niedziela, 16 października 2022

Adam Deka Samhain Agenda 8/10

 Madremio! A cóż tu się nie odjaniepawla? Satanistyczne obrzędy, piekielne demony i chowańce, kultyści mamroczący ofiarne klątwy, wulgarny seks, gwałty, tortury, śmierć,  najczarniejszy z czarnych humor, a wszystko bulgoczące jak w kotle pełnym smoły i siarki, gorącym i smrodliwym.  Nie tylko rozliczne ofiary bluźnierczych rytuałów, ale również dobry smak oraz zasady poprawnej polszczyzny zostaną brutalnie, wielokrotnie i boleśnie zgwałcone w tej iście apokaliptycznej, przy czym przewrotnie wciągającej i zabawnej orgii campowego szaleństwa, jaką jest zbiór opowiadań Adama Deki „Samhain Agenda”.


+


Wszyscy znają przysłowie „don’t judge a book by its cover”. A jednak nie sposób nie zacząć od okładki… Wydana własnoręcznie (dosłownie!), rzemieślniczo, w nakładzie raptem 100 egzemplarzy, stylizowana na wczesnonajntisowe ziny „Samhain Agenda” swą urodą (a również żarliwą fanowską pasją, która stoi za jej wydaniem) po prostu urzeka. 

Okładka „wycinanka”, z tzw. okienkiem, na niej przyklejone  makabryczne ozdobniki (świeca i, jak to się na Śląsku godo - „śmiertka”), sama okładka rozkładana (!), dodatkowe elementy ozdobne wklejone między strony książki. Wszystko ręcznie wykonane, ręcznie sklejone (zaskakująco mocno się trzyma!), z odpowiednio dobraną „zinową” czcionką - tomik jest prawdziwym rarytasem kolekcjonerskim i dla samego faktu posiadania takiego rarytasu wydawniczego warto go nabyć. No ale tak naprawdę szaleństwo zaczyna się, kiedy czytelnik usiłuje (ihaa) rozpocząć lekturę :)


Adam Deka debiutował w Domu Horroru, wydawnictwie znanym z tego, że nie waha się wydawać najbardziej ekstremalnych form literackiego horroru. Karolina Kaczkowska, Tomasz Czarny, Patryk Bogusz, Marcin Piotrowski, czy z zagranicznych : Carlton Mellick  a przede wszystkim sam Edward Lee - to jest full power extreme. Ale dla Deki nawet i takie podejście okazało się zbyt komercyjne, zbyt „oszlifowane” i ocenzurowane. Dlatego, po wydaniu dwu powieści („Wije” i „Splunę Ci W Pysk”) zdecydował on, w poszukiwaniu totalnej wolności twórczej - o samodzielnym wydawaniu swych kolejnych tytułów w ramach self publishingowej oficyny Xeromorph. No i cóż - trzeba powiedzieć, że  w swym pisaniu nie bierze żadnych jeńców i nie idzie na żadne kompromisy. Jest w Xeromorphie sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem - płynie tam, gdzie chce płynąć. Albo wsiadamy z nim (to ci najodważniejsi) albo nie podejmujmy ryzyka.


Pierwsze, co rzuci się w oczy, to szalony styl narracji, balansujący między nawiedzoną campową prozą „poetycką”,  sprawnym B-klasowym horrorem przygodowym z dużą dawką seksu i gore a tekstem black metalowej kapeli (dla fanów metalu dodatkowym smaczkiem będzie wyszukiwanie w opowiadaniach fragmentów liryków Romana Kostrzewskiego - obok oczywistości rodzaju „cmok-cmok, mlask-mlask” czy „wonnych rodni” są i inne). 


Większość opowiadań oparta jest o podobny schemat - na początku jest jakiś plugawy satanistyczny rytuał (którego kultysta pada dobrowolną ofiarą), w efekcie którego dochodzi do narodzin/ujawnienia się Zła, które w drugiej części tekstu dokonuje radującej serce fana ekstremy rzezi. Wspólnym mianownikiem jest satanistyczna magiczna klątwa, pojawiająca się w trakcie każdego z tych obrzędów. Tak jest np. w „Chowańcu Dr. Ghoula”, gdzie tytułowy, przywołany z zaświatów chowaniec masakruje pewną (trzeba trafu że oddającą się kazirodczej orgii) rodzinę, w „Psie Na Trupy”, w którym w efekcie nekrofilskiego obrzędu rodzi się wataha morderczych tasiemcy (ihaaa!), czy w mrocznych „Fantazmatach Sukubatu” (tym razem akcja toczy się w upiornym domu dla obłąkanych, zarządzanym przez doktora satanistę i oddane mu dwie pielęgniarki-kultystki).

Najciekawsza jest jednak  „Astralna Konkwista”. Kosmiczny astro-satanizm w znany fanom black metalowego Inquisiton. Pojazd kosmiczny w podróży w kierunku czarnej dziury („czarna” dziura - you got it?), astro templariusze, demoniczny byt (jeszcze jeden….) zrodzony na jego pokładzie - no, miód z benzynką.  


Wyróżnia się nieco oryginalnym założeniem opowiadanie „Io Pan”, z fabułą osadzoną w czasach starożytnego Rzymu, kiedy to cezar Kaligula potrzebuje demonicznej pomocy w opanowaniu żądz swych nałożnic, „Animator”  


Znajdziemy również w „Agendzie” odrażająco uroczy i uroczo odrażający, spójny „artystycznie” z resztą zbiorku poemat „Szątopierz”, z bohaterką,  chrześcijańską fanatyczką, której masochistyczne samopoświęcenie posłuży wyłącznie siłom zła.


Tylko opowiadanie „Animator” wydało mi się mniej przekonujące. Już pal sześć, że polityka międzynarodowa zdezaktualizowała sporą część fabuły - i teraz czas na rozliczanie się z ukraińskimi siepaczami z Wołynia jest raczej kiepski, ale nie bardzo umiałem skleić poszarpane fragmenty narracji w jednolitą całość. z - to są perły czarnego nonsensownego extreme horroru.


+


Jeszcze raz na zakończenie - „Samhain Agenda” nie podlega „normalnej” ocenie, trzeba być w szczególnym „Adam Deka state of mind”, nieco przestroić percepcję, żeby te teksty zadziałały, żeby wady narracji przestały przeszkadzać w lekturze a błędy przestały irytować.  Ale kiedy człowiek nastroi się odpowiednio, wtedy opowiadania zaczynają być naprawdę catchy, chwilami rozwijając się w uroczo makabryczne, pełne ekstremalnie hiperbolizowanych bluźnierstw i przemocy miniaturowe opowieści.

Zresztą - niech ostateczną oceną będzie fakt, że po lekturze „Agendy” zakupiłem na pniu WSZYSTKIE pozostałe horrory Adama Deki!


piątek, 14 października 2022

Oliver Onions Na Opak 5/10

 „One-hit wonder” - to znane określenie muzyczne pasuje jak ulał do twórczości niesamowitej Olivera Onionsa. Jego najbardziej znane opowiadanie - „Zew Pięknej” (albo, w innym tłumaczeniu, znanym z różnych antologii - „Wabiąca Ślicznotka”) to absolutna klasyka literackiego horroru, historia budząca zachwyt finezją opowiadania, unikająca oczywistych, krwistych jump scare’ów a mimo to potrafiąca wzbudzić autentyczne dreszcze grozy), pozostałe jednak teksty (przynajmniej te ze zbioru „Widdershins”, wydanego przez C&T jako „Na Opak”) mocno rozczarowują. Słusznie pisze blurb okładkowy, że „opowiadania Onionsa charakteryzuje świeżość i nowatorskie podejście” ale niekoniecznie znaczy to, że są to opowiadania dobre…


Ale zacznijmy od „A Beckoning Fair One” (bo i jest od czego!)


Pisarz Paul Oleron wynajmuje zaniedbany domek na przedmieściach Londynu. Planuje w nim dokończyć pracę nad swą kolejną powieścią, której bohaterką jest kobieta wzorowana nieco na postaci swej przyjaciółki, Elsie Bengough. 

W nowym miejscu, które odświeża i adaptuje dla swoich potrzeb, mieszka mu się znakomicie, ale jakoś opuszcza go inspiracja; męczy się, siedzi godzinami nad białą kartką, a nowy rozdział powieści zupełnie nie chce się urodzić.

Samej Elsie, gdy odwiedza ona Olerona, dom zupełnie nie przypada do gustu. Do tego wszystkiego boleśnie rani się wystającym ze ściany gwoździem (co ciekawe, Oleron byłby gotów przysiąc, że tego gwoździa w ścianie nie było). 

Kiedy za kolejną wizytą przyjaciółka skręca kostkę na stopniu schodów, który nagle załamuje się pod nią, żartuje ona gorzko, że dom nie życzy sobie jej kolejnych odwiedzin, a kiedy Oleron milczeniem pomija czynione mu awanse (de facto odrzucając jej uczucie) rozgoryczona i zraniona zapowiada, że nie będzie już się pisarzowi narzucała.


Pewnego wieczoru Oleron wyskakuje przerażony z wynajmowanego domu - w ciszy samotności wydaje mu się, że słyszy odgłosy szczotkowania włosów, wyczuwa w domu czyjąś obecność. Po kilku szybkich jednak łyskaczach przechodzi mu histeria i wraca do swego mieszkania. Tam decyduje się na zmianę pisanej powieści - miejsce bohaterki wzorowanej na Elsie zastąpić ma postać innej kobiety.


Z upływem czasu pisarz przestaje opuszczać swój dom, zaniedbuje pracę (z której koniec końców zostaje zwolniony), przestaje nawet odbierać dostarczane pod drzwi domu produkty spożywcze. 

Zaniepokojona stanem zdrowia przyjaciela, nie bacząc na zranioną dumę, Elsie zaczyna się dobijać do zamkniętej posesji…

 

+


W  znanym (też kanonicznym) opowiadaniu grozy, „Miłość I Profesor Guildea” Robert Hitchens wprowadził do literackiego horroru „zakochanego ducha” - byt, który teoretycznie nie jest złowrogi i nie ma wobec bohatera złych zamiarów, przeciwnie, „zakochuje się” w nim,  nie zmniejsza to jednak przerażającego wpływu tej obecności na prześladowanego protagonistę. 

Dość podobny jest punkt wyjścia „Zewu Pięknej” -  Piękna (vel Ślicznotka) ma swoistego „crusha” na pisarza, nie podejmuje wobec niego żadnych złych kroków, raczej opanowuje jego umysłowość i emocje. Ale innej kobiecie, kręcącej się wokół Oberona - biada! 


„Zew Pięknej” jest nieoczywisty - w sumie nie wiemy, czy faktycznie w samotnym domu mieszka duch jakiejś „Pięknej” czy może samotny mężczyzna pogrąża się coraz bardziej w szaleństwie i generowanych przez to szaleństwo wizjach, budząc narastający niepokój u swych sąsiadów i będąc śmiertelnie niebezpiecznym dla wszystkich chcących naruszyć jego sanktuarium. W rezultacie opowieść swym rytmem i klimatem  przypomina nieco wspaniały „Wstręt” Romana Polańskiego (a i elementy paranoi rodem z „Lokatora” (tak filmu jak i powieści Rolanda Topora, się pojawiają).


+


Niestety, jako się rzekło, „Piękna” swą jakością bardzo wyróżnia się ponad pozostałymi opowiadaniami zbioru. Jeszcze najlepiej wypada kolejne z nich - „Widmo”, zgrabnie grające motywem Latającego Holendra - dwa statki z dwu czasoprzestrzeni natykają się na siebie w spowitych gęstą mgłą wodach - ale potem jest już naprawdę przeciętnie. 


Pomimo komentarza akcentującego oryginalność wizji Onionsa, zdarzają mu się banalne, generyczne ghost stories ; w „Papierośnicy” dwu angielskich turystów zwiedzających Prowansję spędzi wieczór w nawiedzonym domostwie zamieszkanym przez duchy (?) dwu pań, zostawiając tam tytułową papierośnicę, w „Fotelu Na Biegunach”  starsza pani znajdzie ukojenie, kiedy za sprawą pewnej Cyganki odnajdzie ją duch jej nienarodzonego dziecka (nieślubnego! - jest w tekście obyczajowy niepokojący undercurrent) a w „Rooum” (dość blade odbicie znakomitego „Obserwatora” Le Fanu) jakaś tajemnicza obecność prześladuje bohatera 

A co do reszty - faktycznie, czasem fabuły Onionsa charakteryzuje swoista oryginalność, niekoniecznie jednak działa to na ich korzyść. W „Benlianie” pewien rzeźbiarz wciela samego siebie w tworzone przez siebie dzieło a w  „Io” grecka nimfa opanowuje ciało pewnej angielskiej dziewczyny.  

A na koniec dwa pokrewne sobie opowiadania, „Wypadek” i „His Iacet”, oba opisujące tę samą sytuację - dwu artystów, jednego ubogiego ale hardego, drugiego odnoszącego sukcesy finansowe za cenę komercyjnych kompromisów. O ile „Wypadek” zawiera jeszcze niesamowitą ramę - narastający spór doprowadza do ujawnienia tajemnic z przeszłości i w rezultacie do makabrycznego finału, to „His Iacet” (nb. ogromnie chwalony przez Joshiego w „Unutterable Horror”) jest prawie wyłącznie zapisem rozterek popularnego twórcy groszowych nowel detektywistycznych nad sensem własnej twórczości („duch” ubogiego ale bezkompromisowego w swej sztuce przyjaciela-malarza jest „zaklęty” w jego autoportrecie) i - szczerze - bardzo mnie zmęczył.


Na duży plus bardzo sprawny, przejrzysty styl, którym napisane są opowiadania, dobrze oddany w eleganckim, doskonale się czytającym tłumaczeniu.


+


Zdanie podsumowania  - „Zew Pięknej” to lektura obowiązkowa i kanon literackiego horroru, reszta opowiadań jednak wyłącznie dla zaprzysięgłych fanów tzw. „klasycznej” grozy, i to raczej jako ciekawostka niż ukryty gem. 


PS.

Co dość dziwne, „Beckoning Fair One” do tej pory nie została przeniesiona na ekran. Tj. imdb niby wspomina coś o zeszłorocznej adaptacji, ale to, zdaje się, bardziej jakaś amatorska próba krótkometrażowa (obraz ma 23 minuty) niż pełnowymiarowy film.  Aczkolwiek prawda też, że podobny opowiadaniu klimat i rozwiązania fabularne Polański oddał we „Wstręcie” tak dobrze, że może nikt nie chce usiłować konkurencji?


czwartek, 13 października 2022

E.L. Doctorow Rezerwuar 7/10

 „A teraz pora zna coś innego”….. dziś będzie wychodzenie z bańki gatunkowej po to, by poza nią odnaleźć cudownie niesamowitą, klimatyczną opowieść, jaką jest „Rezerwuar” E. L. Doctorowa.


+


Nowy Jork wkrótce po wojnie secesyjnej. Niknie bez śladu Martin Pemberton, młody dziennikarz, freelancer jednego z poczytnych dzienników. Młodzieniec był synem słynnego nowojorskiego milionera, cieszącego się jednak raczej kiepską sławą. Nie dość tego, że bogacz zarabiał grube pieniądze na dostawach wybrakowanego wyposażenia wojennego, to wcześniej czerpał gigantyczne korzyści z…handlu niewolnikami! (sic! w Nowym Jorku!). Idealistyczny syn nie mógł znieść ojcowskich nieprawości, przeciwstawiał się mu na każdym kroku, co w ostateczności doprowadziło do jego wydziedziczenia. 

Co zaskakujące, gdy niedługo potem Augustus Pemberton umiera na chorobę krwi, okazuje się, że nia bardzo było z czego wydziedziczać -  cały  gigantyczny majątek gdzieś się rozpłynął, zniknął w sieci dziwnych operacji. W efekcie młoda wdowa (Pemberton po śmierci pierwszej żony ponownie się ożenił) wraz z kolejnym synem musi mieszkać kątem u dalszej rodziny.


Uwagę narratora powieści, redaktora w gazecie, do której pisywał młody Pemberton, zwraca niepokojące zachowanie Martina na krótko przed swym zniknięciem - zaczął on bowiem utrzymywać przed znajomymi, że jego zmarły ojciec….nadal żyje. Zapytany o przyczyny tak dziwnego przekonania opowiedział o niesamowitym zdarzeniu - otóż pewnego dnia idąc ulicami Nowego Jorku Pemberton junior ujrzał przejeżdżający omnibus pełen starych, bladych ludzi, wśród których  siedział….właśnie jego zmarły ojciec! 


Redaktor rozpoczyna dziennikarskie śledztwo, do którego dołącza rzutki policyjny oficer. W jego trakcie dochodzi do ekshumacji trumny Augustusa Pembertona, w której, ku zgrozie wszystkich obecnych, zamiast ciała zmarłego starca znalezione zostało ciało….dziecka!


Badania dokumentów, rozmowy z kolejnymi świadkami prowadzą do dalszych niezwykłych odkryć. Okazuje się, że było więcej milionerów, którzy przed śmiercią dokonywali dziwacznych, niejasnych operacji finansowych, pozostawiających spadkobierców bez pieniędzy. We wszystkich tych przypadkach w tle pojawia się tajemniczy doktor Sartorius.


Śledczy natrafiają na ślad przerażającej konspiracji….


+


E.L. Doctorow („E” to skrót od Edgara, na cześć Pewnego Znanego Autora Grozy …) to autor bardzo sławny i wysoko ceniony, jak to się pisze, „high profile”), jego powieści były przenoszone na wielki ekran w gwiazdorskiej obsadzie (Billy Bathgate, Witajcie W Ciężkich Czasach),  generalnie - jądro mainstreamu i normizmu.


No ale imię „Edgar” do czegoś jednak zobowiązuje, zatem Edgar Doctorow pisząc „Rezerwuar” postanowił oddać hołd sławnemu imiennikowi i zabawić się konwencjami, mistrzowsko balansując między wysoką sztuką a gatunkową pop-kulturą, wykorzystując fabularne schematy kryminału i horroru, w tym wątki znane z twórczości samego Poego. 


Wykorzystując te schematy, doskonale się bawiąc, bawiąc też czytelnika, udało się Doctorowowi przekazać świetną, mroczną wizję. Świat to brutalne i amoralne piekło, w którym bogaci i silni są gotowi (dosłownie!) żerować na uboższych i słabszych. Pieniądz i władza zmieniają starych, śmiertelnie chorujących milionerów w szczególne wampiry, gotowe przedłużać swe życie za wszelką cenę. Duszny, kapitalnie oddany klimat zepsucia i zgnilizny moralnej uderzająco przypomina genialne  „Chinatown” Romana Polańskiego.


Ten mroczny, pesymistyczny przekaz podany jest w efektownej, przygodowej formie, okraszonej całym mnóstwem gatunkowego dobra, które zyska uznanie fanów horroru i mrocznego thrillera. Klimatyczne śledztwo toczy się to w zamglonych, brudnych zaułkach Nowego Jorku, to w eleganckich wnętrzach mieszczańskich posiadłości, odkrywając coraz bardziej mrożące krew w żyłach rewelacje. nastrój balansuje między opowieściami o Sherlocku Holmesie a londyńskimi koszmarami Machena czy Stevensona. Akcja jest z zasady niespieszna, ale co jakiś czas wybucha w gwałtownych, pełnych napięcia i grozy erupcjach (otwieranie grobu Pembertona, finałowe sceny w Rezerwuarze).  Co ciekawe, fabuła „Rezerwuaru” ma w sobie coś z makabrycznego piękna obecnego w „Nocnym Pociągu Z Mięsem”, legendarnym opowiadaniu otwierającym „Księgi Krwi” Clive Barkera. 


Cała warstwa fabularna osadzona jest w znakomitej, wspaniale oddanej scenerii Nowego Jorku drugiej połowy XIX wieku. Czytając plastyczne opisy Doctorowa można wręcz oczyma wyobraźni zobaczyć ulice miasta, cuchnące, biedne zaułki i wnętrza luksusowych kamienic. ludzi po nich krążących, poznać panujące wówczas nastroje społeczne i - generalnie - ten moment z historii miasta tuż po zakończeniu wojny secesyjnej.


Przyanam, że akurat postaci głównych bohaterów nie były zbyt interesujące - to w ogóle nie jest ten typ powieści, które zbudowany jest w oparciu o ciekawe charakterystyki postaci.  Raczej pełnią one rolę służebną wobec ponurej myśli przewodniej powieści. Ale już villaini -   archetypiczny „frankensteinowski” doktor Sartorius, ponure draby na jego usługach, odrażający Augustus Pemberton, to  kreacje znakomite.


No i ten styl… jako się rzekło, Doctorow jest autorem „high profile” i to widać, czytać i czuć w jego frazie. Powieść napisana jest wybornie (nb.ciekawą techniką - nazwijmy ją „wielokrotnych wielokropków”), mimo filozoficznego zacięcia i gęstej treści świetnie się ją czyta, układając w wyobraźni te coraz bardziej mroczne puzzle.


Doskonała lektura - dla fanów literackiego horroru ciekawa przygoda, nieco wyrastająca poza gatunkowe granice i przyporządkowania, a jednocześnie w pełni zgodna z ich wymogami, niesamowita i budząca grozę. WARTO!


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...