piątek, 27 maja 2022

Jonathan Carroll Kraina Chichów 10/10

 Fani grozy (wśród nich i piszący te słowa) mają poczucie pewnej wyjątkowości, „ekscentryczności” swych gustów, stąd ze zrozumiałą rezerwą podchodzą oni do tytułów okupujących szczyty mainstreamowych list przebojów literackich - niekoniecznie to, co czytają szerokie masy czytelnicze jest bowiem tym, co trafia w szczególne gusta horror maniaków. Jednak w wypadku Jonathana Carrolla, autora cieszącego się swego czasu w Polsce histeryczną, wręcz „mrozowo-lipińską” popularnością, akurat „vox populi” faktycznie bywał „vox dei”. A już na pewno tak jest podczas lektury „Krainy Chichów”, jego przebojowego debiutu  - brawurowej mieszanki mainstreamowego romansu, fantasy i niepokojącego weird fiction, w samym finale przechodzącego w czysty horror. 


+


Thomas Abbey jest nauczycielem literatury angielskiej a jednocześnie zaprzysięgłym fanem Marshalla France, autora fantastycznych powieści młodzieżowych. Podczas szperania w antykwariacie w poszukiwaniu rzadkich wydań swego idola poznaje Saxony, dziewczynę równie mocno zafascynowaną postacią France’a. Od słowa do słowa nawiązuje się romans. 


Saxony okazuje się świetnym researcherem - jej odkrycia mają pomóc Thomasowi w realizacji jego planu -  napisaniu biografii słynnego idola. Wprawdzie rozmowy z literackim agentem zmarłego pisarza nie są zachęcające - były już podejmowane próby napisania takiej biografii, ale zakończyły się one klęską na skutek stanowczej odmowy współpracy ze strony córki France’a, Anny - to jednak nie zniechęca Thomasa. 


Wspólnie z Saxony przybywają do miasteczka Galen w Mississippi, miejsca, gdzie żył i tworzył France, gdzie do dziś mieszka jego córka.  Tam spotykają miłą, przyjazną społeczność, która chętnie otwiera się na nowych gości. Wszyscy z zainteresowaniem przyjmują informację o zamiarach Thomasa - okazuje się, że każdy w miasteczku dobrze znał Marshalla France, każdy ma mnóstwo wspomnień i anegdot z nim związanych. Niemniej potencjalną współpracę wszyscy uzależniają  od otrzymania zgody jego córki na prace dotyczące biografii. 


Sama Anna France, odmalowana we słowach agenta jako osoba wroga i niemiła, okazuje się przeciwnie, przyjazna, chętna do wspomnień i potencjalnej współpracy. Przede wszystkim jednak córka pisarza jest…. atrakcyjna i uwodzicielska. Niedwuznacznie czyni ona awanse Thomasowi a ten, z przykrością trzeba przyznać, bez większych ceregieli ulega powabom pięknej kobiety. 

Biedna Saxony….

Anna zgodę na biografię uzależnia od próbki literackiej. Thomas zdaje ten egzamin - pierwszy rozdział okazuje się tak dobry, że uzyskuje on zgodę na dalszą pracę..


Nad Galen unosi się klimat tajemnicy, pewnego niepokoju i szczególnej „dziwności”. Gdy wydarzy się tragedia - w wypadku samochodowym zginie młody chłopiec - nie wzruszy ona  nikogo z mieszkańców miasteczka (nawet rodziny ofiary!); wszyscy są zmartwieni tylko faktem, że „to nie tak powinno być”. 

Wkrótce przybysze zauważają dziwne zbieżności pomiędzy miasteczkiem a twórczością France’a. Bohaterowie jego powieści okazują się mieć odpowiedniki w realnym życiu, ich topografia przypomina tą z miasteczka. I dlaczego w Galen jest tyle bullterierów???


W międzyczasie trójkąt uczuciowy zaczyna być problemem dla Thomasa. Tak sama Anna, jak i inni mieszkańcy Galen sugerują, że Saxony powinna opuścić miasteczko, że jej dalszy pobyt jest nie tylko niewskazany, ale wręcz może zaszkodzić jej zdrowiu. W końcu dziewczyna wyjeżdża.


Praca Thomasa powoli, ale posuwa się naprzód. Pewnego dnia jednak Wielka Tajemnica unosząca się nad Galen wybucha mu prosto w twarz….



+


Dziki autorom takim jak Jonathan Carroll literatura niepokoju, literatura nadnaturalna, przetrwała potężny kryzys wydawniczy, krach Złotej Ery Horroru. Wtedy, kiedy nakłady książek fantastycznych leciały na łeb na szyję, każda kolejny jego tytuł lądował na szczytach list przebojów. 

To jest poniekąd zrozumiałe - Carroll pisze elegancko, postępowo, wielkomiejsko, (tak „tvnowsko”) w sposób, który te 20 lat temu był najbardziej na topie i en vogue wśród osób czytających książki (to było jeszcze przed Lipińską, Mrozem i Greyem…). W swych najlepszych jednak momentach Carroll potrafił pisać naprawdę fascynujący weird, balansując pomiędzy grozą a urban fantasy, tak, by celując w Szerokie Masy czytelnicze potrafił (przynajmniej na polską skalę)  uwodzić również wymagających czytelników.


 A na samym szczycie jego osiągnięć jest właśnie „Kraina Chichów”.


Borze szumiący, jakie to jest dobre! Jak dobrze napisane, jak dobrze wymyślone, jak efektowne i efektywne, jak szeroko rozwijające sieci łowiące fanów! „Kraina” jest w stanie zachwycić każdego - fana współczesnej literatury, miłośnika urban fantasy, horror maniaka. W sumie nie wiem, czemu Carroll nie odniósł sukcesu porównywalnego z Kingiem, pisze bowiem nie gorzej od mistrza z Maine, postaci kreuje nie mniej interesujące, a pomysłowością fabuły - przynajmniej w wypadku „Krainy Chichów” nawet go przebija.


Najtrudniej odpowiedzieć na pytanie, czy to jest „horror”. Czy to jest w ogóle jest powieść „gatunkowa”? Przez 2/3 swej długości „Kraina Chichów” to po prostu doskonale napisana powieść realistyczna, „mainstream”, która nagle, w cudownie wymyślonym momencie (każdy, czytelnik aż podskoczy w tej chwili z zaskoczenia!) przechodzi w intrygujące fantasy, napędzane obłędnie dobrze poprowadzonym pomysłem „autora tworzącego otaczającą go rzeczywistość”. Tonacja powieści jednak nadal pozostaje ciepła, spokojna, jest raczej „cudownie” niż „niesamowicie”.  Aż to nagle, dosłownie na ostatnich stronach, pogodne jesienne niebo nad Galen zaciąga się mrocznymi chmurami, atmosfera tężeje z akapitu na akapit by finał powitał czytelnika koncertową dawką czystej wody horroru. Wspaniały, wręcz idealny miks.


Kapitalne są kreacje głównych bohaterów - przy czym nie znaczy to, że są to postaci pozytywne! O ile Saxony budzi u czytelnika sympatię, a zbiegiem stron wręcz współczucie to główny bohater, Thomas, to wyjątkowej klasy gnida! Sposób, w jaki traktuje Saxony, jej lekceważenie, jawna zdrada, rodzi  w trakcie lektury autentyczne zażenowanie - no co za słabizna! 

Trudno też uznać za postać pozytywną Annę France - jest cyniczna, okrutna, bez krztyny zawahania odbija mężczyznę innej; traktuje go zresztą skrajnie przedmiotowo, jak zabawkę, jawnie 


To książka do zakochania, całkiem blisko koncepcji „wielkiego buka”, warta systematycznego powracania i jej odświeżania (czytałem właśnie trzeci raz!). Nie sposób się oderwać - to lektura na dosłownie jedno (no, dwa) posiedzenia. 


PS.

Główny pomysł horroru „W Paszczy Szaleństwa” Johna Carpentera jest tożsamy z „Krainą Chichów”, możliwe też, że właśnie „Kraina” i koncepcja pisarza tworzącego ze świadomością, że po zakończeniu dzieła czeka go śmierć zainspirowała samego Stephena Kinga i jego „Misery”.

wtorek, 24 maja 2022

James Herbert Nawiedzony 9/10

„Nawiedzony” - klasyk „złotej ery horroru”, być może najlepsza (z szeregu świetnych), powieść Jamesa Herberta, to znakomita, wzorcowa ghost story - praktycznie jeden niekończący się jump scare, trzymający czytelnika przez cały czas w napięciu. Nawet jeśli dziś tego rodzaju fabuła wydaje się doskonale znana i  nieco wyeksploatowana (zwłaszcza przez kino), to nadal sama sprawność narracji i umiejętność straszenia będą dla fanów horroru wystarczającą nagrodą.


+


David Ash to profesjonalny badacz zjawisk paranormalnych. Ash zajmuje się głównie podważaniem naiwnej wiary w nadprzyrodzone; sam, sceptyk, wielokrotnie w przeszłości demaskował różnych oszustów i naciągaczy, wyjaśniał racjonalnie pozorne manifestacje sił pozaziemskich. Tak naprawdę jednak poprzez swą krucjatę przeciwko „światu duchów” David chce zagłuszyć dręczący go od dzieciństwa koszmar - wizję żądnego zemsty ducha własnej siostry, która utonęła w nieszczęsnym wypadku, za który mały David się obwinia.


Pewnego dnia badacz zostaje wezwany do wiejskiej posiadłości rodziny Mariell. Mieszkają tu dwaj bracia; starszy Robert i młodszy Steven, ich siostra, Christine i prowadząca dom starsza ciocia. To właśnie ciocia wezwała firmę Davida (jak była mowa, zajmuje się on szukaniem duchów zawodowo), informując, że w domostwie mają miejsce nadprzyrodzone zjawiska.

Ash po przybyciu rozstawia wszędzie swą aparaturę („Poltergeist” vibe), prosi jednak, by, „póki co” nic mu nie mówić; nie chce się w żaden sposób niczym sugerować. Już pierwszej nocy objawia mu się…duch (?) czarnowłosej dziewczyny. W pogoni za nią mężczyzna wpada do położonego obok domu stawu i prawie w nim tonie - zostaje dosłownie w ostatniej chwili wyciągnięty ze stawu przez, przyznać trzeba, nieco rozbawionych jego wypadkiem, domowników.


Zwiedzając okoliczne lasy Ash natrafia na grobowiec  rodowy Mariellów. Pochowani są w nim rodzice, którzy zginęli w wypadku, oraz jeszcze jedna, młodsza, siostra. Rodzeństwo w końcu opowiada detektywowi historię - tragiczne wypadki, które doprowadziły do obecnego stanu rzeczy.


Tymczasem medium zatrudnione w instytucie Davida odbiera niepokojące sygnały zza światów - detektywowi grozi jakieś nieokreślone, ale straszliwe niebezpieczeństwo. Jako, że zawodzą wszelkie próby kontaktu z posiadłością Mariellów (okazuje się, że nie posiadają oni w ogóle telefonu!), zdesperowana i przerażona kobieta w końcu wsiada w samochód i sama udaje się na spotkanie z Ashem.


Ten zaś prowadzi dalej swe śledztwo. Badanie piwnicy kończy się wizją potwornego pożaru, z którego nie ma  ucieczki. Davida od koszmarów nawiedzających jego głowę po raz kolejny ratuje piękna Christine…



Jeśli cokolwiek chcieć zarzucić „Nawiedzonemu”, to może tylko pewną przewidywalność - bez specjalnego spojlerowania większość fanów horroru od razu będzie wiedziała, o co w tej historii tak naprawdę chodzi. Końcowe twisty fabuły zatem, jakby nie były efektowne, nie będą bardzo zaskakujące. Ale to naprawdę nieważne - „Nawiedzony” jest tak dobry, tak pełen energii, tak zgrabnie skonstruowany i tak przerażający, że jego lektura jest czystą przyjemnością. 

Tak, przerażający, „Nawiedzony” spełnia bowiem najważniejsze zadanie stawiane przed dobrymi powieściami grozy - straszy! Powieść, jako się rzekło, jest praktycznie  jednym długim jump scarem, trwającą bez końca sceną grozy. Już prolog wali czytelnika między oczy klasycznym, rodem wprost z opowiadań Poego, momentem „ożywienia”, a potem - od pierwszego momentu, kiedy Ash przybywa do posiadłości Mariellów, groza wciąż narasta i narasta, od jednej sceny do drugiej, by ostatecznie eksplodować horrorem w finale krzykliwym i efektownym niczym „Lśnienie” Stephena Kinga.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że „Nawiedzony”, w przeciwieństwie do powieści Kinga (czy np. „Nawiedzonego Domu Na Wzgórzu” Shirley Jackson) nie jest opowieścią o przeklętym domu.  Od strony gatunkowej mamy tu do czynienia z opowieścią o duchach, z klasyczną ghost story, wywodzącą się wprost z klasyków XIX wieku (M.R.James, Edith Wharton, E.F. Benson itp. - wszyscy do poznania w rewelacyjnym cyklu „Biblioteka Grozy” wydawnictwa C&T). W konsekwencji tytułowym „nawiedzonym”  jest właśnie nasz sceptyczny badacz, będący igraszką w rękach mściwych i złośliwych duchów.


Co ciekawe, James Herbert zdobył powodzenie poprzez swe kipiące energią i swoistą punkową wściekłością pulpowe horrory („Szczury”, „Mgła”), brutalne, prostackie, nie unikające przemocy, gore i ostrego seksu. Na ich tle „Nawiedzony” zaskakuje elegancją narracji, wyciszeniem, unikaniem nadmiernej krzykliwości, nie tracąc jednak grozowego temperamentu, potrafiąc zdrowo docisnąć mocnymi, budzącymi dreszcze, scenami

Niewielka powieść napisana jest znakomicie - nie sposób oderwać się od czytania, a że  nie jest zbyt duża, to zabawa na dosłownie jedno popołudnie. Albo wieczór - z tym, że wieczór ten będzie naprawdę „z dreszczykiem”. 


KANON - mus znać.


PS.

Nic dziwnego, że tak udana powieść została błyskawicznie przeniesiona na ekran. Film jest całkiem niezły, choć  daleko mu do powieściowej intensywności powieści; dziś uwagę wzbudza zwłaszcza młodziutka Kate Beckinsale w roli Christiny Mariell.


PPS.

Kontynuacją „Nawiedzonego” jest powieść „Duchy Ze Sleath”.

niedziela, 22 maja 2022

Kendare Blake Anna We Krwi 8/10

Kendare Blake    Anna We Krwi       8/10


A to ci zaskoczenie! „Anna We Krwi” płynnie i bardzo udanie łączy młodzieżowy romans paranormalny z konkretnie straszącym horrorem! Gratka dla fanów netflixowych „Chilling Adventures Of Sabrina” (czy starszego „Hemlock Grove”),  choć żaden, nawet bardzo dorosły, wielbiciel literackiej grozy nie będzie zawiedziony.


+


Cas Lowood jest „zabójcą duchów” (tak, tak, „ghostbusterem”). Obdarzony umiejętnością widzenia upiorów, uzbrojony w tajemniczy, starożytny nóż athame, poluje na dusze umarłych i za pomocą tegoż noża…no, nie że „zabija” je (przecież już nie żyją), ale wysyła gdzieś w inne plany - tam, gdzie nie będą już szkodzić i mordować żywych ludzi.

Kolejne zadania i kolejne pokonane duchy mają przygotować Casa do jego największego wyzwania - pomszczenia śmierci ojca. Tato Casa również trudnił się polowaniem na duchy, pewnego razu jednak, w pewnym nawiedzonym domu natrafił na potwora lepszego od siebie. Pozostały po nim tylko zakrwawione zwłoki i rzeczony magiczny nóż.


W poszukiwaniu swej kolejnej ofiary - „Anny We Krwi”, Cas sprowadza się wraz ze swą mamą (nowoczesna biała czarownica - olejki, świeczki, wróżby, te sprawy) do Kanady, to miasta Thunder Bay. Właśnie tutaj pod koniec lat 50tych zamordowana została nastolatka, niejaka Anna Korlov. Dziś jej mściwy duch straszy w przeklętym domu, w którym mieszkała za życia - każde wejście do budowli wiąże się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.


Cas jest, przy całej swej mocy, „normalnym” nastolatkiem, zatem jak każdy nastolatek po przeprowadzce zaczyna edukację w lokalnym liceum. Na jednej z imprez, podpytuje o „dom Anny”, w konsekwencji jeszcze tego samego dnia wraz z grupą nowych znajomych ze szkoły wchodzi do nawiedzonego budynku. Wyprawa kończy się jednak tragiczne, zakrwawiony wściekły upiór dosłownie rozrywa jednego z chłopaków na dwoje. Co dziwne,  Cas Lowood zostaje, z nieznanych względów oszczędzony przez Annę We Krwi.


„Nu pagadi” - myśli sobie nastoletni „ghostbuster” i na kolejną wizytę przychodzi uzbrojony w swój nóż. Ta próba również kończy się porażką - duch wydaje się stanowczo za silny i bezlitośnie obija młodego zarozumialca. Najwyraźniej jednak Anna ma szczególną słabość do niego, nadal bowiem Casowi udaje się ujść z życiem, wykpiwszy się paroma siniakami.


Formuje się szczególna drużyna (tak, teraz podobieństwa do „Ghostbusters” czy „Buffy, Postrach Wampirów” stają się oczywiste). Obok samego Casa w jej skład wchodzą urodziwa koleżanka z klasy, gwiazda liceum (dziewczyna czuje miętę do łowcy duchów), nieco zahukany szkolny kolega - telepata (jemu z kolei podoba się atrakcyjna dziewczyna) i, do kompletu, dwu żądnych zemsty znajomych rozerwanego. 

Wszyscy oczekują, że Cas, wykorzystując swe umiejętności i swój magiczny nóż athame ostatecznie wyśle „Annę We Krwi” w zaświaty. Samego bohatera zaczynają jednak opadać coraz większe wątpliwości (nie żeby bez znaczenia jest fakt, że zmarła Anna Korlov była bardzo atrakcyjną dziewczyną )…


+


Zdaję sobie sprawę, że sam opis fabuły nie daje wielkich nadziei, raczej straszy czytelników infantylnymi klimatami licealnych romansów, ale, mądie - jakie to jest dobre! Ok, niech  będzie, że nieco jest w tym nieco boomerskiego rozrzewnienia za latami młodości, ale na pierwszym miejscu jest jednak  zapierająca dech w piersiach, pełna przygód, wartka akcja, pełna  hurtowych ilości czystej wody horroru, z całą masą udanych, trzymających w napięciu jump scare’ów - no, to się spodoba każdemu wielbicielowi literackiej grozy.


„Anna We Krwi” to dowód, jak dużo znaczy sprawny warsztat. Książka ma wyjątkowo łatwy próg wejścia, prawie nikogo nie zniechęci, dla każdego mając coś miłego. Spodobać się ona może praktycznie wszystkim : nastolatkom (do których jest adresowana), dorosłym, (zaskakująco mocne sceny grozy), fanom romantycznym (ujmująco opisane uczucia i rodzące się sympatie młodych),  i tym bardziej „action oriented” (niezwykle żywa, świetniej skonstruowana fabuła). 


Intrygująca fabuła ma znakomite tempo, jest rozbudowana, umiejętnie zapleciona,  pełna zgrabnych i zaskakujących zwrotów fabuły. Do tego budzący sympatię młodzi bohaterowie i nienaganny, przyjazny dla czytelnika, styl. To naturalnie proza rozrywkowa, ale „Anna We Krwi” to prawdziwa gatunkowa perełka, to, powtórzę, dowód, jak dużo znaczy warsztat pisarza, a ten u  Blake jest najwyższej próby. 


Oczywistym źródłem inspiracji Blake są popularne seriale młodzieżowe - od samego „Scooby Doo” począwszy, przez „Buffy, Postrach Wampirów” (w pewnym momencie sam bohater tak zaczyna o sobie mówić), wszelkie „Pamiętniki Wampirów” czy inne „Zmierzchy” („Ghostbustersach” już była mowa). Wszystkie jednak ww wymienione produkcje charakteryzuje przewaga elementu młodzieżowego romansu nad gatunkową grozą - tymczasem książka Blake wyjątkowo konkretnie straszy!  Jest cała gama różnego rodzaju upiorów - sama Anna to doskonale znany z dalekowschodnich horrorów (Sadako!) archetyp tzw. „czarnowłosego ducha” (pewnie nie bez znaczenia jest tutaj koreańskie pochodzenie samej Kendare Blake), są sceny pełne grozy i napięcia, jest w końcu mnóstwo krwi i nawet elementy gore.


Otake Young Adult książki walczymy! Nastolatek przeczyta, nie czując się traktowany jak dziecko, dorosły przeczyta nie czując się infantylnie (no, przynajmniej BARDZO infantylnie). Każdemu polecam - to jest zasłużony „instant classic” Ocena bardzo wysoka, ale co poradzić, skoro ubaw z lektury po pachy?


PS.

Jest kontynuacja „Anny” , „Girl Of Nightmares”, niestety, póki co, w Polsce niewydana (ktoś?coś?) a w procesie produkcji jest film kinowy. OBY!


PPS.

Kendare Blake „zdradziła III Rzeszę” i pisze teraz, chyba z dużym powodzeniem młodzieżowe fantasy. W polskich księgarniach pojawił się pierwszy tom jej, już całkiem sporego, cyklu „Trzy Mroczne Korony”.

czwartek, 19 maja 2022

Graham Masterton Zemsta Manitou 6/10

 Wszystkie istoty i wszystkie przedmioty mają swojego ducha - tzw. manitou. Taki manitou jest z zasady niezniszczalny i nieśmiertelny, nic zatem dziwnego, że pokonany w pierwszym tomie serii indiański szaman Misquamacus, powraca, by podjąć kolejną próbę przywołania Wielkich Przedwiecznych i zniszczenia w ten sposób świata Białych Najeźdźców. 


+


Bodega Bay w Kalifornii. Ośmiolatki z lokalnej szkoły zaczynają jednocześnie mieć niepokojące, dziwnie zbieżne ze sobą sny, koszmary ukazujące krwawe rytuały i indiańskie masakry osadników.  Jeden z dzieciaków, Toby Fenner, przez sen mamrocze o „dniu ciemnych gwiazd”.

Zaintrygowany sprawą ojciec Tobiego bada te podobieństwa i odkrywa legendę o 20 najpotężniejszych szamanach indiańskich, którzy po śmierci mają „wrócić na ziemię” i odprawić… właśnie rytuał dnia ciemnych gwiazd! Najpotężniejszym z tych czarowników jest niejaki Misquamacus…


Z biegiem czasu sytuacja zmienia się na gorsze. Dzieci zaczynają się niepokojąco, dziwnie zachowywać.  Mają swoje tajemnice a ich wspólne zabawy przypominają plemienne rytuały. Jest jasne, że manitou szamanów opętały ośmiolatków.  Najgorzej dzieje się z samym Tobym - jego właśnie na swą ofiarę wybrał bowiem sam Misquamacus. Potężny czarnoksiężnik dokonuje wściekłego ataku na rodzinę Fennerów - brutalnie gwałci (pod postacią…prześcieradła - sic!) Susan Fenner.

Wezwany lekarz nie do końca jest przekonany do opowieści rozhisteryzowanego męża - sytuacja przypomina raczej ordynarny gwałt małżeński. Neil Fenner, oburzony podejrzeniami, jest tym bardziej zdeterminowany, by ustalić prawdę.

Kontaktuje się z nowojorskim parapsychologiem Harrym Erskine, o którego walce z Manitou wyczytał w trakcie badania akt, i prosi go o pomoc. Harry, usłyszawszy o powrocie Misquamacusa, natychmiast przybywa do Bodega Bay wraz z zaprawionym w poprzednich bojach szamanem Śpiewającą Skałą.


Tymczasem opętane przez indiańskie duchy dzieci udają się na wycieczkę autokarową nad jezioro Beryassa. Tam dochodzi do kryzysu…Dzień Ciemnych Gwiazd nadchodzi. Czy samotny John Śpiewająca Skała będzie w stanie przeciwstawić się mocy 20 najpotężniejszych indiańskich czarowników? 


+



Inspiracją dla fabuły pierwszego „Manitou” było „Dziecko Rosemary”. Złowrogi Misquamacus uznał jednak wyraźnie, że skuteczniej będzie, zamiast odradzać się pod postacią kalekiego noworodka, opętać duszę już  odchowanego chłopaka, zważywszy zaś na fakt, że  towarzyszy mu tym razem cała ekipa najpotężniejszych indiańskich szamanów, z których każdy wstępuje w ciało innego dziecka, końcowy efekt fabularny przypomina skrzyżowanie „Omena” z „Wioską Przeklętych”.


„Omenowo-poltergeistowa” jest pierwsza część powieści, kiedy to fabuła koncentruje się na rodzinie Fennerów, na kolejnych emanacjach Misquamacusa, na stopniowo pogłębiającym się procesie opętania chłopca. Finałem tej części jest atak szamana i gwałt Susan Fenner (nb. widać zmiany obyczajowości. Wezwany lekarz, owszem patrzy na męża krzywo, bajdom o „niewidzialnym demonie” nie bardzo daje wiarę, ale wyraźnie traktuje sprawę jako „prywatną” i „domową”. W dzisiejszych czasach sprawa musiałaby się zakończyć natychmiastowym wezwaniem policji i aresztowaniem Fennera, co zresztą nadałoby akcji powieści innej, ciekawej dynamiki).


Od momentu, kiedy cała klasa zaczyna odprawiać indiańskie rytuały, wywoływać demoniczne bóstwa i wspólnie knuć, jak w trakcie wycieczki otworzyć bramy do innych wymiarów, fabuła skręca w kierunku znanym z „Wioski Przeklętych” (a dokładnie z jej literackiego pierwowzoru - „Kukułczych Jaj Z Midwich” Johna Wyndhama). Końcowa zaś rozgrywka nad jeziorem Beryassa to już jazda bez trzymanki przez lovecraftowskie uniwersum - dość napisać, że na scenie pojawią się i Yog-Sothoth (Ossadagowah) i sam Wielki Cthulhu (Ka-Tua-Hu-Lu)

Niestety, finałowy pojedynek w stylu Grand Guignol jest trochę rozczarowujący. O ile „manitou chrześcijańskiego komputera” występujący w pierwszym „Manitou” był przynajmniej zdrowo (w stylu godnym samego Guya N. Smitha) odjechany, o tyle „duchy pomordowanych białych” ratujące dzień w „Zemście Manitou” wypadły raczej blado i nieprzekonująco. 


Nie ma się co czepiać pulpowej powieści o kreację bohaterów - książeczki Mastertona mają przede wszystkim bawić żywą akcją, niemniej rodzina Fennerów jest opisana całkiem zgrabnie, łatwo z nimi sympatyzować i przejmować się ich losami. Gorzej jednak tym razem wypada Harry Erskine, Jego postać jest zupełnie niewykorzystana, zbudowana  na dosłownie jednym grepsie - nieustannym jaraniu szlugów, do fabuły wnosi jedynie średnio dowcipne one-linery i komentarze.


„Zemsta Manitou” to taki typowy mastertonowy średniak. Jak zwykle sprawne, energiczne pióro - to dobrze, nieszczególnie oryginalny pomysł i banalna fabuła - to gorzej. Dla fanów Mastiego i Złotej Ery będzie OK, miłośnicy Lovecrafta nie powinni jednak robić sobie większych nadziei.

niedziela, 15 maja 2022

Szymon Majcherowicz Otwieram Oczy 8/10

Strach. Obrzydzenie. Niepokój. Debiutancki zbiór Szymona Majcherowicza „Otwieram Oczy”wywołuje wszystkie te, bliskie fanom grozy, (a znane z nazwy pewnego krakowskiego festiwalu literackiego), emocje. Znakomicie napisana, czarniejsza od black metalu proza; wielbicieli artystycznego weird fiction zachwyci jej poważna tematyka i wyrafinowana forma, zwolenników „konkretnego” horroru duża intensywność fabuł i kondensacja strachu, wszystkich zaś niezwykła świeżość pomysłów i znakomite twisty fabularne.


„Otwieram Oczy” to zbiór opowiadań, ale zbiór „koncepcyjny”, spójny artystycznie. Wszystkie zawarte w nim teksty łączy wspólny temat - trauma. Czy będzie to rozpad rodziny w oczach dziecka, śmierć najbliższej osoby, koszmar pedofilii czy  upokorzenie - urazy te pozostawią otwartą ranę w psychice bohaterów, zmienią, zniszczą ich życie. 


Na początek „Zaćmienie”. Młody chłopiec, jeszcze dziecko, postawiony jest wobec zasadniczej zmiany w jego życiu. Ojciec znika - chłopiec dowiaduje się, że umarł - a w jego miejsce zaczyna pojawiać się w domu inny mężczyzna. Silny, wesoły, cierpliwy, otwarty - imponuje  chłopcu, przyciąga jego uwagę, budzi sympatię. Jest, wstyd przyznać, znacznie lepszym kompanem i opiekunem, niż prawdziwy ojciec. 

Pewnego wieczoru dzieciak dowiaduje się jednak ze zgrozą, że mężczyzna „przyjaźni się” nie tylko z nim, że w domu jest jeszcze mama; nakrywa dorosłych pogrążonych w dzikim akcie seksualnym. Przeżycie stanowi dla niego szok…

+

„Zaćmienie” napisane jest bardzo dobrze, energicznie, sceny grozy (ataki „tytułowej” ćmy) mają odpowiednią energię, ale od strony zamysłu artystycznego przekonuje chyba najmniej (aczkolwiek spotkałem się z głosami, że to najlepsze, najbardziej „poetyckie” opowiadanie z całego zbioru). Dość trudno zrozumieć głębię traumy bohatera (w końcu sytuacja w nim opisana nie należy do wyjątkowo rzadkich, raczej można się spodziewać westchnięcia „ech, życie” niż trwale dewastujący psychikę uraz), a i symbolika agresywnej ćmy wydaje się niezbyt przekonująca.


Ale dobra - pierwsze śliwki robaczywki. Prawdziwa black metalowa nawałnica zaczyna się od drugiego opowiadania - „Sąsiadka”!

+

Młoda, szczęśliwa, zakochana para wprowadza się do mieszkania w bloku. Pewnego dnia w windzie poznają staruszkę mieszkającą w sąsiednim mieszkaniu. Kobieta wydaje się bardzo przyjazna, ale młodzi wyczuwają jakiś fałsz ukryty za uprzejmym uśmiechem.

Wkrótce zaczynają im dokuczać drobne, ale z upływem czasu coraz bardziej męczące zdarzenia; ktoś smaruje ich klamkę tłuszczem, ktoś rozpuszcza złośliwe plotki na ich temat, ktoś wulgarnym napisem na ścianie obraża dziewczynę. 

Kiedy ta, pewnego dnia, wykończona kolejnym wrogim wydarzeniem spędza weekend u swej przyjaciółki, sąsiadka odwiedza samotnego mężczyznę. Kobieta czyni mu niesmaczne awanse usiłuje wprosić się na noc do mieszkania a jego odmowa wywołuje wrogość i nieokreślone groźby.

Wkrótce na parę spada tragedia - dziewczyna umiera, po krótkiej walce z chorobą, na nowotwór mózgu.  Oszołomiony tragedią mężczyzna pozostaje w mieszkaniu sam. Pewnego dnia, w windzie, spotyka starą sąsiadkę, która demonicznie szepcze mu prosto w twarz „to ją zavbiłam!”…

+

Brrrrr!!! Koszmar! Cóż za przerażające opowiadanie! Straszy rzeczywistym zagrożeniem (kto się nie boi, że umrze na Jakąś Straszliwą Chorobę?), straszy sąsiedzką paranoją rodem z filmów Polańskiego („Dziecko Rosemary”, „Lokator”), budzi lęk przed czarami, śmiertelną magią, budzi obrzydzenie - na granicy wymiotów - przy opisach szamańskich rytuałów. Zachwycające świeże spojrzenie na literacką grozę, na motyw czarownicy (o ileż dojrzalsze i ciekawsze niż popularny „Inkub”!), z  dalekim echem ewersowskiego „Pająka” w finale.

PS.

Czujny koneser horroru doceni scenę  seksu -  rodem z „Czadu” Stefana Grabińskiego! 


Wydawałoby się, że po takim daniu ciężko o coś równie mocnego, ale tytułowe opowiadanie zbioru - „Otwieram Oczy” - dorównuje „Sąsiadce” zarówno mroczą tematyką jak i kondensacją grozy.

+

Bohater przybywa do Świdnicy, miasta swego dzieciństwa, w poszukiwaniu źródła traumy dręczącej jego psychikę. Jako dziecko był tutaj poddawany przez swych opiekunów aktom brutalnej pedofilii. Uraz wyparł z jego pamięci większość koszmarnych wspomnień, chce jednak do nich dotrzeć podczas magicznych rytuałów, którym poddaje się w ruinie domostwa, w którym onegdaj mieszkał. 

Na ulicach Świdnicy spotka samego Szatana (pod postacią lokalnego złotnika), spotka też dojrzałą, ale wciąż jeszcze atrakcyjną czarownicę (tak, znowu będzie seks). Każde z nich pomoże mu na drodze do prawdy, do finałowego koszmarnego odkrycia… 

+

Kapitalny setting - zacichła Świdnica, „nawiedzony” dom, atmosfera gęstniejące tajemnicy, świetna konstrukcja wiodąca do ligottiańskiego „zapętlonego” finału w upiornej piwnicy, ponura, depresyjna tematyka - „Otwieram Oczy” to nie tylko znakomity horror, to kawał świetnej literatury „mainstreamowej”. Do tego rewelacyjnie napisana! Zresztą oddajmy głos samemu autorowi - oto opis świdnickiej inkarnacji Szatana : „Taki tam człeczyna, przeżuwacz schaboszczaków, szary niczym papier do pakowania przesyłek kurierskich. Jedyne przeżycie, do którego powraca bez obrzydzenia, to autograf od Niemena w siedemdziesiątym czwartym”. 


Weird rzadko kreuje ciekawe postaci (sprawdzić, czy nie „Ćma” Jakuba Bielawskiego”) - nie to jest głównym zadaniem tego nurtu literatury -  ale Ewa, bohaterka „Kuli”, ostatniego opowiadania z „Otwieram Oczy” to właśnie postać niczym z powieści Stephena Kinga - pełnokrwista, ciekawa, przyciągająca uwagę czytelnika-  taka, którą można polubić, której losy są przejmujące

Kobieta wyprowadza się wraz mężem na wieś, by tutaj oddawać się w spokoju pielęgnacji ulubionego ogrodu. Pewnego dnia podczas prac zauważa koło siebie tajemniczą pomarańczową kulę. Ewa jest bardzo podatna na wszelkiego rodzaju teorie spiskowe, rzuca się zatem w otchłań internetu, by tutaj już po chwili guglowania dotrzeć do Strasznej Prawdy. Tak - widok Pomarańczowej Kuli zwiastuje, dokładnie po upływie 18 dni, samobójczą śmierć osoby, która ją ujrzała (bardzo efektowne nawiązanie do motywu fabularnego znanego z „Ringu”). 

Ewa nawiązuje kontakt z podobnie „oświeconym” weteranem teorii spiskowych prawnikiem z Sosnowca (uchacha). Mężczyzna omawia namiętnie w sieci różne aspekty zagadnienia - sam  również  widział kulę, więc zagrożenie dotyczy go osobiście. Niemniej żartuje on z sytuacji - stanowczo ogłasza, że nie zamierza popełniać samobójstwa.

Niestety, dzień po upływie terminu w sieci pojawia się informacja o tragicznej śmierci prawnika….przerażona Ewa chce o wszystkim poinformować męża, chce, by ten feralnego dnia został z nią w domu….Ten całą sytuację uznaje za wymysł znerwicowanej żony. Co przerażające, z sieci znikają wszelkie informacje dotyczące Pomarańczowej Kuli czy samobójczej śmierci mężczyzny …. czy Ewa jest uwięzona w klatce swych urojeń ? Czy narastające w niej  podejrzenie, ze mąż zdradza ją z inną kobieta, też jest tylko urojeniem???

+

„Kula” jest trochę nierówna. Po świetnej, paranoicznej części „spiskowej” fabuła się nieco załamuje, pojawia się znacznie mniej przekonujący wątek „traumy upokorzenia” - wątek nieco jakby sztucznie połączony z tematem „pomarańczowej kuli”, ale znakomity, przerażający finał opowiadania (ponownie kłania się Ligotti) rozwieje wszelkie zastrzeżenia.



Jeszcze jedna uwaga. Weird fiction to literatura raczej elitarna, niż egalitarna, to literatura artystyczna, a nie rozrywkowa. Dotyczy to nie tylko tematyki ale i samego stylu. Próg wejścia ustawiony jest wysoko - czytelników wita wyrafinowana, misterna, wymagająca  czasem maksymalnego skupienia, wręcz mozołu, fraza. Co jednak zaskakujące, Majcherowicz, wciąż pisząc pięknie,  bardzo lekko i bardzo „reader friendly”. To się znakomicie czyta!


PS.

Kiedy kilkanaście lat temu wylewałem krwawe łzy nad lekturą „Plamy Na Suficie” Piotra Zaremby myślałem, że to już tak być musi, że widocznie Polska nie jest krjem stworzonym do tego, żeby tu powstawały dobre horrory. Dziś sytuacja uległa zmianie - dziś, jako fan grozy jestem człowiekiem spełnionym. Polska groza dojrzała, co rusz pojawiają się nowe, świeże, ciekawe tytuły, nowe, świeże nazwiska. Szczególne ożywienie przeżywa zaś nurt weird fiction. Jest zjawiskowa proza Wojciecha Guni, jest Jakub Bielawskiego, są  Anna Maria Wybraniec, i Paweł Mateja. Teraz do grona dołącza - na pełnej petardzie Szymon Majcherowicz.


środa, 11 maja 2022

Robert McCammon Godzina Wilka 7/10

 Znakomita wojenna powieść sensacyjna, opisująca przygody angielskiego agenta usiłującego powstrzymać atak kolejnej hitlerowskiej wunderwaffe (a jakże!), mogący udaremnić inwazję w Normandii i zmienić losy wojny. Aha, ten agent jest … rosyjskim wilkołakiem (bum).


+


Wiosna 1944, alianci przygotowują się do przekroczenia kanału La Manche i do otwarcia drugiego frontu w okupowanej Francji. Brytyjski agent operujący w Paryżu przesyła jednak do Centrali niepokojące informacje o przygotowywanej przez Niemców tajemniczej broni, której użycie ma zatrzymać inwazję.

Do Francji wysłany zostaje brytyjski Agent Specjalny (nie, nie 007, ale bardzo blisko), Michael Gallatin. Ma on ustalić fakty i podjąć Stosowne Działania Zapobiegawcze (przy okazji ma on na oku prywatę - pragnie zemścić się na niemieckim agencie, który doprowadził do śmierci kochanki Gallatina).

Z kłopotami, ale Michaelowi udaje się przedostać do Paryża i  nawiązać kontakt z agentem. W trakcie wymiany informacji mającej miejsce w Operze Paryskiej dowiaduje się, że z planami wunderwaffe, (o kryptonimie „Żelazna Pięść”) związany jest pułkownik SS Jerek Blok (sic!, co za imię). Podczas spotkania interweniuje niemiecki kontrwywiad - w strzelaninie agent ginie, Gallatinowi w ucieczce pomaga zaś jego tajna moc….


Tak - nasz Bond (historycznie bardziej nawet byłby to Hans Kloss) jest - ihaaaa - wilkołakiem!

(wspomnienia jego dzieciństwa w carskiej Rosji, śmierć rodziców, atak wilkołaka, przemiana chłopaka, dalsze losy i koniec wilczej hordy przeplatają się z wojennymi przygodami Gallatina).


Pokonując kolejne przeszkody, zwalczając kolejnych złych nazioli Michael dociera do Berlina. Tutaj nawiązuje kontakt z kolejnym brytyjskim agentem, o kryptonimie „Echo”. To….znana hitlerowska gwiazda filmowa! Gallatin wkracza na salony III Rzeszy jako narzeczony aktorki,  niemiecki baron, hodowca tulipanów (Bond na pełnej petardzie). Wśród poznanych osób wyróżniają się Harry Sandler, amerykański zdrajca pracujący dla hitlerowskich Niemiec (to on odpowiada za śmierć kochanki Gallatina, to jemu agent poprzysiągł śmierć) i …. złowrogi pułkownik Jerek Blok! 


Michael wraz z zakochaną w nim gwiazdą („och Dżems!”) pokonuje wszystkie przeszkody, piętrzące się im na drodze, ucieka z rąk nazistowskich siepaczy, dociera do tajnej bazy hitlerowców, gdzie produkuje się złowrogie wunderwaffe i - TO NIE JEST SPOJLER! (chyba każdy zna historię II wojny światowej) - oczywiście ratuje świat Zachodu przez okropnym zagrożeniem.  

A Hitler w scenach przypominających legendarny „Upadek” klnie na czym świat stoi…


+


Jedna z zamieszczonych na Lubimy Czytać opinii dotyczących  „Godziny Wilka”  określa powieść jako „Bond wilkołak” i chyba nie można celniej ująć jej fabuły. Oczywiście, historycznie bliżej byłoby tu postaci Hansa Klossa, niemniej rozliczne przygody Michaela Gallatina są uderzająco wręcz zbliżone do formuły agenta 007. Przebieranki, piękna „bond girl” u boku, złowrodzy villaini (błyskający srebrnymi zębami Blok, gigant Stiefel, szalony łowca Sandler), komiksowy-  zdecydowanie „larger than life” rozmach kolejnych wydarzeń i przygód - wszystko wskazuje na trop wiodący już nawet nie do powieści Iana Fleminga, a wręcz do serii filmów. 


Tak właśnie bondowska formuła ratuje fabułę, pełną takich nieprawdopodobieństw i groteskowych wręcz scen, że traktowana poważnie bardzo nadwerężałaby „zawieszenie niewiary” czytelnika. Niemiecki ruch oporu, swą siłą i zorganizowaniem przypominający raczej wojska Jospia Broz Tito w Jugosławii (tankietki! samoloty! ihaaa!), gotowy na zdobywanie obozów koncentracyjnych pod samym Berlinem, groteskowa (mimo makabry) wunderwaffe, no i finał na pokładzie nurkującego, płonącego samoloty -  to patenty wprost z filmów z 007.

Oprócz przygód Jamesa Bonda w trakcie lektury, w tych bardziej poważnych fragmentach fabuły przypomną się również wojenne dramaty sensacyjne Alistaira MacLeana (Działa Nawarony, Tylko Dla Orłów).


Wspomnienia wilkołaka, życie w watasze, wzajemne relacje, troski i przygody przypomną z kolei dziecięce „psie” książki  - „Włóczęgi Północy” i  „Biały Kieł” a nawet „Wodnikowe Wzgórze” (no jasne, zamiast królików są wilkołaki).


Tylko….gdzie tu horror? Ano właśnie. „Godzina Wilka” to świetnie prowadzona, komiksowa wojenna powieść przygodowa z elementami fantasy, opowiada ona - i owszem - o wilkołaku, ale grozy w jej fabule jest mniej więcej tyle, ile w sadze Stephanie Meyer „Zmierzch”! Czasem wręcz można odnieść wrażenie, że ten „wilkołak” przeszkadza McCammonowi w prowadzeniu akcji (absurdalna scena ucieczki z obozu, kiedy Gallatin oddala się od swych wybawców tylko po to, by się móc przemienić w wilka!). Niemniej to bez większego znaczenia, czyta się powiem powieść doskonale i zapartym tchem. 

*

Jasne, ogólnie rzecz biorąc to Stephen King jest najlepszym bajarzem świata, „nawet książkę telefoniczną zmieniłby w arcydzieło czytania”, i w takich elementach warsztatu, jak tworzenie postaci, opisy codziennego życia, itp. nikt mu nie doskoczy. Ale w jednej dziedzinie - w  napędzanej adrenaliną szybkiej akcji, McCammon mocno rzuca mu wyzwanie. „Godzina Wilka” to kolejny (po „Łabędzim Śpiewie”) tego przykład. Znakomita fabularnie, przygodowo, energiczna akcja mknie na złamanie karku, ani chwili nie można się zatrzymać. Ciekawi, przyciągający uwagę i sympatię bohaterowie, Czarniejsi Od Nocy villaini, no i ten trzęsący się Hitler -   To się CZYTA, i to JAK!


Bardzo gorąco polecam. W sumie już KANON.



Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...