sobota, 26 sierpnia 2023

Victor LaValle Ballada O Czarnym Tomie 8/10

Bardzo udany retelling opowiadania H.P. Lovecrafta “Zgroza W Red Hook”, fabularnie podkręcający dość przeciętny w tym aspekcie oryginał, dodający mu scen pełnych grozy i naspięcia, a do tego zgrabnie łączący, w stylu przypominającym nieco “Lovecraft Country”, kultystów Starszych Bogów z potępieniem rasizmu. 


+


Tytułowy “Czarny” Tom to czarnoskóry nowojorczyk, niechętnie zapatrujący się na oferowaną mu przez ojca perspektywę ciężkiej pracy fizycznej za kiepskie wynagrodzenie. Zamiast tego woli wyprawiać się ze swą gitarą do białych dzielnic Nowego Jorku i tam, udając ulicznego muzyka jazzowego, przyrobić jako tani “con-man”, naciągacz, człowiek od drobnych zleceń. 

 

Jednym z takich zleceń było dostarczenie pewnej białej starszej kobiecie magicznego grymuaru. Tom, pozornie naiwniak tylko przenoszący przesyłkę jest w rzeczywistości wystarczająco bystry,  by wyrwać z książki ostatnią stronę, bez której cała zawarta w niej magia jest bezużyteczna.


Pewnego dnia przed popisującym się na ulicy Tomem przystaje zamożny bały starszy mężczyzna, który przedstawia się jako Robert Suydam i oferując bajońskie wynagrodzenie zatrudnia Toma do występu na przyjęciu w jego domu. Tom przybywa w przeddzień imprezy na próbę i zastaje samego Suydama, który wkrótce zaczyna mamrotać jakieś bluźniercze zaklęcia, w efekcie których za oknami pojawia się… głębia oceanu i mury R’Lyeh (ihaaa!). 

Takie sprawy to wydaje się za dużo dla naszego naciągacza, ale po powrocie do Harlemu Toma oczekuje tragedia, okazuje się, że policja zastrzeliła jego ojca - poszło o ukradzioną przez Tommiego kartkę z grymuaru, po którą przysłała skorumpowanych gliniarzy stara kobieta, jak się okazuje, czarownica tocząca magiczną wojnę z Suydamem.


Czarny Tom pragnie zemsty -  decyduje się dołączyć do magicznego sabatu urządzanego przez Suydama podczas którego przywołany ma być Śpiący Bóg. Dawny drobny naciągacz staje się prawą ręką złowrogiego maga…


+


Lovecraft Wielkim Pisarzem był, to dziś rzecz bezsporna. Zachwycał i zachwyca swym geniuszem kolejne pokolenia fanów literackiej grozy. Niestety, równie bezsporną rzeczą jest paskudny, kompletnie nieakceptowalny rasizm Lovecrafta, który powoduje, że dziś postać Mistrza z Providence budzi wśród czytelników i twórców uczucia mocno mieszane - do tego stopnia, że kilka lat temu amerykańska nagroda World Fantasy Award, uosabiana statuetką Lovecrafta, zmieniła swego patrona.


Innym sposobem odreagowania tej sytuacji przez współczesnych twórców jest modny ostatnio nurt antyrasistowskich tekstów “lovecraftowskich”. Najbardziej znanym przykładem takiej twórczości jest “Kraina Lovecrafta” Matta Ruffa (dobra książka zamieniona na kiepski, “przepoprawniościowany” i pozbawiony powieściowej lekkości serial), innym zaś “Ballada O Czarnym Tomie” Victora LaValle.


LaValle swą powieść przewrotnie zadedykował : “H.P. Lovecraftowi, ze wszystkimi mieszanymi uczuciami” - i ta dedykacja znajduje pełne odbicie w treści utworu. Bowiem, obok oddania sprawiedliwości czarnym mieszkańcom Harlemu, obok potępienia rasizmu powieść stanowi prawdziwy hołd dla twórczości Mistrza z Providence. 


Lovecraft, szczęśliwie, rzadko wpuszczał swe rasistowskie poglądy na karty tworzonych przez siebie opowiadań, a nawet jak tu i ówdzie mu się to przydarzyło to akurat w tych najgorszych i najmniej ciekawych tekstach*. Wyjątkiem od tej zasady jest “Zgroza W Red Hook”, jedyne z tych wchodzących w szeroki rozumiany “kanon” lovecraftowski opowiadanie, które jest jawnie rasistowskie (biograf Lovecrafta S.T. Joshi, sam przecież Hindus, więc tym bardziej trzeba docenić fanowskie uwielbienie, trochę usprawiedliwiał to faktem, że Red Hook powstał  w czasie pobytu Old Genta w Nowym Jorku, i był reakcją kulturalnego, wycofanego dżentelmena na brutalność, hałas i obcesowość zmieszanej rasowo metropolii). I to właśnie historię znaną ze “Zgrozy W Red Hook” postanowił na nowo opowiedzieć La Valle w “Balladzie O Czarnym Tomie”.


Oś narracyjną stanowią wydarzenia znane z opowiadania Lovecrafta - to spisek czarnoksiężnika Roberta Suydama, zmierzający (jak zwykle…) do przywołania przy pomocy tłumów kolorowych mieszkańców dzielnicy Red Hook Wielkich Przedwiecznych (czy nawet samego Wielkiego Cthulhu).  Śledztwo w sprawie makabrycznego spisku prowadzi znany z oryginalnej historii jest irlandzki policjant Malone, natomiast wkładem LaValle’a jest zaplątany w całą tę magiczną intrygę cwaniak z Harlemu, “czarny” Tommy Tester. 


Przy czym “Ballada” nie jest historią skoncentrowaną na postaciach, żaden z bohaterów nie skupia na sobie wiele uwagi; LaValle chciał po prostu, oddając “rasową” sprawiedliwość czarnoskórym Amerykanom, napisać dobry lovecraftowski fanfik. I to mu się w pełni udało. Opowiadanie ma dobre tempo, mroczny klimat, sporo akcji i jump scare’ów, tak naprawdę upgraduje nieco sztywną lovecraftowską historię do postaci efektowego nowoczesnego horroru. Byłaby z tego świetna przygoda w jakimś systemie fabularnym.


Nie wiem, czy słowo “powieść” pasuje do Czarnego Toma - to jest raczej “novella” - King cztery takie historie łączy w jedno i wydaje jako zbiorek (Cztery Pory Roku) - do przeczytania w jedni popołudnie. A że świetnie napisane, oparte o pełen potencjału materiał wyjściowy, zgrabnie łączące potępienie rasizmu z dobrą przygodą, nie popadając przy tym w tani dydaktyzm czy łzawość, to i  frajda z czytania duża. Do czytania najlepiej back to back ze  oryginalną “Zgrozą W Red Hook” (choć nie jest to niezbędne) - nikt nie będzie zawiedziony.



PS.

Mamy do czynienia z całą falą świetnych współczesnych powieści, oddających sprawiedliwość kolorowym obywatelom USA, balansujących na granicy gatunkowej grozy. Nurt zapoczątkowała znakomita “Umiłowana” Toni Morrison, z najnowszych tytułów warto sięgnąć również po “Białe Łzy” Hari Kunzru.  Trend ten występuje też w bardziej rozrywkowym horrorze, warto w tym kontekście przywołać np. “Uchroń Mnie Od Złego” Tananarive Due czy “Ring Shout” P. Djeli Clark. “Ballada O Czarnym Tomie”, jak najbardziej wpisująca się w tę stylistykę najbardziej przypomina już wywołaną “Krainę Lovecrafta” Matta Ruffa, w zasadzie mogłaby stanowić suplement do tej powieści.



* - tak, wiemy, jedno z najsłynniejszych opowiadań Lovecrafta, “Widmo Nad Innsmouth” pod postacią odrażających ryboludzi z wielkimi, grubymi wargami uosabia fizyczną odrazę, jaką w Old Gencie budzili czarnoskórzy, ale krytykując rasizm w literaturze nie powinniśmy się koncentrować na odkodowywaniu ukrytych znaczeń, na piętnowaniu artystycznej sublimacji drzemiących w duszy autora demonów, a raczej na rasowym hejcie i publicystycznych manifestach ideowych 

czwartek, 24 sierpnia 2023

David Mitchell Slade House 9/10



Dla takich perełek człowiek grzebie i grzebie - i czyta i czyta! “Slade House” to fantastyczna, cudownie przerażająca opowieść. Rasowy horror (taki 100 na 100), rasowe urban fantasy, rasowa, znakomita opowieść przygodowa. 


+


Na przedmieściach Londynu, przy wąskiej, bocznej uliczce, stoi tajemnicza posiadłość, Slade House. Na przestrzeni lat różne osoby przybywają do niej przyciągane różnymi sprawami, by …no tak, zniknąć tam bez śladu… 


Wszystko zaczyna się od dnia, w którym pewna pianistka zostaje, wraz ze swym nastoletnim synem, zaproszona, by zagrać recital z samym Yehudi Menuhinem (wirtuoz skrzypiec z połowy XX wieku)…kobieta i dziecko przepadają jak kamień wo wodę. Kolejny jest  policjant prowadzący śledztwo w sprawie jej zaginięcia, kiedy i on rozpływa się w powietrzu przychodzi czas na studencką grupę badającą tajemnicze zjawiska, w końcu na siostrę jednej ze studentek….


SPOJLER (ale tylko trochę, bo nie mamy do czynienia z jakimś finałowym twistem - wszystko staje się jasne już pod koniec pierwszego rozdziału).  W Slade House zagnieździła się para wyjątkowo złowrogich “wampirów” (ich modus operandi  - “wysysanie” energii życiowej (w tym wypadku konkretnie - dusz) jest bardzo podobny do ekipy z “Doktora Sen” Kinga, która da podtrzymania swej egzystencji musi co kolkanaście lat (kto pamięta Eugene Toomsa ze słynnego  odcinka Archiwum X - “Squeeze”? No właśnie).


Wampiry tworzą  wyrafinowane pułapki, ułudy rzeczywistości, po to by, niczym żarłoczne pająki, usidlić każdą kolejną ofiarę (ułudy są wyrafinowane - do spełnienia bowiem ofiary trzeba odpowiednich okoliczności - trochę jak w “W Domu Sary” Grabińskiego - raz namierzona postać musi w specjalny sposób “wejść” w pułapkę naszych wampirów.


Długi czas (opowieść jest rozpisana na kilkadziesiąt lat) demonom udaje się bezkarnie pożerać kolejne niewinne dusze, z każdą jednak odsłoną ich sytuacja staje się nieco bardziej niebezpieczna…Ka każdego bowiem potwora w końcu zapoluje jakiś Łowca Potworów, a nie sposób działać nie popełniając błędów…


+


David Mitchell to superznany i superpopularny autor nowoczesnej bajeranckiej fantastyki - najbardziej znany ze swej sztandarowej, efektownie zekranizowanej, powieści „Atlas Chmur”.


W 2014 roku wydał on znakomitą powieść urban fantasy - “Czasomierze” (jawohl, wyszła również u MAGA), a rok później “Slade House”, coś pomiędzy kontynuacją a osadzonym w tym samym uniwersum “standalonem”, przy czym Slade House to już jest absolutnie pełnoprawny, nowoczesny horror - mocno trzymający w napięciu i potrafiący mocno przestraszyć.

Z jednej strony wceśniejsza znajomość “Czasomierzy” pozwoli lepiej posmakować niuanse fabularne “Slade House”, ale z drugiej, absolutnie nie jest to konieczne, by wszystko zrozumieć i znakomicie się bawić podczas lektury.

Stojące poza czasem, upiorne niczym z dobrej gry komputerowej domiszcze, nierealne, weirdowe światy tworzone przez wampiry dla swych ofiar, upiorne sceny “wysysania” dusz, do tego wspaniały, energiczny styl narracji i wysokooktanowa, trzymająca za gardło napięciem fabuła - to się genialnie czyta!


Proza Mitchella to zdecydowanie bardziej fabuła niż bohaterowie, koncentruje się on raczej na rozbuchanym pomyśle i zapierających dech w piersi patentach fabularnych niż na budowaniu postaci. No i dobrze, nie jednym Kingiem człowiek żyje :-)

Pisząc “Slade House” Mitchell  zastosował szczególną strategię narracyjną - jest to praktycznie ta sama opowieść w różnych wydaniach, niczym “Klątwa Ju-On”. Każdy rozdział jest jak odrębne opowiadanie grozy - kolejna ofiara przybywa do Slade House, zostaje poddana iluzjom i gierkom prowadzonym przez chytre wampiry, na końcu zaś jej dusza zostaje pożarta w mrocznym rytuale. Dopiero w drugiej połowie powieści coś się zaczyna splątywać i wyjaśniać, zaczyna się pojawiać łącząca opowieść w całość nadbudowa (znający Czasomierzy już wcześniej będą podejrzewać, co i jak się dzieje).


Mimo wybuchowego finału powieść końcy się cliffhangerem umiżliwiajacym powrót autora do świata Slade House - gdyby tak się stało, będę pierwszy do lektury, Wspaniałe, znakomite, bawiące i straszące jednocześnie - MUST READ dla każdego fana literackiej grozy. KONIECZNIE - instant classic!



piątek, 18 sierpnia 2023

Chuck Palahniuk Kołysanka 7/10

Trzeba brawurowej bezczelności Palahniuka, żeby wziąć na warsztat jeden z najbardziej znanych skeczów Monty Pythona (“Zabójczy Żart”) i zamienić go w pulsujący nerwową energią, weirdowy groteskowy horror. A jednak się udało!


+


Pewien dziennikarz bada sprawę serii niemowlęcych śmierci łóżeczkowych Na miejscu każdej tragedii znajduje książkę z dziecięcymi rymowankami, otwartą na tej samej stronie, na której zapisana jest pewna dziwna kołysanka.

Nie jest trudno dodać dwa do dwóch i wkrótce dziennikarz rozumie, że znalazł przerażające zaklęcie, które zabija (dokładnie - usypia na zawsze) każdego człowieka, któremu zostanie odczytane. Co gorsza, zaklęcie wchodzi mu tak mocno do głowy, że wystarczy przypadkowo o nim pomyśleć, patrząc na inną osobę, by ta natychmiast “zasnęła na wieki”.

W ramach kolejnych “prób” bohater zabija kilkoro zupełnie przygodnie spotkanych ludzi,  a zrozumiawszy, jak straszną mocą dysponuje, chcąc ją jednocześnie okiełznać, rozpoczyna własne śledztwo dotyczące upiornej rymowanki. Doprowadza go ono do ekscentrycznej właścicielki biura pośrednictwa nieruchomości…


Biuro pośrednictwa jest równie ekscentryczne, jak sama właścicielka. Przedmiotem obrotu w nim są bowiem….nawiedzone nieruchomości (!!!). Biznes polega na tym, by PRZED sprzedażą nie nagłaśniać niepokojących okoliczności i informacji - niech fakt nawiedzenia wyjdzie na jaw po transakcji (i po zainkasowaniu przez biuro stosownej prowizji!). A wtedy, gdy zdesperowany, przestraszony właściciel dzwoni po pomoc, biuro oferuje pomoc w….sprzedaży  przeklętego domu - oczywiście za KOLEJNĄ prowizją! 

Kiedy jeden z tak wkręconych klientów zamiast sprzedaży decyduje się na wyburzenie swej posiadłości, oburzona szefowa, ratując “cenny zabytek” zabija go za pomocą Kołysanki. Właśnie to naprowadza dziennikarza na jej trop.


Pierwsze spotkanie pary jest pełne napięcia, ale po początkowym klinczu obydwoje decydują, że tak złowroga siła jak Kołysanka nie może się dostać w niepowołane ręce, a przecież książeczek z klątwą wyszło kilkaset i każdy przypadkowy czytelnik może się dowiedzieć o Kołysance - jak np. pewien pielęgniarz, który zdobył tajemnicę od naszego dziennikarza i przy jej pomocy uśmierca kolejne supermodelki po to, by później uprawiać nekrofilię (sic!) z ich zwłokami. Wspólnie zatem z asystentką pośredniczki, praktykującą nowoczesną magię wiccanką i jej zbuntowanym, anarchistycznym chłopakiem ruszają w podróż po Ameryce, by wykupić i zniszczyć wszystkie pozostałe egzemplarze Kołysanki….


Bohaterowie skrywają jednak różne motywacje. Dziennikarz przerażony swym darem - wystarczy, że źle o kimś pomyśli, i osoba ta natychmiast zasypia na wieki - chce tylko zlikwidować zagrożenie, kobieta zaś (wykorzystywała ona moc Kołysanki również jako wynajmowany przez różne agencje rządowe morderca), pragnie zdobyć nieograniczoną moc i władzę. W trakcie podróży wychodzi również na jaw, że każde z nich dawno, dawno temu miało już tragiczny kontakt z Kołysanką.


+


Nazwanie prozy Palahniuka “horrorem” jest oczywiście pewnym nadużyciem i sporym spłyceniem tematu.  Palahniuk to chodząca petarda - jego szalona i intensywna twórczość wymyka się definicjom i ograniczeniom gatunkowym. Nie inaczej jest z brawurową Kołysanką - duch punkowej rebelii, przewrotny humor, magia, groza i groteska mieszają się w tyglu, by zaskoczyć i oczarować czytelnika. Niemniej od strony stricte formalnej to powieść chyba najbliższa klasycznie rozumianej grozie. Mordercze zaklęcie, wiedźmy, grymuar oprawny w ludzką skórę, seryjny “kołysankowy” morderca - jest się czym cieszyć.


Wszystko jest obficie podlane czarnym, sarkastycznym humorem i duchem antysystemowej rebelii, również typowymi dla Palahniuka (pamiętacie Fight Club?). Coraz bardziej groteskowe ogłoszenia prasowe “antysystemowego” buntownika, w których, rzucając fałszywe oskarżenia pod adresem luksusowych sklepów i instytucji zbiera “pozwy zbiorowe pokrzywdzonych”, grand guignolowy wątek pielęgniarza-nekrofila są jednocześnie zabawne i gniewne.


Postaci początkowo są raczej groteskowe, to nie tyle realni ludzie co aktorzy na scenie makabrycznej komedii, ale stopniowo pojawia się cała masa kontekstów i znaczeń. Przede wszystkim ciekawie rozwija się relacja dwójki dwójki głównych bohaterów - od, bez mała, pary rewolwerowców, ścigających się kto pierwszy “zastrzeli” drugiego Kołysanką do głębokiego, potężnego uczucia. Z kolei towarzysząca im dwójka młodzieży zaczyna pełnić rolę substytutu utraconych niegdyś dzieci - w efekcie w pewnym momencie powieść zmienia się w pokręconą historię “rodzinną”.


“Kołysanka” nie jest pozbawiona wad. Wraz z upływem lektury zaczyna się robić nużąco, za dużo jest tych samych zagrywek i już zużytych żarciochów. Ale dokładnie wtedy, kiedy czytelnik zaczyna z obawą zastanawiać się, czy powieść w ogóle dokądkolwiek zmierza, zaczyna sarkać na brak przekonującego kierunku i celu opowieści, znakomity, intrygujący finał ratuje sprawę.



wtorek, 15 sierpnia 2023

Aleksandr Grin Szczurołap 6/10


Dzisiaj coś z zupełnie innej beczki…Aleksander Grin, autor rosyjski (chociaż syn polskiego zesłańca,  Hryniewskiego), dziś prawie zupełnie zapomniany a jeszcze pół wieku temu chętnie czytany, twórca tym bardziej interesujący, że pisywał weird (i to jakże rasowy!) w realiach wczesnej Rosji sowieckiej, wtedy, kiedy nie było to, pisząc oględnie, bardzo modne.

Mimo, że proza to dzisiaj w większej części mocno zwietrzała, kilka perełek ponadczasowych, wartych przypomnienia mu się przydarzyło, stąd też poniższy raport.


+


First things first - czyli zaczynamy od najważniejszych tekstów :


“Szczurołap” - 9/10 Dla tego jednego opowiadania warto biedzić się z całością twórczości Grina. Znakomity, mroczny weird, w realiach wczesnej rosji sowieckiej,  przypominających nieco “Mistrza i Małgorzaty”. Narrator (trochę alter ego samego Grina), po wyjściu ze szpitala, gdzie trafia z ciężkim tyfusem,  traci kąt, w którym mieszkał do tej pory. Za sprawą porady znajomego trafia do opustoszałego gmachu Banku Centralnego. W nocy wabiący głos usiłuje przyciągnąć go na dno rozpadliny wewnątrz budynku; uniknąwszy cudem śmierci mężczyzna podsłuchuje tajemnicze głosy planujące zabójstwo jakiegoś “szczurołapa”. Trzeba trafu, że pod podanym przez zamachowca adresem mieszka młoda dziewczyna, która wcześniej wpadła naszemu narratorowi w oko, zatem rankiem, mimo rozlicznych przeszkód gna on do domu szczurołapa z ostrzeżeniem….

+

Ajajaj! Mroczne, ponure, złowrogie, niczym baśń E.T.A. Hoffmanna na mocnych sterydach. Intrygująca rama fabularna (byłyżby to wszystko rojenia w gorączce tyfusowej?), mnóstwo świetnych, klimatycznych pomysłów (“martwe” telefony), animalistyczna fabuła, wyjątkowo creepy finał -  no, miód malina. Highly recommended!


Drugi highliht zbioru to “Szary Samochód”, równie znakomity, totalne weirdowy, ponownie nieco zadłużony u Hoffmanna tekst. Pewien mężczyzna trawiony nieodwzajemnianą miłością pustej dziewczyny przypadkowo, na skutek dużej wygranej karcianej, wchodzi w posiadanie majątku, którego elementem jest luksusowy szary samochód. Bohater, w obliczu finansowego powodzenia zabiera ukochaną na przejażdżkę konną, podczas której decyduje się na Ostateczne Wyznanie… 

+

Świetnie rozegrana opozycja człowiek-maszyna (miejsce demonicznych pociągów Grabińskiego zajmuje równie demoniczny Szary Samochód), manekiny (it’s a weird tale!), szaleńcza niczym z Gabinetu Doktora Caligari, rama fabularna - doskonałe, budzące dreszcze opowiadanie.


I to by było na tyle….. Na tej wybornej dwójce kończy się bowiem to, co w zbiorze najlepsze, co mimo upływu lat, nadal przyciąga uwagę. Reszta opowiadań nie jest już tej samej klasy, chociaż znajdzie się wśród nich jeszcze sporo ciekawego dla fana weirdu i niesamowitości. Oto bowiem “Tajemnicza Płyta” zgrabnie wykorzystuje motyw nowej wówczas płyty gramofonowej jako nośnika zemsty zamordowanego na swym oprawcy,  a “Noc”, z klimatem balansującym pomiędzy Poem a Grabińskim opisuje znudzonego snoba planującego zabójstwo dla samego “sportu”.


Przyciąga uwagę czytelnika “Potęga Nieprzeniknionego” - taki lajtowy Erich Zann. Nadwrażliwy skrzypek w swych snach słyszy nadzwyczajną muzykę. By ją odtworzyć udaje się do hipnotyzera. Ten, przerażony niezwykłą, numinotyczną muzyką graną podczas seansu oszukuje go, że to było złudzenie, ale przechodzień pod oknem zdradza prawdę.


“Lina”  to sprytny, niebanalny weird, bawiący się motywem demonicznego sobowtóra, który usiłuje wykorzystać obłęd narratora dla własnych niecnych celów. I jeszcze klasyczna opowieść niesamowita “Zabójstwo W Kunst Fisze”- niewierna żona w objęciach kochanka zostaje zaszlachtowana samurajskim mieczem, a na kominku stoi ceramiczna figurka samuraja, prezent od zdradzanego męża…


W dwu opowiadaniach, “Rywalizacja W Lissie” i “Napowietrzne Rusałki” występuje często wykorzystywany przez Grina motyw latania (to samo będzie w powieści “Migotliwy Świat”)  i opozycji pomiędzy istotami obdarzonymi cudowną mocą unoszenia się w powietrzu a tępymi, gruboskórnymi ludźmi w ich mechanicznych samolotach. 


Parę opowiadań słabszych. “Opowieść Birka” to niby 100% weirdu w weirdzie - włóczący się nocą po ulicach bohater wracając do domu zastaje w łóżku….samego siebie, ale styl opowieści jest ,męczący, niepotoczysty, chaotyczny niczym u grafomana. 

Jeszcze bardziej rozczarowuje “Spadek po Pik-Miku”, chaotyczny zbiorek pięciu miniaturek weirdowych, pozbawiuonych elementu niesamowitości,  z Tajemnicą i Cudownością w miejsce Grozy. (może najlepsza z nich jest  ostatnia, “Arwentur”,  gdzie piękne słowo symbolizuje krainę marzeń w kontraście do skrzeczącej rzeczywistości).

Najmniej przekonująca jest zaś “Wierzba”, weirdowy romans, w swej baśniowo wizyjnej scenerii ponownie przywołujący E.T.A. Hoffmanna (tym razem “Złoty Garnek” ), kontrast ujący blichtr estrady ze Szlachetną Prostotą, niestety historia nieudana, zupełnie pozbawiona napięcia i dramatu. Nie otake polske…


I na koniec pozbawiona elementów fantastycznych “Kolonia Lanfier” barwna opowieść przyodowa, z klimatem Conrada (?) w tle. Mężczyzna po zawodzie miłosnym trafia do odległej, egzotycznej kolonii, miłość poznanej dziewczyny, ale zmuszony do pojedynku, zabija jej byłego narzeczonego, któremu, zakochana w przybyszu, odmówiła ręki. W odwecie musi się bronić w swej chacie oblężony przez żadnych zemsty lokalesów…


+


Grin, jak jeszcze był pamiętany, bywał porównywany do naszego Grabińskiego. Tyle, że o ile Wielki Stef zawsze walił grozą między oczy, o tyle Rosjanin często pisał weird “niegrozowy”, zamiast Niesamowitego preferował Nieznane, Niepoznawalne a zamiast Grozy - Tajemnicę.  Tak naprawdę rzadko doskakiwał poziomu Graba, ale w “Szczurołapie” i “Szarym Samochodzie” zrobił to z wielką lekkością, szczególnie die-hard fanom weird fiction. Gorąco polecam, “Szczurołap” powinien się znaleźć w każdej szanującej się antologii “bestofhorror”.


PS.

Od pół wieku się Grina w Polsce nie wydaje (wyjątkiem jest powieść fantastyczna “Migotliwy Świat” która właśnie się ukazała w serii “Narodziny science fiction” od Stalker Books, recenzje jednak zbiera kiepskie) , zatem jakby ktoś był zainteresowany, to musi go poszukać na allegro (tam “Szczurołap” jest praktycznie za darmo). 


PPS.

A może Hachette włączy zbiór Grina do swej nowej kolekcji klasycznej grozy? Chyba całość już jest w domenie publicznej.  W sumie to i C&T mogłoby się zakręcić koło tego autora.


piątek, 11 sierpnia 2023

William Golding Władca Much 10/10

“Władca Much”, debiutancka powieść późniejszego noblisty Williama Goldinga, zaczyna się jak  “Tajemnicza Wyspa” Juliusza Verne, a kończy mrocznym ponurym survival horrorem. To klasyk, kanon literatury, zdecydowanie wymykający się jakimkolwiek gatunkowym ograniczeniom, ale przy tym jednocześnie pełnoprawny horror, powieść budząca u czytelnika grozę, nie tylko dramatycznymi wydarzeniami na wyspie, ale ponurym, nihilistycznym przesłaniem.


+


W wyniku katastrofy samolotowej na bezludnej wyspie ląduje grupa dzieci, chłopców w wieku od 6 do 12 lat. Początkowo wszyscy są oszołomieni, zagubieni, liczą, że za chwilę pojawią się Dorośli, by jakoś zaradzić zaistniałej sytuacji. 


Dorosłych jednak nie ma - chłopcy muszą jakoś sami się zorganizować. Silny, przedsiębiorczy Ralph, wspomagany przez inteligentnego Prosiaczka przy pomocy znalezionej dużej muszli, używanej jako róg sygnałowy zwołuje wszystkich ocalałych na spotkanie. Na głos konchy przybywa również zorganizowana grupa chórzystów z przewodzącym jej rudowłosym Jackiem.


Zebrani wybierają Ralpha jako swego przywódcę (aczkolwiek widać, że Jack jest o tę godność mocno zazdrosny) i ustalają podstawowe zadania. Konieczne jest rozpalenie i podtrzymywania ognia na najwyższym wzniesieniu wyspy, tak, by dym dawał znak potencjalnym ekipom ratunkowym. Konieczne jest też zapewnienie wartościowego pożywienia; jako że wyspa pełna jest dzikich świń, możliwe będzie polowanie na nie.


Początkowo wszystko działa sprawnie, wkrótce jednak okazuje się, że dzieci nie zawsze potrafią być należycie zdycyplinowane. Polowanie (pieczę nad tym elementem przejął Jack i jego kompani) jest ciekawszą zabawą niż zbieranie drzewa i nudne podtrzymywanie ognia na szczycie góry. Kiedy przez zaniedbanie strażników ognisko gaśnie właśnie wtedy, kiedy wyspę mija płynący na horyzoncie statek, wybucha awantura między rosnącymi w siłę “myśliwymi” (coraz bardziej “wrastają” w wyspę, świetnie się bawią krwawymi polowaniami) a topniejącą grupą Ralpha.


Napięcie narasta. Chwilowo zwaśnione grupy jednoczy dziecięca obawa przed Potworem na Szczycie Wzgórza (tak naprawdę są to zwłoki zestrzelonego nad wyspą lotnika i łopoczący za nim spadochron), ale wkrótce konflikt wybucha na nowo.

Coraz więcej chłopców dołącza do “myśliwych”, coraz silniejszą władzą dysponuje Jack. Jego jedynym kompleksem pozostaje coraz bardziej osamotniony, ale wciąż jakoś imponujący Ralph.

Ostateczna próba mediacji przynosi tragedię i śmierć, po której sytuacja wymyka się całkowicie spod kontroli. Całe, żądne krwi i mordu plemię “myśliwych” rusza w pogoń za samotnym, ściganym niczym zwierzę Raplhem…


+


“Władca Much” zaczyna się jak młodzieżowa powieść przygodowa, kojarząca się z “Robinsonem Crusoe” Daniela Defoe czy - chyba najbardziej -  z “Tajemniczą Wyspą ” Julesa Verne. Na upartego można ją nawet nazwać swoistym post-apo - dzieci trafiają bowiem na wyspę z zestrzelonego samolotu, w świecie, w którym szaleje wojna nuklearna.


Ale to tylko pozory,  stopniowo bowiem, wraz z przebiegiem akcji, arcydzieło Williama Goldinga, aczkolwiek wyrastające zdecydowanie poza gatunkowe ramy i ograniczenia, przechodzi w ponurą powieść grozy, adresowaną do dorosłych czytelników mroczną, gęstą alegorię, poddającą w wątpliwość dziecięcą niewinność i wrodzone dobro człowieka.


Pierwsza, najprostsza interpretacja “Władcy Much to „pozostawione same sobie dzieci nie potrafią się bawić” - zakończenie powieści praktycznie dosłownie cytuje tę myśl - ale tak naprawdę Golding sięga głębiej, pisze o czymś więcej. W naturze ludzkiej drzemie „anima mundi”, złowroga Zła Siła (dla wierzących niech to będzie Szatan) która podszeptuje człowiekowi złe czyny. Ta siła jest niezależna od wieku, to Zło skrywane jest również w sercach i umysłach dzieci a “diabeł mieszka w sercu każdego człowieka”. Bo tytuł powieści nie odnosi się tylko do oblezionego przez muchy, gnijącego świńskiego łba, Władca Much to również - metaforycznie - Belzebub.


W swym ponurym, pesymistycznym znaczeniu “Władca Much” stoi w jaskrawej opozycji do całej grupy tzw. „chłopięcych lat”, ciepłych powieści opisujących młodą przyjaźń, niewinność, szczęście dzieciństwa (“Ciało” Kinga, “Magiczne Lata” McCammona, “Letnia Noc” Simmonsa).

Powieść Goldinga jest ideowo bliższa „Dziewczynie Z Sąsiedztwa” Ketchuma w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co powoduje, że Słodkie Dzieciaki potrafią być  tak Okrutne? (zdaje się , że Freud pisał, że dzieci z natury rzeczy są właśnie niedobre i okrutne, a dopiero z czasem uczą się norm społecznych - nie wiem, czy to prawdziwe, ale efektownie powiedziane)


Naprawdę - MUST READ, nie tylko dla fanów literackiej grozy.



PS. 

Kilkanaście lat temu rekordy popularności budził serial “Lost”, w punkcie wyjścia korzystający z niektórych patentów fabularnych Goldinga. Jest rozbity samolot, są różne organizujące się grupy rozbitków, wzajemna rywalizacja i  Nienazwana Groza wyspy. Sam “Władca Much” był ekranizowany dwukrotnie, w1963 i 1990 roku. 


PPS.

A o tym, jak pozostawione same dzieci nie radzą sobie z rządzeniem to już Korczak w “Królu Maciusiu” pisał. 


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...