czwartek, 20 czerwca 2019

H.P. Lovecraft Zgroza W Dunwich 12/10

Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać Autora, bo jeżeli jest jedno nazwisko wyżej cenione w świecie literackiej grozy niż Stephen King, to jest to H.P. Lovecraft, a jeżeli fan horroru miałby w swojej biblioteczce miejsce na tylko jedną książkę, to powinna nią być właśnie "Zgroza W Dunwich". Przy czym nie idzie nawet o to, żeby "przeczytać Lovecrafta" (to oczywista oczywistość), jego należy czytać systematycznie, wracać co jakiś czas, odświeżać i ponownie przeżywać. Poniżej raport z mojego ostatniego powrotu, sprowokowanego nowym, znakomitym tłumaczeniem Macieja Płazy.
+
"Zgroza W Dunwich" to obfity, kompleksowy przekrój przez twórczość niesamowitą Mistrza z Providence (brak w tomie lovecraftowskiego fantasy). Na początek idzie garść wczesnych opowiadań, mająca ilustrować rozwój artystyczny Lovecrafta - "Dagon" (takie Cthulhu 1.0, w którym pierwszy raz pojawi się koncept przedwiecznego lądu wynurzającego się spod morskich odmętów), "Arthur Jermyn" i  "Szczury W Murach" (dwa teksty obrazujące lęk Lovecrafta przed degradacją rasową i genetyczną), i operujące klimatem nieco rodem z twórczości Poego "Wyrzutek" i "Święto".
Creme de la creme zbioru to jednak tzw. Wielkie Opowiadania Lovecrafta (wielkie i znaczeniem i objętością). Należą do nich :
"Zew Cthulhu" - opowieść o złowrogim kosmicznym bóstwie spoczywającym w wiecznym śnie na dnie oceanu, oczekującym na odpowiedni układ gwiazd, podczas którego wynurzy się ono i bejmie świat w swe władanie,
"Koszmar W Innsmouth" - archetypiczne wręcz arcydzieło grozy - upiorne opuszczone miasteczko skrywające mroczną tajemnicę kultu podmorskich bóstw, 
"Kolor Z Innego Wszechświata" - horror sci fi, w którym na Ziemię przybywa Kosmiczny Byt w celu wyssania całego napotkanego tu życia ( tekst ten dość powszechnie, w tym również przez samego autora, uważany jest za najlepszy w dorobku HPL), 
"Szepczący W Ciemności" - kolejny horror sci-fi, gdzie przyczajeni w podgórskich jaskiniach przybysze z kosmosu porywają na swą planetę mózgi wybranych ludzi, 
tytułowa "Zgroza W Dunwich" - to dynamiczna (jak na standardy Lovecrafta ofkors) historia przygodowa, nieco bluźnierczo opisująca  losy braci bliźniaków poczętych przez jeszcze jedno złowrogie kosmiczne bóstwo z ziemską kobietą, 
"Nawiedziciel Mroku" - powstał jako literacki żart (dedykowany młodziutkiemu Robertowi Blochowi, z pomysłem na finał zaciągniętym z legendarnego "Pająka" H.H.Ewersa,) Lovecraftowi wyszła jednak w końcowym rezultacie absolutnie przerażająca opowieść o mrocznym kościele i ukrytym w nim kosmicznym (naturalnie złowrogim) bycie, no i 
"Muzyka Ericha Zanna" - arcyweird fiction; za oknem kamienicy położonej przy nieistniejącej ulicy nieznanego miasta kłębi się Niewypowiedziany Koszmar, jego inwazją na świat powstrzymywana jest jedynie przez tytułową muzykę.

W zbiorze znalazły się również trzy słynne mini powieści Mistrza z Providence:
"Przypadek Charlesa Dextera Warda" - najczystszy gatunkowo horror, opisujący powrót zmarłego przed wiekami przeklętego czarnoksiężnika który ożywa pod postacią swego dalekiego potomka, by ponownie siać zło, i dwa kolejne horrory sci fi 
"W Górach Szaleństwa" - wyprawa badawcza odnajduje na Antarktydzie wymarłe miasto przedludzkiej, kosmicznej cywilizacji i żyjące w jego mrocznych tunelach obce istoty, oraz
"Cień Spoza Czasu" - jeszcze jedną opowieść o wędrówce umysłów przez czas - w historii tej  w ciele współczesnego profesora zamieszkuje umysł pochodzącej z zamierzchłych prawieków kosmicznej istoty, podczas gdy umysł naukowca cofa się w czasie by pędzić życie w otoczeniu pradawnej cywilizacji.

Czego zabrakło ? Przede wszystkim dwu kanonicznych tekstów - "Coś Na Progu" i "Sny W Domu Wiedźmy", bardzo w twórczości Lovecrafta ważnych (można było może odpuścić sobie niektóre wczesne opowieści, może nawet najmniej  udany z "wielkich opowiadań" Cień Spoza Czasu...), brak też odrobiny czarnego humoru i makabry, obecnych w pulpowych tekstach "Re-Animator" i "Przyczajona Groza".. W końcu brak lovecraftowego fantasy, ale to świadomy wybór wydawcy, większość bowiem opowiadań tego nurtu znalazło się w drugim vesperowym tomie lovecraftowskim - "Przyszła Na Sarnath Zagłada". 
+

Proza Lovecrafta stanowi szczególny, podwójny punkt graniczny. Historycznie patrząc lokuje się ona na styku tzw. grozy klasycznej ze współczesnym horrorem, z kolei patrząc na treść stanowi połączenie literatury wysokiej i charakterystycznej dla weird fiction depresyjnej, antyhumanistycznej filozofii z rasową wysokooktanową grozą, z "rozrywkowym" horrorem.  
Tak, rozrywkowym, pamiętać należy, że większość opowiadań Lovecrafta powstawała jako wręcz pulpa, adresowana była do magazynów pulpowych i wydawana pomiędzy jawnie pulpowymi, tandetnymi horrorzydłami. Old Gent sam pisywał jawną pulpę (Re-Animator, Przyczajona Groza), często redagował a nawet  współtworzył teksty pulpowe. Mało tego, zdarzało mu się zazdrościć (!) sprawności narracyjnej i potoczystości innym, o klasy gorszym autorom. (O zgrozo, Lovecraft umierał przekonany o braku talentu literackiego i bezwartościowości swej twórczości !). 
Jest skądinąd prawdą, że twórczość Lovecrafta cechuje charakterystyczny, szczególny styl. Brak jest u niego ciekawych postaci (a  postaci kobiecych to już w ogóle! W całym ogromnym tomiszczu występuje  raptem jedna pani, Lavinia Wheatley, ograniczając się zresztą wyłącznie do roli oblubienicy Yog - Sothotha i matki jego upiornych bliźniaków), dialogi występują w formie szczątkowej a fabuła jest bardzo skąpa w przygodową akcję. Można podejrzewać, że na wielu kursach "dobrego pisania" Lovecraft miałby ciężko...
U Old Genta całość energii twórczej koncentruje się na wywołaniu grozy. Osiąga to zaś poprzez zbudowanie niesamowitego, obezwładniającego nastroju, rozbudowane i pełne przymiotników opisy, w końcu przez ukrytą w jego prozie pesymistyczną, przerażającą myśl filozoficzną. To "kosmicyzm", przeświadczenie o nicości człowieka wobec ogromu wszechświata i wypełniających go tajemnic. Sama próba ich poznania musi prowadzić do szaleństwa (nb. prowadzi to do zabawnego "paradoksu lovecraftowskiego" ,polegającego na tym, że jego bohaterowie tak bardzo chcą zachować w tajemnicy przed ogółem odkryte przez siebie koszmarne prawdy, że.....ze szczegółami je opisują czytelnikom !). Bez tego ładunku grozy i depresyjnego nastroju lovecraftowskie  monstra z kosmosu niewiele różniłyby się od Godzilli.

Naturalnie Lovecraft nie wziął się znikąd - tematy obecne w jego twórczości, charakterystyczne motywy, zagrywki fabularne można znaleźć u wcześniejszych autorów, poczynając od Edgara Allana Poe czy Ambrose'a  Bierce a szczególną uwagę zwracając na najbliższych stylistyce lovecraftowskiej - Algernona Blackwooda, Arthura Machena, czy Williama Hodgsona, ale prawdą jest też, że nadał on tym motywom i pomysłom niewiarygodną siłę i intensywność.  Dzięki temu m.in zawłaszczył on wyobraźnię pokoleń nowych fanów grozy, powodując narastanie swoistego kultu. Pierwotnie popularny w wąskim kręgu osobistych przyjaciół i uczniów stopniowo przebijał się do coraz większej świadomości. Na podstawie jego opowieści powstawały kolejne filmy, kolejni autorzy próbowali pisać pastisze jego opowiadań, a gdy na początku lat 80tych popularność zyskała  gra fabularna "Call Of Cthulhu", odwołująca się do "mitologii Cthulhu" bramy zostały wyważone.
Dziś Lovecraft to fenomen popkulturowy. Wciąż powstają kolejne "lovecraftowskie" książki, filmy, komiksy, gry, wiersze i utwory muzyczne. W Polsce, obok Kinga i Mastertona, jest Lovecraft najlepiej się sprzedającym autorem.
Cieniem na jego postaci kładą się jego obrzydliwe, rasistowskie poglądy, których nie ukrywał w bogatej korespondencji z przyjaciółmi. Na szczęście poglądom tym praktycznie nie dawał wstępu do swej literackiej twórczości (albo też kamuflował je do tego stopnia, że są prawie nie do rozpoznania, jak w opowiadaniu "Widmo Nad Innsmouth". 

Uwielbiam Lovecrafta, kocham jego twórczość i wciąż do niej wracam. Nie wystarczy napisać, że "polecam", to za mała skala. Jakby ktoś pod jakimś kamieniem się schował i jeszcze Lovecrafta nie poznał - niech rajt nał (ale tak naprawdę !) odłoży to, co czyta, ASAP kupi "Zgrozę W Dunwich" i odda się lekturze. Nie ma bardziej kanonicznej pozycji grozy. 

PS.
Zdanie o tłumaczeniu. Maciej Płaza to wielkiej klasy fachowiec - zarówno od Lovecrafta, jak i od języka angielskiego. Dla samego nowego przekładu warto kupić zbiór Vespera. Uzupełnia on braki z poprzednich edycji, poprawia oczywiste błędy i niedoskonałości. Niemniej i tutaj zdarzają się wątpliwe rozwiązania. Pomijam już nadmierne przywiązanie do dziwacznych słów (takie "grążyć" występuje stanowczo za często), ale czasami tłumacz nadmiernie szarżuje (np w tytule "Nawiedziciel Mroku") a czasami, starając się być wiernym, zaniedbuje urodę ("Kolor Z Innego Wszechświata" brzmi IMO znaczniej gorzej niż klasyczny "Kolor Z Przestwrzy").  

PPS.
Jakby nie było "Zgrozy" można kupić wydany przez ZYSK zbiór "W Górach Szaleństwa" o bardzo zbliżonej zawartości, ale jeżeli jest wybór, to warto wybrać Vespera z uwagi na znakomite tłumaczenie. Można też nabyć wersję ekonomiczną "mini" pt. "Zew Cthulhu" (ograniczoną do Wielkich Opowiadań), albo "deluxe" wersję albumową z pięknymi ilustracjami (obrazami) Francoise Barangera. Jakby mocno pogrzebać w internetach, to można też nabyć wspaniałe (ale upiornie drogie) lovecraftowskie mangi Tanabe Gou, wierne i pięknie wyrysowane przeniesienie legendarnych opowieści na język komiksu.

Jakub Bielawski Ćma 9/10


Rok 2019 w polskiej grozie to rok, w którym objawił się talent Jakuba Bielawskiego. Najpierw był znakomity zbiór opowiadań „Słupnik” od Phantom Books, teraz zaś przyszła kolej na jego pierwszą powieść – „Ćma” którą wydał miłościwie nam panujący (na polu wydawnictw grozy) Vesper. Efekt? Po prostu – zachwycający. Powieściowy debiut Bielawskiego to fantastyczna mieszanka romansu z horrorem, opowieść o miłości z grozą w tle, grozą początkowo przyczajoną w narożnikach opowiadanej historii, wraz z rozwojem akcji nabierającą coraz bardziej znaczenia i mocy, wiodącą aż do przerażającego, ponurego finału.
+
Początek XXI wieku u podnóża Gór Sowich. Krzyżują się drogi dwu nastolatek, zbuntowanej chłopczycy Kai i pięknej, otoczonej gronem przyjaciół niczym z Beverly Hills, Niny. Po początkowych napięciach pomiędzy dziewczynami rodzi się szybko rosnąca zażyłość i sympatia. Wkrótce dla obu staje się jasne, że mówiąc krótko, mają się ku sobie, że ich przyjaźń przeradza się w miłość (tak, to straszne LGBT, o zgrozo !). Cieniem jednak nad świeżym uczuciem kładzie się miejsce jednego z ich pierwszych spotkań – ponura opuszczona leśniczówka. Objawia się tam mroczna siła, wywołująca w dziewczynach nieokreślone przerażenie i zmuszająca je do panicznej ucieczki. Później Nina parę dni choruje, wymiotuje ćmami (to jest mocno odjechany pomysł, niczym z japońskich horrorów), a w myślach zaczyna do niej mówić tajemniczy Głos. Ta sama nadprzyrodzona siła „podrzuca” Kai budzące grozę mroczne grafiki.
Dziewczyny postanawiają poszukać źródła koszmarów – najpierw w narkotycznych wizjach z wykorzystaniem halucynogennych grzybków, później badając lokalne przerażające legendy. Natykają się w nich na postać Nachtjagera, Nocnego Łowcy…
+
„Ćma” ma znakomitą prasę. Sporo osób w sieci wychwala ją pod niebiosa, książka spotkała się też z bardzo dobrymi recenzjami. Taki hype zawsze budzi pewne wątpliwości, tym bardziej zaskoczony jestem, że ta, rewelacyjnie wymyślona i świetnie napisana, powieść okazała się nie tylko godna swej sławy, ale nawet ją przekraczająca.
Najpierw wielkie zaskoczenie – „Ćma” jest wspaniałą opowieścią…. o miłości. Zasadniczo nie tego oczekuje fan horroru od powieści reklamowanej jako horror, ale przyznam szczerze, że historia rodzącego się miedzy dwoma dziewczynami uczucia mnie totalnie zachwyciła. Relatywnie rzadko czytam romanse, nie mam więc odpowiedniego porównania, ale „Ćma” jest jedną z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie zdarzyło mi się czytać.  Jeju, do tego stopnia byłem oczarowany (ąsząte? – kto czytał, ten wie :-) ), że pierwsze 200 stron czytałem jak w ciągu, bez chwili przerwy ! A kiedy, gdzieś na wysokości 2/3 fabuły, romans zaczął ustępować grozie, przez kilkadziesiąt kolejnych stron nie umiałem ukryć przed sobą rozczarowania, wręcz tęsknoty za dalszymi losami zakochanych dziewczyn. Przez chwilę trzeba było przyzwyczajać się do zmiany klimatu.
Pomimo delikatnego tematu Bielawski ani na chwilę nie uległ pokusie tandetnej eksploatacji, przeciwnie, opis wzajemnego uczucia dwu dziewcząt ujmuje taktem, elegancją, i wrażliwością. Właśnie – cóż to za wspaniałe charaktery ! W weird fiction rzadko uwagę autorów przyciąga kreacja postaci, tymczasem bohaterki powieści to postaci żywe, intrygujące, ciekawe, potrafiące zauroczyć czytelnika.
W części obyczajowej autor tylko rozstawia na szachownicy elementy rodzącego się horroru. To spowite mrokiem miejsca, strzępki starych opowieści a przede wszystkim budząca niepokój i uczucie nieokreślonego strachu przyroda Gór Sowich (nb. wyraźnie, momentami do granic pastiszu, przypominająca lovecraftowskie opisy Nowej Anglii).  Na konkretne, mocne uderzenie czeka się dość długo, „Ćma” to grozowy slowburner. Za to ponury, depresyjny finał, jak już nadejdzie jego pora, mocno zapada w pamięć i porusza do głębi.
Jeszcze dwa zdania na temat stylu. Dużo osób wskazuje, że jest on wymagający, trudny w odbiorze, mnie jednak wydał się, odmiennie, bardzo przystępny, wręcz porywający. Zresztą wystarczy go porównać ze znacznie bardziej hermetycznym, momentami wręcz przesadzonym w artystowskim rozpasaniu stylem debiutanckiego zbioru Bielawskiego „Słupnik”. Tutaj opowieść rozwija się sprawnie, wartko i bardzo przejrzyście.
Znakomita jest też stylizacja językowa oddająca umiejętnie nastoletniego, buntowniczego ducha komunikacji bohaterek. Ich język i myśli są krótkie, szorstkie, pełne brutalizmów i wulgaryzmów. Dodatkowe kudosy za kapitalny pomysł, jakim było przeniesienie sporej części dialogów dziewczyn do SMSów czy komunikatora GG (popularnego wówczas „gadulca”) – krótkich, pełnych literówek i charakterystycznych skrótów.
+
Genialny, wywodzący się z weird fiction pomysł fabularny (chwilami, w opisach lęgnącego się w umyśle szaleństwa przypominający „Siostrę” Małgorzaty Saramonowicz), rewelacyjne wykonanie, żywy, chwytający za serce opis rodzącej się miłości, rosnąca aż do eksplodującego finału groza, perfekcyjny warsztat i przystępny styl – „Ćma” praktycznie nie ma słabych stron. To wspaniała, głęboko poruszająca i przejmująca powieść, która na długo zostanie z czytelnikiem. Dla mnie osobiście jeden z głównych faworytów do wszelkich laurów literackich za rok 2019.

sobota, 15 czerwca 2019

Norbert Góra Brutalność 5/10

Norbert Góra Brutalność 5/10
„Brutalność” Norberta Góry to zbiór opowiadań niesamowitych budzący nieco mieszane uczucia; efektowne i sprawnie opisane sceny grozy budzą uznanie, niestety rozwiązania fabularne, niekiedy zbyt proste i banalne, rozczarowują.
+
W wypadku opowiadań „E-mail z zaświatów” czy „Wirtualne Demony” same ich tytuły są spojlerami. W pierwszym przypadku mail od zmarłej matki ostrzega bohaterkę przed niebezpieczeństwem grożącym rodzinie, w drugim zaś dowiadujemy się, że Internet to Brama, przez którą na świat przybywają Piekielne Demony. Jak pisałem wyżej, w obu tekstach pojawiają się dobre, mocne momenty grozy, fabuły obu są jednak rozczarowująco proste.
Do bardziej udanych należą nieco ketchumowskie teksty – „Praca Twoich Marzeń” i „Mężczyzna Który Chciał Więcej”. To dwie brutalne historie, w których ofiara handu żywym towarem („Praca…”), czy też kobiety terroryzowane przez morderczego maniaka seksualnego („Mężczyzna…”), biorą krwawy odwet na swych prześladowcach. Opowiadania te, pozbawione elementu fantastycznego, budzą skojarzenia z dalekowschodnimi revenge thrillerami w rodzaju „I Saw The Devil” i to właśnie w nich najbardziej do głosu dochodzi tytułowa brutalność.
W „Koszmarze Nocnej Zmiany” diabeł wraca po latach by odebrać dług od jednego z pensjonariuszy szpitala dla umysłowo chorych. I jeszcze raz mamy efektowne sceny grozy (nocny atak na szpital), którym szkodzi banalny i irytujący naiwnością finał.
Warto zwrócić uwagę na „Przewodnik Koszmarów” – chyba najzręczniejsze w całym zbiorze opowiadanie, z efektownie zawiązaną fabułą, opisującą zemstę zdemaskowanego scenicznego showmana, wywołującego u widzów tytułowe koszmary.
Również w „Wyspie Boga Agonii” punkt wyjściowy fabuły – wyspa więzienna przeznaczona dla kilku seryjnych morderców – jest średnio udany. Za to sama fabuła z grasującym w więzieniu lovecraftowskim „Potworem Mówiącym Bhlerg” jest dla odmiany zręczna, odpowiednio straszna i przynosząca żywsze bicie serca.
„Niech Przyjdzie W Chwale” jest chyba najsłabsze w całym zbiorze. Znowu zawodzi strasznie banalny pomysł wyjściowy. Domorośli sataniści na koncercie black metalowym przyzywają Złego, który, trzeba trafu, odpowiada na ich wezwanie – żadnego w tym twista ani zaskoczenia.
I wreszcie „Dom Bez Opieki”, opowiadający historię pielęgniarza, odkrywającego w domu opieki upiorną tajemnicę, którą pragnie wyjawić policji. Ponownie – ciekawy pomysł i rozczarowująca konstrukcja, przewidywalnie poprowadzona kreską od punktu A do punktu B
+
Lektura „Brutalności” wzbudza, jak wielokrotnie pisałem, mieszane uczucia. Konkretne, udane pomysły wyjściowe i dość sprawny styl narracji budzą uznanie, jednak z drugiej strony nie można uwolnić się od odczucia niedosytu. Z trzech elementów tworzących udaną prozę gatunkową – formalnego warsztatu pisarskiego, dobrego pomysłu wyjściowego i ciekawego rozpisania akcji – ten ostatni wyraźnie kuleje. Większość opowiadań stanowczo zbyt prosto i w oczywisty sposób zmierza do celu. Nie dyskwalifikuje to tych tekstów, tam jest dużo grozowego dobra. Mocne sceny i sporo tytułowej „brutalności” momentami przypominają Barkera. Tyle, że takiego Barkera bezpiecznego, bez nuty szaleństwa i namiętności, które czynią prozę Anglika tak niezwykłą. Pamiętając doskonałe opowiadanie Norberta Góry z antologii Sny Umarłych liczyłem na nieco więcej. Całość tak pomiędzy 5 a 6.
opinia pierwotnie opublikowana na portalu www.lubiegroze.pl
PS.
(Przy okazji małe sprostowanie – macocha to żona ojca, a ojczym to mąż matki, zaś wujek i ciocia, nawet jeśli opiekują się siostrzenicą, są nadal tylko wujkiem i ciocią. To w kontekście pierwszego opowiadania)

Aleksander Michalak Denar Dla Szczurołapa 5/10

Trochę dan-brownowski thriller religijno historyczny, trochę (ale niewiele) horror, nieźle warsztatowo napisany i z ciekawym pomysłem wyjściowym, niestety, zawodzący pod względem emocjonującej akcji, której w książce zaskakująco niewiele.
+
Pewien węgierski naukowiec fascynuje się postacią niemieckiego rientalisty i teologa Augusta Erdmanna oraz prowadzonymi przez niego badaniami nad legendą dotyczącą Szczurołapa z Hameln. Zgodnie ze znaną opowieścią szczurołap na zamówienie rajców miejskich przy pomocy gry na flecie wyprowadził z miasta trapiące mieszkańców szczury. Gdy następnie odmówiono mu zapłaty, w taki sam sposób pewnego dnia uprowadził  z miasta wszystkie dzieci. Zainteresowania naukowca podsycają dziwaczne, koszmarne sny, w których nieznany głos nakazuje mu "dotrzymać umowy".
W przerwach między wertowaniem starych dokumentów i opracowań naukowych tematu bohater wdaje się w romans ze swą  miłością z lat dziecinnych, następnie zaś wyjeżdża na badania do Jerozolimy. Ostatecznie los wiedzie go do Oxfordu. Tutaj odkrywa kolejne elementy układanki, nawiązując kontakt  (no i wikłając się w kolejny romans) ze spadkobierczynią jednego z uczniów Erdmanna. Przy jej pomocy odczytuje on niepokojące listy jej przodka, pracującego przy znaleziskach profesora i odczytującego mroczne starożytne inskrypcje, z których wynika, że rodowód średniowiecznego Szczurołapa sięga starożytnego kultu i składanych w ofierze dzieci.
Jak się okazuje, kult trwa do dziś, do dziś składane są dziecięce ofiary, a każdemu, kto zbyt blisko podejdzie do tajemnicy, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
+
Pomysł trwającego od starożytności mrocznego kultu, który w celu pozyskania przychylności demonicznych sił składa ofiary z dzieci jest bardzo dobry, dający możliwość zbudowania efektownej fabuły, mogącej rozwinąć  się zarówno w kierunku sensacyjnego thrillera jak i horroru. Niestety, ta sztuka autorowi się nie udała. Mimo warsztatowej sprawności narracyjnej i przyjaznego w lekturze, kompetentnego stylu, w powieści niezbyt wiele się dzieje. Lwią jej część zajmują mało fabularnie efektowne poszukiwania śladów starych legend, tłumaczenia tekstów, rozmowy naukowców i ustalenia faktów. Po pewnym czasie zaczyna to być mocno nużące. Sytuacji nie poprawiają niezbyt interesujący bohaterowie, począwszy od dość komiksowego, wyraźnie zapatrzonego w Indianę Jonesa, głównego bohatera (kiedy w pewnym momencie zaczyna gromić swoich przeciwników ciosami taekwondo robi się niezamierzenie śmiesznie), poprzez jego naukowych kolegów czy wybranki serca. Zresztą te uczuciowe perypetie również opisane są dość przeciętnie.
Warto zwrócić uwagę, że Michalak nie wykorzystuje nawet potencjału przygodowego obecnego w fabule powieści - sporo zdarzeń zapowiadających pełne napięcia wydarzenia rozgrywa się niejako poza sceną, na której bryluje a to czytający stare dokumenty, a to znowu tokujący z naukowymi partnerami węgierski badacz.

Bardzo efektowny pomysł wyjściowy i parę - jednak - udanych momentów pozwala uznać "Denar Dla Szczurołapa" za przyzwoite wakacyjne czytadło, liczę jednak, że w kolejnych powieściach autor znacznie bardziej popracuje nad fabularną atrakcyjnością.

piątek, 7 czerwca 2019

Cormac McCarthy Droga 10/10

Ja prdl !!!! Niby wiadomo, że McCarthy w swym pisaniu jenców nie bierze, że lektura jego powieści potrafi wgnieść w fotel  i na długo odebrać spokojne sny, ale "Droga", nawet jak na jego standardy, jest totalnie szokująca. To jak zderzenie z walcem drogowym - porażająca, wstrząsająca i bardzo przejmująca książka, arcydzieło nurtu post-apo. (a równocześnie przerażający horror).
+
Przez zrujnowaną kataklizmem ziemię (być może wojną atomową - McCarthy nie rozdrabnia się wymyślaniem uzasadnień) podąża ojciec z kilkuletnim synem. Zmierzają oni, generalnie, na południe w poszukiwaniu tzw. "dobrych ludzi", takich, którzy w obliczu apokalipsy zachowali jeszcze jakieś ludzkie, cywilizowane odczucia. Ludzi takich jest jednak w zniszczonym świecie bardzo niewiele, póki co wędrowcy napotykają ludzi wyłącznie "złych". Ci w najlepszym wypadku obrabują ze wszystkiego, co potrzebne do przeżycia, w najgorszym zaś (a najbardziej prawdopodobnym)....zjedzą (!!!). Tak, wobec braku jakiegokolwiek pożywienia wszędzie krążą zdziczałe bandy kanibali, mordujących (lub wręcz hodujących !) innych dla mięsa.
Chroniąc syna mężczyzna też zdecydowany jest grać ostro. Kiedy trzeba, gotów jest zabić, nie chce tracić cennego jedzenia dla napotkanego "dobrego" starca, a próbujcego ich okraść złodzieja pozbawia nawet ubrania, pozostawiając praktycznie na śmierć. Stara się przy tym przekonać dziecko, że tak trzeba, że to konieczne, że czasami cel musi uświęcić środki.
W obliczu apokalipsy jedyne, co pozwala przeżyć, to szczątki starego świata. Przede wszystkim jednie - puszki, słoiki, stare ziarno czy gnijąca mąka. Ale w wędrówce przydatne jest prawie wszystko, wędrowcy każdą znalezioną a nadająca się do użytku rzecz ładują do sklepowego wózka, z którym przemierzają świat. Czasami w tej wędrówce zdarzają się chwile wytchnienia (kiedy uda im się odnaleźć idalnie zaopatrzony schron), czasami zaś przyjdzie się mierzyć z porażającym koszmarem (jak podczas ucieczki z farmy kanibali).
Mężczyzna kryje przed synem tajemnicę, nocami coraz częściej i mocniej kaszle, traci też z dnia na dzień siły...Mimo tego dwójka, pozornie bez celu i bez sensu, wciąż brnie na południe...
+
Miażdżące, absolutnie miażdżące. Lektura "Drogi" przeraża, przygnębia, a momentami wręcz fizycznie boli. Ale jest to doświadczenie niezwykłe, warte poświęcenia i wysiłku włożonego w czytanie, doświadczenie na trwałe zapadające w pamięci. "Droga" gatunkowo przynależy do nurtu post-apo, ale jakież to jest "postapo". Żadne tam widowiskowe przygodówki, Mad Maxy czy inne Fallouty ! Tutaj jest ekstremalny survival horror w klimacie piekielnego westernu noir. Owszem, w powieści sporo się dzieje, ale na pierwszy plan wybija się wszechogarniający depresyjny klimat.
Uwagę przyciąga też konsekwentna , weirdowa scenografia , utrzymana w charakterystycznych szaro czarnych monochomach - wszystko pokryte jest smołą, popiołem i kurzem. Do tego dochodzi jeszcze charakterystyczny dla prozy McCarthyego styl, ponury, podniosły, jakby biblijny.


"Droga" pozbawiona jest - wydaje się - odrobiny nadziei, ze scenami tak przerażającymi, że trudno o mocniejsze w całej historii literatury grozy (farmy kanibali, czy, później, ucztujący przy ognisku mężczyźni !).  Grozę budzi również atak na największe tabu - drugiego człowieka, który w "Drodze" jest największym zagrożeniem dla dwójki wędrujących. I podkreślana przez fabułę wartość każdej, choćby najdrobniejszej, znalezionej przez nich rzeczy. To zmusza do dodatkowej refleksji w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie, nastawionym na coraz to nowe kupowanie i wyrzucanie.


Jeszcze słowo o wspomnianej nadziei - na koniec sensem wędrówki, wszystkich wysiłków i starań okazuje się  chęć ratowania dziecka, tego "młodego Boga",  przed brudem i mrokiem upadającego świata, konieczność zachowania jego ludzkiego oblicza, jego przynależności do "dobrych ludzi".





Trudno aż znaleźć pochwały godne"Drogi". To rzecz kanoniczna - must read dla każdego fana horroru, fantastyki, literatury w ogóle. Brak skali - 10/10



PS.
"Droga" to taka turbo wersja innej cormacowej powieści, "W Ciemność". O ile jednak tam McCarthy opisywał podróż przez poszczególne kręgi piekielnej Ameryki, tak w tym przypadku mamy do czynienia z jednym tylko kręgiem - tym najniższym. 



PPS.
Powstała ekranizacja "Drogi" - film jest naprawdę dobry (świetny Viggo Mortensen) i naprawdę wierny książce, jednak żaden obraz nie jest w stanie oddać mrocznej potęgi tekstu. To świetny przykład na to, że czasami nawet udana i wierna pierwowzorowi adaptacja nie jest w stanie przybliżyć się do klimatu oryginału. Ale obejrzeć warto.

wtorek, 4 czerwca 2019

John Farris Axeman Nadchodzi 7/10

Bardzo szczególna książka, śmiały eksperyment literacki, przez większość lektury fascynujący, pod koniec z kolei mocno konsternujący dziwacznym,trudnym do zrozumienia finałem.
+
Podczas awarii prądu w Nowym Jorku w windzie biurowca uwięziona zostaje Susan Hill, uzdolniona artystka plastyczna. W młodości dziewczyna przeżyła straszliwą traumę, cała jej rodzina została brutalnie zamordowana przez szalejącego z siekiera psychopatę (tytułowego Axemana). Teraz, w ciemności martwej windy koszmar powraca a w umyśle Susan odtworzone ze szczegółami zostają wszystkie chwile tragedii.
W tym samym czasie na drugim końcu miasta niepokoi się jej partner, oczekujący nadaremnie spotkania z Susan. Nie mając odpowiedzi z biurowca, do którego dzwonił, rusza na pomoc przez zalany deszczem Nowy Jork. Towarzyszy mu w drodze......Ernest Hemingway (sic!!!), albo jego duch (?).
Obaj w końcu docierają do zamkniętego na głucho budynku. W środku czeka na nich największa tajemnica...
+
"Axeman Nadchodzi" to duże wyzwanie dla czytelnika. Po pierwsze, powieść wymyślona została jako lektura na jedno posiedzenie - wyraźnie pisze o tym sam Farris we wstępie. Przez to nie jest ona formalnie podzielona na rozdziały - to, pozornie, nieprzerwana opowieść. W rzeczywistości punkty przestankowe są widoczne, gdy narracja przeskakuje pomiędzy wspomnieniami masakry sprzed lat, panicznymi myślami uwięzionej w windzie Susan, oraz jej coraz bardziej zaniepokojonym przyjacielem, niemniej faktycznie czytać trzeba raczej zdecydowanie, to nie jest lektura do odkładania na półkę i smakowania jej długimi dniami.
Po drugie, autor śmiało korzysta z różnych bajerów warsztatowych. Narracja przeskakuje pomiędzy czasami, czasem mamy do czynienie ze strumieniem myśli, czasem chaotycznym wspomnieniem, czasem zaś coraz bardziej zwodzącymi czytelnika wizjami.
No i najważniejsze - finałowe rozstrzygnięcie, szalona, wizyjna opowieść, naprawdę bardzo mocno mieszająca w głowie, wywołująca takie wielkie WTF ? Naraz złowroga, ale znakomicie opisana historia seryjnego mordercy, drobiazgowy opis jego bestialskich zabójstw, ustępuje miejsca  pulsującemu stroboskopowymi błyskami wyobraźni i dzikimi kolorami zakręconemu strumieniowi świadomości i twórczej swobody zmierzającemu do niezrozumiałego choć intrygującego finału.

"Axeman Nadchodzi" to książka bardzo ciekawa, warta poznania. Sam Farris to bardzo ważny autor grozy, taki zdecydowanie z górnej półki (w okładkowym blurbie Stephen King z charakterystyczną przesadą nazywa go największym mistrzem horroru). Phantom Press ponownie zaskakuje - to absolutnie żadna pulpa, a wysoka literacka jazda. Nierealne zakręcenie finałowe szczególnie powinno przypaść do gustu wielbicielom weird fiction. Przyznam, że z mojej, nieco bardziej przyziemnej perspektywy było ono trochę za trudne, stąd końcowa ocena nieco zjechała. Ale generalnie - naprawdę bardzo warto.

niedziela, 2 czerwca 2019

Shaun Hutson Nemezis 8-9/10

Ale jazda ! "Nemesis", początkowo zaskakujący poważną tematyką, suspensem i dramatycznymi wydarzeniami, wraz z upływem stron coraz bardziej skręca w kierunku szalonej pulpy by zakończyć całość rewelacyjnym, ultracampowym finałem.
+
Małżeństwo Hacket przeżywa straszliwą tragedię; pod ich nieobecność w mieszkaniu ma miejsce włamanie. W jego trakcie kilkuletnia córeczka Hacketów zostaje zgwałcona i brutalnie zamordowana. Gdy po fakcie wychodzi na jaw, że mąż w trakcie napadu był u swej kochanki, zdruzgotana żona wyjeżdża do siostry, mieszkającej w podlondyńskiej miejscowości Hinkston.
W tym czasie John Hacket usiłuje na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Doprowadza jednego z podejrzanych, zwolnionego przez policję z braku dowodów, do śmierci pod kołami pociągu.
Po tym wydarzeniu, mężczyzna, w ślad za żoną, przybywa do Hinkston w nadziei uratowania małżeństwa. Otrzymuje posadę zastępcy dyrektora w miejscowej szkole oraz mieszkanie po swym poprzedniku, którego przyczyny odejścia otoczone są tajemnicą.
Uwagę nauczyciela przyciąga kilkoro uczniów, wyraźnie fascynujących się przemocą i krwią; wszystkie one są pacjentami miejscowego lekarza.
Ten sam lekarz wkrótce proponuje Hacketom szansę nowego początku, na skutek jego eksperymentalnej terapii Susan może - wbrew dotychczasowym diagnozom - ponownie zajść w ciążę.
W tym samym czasie do Hinkston przybywa drugi z morderców, żądny zemsty za śmierć kompana...
+
"Nemesis" to znakomita pulpowa zabawa. Bardzo udany jest główny pomysł powieści, zgrabnie wykorzystujący typowe B-klasowe rozwiązania fabularne - szalonego doktora, ukryte w podziemiach monstrum, psychopatycznego mordercę, dodając do tego klimat "przeklętych dzieci" znany chociażby z "Kukułczych Jaj Z Midwich". Akcja prowadzona jest szybko i sprawnie, bez wahania i zbędnego meandrowania zmierzając w kierunku brutalnego finału. Pulpowa konwencja pozwala zaakceptować nawet absurdalne pomysły medyczne, od których lekarzom i biologom pewnie więdną komórki mózgowe.
Hutson imponuje też sprawnością techniczną pisania. Początkowe rozdziały dą godne pióra samego Kinga. Znakomicie opisany jest ból i żałoba po stracie dziecka, pustka, rozpacz czy bezradna wściekłość, nawet cierpienie wywołane bezradnością wobec umierającego na raka ojca kobiety - to jest po prostu dobra literatura !
Nawet gdy akcja skręca już w kierunku szalonej pulpy, to cały czas warsztat jest nienaganny - mocne jump scar'y, narastające poczucie zagrożenia i paranoi, w końcu zas totalnie campowy, wybuchowy finał, prowadzący do przewrotnej, gorzkiej cody. No a obrzydliwość niektórych pomysłów godna jest Złotego Kraba....


Brawo, brawo, po trzykroć brawo - "Nemesis" to jedna z najlepszych pulpowych książek Phantom Press, a Shaun Hutson to naprawdę znakomity autor. Ubolewam, że tak mało go w Polsce wydano (nie ukazał się np. jego chyba najbardziej znany tytuł - Spawn). Może któreś z naszych niszowych wydawnictw dałoby się namówić na próbę przywrócenia tego autora fanom horroru ? Pięć razy lepsze od średniego Mastertona - bardzo warto.


Szalony pulpowy horror, który przez długi czas w ogóle na pulpę nie wygląda. Znakomicie napisany, umiejętnie żonglujący grozą, dramatem, sensacją, początkowo kojarzy się bardziej z wysokogatunkową grozą spod znaku Kinga czy Simmonsa, niż pulpowym badziewiem. Groteskowy jednak pomysł główny i wręcz Ultracampowy finał wyjaśniają sprawę.

Graham Masterton Powrót Wojowników Nocy 4/10

Niestety, młodzieżowa seria o przygodach Wojowników Nocy słabnie z tomu na tom, czego część czwarta - "Powrót Wojowników Nocy", najlepszym przykładem.
+
Nowo narodzone dzieci w Louisville zapadają na tajemniczą chorobę, która nie pozwala im zasnąć. Po dniach wypełnionych nieustannym krzykiem i płaczem wyczerpane maluchy zaczynają umierać. Medycyna jest bezradna, okazuje się, że ich sny są kradzione przez kryjące się w krainach snów kolejne monstra -  Zimomorda i Wysokiego Konia (wiem, że śmieszne, aż się Bareja przypomina i zawołanie "czy konie mnie słyszą?"). Potwory te zamierzają za pośrednictwem snów noworodków poznać Tajemnicę Istnienia (dzieci znają ją tuż po narodzeniu, później dopiero życie wymazuje im to z pamięci)a poprzez to doprowadzić do Końca Świata.
Na szczęście świat pełen jest Wojowników Nocy (tak przynajmniej wynika z powieści), gotowych zmierzyć się z siłami Zła. Może to być dziennikarka tabloida, otyły kierowca ciężarówki, przygodny nastolatek, jego ociężały umysłowo brat, lekarka z kliniki neonatologii, a ostatecznie nawet para  pracowników sklepu spożywczego - wszystkich ich znany już czytelnikom sagi hermafrodytyczny "anioł" Springer zbierze w nową kompanię, która wejdzie w krainę snów by tam, wyposażeni w coraz bardziej absurdalne "moce" i "zbroje", stoczyli wielki bój, pokonali, nie bez ofiar, wszystkich obrzydliwców i, oczywiście, uratowali nasz świat przed upadkiem.
+
To słabe, kiedy człowiek, ledwie zacznie czytać, już z niecierpliwością wygląda zakończenia książki, by tylko móc przejść do czegoś ciekawszego. Taka sytuacja spotkała mnie z "Powrotem Wojowników Nocy".
Owszem, Masterton umie pisać sprawnie warsztatowo - to się nie zmienia, i "Powrót ..." czyta się bez bólu. Ale nic w nim nie ma inspirującego, ciekawego. To kolejne mechaniczne powtórzenie znanego już schematu - manifestacja Zła, zebranie Wojowników Nocy, kolejne wyprawy do krainy snów, walka, ofiary i końcowe zwycięstwo. Coraz bardziej zanika w serii element grozy - o ile początek serii to był udany miks real-life horroru i fantasy w sennej krainie, to tym razem liczy się wyłącznie dziecinny element przygodowy, który dobrze charakteryzują coraz bardziej sztuczne moce bohaterów i coraz bardziej przestrzeleni przeciwnicy. Horroru wcale nie ma prawie wcale, brak również typowego dla najsłynniejszych tytułów Mastiego połączenia sex&violence.
Jak już pisałem, czyta się co do zasady bezboleśnie, ale irytuje pewien męczący trick. Masterton w każdej kolejnej powieści o wojownikach nocy zmienia od podstaw całą drużynę Niby dzięki temu może wymyślać nowe moce i zbroje, ale tak naprawdę idzie o to, że za każdym razem blisko 1/3 książki zajmuje przełamanie niewiary i akceptacja swej roli przez nowych adeptów. Autorowi objętość powieści rośnie, napychana tą słowną watą, ale czytelnik całej serii czuje się już setnie zmęczony, kiedy kolejna ekipa "nie może uwierzyć" w świat snów i "anioła" Springera.

Ciekawie rozpoczęta seria Wojowników zabrnęła w ślepy zaułek i jest obecnie adresowana praktycznie do nikogo. Fani Mastertona pulpowego, brutalnego i pełnego seksu zmęczą się zmiękczanym pod rynek "young adult" pomysłem. Ten zaś rynek raczej nie sięgnie po autora wsławionego drapieżnymi sex horrorami.  Tylko dla zapalonych fanów Mastiego.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...