sobota, 20 lutego 2021

Stephen King Doktor Sen 7/10

„Doktor Sen” z 2013 roku to dobra ilustracja powiedzenia „w starym piecu diabeł pali”! Energiczna, pełna przygodowej akcji kontynuacja legendarnego „Lśnienia” na pewno nie zawiedzie fanów horroru, a fanów samego Kinga wręcz wprawi w ekstazę. Oto bowiem Mistrz nic gatunkowo nie kręci, nie ściemnia i nie hamletyzuje, tylko wali rasowy horror z elementami fantasy. Przy czym, jak to u Kinga jednocześnie często bywa, obok warstwy „rozrywkowej” czytelnik dostanie w bonusie coś serio, coś poważniejszego. Tym razem będzie to poważny opis wychodzenia z  choroby alkoholowej. Szkoda, że świetne wrażenie ogólne nieco psuje końcowy dywanowy zrzut cukru. No ale wcześniej…  


+


Na świecie między ludźmi istnieją szczególnego rodzaju „wampiry”, żywiące się ludzką energią życiową (nazywają ją „parą”), opuszczającą ciało w momencie śmierci. Pozornie wyglądają jak zwykli ludzie, ale w rzeczywistości są nadnaturalnymi istotami. Para leczy ich choroby i odmładza ciała.

Tworzą oni organizacją pod nazwą Prawdziwy Węzeł. Przemieszczają się po Stanach w kolumnie kamperów; spotkane po drodze ofiary hipnotyzują, porywają i powoli, podczas tortur, mordują - wtedy jakość życiodajnej pary jest najlepsza. Najwięcej takiej pary mają ludzie, którzy „jaśnieją” (inaczej „lśnią” - tłumacz Tomasz Wilusz poszedł śladem przekładu „Lśnienia” autorstwa Zofii Zinserling, w efekcie czego „lśnienie” nazywane jest „jasnością”), to takie osoby najbardziej stara się upolować Prawdziwy Węzeł. Jedną z ich ofiar zostaje nastolatek z Iowa. Echo jego męczeńskiej śmierci dociera do świadomości innej „jaśniejącej” dziewczyny, Abry Stone.


Abra od lat utrzymuje umysłowy kontakt kolejnym „jaśniejącym”, znanym z „Lśnienia” Danem Torrancem. Dan usiłując przez lata zagłuszyć dręczące go pozazmysłowe moce został alkoholikiem.

Sięgnąwszy dna, pewnego dnia wylądował w niewielkim mieście Frazier. Tam opanował nałóg, wstąpił do AA i znalazł stabilną pracę w miejscowym hospicjum (jego lśnienie pomaga mu w ukojeniu strachu przed śmiercią umierających pacjentów - dlatego nazywany przez nich bywa Doktorem Snem). Abra wraz z Danem postanawiają rozprawić się z mordercami chłopca.


Prawdziwy Węzeł również wpada na trop Abry Stone. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Tu chodzi już nie tylko o siłę jej pary; członkowie Węzła zarazili się od zamęczonego chłopaka odrą, choroba okazuje się dla nich śmiertelna, a życiowa moc dziewczyny może ich wyleczyć…


+


Czytanie Kinga jest jak jedzenie świeżo upieczonego pączka - po prostu niebo w gębie. I to bez względu na to, czy czytamy arcydzieło czy (relatywnie oczywiście) kingowego gniota. Naprawdę, nikt (sprawdzić, czy nie G.R.R. Martin) nie ma takiego daru narracji, snucia wciągającej opowieści, jak King. Jasne, tysiące godzin pracy, codzienne pisanie, rzetelność itp., ale na koniec jest talent, a ten u Kinga jest wręcz oszałamiający. Radość, czytelniczą przyjemność płynącą z czytania jego książek naprawdę trudno z czymkolwiek porównać. A jak jeszcze do tego daru dojdzie zajmująca opowieść, dobra historia, no, to się dzieje…


„Doktor Sen” na  poziomie fabularnym to bardzo dobra fantastyczna powieść przygodowa z elementami horroru. Doskonały pomysł życio-wampirów, żywe tempo, pasjonujące zwroty akcji. Sama radość dla fana. OK, akurat w tym wypadku groza ustępuje miejsca przygodzie przez co „Doktor Sen” przypomina bardziej dark fantasy niż horror, ale dla czytelniczej frajdy nie ma to większego znaczenia.


Najciekawsi jednak w powieści są jej bohaterowie, główna para protagonistów, która w finale stanie naprzeciw siebie w scenie rodem z klasycznego westernu.


Po czarnej stronie - szefowa Prawdziwego Węzła, czyli rewelacyjna Rose Kapelusz. Znakomita robota literacka, Kingowi wyszedł kapitalny villain. Piękna, seksowna i jednocześnie przerażająca (straszydło z „jednym zębem”), demoniczna, złowroga, ale przy tym zaskakująco wrażliwa, czuła i … ludzka wobec przyjaciół z Prawdziwego Węzła.

W ogóle ukazanie przez Kinga relacji wewnątrz kręgu wampirów to coś szczególnego. Prawdziwy Węzeł opisany jest z uczuciem, zaskakującym ciepłem i czymś na kształt zrozumienia. Członkowie Węzła są względem siebie są przyjaźni, lojalni, kochają się, rozpaczają po śmierci bliskich. Owszem, porywają dzieci, torturują je, mordują, ale robią to, by przeżyć, a nie dla „radości czynienia zła” (rechocząc głupkowato jak np. Randall Flagg w „Bastionie”). Są trochę jak żerujące, dzikie zwierzęta, a trochę jak … ludzie jedzący mięso! (Jeden z nich mówi „Wy zarzynacie świnie, krowy i owce. Czym to się różni od tego, co robimy my? Na naszym miejscu postępowalibyście tak samo”).

Jasne - kontrast i szok dla czytelnika, kiedy wampiry przystępują do mordowania jest spory, ale opisy żerujących tygrysów również potrafią budzić dreszcze.

No i jest jeszcze pożerająca jednego za drugim śmiertelna choroba, na którą jedynym lekarstwem ma być „para” Abry Stone. Rose Kapelusz i Prawdziwy Węzeł dosłownie walczą o życie.


Championem jasnej strony jest Dan Torrance. W przedstawieniu tej postaci „Doktor Sen” przestaje być przygodowym horrorem, a staje się powieścią o alkoholiźmie, o zwycięstwie alkoholika nad chorobą. 

Dan Torrance jest, podobnie jak to miało miejsce z Jackiem w „Lśnieniu”, poniekąd alter ego samego Kinga. Z tym, że „Lśnienie” opisywało czynnego alkoholika, jego walkę z nałogiem, narastającą furię, gniew, wyparcie choroby. Ono pulsuje mrocznym życiem, King walczy tam ze swymi demonami, w postaci Jacka usiłuje usprawiedliwić  samego siebie w swoich oczach (a przynajmniej się stara).

W „Doktorze Sen” Dan Torrance jest już alkoholikiem „suchym”, zwycięzcą w walce z nałogiem, do tego  aktywistą, wręcz „kaznodzieją” ruchu AA. Co i rusz wali kawałki motywacyjne wywodzące się wprost ze spotkań AA. Tak, do dobre i przejmujące momenty, ale takiej żywej, pulsującej literatury w tym mniej, niż w otwartych ranach „Lśnienia”. Przez to dwa aspekty powieści - przygodowy i psychologiczny są w „Doktorze Sen” sklejone, owszem, zgrabnie, ale nieco sztucznie. Lśnienie było produktem „naturalnym”.


Entuzjastyczną ocenę powieści nieco obniżyło nadmiernie cukierkowe zakończenie. Wszystko dobrze się kończy, wszyscy żyją długo i szczęśliwie, zło zostało pokonane a bohaterowie trzymając się za ręce podążają ku zachodzącemu słońcu. Miłe, ale przesłodzone. Niemniej czytać, czytać i jeszcze raz czytać! „Doktor Sen” to wspaniały horror, godny pióra Króla.


PS.

Wszyscy fani horroru wiedzą, że Stephen King żywiołowo nie znosił filmu Kubricka („Lśnienie”). Cały czas o tym pisał i wszędzie gadał, mało, w próbie „wyprostowania” historii doprowadził do realizacji srodze przeciętnego remake’u.

Latami można było się dziwić, jak taki stylista, koneser grozy, może nie docenić wizji Kubricka, dlaczego nie widzi szczerego złota, upiera się przy swych, o tyle gorszych fabularnie, rozwiązaniach a nie widzi, jak bardzo Kubrick podrasował oryginalną fabułę.

Odpowiedzią okazał się „demon alcohol”. To nie chodziło o ego pisarza - to przemawiała gorycz alkoholika. To właśnie autobiograficzne wątki powodują przywiązanie Kinga do tandetnego, ale sentymentalnego powieściowego zakończenia „Lśnienia”, stąd  tak święte oburzenie na wizję truchła Jacka, zamarzniętego w pogoni za synem. To był cios w „ukryty przekaz” powieści. 

To dlatego w posłowiu do „Doktora Sen” swą wersję „Lśnienia” King nazywa Prawdziwą Historią Rodziny Torrance’ów - „Doktor” stanowi kontynuację książki nie filmu.


PPS.

A z kolei ekranizacja „Doktora Sen” z Ewanem McGregorem w roli Dana Torrance i zjawiskową Rebeccą Ferguson jako Rose Kapelusz kontynuuje opowieść znaną z ekranizacji Kubricka. I zakończenie ma, ponownie, lepsze niż powieść :-)  

niedziela, 14 lutego 2021

Sny Umarłych 2020 - II 7/10

Czytanie Snów Umarłych i raportowanie swych wrażeń stały się dla mnie świecką tradycją. Dziś pora na ostatni, póki co, tom antologii, drugą część rocznika 2020. 

Wyjaśnię na wstępie, że tym razem zrezygnowałem z „cyferkowego” oceniania poszczególnych opowiadań. Czasem takie oceny budzą kontrowersje większe, niż by na to sytuacja zasługiwała. Nadto nie zawsze na przestrzeni jednego opowiadania da się rzetelnie cokolwiek „ocenić”. Stąd też dokonałem tylko zgrupowania tekstów ze zbioru na trzy grupy - wyróżniające się, „middle of the road”, i takie, które nie całkiem do mnie przemówiły :




  1. Lepiej niż dobrze  :-)



Patrycja Żurek    „Piwnica” 


No, jest w końcu naprawdę dobrze ! Osierocona, chora na schizofrenię dziewczyna trafia do niesamowitego domostwa swej ciotki w Nowej Anglii. Ciotka jest psychiatrą i, jak deklaruje, zamierza wyleczyć chorobę siostrzenicy, na miejscu jednak okazuje się, że skrywa ona Mroczne Tajemnice, do których drzwi są zamknięte w tytułowej piwnicy posiadłości. 

Znowu dyskretny Lovecraft, trochę z klimatem serialu Hemlock Grove, sprawna narracja, dużo suspensu, mroku i zgrabne jump-scare’y.



Michał Pleskacz    „Sprzedawca Krawatów”  


W małym, brzydkim, szarym miasteczku, w małym brzydkim szarym sklepiku ze starzyzną mały, brzydki, szary właściciel mieszka ze zdeformowanym, niedorozwiniętym siostrzeńcem.

Pewnego dnia ich sklep odwiedza elegancki, porcelanowo biały Pan P., który wykazuje narastające zainteresowanie chorym chłopcem….


W połowie lektury irytacja nieznośnie i sztucznie „naweirdowanym” stylem była tak duża, że byłem przekonany, że opowiadanie trafi na listę „porażek”, tekstów, które mi się nie spodobały. Weird zaniedbujący warstwę niesamowitości, skoncentrowany za czczej (wydawało mi się), „dziwacznej” formie. A jednak ! 

Końcowy, makabryczny finał wynagrodził wszelkie wcześniejsze zwątpienia. Nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo po co, nie wiadomo, o co w ogóle chodziło, ale jest przerażająco, mrocznie, niesamowicie.

Nadal uważam, że forma opowiadania jest przeszarżowana (wpłynęło to na niższą ocenę końcową), marzyłbym, żeby autor napisał je od nowa, wierząc w siłę samego pomysłu, który dla znokautowania czytelnika wcale nie potrzebował nadmiernie wyszukanej i sztucznej frazy, ale ogólne wrażenie bardzo dobre. Czekam niecierpliwie na więcej.



Łukasz Redelbach  „Popielna Róża Zakwitnie Na Wiosnę”


Dawno temu był popularny serial Alf, o kosmicie przybyłym na Ziemię pod postacią pluszaka.

Łukasz Redelbach opowiada w „Popielnej Róży” bardzo podobną historię. Autystyczny, otyły nastolatek ucieka od przykrej codzienności w położony w odmiennym wymiarze świat oferowany mu przez jego … pluszową zabawkę. Pluś (tak się nazywa przytulak) nie stanowi jednak tylko odskoczni od kłopotów, potrafi on przekształcać rzeczywistość zgodnie z marzeniami swego właściciela.

Wkrótce w mieście zaczynają tajemniczo znikać osoby…


No ! Czekałem na jakąś petardę i się doczekałem. Godny pióra Harlana Ellisona miks weirdu, science fiction, horroru i post apo. Niezwykle świeży pomysł, dobrze skonstruowani bohaterowie, bogata, rozbudowana fabuła (może się przypomnieć nawet tak odległy na pierwszy rzut oka trop jak „Wpuść Mnie” Lindquista, z Plusiem odgrywającym rolę Eli), apokaliptyczny finał - a wszystko precyzyjnie, chłodno opisane pewnym, przejrzystym stylem. Hats off - najlepsze opowiadanie z obu tomów SU 2020.



Ines Siwińska   „Strach”


Jeszcze raz wraca archetypiczny bohater weirdowy - odrzucony przez rówieśników chłopiec spotyka pewnego dnia w mrocznym miejskim zaułku tajemniczego kolegę. W mroku nowo poznany przyjaciel jest zupełnie niewidoczny a odrzucana przez niego piłeczka czasem cuchnie spalenizną. Gdy pewnego dnia światło w ciemnym zakątku zostaje naprawione, okazuje się, że nikogo w nim nie ma, jednak chłopiec czuje znajomy swąd w każdym napotkanym cieniu…


Kolejne bardzo udane opowiadanie niesamowite - oszczędne w słowa, skoncentrowane na zgrabnej, budzącej dreszcz historii. Tyle, że niepotrzebna, moim zdaniem, jest rama czasowa - tkwiący w tym pomyśle potencjał fabularny nie został w żaden sposób wykorzystany.  



Przemysław Pilarek  „Uncanny Valley”


Na zakończenie jeszcze jedna udana i efektowna opowieść niesamowita. Samotny mężczyzna kupuje sobie do towarzystwa wyjątkowo realistyczną lalkę erotyczną. Jego życie nabiera, że tam powiem, smaczku i koloru, jednak wraz z upływem kolejnym dni lalka zaczyna wyglądać na coraz bardziej…żywą.

Niby motyw manekina, lalki, to sprany i zużyty archetyp weirdowy, Pilarek potrafi jednak  go jednak zgrabnie i świeżo wykorzystać.  Opowiadanie pełne jest suspensu i narastającej grozy (w takim, „Annabellowym”, dobrze znanym fanom horroru, klimacie)

Końcowy twist jest nie całkiem przekonujący (czy te manekiny nie powinny być zawsze pociągające?), ale za to bardzo efektowny.



II. Jest OK



Flora Woźnica   „Zew”   


„Ucieczka na wieś” z wilkołakami w tle. Na wieś przybywa ze stolicy małżeństwo. Pewnego dnia kobieta otrzymuje w prezencie od nieznanego darczyńcy futro (skórę?). W kolejnych dniach jej osobowość ulega zmianie, coraz bardziej oddala się od męża, dziwnie zachowuje. 

Wszystko wiedzie do wybuchowego (aczkolwiek przewidywalnego) finału.

Jest w opowiadaniu sporo dobrego - zgrabny pomysł, suspens, mocny finał, są też jednak elementy do poprawy. Przed wszystkim nieco „rozchwiany” styl (redaktor szlifując musiałby być pewnie agresywny jak wilkołak :-), nieco zbyt szkicowo przedstawieni są bohaterowie; przydałoby się ich nieco pogłębić, no i pewne dziury fabularne - od pytania o osobę darczyńcy począwszy do nieco zbyt odjechanego zakończenia.



Robert Chojnacki    „Żelazny Anioł” 


Gdańsk 1936. Polski wywiad usiłuje zdobyć informacje o tajnych konstrukcjach, tworzonych przez niemieckiego profesora von Rusta. Z zagadką wiążą się lovecraftiańskie bóstwa, usiłujące, jak zwykle, przedostać się do wymiaru ziemskiego.

Połączenie nazistów i Lovecrafta jest zawsze na propsie (Hellboy !). Styl jest bardzo dobry, pewny, narracja przejrzysta a akcja warto pomyka do przodu. Tym większy zawód, że ten potencjał rozrywkowy nie został do końca przez autora wykorzystany ! Tak, jakby zabrakło jakiejś przekonującej klamry fabularnej, ani nie bardzo nie wiadomo, na czym polegał nazistowski eksperyment, jaki był jego cel, ani z jakim miejscem tak naprawdę łączyła się maszyna, ani, na koniec, jaki był plan samego profesora - w rezultacie opowiadanie skończyło się trochę wystrzałem z mokrego kapiszona. Duży, ale nie całkiem wykorzystany potencjał.



Olaf Pajączkowski    „Powrót Do Domu”   


Ponure, poPRLowskie osiedle, rozpadająca się przychodnia lekarska owiana mroczną tajemnicą sprzed lat, upiorne wizje, jakie prześladują narratora i jego przyjaciela - to weird w doskonałym wydaniu, znakomicie budowana, świetnia napisana opowieść niesamowita. Byłoby wręcz bardzo dobrze - niestety, finis coronat opus, a tym razem zakończenie się mocno nie udało.

Groza narastająca przez całe opowiadanie grzęźnie w mało przekonującym finale, gdzie nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę się stało. Nadto efektowny i elegancki styl pisania nie skrywa pewnych słabości fabularnych - po co się pojawił „psycholog Hubert” na początku, skoro go potem w tekście nie ma, jak rozumieć rozpadające się wyposażenie przychodni (potem gdzieś znikające w tekście), po co niespełnione zapowiedzi (tajemnicza dziewczyna chłopaka, „mroczna” przeszłość przychodni).

Jest dobrze, ale materiał był na „rewelacyjnie” stąd uczucie zawodu.




Rafał Christ     „Wada Fabryczna”


Mężczyzna w kłopotach finansowych przyjmuje propozycję pracy w Fabryce. Tam wpada w mechaniczny, upiorny kierat uregulowanej codzienności, podzielonej między pracę i regenerację w sąsiadującym z Fabryką „hotelu robotniczym”. 

Monotonna, ogłupiająca praca, jednostajny rytm dnia, psychotropy, którymi faszerowani są pracownicy - archetyp ligottiańskiego korpo-horroru, bardzo zgrabne i zasadniczo „wszystkomające” opowiadanie. Tyle, że brak w nim czegoś ekstra, dodatkowej iskry bożej - ono jest takie „od linijki”. Solidne, ale nie olśniewające (warto porównać z „Motywy Moich Działań Odwetowych”  Teatro Grottesco).



Marek Zychla      „Niewzywana”


Marek Zychla to już jest uznana firma. Jego proza sytuuje się gdzieś między Neilem Gaimanem (z boskimi istotami kroczącymi między ludźmi) a Harlanem Ellisonem (mieszanka sci-fi, fantasy i horroru).

Nie inaczej jest w „Niewzywanej”, gdzie grupa śmiałków wystepujących w telewizyjnym reality show eksploruje irlandzką jaskinię, w której władzę sprawuje duch przeklętej przed wiekami czarownicy.

Podobnie jak u Ellisona, wymagana jest maksymalna uwaga i skupienie - każde słowo może bowiem czytelnika zwieść na manowce. Dobrze byłoby też znać europejską mitologię i demonologię, żeby móc docenić zawarte w opowiadaniu dodatkowe znaczenia i konteksty. 




III. Nie do końca mnie przekonało



Mateusz Dębski   „Ludzkie Pasje”   


Skoro narzekałem na „niewykorzystany” potencjał w „Żelaznym Aniele”, cóż dopiero napisać o „Ludzkich Pasjach” ? Ojeju, tym razem autor, oferując naprawdę obiecujący pomysł (profesor niedowiarek i student - kultysta chcący wciągnąć mistrza w „pułapkę wiary”), parę ciekawych bohaterów i sprawny, przyjazny czytelnikowi warsztat zapomniał (takie odnoszę wrażenie) o - fabule ! Naprawdę, w tym opowiadaniu praktycznie nic się nie dzieje. Profesor otrzymuje od studenta figurkę, profesor bierze gorący prysznic, profesor duma i w tych dumaniach traci przekonanie do swego materializmu. 

Bardzo, bardzo brakuje temu opowiadaniu akcji, fabularnego mięsa, stąd aż tak chłodna ocena.



Radosław Jarosiński    „Ceglany Bóg”  


Artysta malarz, który uciekając od zgiełku wielkiego miasta i swej banalnej kariery artystycznej, przeprowadził się do niewielkiej miejscowości, pewnego dnia napotyka położony na odludziu opuszczony młyn z osypującym się tynkiem. Ceglana elewacja fascynuje go, jej dotyk wyzwala w nim Odmienne Stany Świadomości. Tymczasem nadchodzi pierwsza wojna światowa.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to mocno „meandrujący” styl narracji. Jakby za dużo słów, nie zawsze jasno przedstawiających myśl autora. Dopiero na drugim planie jest obiecujący, weirdowy pomysł. Ale na koniec wraca nie najlepsze wykonanie - opowiadanie nie zmierza w jakimś konkretnym kierunku, końcowa apokaliptyczna wizja „ceglanego boga” wydała mi się mało przekonująca i nie bardzo udana. Opowiadanie Jarosińskiego z SU 2018 sprawiało wyraźnie lepsze wrażenie.



Krzysztof Maciejewski      „Wrzenie”


Miniaturowe, zakręcone opowiadanie, powiedzmy, fantasy, opis motywacji pięciu podróżnych wędrujących „labiryntami korytarzy skrytych pod skórą” (dosłownie!) narratora w poszukiwaniu Tajemniczego Artefaktu (fani Harlana Ellisona przypomną sobie może słynne opowiadanie „Żeglując Między Wysepkami…” również zawierające weirdowy opis wędrówki wewnątrz ludzkiego organizmu). To weird pozbawiony jakiegokolwiek elementu grozy, proza poetycka lekko ucharakteryzowana na fantastykę…

OK - nie spodobało mi się to opowiadanie - ale zupełnie nie czuję się na siłach go oceniać. Ono po prostu adresowane jest do czytelnika o wyraźnie innej wrażliwości i oczekiwaniach. Tkwi w nim coś potencjalnie intrygującego, tyle, że ja tego rodzaju emocji i wrażeń nie szukam w literaturze. Ale będą osoby, którym się na pewno spodoba (bo napisane jest pewną ręką i świadome artystycznych środków twórczych).





Dwa zdania podsumowania. 


Po pierwsze, duże brawa dla redaktorów serii za dobór tekstów. Z dwu tomów SU 2020, drugi podoba mi się bardziej. Tym razem znacznie więcej w Snach Umarłych jest klasycznie rozumianej grozy i niesamowitości, a mniej takiego generycznego „fanfikowego” weirdu z trójkąta Ligotti-Schulz-Kafka. Tak najbardziej lubię, stąd wyrazy uznania.


I po drugie - po raz kolejny rzuca się w oczy świetna redakcja poszczególnych tekstów. Mogę chyba pochwały adresować imiennie w kierunku Krzysztofa Grudnika - chapeau bas. Mimo zróżnicowanej stylistyki wszystkie teksty w zbiorze były bardzo dobrze „czytalne”, ich narracja płynie gładko i efektownie.



Chciałbym kolejnej edycji Snów Umarłych - 2021. Trzymam kciuki !


czwartek, 11 lutego 2021

Jonathan Maberry Blues Duchów 8/10

 „Blues Duchów” to pierwsza część „Trylogii Pine Deep”, energiczny, nowoczesny „wszystko/mający” horror, z jednej strony odwołujący się do klasyki gatunku, z drugiej do nowoczesnych trendów sensacji i thrillera.


+


W 1976 roku miasteczkiem Pine Deep wstrząsnęła fala morderstw, głównie dzieci i nastolatków. Sprawcę zbrodni wykrył i zabił czarnoskóry robotnik rolny, zamiast nagrody jednak sam został zlinczowany po tym, jak w środku nocy dopadła go, zakrwawionego po walce z potworem, grupa ochotniczych stróżów prawa.

Mija 30 lat. Uczestnicy ówczesnych wydarzeń nadal mieszkają w Pine Deep, a nad miasteczko nadchodzi niebezpieczeństwo. Trójka uciekających przed policją przestępców ma wypadek w obrębie miasteczka (ich samochód wpada na pole kukurydzy). Jeden z nich ginie, drugi jest ranny w wypadku ale trzeci…trzeci to psychopatyczny seryjny morderca. Nie zawaha się przed niczym, by zdobyć środki na dalszą ucieczkę.

To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Po pierwsze - „zło nigdy nie ginie” - zabity 30 lat wcześniej potwór wciąż rozciąga swój mroczny wpływ na okolicę. Ma swoich wyznawców (kultyści ! Ihaaa!), łączy się też z umysłem zbiegłego psychopaty. Burmistrza, który jako dziecko, ciężko ranny, ledwo uszedł z rąk mordercy, prześladują przerażające koszmary, w których sam zamienia się w monstrum, lokalny fanatyk religijny zaś przekracza próg szaleństwa…

Przeciw rosnącemu w siłę złu staje tylko nieświadoma niczego policja oraz manager „Przerażających Przejażdżek”, lokalnego parku rozrywki…


+


Zacząć trzeba od podkreślenia faktu - „Blues Duchów” to nie jest samodzielna powieść ! To pierwsza część trylogii, Stephen King wszystkie jej części wydałby pod jednym tytułem jako kolejne 1000 stronowe monstrum. Wszystkie fabularne wątki są szeroko pootwierane, a na ich zamknięcie poczekać będzie do ostatniego tomu.

Nie przypadkiem jednak przywołany został tutaj Stephen King. „Blues Duchów” bowiem czyni zadość standardom najlepszych powieści Króla. Niewielka społeczność, szereg ciekawie wykreowanych, pozostających w różnych wzajemnych relacjach, postaci, bardzo energiczna, przyjazna czytelnikowi narracja - to cechy typowe dla prozy wielkiego Stefana, cechy, które umiejętnie zaadaptował dla swej opowieści Maberry.

„Blues Duchów” to, jak napisałem, horror „wszystkomający”: 

  • klasyczne monstra rodem sięgające do czarno białych horrorów Universalu ? - są,
  • Złowrodzy, spiskujący, quasi-sataniczni kultyści ? - są,
  • Powracające duchy przeszłości ? - i owszem,
  • Współcześni psychopaci z kart powieści Thomasa Harrisa ? - no pewnie,
  • W bonusie jeszcze brutalni przestępcy, ba, nawet dla fanów Guya N. Smitha pojawia się amerykański odpowiednik „trzęsawiska” !


Tak, fani rozrywkowego horroru bedą mieli przy lekturze „Bluesa Duchów” przednią zabawę. Powieść jest pełna brutalności, jump scare’ów, suspensu, doskonale napisana (wybornie wypadają zwłaszcza liczne sceny akcji).


Powieść została wyróżniona nagrodą Bram Stoker Award w roku 2006 za najlepszy debiut. W kategorii „najlepsza powieść” Maberry musiał uznać wyższość … Stephena Kinga i jego „Historii Lisey” (zero zdziwu :-) ).


Petarda, nie  ma to tamto. Instant classic. Już mnie ciekawość pali, co będzie się działo w kolejnych tomach - „Song Umarłych” i „Wschód Złego Księżyca”



PS.

Ciekawe, że „Blues Duchów” stanowił tak naprawdę początek dużej kariery pisarskiej Maberry’ego. Maberry w momencie jej wydania miał już 48 lat (rocznik 1958), więc trudno go uznać za młodzika, niemniej od tamtej pory publikuje niezwykle aktywnie. Cała trylogia Pine Deep wydana została w Polsce w ramach tzw. „drugiej serii Amber Horror” (z lat 2008-2010, do dziś można wygrzebać w różnych Tanich Książkach).

W Polsce wydany został również „Pacjent Zero”, rozpoczynający długi, do dziś pisany, cykl przygód detektywa Joe Ledgera. 



PPS.

Aż dziw, że nikt jeszcze tego nie nakręcił. W dzisiejszych realiach spodziewałbym się jakiegoś fancy serialu na platformach streamingowych. Murowany hit. 

środa, 3 lutego 2021

Chuck Palahniuk Opętani 8/10


Przynalezność gatunkowa „Opętanych” jest, podobnie jak np. Z „American Psycho” dyskusyjna. To wybuchowa mieszanka literackiego „mainstreamu”, horroru, groteski, makabry ekstremalnej i weirdu, o misternej konstrukcji wywiedzionej z „Dekameronu” Boccaccia, czy „120 Dni Sodomy”  de Sade’a, ozdobionej twistem fabularnym rodem z powieści Agathy Christie. Literatura „wysoka”, bezprzymiotnikowa, a jednocześnie patchwork pulpowych scen i pomysłów. 


+


Tajemniczy starzec-milioner gromadzi grupę 17 osób, na „warsztaty literackie”, na których, odcięci od świata na 3 miesiące, mają skoncentrować się na stworzeniu własnych dzieł. Wprawdzie zebrani mieli w wyobraźni raczej luksusowy resort na jakiejś wyspie, podczas gdy, okazało się, miejscem odosobnienia jest zamknięty na głucho, opuszczony, stary teatr, niemniej warunki do pracy początkowo wydawały się akceptowalne.

Wkrótce jednak wszystko odmienia się na gorsze. Przede wszystkim, teatr okazuje się więzieniem. Wszystkie wejścia do budynku są szczelnie zamknięte a okna zamurowane. W groteskowym przypadku umiera milioner, a wraz z nim szansa na wcześniejsze opuszczenie teatru. Do tego w akcie dziwacznej destrukcji zebrani niszczą instalacje sanitarne i system ogrzewania. Co najbardziej dziwaczne, doprowadzają również, otwierając hermetyczne opakowania, do zepsucia całej przygotowanej na okres zamknięcia zażywności. 

W ciemnym, zimnym budynku zgromadzeni opowiadają historie ze swej przeszłości, zdarzenia, które przywiodły ich w to miejsce. Wszyscy obserwują pozostałych, przetwarzają w myślach historię swego uwięzienia w reality story, na którym, liczą, zarobią ogromne pieniądze  i sławę, wyobrażają sobie telewizyjne show w ich udziałem i hollywoodzkie filmy oparte o „dramat uwięzionych” Wszyscy Tymczasem zaczyna w nich narastać coraz większy Głód, a niektórzy giną w tajemniczych okolicznościach …


+


W początkowych partiach powieści Palahniuk parokrotnie przywołuje, jako inspirację dla sytuacji zamkniętych w teatrze „twórców” (cudzysłów okaże się uzasadniony), Villę Diodati nad jeziorem Genewskim. Tam, latem 1816 roku, „uwięzieni” przez fatalną pogodę utkwili lord Byron, John Polidori - jego lekarz z literackim zacięciem, Percy Shelley i jego późniejsza żona, Mary. Zamknięci artyści oddawali się wówczas lekturze i tworzeniu opowieści niesamowitych.

Celniejszym jednak literakim porównaniem dla „Opętanych wydaje się właśnie „Dekameron”. Każdy zebrany - 17 „pisarzy”, sam milioner oraz opiekująca się nim pielęgniarka, mają do opowiedzenia historię ze swej przeszłości, flashback decydujący o ich losie, o przystąpieniu do „konkursu”.

I tutaj się dzieje…

Już pierwsze opowiadanie - „Flaki”, jest niczym cios młotkiem w twarz. Swoją  Grand Guignolową mieszanką body horroru, makabry i absurdalnej groteski od razu ustawia czytelnika na dalszą lekturę.

Owszem, później czasami bywa łagodniej, Palahniuk bawi się różnymi   klimatami, odcieniami fabularnymi, ale czytelnik już jest ostrzeżony - w każdej chwili może ponownie dojść do eskalacji. 

Czeka na nas niesłychany kalejdoskop ciekawych historii, mieszających sensację, grozę, makabrę i groteskę. Poznamy milionerów szukających mocnych wrażeń w przebraniu nędzarzy, nietypowe panie do towarzystwa zajmujące się najbardziej wyrafinowanym masażem stóp, dziennikarza gotowego - dosłownie - zabić dla ciekawego tematu, policjantów pedofili, parę chcącą zarabiać na amatorskim porno, seryjnego mordercę krytyków kulinarnych, antyreligijnego terrorystę…

Z biegiem stron pojawi się i element nadprzyrodzony - to  kulminacyjny punkt powieści, i opowiadanie „Szkatułka Koszmarów”, weird horror który swobodnie mógłby się znaleźć w „Pieśniach Umarłego Marzyciela” Ligottiego.

Jednocześnie w tle tych „flashbacków” obserwować można narastającą grozę, makabrę i groteskę, w którą zmienia się życie uwięzionych. Umierają (czasem w niewyjaśnionych okolicznościach) kolejne ofiary, wszyscy poddają się absurdalnym samookaleczeniom. No i ten narastający Głód…(tak, dojdzie do aktów Starego Dobrego Kanibalizmu - it’s inevitable).

Koniec końców trzy miesiące mijają, drzwi więzienia stają otworem, kto jednak będzie jeszcze w stanie wrócić do rzeczywistości ? Na skołowanego czytelnika czeka wymykający się łatwym interpretacjom apokaliptyczny finał.


Palahiuk pisze jak sam Szatan. Proza jest niesłychanie wręcz energetyczna, sceny migają jak w wideoklipie, wszystko wspaniale napisane i misternie formalnie skonstruowane. 

W kreacji bohaterów autor osiągnął szczególne mistrzostwo. Każda z 19 występujących w powieści postaci (są wśród nich erotoman kaleka, zblazowana milionerka, policjantka, dziennikarz, malarz morderca, były żołnierz, kucharz perfekcjonista, wilkołak Indianin…prawdziwe panopticum) posiada znakomicie zindywidualizowaną osobowość, zachowania, sympatie i cechy charakteru. Każda godna jest własnej, odrębnej opowieści „flashbacku”.

Co ciekawe, nie wiadomo, kto opowiada nam historię, to prawdopodobnie „zbiorowy” duch zebranych (nie jest to bowiem żaden z bohaterów).


Pewnym minusem jest niemrawe zakończenie. Nie dość, że oczekiwany przez całą powieść finałowe uwolnienie ma impet raczej mokrego kapiszona, to jeszcze na koniec czeka na skołowanego czytelnika dziwna, nihilistyczna coda w klimacie apokaliptycznego sci-fi. Niemniej brawura narracyjna, niezwykła wyobraźnia, rewelacyjne połączenie horroru ekstremalnego z weirdem, thrillera z czarną komedią, pulpowych scen z wysoką literaturą zasługuje na najwyższe  uznanie.


Czyta się obłędnie, instant classic i lektura praktycznie obowiązkowa. Jakby powiedział pan Spock - „fascinating".

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...