sobota, 26 listopada 2022

Adam Deka Jego Dziedziną Był Terror 9/10

Kolejne spotkanie z undergroundową twórczością Adama Deki - “Jego Dziedziną Był Terror” - tym razem pora na szalone post-apo, mieszankę hard sci-fi w klimacie “Mad Maxa”, ekstremalnego horroru i czarnego niczym norweski black metal humoru. Prawdziwa dzika jazda bez trzymanki przeznaczona wyłącznie dla najbardziej zaprawionych, twardych i zdystansowanych wobec ekscesu czytelników.


  •  


Upadek komety HELIOS przyniósł Ziemi zagładę i nuklearną zimę. Cywilizacja, jak pisze autor swym jedynym i niepowtarzalnym stylem - “pełzała w szczękach postkataklizmu”, a nieliczni ocalali ludzie zgromadzili się w podziemnych enklawach. Jedną z takich enklaw jest Nowa Nadzieja. Ale nie dajmy się zwieść optymistycznej nazwie - toż to Adam Deka Novel -  “lasciate ogni speranza” (porzućcie wszelką nadzieję) : życie w enklawach jest czystym horrorem, ludzie walczą brutalnie o przetrwanie, o każdy dzień życia. Brakuje jedzenia (co prowadzi do, no czyżby, kanibalizmu), a w kanałach i tunelach samotnych wędrowców pożerają gigantyczne szczuropająki. Szerzy się religia Strażnika Progu, żyjącego poza enklawą “bytu złożonego z ciemnej materii i egzystującego na równoległym do ziemskiego planie” - któremu składane są ludzkie ofiary.


Na powierzchni zamarzniętej Ziemi grasują zbrojne Dzikie Bandy rodem z Mad Maxów, które w potrzebie jedzenia (a także dla czystej radości zabijania i gwałcenia) napadają na kolejne enklawy, mordując i rabując. Jedną z takich ekip jest motocyklowe Celtyckie Komando, które przypuszcza  atak na Nową Nadzieję. W ramach walk jeden z napastników przebija się do lochu, w którym drzemie (a nawet nie drzemie…) potężny komputer, mocno przypominający złowrogiego AM - Allied Mastercomputera z legendarnego opowiadania Harlana Ellisona “nie Mam Ust A Muszę Krzyczeć, który, podobnie jak ellisonowski pierwowzór, knuje swe własne, mroczne plany…


Ale naprawdę najgorsi sią Nomadzi, o absurdalnych, bombastycznych, kojarzących się z heavy metalowymi pseudonimami imionach (Gniew Egzekutor, Eon Holokaust, Legion Wyprawiciel) - neo-satanistyczne, nihilistyczne półboskie postaci, których jedynym celem istnienia jest usunięcie z powierzchni Ziemi wszelkiego życia ludzkiego i zamiana Ziemi w martwy ugór przygotowany na pojawienie się nowej cywilizacji. Jeden  z takich nomadów - Grad Unicestw (no ihaaa! - to właśnie “Jego Dziedziną Był Terror”) krąży wokół murów Nowej Nadziei - to właśnie on jest Strażnikiem Progu, to jemu składają ofiary mieszkańcy enklawy (wejście do niej otacza las ukrzyżowanych ku chwale Strażnika męczenników).


Jakby jeszcze było mało grzybów w tej zupie,  grupa wojowniczych, nimfomańskich (ihaaa) Amazonek - Aria Vendetta, Rezystencja i  Pruderia, podąża śladami Nomadów i likwiduje jednego za drugim w “kobiecej zemście”. Nadeszła kolej na Unicestwa…


+


“Jego Dziedziną Był Terror” jest trochę jak płyta death metalowa spod znaku Cannibal Corpse, Gorefest czy (wczesnego) Carcass. Krew, flaki, postapo, makabra, abominacja, ekstrema - naprawdę świetne! Prawdziwy overload kolejnych makabrycznych i groteskowych wydarzeń i postaci, gna przed siebie w szalonym tempie, a początkowo absolutnie formulaiczna fabuła w ramach opowieści rozwija się w coraz bardziej pokręcone i szalone wątki. Po raz kolejny (po “Ludziach Krokodylach”) nic nie jest tym, czym się wydaje na początku; Deka używa schematu fabularnego tylko by wystartować opowieść ukrywającą wyrafinowane, wielopiętrowe konspiracje.


Mamy też inne charakterystyczne dla pisarstwa Deki cechy - nikt nie może być pewny swego losu, żaden plot armor nikogo przed niczym nie chroni, w każdej sekundzie, w każdej linijce może zginąć postać, która wydawała się być wiodącą, bohater powieści. George R.R. Martin wysiada. 


No i ten jedyny w swoim rodzaju styl. Traktowany poważnie by się nie bronił;  ponownie za nic sobie autor ma “zasady poprawnej polszczyzny” (cudzysłów celowy), gardzi jakimikolwiek ingerencjami redakcyjnymi w jego wolność twórczą, w efekcie przybierając dziwnie fascynującą, bombastyczno-poetycko-barokowo-grafomańską formę. 


Jak zwykle uwagę przyciąga kapitalne undergroundowe, pełne pasji i oddania wydanie - wyklejanki okienko - po prostu śliczne.


Nie mogę szczerze polecić każdemu - brutalna, niesmaczna, groteskowo makabryczna opowieść przygodnego czytelnika może  zniechęcić - ale zaprawiony fan ekstremy i w tym znajdzie sporo uciechy i czytelniczej frajdy.




PS.

Była kiedyś, przed wiekami, wspaniała gra komputerowa, post-apokaliptyczny cyperpunkowy  RPG “Perihelion”. Powieść Deki, oprócz przywoływanych już konotacji z Mad Maxami czy Zelaznym przypomina duszny, absolutnie depresyjny klimat tamtej gry. No i gęsty, coraz gęściejszy plot!



PS.

Adam Deka - czy coś nowego powstaje? Nie mogę się doczekać! :-D


środa, 23 listopada 2022

Paweł Mateja Plama Światła 6/10

Debiutancka powieść Pawła Matei, który dał się poznać fanom grozy znakomitym zbiorem opowiadań „Nocne” (2021) - nieco, niestety, rozczarowująca, przynajmniej tych czytelników, którzy grozy właśnie są spragnieni i grozy szukając sięgną po tę książkę, bo to bardziej wakacyjna opowieść przygodowa z tajemnicą w tle niż „regularny” horror.


+


Dwie dziewczyny wyjeżdżają na  weekend w Bieszczady, pochodzić po górach. Jednak sezon w pełni i miejsc noclegowych generalnie brak - jedynym wyjściem okazuje się udział w „Festiwalu UFO”, gdzie jeszcze można przenocować. Zatem, mimo że temat wydaje się im mało ciekawy, przybywają na teren wydarzenia i rozbijają swój namiot. Wita ich szefowa kampingu oraz jej mrukliwy pomocnik.

Dni spędzają na górskich wędrówkach, wieczorami zaś z piwerkiem w ręku uczestniczą w konwentowych wydarzeniach i wysłuchują kolejnych prelekcji i wystąpień fascynatów. (m.in. efektownie przedstawiona prawdziwa historia sekty Antrowis). Zapoznają się bliżej z  trójką uczestników - jak się okazuje to nie szury ufockie a naukowcy badający temat od strony socjologicznej.

Coś delikatnie niepokojącego dzieje się w tle konwentu, wszyscy czekają na jakieś niesłychane wydarzenie. A do tego wszystkiego okazuje się, że “polscy kultyści UFO” pojawiają się w przeszłości jednej z bohaterek.


W noc zamykającą festiwal dochodzi do dramatu…


+


„Plama Światła” to bardzo dobrze napisana powieść, świetnie się czytająca, interesująca w części realistycznej (wielbiciele wędrówek mogą wręcz poczuć smak górskiej przygody), ciekawie pomyślana od strony fantastycznej, ale w niektórych aspektach nieco rozczarowująca. 


Przede wszystkim - wakacyjna przygoda plus okazjonalne erupcje pociesznych teorii ufockich to za mało. Przede wszystkim ZA MAŁO TU HORRORU (w ogóle był jakiś?). Ta powieść w ogóle nie straszy, przez 2/3 jej długości nie dzieje się nic nadprzyrodzonego, a nawet jak już w końcu zaczyna się coś dziać, to nadal z horrorem ma to niewiele wspólnego. Szkoda, że Autor nie wykorzystał potencjału, który drzemał w niektórych opowieściach konwentowiczów. A było tak blisko! Wystarczyło “pociągnąć” temat Antrovisu i jeszcze go podmroczyć jakimiś rytualnymi morderstwami, których zwieńczeniem miałby być Festiwal! 

Wiadomo, tak sobie autor powieść wymyślił, ale z perspektywy fana horroru wygląda to trochę tak, jakby Lewandowski wystawionej  piłki do pustej bramki nie wbił.


Idziemy dalej - “Plama Światła” nie ma żadnego “villaina”, szwarccharakteru, wroga, przeciwnika, demona - whatever, czegoś, co dodałoby pikanterii tej dość lekkiej przygodzie wakacyjnej. Jest raczej cudownie niż strasznie, a finałowy twist przypomina niebezpiecznie suchara o tym, jak to sadysta goni masochistkę, a kiedy ją w końcu łapie w ciemnym rogu i ta omdlewając szepcze „zrób ze mną co chcesz”, ten pokazuje jej figę i odchodzi w dal.  Wiem, że wizja „spisku polegającego na wymordowaniu zebranych ku chwale Ufoków” jest banalna, ale moje proste poczucie grozowej energii wiele by na tym zyskało.


No i odrębnego omówienia wymagają postaci bohaterek. Z jednej strony są one ciekawe i wzbudzają sympatię czytelnika, z drugiej jednak są w pewnym aspekcie mocno …niedopracowane. Już wyłuszczam. 

Element, nazwijmy to, romantyczny to ważny składnik życia człowieka. Tymczasem dziewczyny z Plamy Światła to takie, za przeproszeniem, dziewice konsekrowane. Żadna nie jest w związku, nie są też ze sobą w związku (a przecież energia wzajemnego uczucia bohaterek napędza znakomitą „Ćmę” Bielawskiego), żadna też nie szuka choćby chwilowego romansu biwakowego, nikt też nie usiłuje się do nich przystawiać (wiem, że sporo czasu minęło, ale przecież jeszcze pamiętam - człowiek bez zobowiązań romantycznych to, na polu namiotowym, człowiek „polujący”). Mało - to samo dotyczy trójki naukowców! 

Wiem, że opracowanie mapy uczuciowej bohaterów to dodatkowe wyzwanie, może z punktu widzenia głównego wątku fabuły niepotrzebne, ale bardzo ożywiłoby powieść, pomogło jej się unieść nawet ponad braki fabularne. Przy braku żywszych uczuć między bohaterkami  cieżko zrozumieć końcową determinację grupy poszukiwawczej. 


To sum up :


Na plus - żywe tempo, dobry, pewny styl, przyjemna atmosfera wakacyjnej przygody z nutką “dreszczyku”, umiejętnie oddany nastrój “tajemnicy”.

Na minus - niedopracowane relacje interpersonalne głównych postaci, za mało “horroru w horrorze”, brak villaina z prawdziwej postaci i efekt “mokrego kapiszona” - rozwiązanie głównej tajemnicy raczej zawodzi niż zachwyca.


W ostateczności - więcej obietnic złożonych (“Nocne”!) niż dotrzymanych, choć sprawność narracyjna i wyobraźnia autora dają nadzieję na przyszłość. Czas spędzony przy lekturze jest absolutnie udany (jak ktoś lubi chodzić po górach, to podwójnie), a i wspomnienia się odezwą… :



PS.

Skoro o wspomnieniach mowa :

Za młodu byłem na wakacyjnym obozie. Pewnego wieczoru uznaliśmy, że świetnie byłoby odwiedzić nocą z dziewczynami miejscowy cmentarz. Dla większego efektu jeden z nas miał wyskoczyć zza grobu i „wystraszyć laski”. Losowaliśmy - dumny wygrałem  - uznałem, że mą odwagą łatwiej zaimponuję pewnej ślicznej pannie i być może tak zdobędę jej serce (QED).


Przed północą, jak przyszło mi samemu iść n ten cmentarz, (a droga była samotna, na skraju  lasu) to mina mi nieco zrzedła. Ale nic to - trzeba ruszać przed siebie.


W chwilę po wyruszeniu na nocnym niebie pojawiła się…jaskrawa Plama Światła. Coraz bardziej narastająca kula, utworzona przez mniejsze światełka do niej dołączające. Zupełnie zapomniałem o “realnym” strachu, o cmentarzu, duchach i upiorach, przecież wyraźnie widziałem, że  właśnie teraz Ufoki postanowiły zaatakować Ziemię! 

Dopiero po dłuższej chwili światła zaczęły stopniowo odpadać od jaśniejącej kuli i ostatecznie wszystko pogrążyło się w przytulnym mroku. Uffff! Jak się następnego dnia okazało, nie było żadnej “plamy światła” - to lokalna jednostka wojskowa miała nocne ćwiczenia i zestrzeliwali sobie flary w jedno miejsce! Wciórności!


No a na tym cmentarzu, jak koniec końców zrealizowaliśmy nasz scenariusz, kiedy wyskoczyłem zza grobu z upiornym wyciem, „moja” dziewczyna pisnęła ze strachu i….wtuliła się w stojącego obok niej kumpla! I tyle przyszło z „zaimponowania”. Wciórności…


piątek, 18 listopada 2022

Josh Malerman Nie Otwieraj Oczu 8/10

 “Nie Otwieraj Oczu” to rozsławiony udaną adaptacją Netflixa miks horroru post-apo i dusznego thrillera - przy czym o ile film (oraz polskie tłumaczenie tytułu) kładzie akcent na element apokaliptyczny, o tyle w centrum fabuły powieści jest grupka ludzi ukrywająca się w przed niewidzialnym niebezpieczeństwem zabarykadowanym domu, ich wzajemne relacje, napięcia, narastający suspens - stąd właśnie tytułowa „klatka na ptaki”.


+


Na świecie zapanowała apokalipsa. Ludzie, sekundy po tym, jak ujrzą coś Nieokreślonego A Złowrogiego, wpadają w morderczy szał - najpierw zabijają bliskie osoby, by na koniec popełnić  samobójstwo. Jakiekolwiek, choćby najmniejsze spojrzenie na świat stanowi śmiertelne zagrożenie. Jedynym wyjściem jest….zamknięcie oczu, dobrowolne „oślepnięcie”. Tylko jak funkcjonować w taki sposób? To musi być jakiś rodzaj inwazji z kosmosu…


W takim właśnie świecie samotna młoda kobieta z dwójką małych dzieci - wszyscy z przepaskami na oczach, udaje się w długą podróż rzeką do ośrodka, który skupia zorganizowaną  grupę ocalałych osób. Po drodze czeka wiele niebezpieczeństw - dzikie zwierzęta i szalejąca przyroda, obłąkani, wciąż żyjący ludzie w końcu zaś Tajemnicze Istoty, które najechały ziemię.


Płynąc w łodzi kobieta wspomina, jak doszło do obecnej sytuacji…


Malorie jest w ciąży i mieszka wraz ze swą siostrą, kiedy na świecie wybucha panika. Ocalali barykadują się w domach z zaklejonymi i zasłoniętymi oknami. Tak jakiś czas egzystują również obie siostry. Pewnego dnia jednak szaleństwo opanowuje Shannon - po jej samobójstwie  Malorie zostaje sama.

Dziewczyna decyduje się wyruszyć w drogę do domu, którego adres znalazła w rubryce ogłoszeń lokalnej gazety (taki oldschoolowy smaczek) - udaje jej się bezpiecznie dojechać tam samochodem.

Na miejscu napotyka grupę ludzi, świadomych otaczającego wszystkich ryzyka, świadomych tego, jak należy funkcjonować w nowym, zaatakowanym świecie, by przeżyć. Cały dom jest zasłonięty, wejście każdej nowej osoby dokonuje się w specjalnym reżimie mającym pomóc zachować bezpieczeństwo zgromadzonych.

Jak się okazuje, dom należał do niezłego preppersa - mia poważne zasoby puszkowanego jedzenia bezpieczne ujęcie wody, prądnicę itp. Sam preppers wpradzie „nie doczekał”, ale zostawił swą przygotowaną hacjendę następcom, którzy z niej ochoczo korzystają.


W miarę upływu czasu do domu docierają kolejni ocaleni. Jeszcze jedna ciężarna dziewczyna, Olympia a wreszcie niejaki Gary z koszmarną historią o szaleństwie. Mężczyzna ukrywał się wraz z innymi w podobnym domu, gdzie pewnego dnia właściciel w ataku szału i zerwał z wszystkich okien zasłony, co doprowadziło do masakry, z której ocalał jedynie  Gary.


Coś jednak w opowieści Gary’ego nie pasuje Malorie, coś nie daje spokoju. O czym cały czas szepcze on po kątach z Donem, kiedy pozostali mężczyźni wyruszają na kolejne wyprawy celem uzupełniania zapasów???


Tajemnica rozwiąże się   w krwawym i makabrycznym finale…


+


“Bird Box” startuje trochę jak remake „Dnia Tryfidów” Johna Wyndhama. Ten sam punkt wyjścia - tajemnicza kosmiczna siła powoduje, że ludzkość, skazana na ślepotę, musi walczyć o przetrwanie - wiedzie w kilku momentach do podobnych rozwiązań fabularnych, tak naprawdę jednak Malerman wykorzystał „inwazję” głównie jako podstawę dla opowiedzenia gęstego thrillera psychologicznego. 

Element fantastyczny, post-apokaliptyczny ma w powieści mniejsze znaczenie niż w netflixowym filmie. Niewiele uwagi jest poświęcone inwazji, ot, kilka co bardziej krwistych manifestacji szaleństwa (ale kudy temu do różnych innych zombie-kalips),  w ogóle prawie nic nie dowiadujemy się o samej istocie ataku, o „najeźdźcach” czy sposobie ich działania.   Praktycznie cała uwaga skupiona jest na małej społeczności zamkniętej w „klatce”, na ich wzajemnych relacjach, przyjaźni, uczuciu, ale i o narastającym napięciu, paranoi, spiskach i szaleństwie.


Doskonałe są portrety poszczególnych bohaterów, zróżnicowane, wzbudzające uwagę i sympatię, niebanalny rozwój fabuły, no i czeka nas kapitalny twist fabularny - pomimo spojlerowego trybu narracji (większość opowieści poznajemy we flashbackach jedynej ocalałej -  Malorie).


To właśnie część historii tocząca się na łodzi znowu przywraca „Bird Box” na  terytorium survivalowego horroru sci fi. Tutaj mamy do czynienia z walką o przetrwanie, walką z groźną przyrodą (niech ktoś spróbuje popłynąć łodzią „na ślepo”!), z dzikimi zwierzętami, szalonymi kultystami Najeźdzców (ihaaa!), wreszcie z samymi „ufokami”!


No i jeszcze otwarty finał, kiedy to Malorie przybywa w końcu do społeczności ocalałych, wcale jednak nie niosący wyłączne końcowego ukojenia, raczej stawiający szereg pytań i otwartych kwestii dotyczących sposobu funkcjonowania placówki (tutaj widać ponownie pewne podobieństwa do „Dnia Tryfidów”, ogólna tonacja jest jednak jeszcze bardziej niepokojąca).


Napisane nowocześnie, oszczędnym, klarownym językiem. Czyta się bardzo szybko, z dużą frajdą i przyjemnością. Bardzo warto - i to pomimo całkiem wiernego i udanego filmu na Netflixie. Już w zasadzie „modern classic”


PS. 

Josh Malerman wydał w 2020 powieść „Malorie”, jak łatwo zgadnąć, sequel „Bird Boxa” (w sumie ten finał, pełen nowych pytań a skąpy w odpowiedzi to zapowiadał). Podobno właśnie sukces filmu go ostatecznie przekonał do dalszej pracy. Byłoby miło, gdyby w Polsce też się ukazało.

niedziela, 13 listopada 2022

Elizabeth Gaskell Niesamowite Historie 6/10

 Twórczość Elizabeth Gaskell, mocno - trzeba przyznać - zakurzona i pokryta pajęczynami minionego czasu jest ciekawa głównie ze względu na jej usytuowanie na „mapie” literackiego horroru, tak w pół drogi między powieścią gotycką a ghost stories drugiej połowy XIX wieku.


+


Najbardziej znana i najchętniej publikowana w różnych antologiach jest „Opowieść Starej Niani” (7/10) - absolutnie klasyczna reprezentacja rodzącej się w połowie XIX wieku ghost story. 

Po przedwczesnej śmierci rodziców ich mała córeczka wraz ze swą nianią zostaje wysłana do    ponurego domostwa należącego do dalszej rodziny. Na miejscu mieszkają dwie staruszki; jedna z nich to krewna dziewczynki, druga to jej wiekowa dama do towarzystwa. Atmosfera początkowo jest miła, starsze panie cieszą się przybyciem młodych osób, wkrótce jednak zaczyna się robić mniej przyjemnie…

Pewnego zimowego wieczoru mała Rosamond niknie gdzieś bez śladu; kiedy po wielu godzinach poszukiwań  zrozpaczona opiekunka w końcu ją odnajdzie, dziecko upiera się, że zostało „zaproszone do zabawy” przez „małą dziewczynkę”. Niania uważa wszystko za wytwór dziecięcej fantazji, starsza krewna jednak wpada w przerażenie i nakazuje unikać dziewczynki za wszelką cenę. Jak się okazuje, domostwo skrywa mroczną tajemnicę, dramat rodzinny, który kiedyś doprowadził do ponurej zbrodni. 

W efektownym finale upiory zmarłych odegrają jeszcze raz tragedię sprzed lat…


„Opowieść Starej Niani” średnio dziś straszy a cała historia wydaje się wręcz generyczna, należy zatem traktować ją raczej jako zabytek literacki, element historii literatury, kolejny szczebel rozwoju opowieści niesamowitej - ciekawą przygodę dla dociekliwych fanów.


Bliżej jednak było Gaskell do klimatu opowieści gotyckich. Zarówno „Uboga Klaryska” (6/10) , „Klątwa Rodu Griffithsów” (6/10) jak i „Szara Dama” (5/10) reprezentują typowe założenia estetyczne tego nurtu (czyli generalnie więcej klimatu i atmosfery niż pełnokrwistego horroru..)

Najciekawsza z nich jest „Uboga Klaryska”. Jak już czytelnik przetrzyma początkowe kilkanaście stron, na których Gaskell z uporem godnym lepszej sprawy mozolnie opisuje złożone koligacje rodzinne różnych postaci występujących w opowieści, to pojawia się intrygująca historia klątwy rzuconej w złości przez czarownicę na pewnego okrutnika, który, nieczuły, zabił jej psa (ja bym gada zatłukł zamiast klątwami ciskać).

Problem zaczyna się, kiedy efekt klątwy odbija się na wnuczce czarownicy (tak, okrutnik i córka wiedźmy, jak się okazało, mieli się ku sobie…). No i nagle ta wnuczka zaczyna mieć swą „mroczną połowę” (zupełnie jak u Kinga), która rujnuje jej wszystkie nadzieje i plany na spokojne życie, w szczególności zaś na szczęśliwe zamążpójście. I trzebaby jakoś tę klątwę „odczynić”…

W tym, okrutnie przegadanym, opowiadaniu najbardziej efektowne są sceny z udziałem dotkniętej klątwą dziewczyny - współcześni czytelnicy mogą łatwo odkryć metaforycznie opisane objawy schizofrenii. I, mimo, że opisy te są metaforyczne, oględne i w zasadzie nie bardzo przerażające, to ukryte znaczenie budzi w trakcie lektury dreszcz prawdziwego niepokoju.


„Klątwa Rodu Griffithsów” to, jak sam tytuł wskazuje, jeszcze jedna klątwa, tym razem rzucona przez skazanego na śmierć buntownika politycznego na  zdrajcę i jego rodzinę.  Tym razem nie będzie happy endu i po wielu latach tragiczne dzieje przeklętej familii dobiegną ponurego końca. 


Nieco mniej udana  jest, ponownie srodze przegadana, „Szara Dama”, jeszcze jedna duszna historia rodzinna, osadzona (dla uzyskania „gotyckiego” kolorytu) w Niemczech. 

Siostra pewnego młynarza, prowadząca mu gospodarstwo domowe, zostaje, po tym, jak mężczyzna żeni się z piękną Babette, „wypchnięta” z rodzinnego domu i ,nieco przymuszona, wydana za pewnego francuskiego szlachcica. Wkrótce ujawnia się schemat znany już z „Zamku Udolpho” Ann Radcliffe. Anna wyjeżdża ze swym mężem do jego zamku, jedynie z wierną służącą. Na miejscu okazuje się być praktycznie uwięziona. Pewnej nocy podsłuchuje rozmowę, w której na jaw wychodzi cała ponura prawda - małżonek to zbój z piekła rodem, bandzior grasujący na gościńcach, a zamek jest siedzibą całej szajki. Co najgorsze, wychodzi na jaw, że jego poprzednia żona została, po odkryciu jego tajemnicy, zamordowana! Jedynym wyjściem jest ucieczka, a następnie, ukrycie się, na całe lata w wynajętym ciemnym mieszkaniu we Frankfurcie…


 „Opowieść Dziedzica” (4/10) najmniej interesujące opowiadanie zbioru, to coś na kształt XIX wiecznego kryminału, opowieść o krwawej zbrodni i o tym, jak morderca szukając alibi nieświadomie wydał sam siebie.




Parę słów podsumowania. 

„Niesamowite Opowieści” Elizabeth Gaskell nie są tak znowu „niesamowite”. Tylko jedno opowiadanie (właśnie „Opowieść Starej Niani”) zawiera jawny element nadprzyrodzony, pozostałe historie to ponure tragedie rodzinne, raczej opisujące mroczne charaktery ludzkie i dramatyczne sploty wydarzeń niż chcące przestraszyć czytelnika. Naczelna myśl w nich obecna to „grzechy ojców spadają na dzieci” - ta „dziedziczność” zła będzie obecna i w Klarysce i w Klątwie Griffithsów i w Szarej Damie i nawet poniekąd w Starej Niani. 

Z dzisiejszej perspektywy proza ta jest już mocno zwietrzała i zszarzała (niczym bohaterka ostatniej noweli), stanowczo przegadana i momentami przynudzająca. Polecane tylko dla badaczy gatunku i miłośników tzw. „klasycznej grozy” (choć „Niania” to jest swego rodzaju minor classic).


sobota, 12 listopada 2022

Sara Gran Jeszcze Bliżej 10/10

 Opętanie jako metafora kryzysu osobowości, kryzysu małżeńskiego, a od strony gatunkowej rewelacyjne połączenie „Egzorcysty” ze „Wstrętem” - opowiedziana z perspektywy osoby opętanej (!)


+


„Ogólnie rzecz biorąc, byliśmy zadowoleni z życia - z naszego związku, mieszkania, kariery. Ed pracował w dziale finansów wielkiej korporacji (…) ja zaś byłam architektem zatrudnionym w małej firmie. Radziliśmy sobie całkiem dobrze i niczego nam nie brakowało. Kochaliśmy się…” - pisze o sobie Amanda na początku powieści.


Stopniowo jednak w ten szczęśliwy obraz wkrada się coś złego, coś niepokojącego. Rozpoczyna się od tajemniczego, niewyjaśnionego stukania w ściany zamieszkiwanego przez małżeństwo loftu. Żadnych sąsiadów, raczej żadnych zwierząt, nie wiadomo, o co chodzi. Co charakterystyczne, stukanie słyszalne jest tylko wtedy, gdy  Amanda przebywa w domu. W tym samym czasie Amandę zaczyna nocami nawiedzać powracający sen, w którym na brzegu czerwonego oceanu spotyka  się z piękną, tajemniczą kobietą o imieniu Naama.   


Amanda coraz częściej bywa rozdrażniona, niespokojna. Niespodziewanie dla samej siebie wraca do palenia, kilka razy zdarza jej się kompulsywna kradzież drobiazgów w sklepie. W harmonijnym do tej pory związku pojawiają się rysy, małżonkowie zaczynają się kłócić - o różne drobiazgi, jednak coraz częściej i częściej. 


Pewnego dnia  kobieta  zamawia w księgarni wysyłkowej zawodową pozycję dotyczącą „Domów”, ale okazuje się, że przez pomyłkę doręczono jej książkę o „Demonach”. Przerzucając z nudów jej strony Amanda natrafia na 10 punktowy „test opętania”, a wśród wymienionych tam symptomów odnajduje  m.in „stukanie”, rozdrażnienie, dziwaczne sny.  

Początkowo te zbieżności wyglądają raczej zabawnie, wraz z upływem czasu kobieta zaczyna wykazywać jednak coraz więcej cech wymienionych w „teście” - ma skłonności do krzywdzenia bliskich (pewnego ranka bez przyczyny oparza Eda papierosem), zdarzają jej się zaniki pamięci, co najbardziej dziwne, zostaje obdarzona pozazmysłową mocą „rozpoznawania” po dotyku spraw niektórych ludzi.


W końcu, coraz bardziej zaniepokojona, Amanda decyduje iść po poradę do „wróżki” - otrzymany jednak „płyn przeciw demonom” okazuje się bezskuteczny. Niczym kończą się również próby konwencjonalnego leczenia psychiatrycznego.


Amanda zmienia się coraz bardziej, na firmowej imprezie ląduje w łóżku z przypadkowym klientem, brzydząc się sama sobą, pogarszają się wyniki jej pracy, pogarszają relacje z mężem, pogarszają relacje z całym światem. 

Pewnego dnia wpada w furię i wywołuje karczemną awanturę w kiosku położonym obok jej biura. Następnego ranka, sprzedawca zostaje zamordowany przez nieznanego sprawcę…


+


Od strony formalnej „Jeszcze Bliżej” powtarza schemat opętania znany z „Egzorcysty” - tym razem jednak zamiast dziewczynki mamy dorosłą kobietę, zamiast zewnętrznych opisów opętania fascynujący opis rozpadającej się osobowości, wreszcie zamiast religijnych rytuałów i głębokiej wiary, beznadzieję i pustkę  nowoczesnego „ateizmu” (prof. Matczak lubi to…). Najbardziej charakterystycznym elementem „Jeszcze Bliżej” jest bowiem fakt, że religia jako remedium przeciwko demonowi nie pojawia się prawie wcale. Są wróżbici różnej maści, są psychiatrzy, ale nie ma księdza… To signum temporis - znak czasu, czyniący powieść tym bardziej przejmującą i mroczną.


Pamiętać jednak należy, że opętanie z „Come Closer” to nie jarmarczna sztuczka jakiegoś demona, możliwa do odczynienia przez modły mamroczącego pod nosem klechy czy banalne symbole religijne. To metafora kryzysu psychicznego, opis załamania osobowości wiodącego do katastrofy. Jako że wszystko w powieści poznajemy z perspektywy osoby „opętanej” absolutnie nie możemy wierzyć w żadne „obiektywne” elementy opętania - obiektywnie mamy do czynienia z osobą chorą psychicznie, agresywną, skłonną do krzywdzenia, używek, przypadkowego seksu, kobietą niszczącą swój związek.

To naprawdę znakomite studium rozpadu osobowości, wstrząsający opis kryzysu współczesnej kobiety. Ze strony na stronę jest coraz mroczniej i bardziej depresyjnie - a wieńczy wszystko pozbawiony światła i jakiegokolwiek happy endu makabryczny finał.


Wyważona, oszczędna narracja z mrożącym krew w żyłach spokojem opisuje zstępowanie bohaterki w piekielny wir, od drobnych codziennych niedogodności, które mogą spotkać każdego człowieka, poprzez coraz bardziej niepokojące zachowania, aż do naprawdę  przerażających wydarzeń w dalszych partiach opowieści. 

Niezwykle jest obserwować życie Amandy, życie nowoczesnego człowieka w wielkim mieście nowoczesnego świata, człowieka pozornie spełnionego zawodowo i osobiście,  nad którego jednak „idealnym” życiem zawisła krwawa chmura nieznanego przeznaczenia. Naprawdę creepy, naprawdę mogące przestraszyć, nie banalnym, komiksowym potworem, ale tą nieuchwytną, nienazwaną obawą utraty osiągniętego statusu. 


Ta wspaniała, nowoczesna powieść, wydana została dość znienacka przez katowicką Książnicę w roku 2007 (kiedy to literatura grozy była w totalnej defensywie) a reklamowana była chyba raczej jako „współczesna powieść o kryzysie małżeństwa” co doprowadziło do jej niezrozumienia, do zaadresowania do niewłaściwej grupy czytelników, w konsekwencji zaś do drastycznie zaniżonych ocen (nie, no 5,7 na Lubimy  Czytać to jest nieśmieszny żart).

„Jeszcze Bliżej” to wybitna powieść psychologiczna, to jednocześnie znakomity, mrożący krew w żyłach nowoczesny horror. Bo to jest oczywiście gatunkowy horror, choć zamiast  epatować krzykliwymi, jarmarcznymi efektami raczej chwyta czytelnika za gardło opisami rozpadającej się psychiki i pustki dręczącej współczesnego człowieka.


Warto, by powieści więcej uwagi poświęcili fani ambitnej, nieoczywistej współczesnej grozy, „Jeszcze Bliżej”, to taki bez mała „instant classic”. Naprawdę - 10/10 nie zdarza się często - bardzo WARTO.


PS.

Ne rozumiem, jak to możliwe, że jeszcze nie powstała ekranizacja. Cudowny materiał na cudowną rolę dla głównej bohaterki. Ależbym oglądał!


piątek, 11 listopada 2022

Dylan Dog 1 - Świt Żywych Trupów 10/10

 Debiutancki zeszyt serii „Dylan Dog”, wydany w 1986 roku, w Polsce pojawił się na początku XXI wieku za sprawą wydawnictwa Egmont. Po wydaniu kilkunastu numerów seria znikła; pojawiła się ponownie kilka lat temu, jeszcze raz się urwała, a od bodajże zeszłego roku  wydawnictwo Tore podjęło jeszcze jedną próbę przedstawienia włoskiego bohatera polskiemu czytelnikowi. Jako, że od strony gatunkowej cały „Dylan Dog” to czystej wody horror, a komiks też jest też  „literaturą”, stąd warto poświęcić mu nieco uwagi na naszej grupie. 


Jako że od pierwszego wydania w Polsce pierwszego numeru Dylana płynęło morze lat, a wznowień nie było, to DD 1 - „Świt Żywych Trupów”, osiąga na Allegro zawrotne ceny (jak ostatnio sprawdzałem, to bez 100 zł nie było co podchodzić). Mimo całego mego uwielbienia dla tej serii wydaje mi się, że to stanowczo za dużo jak za - powiedzmy - godzinkę dobrej zabawy, więc tym, którzy takich kwot wydawać nie chcą, przybliżę postać Dylana i zarys fabuły tego odcinka.


+


Dylan Dog jest tzw. „detektywem mroku”. Trudni się on zawodowo wyjaśnianiem różnych zjawisk nadprzyrodzonych i niesamowitych (trochę niczym sam nie/sławny Mark Sabat!). Pewnego dnia do Dylana zgłasza się młoda kobieta oskarżona  o zamordowanie swego męża. Nie zaprzecza ona, że faktycznie wbiła mu w oko nożyczki, niemniej utrzymuje, że w chwili śmierci mężczyzna był już…martwy (!), a tak w ogóle to działała w obronie własnej, gdyż mąż zamierzał ją….spożyć!

No ihaaa…

Dylan wraz z kobietą i swym wiernym asystentem Groucho wyjeżdża do Szkocji, do miasteczka Undead (ihaha) koło Inverness, gdzie zmarły mąż, wybitny biolog prowadził badania z niejakim doktorem Xabarasem. Na miejscu czeka na naszych bohaterów (i czytelników) klasyka pulpowego horroru - zainfekowana przez zombie upiorna wieś, i nawiedzony dwór, w którym eksperymenty przeprowadza demoniczny doktor. Po chwili rozmowy z Xabarasem okazuje się, że  ma on zadawnione rachunki z rodziną Dylana, od pokoleń zajmującą się walką z koszmarami i demonami….


+


Chyba każda prezentacja „Dylana Doga” musi rozpocząć się od cytatu z samego Umberto Eco - „całymi dniami mogę czytać Biblię, Homera i Dylana Doga”. Trudno o lepszą rekomendację, oder? Ta ukazująca się nieprzerwanie od 1986 roku seria komiksowa cieszy się w Europie (zwłaszcza w basenie morza śródziemnego) dużą i zasłużoną popularnością.  Co miesiąc nowy zeszyt z przygodami pojawia się w kioskach, a do tego wychodzą jeszcze różne wydania specjalne…No, jest co czytać i poznawać.


Istotą Dylana jest postmodernistyczna  zabawa cytatami i nawiązaniami do pop-kultury (u nas podobne gry z czytelnikami lubi prowadzić Robert Ziębiński). Przede wszystkim - „Świt Żywych Trupów” stanowi mieszankę horroru z… komedią. Co ciekawe, nie mamy tu do czynienia z „komedią grozy”, w Dylanie oba światy - grozy i śmiechu, pozostają od siebie niezależne, nie mieszają się, są jak popularna we Włoszech whisky Black&White, jak straciatella, jak w końcu chiaroscuro - światłocień, obok siebie. Kiedy czytamy kolejne erupcje żartów Groucho, kiedy bawi nas chłodny humor Dylana, to jest śmiesznie jak w komedii braci Marx, kiedy jednak przychodzi pora na strach - jesteśmy w środku najbardziej makabrycznych filmów Lucio Fulciego.


Ale to dopiero początek zabawy w cytaty. Postać Dylana Doga (nb. o rysach twarzy angielskiego aktora Ruperta Everetta) łączy w sobie egzorcystę, detektywa w typie Philipa Marlowe, Jamesa Bonda („nazywam się Dog, Dylan Dog”) i Sherlocka Holmesa (skupienie osiąga grając na klarnecie). Asystent Groucho jest aż nadto oczywisty (każdy pamięta najbardziej przemądrzałego z braci Marx), a wnikliwy czytelnik może w postaci pięknej żony dopatrzeć się podobieństwa do Sigourney Weaver (w roku 1986 oczywiście…. nb. ten rodzaj żartu - nadawanie postaciom z komiksów twarzy znanych celebrytów to w ogóle była cecha charakterystyczna nie tylko samego Dylana, ale wszystkich komiksów z wydawnictwa Bonelli). Do tego dochodzi cała masa kliszy i cytatów fabularnych, które czytelnik może sam odkodowywać. Filmy noir, „Noc Żywych Trupów”, „Lśnienie”…zabawie nie ma końca.


Niekoniecznie za 100 zł za tomik - ale naprawdę warto poznać Dylana Doga; w sumie  dowolny zeszyt (bo formuła się zasadniczo nie zmienia). Fani grozy będą w siódmym niebie.

wtorek, 8 listopada 2022

Adam Deka Ludzie Krokodyle 6/10

 Pozornie wyprawa na terytoria modnych w erze VHS włoskich horrorów kanibalistycznych,, tak naprawdę jednak gęsto zakręcone fabularnie science fiction - oczywiście z obowiązkową dawką  ekstremalnych scen gore, ale traktowaną tym razem raczej jako pikantna przyprawa dla głównej historii niż danie główne.


+


Początek jest absolutnie by the numbers. Rafał, młody naukowiec, zostaje wysłany przez swą uczelnię do Afryki, by tam zbadać owiane tajemnicą kanibalistyczne plemię Ludzi-Krokodyli.  Kiedy badacz znika śladu, odnaleźć go postanawia jego była dziewczyna, kulturystka (!) Helena. Dołącza ona do kolejnej grupy naukowej wysłanej w rejon zamieszkany przez plemię.


A teraz zaczyna się gęste :


Terytorium to stanowi punkt zapalny, na którym konkurują ze sobą służby komunistyczne i zachodnie (Deka symulując ejtisowy klimat oddaje również ówczesne podziały polityczne). Uzbrojeni przez (chyba) Czerwonych lokalesi zestrzeliwują helikopter, w którym podróżuje grupa badawcza. Polskie studentki (a wśród nich Helena) trafiają w ręce Ludzi Krokodyli. 

Nadzorujący teren wojskowi wysyłają oddział ratunkowy, mające za zadanie uratowanie naukowców (yeah - będą sceny z Predatora).


Tymczasem w obozowisku plemienia… cóż - jest undergroundowy extreme horror, jest przywołanie ducha włoskich okropieństw, to i są wypełnione groteskową makabrą sceny kanibalizmu. Ale uwaga! Nie z Kulturystką Heleną takie sztuczki! Nasza bohaterka uwalnia się z więzów, masakruje pilnującego jej ludożercę i ucieka w dżunglę. I biada każdemu, kto stanie jej na drodze! Kolejni kanibale giną rażeni mocą jej stalowych mięśni!


A naprawdę gęste robi się dopiero teraz :


Cały region zamieszkały przez Ludzi-Krokodyli jest przedmiotem zaawansowanych eksperymentów dotyczących ludzkiej świadomości, prowadzonych przez sowieckie tajne laboratorium. Helena jest efektem prac tegoż laboratorium, przygotowaną do akcji zabójczą morderczą ludzką maszyną. Jakby tego było mało, w grę zamieszany jest również kosmiczny, quasi-boski byt, zwący się Wcieleniem (ufff…już się zgubiłem, tak naprawdę).


Końcowa konfrontacja coraz bliżej, ale zaiste trudno komukolwiek będzię przeciwstawić się Bohaterskiej Mocy Super-Heleny…


+


„Ludzie Krokodyle” mogą zaskoczyć czytelnika, spodziewającego się po Adamie Dece wyłącznie ekscesu i Grand Guignolowego szaleństwa, z ogryzanymi ludzkimi kośćmi i wyrywanymy wnętrznościami w tle. Owszem, powieść zaczyna się jak regularny ejtisowy spaghetti „cannibal ferox”, jest parę scen ultraviolence, ale fabuła znienacka przechodzi w szpiegowskie sci fi przypominające prozę Briana Lumleya, przywołujące też klimat „Predatora”, „Rambo” czy „Missing In Action”. To wyraźna stylizacja na ejtisy z ich ówczesną reaganowską „walką z Czerwonymi”.


Z jednej strony detaliczne opisy kanibalistycznych tortur i orgii, stalowe mięśnie nagiej Heleny i trzask łamanych przez nią kości i zgniatanych czaszek, z drugiej zaś  dżungla, wojskowi, zwalczające się polityczne siły ery zimnej wojny, huk wybuchających granatów, warkot broni maszynowej to przypominający stary film wideo pulpowy, przygodowy miód.


A jest jeszcze to drugie, a nawet trzecie dno opowiadanej historii - tajne laboratorium, eksperymenty dotyczące ludzkiej psychiki, wątek kosmicznego bytu - jest naprawdę grubo! Nowe wątki i tropy zaczynają się w pewnym momencie tak gęsto kłebić, że warto, dosłownie, rozpisać sobie poszczególne sytuacje i plany fabularne, żeby jakkolwiek sobie to spróbować uporządkować.


Choć z drugiej strony nie jestem pewien, czy warto. „Ludzie Krokodyle” to jednak głównie pulpowy fun, undergroundowa zabawa dla czytelników obdarzonych mocnymi żołądkami i dużym poczuciem czarnego humoru, a przy tym tolerancyjnych dla rozmaitych potknięć czy błędów - powieść jest bowiem utrzymana w typowym dla Adama Deki, barokowym a rozchybotanym, nieskażonym redakcją czy korektą stylu (i.e. niewolnym od błędów - „jak Jasiu piszesz „zmrużył”, no jak?”).


Niemniej nie zaszkodziłoby jakkolwiek „podszlifować” fabułę od strony faktograficznej, tak, by wiedzieć w jakom czasie się ona toczy (przynajmniej jej „kanibalistyczny” trzon), kim są komandosi Franca, kim dwójka Polaków na misji, z jakimi „Czerwonymi” toczą oni walkę, w jakim rejonie Afryki. No ale wtedy być może nie miałoby to uroku fanowskiego zina?  Tylko dla dorosłych i tolerancyjnych wobec wszelkiego literackiego ekscesu fanów grozy.


poniedziałek, 7 listopada 2022

Elizabeth Kostova Historyk 5/10

 Trochę powieść przygodowa z nutką horroru, opisująca pościg współczesnych badaczy za nieumarłym Draculą, trochę traktat historyczny na temat Vlada IV Tepesa i jego walk z Imperium Osmańskim, a trochę romansidło. Generalnie - zgrabnie wymyślony i skutecznie rozreklamowany współczesny blockbuster czytelniczy. Tyle, że srodze przegadany, pozbawiony energii  a przez to  momentami po prostu nudny….


+


Narratorką „Historyka” jest młoda dziewczyna, wychowywana samotnie przez swego ojca, dyplomatę (z wykształcenia historyka). Po tym, jak pewnego dnia w domowej bibliotece znajduje ona Prastarą Książkę ozdobioną straszliwą ilustracją smoka dzierżącego proporzec z napisem „Drakulya” (no czyżby), ojciec decyduje się jej opowiedzieć historię, jaka wiąże się z tajemniczym tomem (nb. „książka” to słowo na wyrost - Kostova opisuje, że oprócz ilustracji smoka wszystkie strony były niezapisane, zatem to nie tyle „zakazana księga” co  raczej „bullet journal” z XV wieku.).


W ramach tej opowieści pojawia się kolejna szkatułka („Historyk” trochę taką powieścią szkatułkową stara się być) - czyli losy naukowego promotora ojca, prof. Rossiego, który jako pierwszy, jeszcze w latach 30tych XX wieku, przeglądając XV wieczne dokumenty w bibliotece w Stambule natknął się na - trzeba trafu - taki sam „drakuliczny” bullet journal ze smokiem. Obok księgi były też różne niepokojące notatki na temat cechującego się ogromnym okrucieństwem i - nomen omen - krwiożerczością hospodara wołoskiego, Vlada IV Tepesa, toczącego nieustanne walki podjazdowe z Turcją. Tzn. niepokojące były nie tyle same notatki, co pewien agresywny bibliotekarz (nie ma co ściemniać -  ukąszony w szyję sługus wampira) snujący pod adresem historyka mętne groźby. Rossi poczuł się nimi na tyle zastraszony, że temat Vlada Tepesa pozostawił na kilkadziesiąt lat. Wrócił do niego dopiero z poduszczenia swego młodego studenta (tak, to ojciec naszej bohaterki), który odnalazł jeszcze jedną książkę ze smokiem. 

Zaraz jednak po wznowieniu swych badań profesor Rossi tajemniczo znika. Pozostają po nim tylko krwawe plamy w gabinecie.  Młody student, wraz z  córką profesora, Helen Rossi,  uznaje, że profesor został porwany przez jakieś dziwne tajemnicze stowarzyszenie i rusza tropem wyczytanym w kolejnych notatkach i dokumentach mogącymi wyjawić tajemnicę śmierci (i pochówku) Draculi. Trop ten wiedzie pierwotnie do Stambułu (gdzie na chwilę do Drużyny dołączą członkowie prastarego Zakonu Smoka, walczący od wieków z plagą wampiryzmu rozsiewaną przez Draculę), potem do Budapesztu na konwent historyczny, do Rumunii (tam mieszka niegdysiejsza ukochana Rossiego, matka Helen) i w końcu do Bułgarii, gdzie w ruinach prastarego (ponownie) klasztoru pochowane mają być doczesne szczątki Draculi.


W międzyczasie historia poniekąd się powtarza. Również ojciec naszej narratorki niknie pewnego dnia bez śladu. Dziewczyna razem ze swym chłopakiem rusza - podobnie jak tato kilkadziesiąt lat wcześniej, w poszukiwania, po drodze czytając listy, które pozostawił jej przed swym zniknięciem. Trasa wiedzie do prastarego (ojej) klasztoru, tym razem jednak, dla Zmylenia Przeciwnika, położonego we francuskich Pirenejach… 


+


„Much ado about nothing” - wiele hałasu o nic - swego czasu napisał Szekspir tytuł tej sztuki nasuwa się na myśl po lekturze okrutnie rozdętego „Historyka” Elisabeth Kostovy. Milion sprzedanych hardcoverów, 35 języków świata, wysokie pozycje na listach przebojów, uznanie znanych krytyków, a w praniu wyszło, że szału nie ma, że bliżej temu do współczesnej Ann Radcliffe niż dobrej, sensacyjnej powieści grozy pełnej genialnych plot twistów czy zabójczego napięcia. 

Pomysł wyjściowy  - wampiryczna konspiracja ciągnąca się poprzez wieki - jest ciekawy, ale poprowadzony ospale, bez wigoru, przygniatający setkami stron monotonnych wydarzeń, a czasami niezamierzenie śmieszny (jak w momencie, kiedy to jeden z minionów Vlada Tepesa usiłuje, chcąc utrzymać tajemnicę, schowac przed naszymi bohaterami….egzemplarz Draculi Brama Stokera! No wau, faktycznie Jeden Z Trzech Zachowanych Egzemplarzy Bluźnierczego Necronomiconu…)

 

Grozy w powieści tyle, co kot napłakał, ot, kilka nieprzekonujących ataków sługusów Draculi i finałowy showdown (podobnie w oryginalnej powieści Stokera też dziwi nagła nieporadność arcypotężnego, żyjącego przecież setki lat, wampira), w ogóle niewiele się dzieje. Najczęściej bohaterowie rozmawiają lub czytają stare dokumenty. Mało, cała ta wielka tajemnica i konspiracja jest zakryta chyba tylko przed ich oczami, uważny czytelnik bowiem od razu może podpowiedzieć, co się stało i dlaczego. 


Trip przez Europę Środkową lat 50tych nie całkiem przekonuje faktograficznie - jakoś tego nikomu nieznanego „amerykańskiego uczonego” na wykładach historycznych w Budapeszcie trudno sobie wyobrazić, nadto student ledwie po paru dniach coachingu przez inną studentkę  potrafi szokować swą wiedzą uznane autorytety ? Obawiam się, że wątpię (nie, fakt, że jego przyjaciółka robiła swój research nie przekonuje).


Rozliczne wątki romansowe (bo i profesor Rossi się zakochał, i ojciec narratorki i sama dziewczyna…) lepiej pominąć milczeniem -  w najlepszym wypadku są generyczne a chwilami ich banalność ociera się o cringe. Nadto żadna z postaci występujących w powieści nie przyciąga uwagi - ot, figurki przesuwające się na mapie Europy w rytm niespecjalnie żwawych przygód.


Dyskretna wampiryczna konspiracja, dosłownie szczypta grozy, raczej nużący trip przez Europę Środkową lat 50tych i trącący harlekinem romans- i to tyle.  Za dobrze napisane, żeby mocniej poniewierać, ale wyżej 5/10 nie ma z czego dać.  Raczej szkoda czasu, jak mam być szczery.

wtorek, 1 listopada 2022

Flannery O’Connor Trudno O Dobrego Człowieka 7/10

Flannery O’Connor - jedna z mistrzyń samego Stephena Kinga („Trudno O Dobrego Człowieka” jest na jego liście poleceń w „Danse Macabre”), to autorka w Polsce mniej znana (choć ostatnio wyszedł prawie kompletny zbiór jej opowiadań), a bardzo niesłusznie, bo jej twórczość jest uznawana za kanon nowoczesnej literatury amerykańskiej.

O’Connor tworzyła tzw. „southern gothic” - w jej wydaniu nie można tego oczywiście traktować jako gatunkowego „horroru”, ale istotnym tematem, przewijającym się przez jej opowiadania jest mrok przyczajony w duszy człowieka, a czasem pojawia się w nich krwawa plama okrucieństwa i przemocy. Najbliżej będzie jej do Shirley Jackson (z tomu „Loteria”), ale w niektórych momentach zachwyceni będą fani Cormaca McCarthy’ego, a nawet Jacka Ketchuma (!). („Trudno O Dobrego Człowieka”).


Trudno O Dobrego Człowieka  10/10


Amerykańska rodzina wybiera się na wakacje na Florydę. Mąż, żona, troje dzieci i babcia. Babcia narzeka, że wyjeżdżają na Florydę, wolałaby Tennessee, stara się zniechęcić syna strasząc go, że właśnie na Florydzie uciekł z więzienia groźny morderca, Niezgoda (Misfit).  Nikogo jednak nie obchodzą jej opowieści.


W drodze kobieta zaczyna namawiać do krótkiego objazdu, by pokazać dzieciom starą posiadłość. Mimo niechęci syna, wykorzystując zainteresowanie wnuków, udaje jej się namówić wszystkich do skrętu w polną drogę. Droga jest długa, ciężka, terenowa, wściekłość syna narasta, i w pewnym momencie babcia ze zgrozą uświadamia sobie, że wszystko pomyliła, a dom znajduje się w innym stanie. Zanim jednak zdąży komukolwiek przekazać tę wiadomość, dochodzi do wypadku - auto spada do rowu.


Oszołomieni pasażerowie wychodzą z przewróconego samochodu, żona w szoku trzyma się za złamany obojczyk. Puste, zakurzone pole, wokół nikogo, znikąd pomocy.


Wkrótce jednak na drodze pojawia się inne auto. Kiedy wszyscy oddychają z ulgą, wysiadają z niego trzej mężczyźni a babcia z narastającą zgrozą rozpoznaje w jednym z nich Niezgodę, takiego samego, jak na zdjęciu w gazecie…


+


„Trudno O Dobrego Człowieka” rzekomo ma być religijnym moralitetem, traktującym o „łasce pańskiej” która spływa w finale na zbrodniarza - ale niech mnie kule biją, jeśli jego przekaz ma cokolwiek wspólnego z pochwałą Boga Miłosiernego, już raczej przypomina on budzące grozę makabreski starotestamentowe. To absolutnie przerażający southern gothic, opowiadanie najczarniejsze z czarnych, mroczne niczym powieści McCarthy’ego, pełne narastającej grozy eksplodującej w drastycznym, ketchumowskim finale, pełnym nie nadziei zbawienia a nihilizmu, drwiny z losu ludzkiego i gniewnej zadumy nad „wolą Boga”. 


Co ciekawe, „Trudno” rozpoczyna się niczym komedia i przez dłuższy czas skrzy się zgryźliwym poczuciem humoru. Jednak końcowe, mrożące krew w żyłach sceny zetrą uśmiech z twarzy czytelnika.  10/10 - absolutny niezbędnik dla fana literackiego horroru.


+


Mrok, zbrodnia i śmierć pojawiają się również w „Widok Na Las” -  dziadek jest zakochany bez pamięci w swojej wnusi, ale reszty rodziny - swej córki, jej męża i pozostałych dzieci specjalnie nie lubi. Dziwnym nie jest, zważywszy, że zięć to gbur i, jak się okazuje, sadysta regularnie bijący swą córeczkę. Co dziwne, wydaje się, że ta bardziej szanuje ojca - przemocowca niż dziadziusia gotowego położyć jej wszystko u stóp.


Kiedy pewnego dnia dziadek na złość zięciowi i córce postanawia sprzedać przydomowy trawnik pod stację benzynową, ukochana wnusia stanowczo dołącza do potępienia tej decyzji. Gdy doprowadzony do szału jej niegrzecznością dziadek postanawia, śladem ojca, wlepić niesfornej dziewczynce parę pasów, dochodzi do dramatu…


O’Connor bawi się z czytelnikiem, zwodzi jego emocje - początkowo dziadek (taki amerykański Maciej Boryna) wydaje się, mimo swego zmierzłego charakteru, bohaterem  pozytywnym, zwłaszcza na tle odrażającego, sadystycznego taty dziewczynki, w finale jednak wszystko staje na głowie a czytającego wali w twarz erupcja nagłej makabry. 9/10 - genialne


+


Starotestamentowym okrucieństwem przepełniona jest również „Rzeka”. Nowoczesne małżeństwo, postępowe, niewierzące i w tym braku wiary wychowujące jedynego syna. Opiekunka, gorliwa chrześcijanka, pewnego dnia zabiera małego na chrzest w wodach rzeki. Dzień później, po awanturze między nie interesującymi się nim rodzicami, samotny chłopiec wychodzi, by w wodach rzeki poszukać Królestwa Chrystusowego. 

Nie bardzo wiadomo, czy opowiadanie ma wzmóc wyrzuty sumienia u „nowoczesnych niewiernych” czy raczej zaszokować „boskim” sadyzmem? Mocna lektura - 7/10.


+


Z postępakami w ogóle O’Connor się nie patyczkuje. Oto „Kulawi Będą Pierwsi” - owdowiały opiekun społeczny za punkt honoru stawia sobie „wyprowadzenie na ludzi” czarnego sieroty z poprawczaka. Przyjmuje go do domu, hołubi (lekceważy i zaniedbuje przy tym własnego syna) nie spotyka się jednak z wdzięcznością. W swym „postępowym” szale jest jednak skoncentrowany wyłącznie na sobie, nadęty własną „prawością” i  „szlachetnością” nie zwraca zupełnie uwagi na to, jak jest odbierany przez obu chłopców, nie zauważa ich potrzeb emocjonalnych, co doprowadzi do  kapitalnego, mrocznego finału (8/10).


+


Innym „postępakiem” jest nowoczesny syn towarzyszący swej „tępej”, konserwatywnej matce podczas jazdy autobusem. Kobieta jest jawną i obrzydliwą rasistką, czemu daje wyraz w wygłaszanych poglądach i zachowaniach, a postępowy i nowoczesny syn zaciska z wściekłości zęby, strofuje matkę a przy tym  rozpamiętuje swe rozliczne „krzywdy”. Na koniec opowiadania jednak to on okazuje się jednak naprawdę zły - to on jest nieczuły i niewdzięczny, Za karę zostanie sam bez szansy okupienia swych krzywd. (Dość podobnie ukształtowany jest „Dreszcz”).


+


Dusznym klimatem amerykańskiego południa, obłudy przesycone są dwa inne opowiadania. (w obu pojawia się figura Złowrogiego Przybysza, gotowego zniszczyć szarą codzienność). W „Ocalisz Życie, Może Swoje Własne” matka za wszelką cenę chce znaleźć męża dla swej ociężałej umysłowo dziewczyny, gotowa jest za to dużo zapłacić,  kupujący jednak okaże się dużego kalibru niegodziwcem. 


W „Poczciwi Wiejscy Ludzie” jest trochę na odwrót. Postępowa, wykształcona (tyle, że nieatrakcyjna i kaleka), ateistyczna dziewczyna początkowo lekceważy wędrownego sprzedawcę Biblii, którego, jako tytułowego „poczciwego wiejskiego człowieka” polubiła jej matka. Niemniej krew nie woda -  chłopak jest chłopak, a dziewczyna dziewczyną - wkrótce więc dwoje młodzi spotkają się tete a tete. Tym razem nie ma makabrycznego finału, otrzymujemy za to jeszcze jedno wejrzenie wgłąb mroku, spoczywającego na dnie ludzkiej duszy.


+


Z innych opowiadań warto jeszcze zwrócić uwagę na przewrotny „Przybytek Ducha Świętego” - wychowywane  w pobożności dziewczęta przeżyją szok, kiedy odwiedzając prowincjonalny wędrowny lunapark natrafią - jako atrakcję - na pokaz….hermafrodyty (sic!), i „Sztuczny Murzyn”, jeszcze jeden gorzki moralitet, w którym opisując wyprawę do miasta dziadka ze swym wnukiem, w scenie rodem z biblijnego zaparcia się św. Piotra O’Connor ujawni ludzką słabość -  obłudę i tchórzostwo w obliczu zagrożenia.


+


Co charakterystyczne, Flannery O’Connor była gorliwą katoliczką, kwestia wiary i roli człowieka wobec Boga stanowi istotę, sedno przekazu zawartego w  jej opowiadaniach, ale zaiste, nie są to komunały wygłaszane przez znudzonych kapelonków na niedzielnych kazaniach, nie są to puste, obrane z treści zaklęcia hierarchów czy innych „zawodowych katolików”. O, jeśli uznać twórczość O’Connor za naznaczoną religijnością, to nie ma tu banalnych recept i komunałów, za to pełno  znaków zapytania i wyzwań stawianych wierze, a wszystko  to z literacką i psychologiczną maestrią. O taką ewangelizację chodzi!


Tytułowe opowiadanie to dla fanów grozy „must read”, bezwzględny kanon, pozostałe już niekonieczne - ale lektura Flannery O’Connor będzie dla wszystkich fanów amerykańskiej prozy, dla fanów Stephena Kinga, ale i dla fanów literackiego weirdu znakomitą przygodą (nb. rzadko zdarza się autor, który łączy w sobie narracyjność Kinga i dziwaczność weird fiction. Flannery O’Connor, obok  np. Shirley Jackson, ma taką umiejętność).


PS.

Jasne, że punktem wyjścia było Danse Macabre, ale sam King to byłoby za mało, jeszcze by ta O’Connor latami na półce leżała, gdyby nie Olga Kowalska z Wielkiego Buka, która mi na pilną konieczność lektury „Trudno…” zwróciła uwagę. 100 razy tak! - Dzięki Olga!


PPS.

Jest dostępne nowe wydanie - prawie kompletny zbiór opowiadań O’Connor - i najprawdopodobniej po niego sięgnie osoba, która dziś chciałaby poznać jej twórczość, ja jednak czytałem stare, jeszcze PRLowskie wydanie, zawierające wybór najbardziej znanych i znaczących jej dokonań.


#flanneryoconnor, #trudnoodobregoczlowieka, #agoodmanishardtofind, #KANON, #southerngothic

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...