Fani grozy (wśród nich i piszący te słowa) mają poczucie pewnej wyjątkowości, „ekscentryczności” swych gustów, stąd ze zrozumiałą rezerwą podchodzą oni do tytułów okupujących szczyty mainstreamowych list przebojów literackich - niekoniecznie to, co czytają szerokie masy czytelnicze jest bowiem tym, co trafia w szczególne gusta horror maniaków. Jednak w wypadku Jonathana Carrolla, autora cieszącego się swego czasu w Polsce histeryczną, wręcz „mrozowo-lipińską” popularnością, akurat „vox populi” faktycznie bywał „vox dei”. A już na pewno tak jest podczas lektury „Krainy Chichów”, jego przebojowego debiutu - brawurowej mieszanki mainstreamowego romansu, fantasy i niepokojącego weird fiction, w samym finale przechodzącego w czysty horror.
+
Thomas Abbey jest nauczycielem literatury angielskiej a jednocześnie zaprzysięgłym fanem Marshalla France, autora fantastycznych powieści młodzieżowych. Podczas szperania w antykwariacie w poszukiwaniu rzadkich wydań swego idola poznaje Saxony, dziewczynę równie mocno zafascynowaną postacią France’a. Od słowa do słowa nawiązuje się romans.
Saxony okazuje się świetnym researcherem - jej odkrycia mają pomóc Thomasowi w realizacji jego planu - napisaniu biografii słynnego idola. Wprawdzie rozmowy z literackim agentem zmarłego pisarza nie są zachęcające - były już podejmowane próby napisania takiej biografii, ale zakończyły się one klęską na skutek stanowczej odmowy współpracy ze strony córki France’a, Anny - to jednak nie zniechęca Thomasa.
Wspólnie z Saxony przybywają do miasteczka Galen w Mississippi, miejsca, gdzie żył i tworzył France, gdzie do dziś mieszka jego córka. Tam spotykają miłą, przyjazną społeczność, która chętnie otwiera się na nowych gości. Wszyscy z zainteresowaniem przyjmują informację o zamiarach Thomasa - okazuje się, że każdy w miasteczku dobrze znał Marshalla France, każdy ma mnóstwo wspomnień i anegdot z nim związanych. Niemniej potencjalną współpracę wszyscy uzależniają od otrzymania zgody jego córki na prace dotyczące biografii.
Sama Anna France, odmalowana we słowach agenta jako osoba wroga i niemiła, okazuje się przeciwnie, przyjazna, chętna do wspomnień i potencjalnej współpracy. Przede wszystkim jednak córka pisarza jest…. atrakcyjna i uwodzicielska. Niedwuznacznie czyni ona awanse Thomasowi a ten, z przykrością trzeba przyznać, bez większych ceregieli ulega powabom pięknej kobiety.
Biedna Saxony….
Anna zgodę na biografię uzależnia od próbki literackiej. Thomas zdaje ten egzamin - pierwszy rozdział okazuje się tak dobry, że uzyskuje on zgodę na dalszą pracę..
Nad Galen unosi się klimat tajemnicy, pewnego niepokoju i szczególnej „dziwności”. Gdy wydarzy się tragedia - w wypadku samochodowym zginie młody chłopiec - nie wzruszy ona nikogo z mieszkańców miasteczka (nawet rodziny ofiary!); wszyscy są zmartwieni tylko faktem, że „to nie tak powinno być”.
Wkrótce przybysze zauważają dziwne zbieżności pomiędzy miasteczkiem a twórczością France’a. Bohaterowie jego powieści okazują się mieć odpowiedniki w realnym życiu, ich topografia przypomina tą z miasteczka. I dlaczego w Galen jest tyle bullterierów???
W międzyczasie trójkąt uczuciowy zaczyna być problemem dla Thomasa. Tak sama Anna, jak i inni mieszkańcy Galen sugerują, że Saxony powinna opuścić miasteczko, że jej dalszy pobyt jest nie tylko niewskazany, ale wręcz może zaszkodzić jej zdrowiu. W końcu dziewczyna wyjeżdża.
Praca Thomasa powoli, ale posuwa się naprzód. Pewnego dnia jednak Wielka Tajemnica unosząca się nad Galen wybucha mu prosto w twarz….
+
Dziki autorom takim jak Jonathan Carroll literatura niepokoju, literatura nadnaturalna, przetrwała potężny kryzys wydawniczy, krach Złotej Ery Horroru. Wtedy, kiedy nakłady książek fantastycznych leciały na łeb na szyję, każda kolejny jego tytuł lądował na szczytach list przebojów.
To jest poniekąd zrozumiałe - Carroll pisze elegancko, postępowo, wielkomiejsko, (tak „tvnowsko”) w sposób, który te 20 lat temu był najbardziej na topie i en vogue wśród osób czytających książki (to było jeszcze przed Lipińską, Mrozem i Greyem…). W swych najlepszych jednak momentach Carroll potrafił pisać naprawdę fascynujący weird, balansując pomiędzy grozą a urban fantasy, tak, by celując w Szerokie Masy czytelnicze potrafił (przynajmniej na polską skalę) uwodzić również wymagających czytelników.
A na samym szczycie jego osiągnięć jest właśnie „Kraina Chichów”.
Borze szumiący, jakie to jest dobre! Jak dobrze napisane, jak dobrze wymyślone, jak efektowne i efektywne, jak szeroko rozwijające sieci łowiące fanów! „Kraina” jest w stanie zachwycić każdego - fana współczesnej literatury, miłośnika urban fantasy, horror maniaka. W sumie nie wiem, czemu Carroll nie odniósł sukcesu porównywalnego z Kingiem, pisze bowiem nie gorzej od mistrza z Maine, postaci kreuje nie mniej interesujące, a pomysłowością fabuły - przynajmniej w wypadku „Krainy Chichów” nawet go przebija.
Najtrudniej odpowiedzieć na pytanie, czy to jest „horror”. Czy to jest w ogóle jest powieść „gatunkowa”? Przez 2/3 swej długości „Kraina Chichów” to po prostu doskonale napisana powieść realistyczna, „mainstream”, która nagle, w cudownie wymyślonym momencie (każdy, czytelnik aż podskoczy w tej chwili z zaskoczenia!) przechodzi w intrygujące fantasy, napędzane obłędnie dobrze poprowadzonym pomysłem „autora tworzącego otaczającą go rzeczywistość”. Tonacja powieści jednak nadal pozostaje ciepła, spokojna, jest raczej „cudownie” niż „niesamowicie”. Aż to nagle, dosłownie na ostatnich stronach, pogodne jesienne niebo nad Galen zaciąga się mrocznymi chmurami, atmosfera tężeje z akapitu na akapit by finał powitał czytelnika koncertową dawką czystej wody horroru. Wspaniały, wręcz idealny miks.
Kapitalne są kreacje głównych bohaterów - przy czym nie znaczy to, że są to postaci pozytywne! O ile Saxony budzi u czytelnika sympatię, a zbiegiem stron wręcz współczucie to główny bohater, Thomas, to wyjątkowej klasy gnida! Sposób, w jaki traktuje Saxony, jej lekceważenie, jawna zdrada, rodzi w trakcie lektury autentyczne zażenowanie - no co za słabizna!
Trudno też uznać za postać pozytywną Annę France - jest cyniczna, okrutna, bez krztyny zawahania odbija mężczyznę innej; traktuje go zresztą skrajnie przedmiotowo, jak zabawkę, jawnie
To książka do zakochania, całkiem blisko koncepcji „wielkiego buka”, warta systematycznego powracania i jej odświeżania (czytałem właśnie trzeci raz!). Nie sposób się oderwać - to lektura na dosłownie jedno (no, dwa) posiedzenia.
PS.
Główny pomysł horroru „W Paszczy Szaleństwa” Johna Carpentera jest tożsamy z „Krainą Chichów”, możliwe też, że właśnie „Kraina” i koncepcja pisarza tworzącego ze świadomością, że po zakończeniu dzieła czeka go śmierć zainspirowała samego Stephena Kinga i jego „Misery”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz