piątek, 24 listopada 2017

Guy N. Smith Kraby. Zbiór Opowiadań 8/10

GStało się ! Guy N. Smith powrócił !
Ćwierć wieku temu, jak w rozbłysku supernowej, rodzący się w Polsce rynek księgarski zalały naraz dziesiątki kieszonkowych horrorów, których drapieżne, komiksowe okładki królowały we wszystkich księgarniach i na straganach z książkami. Czas ten trwał krótko, ledwie parę lat, nazywany jednak do dziś bywa "złotym wiekiem" horroru w Polsce, a, Guy N. Smith, jako że w ramach ówczesnego boomu wyszło kilkadziesiąt  jego tytułów, jest jego najbardziej charakterystycznym reprezentantem. 
Smith pisał o wszystkim, horror okultystyczny, psychologiczny, ghost stories, jednak jego prawdziwą wizytówką był tzw. animal horror, a w ramach tego podgatunku 6-tomowa saga o krwiożerczych krabach mutantach. Nic dziwnego zatem, że Dom Horroru, przypominając polskim czytelnikom Smitha, zdecydował się właśnie na książkę z krabiego cyklu. By móc w miarę bezproblemowo wejść w historię, zdecydowano się na zbiór opowiadań.
To była doskonała decyzja. Opowiadania pozwalają uwypuklić to, co w prozie Smitha najlepsze - krótkie, drapieżne sceny, pulpowe gore, absurdalny humor sytuacyjny. Znacznie mniej widoczne są zaś typowe wady smithowej prozy, kiepska struktura, nonsensy fabularne czy kiepskie zakończenia.
Teoretycznie zamieszczone w zbiorze opowieści stanowią uzupełnienie historii opowiedzianej w sadze, zaledwie jednak w jednym przypadku ("Zemsta") znajomość poprzednich książek może być do czegokolwiek potrzebna. Większość opowiadań po prostu stara się jak najszybciej doprowadzić do konfrontacji człowiek-Kraby i z energią opisać sceny masakry. W paru do głosu dochodzi przewrotne poczucie humoru autora. Tu wyróżniają się "Przynęta" a zwłaszcza groteskowa "Krabia Armada", w której Kraby, używają zatopionego setki lat temu galeonu hiszpańskiej Wielkiej Armady do "inwazji" na Wielką Brytanię.
Formuła opowiadania pozwala uniknąć Smithowi jeszcze jednego nonsensu. W powieściach cyklu Kraby są prawie nieśmiertelne - nic sobie  nie robią np. z wojskowego ostrzału artyleryjskiego (przypominając tym monstra z japońskich filmów o Godzilli). W opowiadaniach jest inaczej - kraby mogą zginąć od celnego strzału myśliwego ("Przynęta"), wybuchu ("Ocalały") czy, niczym smok wawelski, od zjedzenia zatrutego mięsa ("Ostateczne Starcie").
Tłumaczenie pozostawia niestety sporo do życzenia. Zdarzają się błędy widoczne polskim okiem, a ogólna jakość czytanego tekstu jest dość przeciętna. Ale kiepski przekład Smitha to swego rodzaju tradycja, można zatem uznać, że stało się jej i tym razem zadość :-)
Na pochwałę zasługuje bardzo dobra okładka, natomiast format wydania jest nieprzekonujący. Szkoda, że DH nie zdecydował się na naśladowanie stylu niegdysiejszego Phantom Press (w ramach którego wychodził cykl krabowy), mała książeczka, obok nawiązania do historii, byłaby poręczniejsza i łatwiej ukryłaby fakt niewielkiej ilości tekstu.
Parę słów podsumowania.
Smith to autor budzący do dziś skrajne emocje. Ma on silną grupę przeciwników, oskarżających go (może i słusznie...) o nieudolność, brak polotu i elementarnych umiejętności warsztatowych. Ma też jednak Smith grupę wiernych fanów, bawiących się jego szalonymi pomysłami fabularnymi, przewrotnym humorem i solidną ilością pulpowego gore. Teraz całe nowe pokolenie czytelników może zapoznać się z autorem, będącym wręcz uosobieniem, symbolem pulpowego złego smaku. Ja osobiście bawiłem się świetnie i  już czekam na zapowiedzianą  przez Phantom Books kolejną książkę Smitha -  "Przeklęci".
PS.
Nosiłem się z zamiarem zatytułowania tej opinii "Powrót Króla", ale uznałem, że są granice prowokacji :-)

środa, 22 listopada 2017

Guy N. Smith Węże 4/10

Guy N. Smith      Węże        4/10


Słabo, bardzo słabo...


Cieżarówka przewożąca hodowlę niebezpiecznych węży rozbija się w wypadku drogowym (patent z "Pragnienia"). Gady uciekają i znikają bez śladu w okolicy pobliskiego miasteczka Stainforth. Władze publiczne organizują wyjątkowo wręcz niemrawe i oczywiście bezskuteczne poszukiwania Węże co jakiś czas napadają na przypadkowe ofiary. I to by było w zasadzie na tyle z fabuły....
Akcja wlecze się niemiłosiernie. Ataki wężów są bardzo rzadkie i kiepsko opisane - o ile sceny gore w wykonaniu krabów Guy ma opanowane do perfekcji, o tyle cierpienia ofiar porażonych jadem lub miażdżonych w splotach pytona wychodzą mu słabo.
Główne postaci powieści to zdegradowany na prowincję stołeczny policjant, który marzy o powrocie do łask, miejscowy bezrobotny zoolog (jedyna siła fachowa poszukiwań) i ....łapiący dorywcze fuchy kosiarz trawy. Romans między kosiarzem a dziewczyną z "lepszego domu" to główny wątek fabularny, wiodący do śmiertelnie nudnej, trwającej blisko pół książki sceny uwięzienia ich w samochodzie przez agresywnego węża (jakiś blady refleks po Kingowym "Cujo").
Szukający szansy na odbicie zawodowe policjant zapłaci życiem za swą gorliwość a zoolog... cóż, zoolog na zoologii nie zna się wcale i zupełnie nie potrafi odnaleźć węży. Na szczęście dla Stainforth wykazuje się za to znajomością klasycznej literatury brytyjskiej, a konkretnie opowiadania Rudyarda Kiplinga "Riki-Tiki-Tak", które poddaje mu skuteczny pomysł rozwiązania całej sytuacji.


O rany, reasumując, "Węże" są, mówiąc krótko, fatalne. Pal sześć słabości i nonsensy fabularne - one są u Guya zawsze. Ale z reguły rekompensowane to wszystko bywa żywą akcją, drapieżnymi scenkami gore i jedynym w swoim rodzaju pulpowym szaleństwem, do którego tylko Smith jest zdolny. W  "Wężach" jest  jeden  moment, kiedy to matka jednego z bohaterów, żwawa MILF, pozostawszy sama w domu oddaje się uniesieniom autoerotycznym (Guy N. Smith on fire ! ), które przerywa wpełzający między jej nogi pyton. To scena w swym absurdzie mistrzowska - ale, niestety, jedyna. Reszta powieści to wyjątkowo banalna i nudna pisanina.


Gdyby nie obowiązki (konkretnie przynależność do Official Guy N. Smith Fan Club) i generalna przychylność dla niskopiennej pulpy, oceniłbym pewnie na 2/10, a tak, dodając jeszcze uchachany punkcik za dojrzałą Ledę z Pytonem wychodzi mi ledwie 4/10. Jedna z najsłabszych powieści Guya - ani beki, ani pomysłu, ani wykonania

piątek, 10 listopada 2017

Wojciech Gunia Powrót VSOP 7/10

Ależ to było wyzwanie ! Tyleż momentów skrajnego zachwytu, co chwil zwątpienia, ogromny podziw i pojawiające się czasami znaki zapytania - czy na pewno jestem odpowiednim adresatem takiej prozy.
Żeby było jasne na samym początku - "Powrót" to literatura wybitna, nie tylko jako literatura grozy (weird) ale tak w ogóle - przez tak zwane Wielkie L. Porusza ona najgłębsze struny w duszy człowieka, szuka odpowiedzi na największe pytania (a może tylko je stawia). To przeżycie, które pozostanie na długo z czytelnikiem i liczę, że wręcz będzie dojrzewało z upływem czasu.
"Powrót" potrafi zachwycić zarówno treścią, jak i formą. Pomysły Autora są niezwykle świeże i nowatorskie. Jasne, w tle poszczególnych opowiadań pojawiają się tropy oczywiste i przez samego Gunię jawnie podsuwane - Kafka, Schulz, Grabiński, Ligotti czy Danielewski - ale umiejętne czerpanie z tradycji weird fiction w niczym nie umniejsza oryginalności "Powrotu".   
Również forma budzi podziw - tak misternych zdań, tak wspaniałej polszczyzny - z szacunkiem do innych współcześnie piszących doskonałych twórców, dawno nie czytałem (może ostatnio Lem ?). Warto czytać sobie na głos, dla czystego piękna frazy.
Wielkie wrażenie wywiera też ekstremalnie konsekwentna "scenografia" tej prozy - słowo "szary" odmieniane jest przez wszystkie przypadki setki chyba razy, wszędzie panuje półmrok, snują się mgły, ze ścian ponurych budynków odpada tynk (lub lamperia),ich okna są ślepe, mury robaczywe, podłogi wnętrz gnijące. No i wszędzie jest nieodmiennie zimno. Ciemnej szarości krajobrazu nie ożywiają nawet plamy krwi w technikolorze. To świadomy zabieg stylistyczny, przypominający trochę mi trochę samego Ligottiego z "Teatro".
Co ciekawe, "starzy" mistrzowie weird fiction osiągali zbliżony efekt niejako mimochodem - to, co współcześnie jest w sferze formy utworu, świadomej stylizacji, onegdaj było elementem samej opowieści.


Nie zaprzeczę jednak, że pojawiały mi się podczas lektury czasami problemy.
Porównałbym "Powrót" do wyrafinowanego obiadu w trzygwiazdkowej restauracji dla koneserów. A czasami człowiek nad taką rafinację przedkłada zwykłego schaboszczaka....
Na pewno nie jest "Powrót" lekturą łatwą i przyjemną. Również w dosłownym tego słowa znaczeniu - opowiadania z "Powrotu" czyta się powoli, niekiedy z wysiłkiem (czasami oko musi zawrócić, by objąć sens co dłuższego zdania), walcząc z ogromną erudycją Autora (trudne słowa, daleko rozbudowane frazy). Tak, że kompulsywne czytanie gdzie popadnie, przy śniadaniu, w autobusie czy jakoś tak - raczej odpada. Gęsta proza Guni to Zazdrosna Kochanka - nie pozwala się dzielić uwagą czytelnika, żąda jej w całości, żąda skupienia i wyciszenia. Dlatego "Powrót" stanowić będzie spore wyzwanie dla tych, którzy w literaturze grozy szukają bądź to eskapistycznej krwawej zabawy bądź rozlewnych kingopodobnych baśni dla dorosłych.
W początkowych opowiadaniach  "Powrotu" nastrój niepokoju i nierzeczywistości zastępuje czy dominuje nad "prawdziwą" grozą. Tak jest w lekko inspirowanym "Procesem" "Wezwaniu, w odrobinę "danielewskim" "Domu" czy intrygującej "Wojnie". Pierwszy sztos to wspaniałe opowiadanie "Bardzo Długo Była Ciemność" - gdzie pierwsza część niezwykle koresponduje z obecnym problemem uchodźców, druga zaś, znowu korzystająca z tradycji Kafki, koncentruje się na metaforze władzy symbolizowanej przez Zamek.
Groza (za to od razu wysokooktanowa) pojawia się wraz z tytułowym "Powrotem", aczkolwiek, obok fragmentów najlepszych były w tym opowiadaniu i trudniej strawne strony. Po świetnej makabresce "Ostrza" (jedynym przebłysku, jakby-humoru w książce) przychodzi seria najbardziej udanych, najlepiej wymyślonych opowieści - "Spisek", "Ojciec" i "Zachwyt" to, naturalnie uwzględniając wysiłek włożony w ich lekturę - niesamowite, odkrywcze pomysły, konsekwentna i naprawdę mocna groza, głębsze treści i pytania ukryte za efektownymi rozwiązaniami fabularnymi.
Ostatnie opowiadanie jako jedyne wydało mi się całkowicie przeszarżowane i obniżyło moją prywatną ocenę "Powrotu" aż o punkt.


Właśnie - jak ocenić "Powrót" ? Czy w ogóle mam prawo ? Skoro mam świadomość, że rodzące się czasami wątpliwości to głównie wina mojego nieprzygotowania, pośpiechu, kiepskiego smaku ? Uczciwie oceniając "Powrót" muszę - jak na luksusowych koniakach - zapisać V.S.O.P. Lektura obowiązkowa dla każdego fana wyrafinowanej prozy, dla fana weird fiction, dla szukającego Czegoś Więcej fana horroru. Aczkolwiek wahałbym się przed bezrefleksyjnym polecaniem jej każdemu - "Powrót" wymaga raczej ostrzeżenia, bo nie każdemu będzie musiał przypaść do gustu
Moja prywatna ocena chwieje się pomiędzy 7 a 8/10. Nie do końca dorosłem do aż tak wymagającej literatury, czasami Podziw (a nawet Zmieszanie) brały przewagę nad Zachwytem. Z wtedy, kiedy udawało mi się "dostroić" do fali, na której nadaje Autor, wrażenie było porażające. Myślę, że za parę miesięcy, ta ocena jeszcze wzrośnie, bo "Powrót' to literatura wgryzająca się w czytelnika na trwałe.

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...