Znakomita wojenna powieść sensacyjna, opisująca przygody angielskiego agenta usiłującego powstrzymać atak kolejnej hitlerowskiej wunderwaffe (a jakże!), mogący udaremnić inwazję w Normandii i zmienić losy wojny. Aha, ten agent jest … rosyjskim wilkołakiem (bum).
+
Wiosna 1944, alianci przygotowują się do przekroczenia kanału La Manche i do otwarcia drugiego frontu w okupowanej Francji. Brytyjski agent operujący w Paryżu przesyła jednak do Centrali niepokojące informacje o przygotowywanej przez Niemców tajemniczej broni, której użycie ma zatrzymać inwazję.
Do Francji wysłany zostaje brytyjski Agent Specjalny (nie, nie 007, ale bardzo blisko), Michael Gallatin. Ma on ustalić fakty i podjąć Stosowne Działania Zapobiegawcze (przy okazji ma on na oku prywatę - pragnie zemścić się na niemieckim agencie, który doprowadził do śmierci kochanki Gallatina).
Z kłopotami, ale Michaelowi udaje się przedostać do Paryża i nawiązać kontakt z agentem. W trakcie wymiany informacji mającej miejsce w Operze Paryskiej dowiaduje się, że z planami wunderwaffe, (o kryptonimie „Żelazna Pięść”) związany jest pułkownik SS Jerek Blok (sic!, co za imię). Podczas spotkania interweniuje niemiecki kontrwywiad - w strzelaninie agent ginie, Gallatinowi w ucieczce pomaga zaś jego tajna moc….
Tak - nasz Bond (historycznie bardziej nawet byłby to Hans Kloss) jest - ihaaaa - wilkołakiem!
(wspomnienia jego dzieciństwa w carskiej Rosji, śmierć rodziców, atak wilkołaka, przemiana chłopaka, dalsze losy i koniec wilczej hordy przeplatają się z wojennymi przygodami Gallatina).
Pokonując kolejne przeszkody, zwalczając kolejnych złych nazioli Michael dociera do Berlina. Tutaj nawiązuje kontakt z kolejnym brytyjskim agentem, o kryptonimie „Echo”. To….znana hitlerowska gwiazda filmowa! Gallatin wkracza na salony III Rzeszy jako narzeczony aktorki, niemiecki baron, hodowca tulipanów (Bond na pełnej petardzie). Wśród poznanych osób wyróżniają się Harry Sandler, amerykański zdrajca pracujący dla hitlerowskich Niemiec (to on odpowiada za śmierć kochanki Gallatina, to jemu agent poprzysiągł śmierć) i …. złowrogi pułkownik Jerek Blok!
Michael wraz z zakochaną w nim gwiazdą („och Dżems!”) pokonuje wszystkie przeszkody, piętrzące się im na drodze, ucieka z rąk nazistowskich siepaczy, dociera do tajnej bazy hitlerowców, gdzie produkuje się złowrogie wunderwaffe i - TO NIE JEST SPOJLER! (chyba każdy zna historię II wojny światowej) - oczywiście ratuje świat Zachodu przez okropnym zagrożeniem.
A Hitler w scenach przypominających legendarny „Upadek” klnie na czym świat stoi…
+
Jedna z zamieszczonych na Lubimy Czytać opinii dotyczących „Godziny Wilka” określa powieść jako „Bond wilkołak” i chyba nie można celniej ująć jej fabuły. Oczywiście, historycznie bliżej byłoby tu postaci Hansa Klossa, niemniej rozliczne przygody Michaela Gallatina są uderzająco wręcz zbliżone do formuły agenta 007. Przebieranki, piękna „bond girl” u boku, złowrodzy villaini (błyskający srebrnymi zębami Blok, gigant Stiefel, szalony łowca Sandler), komiksowy- zdecydowanie „larger than life” rozmach kolejnych wydarzeń i przygód - wszystko wskazuje na trop wiodący już nawet nie do powieści Iana Fleminga, a wręcz do serii filmów.
Tak właśnie bondowska formuła ratuje fabułę, pełną takich nieprawdopodobieństw i groteskowych wręcz scen, że traktowana poważnie bardzo nadwerężałaby „zawieszenie niewiary” czytelnika. Niemiecki ruch oporu, swą siłą i zorganizowaniem przypominający raczej wojska Jospia Broz Tito w Jugosławii (tankietki! samoloty! ihaaa!), gotowy na zdobywanie obozów koncentracyjnych pod samym Berlinem, groteskowa (mimo makabry) wunderwaffe, no i finał na pokładzie nurkującego, płonącego samoloty - to patenty wprost z filmów z 007.
Oprócz przygód Jamesa Bonda w trakcie lektury, w tych bardziej poważnych fragmentach fabuły przypomną się również wojenne dramaty sensacyjne Alistaira MacLeana (Działa Nawarony, Tylko Dla Orłów).
Wspomnienia wilkołaka, życie w watasze, wzajemne relacje, troski i przygody przypomną z kolei dziecięce „psie” książki - „Włóczęgi Północy” i „Biały Kieł” a nawet „Wodnikowe Wzgórze” (no jasne, zamiast królików są wilkołaki).
Tylko….gdzie tu horror? Ano właśnie. „Godzina Wilka” to świetnie prowadzona, komiksowa wojenna powieść przygodowa z elementami fantasy, opowiada ona - i owszem - o wilkołaku, ale grozy w jej fabule jest mniej więcej tyle, ile w sadze Stephanie Meyer „Zmierzch”! Czasem wręcz można odnieść wrażenie, że ten „wilkołak” przeszkadza McCammonowi w prowadzeniu akcji (absurdalna scena ucieczki z obozu, kiedy Gallatin oddala się od swych wybawców tylko po to, by się móc przemienić w wilka!). Niemniej to bez większego znaczenia, czyta się powiem powieść doskonale i zapartym tchem.
*
Jasne, ogólnie rzecz biorąc to Stephen King jest najlepszym bajarzem świata, „nawet książkę telefoniczną zmieniłby w arcydzieło czytania”, i w takich elementach warsztatu, jak tworzenie postaci, opisy codziennego życia, itp. nikt mu nie doskoczy. Ale w jednej dziedzinie - w napędzanej adrenaliną szybkiej akcji, McCammon mocno rzuca mu wyzwanie. „Godzina Wilka” to kolejny (po „Łabędzim Śpiewie”) tego przykład. Znakomita fabularnie, przygodowo, energiczna akcja mknie na złamanie karku, ani chwili nie można się zatrzymać. Ciekawi, przyciągający uwagę i sympatię bohaterowie, Czarniejsi Od Nocy villaini, no i ten trzęsący się Hitler - To się CZYTA, i to JAK!
Bardzo gorąco polecam. W sumie już KANON.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz