Rozdwojenie jaźni, obłęd, seksualna obsesja - elementy nadchodzącego romantyzmu łączą się w “Diablich Eliksirach” E.T.A. Hoffmanna z mrocznym klimatem i zawikłanymi rodzinnymi koligacjami bohaterów znanymi z kart powieści gotyckich ( “Mnich” M.G. Lewisa jest wprost przywołany w fabule “Eliksirów”. Ciekawe, choć nie bez wad.
+
Klasztor kapucynów w B. Jeden z mnichów, Medard, cieszy się rosnącą sławą świetnego kaznodziei. Popularność wbija go jednak w niegodną chrześcijanina dumę, coraz częściej w pogoni za aplauzem gawiedzi głęboki namysł zastępuje efekciarskimi sztuczkami oratorskimi.
Do tego młodemu mężczyźnie wyraźnie doskwiera celibat… kiedy podczas spowiedzi poznaje piękną parafiankę uderzająco podobną do św. Rozalii, której obraz wisi w nawie bocznej zakonnego kościoła, wyznaje miłość, z tłumionego pożądanie dostaje ataków szału gorszącego pozostałych mnichów.
Wśród relikwii przechowywanych w klasztorze znajduje się m.in. butelka wina, którym Szatan kusił św. Antoniego. Medard, któremu za zasługi w zgromadzeniu powierzona została piecza nad skarbcem, skuszony sięga po flaszę i pozwala sobie na kilka głębszych łyków…. Ojwa! Wszyscy wiemy, że alkohol - na pewnym etapie - pomaga. Wszystko w życiu Medarda staje się mocniejsze, intensywniejsze, takiej “bardziej” a już najbardziej rośnie pożądanie pięknej nieznajomej. Kapucyn decyduje się na ucieczkę z zakonu.
Na szczęście pojawia się misja do wypełnienia; bystry a kłopotliwy Medard zostaje wysłany do Rzymu. Tego tylko było trzeba bezbożnikowi! Zaraz za bramami klasztoru postanawia korzystać z wolności, ile wlezie.
(uwaga, teraz będzie Grubo…)
Medard po drodze napotyka pewnego młodziana nad przepaścią, macha do niego z pozdrowieniem, a tak niefortunnie, że ów wpada w rzeczoną przepaść. Za chwilę na miejsce przybywają słudzy ofiary, którzy w mnichu rozpoznają… swego pana (sic!). Jak się okazuje, spadły w przepaść to niejaki hrabia Wiktoryn, który w mnisim przebraniu zamierzał przedostać się na zamek miejscowego barona w niecnym celu … uwiedzenia jego żony, z którą wcześniej się już występnie zmawiał. (Sic! Sic!)
Medard chętnie wchodzi w burty zmarłego - jako mnich spowiednik przybywa do posiadłości barona, uwodzi (no jaha) niewierną małżonkę (ta również nie rozpoznaje podmiany!), ale jego głównym celem staje się baronówna Aurelia, w której rozpoznaje…swą parafiankę, żywy obraz świętej Rozalii
Jurnego mniszka tak roznosi, że podczas jednej z poufnych rozmów bierze się siłą do amorów - szczęśliwie panna mdleje. Niemniej atmosfera tak bardzo gęstnieje, że koniec końców Medard zmuszony jest, by zabić brata ofiary i otruć zazdrosną hrabinię. A potem w nogi….
W ślad za mordercą rusza pościg, ten zaś, po cywilnemu, trafia na dwór lokalnego władcy - księcia, gdzie wkrada się w jego łaski. Jest dobrze, aż do pewnego dnia, kiedy do pałacu przybywa osierocona Aurelia! Dziewczyna natychmiast rozpoznaje w dworzaninie księcia mordercę brata i macochy. Medard trafia do więzienia, gdzie czeka na wyrok…
Tymczasem w okolicy schwytany zostaje inny szaleniec, sobowtór naszego bohatera (kolejny…) który przyznaje, że jest mnichem Medardem i przyznaje się do jego win.. Uwolniony z zarzutów “prawdziwy” Medard czeka na ślub z Aurelią, która w międzyczasie, targana również wyrzutami sumienia za niesprawiedliwe oskarżenie zakochuje się w mnichu, tymczasem sobowtóra wiodą na miejsce stracenia…
+
“Diable Eliksiry” E. T.A. Hoffmanna, jak już pisałem we wstępie, tkwią na granicy dwu epok, literackich, powieści gotyckiej i romantyzmu, czerpiąc z obu rozwiązania i zagrywki, ad maiorem horroris litterarum gloriam. (choć nie ma co udawać - 200 lat od powstania czyni dziś lekturę momentami ciężką). W głównym pomyśle powieści - rozdwojeniu jaźni bohatera tkwi prawdziwy potencjał. Hoffmann gra efektownie (w stylu znanym nam z filmów Polańskiego) na granicy między obłędem a rzeczywistością. Czytelnik cały czas zastanawia się, czy ma do czynienia z realnymi wydarzeniami, absurdalnie spiętrzonymi zbiegami okoliczności, czy też część z nich (a może wszysztkie?) jest urojeniem Medarda (chwilami przypominają się finałowe sceny American Psycho i podobnie otaczające bohatera zaburzenie rzeczywistości).
Czasami ma się wrażenie, że nawet sam autor nie zna odpowiedzi na to pytanie.. Powieść w pewnym momencie nieco przysiada, kiedy to Hoffman podejmuje próbę racjonalizacji i mozolnie opisuje zawiłe, pełne romansów i zdrad losy rodzin głównych bohaterów, z intencją wyjaśnienia przyczyn wszystkich powieściowych powiązań, podobieństw, pokrewieństw i innych zbiegów okoliczności. To taki relikt, czkawka po powieści gotyckiej, znacznie lepiej wypada wątek obłędu i rozdwojenia osobowości Medarda, podsycany kolejnymi pojawieniami się Szatana w różnych wcieleniach i osobach. Można “Eliksiry” traktować jako zapowiedź późniejszych arcydzieł, od “Williama Wilsona” E.A.Poego aż do “Dr. Jekylla” Stevensona. I cały czas się można zastanawiać, czy jąkający się “sobowtór” to zły duch Medarda czy Diabeł we własnej osobie.
Nie ma co ukrywać - styl sprzed 200 lat mocno dziś męczy w lekturze. Obok w miarę sprawnych momentów przygodowych pojawiają się jakieś histeryczne, bełkotliwe uniesienia, “modlitwy”, ciągi świadomości, powodujące, że całymi akapitami czytelnik zastanawia się “o co chodzi?”
Jeżeli chodzi o bohaterów - Medard zgarnia całość uwagi, wszyscy inni są niczym postaci w tle jakiegoś obrazu Breughla, na drugim planie, służący tylko podkreśleniu przygód szalonego mnicha.
To sum up - “Diable Eliksiry” to ciekawa pozycja, ale przeznaczona raczej dla zdeterminowanych badaczy literackich zabytków, fanów starej grozy. Ma klimat, ma zakręcone, do dziś świeże rozwiązania, ale ma też słabości, które współczesnego czytelnika będą często nużyły. Jak przeczytać jeden tytuł, to rzeczony “Mnich” sporo lepszy.
PS.
Wątek osobisty - czas bywa bezlitosny. Czytałem “Diable Eliksiry” ćwierć wieku temu i wówczas wywarły na mnie piorunujące wrażenie, wydawały się absolutnym arcydziełem klasycznej grozy. Dziś sporo tego uroku spłowiało - został oryginalny pomysł i dość męcząca forma. Jak pisałem - dla fanów staroci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz