sobota, 28 lipca 2018

E. F. Benson Widzialne I Niewidzialne 7/10

Godny polecenia zbiór opowiadań mniej w Polsce znanego autora klasycznych opowieści grozy.  W tomie w zasadzie nie ma tekstów słabych; zasadnicza część to dobrze napisane, nieźle straszące ghost stories, kilka zaś to prawdziwe arcydzieła grozy.

Benson pisze o duchach na poważnie, wprost, bez mrugania okiem czy innych zabaw konwencją. Wydobywa on z niesamowitych opowieści właściwą im grozę. Skrzypienie podłogi za drzwiami, powiew chłodnego powietrzna, tajemnicze stuknięcie - w realnym życiu wystarczy to by samotny człowiek w pustym domu poczuł strach. I dokładnie tak jest w opowiadaniach Bensona. Jego duchy to odbicie niegdysiejszych tragedii, które nawiedzają miejsce swojej śmierci. Tak jest z tumanem kurzu na drodze, przypominającym o śmiertelnym wypadku samochodowym ("Śmierć W Tumanach Kurzu"), z duchem zamordowanej przed laty dziewczyny ("Po Drugiej Stronie Drzwi"), pokutującymi  za zbrodnie duchami morderców (""Przeklęty Dwór", "Ogrodnik") czy, dla odmiany, szukającym sprawiedliwości duchu ofiary ("Tajemnica Porcelanowej Miseczki").
Zdarzają się też profetyczne wizje, ostrzeżenia przed nadchodzącymi zagrożeniami i nieszczęściami (popularny i parokrotnie ekranizowany "Karawan" oraz wspaniałe, świetnie grające na strachu przed brzydotą i ohydą "Gąsienice")

Niektóre z opowieści Bensona zapadają w pamięć poprzez szczególnie niepokojącą atmosferę. Już otwierająca zbiór "Noc Gavona", również zbudowana na pomyśle wracającego ducha zmarłej dziewczyny, potrafi postraszyć i opisami satanistycznych rytuałów lokalnej czarownicy; sam zaś powrót ducha zapowiada mrożące krew w żyłach sceny ze współczesnych japońskich horrorów. Zresztą niech przemówi sam Benson :
"Wówczas z tafli sadzawki wynurzyła się dziewczęca głowa o trupiobladej twarzy i długich, rozpuszczonych włosach. Jej oczy były zamknięte, kąciki ust wygięte ku dołowi jak w sennym grymasie".
Podobnie niepokojący nastrój wzbudza opowiadanie "Między Światłami", w którym narrator nagle przenosi się w czasie do ponurego, przedwiecznego lochu Piktów.

Ostatnia grupa tekstów to historie, w których zamiast duchów pojawiają się różnego rodzaju agresywne monstra. Znajdą się tutaj absolutnie klasyczna opowieść wampiryczna ("Pani Amworth", również ekranizowana), czy "Szczyt Grozy" -  opis żyjącego w najwyższych, niedostępnych partiach gór pierwotnego ludu (Yeti?). Na koniec zaś creme de la creme - "Negotium Pernambulans" - prawdziwe (wychwalane przez samego Lovecrafta) arcydzieło horroru. opowiadające o przypominającej ogromnego ślimaka potworności, która czai się w mroku, atakuje i wysysa życie ze swych nieostrożnych ofiar. Naprawdę upiorne - godne pióra samego Mistrza z Providence.

Łączna ocena całego zbioru to mocne 7/10 - ale trzy teksty - "Gąsienice", "Szczyt Grozy" i, przede wszystkim,"Negotium Perambulans" zasługują na uwagę każdego fana grozy.










wtorek, 24 lipca 2018

Peter Straub Pan X 4/10

Nie zawsze w życiu jest maj a nie każda powieść Petera Strauba będzie dorównywała klasą "Upiornej Opowieści. No i wydany przez niego w roku 1999 "Pan X" właśnie nie dorównuje...


Kierowany dziwnym impulsem Ned Dunstan podąża do rodzinnego miasta. Jego matka jest umierająca; przed śmiercią jednak dzieli się ona z nim dziwnymi informacjami dotyczącymi pochodzenia ojca. Co jeszcze dziwniejsze, matka wspomina o jego bracie, podczas gdy Ned jest jedynakiem.
Mężczyzna postanawia zbadać historię swej rodziny. Trafia do swej licznej rodziny, poznaje gromadę ciotek, wujków, sąsiadów, przyjaciół zmarłej mamy i rozpoczyna coś na kształt śledztwa. Rozmawia z poznanymi osobami, odwiedza miejskie archiwa.
Dunstanowie okazują się zupełnie niezwykłą rodziną, której członkowie obdarzeni są różnymi nadprzyrodzonymi mocami. Sam bohater odkrywa w sobie umiejętność skoku w czasie.

Na drugim planie fabuły grasuje seryjny morderca, tytułowy "Pan X". Zafascynowany twórczością Lovecrafta uważa się za potomka Wielkich Przedwiecznych, a poprzez swe morderstwa usiłuje (a jakże !) otworzyć im bramy do naszego świata. Dochodzi do wniosku, że na drodze jego planom stanąć może tylko... Ned Dunstan.

Wydarzenia gęstnieją, wraz z postępami śledztwa Neda giną zamordowani kolejni świadkowie, policja podejrzewa go o popełnienie tych zbrodni. Na dodatek miejscowy bandzior usiłuje zemścić się na nim za jakieś swe krzywdy.

Uffff, straszny misz masz Straubowi wyszedł. Z jednej strony rozlewna, rodzinna powieść obyczajowa, z drugiej horror z lovecraftowską nutką, do tego jeszcze dochodzi thriller, trochę urban fantasy - za dużo grzybów w tym barszczu..
Pomysł na powieść sam w sobie był tak śmiały, że dla powodzenia wymagał perfekcyjnej realizacji. A  tutaj Straub, niestety, zawiódł. Akcja wlecze się jak osobowy do Koluszek, opisując Neda, łażącego bez końca  po mieście, rozmawiającego z dziesiątkami napotkanych osób, wertującego archiwa, czy w końcu romansującego z żoną miejcowego bogacza.
"Pan X" irytuje mączącą konstrukcją, łatwo zgubić się w zagmatwanym, niezbyt zręcznym rytmie narracji. Razi chaos i nadmiar wątków a przed wszystkim postaci. W książce śledzić nam przyjdzie losy blisko dwudziestu osób, do tego na różnych planach czasowych, pod różnymi nazwiskami i, jakby tego było mało, w różnych wariantach historii ! Praktycznie nie sposób ogarnąć całość występującego na kartach powieści personelu i wątków bez prowadzenia uważnych notatek.
Irytujący jest też żartobliwy, niezbyt poważny styl pisania, takie literackie mruganie okiem na zasadzie, "wiecie, tak sobie tylko opowiadamy lekką historię dla zabicia czasu". W efekcie brak w powieści prawdziwych emocji, ani chwilę nie drżymy o losy głównego bohatera(a kilka potencjalnie suspensowych sytuacji się mu przydarza).

Całość, na domiar złego, wieńczy zupełnie nieudany finał. Ani on zaskakuje, ani zachwyca fabularnym rozmachem, za to złości absurdalnym wręcz rozciągnięciem. Po końcowym crescendo Straub blisko sto stron "zamyka" jeszcze wątki, dodatkowo nużąc zmęczonego długą lekturą czytelnika.

Gruby (dosłownie i w przenośni) zawód.


PS.
Ale może się w mojej ocenie mylę ? Ostatecznie "Pan X" otrzymał Bram Stoker Award za rok 1999, a że Peter Straub pisać umie, to  wszyscy fani horroru wiedzą, i nie tylko "Upiorna Opowieść" tutaj przykładem. Jeżeli ktoś ma sporo czasu, cierpliwości, gotów jest z notatnikiem w ręce szkicować  wzajemne mapy powiązań bohaterów powieści, być może odkryje urok książki, które mnie w chaosie narracyjnym umknęły. Tylko 4/10.


środa, 18 lipca 2018

Guy N. Smith Śmiertelny Lot 3/10

Dorobek Guya N. Smitha przypomina nieco fasolki wszystkich smaków. Zasadniczo niezdrowe, trochę taka grzeszna przyjemność, ale niektórych przyciąga i skłania do sięgnięcia po więcej. Niestety, czasami trafi się  na cukierek o smaku rzyga... i tak właśnie jest z powieścią "Śmiertelny Lot".

Nowo powstała firma przejmuje opuszczone lotnisko z zamiarem przekształcenia go w wielki port lotniczy. Miejsce od początku wydaje się pechowe, szybko toczących się prac budowlanych nie są jednak w stanie powstrzymać ani dwa morderstwa rytualne, ani awarie, ani nawet pożar niszczący maszyny budowlane.
Otwarcie portu niewiele zmienia. Lotnisko cieszy się złą sławą. Osoby tam pracujące są rozdrażnione i konfliktowe. W tajemniczych wypadkach ginie właściciel ziemi, który sprzedał ją koncernowi. Znika bez wieści jeden z głównych udziałowców spółki. W końcu dochodzi do najgorszego, rozbija się samolot pasażerski, w katastrofie ginie kilkadziesiąt osób.
Okazuje się, że lotnisko zostało zbudowane na terenie dawnego kręgu druidów. Po wiekach wracają upiory danych kapłanów, miejsce jest przez nich przeklęte...

Trzeba to powiedzieć jasno - "Śmiertelny Lot" jest książką fatalną. Nic w niej nie działa prawidłowo. Lichy, banalny pomysł, nieudolnie skonstruowana fabuła, mdli bohaterowie (a w zasadzie ich brak), okropny styl. Do tego jeszcze dochodzi tragiczne, najgorsze możliwe, tłumaczenie. Chwilami myślałem,  o ile lepiej czytało się ostatnio wydanych "Przeklętych", (których tłumaczył Paweł Waśkiewicz), ale przecież szkoda byłoby jego pracy dla pozycji tak marnej jak "Doomflight".

Naprawdę, to nie jest ani dobre, ani zabawne. Jasne, żadna powieść Smitha nie jest tak zwyczajnie "dobra", Guy pisze na to zbyt pociesznie. Ale pomysły fabularne zawarte w jego książkach bywają naprawdę godne uznania, zdarzają się świetnie wymyślone, mocne jump sceny, pojawiają się charakterystyczne, groteskowe postaci. Zaskoczyć też potrafi angielski humor Autora lub jego złośliwe przemyślenia społeczno polityczne. 
Nawet jak czasami nic Guyowi w powieści nie wyjdzie, to załapuje się ona na kategorię "tak złe że aż dobre". Koronnym przykładem jest okultystyczny cykl "Sabat", który traktowany poważnie byłby katastrofą, a z uwagi na całkowicie absurdalną fabułę powieści i komiczne postaci (z absolutnie odrażającym głównym "bohaterem" na czele), czyta się wspaniale i bawi do łez.
Niestety - "Śmiertelny Lot" jest warsztatowo gorszy od najgorszego Smitha, humoru nie ma w  nim za grosz, nie ma też praktycznie żadnej intrygi ani żadnych bohaterów. Po prostu najnędzniejsza znana mi książka "Krula" (a znam ich całe mnóstwo).

Nawet najbardziej oddany fan musi czasami rzucić ręcznik na ring. Mam nadzieję, że to najgorsze, co Gujowi się kiedykolwiek napisało. 3/10 (z czego aż dwa punkty z fanowskiego obowiązku).

poniedziałek, 16 lipca 2018

Mort Castle Przeklęte Bądź Dziecię 9/10

Zachwycający horror, bardzo smutny i wraz z upływem stron coraz bardziej straszny, z absolutnie wspaniałym zakończeniem.
Mała dziewczynka zostaje zgwałcona i zamordowana przez swego krewnego. Wiele lat później jej gniewny duch, niepogodzony ze swym tragicznym losem, opętuje 7-letnią Missy, która wraz z rodzicami zamieszkała w domu, w którym rozegrała się tragedia.
Missy zaczyna dziwnie się zachowywać. W trakcie zabaw lubieżnym zachowaniem doprowadza do histerii jedną ze szkolnych koleżanek, drugą rani, zgniatając jej ręce w szufladzie, uwodzi bezwolnego wobec jej mocy ojca. Gdy w  końcu w ataku szału  rzuca się dziko na matkę, usiłując ją zamordować, rodzice zmuszeni są zwrócić się o pomoc psychologiczną.
Pani psycholog, z pochodzenia Cyganka, rozpoznaje objawy demonicznego nawiedzenia. Mimo sprzeciwu ojca, szydzącego z dziwacznej, zabobonnej "diagnozy", zrozpaczona matka wzywa na pomoc swego szwagra, pastora. Do walki o duszę małej Missy włącza się również pani psycholog, porzucając naukę i wracając na grunt starych cygańskich wierzeń.
Jednak trawiące ducha skrzywdzonego dziecka uczucia, nienawiść, rozpacz, oraz tęsknota za odebranym życiem, są potężne...
*
Jak to możliwe, że tak dobra powieść nie odniosła szczególnego sukcesu wśród fanów horroru na świecie? Że nie wygrywała rankingów popularności, nie została zekranizowana? Pewnie jakiś wpływ na to miały fabularne zapożyczenia - "Przeklęte bądź, dziecię" jest wyraźnie inspirowane demonicznymi horrorami lat 70tych, przede wszystkim "Egzorcystą" i "Omenem". Castle używa jednak sprawdzonych tam patentów fabularnych by opowiedzieć własną, oryginalną historię, opowieść o tragedii, koszmarze wykorzystywanych seksualnie dzieci. Być może zatem to właśnie ekstremalna tematyka powieści budzi w czytelnikach dyskomfort skutkujący mniejszą popularnością, i to pomimo taktu, z jakim Castle opisywał najbardziej drastyczne momenty (przyznać też trzeba, że łatwość, z jaką mężczyźni w powieści gotowi są wpaść w sidła 7-latki jest  mocno niepokojąca...).
Mimo formalnych podobieństw główna idea zawarta w powieści różni "Przeklęte bądź, dziecię" od książki Blatty'ego. O ile "Egzorcysta" był próbą literackiej odpowiedzi na bunt nastolatków, na ich sprzeciw wobec obowiązujących zasad i reguł, o tyle książka Castle'a koncentruje się na nieukojonej krzywdzie wyrządzanej małym dzieciom. To ta krzywda, utrata życia, potworność śmierci powoduje niepokój, zagubienie duszy, która powraca w ciele małej Missy.
"Przeklęte bądź, dziecię" stanowi znakomity przykład warsztatu pisarskiego. Wszystko jest w książce doskonałe - organizacja narracji, znakomicie rozwijająca się, fabuła, niebanalne, intrygujące postaci, przejrzysty styl. Castle pisze równie perfekcyjnie jak Stephen King, unikając przy tym jego dłużyzn i gadulstwa. Naprawdę rzadko można spotkać tak sprawnie opowiadaną historię.
Po brutalnym prologu długo czekać trzeba na rzeczywisty horror - duża część powieści wzbudza u czytelnika raczej niepokój niż szokuje jump scenami. Nadto odnosi się wrażenie, że fabule brakuje nieco oryginalności - akcja bowiem konsekwentnie wydaje się zmierzać do dość przewidywalnego finału. Tym większy szok i zaskoczenie wzbudzają końcowe rozdziały, zmieniające książkę, do tej pory tylko dobrą, w książkę wybitną. Castle nagle śmieje się utartym schematom fabularnym w twarz, a groza finałowych rozwiązań wręcz mrozi krew w żyłach. Nie dziwi, że takie zakończenie wzbudziło u wielu czytelników szok i rozczarowanie - ostatnia scena sprawia wręcz wrażenie, jakby sam Autor przeraził się tego, co napisał, i jakoś próbował zamknąć opowieść jaśniejszym akcentem (nb. niezbyt przekonywująco). W mojej ocenie finał tylko wzmacnia mroczny, intensywny przekaz książki.
Rzadko spotykany przykład idealnego połączenia, gdzie  książka jest nie tylko  znakomita fabularnie ale i poważnie, głęboko porusza najtrudniejsze tematy.
PS.
"Cursed Be The Child" po raz pierwszy pojawiła się w Polsce jako "Zagubione dusze", wydana przez Amber we wczesnych latach 90tych. Problem w tym, że wydanie Ambera było....pirackie. Trudno odpowiedzieć, dlaczego. Amber z zasady nie był wydawnictwem pirackim, zatem podejrzewam jakiś bałagan, czy to u nas, czy to u agenta Autora. Dziś to już nieważne, dzięki bowiem staraniom Phantom Books mamy wreszcie wydanie "legit", dodatkowo z nowym, zgrabnym tłumaczeniem Łukasza Radeckiego. Na pochwałę zasługuje świetna okładka rewelacyjnego Petera Stanimirova, zganić z kolei trzeba nieliczne, ale pojawiające się tu i ówdzie błędy redakcyjne.
Przeklęte bądź, dziecię" to, z szacunkiem dla innych wydanych przez Phantom Books tytułów,  zdecydowanie najlepsza ich pozycja. Absolutny top. Koniecznie !

czwartek, 12 lipca 2018

Stefan Darda Opowiem Ci Mroczną Historię 3/10

"Opowiem Ci Mroczną Historię" Stefana Dardy ma podtytuł "Zbiór opowieści grozy". Niestety, zapowiadane tytułami Mrok i Groza występują w tej książce w ilości szczątkowej,  za to dużo jest  wątków i przemyśleń pasujących bardziej do telewizji śniadaniowych niż horroru...

Na tom składa się 7 dłuższych tekstów i dwie miniatury. Całość rozpoczyna "Ostatni Telefon"  - słodka do zemdlenia opowieść o wyrzutach sumienia dręczących dziennikarza radiowego , który swym szorstkim zachowaniem na antenie doprowadził do samobójstwa cierpiącej na depresję słuchaczki. W opowiadaniu pojawia się duch, nie jest on jednak ani mroczny, ani straszny.

"Retrowizje" - dotyczą niewytłumaczalnego na pierwszy rzut oka morderstwa; pewna kobieta zabija przygodnego kierowcę, tłumacząc się wizjami, z których wynikało, że był on seryjnym mordercą. Jej najbliższy przyjaciel wie jednak, że wizje te to nieprawda - to jego własny wymysł.

"'Spójrz Na To Z Drugiej Strony" thriller opowiadający o szaleństwie - w zwykłe życie przeciętnej polskiej rodziny wkracza maniakalny, schizofreniczny morderca. Zakończenie niestety znowu okrutnie przesłodzone.

"Opowiem Ci Mroczną Historię" - właśnie że ta historia nienadzwyczajnie jest "mroczna" !  Pensjonariusz domu starców opowiada reporterowi historię ze swego dzieciństwa, w której zmarły przyjaciel wstaje z grobu, by nieść pomoc i ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Sielsko (akcja osadzona jest na wsi), słodko, ale zupełnie niestraszno.

"Rowerzysta" -  pewien kierowca zaczyna podejrzewać, że śmiertelny wypadek, którego był świadkiem, tak naprawdę został spowodowany jego nieostrożną jazdą. Decyduje się na przyznanie do winy... Ranyjulek ! Formułę "bawiąc uczy, ucząc bawi" do perfekcji stosował Papcio Chmiel w Tytusach, ale w opowiadaniu "grozy" wypada ona nieznośnie irytująco. Na dodatek autor średnio orientuje się w relacjach w wymiarze sprawiedliwości (szkoda czasu na szczegóły, w każdym razie obawa, jaką w policjancie z drogówki budzi sędzia rejonowy jest nienaturalna. Jeszcze prokurator to może....).

"Nika" to historia wampiryczna. Kuzynka bohatera po śmierci zmienia się w wampira, zanim pozbawi ona jednak życia swego kuzyna, zostaje wykryta i, zgodnie z ludowym rytuałem, obezwładniona. Nawet tak nośny temat zamiast grozy przygnieciony jest jednak nieczytelnymi rodzinnymi koligacjami wampirycznymi, gdzie ciotki, dziadkowie i inni krewni i znajomi królika mieszają się wiodąc ku znużeniu czytelnika.

"Pierwsza Z Kolei" - kolejny w książce thriller jest jednocześnie najlepszym opowiadaniem całego zbioru. Pociągiem relacji Katowice- Rzeszów podąża sympatyczna bibiotekarka i sfrustrowany, coraz bardziej nakręcający się swą wściekłością podróżny. Styczne dwu losów zmierzają ku sobie w tej współczesnej stylizacji na prozę Grabińskiego. Bardzo to wszystko zgrabnie napisane, byłoby jeszcze lepiej jakby nie łopatologiczny finał rodem z amerykańskiej telewizji lat 60tych - gdzie Zło zawsze Musi Zostać Ukarane a siły Dobra, zwyciężyć.

Stefan Darda to jeden z najpopularniejszych chyba Autorów polskiej grozy. Cieszyłem się zatem od dawna na lekturę zbioru jego opowiadań. Cóż jednak za zawód mnie spotkał !!! Nie wystarczy duch w pleciony w fabułę, by mówić o grozie, inaczej seria Piraci Z Karaibów byłaby morskimi horrorami. Mówiąc najkrócej, Darda ma poważne kłopoty ze straszeniem, a dla autora grozy to ciężki zarzut. Połowa tekstów w zbiorze w ogóle nie budzi dreszczu grozy, prawie wszystkie są do tego przesłodzone i irytujące dość nachalnym dydaktyzmem. Nawet jak już opowiadana historia dobrze się zbierała do lotu (oba thrillery są wyraźnie lepsze od pozostałych opowieści) to każde, dosłownie każde opowiadanie, kończy się rozczarowująco, takim "pfff" jak z mokrego kapiszona. Do tego jeszcze irytujące wdzięczenie się do czytelników w posłowiu...

Na duży plus autorowi liczy się świetny styl - książkę czyta się bardzo szybko i łatwo, jest ona doskonała warsztatowo. No ale cóż po tym, skoro treść niezbyt dobra...  Mam na półkach wszystkie wydane powieści Dardy, więc jeszcze sporo szans na zmianę opinii - póki co jednak bardziej obawiam się ponownego spotkania z autorem niż na nie czekam. Spory zawód i tylko 3/10

Łukasz Radecki Nienasycony II 5/10

Druga część „Nienasyconego” rozpoczyna się w tym miejscu, w którym kończy pierwsza.


Zimowym Toruniem wstrząsa seria brutalnych mordów rytualnych. Mimo iż wszystko wskazuje na to, że sprawcy zginęli, policja nadal prowadzi śledztwo, gromadząc fakty i przypuszczenia dotyczące masakry.
Kierującego sprawą oficera prześladują niezwykle wyraziste sny, w których cała jego rodzina, po okrutnych torturach, zostaje zamordowana przez tajemniczą sektę.
Pewnego dnia najgorsze koszmary stają się rzeczywistością. W kolejnej fali zbrodni ginie większość zaangażowanych w śledztwo policjantów. Tylko prowadzący sprawę ocaleje – wyjaśnienie tajemnicy stanie się obsesją jego życia. Trop zaprowadzi go najpierw do ruin wymarłej wsi, potem zaś na zamek w Malborku.


Nienasycony II” wydaje się lepszy od pierwszej części. Autor lepiej zbilansował fabułę, jako że „jedynka” wyjaśniła już pochodzenie i losy tytułowego demona, akcja może bardziej koncentrować się na teraźniejszości. Zapewnione są w powieści niezbędne składniki dobrej pulpy : odpowiednia dawka przemocy (i to w nader ekstremalnej formie – tortury dzieci to naprawdę hardkor) oraz seksu (małżeńskiego, ale zawsze :-) ). 
Po raz kolejny jednak daje o sobie znać nienajlepsza konstrukcja całości. Po pierwsze, autor nadal hołduje metodzie opisywania akcji „nie wprost” - w efekcie np. serię mordów policjantów poznajemy w formie wspomnień i notatek prasowych. To, z punktu widzenia miłośnika żywej akcji bezpośredniej, minus.
Po drugie zaś – końcówka jest niezbyt fortunna. Pal sześć zaskakującego końcowego twista – on, pomijając już przesłodzenie, jest w swej obrazoburczości, całkiem udany. Niemniej logicznym wydawałoby się zakończenie całej powieści w Bronowielicach – tam, gdzie się ona zaczęła – likwidacja kultu wydawała się odpowiednim zakończeniem cyklu. Wątek krzyżacki ponownie, jak w „jedynce” okazał się zbędny i niezbyt przekonujący.
No i kończąca powieść scena łóżkowa....(omg – opisująca akcję chyba w czasie rzeczywistym :-), bardzo zaburza proporcje całości – to przecież niewielka książczynka, w której blisko 20 % fabuły to łóżkowe igraszki (a tak naprawdę jedna igraszka) bohatera !

Przeczytałem z przyjemnością, ale Łukasz Radecki potrafi pisać znacznie lepiej – czekam niecierpliwie na zapowiedziane „Odium”, licząc, że jego zainteresowanie bajkami dziecięcymi nie przeszkodzi mu kontynuować twórczości w naszym ulubionym gatunku.

Wojciech Baran Minione Życia 1/10


O jerumpajtas.....

Przy lekturze powieści „Minione Życia” Wojciecha Barana targały mną sprzeczne emocje – przede wszystkim dojmujące poczucie przykrości, a często gęsto gniewu, spowodowanego tak nieudolnością warsztatową, jak i dramatycznymi wręcz błędami rzeczowymi.
To jasne, musiał przecież kiedyś przyjść taki moment, w którym trzeba będzie skonfrontować się z książką bardzo, bardzo złą. Co wtedy ? Jak reagować ? Przecież Autor poświęcił powieści mnóstwo swego czasu, zapału, energii. Pisał w najlepszej wierze, chcąc opowiedzieć innym pasjonującą historię. Zaangażował też w wydanie własne środki („Minione Życia” wydane zostały przez Novae Res, jako, jak rozumiem, tzw. „vanity” w dużej mierze finansowane przez samego autora).
No a teraz przychodzi rozczarowany czytelnik i pluje jadem...Naprawdę wahałem się, czy w ogóle pisać o tej książce, czy nie lepiej byłoby ją przemilczeć, ale z paru przyczyn uznałem to za niewłaściwe.

Przede wszystkim takie jest nas, czytelników, zadanie, by dzielić się wzajemnie odczuciami i opiniami po lekturze. Wstrzymywanie krytyki, wbrew pozorom, wcale nie pomoże ani książce, ani całemu rynkowi. Już Wojciech Kilar mówił kiedyś, że wcale go złe recenzje nie gniewają – przynajmniej mówi się o nim. Najgorzej to albo zupełna cisza, albo zdawkowe, banalne komplementy. Być może znajdą się wielbiciele „Minionych Żyć” (portal lubimyczytać jest ich – ku memu zaskoczeniu – pełen) i gotowi będą bronić lubianej powieści ?
No właśnie, rozdźwięk poznawczy między entuzjastycznymi wręcz recenzjami książki na portalu LC a osobistym doświadczeniem był również silnym bodźcem do napisania niniejszej opinii. ...
Ja ze swej strony po pierwsze, korzystając z prawa czytelnika, który zapłacił za książkę, chcę podzielić się swym zdaniem z innymi miłośnikami grozy (kupiłem "Życia" jako horror) i, nie ukrywam, ostrzec ich przed lekturą. Po drugie, chcąc być wiarygodnym, nie mogę pisać jedynie pochlebnych opinii (aczkolwiek tak bym chciał), prawem kontrastu muszą przydarzyć się doświadczenia tak niemiłe, jak lektura „Minionych Żyć”.

No cóż, nie ma co odwlekać...





Gatunkowo „Minione Życia” to jakby thriller „ezoteryczny”, troszkę w stylu, powiedzmy Dana Browna (przegiąłem...), z wątkami nadprzyrodzonymi. Jest w nim miejsce i na gangsterskie strzelaniny i na sceny rodem z horrorów.
Akcja powieści toczy się w latach sześćdziesiątych. Początkowo w Polsce, później w NRD (?) i ZSRR (?). Pewien prywatny detektyw (sic) w poszukiwaniu swego zaginionego syna wpada w łapy podwarszawskiego gangu (sic !), którego szef marzy o...życiu wiecznym (sic ! sic !!!). Zapewnić mu je mają tajemnicze arfetakty, zlokalizowane w okolicy syberyjskiej wsi Stołeczno. Nasz detektyw  swego czasu odwiedził rzeczoną wieś i podobno znajduje się w posiadaniu Ważnych Informacji na temat tajemnicy Stołeczna.
Bohater przy pomocy poznanej Rosjanki ucieka gangsterom, podąża do „Niemiec” (których ? Chyba jednak NRD) by tam w ruinach zapomnianego klasztoru znaleźć katakumby, w których żyje grupa nieumarłych mnichów. Ich przewodnik wręcza detektywowi Księgę, w której zapisana jest mająca miejsce w XVI wiecznej Rosji historia Wiecznej Miłości dwojga kochanków, których rozdzieliły śmierć i czas (tak, poznamy całą tę nudną i fatalnie napisaną opowieść).
Finał powieści rozgrywa się we wspomnianym już Stołecznie, gdzie pośród wstających z grobów zombie i złowrogich czarownic losy detektywa i towarzyszącej mu dziewczyny łączą się z losami zmarłej przed wiekami pary  – okazuje się, ze każdy z nas ma w sobie „minione życia” przeszłych pokoleń.




Nie znajduję słów dość surowych, by odpowiednio ocenić tę książkę. Nic w niej nie działa jak należy. Słaby pierwotny pomysł, słabe prowadzenie akcji, koszmarne wręcz wykonanie – okropny styl. I do tego katastrofalne błędy merytoryczne. Zupełnie nie rozumiem, po co Autor zdecydował się na osadzenie powieści w latach 60tych – równie dobrze akcja mogłaby się toczyć współcześnie, a połowy drażniących nonsensów by się uniknęło. PRL doby Gomułki i prywatny detektyw ? Gang podwarszawski ? Amerykański milioner jeżdżący swobodnie po demoludach, kupujący w tymże PRL posiadłość, gdzie razem z grupą uzbrojonych w broń długą obwiesi urządza mafijne centrum dowodzenia ? Żeby jeszcze tylko to, ale jest gorzej. Z powieści dość jasno wynika, że na wschód od Polski leży „Rosja” (raz się Autorowi nazwa ZSRR przypomniała, ale mam wrażenie, że nie uznał on jej za oficjalną nazwę państwa), a na zachód „Niemcy”. Historyczna część powieści, tocząca się w XVI wiecznej carskiej Rosji tak samo faktograficznie fatalna. Tak nie można ! Umieszczenie fabuły powieści w przeszłości ma sens tylko wtedy, jeżeli Autor zrobi odpowiedni research i umiejętnie będzie w stanie wykorzystać historyczne realia dla uatrakcyjnienia fabuły.

Pisałem już, że styl jest fatalny, ale to, zaiste, za mało....”Minione Życia” są chyba najgorzej napisaną książką, jaką czytałem w życiu (a sporo ich już było). Okropeczne, wlokące się bez końca opisy najdrobniejszych szczegółów scenograficznych – wynikające w mojej ocenie z niedopracowanego warsztatu literackiego, bardzo złe dialogi (irytująca, całkowicie nienaturalna maniera nadużywania imion w wołaczu), bardzo zła jakość tekstu, naprawdę niedopuszczalna w komercyjnej książce. Bardzo źle.

Czy są jakieś pozytywy ? No, w gąszczu złych rozwiązań fabularnych, w sieci źle napisanych zdań ukrytych jest kilka zgrabnych scen – przypominające trochę dobre giallo pierwsze pojawienie upiornego mnicha, lodowata, pełna duchów, piwnica w willi gangu, marsz żywych trupów w zakończeniu rosyjskiego wątku, czarownica z finału – to były dobre, odpowiednio niesamowite momenty. Niemniej to niczym krople miodu w beczce dziegciu – całość jest zupełnie niestrawna.



Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi pisać tak surowo. Z powodów, o których pisałem na wstępie jest mi zwyczajnie przykro – ale nie mogę ukrywać faktu, że w mojej ocenie „Minione Życia” to powieść po prostu fatalna.  Zdecydowanie 1/10 – bądźcie ostrzeżeni, którzy nieopatrznie zaczniecie jej lekturę.


Szymon Chudyk Demontaż 5/10

Poznawanie książek publikowanych w ramach vanity publishingu potrafi być fascynującą przygodą intelektualną i artystyczną. Koronnym dowodem na to jest lektura "Demontażu" Szymona Chudyka. Nie, nie oznacza to jednoznacznie, że "Demontaż" jest powieścią dobrą, przeciwnie, gęstymi momentami zdaje się ona  nieznośnym, ocierającym się o grafomanię gniotem. Jednak jest  równocześnie "Demontaż" powieścią niezwykle wymyśloną, tajemniczą, intrygującą. Nie jestem w stanie jej szczerze polecić - ale niektórzy odważni czytelnicy, którzy mimo ostrzeżeń zaryzykują lekturę mogą się naprawdę pozytywnie zaskoczyć i zdziwić.

Koncepcyjnie "Demontaż" oscyluje na granicy pomiędzy thrillerami Thomasa Harrisa a filmową serią "Piła" (z oczywistymi do tejże nawiązaniami fabularnymi).  Pewne młode małżeństwo wraz z dzieckiem zostaje porwane przez grupę zbrodniczych psychopatów. Mężczyzna zostaje poddany okrutnej grze, w której, szantażowany życiem swych najbliższych, zgadza się na amputację obu nóg (!!!). Mimo jego krańcowego samopoświęcenia, przewodzący zbrodniarzom szalony doktor informuje go, że żona i córka zostały brutalnie zamordowane.  Wszystko ma na celu ostateczny, fizyczny i psychiczny "demontaż" bohatera.
Odurzony środkami nasennymi kaleka zostaje podrzucony w miejskim parku. Policja dość szybko odnajduje jego prześladowcę - to uznany neurochirurg, szanowany świetny lekarz, troskliwy ojciec rodziny. Naturalnie zaprzecza on oskarżeniom, brak innych dowodów na potwierdzenie szalonej opowieści kaleki.
Zdesperowany bohater zabija doktora podczas jednej z policyjnych konfrontacji, za co zostaje skazany na długoletnie więzienie. Trafia na dziwaczny oddział dla kalekich przestępców. Jako że umierający w jego ramionach zbrodniarz wyznał, że żona i córka nadal żyją, za wszelką cenę chce on wydostać się z więzienia i podjąć poszukiwania najbliższych.
Umożliwiają mu to...oskarżający go uprzednio prokurator i prowadzący śledztwo policjant - po tym, jak przypadkowo ginie w wypadku samochodowym szalony pomocnik porywacza. Jego przedśmiertne zeznania potwierdzają opowieść kaleki, policja odnajduje szczątki poprzednich ofiar doktora...

Nie mogę otrząsnąć się z zadziwienia, w jakie mnie wprawiła lektura "Demontażu". Momentami  naprawdę porywające, z żywą, efektownie pozakręcaną akcją, momentami zaś nieznośnie przegadane, pełne nabzdyczonych, wręcz grafomańskich akapitów.  Przede wszystkim jednak zastanawiająca jest specyficzna, "bizarna" atmosfera całej opowieści. Autor ma wyraźną obsesję na punkcie amputacji i niepełnosprawności, W zasadzie temat amputacji nóg i wpływu tego na całe życie bohatera stanowi istotę powieści. No, ale z drugiej strony dobra literatura powinna u swej podstawy mieć jakiś żar, obsesję - to daje szansę na intrygujące rezultaty. Z tej perspektywy lektura "Demontażu" to szczególne, zapadające w pamięć, doświadczenie.

Bardzo ciekawie zarysowane są postaci, bardzo intrygujące, niejednoznaczne są ich wybory moralne i zachowania. Najciekawszy wydaje się tu sam zbrodniarz. Dr. Hellert to archetyp szalonego doktora. Nadludzkie możliwości, nadzwyczajna inteligencja, całkowity brak poszanowania norm ludzkich - postać podobna nieco do Hannibala Lectera. Niestety, dość szybko ginie on z rąk udręczonego Sema, pozostawiając spory niedosyt fabularny. 
Uwagę przyciągają też siły porządku - prokurator Pol i policjant Robela, również postaci mocno ambiwalentne. Z jednej strony obaj zdecydowanie prą do skazania Sema za zabójstwo doktora, później jednak obaj angażują się w jego uwolnienie. No i sam główny bohater - najpierw stoicko poświęcający dla rodziny niemal wszystko, później martwy wewnętrznie wrak człowieka, napędzany tylko myślą o zemście i pochowaniu najbliższych. A jest jeszcze naprawdę przejmujący motyw rodziny zabitego, żony i córki, z którą nieoczekiwania zaprzyjaźnia się kaleki Sem.
Spory wpływ na nierealną, weirdową atmosferę "Demontażu" ma jej umiejscowienie w bliżej nieokreślonej Nibylandii. Owszem, nazwiska bohaterów czy nazwy miast budzą skojarzenie z Polską, z drugiej jednak są na tyle obce i nierzeczywiste, że mamy wrażenie uczestniczenia w czyimś koszmarnym śnie. 

Technicznie "Demontaż" napisany jest kiepsko. Nawet bardzo kiepsko. Styl jest ciężki, niewdzięczny w lekturze, często razi nieporadność warsztatowa autora. Do tego dochodzą zupełnie grafomańskie akapity - jakieś banalne, albo dla odmiany całkiem dziwaczne przemyślenia...
Grubym minusem też jest nieprzystające tonacją do reszty powieści zakończenie - zupełnie jakby autor wysypał nagle worek cukru do gęstego "krupnika rozstrzygnięć" (była kiedyś zabawna powieść pod takim tytułem). Nieprzekonujące, mdłe, nieprawdziwe, aczkolwiek przyznać trzeba, że przynoszące trochę ukojenia po niesłychanie niepokojącej, męczącej lekturze.

"Demontaż" to dziwna powieść. Waham się, czy w ogóle przynależy on gatunkowo do "grozy" (choć reklamowany był i kupiłem go jako literaturę grozy). Z jednej strony rozwiązania fabularne wzięte są wprost z mrocznych gotyckich thrillerów, z drugiej jednak uwagę Autora przyciąga głównie życie wewnętrzne bohatera, jego reakcja na różne sytuacje życiowe, hiobowy wręcz stoicyzm, z jakim znosi kolejne ciosy okrutnego losu, w końcu zaś finałowe ukojenie.  
Nie odważę się polecić, łatwo mogę sobie wyobrazić ogromne rozczarowane czytelnika spodziewającego się wartkiej  akcji i świetnej grozowej rozrywki. Ale będę wyglądał kolejnej powieści Chudyka i chyba ją kupię, ciekaw, w którym kierunku rozwija się jego talent.    5/10

Jarosław Moździoch Chłopiec Z Aluminowym Kubkiem 6/10

Zastanawiało mnie milczenie, w jakie po opublikowaniu dobrzej przyjętej debiutanckiej powieści "Maska Luny" (2005) i zbioru opowiadań "Chłopiec Z Aluminiowym Kubkiem" (2007) popadł Jarosław Moździoch. Dowiedziałem się ostatnio, że autor ten nie żyje. To straszna wiadomość, a dla polskiej grozy duża strata. Potencjał literacki Moździocha był bowiem bardzo duży - w swych najlepszych momentach pisał on po prostu rewelacyjnie i mógłby stać się jednym z najlepszych polskich autorów grozy.  Szkoda trochę, że tych wspaniałych momentów na "Chłopcu" jest nie za wiele. Właśnie, to chyba największa wada zbioru - nierówny poziom. Od momentów wręcz genialnych, przez przeciętne aż po zwyczajnie liche. Gdyby agresywny redaktor wymógł na autorze lepszą selekcję, powstałaby  książka świetna, a nie tylko dobrze rokująca.

Tom otwiera mroczny "Pensjonat Heli", opowieść o przestępczej bandzie, która w trakcie ucieczki zatrzymuje się w położonym na uboczu tytułowym hoteliku, prowadzonym przez dwie samotne kobiety. Szkoda, że odniesienia do mitologii nordyckiej są słabo zrozumiałe dla przeciętnego, niewprowadzonego w temat czytelnika - ale finał historii,  choć przewidywalny, jest odpowiednio straszny i makabryczny.
Kilka kolejnych opowiadań jest albo srodze przeciętne ("Autor Opowieści..", "Studnia Spełnionych Marzeń") albo wręcz fatalne (infantylne "Coś" - takie teksty to się na matmie w tylnej ławce pisało, aż wstyd publikować), by dotrzeć do ponurej, udanej "Medeyi", gdzie tajemnicza bohaterka odwiedza prowincjonalne francuskie miasteczko, niosąc ze sobą śmierć.
Jeszcze lepsza jest "Pralnia" - ligottiańskie weird fiction, historia zbyt ciekawego pracownika nocnej zmiany, odkrywającego tajemnicę zamkniętych pomieszczeń w swym nowym miejscu pracy. Rewelacja.
I znowu następuje seria tekstów słabych ("Do zobaczenia", "Spadek") i bardzo słabych ("Zupa Rybna"), po których przychodzi czas na może najlepszy tekst całego zbioru - "Rattus Urbanus". Niby nic nadzwyczajnego, niby standardowy animal attack, inspirowany "Szczurami" Jamesa Herberta, ale opowieść o szczurzej armii kłębiącej się w tunelach i kanałach Warszawy i atakującej bezdomnych jest napisana wręcz kapitalnie. Pełna akcji, autentycznej grozy - po prostu klejnot. Tym większe rozczarowanie przynosi kolejny mizerny tekst - "Śląski Naśladowca Hieronima Boscha".
Na szczęście całość, niczym sławna już truskawka na torcie, wieńczy opowiadanie tytułowe - genialne studium w makabrze, balansujące pomiędzy weird fiction a wczesnym Barkerem (z czasów Ksiąg Krwi), opowiadające o dziwacznym chłopcu z upodobaniem do picia surowej krwi, oraz o pewnym okrutnym wydarzeniu w rzeźni, w której zdobywał on swój przysmak.

Znalezione w sieci recenzje "Chłopca" nie były z reguły zbyt przychylne, ale nie bardzo się z nimi zgadzam. Autora poznaje się przecież po jego najlepszych, a nie najgorszych dziełach. Z tego punktu widzenia debiutancki zbiór Moździocha był znakomitą obietnicą. Pal sześć te nieudane teksty,  ale "Chłopiec" czy "Rattus" to opowiadania wręcz wspaniałe (takie 10/10), parę innych ("Medeya", "Pralnia")  to również rewelacyjne historie. Do tego z jednej strony imponująca różnorodność tematyki, z drugiej zaś godna odrębnej pochwały konsekwencja artystyczna, przypominająca chwilami faktycznie Clive Barkera.  Na odrębną pochwałę zasługuje elegancki, przejrzysty styl narracji. Książkę czyta się jednym tchem, z uznaniem dla warsztatowej sprawności Moździocha.

Mimo, że łączna ocena całego zbioru  jest przeciętna (słabe teksty "ciągną" go w dół), książka warta jest polecenia, w szczególności zaś wyróżnione powyżej znakomite opowiadania.  6/10

wtorek, 10 lipca 2018

Stephen King Miasteczko Salem 8/10

Młody Stephen King jest jak młody Elvis. Czasami nieco szorstki, czasami na kantach niewygładzone, ale generalnie ostry jak brzytwa i porywający energią. Po prostu King of rock'n'roll. Dowodem na to wydane w 1975 roku jego druga powieść, "Miasteczko Salem".


Do niewielkiego prowincjonalnego miasteczka Jerusalem (w skrócie Salem) przybywa pisarz Ben Mears. Zamierza on napisać tutaj nową książkę na temat położonego w mieście Domu Marstenów - cieszącego się złą sławą budynku, w którym w przeszłości rozegrała się tragedia (właściciel zamordował żonę i popełnił samobójstwo). Ben miał nawet zamiar wynająć Dom Marstenów, jego zamiary jednak uprzedził tajemniczy cudzoziemiec, który otworzył niedawno w Salem sklep z antykami.
W mieście dochodzi do serii tragicznych wydarzeń. Ginie bez wieści mały chłopiec, jego brat umiera na galopującą anemię,  wkrótce podobny los - zaginięcie lub nagła, tajemnicza śmierć, spotyka kolejne osoby - matkę zmarłego chłopca, grabarza, dozorcę lokalnego śmietniska. Mimo że zdrowy rozsądek przeczy takiej możliwości, pisarz oraz miejscowy nauczyciel dochodzą do jedynego możliwego wyjaśnienia - w Salem grasuje wampir. Z każdą jego ofiarą, po śmierci również zmieniającą się w żadne krwi monstrum, zagrożenie rośnie.
Bohaterowie podejmują walkę na śmierć i życie. Muszą pochować swych bliskich, wytropić przed zmierzchem kryjówkę wampira, i, pokonując jego hipnotyczne moce, położyć kres pladze.


"Miasteczko Salem" jest, mówiąc krótko, doskonałe. Rewelacyjna technika narracyjna, świetna konstrukcja, wręcz zmuszają do przewracania kolejnych stron. Bardzo dobra, pełna napięcia, grozy i akcji fabuła i do tego galeria ciekawych, świetnie skonstruowanych postaci. Wzorcowa wręcz robota warsztatowa.
Perfekcyjny warsztat ma przy "Salem" szczególne znaczenie, temat bowiem powieści nie należy do szczególnie oryginalnych. Najbardziej klasyczny, jak tylko sobie można wyobrazić, mit wampiryczny - palące słońce, czosnek, kołki, krzyże i woda święcona - wszystko, co było już w "Draculi" i dziesiątkach późniejszych powieści o wysysających krew nieumarłych monstrach (King nie ukrywał, że pisząc Miasteczko miał zamiar niejako "przenieść" Draculę do małego amerykańskiego miasteczka). Nacisk u Kinga położony jest zatem nie na "CO" (mam do opowiedzenia) a "JAK" (to potrafię opowiedzieć).

Naturalnie pomimo zachwytów można odczuć, że legendarna kingowska technika pisania dopiero się rodzi.  Król tutaj dopiero pracuje nad swym warsztatem Zdarzają mu się kiepskie dialogi, nie najlepiej opisane sceny, bywa, ze akcja grzęźnie na moment. Również konstrukcja fabularna, mimo że tak ją chwalę, miewa swoje słabości. Mowa tu głównie o nadmiarze bohaterów - czasami można mieć wrażenie, że wataha Nieustraszonych Zabójców Wampirów potyka się wręcz jeden o drugiego. No, ale gdy stopniowo giną oni w ramach walki ze złem, narracja się oczyszcza.
King wyraźnie nie hołduje maksymie Hitchcocka (na początku trzęsienie ziemi a potem napięcie niech rośnie) - Miasteczko Salem to typowy dla dorobku Króla "slowburner", gdzie napięcie powoli, niespiesznie, wkrada się w sielskie życie prowincjonalnego miasteczka. Zanim rozpęta się piekło, mamy czas, by poznać mieszkańców, ich problemy i życiowe wybory. Za to, jakk już się zaczyna, to naprawdę na grubo.
Scen grozy jest w Miasteczku bez liku i są one naprawdę dużej klasy, mocne i mrożące krew w żyłach*. Jest też Salem jedną z najbezwzględniejszych i najbardziej krwawych książek wampirycznych. Tu nie ma mowy o wielodniowym nawiedzaniu ofiar  przez wampira, o transfuzjach krwi (Dracula) czy stopniowym słabnięciu ofiar(Carmilla). Jedno spotkanie z księciem ciemności i już kolejny wampir krąży po Salem, gotów by z równie nieubłaganą konsekwencją rozsiewać zarazę. Tzw. "body count" powieści jest porażający - praktycznie cała populacja Salem pada ofiarą śmiertelnego zagrożenia!
Wampiryzm Kinga pozbawiony jest też erotycznych podtekstów, których pełne były Carmilla czy Dracula, Tutaj mowa jest wyłącznie o czystej fzycznej agresji - krew to pokarm wampira, nie będzie on zatem przebierał w swych ofiarach - piękna kobieta tak samo posłuży jego celom jak garbaty dozorca śmietniska.


Znakomite, rewelacyjne w czytaniu, klasyk gatunku i dziś już pozycja kanoniczna - Miasteczko Salem po prostu TRZEBA ZNAĆ.


PS.
Peter Straub, pisząc swę genialną "Upiorną Opowieść" wyraźnie inspirował się konstrukcją "Miasteczka Salem". Z Kinga przejął on tak pomysł na ramę fabularną całej historii jak i rytm opowieści o przybyciu Wielkiego Zła do małego miasteczka.


PPS. Miasteczko Salem było ekranizowane dwukrotnie w postaci seriali telewizyjnych. Pierwsza, wersja pochodzi z roku 1979 druga powstała ćwierć wieku później. Obie oddają honor oryginałowi, ja osobiście preferuję nowszą ekranizację, ale wielu fanów ma ta starsza, o wyraźnym oldschoolowym charakterze,


*Jedyną z dzisiejszej perspektywy wadą "Miasteczka" jest....tematyka. Dziś, po rewolucji kulturowej rozpoczętej przez Anne Rice w "Wywiadzie Z Wampirem'; (nb wydanym ledwie rok później niż "Salem") a zakończonej serią "Zmierzch" Stephanie Meyer, wampiry nie straszą już nikogo. Hołdujący tradycyjnemu podejściu do mitu wampira King nie mógł temu ani zapobiec, ani tego przewidzieć.

środa, 4 lipca 2018

Max Brooks Word War Z 7/10

Figura zombie trafiła do popkultury początkowo poprzez mitologię voodoo i karaibskie wierzenia o niewolniczej pracy, której nie kończy nawet śmierć. Takie były, raczej pokojowe i nieszczęśliwe, zombie z filmów "White Zombie", "I Walked With Zombie" czy "Plague Of Zombies". Dopiero "Night Of The Living Dead" George A. Romero wprowadziła do powszechnej świadomości ikonę agresywnego i kanibalistycznego żywego trupa. Jego jedynym celem jest zabijanie i pożeranie żyjących ludzi, jego ugryzienie przenosi śmierć jak chorobę zakaźną, zamienia ukąszonego w kolejnego żywego trupa.
Tak ukształtowana postać zombie jest bardzo "wizualna", stąd też temat był podejmowany i rozwijany głównie przez kino. George A. Romero do śmierci kręcił kolejne części swej sagi, na początku lat 80tych pojawiła się fala niezwykle brutalnych zombie movies we Włoszech (Lucio Fulci et consortes). Wraz z upływem kat i wzrastającymi możliwościami techncznymi tematyka zombie w kinie nie tylko nie traci na popularności, a wciąż jest swoiście "modna", wciąż pojawiają się nowe propozycje.  Jak jednak tematyka zombie znajduje swój wyraz w literaturze ? Jedno z najbardziej efektownych i popularnych przedstawień tego tematu prezentuje przebój literacki z 2006 roku - "World War Z" Maxa Brooksa.


Początkowo w Chinach, później w południowej Afryce, pojawia się straszliwa "choroba", rozprzestrzeniana przez uciekinierów na resztę świata. "Choroba" ta to, mówiąc prosto, śmierć, po której ofiara "reanimuje się"" i staje się "żywym trupem", powoli ale nieubłaganie polującym  na żyjących ludzi potworem, żadnym wyłącznie ludzkiego mięsa.
Początkowo władze publiczne nie przykładają do sprawy odpowiednej uwagi. Ginie ona w natłoku innych zdarzeń; mało, jest ona przyczyną różnej maści oszustw (sprzedaż fałśzywej szczepionki). W pewnym momencie inwazja zombie doprowadza przypadkowo do wybuchu wjny nuklearnej pomiędzy Iranem a Pakistanem.
Kiedy w końcu cały świat zaczyna rozumieć, z czym ma do czynieniam wybucha Wielka Panika. Okazuje się, że organizmy państwowe nie potrafią poradzić sobie z atakiem zombie; wojska nie potrafią powstrzymać szturmujących fal żywych trupów, brakuje organizacji i logistyki (ewakuacja, aprowizacja, leczenie). Miliony ludzi giną by po śmierci powiększać rozsnącą armię agresora.
Ludzkość decyduje się na desperacki, okrutny plan. Służby cywilne, ocalałe jednostki wojska, władze, ewakuują się do najbezpieczniejszych okolic, gdy tymczasem większość ludności pozostawiona zostaje sama sobie, po to, by spowolnić natarcie żywych trupów na czas wystarczający do reorganizacji sił światowych. Plan, za cenę milionów ofiar, przynosi powodzenie. Państwa ludzi powoli odbudowują siły, tworzą nowe bronie, mobilizują nowe wojska. W pewnym momencie ludzkość rusza z wielką kontrofensywą. ...


Największe nowatorstwo powieści Brooksa zawarte jest w formie. Składa się ona z kilkudziesięciu wywiadów, przeprowadzonych po zwycięstwie ludzkości w "Wielkiej Wojnie Z" z bohaterami wojny, politykami, zwykłymi ocalałymi. W ten sposób stworzona została rozległa panorama całej katastrofy od samych jej początków, patchwork różnych krótkich historii, opowieści i mrożących krew w żyłach wydarzeń, pozbawiony jednak jakiegoś motywu łączącego, wspólnej dla wszystkich wątków fabuły (stąd też inspirowanego książką filmu World War Z nie można uznać za jej ekranizację - akcja filmu jest tylko czymś na kształt jednej z opowiedzianych w powieści historii). Opowiedziane w wywiadach zdarzenia mają różny charakter - są wielkie sceny batalistyczne, pojedyncze bohaterskie misje, narady rządów i naukowców, zwykłe życie ludzi usiłujących oswoić się z otaczającym koszmarem. Wszystko znakomicie opisane i nie pozwalające na odłożenie książki ani na chwilę.


Tak naprawdę Brooks używa "wojny zombie" jako przenośni. Z jednej strony pozwala mu to poddać krytyce współcześnie otaczający nas świat, inercję rządzących, głupotę wojskowych, złą organizację służb publicznych, cynizm mediów, chciwość wielkich koncernów, egoizm zwykłych ludzi. Nadto inwazja zombie to dość oczywista metafora uchodźców "szturmujących" bogaty świat żywych. Tak, jak powieściowe władze nie radzą sobie z żywymi trupami, tak nie radzą sobie władze rzeczywiste z migracją ludów.


"World War Z" ma jednak wadę. Jak na horror całkiem poważną - niespecjalnie straszy. Powieściowe zombie nie posiadają aury nadprzyrodzonej grozy. Nazywane są lekceważąco "Zakami", i owszem, budzą strach, ale jest to strach "zwykły", porównywalny z tym,  jaki budzić mogą żołnierze wroga. Przerażające jest, kiedy odetną drogę wyjścia lub kiedy zaatakują z nieznanej strony, ale sam ich upiorny wygląd, status żywych trupów nikogo nie jest w stanie przestraszyć. W nawale informacji i opowieści przypominających telewizyjny reportaż nikną nieliczne sceny rodem ze starych horrorów, zastąpione opowieściami wojennymi czy politycznymi.


Świetny temat, ciekawie, niebanalnie opowiedziany, przyniósł "World War Z" ogromną popularność. Powieść słusznie uznawana jest za jedną z najważniejszych pozycji grozy wydanych w XXI wieku - można o niej powiedzieć "instant classic". Warta przeczytania - dla fanów horroru ASAP.  

wtorek, 3 lipca 2018

Rękopis Znaleziony W Saragossie 10/10 V.S.O.P.

Na początek uwaga natury, powiedzmy, organizacyjnej . Przynależność gatunkowa "Rękopisu Znalezionego W Saragossie" jest kwestią do dyskusji. To zbiór dziesiątek historii, historyjek, opowieści o przeróżnym zabarwieniu i tematyce. Są wśród nich romanse, jest przygoda i sporo humoru.  Spora jednak część tychże historii, jak również  spajająca je w całość opowieść ramowa, zawierają w sobie elementy fantastyczne i niesamowite. Zatem, podsumowując, "Rękopis" jest, w mojej ocenie, także, powieścią gotycką i jako taki zasługuje na przedstawianie w ramach grupy. A teraz do rzeczy :

Oficer gwardii walońskiej, Alfons Van Worden podąża poprzez góry Sierra Morena do Madrytu, objąć swe stanowisko na dworze. W trakcie podróży spotyka go wiele dziwnych, tajemniczych wydarzeń - poznaje piękne kobiety, które wraz z nastaniem dnia zmieniają się w upiory powieszonych bandytów, spotyka świątobliwego pustelnika i będącego pod jego opieką opętanego szaleńca, zostaje uwięziony przez Inkwizycję i zaraz potem uwolniony przez rozbójników. W końcu trafia do zamku mieszkającego w górach kabalisty. Wkrótce do zamku przybywa również grupa wędrownych Cyganów; jej przywódca w kolejne wieczory opowiada koleje losów swego życia...
Te opowieści zajmują lwią część całego "Rękopisu". Starzec opowiada przygody swego dzieciństwa, wczesnej młodości, wspomina, jak topił się w wielkim kałamarzu swego ojca, wytwórcy atramentu, jak przebrany za dziewczynę uwidziłwicekróla Meksyku. Opowiada o swych naukach w szkole klasztornej, przyczyny, dla których musiał zbiec ze szkoły i jako żebrak ukrywać się przed Inkwizycją.
Mnożą się kolejne historie i opowieści - panowie romansują z paniami, wspinają się po drabinach do okien mężatek, spiskują, mordują, łowią serca mężatek i posagi panien. Każda z pojawiających się w powieści postaci opowiada swe własne losy, w trakcie tych opowieści kolejne osoby opowiadają o sobie... (maksymalny poziom to bodajże 5 poziomów narracji - tzw. "szkatułek"). Jest miejsce i na historie komediowe, na egzotyczne przygody (m.in. w Meksyku !), momentami również pojawiają się elementy thrillera czy gotyckiego horroru.

W pewnym momencie wszystkie te rozproszone opowieści zaczynają pomału łączyć się i zmierzać do wspólnego finału.  Podobnie zmierza ku zakończeniu całość mających miejsce na początku książki, niesamowitych i, zdawałoby się, nadprzyrodzonych przygód Alfonsa Van Wordena.

Uwielbiam grube książki. Uwielbiam obietnicę przygód, światów, postaci, kryjących się na setkach jej stron. Jak napisał kiedyś Robert Cichowlas - herbata, herbatniki, ciepłe światło lampy i wielka  powieść czekająca na poznanie.  "Rękopis Znaleziony W Saragossie" to właśnie tego rodzaju książka. Niezwykle gruba, kryjąca w sobie setki postaci, przygód, namiętności, uczuć, czasem komiczna, czasem przerażająca (przecież "Rękopis" jest, również, powieścią gotycką).

W sumie jakakolwiek próba streszczenia "Rękopisu" mija się z celem. To tak, jakby chcieć streszczać opowieści z tysiąca i jednej nocy (których konstrukcją zresztą Potocki się inspirował). Naprawdę zupełnie niezwykłe przeżycie czytelnicze - to jakby kilka (może nawet kilkanaście) różnych książek w jednej. Lektura absolutnie zachwycająca i całkiem pochłaniająca czytelnika.
Fascynuje jej szkatułkowa konstrukcja, gdzie bohater opowiada swą historię, w której ktoś inny opowiada swoją, w której znowu ktoś inny opowiada swoją....wiele poziomów narracji budzi analogie z popularną "Incepcją" ("Rękopis" trzeba śledzić równie czujnie, jak fabułę tego wspaniałego filmu).
No właśnie - uczciwie należy ostrzec, że jest "Rękopis" powieścią wymagającą. Konieczność "ogarnięcia" kilkunastu jednocześnie biegnących wątków fabularnych wymaga dużego skupienia i praktycznie nie pozwala na odkładanie powieści, na dawkowanie sobie lektury. Tutaj trzeba gnać do przodu, ile tylko fabryka dała, a i tak co jakiś czas jakaś pojawiająca się znienacka ponownie, a już zapomniana postać wzbudzi kontrowersje i zmusi do kartkowania już przeczytanych stron.

Przyznać też trzeba, że zakończenie, ostatnie dwa dekamerony ("Rękopis" podzielony jest na sześć takich dekameronów) są znacznie słabsze od początku. Pojawia się w nich i zupełnie niezrozumiały, koszmarnie ciężki do przebrnięcia "System Velasqueza" (opis stworzenia świata, gdzie treść biblijnej Księgi Rodzaju łączy się z przemyśleniami jednego z pomniejszych bohaterów powieści), przygniata nudna genealogia rodziny Uzeda. Same zakończenia opowieści -  tak przywódcy Cyganów jak i Van Wordena - też nie dorównują rozmachowi wcześniesjzych przygód.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że książka jako całość jest po prostu genialna. Można ją czytać wciąż i wciąż, tak wiele ma w sobie treści, przygód, talentu, esprit  - jakbyśmy tego nie nazwali..

Prawdopodobnie jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek powstały. Napisać, że gorąco polecam ,to nic nie napisać.

PS.
Niewielka w sumie część "Rękopisu" (tak na oko pod 25-30 % fabuły) została wspaniale zekranizowana przez Wojciecha Hasa. Jego film w świecie kina uznawany jest za absolutne arcydzieło (wśród fanów "Rękopisu" znaleźć można Louisa Bunuela, Martina Scorsese, Francisa Forda Coppolę, Larsa Von Triera czy Stevena Spielberga - grubo, oder?). Ciekawe, co powiedzieliby na powieść, o tyle przecież bogatszą i  jeszcze lepszą niż film ?


PPS.
Czytałem niedawno wydaną wersję "Rękopisu" z roku 1810, jedyną skończoną rzez samego Potockiego. Bardziej znana (w Polsce) jest wersja z 1804. Konstrukcyjnie jest ona jeszcze bardziej złożona, wątki poszczególnych opowiadań są bardziej ze sobą splątane, wyzwanie czytelnicze tym zatem większe. (dodana jest też w niej, nieobecna w wersji 1810, duża opowieść o losach Żyda Wiecznego Tułacza). Jest też starsza wersja bardziej libertyńska,  pikantniejsza obyczajowo i odważniejsza światopoglądowo. Obie są jednak równie świetne do czytania.
Nowa wersja wydana została przez Wydawnictwo Literackie, starszą można znaleźć w wydaniu nieocenionego Vespera.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...