środa, 26 grudnia 2018

Stephen King Carrie 8/10

Debiutancka powieść Stephena Kinga, absolutny klasyk gatunku (a przy tym dowód na to, że dobry horror wcale nie musi straszyć), znakomita, przejmująca i smutna historia odtrąconej i prześladowanej nastolatki, którą w pewnym momencie doznana krzywda doprowadzi do prawdziwej eksplozji.

Chyba każdy zna tę historię, ale warto w paru słowach przypomnieć podstawy fabuły.

Carrie White wychowywana jest przez samotną, opętaną manią religijną i wynikającą z niej obsesją na punkcie seksu matkę. Nadejście podczas zajęć WF pierwszej w życiu dziewczyny miesiączki stanowi punkt zwrotny jej życia. Nieszczęsna Carrie staje się przedmiotem okrutnych drwin koleżanek ze szkoły. Dziewczyny zostają ukarane przez władze szkoły, Różne są tego konsekwencje, Jedna z prześladowczyń chcąc naprawić wyrządzoną krzywdę prosi swego chłopaka, by ten zaprosił nieśmiałą Carrie na bal szkolny. Druga przeciwnie, oburzona  otrzymaną karą wymyśla okrutną zemstę... Z kolei matka Carrie na widomy znak dojrzałości płciowej córki reaguje całkowitą religijno seksualną histerią. Kiedy dowiaduje się, że ta zamierza udać się na bal szkolny, w odważnej sukience i towarzystwie chłopaka, postanawia uciec się do środków ostatecznych....
Carrie nie jest jednak bezbronna wobec zagrożeń - dysponuje ona potężną mocą telekinezy - siłą własnej woli może przenosić lub niszczyć dowolne przedmioty. Doprowadzona kolejną okrutną kpiną do ostateczności wywoła w rodzinnym miasteczku prawdziwie apokaliptyczny kataklizm.

Zwykło się traktować Carrie jak opowieść o dziewczynie, której się ulało, która w pewnym momencie nie wytrzymała i wybuchła niczym Michael Douglas w filmie "Falling Down". Sam King tak  myślał o swej książce. Kiedy się jednak zastanowić, to prawdziwym tematem "Carrie" jest obłęd religijny, wiodący w swej konsekwencji do krzywdy, zemsty i tragedii. To właśnie wywołany religijną histerią obłęd matki Carrie w dużej mierze doprowadził do wyobcowania dziewczynki spośród grona rówieśników, do rosnącego w niej poczucia krzywdy. Owszem, nietolerancja nastolatków wobec dziewczyny, ich okrucieństwo i  drwiny zasługują na potępienie, ale duża część powieści |(zwłaszcza sceny balu) pokazuje, że większość z otaczających Carrie osób jest zasadniczo dobra i sympatyczna, że młodzież gotowa była zaakceptować dziewczynę. A jednak prawie wszyscy, tak samo winni prześladowań jak i życzliwi dla ofiary, giną w finałowej apokalipsie.
W swym jadowitym ataku na fundamentalizm regilijny i reprezentującą go Margaret White King nie znajduje jednego słowa litości (polscy czytelnicy mogą jej dalekie echo odnaleźć w upiornej babci Józefie z "Kostuszki' Carli Mori).  Sama Carrie White, mimo potworności kataklizmu, do jakiego doprowadziła jej furia, (naprawdę, żaden film nie był w stanie oddać impetu, z jakim zakończenie powieści rozpisał King...)  jest przedstawiona przede wszystkim jako skrzywdzona ofiarą, dla której Stephen ma wiele zrozumienia i sympatii.  Odrobinę przypomina ona, naturalnie z zachowaniem proporcji, inną kingowską  bohaterkę, szaloną, chorą Annie Wilkes.

Autentyczne dreszcze grozy budzą rozmach i skala finałowej apokalipsy, do której doprowadza żądna zemsty i sprawiedliwej kary moc skrzywdzonej dziewczynki. Już tylko dla tego finału warto przeczytać książkę. Totalna końcowa anihilacja miasta przypomina niektóre inne powieści Kinga - "Miasteczko Salem, czy "Sklepik Z Marzeniami".

Warsztatowo książka napisana jest wybornie. Czyta się ją znakomicie, King zastosował sprytną sztuczkę, dzieląc narrację na krótkie rozdziały fikcyjnymi fragmentami książek i dokumentów opisujących "sprawę White" - badanie katastrofy wieńczącej losy Carrie (dla spojlerofobów - King nie waha się w tych fragmentach wyraźnie "spojlerować" fabuły - m.in. dużo wcześniej dowiemy się, kto z bohaterów zginie a kto przeżyje apokalipsę).

Kanon współczesnej grozy - nie ma to tamto   8/10

PS.
Na początku lat 70tych King był biedującym nauczycielem, dorabiającym sobie "macho" opowiadaniami dla pisanymi męskich magazynów. W odpowiedzi na złośliwą uwagę znajomego Steve obruszył się i, chcąc udowodnić, że potrafi napisać książkę z perspektywy dziewczyny, rozpoczął pisanie "Carrie" (zaczynając od sceny pod prysznicem). Po kilkunastu stronach stracił przekonanie i wyrzucił tekst do kosza, ale żona, Tabitha, znalazła go, przeczytała i uznała za znakomity, namawiając męża do kontynuacji opowieści. "Carrie" była pierwszą sprzedaną powieścią Kinga, przynosząc mu duże pieniądze i szybko rosnącą sławę. Reszta jest historią.

PPS.
Carrie ekranizowana była aż trzykrotnie. Na  szczególną uwagę zasługuje pierwszy z filmów - znakomicie zekranizowana przez de Palmę, świetnie obsadzona i zagrana adaptacja z 1976 roku. Ogromne powodzenie tego filmu to jedna z głównych trampolin do sławy młodego Stephena Kinga i do dziś (obok Lśnienia, Misery czy Zielonej Mili) jedna z najlepszych adaptacji filmowych jego prozy.

niedziela, 23 grudnia 2018

Robert Cichowlas Dwugłowy Aligator 5/10

Bezczelnie pulpowa książka, ujmująca samoświadomością i zabawą gatunkiem, w finale jednak wkurzająca nadmiernym przegięciem fabularnym, rujnującym tę odrobinę niezbędnego w udanym horrorze "zawieszenia niewiary".

W podpoznańskiej wymarłej miejscowości wypoczynkowej Błażejewko grupa badaczy odkrywa schron z czasów II Wojny Światowej. W jej trakcie pracujący tu dla hitlerowców sowiecki (sic !) naukowiec pracujący powołał do życia tytułowego Dwugłowego Aligatora z przeznaczeniem na "zabawkę" dla Hermanna Goringa (sic !).
Działania badaczy budzą monstrum, które przespawszy kilkadziesiąt lat okazuje się wściekle głodne. Po wydostaniu się na powierzchnię aligator natychmiast rozpoczyna łowy. W serii ataków pożera napotykanych ludzi - samych badaczy, przygodną parę (lubieżnych) kochanków, (lubieżnego) włóczęgę, w końcu zaś grupę młodzieży, która przybyła nad jezioro na sesję paintballa.
Przeciw potworowi stają wezwana na miejsce mieszana para policyjna (naturalnie lubieżna...) i ocalały z masakry naukowiec. Jako że zwykła broń palna okazuje się nieskuteczna, bohaterowie postanawiają zabić aligatora granatami z prywatnej kolekcji policjanta...

"Dwugłowy Aligator" napisany jest bardzo sprawnie; po raz kolejny Cichowlas udowadnia, jak lekkie ma pióro i jak zgrabnie buduje fabułę. Niemniej początek książki irytuje niechlujstwem koncepcyjnym. Dlaczego radziecki naukowiec pracuje dla hitlerowców ? W jaki sposób zdobywa z USA tkanki aligatorów ? Jasne,  sama "dwugłowość" aligatora wskazuje na żart, zamiar kpiny z pulp horroru, no ale nawet najgłupsza pulpa powinna mieć jakieś granice przyzwoitości ! Można tego rodzaju wrzuty wytłumaczyć dowolnie głupio, ale wytłumaczyć wypada  (przypomnę niesławny "podziemny tunel łączący Morze Północne ze  szkockimi jeziorami" jako wytłumaczenie obecności Krabów w środku Szkocji - copyright by Guy N. Smith).
Na szczęście trzon powieści, czyli opuszczone letnisko z grasującym po nim głodnym potworem, świetnie się broni. Akcja swym klimatem budzi skojarzenia z dobrym slasherem spod znaku Piątku13 czy Halloween, gdzie aligator wystepuje w roli seryjnego mordercy. Sporo w książce zupełnie poważnego suspensu i bardzo udanych jump scare'ów.
Zgrabnie też, jak na wymogi gatunkowe, wykreowani są bohaterowie. Naturalnie ich nieustanna skłonność do wyuzdanego dzikiego seksu śmieszy do rozpuku, idiotyczne zaś motywacje niczym nie dają się zrozumieć (dlaczego policyjna para zamiast wezwać wojsko postanawia samodzielnie handgranatami rozwalić potwora ?), ale usprawiedliwia to świadomie przerysowana konwencja "Aligatora".

Niestety zakończenie....no, zawodzi na całej linii. Nie chcąc spojlerować trzeba tylko napisać, że jest ono już nie jeden, ale wręcz o dwa mosty za daleko; w rezultacie sporo klimatycznego uroku powieści ulatuje przytłumione absurdalnością finału. Ja wiem, że "dwugłowość" aligatora zobowiązywała do szukania odpowiednio odjechanego zakończenia, ale...no nie, za dużo tego dobrego. Cały punkt w dół - stąd końcowa ocena to 5/10 (jawna kpiarska pulpa z założenia nie powinna być oceniona wyżej niż 6/10).

Pomimo wspomnianych przegięć gorąco polecam "Dwugłowego Aligatora" wszystkim miłośnikom grozy - fani niskopiennych horrorów będą mieli setny ubaw a wyrafinowani esteci niepokoju kolejny dowód na głupotę  pulpy.

Piotr Borowiec Polskie Upiory 9/10

Rewelacja ! "Polskie Upiory" to zbiór znakomitych opowiadań niesamowitych, wyrafinowanych tak w treści jak i w formie, odwołujących się do klasycznej literatury grozy, który z jednej strony zadowoli czytelnika poszukującego w horrorze głównie rozrywki (opowiadania bardzo konkretnie straszą!), z drugiej zmusi do myślenia poprzez poruszaną tematykę, gdzie pojawią się nacjonalizm, nietolerancja, ślepa pogoń za pieniądzem, przemoc wobec kobiet czy alkoholizm. Świetna rozrywka z uzasadnionymi ambicjami artystycznymi.
+
Tom otwierają (dość spokojnie) dwa teksty - "Góra Krzyży"  6/10, w którym trupy żołnierzy pochowanych w bitwach różnych wojen wstają z grobów żądając szacunku dla swej śmierci, oraz
"Młode, Martwe Kobiety" (7/10),  gdzie czytelnik zapozna się z tzw. psychopompem - osobą posiadającą moc kontaktowania się ze zmarłymi, pomagającą przejść im na drugą stronę i opuścić ziemski świat.
Bomba eksploduje po raz pierwszy w tekście "W Ostatnią Godzinę Nocy" ( 9/10). Przyznam na początku, że tekst czytało się z ogromną przykrością i niechęcią, traktuje bowiem o śmiertelnej chorobie dziecka. Co do zasady nie znoszę tego rodzaju historii, w trakcie lektury zgrzytałem aż zębami ze złości, jednak niezwykły końcowy twist fabularny całkowicie odmienił ocenę opowiadania, wgniatając wręcz w ziemię swą makabrycznością i autentyczną grozą.
Od tego momentu każdy praktycznie tekst był dobry. Czy była to utrzymana w klimacie japońskich ghost stories z Sadako-podobnymi czarnowłosymi morderczymi zjawami
"Powiedz Tylko Słowo"  8/10  (traktująca o koszmarze pedofilii), czy złowrogie i odrażające "Miejsce Na Ziemi" (8/10), gdzie brutalność i wypełnione żądzą pieniądza współczesne chamstwo zostaje straszliwie ukarane morderczą klątwą przynoszącą śmiertelną chorobę, czy w końcu zgrabnie opracowana legenda ludowa o podkradającej nowo narodzone dzieci mamunie ("Ludzie Których Zabrakło" -7/10), jest tylko dobrze albo jeszcze lepiej.
Nawet trochę zbyt gęsty fabularnie "Modernista" (7/10) w którym duch młodopolskiego poety wstępuje we współczesnego mężczyznę z przerażającym dla żony skutkiem czy też  przewidywalne "Coś Za Coś" (7/10 - nadprzyrodzone siły kierują losami kilku osób, by ocalone zostało czyjeś życie) również bardzo dobrze się bronią.
Ale prawdziwy "atak napalmem" przeprowadza Borowiec w finałowych powiadaniach zbioru. Jedno jest lepsze od drugiego. Począwszy od  "Na Granicy Miasta"  (10/10 !), gdzie zmarłe duchy bronią przed chciwością i zgiełkiem współczesności pewien szczególny zagajnik, przez genialne wręcz pastisze lovecraftowskie "Spirala"   (10/10 - przeklęta księga przynosi nieszczęście - dyskretne ukłony w kierunku mangi "Uzumaki") oraz "Początek Procesu Zarządzania"  (9/10  - lovecraftowskie monstrum ukryte w podziemiach poradzieckiej bazy wojskowej - tutaj niektóre momenty przypominają Relację Navidsona z "Domu Z Liści" Danielewskiego), aż do wieńczącego całość finałowego creme de la creme - opowiadania "Fantasta" (10/10), w którym autor wspaniale balansuje na granicy autoironii, autobiografii i horroru, wykrzywiając otaczającą go rzeczywistość niczym Stephen King w "Lśnieniu". Oto nieudany autor powieści grozy, zaniedbujący rodzinę i nadużywający alkoholu, spotyka "diabła" obiecującego mu nowe życie w zamian za wyrzeczenie się ambicji literackich, w zamian za oddanie swych pomysłów fabularnych innemu. Nagle okazuje się że druga osoba żyje sławą autora a "diabeł" wcale nie jest diabłem-  na każdym poziomie rewelacyjne opowiadanie.
+
Dla czytelnika to jedna z najlepszych chwil, kiedy książka, co do której miał spore nadzieje, ale której się też obawiał, (że nadzieje te zawiedzie), okazuje się nie tylko dobra, okazuje się wspaniała i początkowe nadzieje  przekraczająca. Tak miało to miejsce w przypadku "Polskich Upiorów" Piotra Borowca. Autentycznie zbierałem szczękę z podłogi. Styl opowiadania autora, jego pomysły i rozwiązania fabularne przypadły mi do gustu w sposób wręcz nadzwyczajny.
Borowiec, trochę w tradycji "tematycznych" zbiorów Grabińskiego połączył większość tekstów składających się na "Polskie Upiory" wspólnym mianownikiem. Bohaterami opowiadań są prawnicy - sędziowie, adwokaci, prokuratorzy czy urzędnicy. Fabuła z reguły wysnuwa się z zagadnień dotyczących ich pracy - sporu sądowego, prowadzonego śledztwa czy postępowania administracyjnego. Nadaje to całej książce dużej spójności artystycznej, poszczególne teksty łączą się klimatycznie w większą całość.
Owszem takie podejście ma swoją cenę. Bohaterowie poszczególnych opowiadań są do siebie uderzająco podobni, wręcz można napisać "zastępowalni", motywy, pomysły fabularne powtarzają się w podobnych ujęciach, sam styl narracji za jest dość statyczny, oparty z reguły na opisie, referowaniu, nie żywiołowej akcji. Niemniej osobiście uważam to nie za wadę a za wyraz artystycznej konsekwencji autora. Dla mnie najważniejsze było, jak dobrze się książkę Borowca czytało, jak bardzo przyciągała ona moją uwagę. Może gdybym był krytykiem, oczekiwałbym większej różnorodności, ale  jestem tylko czytelnikiem, fanem grozy, którego "Polskie Upiory" dokładnie takie, jakie są, totalnie zachwyciły. Chcę więcej i jeszcze więcej.


Rzadko to piszę, ale do "Polskich Upiorów" Borowca wrócę na pewno. To bardzo silny kandydat do tytułu polskiego horroru AD 2018. Gratuluję, zachwycam się, i, klaskaniem mając  obrzękłe prawice, wołam o kolejne teksty autora - może czas na powieść ? Osobiście kocham opowiadania, ale rynkowo podobno czas jest taki, że dobrze jest pisać większe formy.

Dawno nie czytałem tak doskonałej polskiej grozy (chyba ostatnie na tym poziomie było "Nie Ma Wędrowca" Guni). Gorąco polecam wszystkim fanom horroru.

środa, 12 grudnia 2018

P.Wiliam Klęska Na Filipinach 8/10

Fascynujący opis agresji japońskiej na Filipiny (a dokładnie na główną ich wyspę, Luzon) w końcu roku 1941. Napisany z werw opisuje całość kampanii. Generalnie obrona Filipin oparta była na amerykańskiej flocie morskiej. Atak na Pearl Harbor pozostawił Luzon praktycznie na łasce agresoró, bez możliwości skutecznego odparcia ataku morskiego. Na początku agresji nastapiło zniszczenie amerykańskich sił lotniczych, i desant na północy wyspy, później przyszło ostrzeliwanie obrońców z morza, mordercze naloty bombowe, kolejne desanty wzmacniające wojska japońskie.
W zakończeniu Wiliam opisuje bohaterską obronę półwyspu Bataan i małej wyspy Corregidor. Obrońcy mieli świadomość, że nie będą w stanie obronić Filipin przed japońską agresją, walczyli jednak o jak najdłuższe związanie wroga walką tak, by przemysł USA był w stanie odbudować potęgę militarną, zniszczoną atakiem na Pearl Harbor. Co im się zasadniczo udało - zdobycie Luzonu trwało blisko 5 miesięcy !
Autor nie opisuje tylko "suchego" przebiegu walk, stara się przyciągnąć uwagę również mnóstwem bohaterskich epizodów. W pamięci zostają zwłaszcza straceńcze wręcz akcje amerykańskich ścigaczy (takie w stylu, który bardziej kojarzyłby się z wojskami radzieckimi) z reguły kończące się, o dziwo, powodzeniem !
P. Wiliam to autor nieco "propagandowy", pisząc zatem "Klęskę Na Filipinach" musiał być wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony wyraźnie fascynowało go bohaterstwo, spryt i bojowość obrońców (z reguły wojsk amerykańskich, czasem miejscowych skautów filipińskich), z drugiej czuł się w obowiązku co jakiś czas wypuszczać zatrute strzały w kierunku fatalnego imperialnego USA. Nieco schizofrenicznie, choć trzeba przyznać, że tej propagandy jest wyjątkowo mało. Uwaga Wiliama skupiona jest jednak głównie na bezpośrednich opisach walk.


Wciągająca lektura, wrażenie jak podczas dobrego filmu wojennego.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Clive Barker Cabal 9/10

"Cabal" to fantastycznie wymyślona mieszanka slashera, gore horroru i mrocznej fantasy.  Jej rozrywkowa, pełna akcji fabuła niesie przy tym również głębsze treści - los mutantów  z Midian to czytelna metafora wszelkich uciskanych mniejszości.

Bohater powieści, Boone, leczy się psychiatrycznie. Jego lekarz, dr Decker, przekazuje mu straszliwą wiadomość - w stanie nieświadomości  Boone zamienia się w seryjnego mordercę, jest odpowiedzialny już za kilkanaście zbrodni. Targany wyrzutami sumienia mężczyzna usiłuje popełnić samobójstwo. W szpitalu, do którego trafia po nieudanej próbie, od jednego z pacjentów słyszy o tajemniczym mieście Midian - miejscu, w którym mogą znaleźć azyl wszelkiej maści wyrzutki, odmieńcy i zbrodniarze. Boone, kierując się wskazówkami, wyrusza w długą podróż na północ Kanady. Na miejscu odnajduje wymarłe miasto Midian i leżacy za nim ogromny cmentarz. Wizyta wieczorną porą kończy się niezwykłym spotkaniem z zamieszkującymi podziemia nekropolii potworami; jeden z nich rzuca się na Boona i rani go. Mężczyzna uciekając przed monstrami wpada prosto pod lufy policyjnej obławy prowadzonej przez dr. Deckera i ginie w strzelaninie.
Niedługo potem Midian odwiedza dziewczyna Boona, Lori, chcąc ukoić żałobę po ukochanym. Na miejscu ze zdumieniem dowiaduje się jednak, że jego ciało zniknęło z posterunku policji. Ślady wiodą do Midian, za dziewczyną podąża dr Decker szukający swego podopiecznego.....
Wszystko kończy się finałową konfrontacją świata ludzi i zamieszkujących podziemia cmentarza odmieńców.



Koncepcyjnie druga połowa lat 80tych to moment, kiedy w pisarstwie Barkera ścierały się horror i coraz bardziej kusząca go swobodą kreacyjną kraina fantasy. "Cabal" jest tego dobrym przykładem. Groza obecna w powieści pozbawiona jest podłoża fantastycznego - budzą ją ludzie i ukryte w nich zło. Reprezentują ją psychopata kryjący swe szaleństwo pod groteskową Maską z Guzikami czy opętany żądzą krwi i nienawiścią do ""innych" policjant. Samo zaś podziemne miasto, społeczeństwo odmieńców, koleje ich losów to elementy fantastyczne, o zabarwieniu raczej cudownym, niż strasznym. Będące częścią świata fantastycznego "potwory" są bardzo "ludzkie", kochają, są lojalne, oddane, gotowe do poświęcenia i wybaczenia. W stosunku władnie do "odmieńców" najbardziej uwidaczniają się odczucia i myśli Barkera - utożsamiającego z Midianitami siebie i innych "wyrzutków" odpychanych przez "normalne" społeczeństwo.


"Cabal" to nie całkiem pełnowymiarowa powieść. Jej rozmach fabularny wymagałby znacznie szerszego rozpisania (takiego, jakim charakteryzowały się rok wcześniejszy "Kobierzec', czy rok późniejsze "Wielkie Sekretne Widowisko". Zaś "Cabal" napisany jest bardzo sucho, zdawkowo a momentami wręcz niechlujnie, przynajmniej biorąc pod uwagę skalę talentu Anglika. Rozbuchany scenograficznie finał powieści ma fragmenty napisane tak słabo, że tak naprawdę tylko znajomość filmu umożliwia precyzyjne zorientowanie się w szamoczącej się konwulsyjnie akcji. Do tego dochodzi jeszcze dość liche tłumaczenie (naprawdę "cholera jasna" brzmi lepiej niż "święte gówno", a to tylko drobny przykład). Wszystko to z uwagi na fakt, że powieść ta jest, podobnie jak wcześniejszy "Powrót Z Piekła", raczej szkicem, "treatmentem" do późniejszego filmu "Nightbreed". To właśnie film (wyreżyserowany zresztą przez samego Barkera) oddaje w pełni honory tej niezwykłej opowieści i to w nim niestaranne, czasem wręcz nieporadne i pisane na chybcika opisy nabierają pełnego kształtu i energii. To się ogląda !!!!


Jeden punkcik w dół za warsztatową przeciętność  i niedopracowany finał - niemniej "Cabal" to jest historia, którą wręcz TRZEBA znać. 9/10




PS.
Barker planował z "Cabala" zrobić trylogię - wyraźnie na to wskazuje zakończenie,  porzucił jednak tern pomysł i od 30 lat nie wraca do Midian, Może i dobrze, należało się obawiać, że z każdym rozdziałem opowieść będzie grzęzła w przeciętnej jakości urban fantasy, a tak, to zostało, może i nieco ułomne, ale jednak arcydzieło.


PPS.
Dla mnie osobiście "Cabal" to był pierwszy kontakt z prozą Barkera - ten najbardziej wstrząsający. To właśnie po lekturze "Cabala", porażony skalą talentu i wyobraźnią Anglika, porzuciłem plany własnego pisania, stąd mimo technicznych niedoskonałości dla  mnie to jedna z najważniejszych książek życia.

czwartek, 6 grudnia 2018

William Beckford Wathek 8/10

Mocno zapomniana, a niesłusznie, "orientalna" powieść gotycka, proto-horror w realiach mitycznego bliskiego Wschodu.

Do kalifa Watheka, władcy potężnego i zamożnego, zgłasza się wędrowny, oferując mu różnorakie dobra, wśród nich piękne zaklęte miecze. Obiecuje on władcy wiele więcej, dostęp do "pałacu podziemnego ognia", w którym ukryte są nieprzebrane bogactwa i talizmany, dzięki którym możliwe jest władanie całym światem. Wathek musi jednak w tym celu złożyć ofiarę z życia pięćdziesięciu dzieci.
Zdeprawowany kalif bez wahania przyjmuje ofertę, doprowadza do śmierci dzieci a przy pomocy lubianego wezyra uspokaja wzbudzonych poddanych. Dla uzyskania przychylności Giaura ( pod takim mianem znany był kupiec, w rzeczywistości demoniczny byt z piekła rodem) Wathek oraz jego równie niegodziwa matka dokonują kolejnych zbrodni.
W końcu nadchodzi dzień, w którym wezwany przez demona władca wraz z całym orszakiem wyrusza w podróż ku "pałacowi podziemnego ognia". W trakcie wędrówki zatrzymuje się on w posiadłości jednego ze swych poddanych, uwodzi jego córkę przyrzeczoną innemu. Dziewczyna, ku rozpaczy ojca czuje ogromny pociąg do bogactwa i władzy i bez skrupułów ulega jego czarowi.
Obydwoje zstępują do "pałacu podziemnego ognia", gdzie, jak się jednak łatwo było domyślić, czeka ich kara za popełnione bezeceństwa i zbrodnie
 +
Trudno zbornie streścić fabułę Watheka - to niewielka książeczka, ale bardzo gęsto napisana, pełna wydarzeń, postaci, czarów, cudowności i grozy. To taka turbodoładowana mrokiem  i  nieco "sataniczną" atmosferą braku hamulców moralnych opowieść z tysiąca i jednej nocy - niezmiernie oryginalne połączenie gotyku i orientu. Jej lektura naturalnie stanowi pewne wyzwanie czytelnicze, książeczka powstała grubo ponad 200 lat temu i z dzisiejszej perspektywy jej styl jest dość wymagający - ale nie aż tak, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka (w mojej ocenie czytało się ją sporo "nowocześniej", żwawiej niż takiego "Frankensteina"). Fabuła obfituje w widowiskowe zdarzenia i pełne makabry sceny, akcja jest dynamiczna, a postaci świetnie wykreowane i zapadające  pamięć.  Nie, no ma "Wathek" dobrego drajwa, dobrze się czyta i silnie zapada w pamięć.

Najbardziej jednak pozostaje w czytelniku ta, przywołana już, atmosfera zepsucia i deprawacji. Absolutna amoralność bohaterów, samego kalifa, jego upiornej matki i żądnej bogactw kochanki szokuje do dziś. Czuć, że sam autor doskonale się bawił piętrząc okropieństwa - końcowa "kara za grzechy" jest dość zdawkowa i pozbawiona energii, której pełno było w scenach zbrodni i grzechów. Bo też i William Beckford to niebanalna postać - taki trochę Oscar Wilde swoich czasów, piekielnie bogaty hedonista i sybaryta (do granic, za którymi jego własne bezeceństwa i niemoralne wyczyny, głównie jawny homoseksualizm - Beckford otaczał się za życia tabunami młodych przystojnych "przyjaciół"), a jak się przy okazji "Watheka" okazało, wielce uzdolniony  autor.

"Wathek" w anglojęzycznych opracowaniach jest należycie honorowany i uznawany za część klasycznej literatury grozy. Za ważkie i godne uwagi dzieło uznawał go sam Lovecraft w swym "Nadnaturalnym Horrorze W Literaturze". Gorąco polecam odważnym czytelnikom.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

DRAGON promo

Legendarna formacja polskiego ekstremalnego metalu, jeden z głównych uczestników wschodnioeuropejskiej rewolucji metalowej. Dragon powstał w połowie lat 80tych. Debiutował wraz z m.in. Vader, jego koncerty były entuzjastycznie przyjmowane podczas festiwali takich jak Metalmania czy Metal Battle.
Początkowo grupa wykonywała brutalny thrash metal, przypominający nieco dokonania sceny niemieckiej (Destruction czy Kreator). W okresie tym podpisała kontrakt płytowy - jej debiut, Horde Of Gog, wydany został w Europie nakładem wytwórni Metal Master.
Wraz z drugim albumem - Fallen Angel, w muzyce Dragona uwidoczniły się wpływy rodzącego się death metalu. W konsekwencji  Fallen Angel określany jest jako pierwsze w Polsce wydawnictwo death metalowe. 
Nowy kontrakt płytowy z Music For Nations spowodował, że kolejne płyty Dragona dostępne były na całym świecie - zespół miał swych fanów nawet w Japonii.
Dragon w okresie tym odbył szereg prestiżowych tras koncertowych - grając m.in. z Death, Kreator, Morbid Angel czy Sadus. Na kolejnych festiwalach metalowych występował u boku m.in. Sepultury, Grave, Sodom czy Unleashed.
Trzeci album - "Scream Of Death" to kolejny krok w kierunku technicznego death metalu - koncepcyjna płyta opisująca świat po katastrofie nuklearnej .
W połowie lat 90tych, po wydaniu wydaniu czwartej płyty "Sacrifice", kontynuującej poszukiwania z poprzednich albumów, Dragon zawiesił działalność. W tym czasie jego muzycy uczestniczyli w szeregu innych projektów muzycznych.
Zespół powrócił na scenę w roku 2017. Rozpoczął od trasy koncertowej Reunion Tour, w chwili obecnej pracuje nad nową płytą, która ma zostać wydana w 2019.


The legendary formation of the Polish extreme metal, one of the main participants of the Eastern European metal revolution. Dragon was created in the mid-1980s. He made his debut with, among others Vader, his concerts were enthusiastically received at festivals such as Metalmania and Metal Battle.

Initially, the group performed brutal thrash metal, resembling some of the achievements of the German scene (Destruction or Kreator). In this period she signed a record deal - her debut, Horde Of Gog, was released in Europe by the Metal Master label.

Along with the second album - Fallen Angel, in the music of Dragon, the influences of the emerging death metal were revealed. As a consequence, Fallen Angel is described as the first death metal release in Poland.

The new record contract with Music For Nations meant that more Dragon albums were available all over the world - the band had their fans even in Japan.

Dragon in this period has held a number of prestigious concert tours - playing m.in. with Death, Kreator, Morbid Angel or Sadus. At the following metal festivals he appeared alongside Sepultury, Grave, Sodom or Unleashed.

The third album - "Scream Of Death" is another step towards technical death metal - a conceptual disc that describes the world after a nuclear disaster.

In the mid-90s, after the release of the fourth album "Sacrifice", continuing the search from previous albums, Dragon suspended its activity. At that time, his musicians participated in a number of other music projects.

The band returned to the stage in 2017. He started with the Reunion Tour tour, he is currently working on a

sobota, 1 grudnia 2018

Guy N, Smith Fobia 7/10

Niech was nie zwiedzie chwilowa cisza - krucjata, mająca na celu prezentację całości opublikowanego w Polsce dorobku boskiego Guya trwa - tym razem za cel swój obierając powieść "Fobia".

Do położonego na przedmieściach Londynu szeregowca, położonego przy ulicy Schooner pod numerem 13 wprowadza się rodzina Strike. Od początku jednak w nowym domu mieszka im się źle - wszystkich członków rodziny prześladują napady absurdalnego strachu. Pani domu ma wrażenie śledzącej jej obecności - słyszy wszędzie tajemnicze odgłosy, Poza tym przeraża ją wizja pożaru domu. Ojca prześladuje widmo utopionego starca, córeczka budzi się z krzykiem co noc. Nawet starszy syn, do pewnego momentu jedyny nie ulegający panice, nagle w ogrodowej jaszczurce widzi groźnego kajmana.
Do pewnego momentu opowieści wydaje się, że cała "groza" wiążąca się z budynkiem nr 13 to jedynie histeria mieszkańców, sytuacja przybiera jednak poważniejszy wymiar, gdy pewnego dnia po wieczornym powrocie rodzina Strike znajduje w swym domu ...martwego włamywacza. Mężczyzna, najwyraźniej w ataku paniki, spadł ze schodów. Tego wydaje się już za wiele, żona z dziećmi wyjeżdża do rodziny w Walii, pan Strike natomiast pozostaje w Londynie by sprzedać fatalną posesję. Korzystając z nieobecności żony mężczyzna wdaje się w biurowy romans.
Nieszczęście nie zamierzają jednak opuścić ani rodziny Strike, ani upiornego domu - giną kolejne osoby. Zdesperowany mąż badając jego przeszłość odkrywa przerażającą historię poprzedniego właściciela...

"Fobia" powstała w roku 1990 - Smith był już pisarzem bardzo doświadczonym i, na miarę swych możliwości, dość sprawnym. Tak też właśnie prowadzi on narrację tego udanego horroru - unikając najbardziej karykaturalnych błędów i uchybień z przeszłości. Tak, że potencjał checheszkowy "Fobii" jest relatywnie niewielki.
Można też odnieść wrażenie, że prawdziwy pomysł na książkę zrodził się Mistrzowi dopiero w trakcie jej pisania. Pierwsza część, ta, w której cała "groza" ma miejsce w głowach rodziny Strike jest wyraźnie słabsza, kolejne objawy tytułowej fobii są dość wymyślane dość mechanicznie i raczej śmieszą niż straszą. I dopiero gdzieś od połowy (od trupa włamywacza), historia nabiera tempa, energii koloru i właściwego kierunku.
Rozwiązanie zagadki domu jest  bardzo przewidywalne - wręcz archetypiczne, ale właśnie tego oczekuje fan po pulpowym horrorze. Na minus zaliczyć trzeba Guyowi kiepsko napisane sceny finałowe - do tego stopnia, że ani los rodziny Strike, ani rezultat samej końcowej konfrontacji nie są zbyt jasne (sic !).
Niemniej jako powieść Krula "Fobia" wypada całkiem udanie - old schoolowy horror o rodzinie i przeklętym domu , z odpowiednią ilością scen grozy i sporą dozą charakterystyczych dla Smitha zgryźliwych obserwacji  obyczajowych brytyjskiego społeczeństwa.

Mary Shelley Frankenstein 6/10 KANON

Na początek ważne przypomnienie - ocena 6/10 dotyczy WYŁĄCZNIE subiektywnego odczucia frajdy czytelniczej oceniającego - w żadnej zaś mierze obiektywnego znaczenia powieści dla historii literatury i gatunku. "Frankenstein" to jedna z najważniejszych książek w dziejach literatury grozy, absolutny kanon gatunku i pozycja obowiązkowa dla każdego fana, nawet jeżeli jego lektura nie należy do szczególnie łatwych czy porywających.

Historia Frankensteina niby jest znana z dziesiątek ekranizacji, ale tak naprawdę jedynie film Kennetha Branagha z 1994 zachowuje względną wierność powieści, dlatego warto zgrubnie zrekapitulować fabułę :
Victor Frankenstein (żaden tam "baron", mieszczanin z Genewy) w trakcie studiów medycznych powołuje do życia sztucznego Stwora (Shelley jest drastycznie wręcz wstrzemięźliwa w opisach szczegółów procesu "tworzenia"). Przerażony jednak brzydotą własnej kreacji porzuca ją bez opieki po czym popada na długie miesiące w chorobę umysłu.
Potwór tymczasem ucieka; zaznaje w trakcie swych wędrówek od ludzi wyłącznie odrazy i strachu wywołanych jego fizyczną szpetotą. Rozgoryczony odrzuceniem decyduje się zmusić Frankensteina do  stworzenia mu "towarzyszki życia". W wypadku odmowy grozi straszliwą zemstą, wiarygodności swym groźbom dodając zbrodnią - zamordowaniem małego braciszka bohatera.
Naukowiec początkowo zgadza się na szantaż, tuż jednak  przed tchnieniem życia w kolejne monstrum łamie daną obietnicę i niszczy szczątki drugiej kreatury. Gniew potwora jest straszny, pozbawia on Frankensteina wszystkich najbliższych (m.in archetypiczna scena mordu ukochanej w noc ślubu).
Frankensteinowi pozostaje jedynie zemsta...
                             
                                                                      *

Nie wiadomo, czy bardziej podziwiać genialny wręcz pomysł Shelley na powieść, płynnie łączący horror z pierwotnym science fiction, czy bardziej zgrzytać zębami na ciężki współcześnie do czytania, nabzdyczony styl, jakim powieść jest napisana. Podobno na tę nieznośną koturnowość narracji duży wpływ miały poprawki męża autorki, Percy Shelleya. Jeżeli to prawda, to nie przysłużył się on powieści. Sztywności stylu nie uzasadnia przy tym wcale epoka, w jakiej "Frankenstein" powstawał - równocześnie z nim wydane "Diable Eliksiry" E.TA. Hoffmana są napisane znacznie bardziej dynamicznie, bardziej przyjazne dla współczesnego czytelnika.
No ale jednak o znaczeniu Frankensteina w historii horroru nie przesądza jego sztywny styl a wspaniały koncept - pożywka dla setek naśladownictw, reinterpretacji, retellingów czy inspiracji (tak,  "Re-Animator" Lovecrafta też się tutaj załapie). Pomysł ożywienia istoty żywej z martwej materii to kanoniczny archetyp gatunku, porównywalny znaczeniem z konceptem wypijającego krew żywych wampira. Stąd też "Frankenstein" jest,  obok"Draculi", powieścią wręcz pomnikową.
Książka Shelley to jednak nie tylko efektowny shocker, zawiera ona w sobie ogromny ładunek filozofii i przemyśleń, stawia ciekawe pytania uciekając od banalnych odpowiedzi.

Przywykło się przyjmować "Frankensteina" za opowieść ostrzegającą przed zajmowaniem przez człowieka roli Boga - sztucznym tworzeniem życia. W tym sensie  miałaby to być powieść "chrześcijańska". "Frankenstein" jest jednak również (a w mojej ocenie przede wszystkim) historią o odpowiedzialności  (a raczej nieodpowiedzialności) Stwórcy wobec swego stworzenia.
Victor Frankenstein traktuje Stwora jak rzecz, jak zwierzątko, które się znudziło, lub które zawiodło oczekiwania swego Stwórcy. Bez żadnych skrupułów porzuca swą kreację bez opieki, traci wszelkie zainteresowanie i nie poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Mało, do tego wszystkiego popycha go coś tak banalnego jak fizyczna szpetota stworzenia !  Można w tej historii odnaleźć wręcz bluźnierczą metaforę do losu człowieka, jako stworzenia Bożego (utożsamiając Stwora z ludzkością), jako wyrzut wobec Stwórcy za Jego obojętność wobec nas.

Druga myśl, którą nasuwa lektura książki Shelley, to jej, z dzisiejszej perspektywy, przerażająco wręcz niepoprawne politycznie podejście. Jedyną winą Stwora wobec społeczeństwa jest bowiem jego fizyczna brzydota. To wyłącznie ona powoduje, że napotkani ludzie boją się go, nienawidzą i traktują z wrogością. A gdzie liryzm "Pięknej I  Bestii", gdzie wszystkie opowieści o potworze o złotym sercu ? Naprawdę, brutalność i bezwzględność, z jaką odrzucany jest przez wszystkich napotkanych ludzi Stwór może spowodować przypływ sympatii do niego.

Warto jednak w tym miejscu zatrzymać się i zwrócić uwagę na jeszcze jeden interesujący kontekst opowieści (który doskonale podkreślił w posłowiu  Maciej Płaza). Otóż historię Potwora poznajemy z jego własnych ust. To on sam o sobie mówi, że był dobry dla napotkanych, że chciał tylko się przyjaźnić, że jest odtrącany z uwagi na brzydotę. Swą samotnością i swą krzywdą usprawiedliwia czynione przez siebie zło ("Frankenstein" jest również powieścią obrazującą założenie, zgodnie z którym za zbrodnie popełniane przez człowieka często ponosi odpowiedzialność otoczenie, w jakim się wychował). Ale przecież Victora Frankenstein przestrzega słuchacza, by nie wierzyć Stworowi, "bo to mistrz kłamstwa". I rzeczywiście, jak na przepełnioną wyłącznie poszukiwaniem dobra i spokoju istotę, Potwór reaguje wyjątkowo wręcz gwałtownie. Ne waha się przed brutalnym mordem niewinnych osób, przed szantażem i przemocą. W ostateczności można trochę zrozumieć wątpliwości, które doprowadziły Frankensteina do złamania danego Stworowi słowa i odstąpienie od powołania do życia jego towarzyszki.

"Frankensteina" po prostu TRZEBA poznać. To jest po prostu ARCY KANON literatury grozy. Warto przemęczyć się z jej przyciężkim stylem i z dziwacznie czasami meandrującą akcją. Mimo prywatnego 6/10 - bezwzględna kategoria V.S.O.P.


PS.
"Frankenstein" ekranizowany był, dosłownie, dziesiątki razy.  Za najważniejsze realizacje uznać trzeba cały cykl Universalu z lat 30tych XX wieku, zapoczątkowany wspaniałym filmem Jamesa Whale ("Frankenstein"- 1931). Whale mocno zmienił fabułę, koncentrując się na wydobyciu z powieści wszystkich elementów grozy i horroru. Po połączeniu ich z estetyką ekspresjonizmu niemieckiego oraz wspaniałym aktorstwem Borisa Karloffa w roli monstrum wyszło prawdziwe arcydzieło kina grozy.
Warty uwagi jest również cykl filmowy o przygodach barona Frankensteina z lat 50tych i 60tych brytyjskiej wytwórni Hammer. Również tutaj scenariusze poszczególnych filmów niewiele korzystały z oryginalnej powieści, natomiast uwypuklona w nich jest postać cynicznego, okrutnego, gotowego w imię nauki do wszelkich zbrodni doktora Frankensteina (w rewelacyjnej interpretacji Petera Cushinga).
Fani powieści Shelley powinni zaś skierować swą uwagę jej  wierną ekranizację dokonaną w roku 1994 przez Kennetha Branagha, z samym reżyserem w roli Frankensteina a Robertem de Niro - Potwora.
W zakończeniu warto też wspomnieć wspaniałe spektakle brytyjskiego National Theatre - gdzie rolami Frankensteina i Monstrum wymieniają się wspaniali aktorzy -  Jimmy Lee Miller i sam Benedict Cumberbatch.

PPS.
Czytałem w genialnym wydaniu Vespera - z tłumaczeniem Macieja Płazy, jego rewelacyjnym posłowiem i dodatkami - nowelą "Wampir" Johna Polidoriego, oraz mało znaczącymi szkicami niesamowitymi Shelleya i Byrona (choć widać że opowieść Polidoriego czerpie z byronowskiego pomysłu). Jak fanom grozy wiadomo - Shelley ze swą, wówczas, kochanką Mary Godwin (później Shelley) oraz, m.in George Byron i John Polidori, spędzali wspólnie dzeszczowe lato w szwajcarskiej willi Diodati. To tam w czasie tego pobytu powstał pomiędzy zebranymi pomysł napisania "opowieści niesamowitych". Najwybitniejszym rezultatem powyższego był właśnie "Frankenstein".

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...