niedziela, 30 kwietnia 2023

Neil Gaiman Koralina 9/10

Słusznie podziwiana, uwielbiana i nagradzana (Hugo! Stoker!) “Koralina” Neila Gaimana to bodaj czy nie najsłynniejszy reprezentant “horroru dziecięcego”, niewykluczone jednak, że ten zachwyt jest większy u rodziców niż u samych dzieci  No bo niby książka pomyślana jest jako rodzinna bajka z dreszczykiem, ale Gaimanowi coś się mocno omksło trakcie pisania i w rezultacie wyszedł mu bardzo ale to bardzo konkretny horror. Horror naprawdę świetnie wymyślony, i napisany,  trzymający czytelnika cały czas w napięciu, niemniej - z uwagi na naprawdę konkretną ilość grozy w grozie - niekoniecznie wskazany dla najmłodszych odbiorców (no, przynajmniej dla tych bardziej wrażliwych). 

Nic, za to rodzice mają naprawdę good thrill.


+


Rodzina Koraliny wprowadza się do mieszkania położonego na środkowym piętrze tajemniczego domu otoczonego tajemniczym ogrodem. Na piętrze mieszka miły, choć nieco dziwaczny starszy pan, na dole sympatyczna para staruszek, byłych aktorek, ale generalnie  jak dla dziewięciolatki to NUDA! Można chwilę pochodzić tu i tam, odwiedzić uprzejmych sąsiadów, zwiedzić ogród, ale co potem? A rodzice, wciągnięci w swoje własne sprawy, nie zwracają prawie wcale uwagi na szukającą zajęcia dziewczynkę.


Ale pewnego dnia Koralina znajduje w ciemnym kącie tajemniczego mieszkania położonego w tajemniczym domu tajemnicze drzwi, które prowadzą….takiego samego domu tylko że znajdującego po Drugiej Stronie! No, prawie takiego samego domu, bowiem wszyscy mieszkający tam  ludzie mają zamiast oczu - guziki (dżizzz! co za creepy, creepy pomysł!). Druga Mama i Drugi Tata (obydwoje naturalnie z guzikowymi oczami), są, inaczej niż ci “normalni”, strasznie kochani, cały czas uśmiechnięci, gotowi spełniać wszelkie zachcianki córeczki, gotowi bawić się z nią i poświęcać jej cały swój czas.


Niby wszystko jest gites majonez, ale Koralina zaczyna się pomału czuć nieco nieswojo. Propozycja, by na stałe zostać z Drugimi Rodzicami w Drugim Domu nie przypada jej nadmiernie do gustu, zwłaszcza, że w tym celu musiałaby zgodzić się na zastąpienie swych oczu - guzikami. Yikes… patrząc na leżące na kuchennym stole czarne guziki i igłę z nawleczoną nicią dziewczynka mówi “au revoir” i wraca do siebie do swego “normalnego” domu.

Okazuje się niestety, że w tym “normalnym” świecie jej rodzice zniknęli bez śladu! Koralina dochodzi do przekonania, że zostali oni prawdopodobnie porwani przez Drugą Mamę, by zmusić dziewczynkę do zamieszkania w Drugim Domu. Nie ma wyjścia, dzielna Koralina wraz z poznanym w ogrodzie przyjaznym kotem musi wrócić przez tajemnicze drzwi, by uratować prawdziwych rodziców i swe szczęśliwe dzieciństwo. Czeka ją (a wraz z nią i czytelników) mnóstwo strasznych przygód - Druga Matka z każdą bowiem chwilą staje się coraz bardziej przerażająca, a skrywane przez nią tajemnice coraz bardziej okropne…


+


Jakby się wciąż nie zachwycać “Alicją W Krainie Czarów”, to jednak nieco już lat od jej powstania upłynęło, nieco się świat i strategie wobec dzieci zmieniły, pora by więc może na jakiś update? Bo trochę tak można traktować “Koralinę”, jako współczesną baśń, mroczną i przerażającą, ale niosącą w finale baśniowe ukojenie.

Jak każda baśń “Koralina” zawiera przesłanie moralne. Przekaz dla dzieci brzmi - “ twoi rodzice cię naprawdę kochają, nawet jeśli są zabiegani i nawet jeśli nie zawsze spełniają twe wszystkie zachcianki”  ale, jako że książeczka jest naprawdę wielofunkcyjna, służąca nie tylko dzieciom ale i dorosłym,  jest też morał dla samych rodziców “patrz na swe dziecko i poświęcaj mu wiele uwagi, żeby żadna guzikooka maszkara nie odciągnęła ich od ciebie”.


Będąc baśnią jest równocześnie “Koralina” obezwładniająco pięknym i strasznym horrorem. Wystarczyłby sam koncept guzikowych oczu by dreszcze przeszły po plecach, a Gaiman jeszcze będzie raz za razem dowalał do pieca. Pajęcze palce Drugiej Matki, bulgoczący Ojco-stwór w piwnicy, duchy  poprzednich dzieci, weirdowo znikająca rzeczywistość… naprawdę nie wiem, czy na pewno każde 9-letnie dziecko z uśmiechem wytrzyma kolejne dawki serwowanej w powieści grozy i makabry. Natomiast dorosły będzie miał setną zabawę, na dodatek na jeden intensywny wieczór, książeczka bowiem formatowo jest króciutka, dostosowana  do dziecięcych możliwości.


Patent z przechodzeniem między światami jest charakterystyczny dla Gaimana, bardzo podobnie jest przecież w “Gwiezdnym Pyle” (a i “Nigdziebądź” z całym tym PodLondynem budzi zbliżone skojarzenia). Tym razem Gaiman najbardziej koncentruje się na wywołaniu grozy, świat za drzwiami bowiem nie jest żadną krainą fantasy, to ponure siedlisko upiornej wiedźmy, gdzie cała rzeczywistość to tak naprawdę oszustwo, jej kreacja mająca usidlić (niczym w pajęczynie) dziewczynkę, podobnie jak poprzednio do niej wpadające dzieci (których duchy nawiedzają Drugi Dom). Warto zwrócić uwagę na coraz bardziej upiorną Drugą Mamę (na jej Pajęcze Palce!), no a wspomniana już scena z bulgoczącą w piwnicy masą ….brrrr!


Zwraca też uwagę panujący w powieści nastrój rodem z  sennego koszmaru, najpierw tylko niepokojącego, z biegiem kolejnych stron jednak coraz bardziej mrożącego krew w żyłach.  Mimo całej tej narastającej grozy rezolutna, dzielna Koralina nie ulegnie strachowi, w wcale o swych ukochanych rodziców stawi czoła Złej Wiedźmie. Ta z kolei przypomina złowrogiego pająka - Drugi Dom jest niczym jej pajęczyna (“zawieszone” są w niej duchy poprzednich ofiar), jej długie, pajęcze palce tkają kolejne węzły pułapki.

No i kot - kot ofkors! W końcu to powieść Neila Gaimana!


KANON grozy i to całkiem dorosłej. 



PS.

Powstał niezły rysunkowy film - “Koralina I Tajemnicze Drzwi”, zgrabny i dość wierny,  ale klimatycznie wyraźnie złagodzony, zrealizowany faktycznie z myślą o młodszej widowni. Jak jakieś dziecko miałoby opory słuchać strasznej książki, to może animacja będzie łagodniejszym wejściem w opowieść.

czwartek, 27 kwietnia 2023

Justin Cronin Przejście 7/10

Połączenie “Jestem Legendą” Richarda Mathesona, zombie-kalipsy w stylu znanym z “Feed” czy “World War Z” i “Bastionu” Stephena Kinga, uzupełnione o motyw Dziecka-Klucza do ratunku (“Akira”, “Wiedźmin”, “Łabędzi Śpiew”) - “Przejście” to niekoniecznie bardzo oryginalny, ale naprawdę dobrze napisany, przygodowy horror post apokaliptyczny.


+


Jak zwykle, wojskowy eksperyment wymknął się spod kontroli… Amerykanie w próbie utworzenia SuperŻołnierza zainfekowali dwunastu skazanych na śmierć morderców krwią wampirycznych nietoperzy. Wyszło lepiej, niż się można było spodziewać - powstało 12 praktycznie nieśmiertelnych potworów, dodatkowo obdarzonych potężnymi mocami hipnotycznymi, umożliwiającymi opanowanie słabych ludzkich umysłów. Nadchodzi taka noc, kiedy “all hell breaks loose”, zmutowane Wampiry wyrywają się na wolność z laboratorium, gdzie były prowadzone badania, i w niedługim czasie wampiryczna infekcja, przed którą nie ma żadnego ratunku, obejmuje cały świat i prowadzi do całkowitego upadku cywilizacji.


Mija sto lat, niedobitki ludzkie chronią się w specjalnych enklawach, które nocami są oświetlane przez potężne reflektory (jedyna ochrona przed atakami stad wampirów) zasilanych wciąż działającymi, ale z biegiem lat wyczerpującymi się, bateriami słonecznymi.

Pewnego razu do jednej z takich enklaw trafia tajemnicza dziewczynka - dziewczynka, która, sama nie będąc wampirem, potrafi przetrwać w nocy na zewnątrz, która, jak się okazuje, ma blisko 100 (!) lat, która, jak się okazuje, była “trzynastą” ofiarą eksperymentów. Jej przybycie niesie nieokreśloną nadzieję, nadzieję na odwrócenie fatalnego, zmierzającego do rychłego końca, losu mieszkańców enklawy, może być kluczem do pokonania epidemii wampirów (The Last Of Us vibe na pełnej). Niestety, wraz z jej przybyciem nasilają się nocne ataki wampirów, giną kolejne osoby - tłum zaczyna winić dziewczynkę za tragedie i żąda jej śmierci.


Grupa poszukiwaczy przygód, która wierzy w możliwość ocalenia, postanawia uratować dziewczynę, ucieka z osady i kierowana tajemniczym przekazem radiowym wyrusza w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż na Wschód. Wędrowcy napotkają na swej drodze skrywające ponure tajemnice enklawy, będą się przebijać przez zainfekowane tysiącami wampirów Kansas City, w końcu odnajdą zorganizowane jednostki wojskowe toczące walki z plagą.


Wiele się będzie działo, zwłaszcza, że “Przejście” samo z siebie opasłe - ponad 800 stron - to dopiero pierwsza część trylogii…..


+


A co, gdyby bohaterem powieści grozy uczynić Renfielda*? 


Zacznijmy od tego że Cronin postanowił napisać nie jakieś zwykłe „postapo” a “horror postapo”, powieść, gdzie elementy nadnaturalnej grozy są traktowane zupełnie na równi z typowymi dla całego podgatunku elementami : codziennym przetrwaniem ale Robinson Crusoe, próbami odtwarzania cywilizacji, walkami z bandami scavengerów. Jednym z ważnych elementów “Przejścia” - i jedynym tak naprawdę oryginalnym pomysłem;-) - jest opanowywanie umysłów ludzkich przez wampiry, władza, jaką potwory zdobywają nad zahipnotyzowanymi. Dzięki takiej właśnie władzy dwunastu ArcyLordów wyrywa się na wolność, ale to tylko początek, bowiem ta sama moc pozwala hordom wampira-zombie, atakującym co noc enklawy, pomału przejmować kontrolę nad zachowaniem wybranych przez siebie “agentów”. To rozwiązanie naprawdę świeże, nieoczekiwane i prowadzi często do  genialnych grozowych akcji! 


No bo reszta patentów w powieści urzeka raczej sprawnością narracyjną niż oryginalnością. W pewnym sensie “wszystko to już było”. Wampiry, epidemia, koniec świata, zombiaki, dziecko-niespodzianka - no klasyka gatunku, ostatnio hiper-popularna choćby za sprawą wspaniałego serialu “The Last Of Us”. Tak więc nie o świeżość pomysłu, a o wartką, potoczystą fabułę tu idzie.

I przyznać trzeba, że Cronin w pełni spełnia tak postawione wymagania. “Przejście” napisane jest znakomitym, lekkim, “samoczytającym” się językiem, budzącym skojarzenia z najlepszymi storytellerami, od Kinga przez McCammona i Simmonsa aż po G.R.R. Martina. Lektura jest tak lekka, tak przyjemna, że aż nie wiadomo, kiedy znikają kolejne setki stron.


Na duży plus również kreacja postaci. Mimo ogromu powieści, mimo tłumów występujących w niej osób główni bohaterowie mają wyraźnie zarysowane osobowości, ciekawe historie, potrafią wzbudzić zainteresowanie i sympatię. Fajne jest też, jak umiejętnie Cronin manipuluje uczuciami czytelników - niektóre postaci budzą o razu jakąś instynktowną niechęć, a kiedy za chwilę okazują się agentami wampirów, to się człowiek czuje usatysfakcjonowany (“ja tego gościa od początku nie lubiłem”!).


Trochę szkoda, że w drugiej części “Przejście” nieco przysiada, z prawdziwej petardy robi się tylko “bardzo dobra powieść”, mniej jest werwy, rozwiązania fabularne coraz bardziej generyczne a nawet ogólny kierunek fabuły przestaje być wyraźny. Oby sprawy uległy poprawie przed kolejnymi częściami, bo potencjał jest duży i szkoda, żeby tak zapowiadająca się saga miała ugrzęznąć w przeciętności.


Niemniej warto poznać - to prawie że “modern classic”, bardzo sprawna i efektowna historia, dla fanów “Last Of Us” pozycja wręcz obowiązkowa. Good stuff!


PS.

Historia jest bardzo filmowa, nic dziwnego, że już przystąpiono do ekranizacji - powstał pierwszy sezon serialu. Ale tu mały zonk - produkcję skasowano! Ajć, okazało się, że opowieść nie zyskała wystarczającej oglądalności. Inna sprawa, że oczekiwania widzów w tego typu opowieściach bardzo skutecznie (i z jakież udanym skutkiem) pochłania “The Last Of Us”



* jakby komuś miało umknąć - Renfield to drugoplanowa postać z “Draculi”, człowiek, którego umysł został opanowany przez wampira, gotowy służyć wampirowi i w tej służbie działać przeciwko innym ludziom.

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Caitlin R. Kiernan Domy Na Dnie Morza 8/10

 “Domy Na Dnie Morza” to hołd, złożony przez Caitlin R. Kiernan twórczości H.P. Lovecrafta, hołd totalny i ekstremalny - opowiadania z (obszernego!) tomu to w zasadzie “fanfiki”, podejmujące motywy i wątki obecne w jego twórczości; czasem przerabiające oryginalne tytuły, czasem rozszerzające lub uzupełniające ich fabułę, wzbogacające o nowe znaczenia i kierunki.


Ten kiernanowski hołd robi tym większe wrażenie, że naprawdę rzadko się zdarza, by uznany, posiadający własną silną “markę”  autor aż tak mocno angażował się w świat, w dzieło innego twórcy. Poszczególne opowiadania są jak cegiełki na ołtarzu ku czci Lovecrafta, często prawie że cytujące oryginalne teksty, aczkolwiek mutując  te lovecraftowskie motywy Kiernan filtruje je przez własną wrażliwość i nadaje własny kształt. Znacznie mniej tutaj grozy, mniej tego obezwładniającego koszmarnego klimatu, raczej intryguje nowa perspektywa, nowe spojrzenie na znane już motywy i rozwiązania.

Kiernan lubi zabawy z nielinearną narracją - często niczym w “Grze w Klasy” u Cortazara (tout proportions gardees) rozrzuca chaotycznie elementy historii a czytelnik sam ma sobie ją poskładać. 

Częsty motyw to miłość lesbijska i, szerzej, tożsamość płciowa. To zdecydowane (wręcz ostentacyjne) wychodzenie z szafy, tak, że jakby kogoś miały tego typu wątki bardzo mierzić, niech będzie ostrzeżony (aczkolwiek Kiernan jest tak barwną i znaczącą postacią w ruchu LGBT, że nikt się nie powinien tutaj czuć niczym zaskoczony).



W przeciwieństwie do innych fanów piszących w lovecraftowskim uniwersum (z Augustem Derlethem na czele) miejsce magicznych naparzanek, zaklęć,  przeklętych ksiąg i seryjnie dopisywanych do panteonu kolejnych bóstw, u Kiernan dominuje nastrój melancholii i niepokoju, własny styl i własna wrażliwość „nałożona” na znane ramy fabularne.


Tom zawiera blisko 30 opowiadań, nie ma większego sensu drobiazgowo analizować poszczególnych fabuł, warto raczej spojrzeć bardziej z lotu ptaka.


Początkowe teksty rozczarowują - za dużo w nich paleontologicznego bełkotu (Kiernan studowała paleontologię) za mało grozy. Najczęściej zbudowane są na zasadzie paleontologicznego odkrycia wskazującego na istniejące przed milionami lat cywilizacje i tajne kulty. Kiedy jednak czytelnik zacznie pomału tracić nadzieję, zaczyna się Samo Dobre - zamiast niezbyt przekonującego łączenia nauki z fantastyką Kiernan zaczyna bawić się klasycznymi tekstami Old Genta. 


Najczęściej będzie to dotyczyło jednego z najlepszych -  “Widma Nad Innsmouth”. Opisane zostaną kolejne przemiany w rybio-ludzi (“Rybia Panna Młoda”, “Przemiana Elisabeth Haskins”), kultyści Dagona praktykować wciąż będą religijne rytuały (“Na Rafie”), wspomnienia podmorskiej przeszłości prześladować będą współczesnych bohaterów (“Modlitwa Kości”, “Domy Na Dnie Morza”) a koty (niczym u Gaimana) ratować będą ludzkość przed morską zagładą (“Koty Z River Street”).


Drugi powracający motyw to ghule, znane najbardziej z “Modelu Pickmana” (choć fan HPL i “Przyczajoną Grozę” sobie przypomni). Tak jest np. w “Martwym I Szalonym” czy w “1003 Baśni Szeherezady”. Warto odnotować szczególne poczucie humoru, każące Kiernan opisać romans ghula z… rybio-dziewczyną z Innsmouth na melodię Romea I Julii (“Miłość Jest Zakazana, My Kraczemy I Wyjemy”).


Trzeci nurt to opowieści z Krainy Snów. Tutaj znajdziemy m.in. “Niebezpieczeństwa Uwolnionych Obiektów”- w której tajemna księga „ucieka” z Królestwa Snów i wpada w ręce pewnej kobiety, “Córka Alchemika” - alchemiczka znajduje „jajo smoka”, jej żona kaleczy się i zaczyna odmieniać w tegoż smoka, czy rozbudowana “Madonna Pickmana” (tutaj rozbudowana mitologia Krainy łączy się  z opowieściami o ghulach).


Bardzo udane są pendants to znanych opowiadań. “U Bramy Głębszego Snu” 7/10 stanowi uzupełnienie do arcysławnego “Ducha Ciemności” vel “Nawiedziciela Mroku” (pewna kobieta znajduje na plaży wyrzucony przez morze … Świecący Trapezoedr. Obiekt doprowadza ją do szaleństwa i tragicznego końca, co obserwuje jej ukochana. Z kolei imponująca stężeniem niepokoju, mroku i grozy “Żona Ogara” rozwija wątki znane z “Ogara” (ponownie pojawia się statuetka Ogara, są kultyści, śmierć która „nie jest śmiercią”, powrót nieumarłej (odmienionej jak w Cmętarzu) a w kiernanowskim bonusie miłość lesbijska).


Wyróżniają się również łączące mitologię Lovecrafta z body weirdem Kathe Koja, epatujące klimatem śmiertelnej choroby (i znowu miłością lesbijską) “Siły Pływowe” (cień z morza „rani” bohaterkę i czyni w jej boku dziurę do „centrum kosmosu” i szalonego Azathotha).


Chyba najlepiej w zbiorze wypadły jednak dwie mroczne, ponure wariacje post-apokaliptyczne. Najpierw  przypominające obraz Beksińskiego opowiadanie “John Four” (być może tłumacz się zdrzemnął, bo treść zdaje się nawiązywać do opowieści o Samarytance, trzeba trafu, rozdziale 4 ewangelii św. Jana) - na Ziemi po “inwazji” Azathotha, rządzonej przez czarnego faraona Nyarlathotepa, bezimienna kobieta oferuje zgromadzonym nieszczęśnikom łyk z sadzawki zapomnienia, a potem kapitalne “Czarne Statki Widziane Na Południe Od Nieba” (South Of Heaven - you got it?) - tym razem cywilizacja się wali pod naporem Wielkiego Cthulhu i jego morskich armii, wśród niedobitków ludzkości zamkniętych w obronnych twierdzach kultyści knują swe kultystyczne spiski - mniamh!


Jest jeszcze rozbudowana  opowieść sci-fi “M Jak Mars”, bardziej od Lovecrafta przypominająca… Seksmisję (baza kosmiczna na Marsie, społeczność samych kobiet, obudzony z letargu samotny mężczyzna niesie zagładę).


W zamykającym tom tzw. “Cyklu Dandridge”, klimatem przypominającym komiks Rork (jeszcze jeden inspirowany HPL…) połączone są motywy morskiej inwazji Cthulhu/Dagona i znanego z “Muzyki Ericha Zanna” motywu jednostki samodzielnie powstrzymującej (“hold the door”!)  katastrofę.


+


Podsumowując - ocena łączna przewyższa sumę pojedynczych opowieści. Tutaj liczy się raczej nastrój całości, konsekwencja w budowaniu weirdowego klimatu, niepokoju i dyskomfortu czytelnika. 

Fani Lovecrafta muszą sięgnąć po ten tom, to dla nich lektura obowiązkowa, przy pomocy znanych motywów i rozwiązań snująca własną, niepokojącą, melancholijno depresyjną opowieść, nowoczesne weird fiction wysokiej próby, choć przyznać trzeba, że zdarzają się czasem Kiernan ewidentne misfire’y, gdzie nie bardzo wiadomo, o co jej chodzi i czemu biadoli. 

Z drugiej strony osoby nie znające twórczości Mistrza z Providence nie powinny rozpoczynać poznawania jego uniwersum od “Domów”. Oczywiste, częste i gęste nawiązania do źródłowych oryginałów Lovecrafta co rusz powodować będą u przygodnego czytelnika poczucie zagubienia, a nawet jeśli uda się śledzić przebieg wydarzeń, to i tak szereg znaczeń umknie.



PS.

Co do “John Four”  się nie upieram, ale odmiany (a w zasadzie jej braku) nazwy Ulthar to się doczepię. W mojej ocenie, uświęconej dotychczasową tradycją przekładów, słowo “Ulthar” się odmienia! Do Ulthar-U, z Ulthar-EM, w Ulthar-ZE  (tak samo jak np. Londyn czy Paryż). W końcu jest opowiadanie “Koty Ultharu”.

niedziela, 9 kwietnia 2023

E.T.A. Hoffmann Diable Eliksiry 6/10

 Rozdwojenie jaźni, obłęd, seksualna obsesja - elementy nadchodzącego romantyzmu łączą się w “Diablich Eliksirach” E.T.A. Hoffmanna z mrocznym klimatem i zawikłanymi rodzinnymi koligacjami bohaterów znanymi z kart powieści gotyckich ( “Mnich” M.G. Lewisa jest wprost przywołany w fabule “Eliksirów”. Ciekawe, choć nie bez wad.


+


Klasztor kapucynów w B. Jeden z mnichów, Medard, cieszy się rosnącą sławą świetnego kaznodziei. Popularność wbija go jednak w niegodną chrześcijanina dumę, coraz częściej w pogoni za aplauzem gawiedzi głęboki namysł zastępuje efekciarskimi sztuczkami oratorskimi.

Do tego młodemu mężczyźnie wyraźnie doskwiera celibat… kiedy podczas spowiedzi poznaje piękną parafiankę uderzająco podobną do św. Rozalii, której obraz wisi w nawie bocznej zakonnego kościoła, wyznaje miłość, z tłumionego pożądanie dostaje ataków szału gorszącego  pozostałych mnichów.


Wśród relikwii przechowywanych w klasztorze znajduje się m.in. butelka wina, którym Szatan kusił św. Antoniego. Medard, któremu za zasługi w zgromadzeniu powierzona została piecza nad skarbcem, skuszony sięga po flaszę i pozwala sobie na kilka głębszych łyków…. Ojwa! Wszyscy wiemy, że alkohol - na pewnym etapie - pomaga. Wszystko w życiu Medarda staje się  mocniejsze, intensywniejsze, takiej “bardziej” a już najbardziej rośnie pożądanie pięknej nieznajomej. Kapucyn decyduje się na ucieczkę z zakonu.


Na szczęście pojawia się misja do wypełnienia; bystry a kłopotliwy Medard zostaje wysłany do Rzymu. Tego tylko było trzeba bezbożnikowi! Zaraz za bramami klasztoru postanawia korzystać z wolności, ile wlezie. 

(uwaga, teraz będzie Grubo…) 

Medard po drodze napotyka pewnego młodziana nad przepaścią, macha do niego z pozdrowieniem, a tak niefortunnie, że ów wpada w rzeczoną przepaść. Za chwilę na miejsce przybywają słudzy ofiary, którzy w mnichu rozpoznają… swego pana (sic!). Jak się okazuje, spadły w przepaść to niejaki hrabia Wiktoryn, który w mnisim przebraniu zamierzał przedostać się na zamek miejscowego barona w niecnym celu … uwiedzenia jego żony, z którą wcześniej się już występnie zmawiał. (Sic! Sic!)


Medard chętnie wchodzi w burty zmarłego - jako mnich spowiednik przybywa do posiadłości barona, uwodzi (no jaha) niewierną małżonkę (ta również nie rozpoznaje podmiany!), ale jego głównym celem staje się baronówna Aurelia, w której rozpoznaje…swą parafiankę, żywy obraz świętej Rozalii

Jurnego mniszka tak roznosi, że podczas jednej z poufnych rozmów bierze się  siłą do amorów - szczęśliwie panna mdleje. Niemniej atmosfera tak bardzo gęstnieje, że koniec końców Medard zmuszony jest, by  zabić brata ofiary i otruć zazdrosną hrabinię. A potem w nogi….


W ślad za mordercą rusza pościg, ten zaś, po cywilnemu, trafia na dwór lokalnego władcy - księcia, gdzie wkrada się w jego łaski. Jest dobrze, aż do pewnego dnia, kiedy do pałacu przybywa osierocona Aurelia! Dziewczyna natychmiast rozpoznaje w dworzaninie księcia mordercę brata  i macochy. Medard trafia do więzienia, gdzie czeka na wyrok…


Tymczasem  w okolicy schwytany zostaje inny szaleniec, sobowtór naszego bohatera (kolejny…) który przyznaje, że jest mnichem Medardem i przyznaje się do jego win.. Uwolniony z zarzutów “prawdziwy” Medard czeka na ślub z Aurelią, która w międzyczasie, targana również wyrzutami sumienia za niesprawiedliwe oskarżenie zakochuje się w mnichu,  tymczasem sobowtóra wiodą na miejsce stracenia…


+


“Diable Eliksiry” E. T.A. Hoffmanna, jak już pisałem we wstępie, tkwią na granicy dwu epok,  literackich, powieści gotyckiej i romantyzmu, czerpiąc z obu rozwiązania i zagrywki, ad maiorem horroris litterarum gloriam. (choć nie ma co udawać - 200 lat od powstania czyni dziś lekturę momentami ciężką). W głównym pomyśle powieści - rozdwojeniu jaźni bohatera tkwi prawdziwy potencjał. Hoffmann gra efektownie (w stylu znanym nam z filmów Polańskiego) na granicy między obłędem a rzeczywistością. Czytelnik cały czas zastanawia się, czy ma do czynienia z realnymi wydarzeniami, absurdalnie spiętrzonymi zbiegami okoliczności, czy też część z nich (a może wszysztkie?)  jest urojeniem Medarda (chwilami przypominają się finałowe sceny American Psycho i podobnie otaczające bohatera zaburzenie rzeczywistości).


Czasami ma się wrażenie, że nawet sam autor nie zna odpowiedzi na to pytanie.. Powieść  w pewnym momencie nieco przysiada, kiedy to Hoffman podejmuje próbę racjonalizacji i mozolnie opisuje zawiłe, pełne romansów i zdrad losy rodzin głównych bohaterów, z intencją wyjaśnienia przyczyn wszystkich powieściowych powiązań, podobieństw, pokrewieństw i innych zbiegów okoliczności. To taki relikt, czkawka po powieści gotyckiej, znacznie lepiej wypada wątek obłędu i rozdwojenia osobowości Medarda, podsycany kolejnymi  pojawieniami się Szatana w różnych wcieleniach i osobach. Można “Eliksiry” traktować jako zapowiedź późniejszych arcydzieł, od “Williama Wilsona” E.A.Poego aż do “Dr. Jekylla” Stevensona. I cały czas się można zastanawiać, czy jąkający się “sobowtór” to zły duch Medarda czy Diabeł we własnej osobie.


Nie ma co ukrywać - styl sprzed 200 lat mocno dziś męczy w lekturze. Obok w miarę sprawnych momentów przygodowych pojawiają się jakieś histeryczne, bełkotliwe uniesienia, “modlitwy”, ciągi świadomości, powodujące, że całymi akapitami czytelnik zastanawia się “o co chodzi?” 

Jeżeli chodzi o bohaterów - Medard zgarnia całość uwagi, wszyscy inni są niczym postaci w tle jakiegoś obrazu Breughla, na drugim planie, służący tylko podkreśleniu przygód szalonego mnicha.


To sum up - “Diable Eliksiry” to ciekawa pozycja, ale przeznaczona raczej dla zdeterminowanych badaczy literackich zabytków, fanów starej grozy. Ma klimat, ma zakręcone, do dziś świeże rozwiązania, ale ma też słabości, które współczesnego czytelnika będą często nużyły. Jak przeczytać jeden tytuł, to rzeczony “Mnich” sporo lepszy.



PS.

Wątek osobisty - czas bywa bezlitosny. Czytałem “Diable Eliksiry” ćwierć wieku temu i wówczas wywarły na mnie piorunujące wrażenie, wydawały się absolutnym arcydziełem klasycznej grozy. Dziś sporo tego uroku spłowiało - został oryginalny pomysł i dość męcząca forma. Jak pisałem - dla fanów staroci.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...