest znacznie ciekawsze od słabnących z upływem lat, coraz mniej interesujących, późniejszych przygód. Na plus ciekawa ogólnie, godna niezłego westernu, główna oś fabuły, na minus niedostatek żywych przygód (w to miejsce mamy kilka opowieści i wątków pobocznych , w tym zabawna historia podróżnego szarlatana) i statyczność opowieści - jej lwia część ma miejsce w Colding.







wtorek, 23 maja 2017

Kapitan Żbik - Spotkanie W Kukerite 8/10

Socjalistyczny James Bond wraz ze swą seksowną Żbik-girl szaleje w bułgarskim kurorcie, ku uciesze czytelników tego zeszytu, efektownie narysowanego przez lepszego z panelu na panel Grzegorza Rosińskiego.
Żbik i por. Ola, idąc śladem bandy przemytników poznanej w zeszycie "Zapalniczka Z Pozytywką" przywywają do Złotych Piasków w Bułgarii. Tam, szukając kontaktu z grupą przestępczą rzucają się  w wir nocnego życia - jako że kontakt ma nastąpić w jedym z nocnych lokali kurortu.
Żbik wygrywa pozytywką hasło i, poprzez kolejnych pośredników, dociera do bułgarskiego szefa organizacji (zabawna scena z rowerem wodnym)
Wysłąny przez niego jako ubezpieczenie przemytu udaje się do Stambułu. Tam coś autora scnariusza, płk Krupkę, zupełnie opusciła wena, bowiem tak naprawdę nie wiadomo, co się stało, poza tym, że przemyt został udaremniony a bułgarski szef aresztowany.
Po powrocie do Bułgarii Żbik rusza dalszym tropem - do końca afery bowiem jeszcze daleko.

Nocne lokale i socjalistyczny high life, piękna Ola w bikini, zorganizowana przestępcza organizacja, dużo akcji i dynamicznych paneli - nawet brak większego sensu nie przeszkadza cieszyć się tym jednym z najbardziej udanych Żbików.

Guy N. Smith Dzwon Śmierci 6/10

Chcąc lepiej wniknąć w "metodę twórczą" Guya Smitha przeczytałem jego poradnik "Writing Horror Fiction". W poradniku tym Guy podaje swój utra-prosty pomysł na pisanie niezliczonych powieści grozy - najpierw należy zdecydować w jakim podgatunku grozy umieścić powieść (np okultystyczny), potem wymyślić Główne Zagrożenie ( np złowrogi tybetański dzwon), potem miejsce akcji - najlepiej niewielką prawdziwą miejscowość (wtedy ciekawi opisu swego miasteczka mieszkańcy znacząco podniosą wyniki sprzedaży), wykreować kilkanaście postaci - no i potem to akcja sama się potoczy. Część bohaterów zginie, część ocaleje, a Autor powtórzy procedurę przy kolejnej książce.

"Dzwon Śmierci" jest typowym przedstawicielem guyowej taśmowej produkcji książkowej. W niewielkiej miejscowości Turbury (prawdopodobnie mowa o prawdziwej wsi Tutbury w Staffordshire) pojawia, prosto z Tybetu, tajemniczy przybysz. Wraz ze swą żoną i chińską służącą zajmuje położony na odludziu, niesamowity (efektownie przez Smitha opisany) dwór. Instaluje w przydwornej kaplicy przywieziony ze sobą tybetański dzwon i zaczyna wieczorami nim wydzwaniać.
No i to by było na tyle z konstruowania powieści. Dźwięki dzwonu straszliwie wpływają na mieszkańców Turbury, powodując u wszystkich straszne bóle głowy, fatalne samopoczucie i rozdrażnienie, a ,wraz z rozwojem akcji, doprowadzając do krawwienia z uszu, śmiertelnych wylewów krwi do mózgu, jak też aktów zbrodniczego szaleństwa.
Mieszkańcy nie potrafią się obronić przed złowrogim zagrożeniem - wezwana przez nich komisja ds hałasu stwierdza, że poziom decybeli dzwonu jest niewielki (mniejszy niż miejscowego kościoła) po czym w te pędy umyka, bowiem naukowcy również pochorowali się od upiornego dzwonienia.
Gdy grupa zdesperowanych mężczyzn usiłuje siłą wedrzeć się do dworu i zakończyć sprawę siłowo, zostaje dosłownie zmasakrowana przez działanie dzwonu.
Mnożą się kolejne zgony ofiar z zakrwawionymi uszami, a także akty terroru - gwałty i morderstwa ( najefektownieszy fabularnie moment powieści to subplot w banku w Turbury - klasyczna angielska makabra).
W końcu tajemnicę (niezbyt przekonującą - dopracowanego koncepycjnie finału powieści  recepta Smitha przecież nie zawiera) wyjaśnia syn jednej z pierwszych ofiar - w finale rodem z B-klasowych horrorów winni upiornego dzwonienia giną a kaplica wali się w płomieniach.

Największym problemem z "Dzwonem Śmierci" jest jego absolutnie over the top założenie fabularne. Trudno się pogodzić z tym, że tygodniami trająca gehenna, niosąca za sobą dziesiątki ofiar smiertelnych, falę zbrodni i szaleństwa, nie potrafiła w żaden sposób być przerwana przez władze. Że niby co - jeden pomiar decybeli i szlus ? Żadnych tymczasowych zakazów dzownienia do czasu wyjaśnienia negatywnego wpływu dźwięku na zdrowie ? Jasne, z drugiej strony takie postawienie sprawy rodzi mimowolny szacunek dla brytyjskiej praworządności i wolności (każdy ma prawo dzwonić u siebie jakkolwiek, dopóki nie udowodni mu się, że jest to szkodliwe), ale przy ogromie tragedii i makabry wykreowanej w powieści przez Smitha nie sposób nie sposób to zaakceptować.

Zakończenie, jak już pisałem, kiepsko wymyślone i mocno skrótowe, jakby termin Smitha podgonił i w te pędy zakończył powieść. Potwierdza to fakt, że zostało w niej sporo zupełnie niepozamykanych wątków (co się stało z gwałcicielem i mordercą  z początku powieści ? co z romansem bohatera  z nauczycielką ?).

Na poważnie powinno być pewnie 4/10, za pulpowy fun factor dorzucam jeszcze 2 punkty (bo nie aż tak crazy jak cykl Sabat).


poniedziałek, 22 maja 2017

Kapitan Żbik Zapalniczka Z Pozytywką 9/10

"Zapalniczka Z Pozytywką" rozpoczyna najdłuższą (5 zeszytów) i najbardziej fabularnie efektowną, przypominającą momentami film z Bondem (a już na pewno socjalistyczne "Życie Na Gorąco" :-) przygodę kapitana Żbika. Do tego jeszcze świetnie narysowaną przez samego Grzegorza Rosińskiego !
Początek komiksu to wyjazd polskiego inżyniera do Berlina. W trakcie wyjazdu zostaje nieświadomie wykorzystany przez organizację przemytniczą do przewozu do Polski paczki z dolarami.
Jako że organizacja jest intensywnie rozpracowywana przez połączone siły milicyjne demoludów, poinfomrowana o przemycie MO aresztuje inżyniera po jego powrocie do Polski. Ten, mimo niewinności, milczy, bojąc się, że jego zeznania obciążą zamieszaną w sprawę narzeczoną, wypuszczony zaś przez milicję (naturalnie celowo, dla dobra śledztwa) nawiązuje, za pośrednictwem dziewczyny, kontakt z przemytnikami.
Na umówione spotkanie udaje się w jego miejsce kapitan Żbik....
Okazuje się, że przemyt dolarów to tylko częśćdziałalnośc przestępczej ośmiornicy. Jej macki sięgają również do Bułgarii, gdzie, kontynuując śledztwo, udają się Żbik i por. Ola.

Bardzo dużo akcji, bardzo dobry rysunek, dobre tempo opowieści i ciekawa intryga - "Zapalniczka Z Pozytywką" to bez dwóch zdań perła PRLowskiej popkultury młodzieżowej.

Kapitan Żbik Kryształowe Okruchy 8/10

Główny scenarzysta Żbika, płk MO Władysław Krupka nie był w stanie nadążyć za potrzebami serii, stąd też zaczął wciągać do współpracy innych piszących. Najcenniejszym nabytkiem była chyba jedna z gwiazd powieści milicyjnej, Anna Kłodzińska. Do jej świetnego scenariusza powstał zeszyt "Kryształowe Okruchy".
Zamordowany w Warszawie inżynier na kilka dni przed śmiercią podjął z banku dużą sumę przeznaczoną na zakup samochodu. Początkowo głównym podejrzanym jest listonosz, widziany w dniu popełnienia zbrodni przez młodą sąsiadkę zamordowanego. Do MO zgłasza się kolejny świadek, który widział osobę wychodzącą z mieszkania ofiary - nie jest to jednak zatrzymany już przez milicję listonosz.
Śledztwo ujawnia zorganizowaną szajkę, która za zrabowane pieniądze udała się na szalone nadmorskie wakacje. Żbik wraz ze swą grupą operacyjną po kolei wyłapuje wszystkich - morderca wpada dopiero zimą, w Bieszczadach.
Mimo jak zwykle lichego rysunku Zbigniewa Sobali (aczkolwiek warto zauważyć, że od pierwszych pasków gazetowych rysownik znacznie poprawił warsztat) "Kryształowe Okruchy" to jeden z najlepszych zeszytów "Żbika". Sprawia to właśnie udany, "dorosły" scenariusz Kłodzińskiej, zawierający i ciekawą zagadkę, i zręczne zwroty akcji i przyzwoite tempo opowieści.

Kapitan Żbik - Śledzić Fiata Wa 08-15 6/10

Oranyjulek !

Ktoś w nieopatrznym szale przekazał rysowanie tego zeszytu Mieczysławowi Wiśniewskiemu. Ten jakoś tam sobie poradził z serią "Kapitan Kloss" ale "Żbika" położył dokumentnie ! Żbik wygląda jak aktor z socrealistycznych produkcyjniaków, z zaczesem  na brylantynę i tępawą robociarską gębą. Ani śladu kruczowłosego przystojniaka. W ogóle rysunek jest fatalnny, przypominający agitki z wczesnych lat 50tych. Wszyscy przestępcy są szpetni, wszyscy "dobrzy" o proletariackim sznycie i prezencji, łomatko...
Do tego jeszcze scenariusz przeciętny - przypominający nieudany szkic do odcinka "07 Zgłoś Się" pt "Dziwny Wypadek".
W Warszawie ma miejsce seria kradzieży polskich fiatów. Podstawiony przez MO własny pojazd, wyposażony w urządzenia śledzące, zostaje również ukradziony. Ślad wiedzie do warsztatu samochodowego, a dalsze śledztwo ujawnia, że prywaciarz, oprócz kradzieży samochodów, zajmuje się przemytem dolarów na zachód. Działania policji prowadzą do zatrzymania całej bandy.
Zeszyt do zapomnienia, jeden ze słabszych w złotym okresie Żbika. Dobrze, że Wiśniewski poszedł rysować "Klossa", Żbik na tym tylko zyskał. Nawet krytykowany za brak wyczucia komiksu Zbigniew Sobala rysował lepiej.

niedziela, 21 maja 2017

Kapitan Żbik - Tajemnica Ikony 7/10

Dobrze, że "Tajemnicę Ikony" rysował Grzegorz Rosiński - swym świetnym, dojrzewającym z zeszytu na zeszyt, graficznym stylem dodał polotu tej skądinąd dość przeciętnej historii kryminalnej.
Komiks dzieli się na trzy części.
W pierwszej przestępcza banda kradnie z cerkiewki w Bieszczadach cenną ikonę, zamówioną przez zagranicznego kolekcjonera i, pomimo starań MO, umyka pierścieniowi obławy.
W drugiej części ikona trafia do kolekcjonera. Okazuje się, że tak naprawdę nie chodziło mu o ikonę. W czasie wojny ojciec kolekcjonera, hitlerowiec, ukrył w obudowie ikony plan dotarcia do skarbu. Kolekcjoner usiłuje odnaleźć skarb, ale zostaje aresztowany przez MO.
W trzeciej części Żbik wyłapuje całą szajkę złodziei ikon.
Scenariusz, jak już pisałem, słabszy od poprzednich "Żbików", zwłaszcza pod kątem fizycznej "akcji bezpośredniej" - paliwa dla dobrych paneli komiksowych. Dobrze, że padło na Rosińskiego z rycunkiem, to i tak, w miarę możliwości, trochę podkręcił dynamikę. Przestępcy też mniej wyraziści, niź we wcześniejszych zeszytach

sobota, 20 maja 2017

Wojciech Gunia - Nie Ma Wędrowca 9/10

Czytałem kiedyś o wyprawach krzyżowych, jak prymitywni, tępi Normanowie naraz zetknęli się z wyrafinowaną, wspaniałą sztuką bizantyjską.
Zabierając się za "Nie Ma Wędrowca" Wojciecha Guni czułem się podobnie do tych Normanów. Na co dzień konsument i "koneser" najniższych lotów horrorowej pulpy, miałem zmierzyć się z najbardziej artystowskim, eleganckim weird fiction. Wprawdzie pochwał w internecie było bez liku, no ale z tymi pochwałami różnie bywa.

Narrator powieści pod wpływem nieokreślonego impulsu przyjmuje posadę stróża w położonym na bezludziu tartaku, zwanym Bazą. Postać jego zmarłego poprzednika pojawia się w opowieściach współpracowników. Bohater odnajduje  enigmatyczne notatki zmarłego stróża, (wątek przypominający trochę Zampano i Dom Z Liści), oraz zapis jego rozmowy z miejscowym księdzem na temat istoty cierpienia ludzkiego (tak zgrubnie to opisałem, bo się w zasadzie nie da za bardzo streścić).
Potem pora na rozmowę nowego stróża z tymże księdzem, momentami porywającą intelektualnie i artystycznie, momentami ciężką w lekturze. Dowiadujemy się w niej, ze poprzedni stróż to cierpiący na amnezję jedyny ocalały z koszmarnej czystki etnicznej, która miała miejsce w miejscu położenia Bazy podczas Wojny.
I dopiero na ostatnie kilkadziesiąt stron, kiedy to bohater wraca do skutej zimą Bazy, wybucha prawdizwy horror. Za ta jak już wybucha, to naprawdę na całego. Finał jest jednocześnie przerażający, przeraźliwie smutny i pełen niezwykłego, poetyckiego wręcz piękna.

"Nie Ma Wędrowca" to wspaniała książka. Przy czym zamykanie jej w pojęciu "horroru" jest niesprawiedliwe - owszem, w zakończeniu pojawia się horror, i to jak najpoważniej, ale NMW to zasadniczo literatura bezprzymiotnikowa, literatura przez naprawdę duże L.
Forma powieści grozy służy Autorowi do przedstawienia najgłębszych, poruszających i wymagających od czytelnika skupienia przemysleń na temat sensu cierpienia, przyczyny istnienia człowieka i relacki  człowiek Bóg. Efektowny finał to nagroda dla tych "prostszych duchem" czytelników, którzy obok wyzwań intelektualno emocjonalnych pragną również porządnej odschoolowej grozy.
Nie Ma Wędrowca jest przy tym dziełem niezwykle oryginalnym. Tak, w zarysie fabuły widać wspomnienie "Dziedziny" Grabińskiego, momentami też przypomina się "Solaris" Lema, ale Autor opowiada niezwykłą, własną opowieść. Wbrew pozorom, to nie "potworność ludzkiej natury" jest jej główną myślą (choć na to naprowadzałyby wątki masakr etnicznych), a raczej, jeszcze ambitniej ,wspomniany już sens cierpienia i, najszerzej, istnienia ludzkiego.
Owszem, momentami bywa ciężko, styl Autora jest bardzo wymagający, pojawiają się masy trudnych słów i określeń, lektura jest "gęsta" niczym u Lovecrafta, a dialogi tak naprawdę nie są dialogami (faktycznie wszystkie postaci mówią prawie tym samym, wyrafinowanym, językiem), a głosami w proewadzonej przez Autora debacie
"Nie Ma Wędrowca" na długie miesiące zagości w mej pamięci. Jak słusznie pisze okładkowy blurb - to nie jest lektura,  po której łatwo się otrząsnąć.
Brawo - wspaniała książka.

wtorek, 16 maja 2017

Kapitam Żbik Wzywam 0-21 7/10

Kłopotem socjalistycznych kryminałów często była ideologia. W socjaliźmie ludzie z zasady powinni zmierzać ku dobremu, żyć zgodnie z prawem. Jakieś życiowe zawirowanie mogło jednego z drugim pchnąć na ścieżkę przestępstwa, ale, zasadniczo to powinien to być odosobniony, szarpany wyrzutmi sumienia, wypadek. Takie podejście jest może i wychowawcze, ale skutecznie odbiera kryminalnej fabule niezbedne napięcie
Na szczęście scenarzyści wczesnych zeszytów Żbika nie szli tą drogą. "Wzywam 0-21" to kolejny brutalny, zorganizowany gang przestępczy, tym razem na usługach obcego wywiadu.
Oto polski docent (chyba marcowy - Żbik jest z '69 roku) dokonał Ważnego Wynalazku, który koniecznie chcą zdobyć Obce Wywiady. Docent jest nie tylko genialnym naukowcem, ale i wszechstronnie wysportowanym komandosem, napadnięty na ulicy pokonuje gangsterów a następnie wyjeżdża na wczasy do Zakopanego powspinać się na skałki.
Na wczasach zapoznaje uroczą samotną turystkę, niestety, złowroga banda rusza za nim w trop, na szczęście do Zakopanego ruszają też kapitan Żbik i nowa postać - por. MO Iwona Nowak. Dwójka milicjantów rozpracowuje i chwyta szpiegowską szajkę.
Zeby to jeszcze narysował Grzegorz Rosiński, to byłoby 8/10, ale nawet kiepski Zbigniew Sobala, pod wpływem stylu Rosińskiego zaprezentowanego zeszyt wcześniej w "Diademie Tamary" stara się dopracować swój styl. Duzo lepsza koloryzacja, ciekawsze, większe kadry, no i po raz kolejny szybka, pełna zwrotów akcji, fabuła decydują o sukcesie opowieści.

Kapitan Żbik Diadem Tamary 8/10

Wreszcie ! Wreszcie Żbika zaczął rysować Rosiński ! I od razu, jakby korek wyciągnąć, akcja rusza z kopyta.
Piąty Żbik rozpoczyna się podobnie jak odcinek 07 pt "Wisior" - śmiały napad gangsterów na zakład jubilerski, podczas którego skradziony zostaje tytułowy, bardzo cenny diadem Tamary. W trakcie ucieczki wywiązuje się strzelanina z przechodzącym milicjantem (Rosiński ! akcja ! komiks !).
Żbik rusza śladem bandytów do Gorlic, zostaje jednak rozpracowany, ogłuszony i związany. Na szczęście znajduje go i uwalnia grupka wagarowiczów.
Kolejna część opowieści to, znowu pełna strzelanin i bijatyk akcja na przejściu granicznym, gdzie Żbik wraz z WOPistami zatrzymują w końcu bandę. Niestety, bez diademu.
Ostatnia część, akurat nudna i niezbyt dobrze napisana, to przesłuchania gangsterów, w trakcie których w końcu załamują się i wydają miejsce ukrycia skarbu.
Kolejny bardzo udany zeszyt Żbika. Głównie dziękie wejściu na scenę Grzegorza Rosińskiego. Mimo że rysunek jest jeszcze niepewny (to pierwszy poważny album komiksowy Rosińskiego) a kompozycje kadrów nie zawsze dojrzałe,  to różnica w umiejętnościach opowiadania, w świadomości medium jest ogromna.  Do tego żywy, dynamiczny scenariusz, dorze wykorzystujący możliwości nowego rysownika. Zasłużone 8/10

poniedziałek, 15 maja 2017

Harry Adam Knight - Tunel 8/10

Zaprawdę - autorzy kryjący się pod pseudonimem "Harry Adam Knight" potrafią nieźle pisać !


W jednej z londyńskich klinik pojawia się śmiertelnie wychudzona pacjentka z silnym bólem brzucha. Podczas operacji z jej wnętrzności w scenie godnej pierwszego Aliena wydobywa się monstrualnie wyrośnięty robak ludzki.
Siostra zmarłej wynajmuje prywatnego detektywa, nie jest bowiem przekonana co do właściwości diagnozy siostry. Ten rozpoczyna śledztwo, wkrótce jednak zostaje brutalnie zrzucony ze schodów i ląduje w szpitalu.
W Anglii mają miejsce kolejne makabryczne wypadki, w których z martwych zwłok wydostają się absurdalnie przerośnięte ludzkie robaki. Jakiś gigantyczny potwór grasuje w londyńskich kanałach ściekowych.
Unieruchomiony w szpitalu detektyw uważa, że  wszystkie niewyjaśnione przypadki wiążą się z kliniką, w której leczyła się pierwsza ofiara, którą z kolei tajemnicze związki łączą z miejscowym królem sutenerów.
Sytuacja gęstnieje gdy tajemniczo znikają siostra ofiary oraz patolog robiąca sekcję zwłok, a na życie zaś detektywa organizowane są kolejne zamachy. ten zmuszony jest uciec ze szpitala i samemu wyjaśnić upiorną zagadkę.
Mimo kilku scen gore, wizji paskudnych robali wijących się w ludzkich brzuchach, wyrywających z nich, czy- najefektowniejszej, gigantycznego monstrum zamieszkałego w kanałach, "Tunel" (kiepski tytuł, znacznie lepszy oryginalny "Worm") to raczej dramat sensacyjny z katastroficznym twistem. Akcja mnie żwawo naprzód a okropieństwa mieszają się ze strzelaninami i pobiciami ku uciesze kochających camp czytelników. Ciekawie wykreowana postać detektywa, z zaskakująco dramatycznym i dość depresyjnie ponurym finałem. 7/10 a nawet 8/10 (pulpowy fun factor).

Karol Bunsch Bezkrólewie 6/10

Smutna książka, jedna z bardziej depresyjnych w całym cyklu piastowskim. No, ale nie zawsze świeci słońce, w historii Polski są również czasy upadku i porażki.
Takim okresem jest okres następująca po śmierci Mieszka II - opisywane w "Bezkrólewiu" lata 1034 - 1036.
Arcybiskup Bożęta wzdraga się przed powołaniem na tron pierworodnego syna Mieszka II, Bolka, mając na uwadze jego buntowniczy charakter, okrucieństwo i jawną niechęć wobec kościoła, jak też wspieranie pogańskich mas ludowych. Niechętni młodemu księciu są i wielmożowie, którzy w trakcie poprzedniego kryzysu popierali buntowniczego Bezpryma - wszystkim im Bolko ślubuje śmierć.
W zastępstwie intelektualisty Kazimierza (później Odnowiciela), świeżo przybyłego po zwolnieniu ze ślubów zakonnych, twardo, "po niemiecku" rządzi Rycheza, budząc niechęć nadmiernie obciążanego daninami ludu. A wierny Piastom ród Awdańców miota się w tragicznej bezsile, z jednej strony będąc wiernym danemu zmarłemu Mieszkowi słowu i wspierając Bolka w jego staraniach, z drugiej widząc, że lepszy dla kraju byłby spokojny i uporządkowany Kazimierz.
Całość opowieści zmierza nieuchronnie ku tragicznemu finałowi - wyklęty ostatecznie przez Kościół Bolko ginie z rąk nieznanych zabójców, a historia zaciera nawet o nim pamięć (tak naprawdę to istnienie Bolka Zapomnianego vel Okrutnego jest wśród historyków mocno poddawane w wątpliwość).
Nieco mniej akcji niż zazwyczaj u Bunscha, widoczne ograniczenie wątków fabularnych, by jak najszybciej opowiedzieć całą historię. Na pewno słabsza powieść od tych największych Bunschowych przebojów, raczej uzupełnienie cyklu, ale zdecydowanie warta poznania.

Kapitan Żbik - Dziękuję Kapitanie 8/10

Czwarty zeszyt Żbika to przerysowana i rozbudowana wersja historii wydawanej uprzednio w pilotażowych stripe'ach gazetowych.
Na drodze znalezione zostają zwłoki dyrektora zakładów chemicznych. Wstępne śledztwo w zakładzie nie przynosi efektów, wieczorem jednak do prywatnego mieszkania Żbika przybywa sekretarka zamordowanego z informacją o niepokojących znajomościach dyrektora. Zanim jednak śledztwo nabierze nowego kierunku, bandyci, którzy śledzili sekretarkę, porywają obydwoje i wiozą do bazy bandy, ukrytej w starych bunkrach.
Przestępcy usiłują zamordować Żbika pozorując wypadek podczas pływania kajakiem, w wodzie kapitan jednak odzyskuje przytomność i ukradkiem płynie do kryjówki.
Następnie uwalnia sekretarkę i obezwładnia w dynamicznej akcji, to kryjąc się za kotarami, to walcząc wręcz czy strzelając, większość bandytów. I Żbik jednak d....  kiedy wrogów kupa, ostatecznie więc, grożąc śmiercią dziewczynie, gangsterzy ponownie rozbrajają kapitana, w tym jednak miejscu ma miejsce świetny finał - przybywają (ściągnięte sygnałem z broszki sekretarki, chytrze uprzednio wpiętej przez Żbika w jej płaszcz), Jednostki Specjalne MO (świetny kadr "Rety, Marsjanie !") W końcowym twiście fabularnym ujawniona zostaje tożsamość szefa bandy. Okazuje się, że gang współpracował z zamordowanym dyrektorem przy kradzieży państwowych środków chemicznych. Gdy przestępcy postanowili "rozszerzyć" asortyment zbrodni, dyrektor wycofał się, za co został zamordowany


Jeden z chyba najlepszych Żbików - dość wątła intryga fabularna została zastąpiona bardzo dynamiczną akcją, z pełnymi suspensu momentami (świetna scena za kotarą). W tym zeszycie wreszcie w pełni lśni gwiazda kapitana Żbika.  Kawaler, mieszka samotnie w eleganckiej kawalerce, i posiada prywatną Syrenkę. Ważne, że świetnie pływa, walczy wręcz, strzela,  a do tego ma żelazne nerwy. na dodatek Autor - Władysław Krupka, odpuścił sobie wątki młodzieżowo wychowawcze, stawiając na żwawą sensacyjną fabułę.

piątek, 12 maja 2017

Kapitan Żbik - Ryzyko 1,2,3 7/10

Regularną, "zeszytową" serię przygód kapitana Żbika rozpoczyna trzyczęściowa opowieść "Ryzyko", ponownie napisana przez Władysława Krupkę (wraz z dwoma współautorami) a zilustrowana przez Zbigniewa Sobalę. Sobala nadal rysuje fatalnie, ale zwiększenie przestrzeni graficznej i uwolnienie narracji od gorsetu gazetowego stripe'a pozwala nadać dynamiki i tempa opowiadanym historiom.
Pierwszą część "Ryzyka" rozpoczyna nocny napad na muzeum. Świetnie zorganizowana banda obezwładnia strażnika i kradnie najcenniejsze kosztowności, zabytki warte 40 (ówczesnych, ale zawsze) milionów zł. Rabunek dokonany jest, oczywiście, z myślą o sprzedaży precjozów na zgniły zachód. Kiedy kontakt ze szwedzkim przemytnikiem przypadkowo się urywa, przestępcy usiłują zwrócić zrabowany łup  - za zapłatą 10 % znaleźnego. Piszą list do redakcji jednej z gazet z prośbą o kontakt.
Nie z MO takie numery !  Najpierw milicjanci tylko obstawiają idącą na spotkanie dziennikarkę, ale gdy bandyci unikają schwytania, na kolejne spotkanie udaje się już podstawiona w miejsce dziennikarki pani por. MO Ola Malicka. Bandyci jeszcze raz przechytrzają milicję, obezwładniają ochronę a por. Olę porywają do swej kryjówki wgłąb lasu. Na szczęście w ślad za Olą ruszył milicyjny owczarek Brutus (żbikowa wersja Szarika/Cywila).
Sporo żywej akcji, zdeterminowani, sprawni bandyci, debiut Żbika po latach wciąż robi przyzwoite wrażenie. Jasne, historia aż tęskni za sprawną kreską dobrego rysownika - aż żal, że w latach 70tych rewelacyjny Jerzy Wróblewski nie przerysował "Ryzyka" ponownie, no ale cóż...
Druga część "Ryzyka" koncentruje się na mrożących krew w żyłach przygodach uwięzionej przez bandytów w pierwszej części por. Oli. Dzięki pomocy Brutusa uwalnia się ona z więzów, śledzi miejsce ukrycia skarbu a następnie, ciosami karate, pistoletem gazowym i atakującym Brutusem obezwładnia praktycznie całą bandę. W ostatniej chwili szefowi udaje się zbiec - pościg za nim stanowić będzie treść trzeciej części "Ryzyka".
Wszystko to, rozrysowane w serii nieźle zakomponowanych paneli, przynosi żywą, dynamiczną akcję i kolejny udany zeszyt z przygodami kapitana Żbika, Choć wypada zauważyć, że samego Żbika w tym numerze prawie że nie ma, całość chwały spływa na por. Olę. No i bardzo dobrze - jeszcze się Żbik będzie miał okazję popisywać w przyszłości.
Trzeci zeszyt z serii "Ryzyko" to historia ucieczki przez całą Polskę szefa bandy, znanej z poprzednich części opowieści. Przestępca przemieszcza się autostopem, kradzionymi samochodzami, pociągami, raz jest w Krakowie, raz w Sandomierzu, to znów w Lublinie a za chwilę w Zielonej Górze. Będąc przy granicy z NRD usiłuje pontonem przepłynąć Odrę, ale bez powodzenia. Bawiąc w Krakowie spotyka przygodną znajomą poznaną podczas uprzednich podróży, wspólnie snują plany ucieczki na Zachód, niespodziewanie jednak wezwana przez nich taksówka okazuje się pełna milicjantów. W ostatniej próbie ratunku szef usiłuje zrzucić całą winę za przestepstwo na poznaną dziewczynę, by ze poznać w niej (lepiej późno niż wcale...) ...porucznik Olę !
I jeszcze jeden wypełniony akcją, ciekawy i udany Żbik. I kolejny, w którym lwią część roboty za kapitana odwala Ola. Nb. trick z podstawianiem Oli bandytom troszkę Autor scenariusza nadeksplowatował. Pomijając już fakt, że najwyraźniej Ola z twarzy podobna jest do nikogo, tak łatwo potrafi udawać inne osoby (pomaga w tym nędzna kreska rysownika - faktycznie mało cxo z twarzy postaci widać), to trudno uwierzyć, by szef nie potrafił rozpoznać "dzienikarki" którą praę dni wczesniej usiłowaj zgładzić.
Ale to w sumie mało istotnyu szczegół. Debiutancka historia o kapitanie Żbiku jest udana i przynosi wiele frajdy nawet oglądana 45 lat później.

czwartek, 11 maja 2017

Kapitan Żbik - Pięć Błękitnych Goździków 7/10

Zanim seria komiksowa o Kapitanie Żbiku wystartowała na poważnie, w charakterze niejako pilota wydrukowane zostały w lokalnych popołudniówkach dwa krótkie komiksy milicyjne : Pięć Błękitnych Goździków i Dziękuję Kapitanie. Obie historie napisał mjr MO Władysław Krupka a narysował (niestety, koszmarnie) Zbigniew Sobala.
Pięć Błękitnych Goździków opowiada historię morderstwa mieszkającej samotnie kobiety. Mordercą jest kierowca czarnego opla, który odjechał spod willi. Tyle, ze, jak się okazał w śledztwie, spod willi odjechały aż dwa czarne ople. Milicyjna technika potrafi wykryć prawdziwego mordercę. Żbik w ty komiksie jeszcze nawet nie nazywa się Żbik i jest (sic! blondynem.
Dziękuję Kapitanie to kolejne morderstwo, tym razem dyrektora ważnego przedsiębiorstwa. Tym razem kpt. Żbik jest już Żbikiem i brunetem, natomiast od kłopotu prowadzenia śledztwa uwalnia go przestępcza organizacja, stojąca za morderstwem. Porywa ona kapitana wraz z mającą zeznawać sekretarką dyrektora. Żbik unika próby utopienia a następnie w pełnej dynamiki  akcji pokonuje całą grupę, by na końcu wykryć (efektowny twist fabularny) szefa szajki.
Dobrze się to czyta, choć ogląda fatalnie, często gęsto przez kiepski rysunek ciężko się zorientować w przebiegu akcji. Obie fabuły to klasyczne PRL-owskie kryminały milicyjne, z trupem, prostą zagadką kryminalną i akcją nakierowaną na pochwałę milicyjnej korporacyjnej machiny, której nie ujdzie żaden przestępca. Akcja jest  wyraźnie uproszczona, tak dla potrzeb medium, jakim jest komiks, jak i z uwagi na potencjalnie młodych adresatów - ale overall frajda duża.

środa, 10 maja 2017

Guy N. Smith Bestia 6/10

Jedno jest pewne, Guy N. Smith to chodząca reklama środków medycznych. A konkretnie środka i nazwie Niepierdol. Czego dowodem jego prawie/debiutancka powieść "Slime Beast" - czyli właśnie Bestia.


Prostota (a raczej prostactwo) tej książeczki jest porażająca. Grupka poszukiwaczy przybywa do angielskiej wioski, by w pobliskich bagnach szukać legendarnego skarbu. Jest w grupie zmierzły profesor i dwoje młodych (para odpowiedzialna za niezbędną w pulpie dawkę seksu).
Jako się rzekło, Guj jest kapłanem Niepierdolu, więc już pierwszego dnia poszukiwań nasza ekipa wygrzebuje w  bagnie wielką dziurę,  na której dnie śpi... no pewnie, Błotna Bestia.
W nocy Bestia się budzi, wyłazi z dziury i co jakiś czas kogoś morduje (co zapewnia niezbędną w pulpie dawkę gore). Wieśniacy wzywają do ochrony wojsko, ale, jak się okazuje Bestia jest odporna na strzały z broni palnej. Co skutkuje kolejnymi ofiarami, tak wśród wojskowych jak i cywilów.
Na szczęście młoda para poszukiwaczy wymyśla sposób unicestwienia Bestii (trudno go uznać za szokująco odkrywczy...) i skutecznie eliminuje zagrożenie. Napisy końcowe.
No, mniam, zasadniczo :-) Autor nie popełnił ani jednego zbędnego zdania, ba wręcz zdrowo przyoszczędził - nie zajmując się nawet próbą wyjaśnienia, skąd taka Bestia znalazła się na bagnach. Who cares ? Ważne, że jak ją wykopali, to wylazła i śmierdząc, ruszyła w morderczy szał. Ihaaaa.
Uwielbiam (choć to perwersyjne uwielbienie) Guya N.Smitha i "Bestia" jest jeszcze jednym plusem dodatnim tego Autora, ale za ekstremalne wręcz prostactwo nie potrafię, nawet z jak zwykle silnym fun factorem na uwadze, ocenić wyżej niż 6/10.

wtorek, 9 maja 2017

Rob Zombie Panowie Salem 8/10

Nie wiem, co było pierwsze, książka, czy film, ale dla oceny tej mrocznej i nihilistycznej opowieści nie ma to specjalnego znaczenia.
Gwiazda światowego metalu - Rob Zombie, od zawsze nie ukrywał swej fascynacji horrorem. Obecny był on w tekstach White Zombie i, później samego Roba. Wiadomo tez że Zombie napisał i wyreżyserował kilka bardzo dobrych filmów grozy (że świetny Dom 1000 Trupów tu przywołam).
Zabierając się za "Panów Salem", powieść o czarownicach z Salem, rockman odrobił pilnie lekcję z filmowej klasyki. Głównie włoskiego gotyku, od "Black Sunday" poczynając, przez "Long Hair Of Death" aż do czarowniczych arcydzieł Dario Argento - "Suspirii" i "Inferno". Jasny jest też naturalnie wpływ Iry levina/Romana Polańskiego i "Dziecka Rosemary". Ale całość tych klasycznych wątków grozowych Zombie przerobił efektownie we własną, wyjątkowo depresyjną opowieść.
Fabuła, mimo ze sprawnie opowiadania, niczym nie zaskakuje. Stracone ma mękach w XVIII wieku  - początek powieści rozgrywa się w roku 1692 - czarownice zaprzysięgają zemstę kolejnym pokoleniom swych prześladowców.
Akcja przenosi się w czasów współczesnych.Poznajemy Heidi Hawthorne, DJkę miejscowego radia, w linii prostej zstępną jednego z katów. W stacji, w której pracuje, w niewiadomy sposób pojawia się zaadresowane dla niej pudełko z płytą zespołu "Panowie". Jednocześnie radio to zostaje głównym promotorem koncertu Panów, który ma się odbyć w Salem.
Jak promocja, to promocja, rozgłośnia wrzuca muzykę z płyty na swą playlistę. Muzyka ta jest przedziwna, niedająca się zrozumieć, budząca skrajne emocje, nienawiść i mężczyzn i uwielbienie u kobiet.
Heidi zaczyna mieć upiorne, wyjątkowo realistyczne wizje. Pojawiają się w nich martwe kobiety, demony, przemoc i groza. Nadto we snach całe zło koncentruje się w sąsiednim mieszkaniu, a właścicielka domu zapewnia, że od lat stoi ono puste.
Wkrótce w Salem mają miejsce dwa tajemnicze morderstwa rytualne. Kobiety mordują swych partnerów, samookaleczają się, wycinając na swym ciele tajemnicze okultystyczne znaki, a po morderstwie utrzymują, że nic nie pamiętają.
Znawca historii Salem, zajmujący się głównie historią procesów czarownic, po przeprowadzeniu prywatnego śledztwa odkrywa z niepokojem, że obydwie morderczynie wywodzą się z rodzin łowców czarownic. Kolejna jest Heidi...
Tak jak napisałem, do finałowych scen jest to porządny, old schoolowy horror. Zombie efektownie  i sprawnie używa różnych środków z arsenału grozy, nawet jeśli czyni to dość niekonsekwentnie, czasami przedkładając efekt nad spójność opowieści. Trochę w grand guignolowej pasji wrzucania wszelkiej maści okropności do jednego wora przypomina to autorów pulp horroru (z nieocenionym Guyem N.SMithem i jego cyklem Sabat na czele), ale jednak klasa literacka zupełnie nieporównywalna.
Finał jednak wieńczy dzieło. W przypadku Panów Salem finał ten jest bardzo mocny, krańcowo ponury i nihilistyczny. Czytelnicy tzw. czytadeł grozy mogą się poczuć niekomfortowo.
W powieści pojawiają się pewne luki i niedociągnięcia fabularne.Co ma wspólnego norweska kapela black metalowa z całą późniejsza akcją książki ? Jaką rolę odegrać w niej miały dwie stare, upiorne mniszki ? Autorzy nie zdołali udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, ale nie szkodzi to radości lektury.

Aha, Zombie jest metalowcem i nie bierze jeńców. W książce pojawiają się mocne sceny gore, przepełniona jest też bluźnierczą, sataniczną (black metalową) atmosferą. Osoby o szczególnie wyczulonej wrażliwości religijnej powinny od "Panów Salem" trzymać się z daleka.

Za świetne, nihilistyczne zakończenie - 8/10

poniedziałek, 8 maja 2017

Guy N. Smith Kajmany 7/10

Szok ! To jest całkiem przyzwoicie napisana pulpa ! Guy N. Smith zasadniczo JEST w stanie napisać w miarę ogarniętą fabułę !
Takie właśnie myśli mnie opanowały po lekturze "Kajmanów".
No nie, żeby książka była cokolwiek więcej warta, ot, banalna historyjka o uwolnionych z zoo przez grupę ekoterrorystów kajmanach, które zapadłszy w pobliskiej rzece przez chwilę niosą grozę niewielkiemu angielskiemu miasteczku, ale naprawdę, od strony warsztatowej jest ona przyzwoita.
Akcja, ekstremalne prosta, pomyka naprzód sprawnie i bez większych absurdów (mniejsze są, no w końcu bez jaj, to jest pulpa i to jest Smith). Grupa kajmanów co jakiś czas pożera kogoś, co autorowi daje asumpt do kolejnych krwawych opisów. Niemrawe wojsko i policja stopniowo odstrzeliwuje drapieżne potwory, gdzieś w tle akcji ukrywa się psychopatyczny przywódca ekoterrorystów, gotów mordować ludzi w imię wolności zwierząt.
Najciekawsza w powieści jest galeria wykreowanych przez Smitha postaci, z reguły rozrywanych za kilka stron przez głodne gady. Widać sporą sprawność w technice pisania. No, zaskoczenie.
Tym razem  fun factor (znowu mocne 7/10) nie tak bardzo wyprzedza "obiektywne"5/10.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...