piątek, 29 marca 2019

Graham Masterton Śmiertelne Sny 6/10

Druga część komiksowego horroru młodzieżowego opisującego przygody Wojowników Nocy w sennych krainach i ich zmagania z kolejnym zrodzonym wśród koszmarów monstrum.
+
Brutalny nocny atak na młode małżeństwo doprowadza do tragedii. Kobieta zostaje zamordowana, a jej mąż, na skutek odniesionych obrażeń, zostaje prawie całkowicie sparaliżowany. Syn mężczyzny trafia pod opiekę znajomych, również oni giną jednak w kolejnym nocnym napadzie. Wszystko wskazuje na udział dziecka w zbrodniach; by wyjaśnić, w jaki sposób chłopczyk mógłby być w to zamieszany, zostaje on poddany badaniom w szpitalu psychiatrycznym.
W trakcie badania wychodzi na jaw, że w podświadomości malca żyje mroczne, przerażające monstrum, które podczas snu potrafi przedostać się do świata rzeczywistego. By powstrzymać potwora konieczna będzie interwencja Wojowników Nocy, ludzi obdarzonych specjalnymi mocami, podróżujących przez sny i toczących tam boje z Siłami Zła. Znany już z pierwszej części cyklu ("Wojownicy Nocy" właśnie) hermafrodytyczny "anioł" Springer powołuje nową drużynę, złożoną tym razem z uwięzionych na wózkach, pozbawionych możliwości ruchu inwalidów (w krainach snu dysponują oni wspaniałym zdrowiem).
+
"Smiertelne Sny" to całkiem udany młodzieżowy horror przygodowy. Z akcentem właśnie na słowo "młodzieżowy". Główny pomysł fabularny kojarzy się mocno z kierowanym głównie do nastolatków  filmowym cyklem "Koszmar z Elm Street", młodzieżowe też (żeby nie napisać dziecinne) są "moce" i zachowania Wojowników Nocy. Dla potrzeb rynku "young adult" Masterton pozbawił nawet powieść (co u niego mocno nietypowe) elementów i wątków erotycznych. Do tego główne monstrum w powieści nieodparcie kojarzy się ze znaną z dziecięcych koszmarów Buką - choć przyznać należy, że opisy jego kolejnych ataków są odpowiednio brutalne i przerażające.
Przygody Wojowników Nocy są wymyślone z wyobraźnią a akcja żywo pędzi naprzód, z gracją prześlizgując się nad co bardziej nonsensownymi pomysłami fabularnymi. Dodatkowy plus za ciekawy pomysł z inwalidami jako głównymi bohaterami toczonych walk - to ładnie wymyślony i efektownie opisany motyw. Momentami i tutaj wiarygodność historii trzeszczy (zwłaszcza w wątku uczucia rodzącego się w mgnieniu oka pomiędzy piękną panią doktor a całkowicie sparaliżowanym, świeżo owdowiałym ojcem chłopczyka) no, ale nie ma się co czepiać, w sumie to w zbożnej intencji...


Trudno ocenić książkę wyżej niż 6/10, ostatecznie to tylko młodzieżowa pulpa, ale napisana jest ona sprawnie, szybko się czyta i naprawdę może przypaść do gustu. Solidny Masti. 

wtorek, 26 marca 2019

Guy N Smith Odraza 8/10

"Odraza" to jest to, co w Guyu tygrysy lubią najbardziej - megacampowy fun w stylu Grand Guignol, odrażający (zgodnie z nazwą) robaczo-płazi animal attack spod pióra boskiego Guya, bez krztyny sensu czy fabuły, za to skrzący się obrzydliwościami, groteską i przewrotnym angielskim poczuciem humoru.
+
W okolicach walijskiej wioski Pen-y-Cwm wszystkie owady i płazy (jedynym przyjętym przez guja kryterium jest tutaj fizyczna obrzydliwość) zostają na skutek chemicznych eksperymentów kilkakrotnie powiększone. Niekontrolowany rozrost ma doprowadzić do ich wyginięcia ( ? - don't ask me - to Guy tak wymyślił). Coś poszło jednak źle, zmutowane insekty nie giną, natomiast wszystkie stają się "przepełnionymi nienawiścią" (don't ask me...) morderczymi potworami, których jedynym celem jest pożarcie mieszkańców wioski.
I zaczyna się jazda ! Kleszcze, muchy, skorki, gąsienice, mrówki, żaby, jelonki (!) w nienawistnej żądzy krwi rzucają się na przygodne ofiary - samotnie mieszkająca staruszkę, matkę samotnie wychowującą syna,  parę podróżników w samochodzie, dzieci w szkole, młodzieńca na randce z przygodnie poznaną w dyskotece dziewczyną, zaniedbywaną żonę, w końcu wiernych w miejscowym kościele. Ostatecznie przewrotna sprawiedliwość zatriumfuje, władze państwowe jednak w panice podejmują nerwowe decyzje...
+
W tego rodzaju pisaniu Guy jest naprawdę mistrzem. Fabuły prawie w ogóle nie ma, wiodących bohaterów także, jedna brutalna scena przemocy ściga następną, a wszystko w klimacie totalnego absurdu i groteski. Do tego galeria dziwacznych i śmiesznych,  klasycznych dla Guya postaci, no i mnóstwo złośliwego humoru. Naprawdę,"Odraza" to jedna z najzabawniejszych książek Smitha ( a konkurencja jest poważna !), momentami zaśmiewałem się do łez (scena "gwałtu" przez mrówki, czy randa młodzieńca z dobrego domu z "koleżanką" to prawdziwe "perły). przy czym wszystko sprawnie i całkiem umiejętnie opisane. Zabawa na sto dwa - prawdziwy blueprint i sewrski wzór dla pulpowych obrzydliwości Tomasza Siwca.
Warto podkreślić, że pod tym całym campowym anturażem Smith ukrył swe zwyczajowe proekologiczne przesłanie - chemia jest zła, chemia powoduje mutacje, prowadzi do chorób i śmierci. temu ostrzeżeniu służy też zaskakujące, ponure, przywołujące wprost katastrofę w indyjskim Bhutalu zakończenie.

#smithoweświry, bierzcie i czytajcie, bo lepiej w te klocki nie można. I know, it's only rock'n'roll, but i like it. Ihaaaaa !


środa, 20 marca 2019

Stephen King To 11/10

Pomnikowe Arcydzieło współczesnej literatury grozy, oczywista i jawna inspiracja dla "Stranger Things", Prawdopodobnie Najlepsza Książka Stephena Kinga (a przynajmniej najlepszy jego horror) - taka naprawdę naj...naj... naj....
- najstraszniejsza (stężenie horroru w horrorze jest naprawdę porażające),
- najbardziej wzruszająca ("To", będąc pełnoprawnym horrorem jest równie pełnoprawnie genialną powieścią obyczajową opisującą koniec dzieciństwa oraz - eksploatowaną przez różnego typu "naszeklasy" nostalgię za młodością) w końcu
- najdoskonalszą warsztatowo - prawdziwym tour-de-force umiejętności gawędziarskich Kinga, o naprawdę mistrzowskiej konstrukcji (niektóre popisy formalne Stephena zapierają wręcz dech w piersiach.)

Last but not least - jest też "To" powieścią naj-grubszą (no, prawie najgrubszą), to zdrowo ponad tysiąc stron czytania.

+
Akcja "Tego" jest tak rozległa i wielowątkowa, że w zasadzie wymyka  się szansie na rozsądne streszczenie. Opowieść rozpoczyna się w latach 50-tych. Grupa nastoletnich przyjaciół spędza wspólnie wakacje, bawiąc się, walcząc z prześladującymi ich szkolnymi chuliganami, przede wszystkim zaś usiłując wyjaśnić tajemnicze śmierci, dotykające ich rówieśników w mieście Derry (pomnikowy już, otwierający powieść jump-scare z Pennywisem ukrytym w kanale odpływowym i mordującym małe dziecko).
Wszyscy nastoletni bohaterowie, tworzący tzw. Klub Frajerów, mają za sobą własne przerażające doświadczenia nadprzyrodzone - pojawia się wśród nich m.in. przerażające, opuszczone domostwo, pędzący ulicą w biały dzień "wilkołak", "zombie" kryjące się pod wodą w podmiejskiej stacji pomp, krew tryskająca z kanalizacji, przede wszystkim zaś nawiedzający wszystkich upiorny klaun Pennywise.
Wyjaśnienie wszystkich, łączących się w jedną wielką, upiorną opowieść, wątków doprowadzi Klub Frajerów głęboko w labirynt podmiejskiego systemu kanalizacyjnego, gdzie stoczyć będą musieli walkę z zagrażającym miastu Derry (a tak naprawdę całej ludzkości) Kosmicznym Złem.


Po upływie 27 lat Zło, jak się okazuje, nie pokonane do końca, powraca. Znowu zaczynają w tajemniczych okolicznościach ginąć młodzi ludzie. Nasi przyjaciele, już dorośli, będą musieli zebrać się jeszcze raz, wrócić do miasta swego dzieciństwa i jeszcze raz przeżyć koszmary sprzed lat. Ostateczna walka wymagać będzie ofiar...


+


Bardzo długo zbierałem się do napisania o "To", szukając odpowiednich słów, by oddać mój zachwyt nad tą powieścią. Ona jest tak dobra, że wymyka się jakimkolwiek banalnych pochwałom. Perfekcyjnie wymyślona, znakomicie zbudowana, a napisana tak, że nie sposób się oderwać od lektury, wprost znikająca w oczach. 
Zacznijmy od pomysłu.  Powszechnym złudzeniem jest utożsamienie Zła opisanego w "Tym" wyłącznie z (niewątpliwie malowniczym) demonicznym klaunem Pennywise. Tymczasem Zło w powieści to coś znacznie większego - to taka "summa wszystkich strachów". Ma ono u Kinga wymiar wręcz apokaliptyczny, to kosmiczna, lovecraftowska siła zmierzająca do zniszczenia całej ludzkości. Groteskowy (choć przerażający jak diabli) klaun jest tylko jedną z postaci, pod jaką to Zło występuje. Z równym powiedzeniem będą nim kryjące się pod wodą żywe trupy, wilkołak, krew bluzgająca z rur czy agresywne ptaszydło, w końcu nawet tak groteskowe zdarzenia jak maszerujący plastikowy pomnik Paula Bunyana. To w końcu również opętani tymże Złem niegodziwi ludzie - brutalna szkolna chuliganeria, uciekający przed  kazirodczym pożądaniem własnej córki w przemoc domową ojciec, w końcu nawet niszcząca syna swą nadopiekuńczością matka. W ten sposób w ramach jednej powieści otrzymujemy zbiór kilkunastu mniejszych rewelacyjnie straszących historii.


By znaleźć miejsce na taki rozmach fabularny, King wykreował w powieści cały tłum pierwszo i drugoplanowych postaci. Wszystkie one, Wszystkie one, niczym głowy wawelskie, mają swe własne indywidualne oblicza, temperamenty, zachowania, swe własne niezależne historie,  z których każda rozwija się w odrębną opowieść.
Właśnie, element obyczajowy w "Tym" jest równie zachwycający, co horror.
Po pierwsze, King oddaje się nostalgicznym wspomnieniom własnego dzieciństwa - lata pięćdziesiąte, ówczesny klimat, zabawy, otoczenie. Każdy czytelnik odda się własnych wspomnieniom (fajnie updatują to produkcje filmowe - serial przenosi akcję w lata 60te, film kinowy zaś w strangerthingsowe ejtisy). W ten sposób powieść nie tylko straszy, ale i wzrusza - każdy może przypomnieć sobie własne lata szkolne, swe emocje, przeżycia czy kłopoty.


Pisząc "To" King musiał mieć poczucie absolutnej mocy pisarskiej. Rozmiar powieści, jej rozmach fabularny, misterna, przebogata konstrukcja balansuje wręcz na granicy literackiej bezczelności. Takie "JA nie dam rady tak napisać? Potrzymajcie mi piwo". I prawdą jest, że w zasadzie wszystkie szarże Kinga się w "Tym" sprawdzają.
Absolutne mistrzostwo warsztatowe Kinga można podziwiać śledząc,jak cały czas przeplata on oba plany czasowe powieści, w których już nie tylko wątki, ale wręcz pojedyncze zdania płynnie przenikają pomiędzy obu narracjami. Tego "przenikania" najbardziej chyba brakuje w adaptacjach filmowych, porządkujących wydarzenia w jednolity strumień wydarzeń.     


Odrębnego omówienia wymaga nie/sławny już finał powieści-  bardzo często kontestowany przez zaskoczonych nim, wręcz zniesmaczonych czytelników (poruszonych zwłaszcza szokującą, z dzisiejszej perspektywy, finałową sceną obyczajową). Osobiście nie podzielam tych zastrzeżeń, uważam zakończenie "Tego" za godne powieści i całkiem udane (przeciwnie do np. cukierkowego do zerzygu finału "Lśnienia"). Owszem tu i ówdzie koncept jest przeszarżowany, nie wszystko spina się w perfekcyjną całość, ale generalnie nie jest źle, w sumie finał TAKIEJ powieści zawsze pozostawić musi duży niedosyt.


"To" wydawane było już zylion razy, nawet budząc tym czasami złość u fanów grozy (czemu znowu TO?). Ale dla powieści tak wyjątkowej klasy warto zrobić wyjątek - niech idzie w świat i szerzy dobrą nowinę.
Hats off, to jest po prostu GENIALNE. Absolutnie ASAP (!!!) konieczna lektura dla KAZDEGO fana horroru. (dla piszących zalecam dodatkowe czytanie pod kątem perfekcyjnej techniki twórczej)




PS.

Należnej sławie "Tego" nieco szkodzi ogromny, nieco z początku zniechęcający rozmiar (ponad 1200 stron!) - siłą rzeczy wkrada się pokusa, by temat opędzlować oglądając film. Dopiero jak się zacznie czytać, to już leci, za to wtedy tak, że zatrzymać się nie można. Podkreślenia wymaga, że żadna z ekranizacji nie oddaje nawet części bogactwa fabularnego powieści.


PPS.
Ciekawe są drogi inspiracji twórczych. Najpierw Stephen King postanowił napisać powieść Draculi we współczesnej Ameryce" - tak powstało "Miasteczko Salem". Później Peter Straub, wykorzystując kingowski schemat "zła przybywającego do małego miasteczka" napisał swą "Upiorną Opowieść". No a w kolejnym ruchu King napisał swą własną wersję, "Upiornej", zbierając w jednej historii wszystkie potwory i straszydła, jakie mu wyobraźnia podpowiadała.





PPPS.

Nie odmówię sobie jadowitego rantu pod adresem pierwszej ekranizacji "Tego" - miniserialu z 1990 roku, z Timem Currym w roli Pennywise'a.
Dla wielu fanów Kinga (czy, szerzej, grozy), serial ten jest wspaniałym przeżyciem pokoleniowym i prawdziwym arcydziełem, ja jednak uważam go za fatalny, infantylny- absolutnie odrażający. Na dekady zraził mnie on (jakże niesprawiedliwie) do prozy Stephena Knga i gdyby nie Olga Kowalska z Wielkiego Buka i jej akcja #kochamykinga, być może nadal tkwiłbym w błędnych uprzedzeniach, wywołanych głównie przez tę durną ekranizację. Telewizyjna estetyka, fatalne aktorstwo (wliczając w to idiotycznie zgrywającego się Tima Curry!), brak poważnej grozy powodowany przede wszystkim przez szereg nieudanych, poważnych zmian w fabule. No sory - nie znoszę pasjami.

czwartek, 7 marca 2019

Guy N. Smith Lalka Manitou 3/10

Żeby znaleźć frajdę w lekturze pulpowych horrorów Guya N. Smitha, trzeba być w szczególnym stanie umysłu. Mieć tolerancję dla błędów, czerpać przewrotną uciechę z zabawnych czy absurdalnych opisów i pomysłów. Niech jednak ręka boska chroni tego, komu się owa perspektywa na chwilę wyłączy. Wtedy cały urok pęka i można się poczuć niczym Alfons Van Worden (bohater Rękopisu Znalezionego W Saragossie) - który po upojnej nocy, zamiast wśród pięknych muzułmanek budzi się w objęciach gnijących wisielców.


Taki właśnie los przydarzył mi się z "Lalką Manitou"....
+
Deszczowy tydzień wakacji na angielskim wybrzeżu. Jedna z nielicznych atrakcji to wędrowne wesołe miasteczko, w którym młoda i atrakcyjna Indianka (tak, indiańska Indianka...) wróży turystom oraz rzeźbi z drewna laleczki. Dziewczyna naprawia wszelkie uszkodzone figury w lunaparku, konie na karuzeli, straszydła w Pałacu Strachu, Puncha i Judy w teatrzyku. Jedną ze swych laleczek, indiański totem, daje w prezencie odwiedzającej miasteczko głuchoniemej dziewczynce.
Wszystkie rzeźby ukrywają w sobie klątwę powstałą z indiańskiej krzywdy, klątwę wymordowanego plemienia, z którego wywodzi się wróżbitka. Czar nabiera mocy po tym, jak indiańską dziewczynę gwałci jeden należących do Hell's Angels bandziorów, którzy pewnego dnia zaatakowali wesołe miasteczko. Rozpoczyna się seria brutalnych, groteskowych morderstw...

+
Mam nieodparte wrażenie, że "Lalka Manitou" powstała wyłącznie jaki szybki grab-a-cash wobec popularnej książki Mastertona. I chyba sam Guy nie wiedział, (i do końca książki się nie dowiedział), co tak naprawdę w niech chciał napisać, jaki miał pomysł na fabułę. Ważne było tylko, by użyć bachniętego Mastiemu tytułu.
W rezultacie powstał ciężkostrawny zakalec, galimatias niedogotowanych pomysłów i kiepskich scen grozy, nie wiodących w żadnym logicznym kierunku.
W powieści bez ładu i składu mieszają się :  Hell's Angels (absolutnie idiotyczna i over wszelki top scena napadu na miasteczko), indiańska klątwa ("manitou"), wcielone  w indiańską dziewczynę i właściciela lunaparku duchy sprzed lat, dzikie zwierzęta i, jako główna atrakcja fabuły - kolekcja morderczych laleczek.
Opisy kolejnych zbrodni są tak nieudolne, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co się tak naprawdę poszczególnym ofiarom przydarzało. Zrozumienia nie ułatwia też zwyczajowo słabe tłumaczenie.


Nie powiem, są plusy. To przede wszystkim, jak często u Smitha bywa, warstwa obyczajowa opowiadanej historii. Swietnie oddany nastrój deszczowych wakacji na angielskim wybrzeżu -  wczasowicze, mimo fatalnej pogody z niezmąconym spokojem korzystający urlopowych atrakcji. Do tego dochodzi kilka zgrabnie stworzonych postaci (na pierwszym planie znudzona sobą rodzina Catlin) i parę dobrych momentów, (w tym przede wszystkim świetny epizod na rollercoasterze).




Nie zmienia to jednak faktu, że główna oś narracji się kupy dupy nie trzyma i jest napisana fatalnie.
W mojej ocenie "Lalka Manitou" to ser na poziomie niesławnego "Śmiertelnego Lotu". Przyznaję, że inni sympatycy twórczości ekscentrycznego Anglika  są dla tej książki znacznie bardziej wyrozumiali, więc niewykluczone, że, tak, jak pisałem na początku po prostu spojrzałem na powieść pod "złym kątem". Niestety, ale męczyłem ją blisko tydzień a samą lekturę wspominam z niechęcią. Tylko 3/10 (z czego punkcik zwyczajowo za samo nazwisko). Unikać.

wtorek, 5 marca 2019

Wojciech Gunia Miasto I Rzeka 8/10

Dziś pojawia się drugie wydanie „Miasta I Rzeki”. Książka to znakomita, warto ją zatem przypomnieć.


Wojciech Gunia - Miasto I Rzeka    8/10

Dom Horroru 2022


„Miasto I Rzeka” to  jeden z najciekawszych, najlepszych tytułów polskiej grozy w XXI wieku, połączenie action thrillera z gęstym weird fiction, pozycja, która zachwyci fanów przygodowego horroru energicznymi fabułami (będą jump scare’y, będzie mnóstwo grozy)  a jednocześnie  sponiewiera mroczne dusze wielbicieli weirdu (będą traumy,   będą tripy wgłąb swej świadomości).  Na książkę składają się dwa większe opowiadania (tzw. „novelle”, fani Stephena Kinga, przypominając sobie „Cztery Pory Roku” będą tutaj zupełnie w domu) - tytułowe „Miasto I Rzeka” oraz „Droga Do Zjednoczenia”. 


+


Bohaterem tytułowego „Miasta I Rzeki” jest … zawodowy morderca. Przybywa on do położonego w odosobnieniu, podupadającego miasteczka w poszukiwaniu niejakiego doktora Zylta. Killer jak to killer, otrzymał od Firmy zlecenie na likwidację Zylta, i to właśnie powinno zaprzątać jego uwagę, okazuje się jednak, że ma on własne plany wiążące się z doktorem…. Szeptana plotka utrzymuje, że naukowiec ten potrafi w jakiś sposób przywracać życie zmarłym, tymczasem nasz bohater pogrążony jest w traumie - niedawno bowiem utracił ukochanego syna. …


Po wielu staraniach niedoszły zamachowiec odnajduje gabinet doktora, gdzie, zamiast wykonać swe zadanie,  poddaje się upiornemu "badaniu",  efektem którego ma być powrót zmarłego dziecka.

W międzyczasie oburzony jego opieszałością tajemniczy zleceniodawca wysyła jego śladem kolejnych zamachowców….


Stephen King napisał "Cmętaż Zwieżąt", Daphne du Maurier napisała "Nie Oglądaj Się Teraz", a Wojciech Gunia napisał "Miasto I Rzekę" -  opowieść o utracie dziecka, o niepogodzeniu się ze stratą, próbach uciszenia bólu. 


W „Mieście I Rzece”proza Guni, mimo że wciąż przesycona mroczną poetyką i pełna artystycznych ambicji charakterystycznych dla weird fiction, jest znacznie bliższa oczekiwaniom bardziej niecierpliwych fanów współczesnego horroru. Narracja jest energiczna, zdania harmonijnie łączą się w przyjazne w lekturze akapity, a żywe dialogi napędzają tempo. 

Bardzo dużo fabularnej akcji, mnóstwo autentycznej grozy i przerażenia, a poważna tematyka opowiadanej historii nie przeszkadza jej wręcz rozrywkowej efektowności - „Miasto I Rzeka” jest, w tym połączeniu, swoistym odpowiednikiem „My Work Is Not Yet Done” Thomasa Lligottiego.


+


W drugim opowiadaniu,  "Drodze Do Zjednoczenia" punktem wyjścia fabuły jest ponownie śledztwo koncentrujące się na poszukiwaniu tajemniczego lekarza. Tym razem narrator próbował będzie dociec przyczyn choroby umysłowej i będącego jej konsekwencją samobójstwa brata. Musi on w tym celu zagłębić się w rodzinną przeszłość, poznać historię życia swego Ojca (this is weird fiction), poznać tajemniczy Zakład Happicha i, wchodząc wgłąb niezwykłych wizji,  odkryć upiorną tajemnicą kryjącą się w piwnicach domu brata ...


"Droga" jest bardziej skoncentrowana na kreowaniu nastroju, niż na szybkiej akcji, więcej w niej niepokoju egzystencjalnego niż rozrywkowych dreszczy grozy. Niemniej również to opowiadanie bardzo konkretnie straszy (szczególnie w pamięci zostaną finałowe sceny w piwnicy rodzinnego domu) i uwodzi atmosferą wszechobecnej tajemnicy.


+


Proza Wojciecha Guni jest bardzo kunsztowna, wyrafinowana, intelektualna. Bogactwo języka, pełna artystycznej ambicji forma wymagają od swego czytelnika maksimum uwagi i skupienia. W zbiorze „Miasto I Rzeka” proza ta, nic nie tracąc swej głębi i gęstwy znaczeń, staje się jednak przystępna i wręcz przyjazna dla czytelnika. Przy czym wciąż podziwiać można konsekwentną aż do bólu, charakterystyczną scenografię - w tym świecie wszystko toczą zgnilizna i pleśń a atmosfera upadku i nadciągającego końca jest przygniatająca. No i kolory! Świat Guni jest zawsze monochromatyczny - tutaj nawet krew jest czarna !


Wojciech Gunia słusznie uznawany jest za mistrza polskiego weird fiction. „Miasto I Rzeka” to kolejny tego dowód. KONIECZNIE!


PS.


Na youtube można obejrzeć intrygującą adaptację „Drogi Do Zjednoczenia” - połączenie teatru, performance i sztuki filmowej, dokonane przez Jarek Klonowski i Studio Grozy z Turku. To część pierwsza widowiska, drugą fani mogli poznać podczas Festiwal Grozy i Fantastyki. Liczę, że i ona finalnie będzie dostępna na YT.


Les Daniels Bez Rozlewu Krwi 5/10

"Bez Rozlewu Krwi" to piąta część sagi opisującej losy wampira don Sebastiana Villaneuvy wędrującego poprzez czas i konfrontującego swój wampiryczny mrok z potwornościami, do jakixch zdolna jest rasa ludzka. Tym razem miejscem akcji są XIXwieczne Indie, okolice Kalkuty.
+
Don Sebastian, tym razem posługujący się nazwiskiem Newcastle, umyka z Londynu,  po przygodach z poprzedniej części cyklu - Yellow Fog (niestety, nie wydanej w Polsce) do kolonialnych Indii.  Sebastian szuka kontaktu z ....boginią Kali; (wiadomix, wspólnota zainteresowań i takie tam), za pośrednictwem poznanego młodego Hindusa trafia do jej kultystów i, zdobywa wśród nich, jako wcielenie bogini, posłuch.
Jego śladem przybywa do Kalkuty pałający żądzą zemsty narzeczony jednej z ofiar wampira.
Na miejscu wspólnie z oddziałem angielskich żołnierzy ratuje przed śmiercią na stosie ofiarnym piękną młodą wdowę. Kiedy dowódca zamierza zgwałcić ocaloną, mężczyzna ucieka z nią w dżunglę by tam napotkać....Sebastiana oczywiście !
Wampir urzeczony pięknością damy porywa ją do zrujnowanej świątyni bogini Kali. Tam dochodzi do finałowego starcia pomiędzy wampirem, rozwścieczonymi uratowaniem wdowy kultystami, szturmującymi Anglikami, mścicielem z Anglii a samą boginią, która postanawia przybrać cielesną powłokę.
+
Mimo odmiennej scenerii, fabuły i klimatu widać wyraźne podobieństwa pomiędzy "Bez Rozlewu Krwi" a otwierającym całą serię "Czarnym Zamkiem". Znowu mamy do czynienia z mieszanką powieści przygodowej i horroru, ponownie fabuła wykazują, że "zwykłe" zło drzemiące w ludzkiej naturze bywa gorsze od nadnaturalnego zła, które reprezentuje sobą wampir. Sam Sebastian wciąż przeplata momenty demonicznej furii ze stanami melancholicznymi, inercją i wampirycznym hamletyzowaniem.
Na początku nawiązania akcji do poprzedniej części cyklu  są tak wyraźne, że momentami jej nieznajomość utrudnia odpow9iednie śledzenie fabuły, z biegiem czasu przypadłość ta się na szczęście zaciera.
Generalnie dużo się w powieści dzieje, akcja jest żywa i dość energiczna. Kilka scen zawiera w sobie odpowiednią dawkę grozy i makabry, generalnie jednak element przygodowo egzotyczny wyraźnie przeważa nad horrorem. Może właśnie dlatego "Bez Rozlewu Krwi" nie wzbudziło we mnie żywszych uczuć. Dobrze napisane, na przyzwoitym poziomie warsztatowym (to nie jest, wbre phantom pressowym pozorom, pulpa), ale trochę Bez Żywszych Uczuć (że z polskiego tytułu zażartuję).
Fani Anne Rice powinni dać szansę wampirowi Lesa Danielsa, również wielbiciele old schoolowych horrorów nie powinni być zawiedzeni, ale tak szczerze, to wydaje się, że nikomu nic ta książka nie urwie.

PS.
"No Blood Spilled", jak i cały cykl przygód don Sebastiana spotyka się generalnie z ciepłymi ocenami anglojęzycznych znawców literackiej grozy (Stephen King, Will Errickson z Too Much Horror Fiction, Grady Hendrix w Paperbacks From Hell). Może zatem jestem zbyt krytyczny ? Za parę złotych można sprawdzić, bo na allegru na pewno książkę można dostać.

PPS.
Polska okładka bardzo mroczna (dużo bardziej niż sama powieść), niezła, ale praktycznie przerysowana z "Niewidzialnego" Guya N. Smitha, wydanego przez Phantom Press rok wcześniej.

PPPS.
"Bez Rozlewu Krwi" wydane było pod sam koniec istnienia Phantom Press. Chwilę potem wydawnictwo musiało się zwinąć z rynku. Szkoda, bo "Srebrna Czaszka" była już w zapowiedziach.

Les Daniels Czarny Zamek 5/10

Les Daniels Czarny Zamek 5/10
"Czarny Zamek", bardziej powieść historyczno -przygodowa niż horror per se, otwiera cały cykl powieści opisujących przygody hiszpańskiego wampira don Sebastiana de Villaneuva, wędrującego poprzez wieki i obserwującego niezmienne okrucieństwo rodzaju ludzkiego
+
Końcówka XV wieku, Hiszpania. Wszędzie szaleje terror religijny. Prowincjonalny inkwizytor Diego de Villanueva zamierza zostać naczelnym hiszpańskim łowcą czarownic. Dopomóc ma mu w tym powstająca księga, która ma opisać sposoby działania i zwalczania czarnej magii (taki hiszpański odpowiednik Młota Na Czarownice). Księgę tworzy jego brat, don Sebastian de Villanueva, uchodzący powszechnie za zmarłego podczas wojny, w rzeczywistości zamieszkujący podziemia tytułowego Czarnego Zamku wampir, żywiący się krwią więźniów Inkwizycji i chroniony przez don Diego.
W rzeczywistości bracia się nienawidzą, Sebastian wini don Diego za śmierć swej żony, zamęczonej przez Inkwizycję, sam inkwizytor zaś czeka tylko na zakończenie prac nad książką, by drewnianym kołkiem przerwać nieczystą egzystencję wampira.
W końcu księga zostaje ukończona. Posłaniec wiezie jej próbny egzemplarz samemu Torquemadzie, podczas gdy w mieście wybucha histeria po tym, jak Sebastian pod postacią ogromnego nietoperza porywa z płonącego stosu skazaną na śmierć młodą czarownicę.
Nadchodzi katastrofa - Torquemada uznaje księgę za bluźnierczą a don Diego staje się podejrzanym o herezję odszczepieńcem. Dochodzi do finałowej konfrontacji, naprzeciw siebie stają były inkwizytor wraz z swymi pomagierami oraz don Sebastian wraz z przemienioną w wampiryczną partnerkę czarownicą.
+
Cykl przygód don Sebastiana jest oparty o konfrontację elementu nadnaturalnego reprezentowanego przez postać wampira z okrucieństwem i okropnościami kryjącymi się w sercach żywych ludzi.
Nie sposób było rozpocząć taką sagę efektowniej, niż opisując mroki hiszpańskiej Inkwizycji. Donosicielstwo, okrucieństwo tortur, obrzydliwe rytuały auto-da-fe, obłuda kleru, terror religijny - wszystko to powoduje, że stojący naprzeciw szalonego świata elegancki wampir i jego wyzwolona towarzyszka jawią się wręcz sympatycznie.
Sam Sebastian to skrzyżowanie hrabiego Draculi z wampirami Anne Rice. Na ogół chłodny, refleksyjny i niezbyt straszny potrafi jednak w razie potrzeby wybuchnąć dziką agresją. Długo wydaje się trochę w cieniu okrutnego brata, w końcowych partiach jednak wyraźnie nad nim przeważa.
Niemniej wyraźnie jednak czegoś mi w "Czarnym Zamku" brakowało. Za mało było akcji jak na powieść historyczno przygodową, za mało z kolei grozy jak na "regularny" horror. Fabuła snuła się dość niespiesznie i przewidywalnie, dopiero w finale nabierając wigoru. Dziwne i nieprzekonujące były zachowania i motywacje głównych bohaterów (ze szczególnym uwzględnieniem samego wampira), a mimo warsztatowej sprawności lektura się trochę ciągnęła i chwilami wręcz męczyła. Stąd ocena końcowa nie za wysoka.
Mimo że Phantom Press wydał "Czarny Zamek" w ramach swej pulpowej serii, przypadnie ona do gustu raczej fanom Anne Rice niż #smithowymświrom. Warte poznania - Stephen King w swym Danse Macabre umieścił książkę w zestawieniu polecanych lektur, ciepło o cyklu wypowiada się również Grady Hendrix w swym "Paperbacks From Hell".
PS.
Za to okładka, jaką zafundował wydawca powieści to prawdziwy koszmar i szczyt złego smaku. Z zasady uwielbiam pulpowy szajs, ale tym razem nawet dla mnie jest to dużo za dużo.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...