czwartek, 31 maja 2018

Victor Hugo Katedra Marii Panny W Paryżu V.S.O.P 10/10

Matkoicórko ! Ależ to dobra książka jest !

"Katedra Marii Panny W Paryżu", powszechnie znana jako "dzwonnik z Notre Dame" to opowieść absolutnie klasyczna, znana chyba wszystkim z różnych adaptacji filmowych, w tym powszechnie znanej disneyowskiej animacji. W skrócie zatem :

Archidiakon katedry paryskiej, Klaudiusz Frollo zakochuje się bez pamięci w mającej zwyczaj tańczyć na ulicach Paryża Cygance Esmeraldzie. Pożąda jej do tego stopnia, że pewnego wieczora, z pomocą swego psio oddanego wychowanka, kalekiego dzwonnika katedralnego Quasimodo, próbuje porwać dziewczynę. Esmeralda zostaje w ostatniej chwili uratowana przez przystojnego kapitana straży Febusa, w którym to ona z kolei zakochuje się bez pamięci. Następnego dnia Esmeralda jako jedyna okazuje litość i podaje wodę uwięzionemu w pręgierzu Quasimodo. W tej chwili również dzwonnik zakochuje się w pięknej i dobrej dziewczynie.

Tragiczny splot namiętności ludzkich jest już gotów do dramatycznego rozwiązania...

Febus wykorzystując uczucie Cyganki umawia się z nią na schadzkę, zostaje w jej trakcie jednak zasztyletowany przez zazdrosnego kanonika. Frollo, targany tragiczną namiętnością,, oskarża Esmeraldę o zamach na kapitana oraz o czary. Wyrok ma być wykonany na placu przed katedrą Notre Dame. W ostatniej chwili jednak do akcji włącza się Quasimodo, ratując dziewczynę i chroniąc w kościelnym azylu.

Istnieje głęboki sens czytania nawet tak bardzo, wydawałoby się, znanych książek. Oryginalny tekst "Katedry Notre Dame" odsłania swe tajemnice i wątki fabularne, zniekształcane, a przede wszystkim zasypywane workami cukru, przez rozliczne adaptacje. Powieść Hugo okazuje się niezwykłym dziełem, ponurym dramatem utworzonym z połączenia romansu, gotyckiej powieści grozy, historii przygodowej a nawet traktatu architektonicznego (!). 
Wszystko w książce zachwyca - wspaniała fabuła, rewelacyjny warsztat literacki, kapitalni, niejednoznaczni bohaterowie, głębia opisywanego dramatu, w końcu nawet porywające opisy średniowiecznego Paryża (fani gry fabularnej Warhammer powinni "Katedrę" przeczytać obowiązkowo dla samego oddania wyglądu i ducha późnogotyckiego miasta). Rzadko można obcować z równą maestrią literacką.

Warto zwrócić uwagę, jak genialnie Hugo panuje nad czytelnikiem, jak bezbłędnie wiedzie go swą narracją przez powieść, zwracając uwagę na te momenty, które z góry Autor zaplanował jako najważniejsze. Warto też wspomnieć mistrzowsko rozegrany, targający emocjami czytelnika, suspens finału powieści, kiedy to pustelnica w dramatycznej rozmowie z królewskim siepaczem chce uratować Esmeraldę, a losy Cyganki kołyszą się na wadze losu - już już, wydaje się, dziewczyna jest stracona, by, tylko na chwilę, uratować się i zacząć wir emocji na nowo.

Odrębne zdanie należy poświęcić galerii rewelacyjnie wykreowanych bohaterów powieści. Nie ma wśród nich postaci oczywistych. Nawet zły duch powieści, szwarccharakter Frollo, to postać nie tyle zła, co głęboko tragiczna, targana swą grzeszną i niespełnioną namiętnością do Cyganki. A znowu Esmeralda - owszem, jest urocza, śliczna i, zasadniczo dobra, ale jest też bezdennie głupia a w swych uczuciach niesprawiedliwie okrutna. Quasimodo owszem, kocha piękną Cygankę, kocha swego opiekuna, ale oprócz tego jest ponurym, złym drabem (poznajemy go przecież w scenie porwania niewinnej dziewczyny). No i na koniec próżny, bezwzględny głupiec Febus...Galeria postaci niezwykłych i niejednoznacznych, które zostaną a czytelnikami na zawsze.

Trzeba w końcu przyznać, że jest Hugo w swej powieści ponury i okrutny. Nie ma w "Katedrze" zbyt wiele miejsca na słońce, jasne kolory czy szczęśliwe rozwiązania. Jest, jak to w późnym średniowieczu, ponuro i ciemno. W ogóle literatura francuska pierwszej połowy XIX wieku potrafiła być naprawdę depresyjna (przy okazji  "Katedry Marii Panny" warto przypomnieć podobnie mroczny finał Trzech Muszkieterów Dumasa). Ale przy całym tym gotyckim mroku, momentami powieść rozjaśnia rewelacyjne, złośliwe poczucie humoru Autora. Zwłaszcza w początkowych fragmentach Notre Dame można głośno zanosić się ze śmiechu. W pamięć zapada szczególnie nieodparcie komiczna scena wystawienia misterium, w której jej autor, Piotr Gringoire z uporem usiłuje odwojować zainteresowanie tłumu, odciągane coraz to nowymi zdarzeniami. Bawią również przewrotne złośliwości Hugo pod adresem współczesnych mu architektów (których generalnie uważał za partaczy bez krztyny dobrego smaku)

Prosto i bez owijania - jedna z najlepszych książek, jakie czytałem  w życiu. Absolutna lektura obowiązkowa dla każdego - 10/10, a w zasadzie, jak na dobrych koniakach - V.S.O.P.

wtorek, 22 maja 2018

OLS 4/2016 7/10


Czas szybko płynie i pora już na kolejny, czwarty numer OkoLicy Strachu.
Reklamowany jest on jako „wydanie specjalne”, na oko jednak wygląda podobnie do swych poprzedników – część literacka, ze sporym tym razem udziałem autorów obcych, wywiady i publicystyka.

Zacznijmy od opowiadań. Na początek jest Piotr Kulpa i tekst z jego zbioru „Teoria Rzeczy”, ale jako że zbiór czytany i oceniany będzie odrębnie – dlatego lekturę rozpocząłem od opowiadania Roberta Shearmana.
Do Diabła Z Tym Wszystkim” to świetny tekst (8/10). Opowieść o przyjaźni zawartej w piekle pomiędzy zmarłym urzędnikiem a przebywającym w tej samej piekielnej celi psem ...Hitlera przez większość czasu wydaje się zabawną humoreską, by końcowym, przerażającym twistem wgnieść czytelnika w fotel. Świetne.
Mój ulubiony Guy N.Smith poradził sobie zaskakująco dobrze w „Pod Niebieskim Kocykiem” (7/10), wariacji na temat „Czarnego Kota”. Wiadomo, „kocie”opowiadania z reguły są dobre, GNS nic nie wydziwiał tylko z typową dla siebie energią opowiedział historię mściwego kota.
Niemniej Gwiazdą Numeru jest sam Wielki Thomas Ligotti. Król depresywnego, szaroburego weird fiction w genialnym opowiadaniu „Mam Szczególny Plan Dla Tego Świata” (9/10) zaprezentował perfekcyjną, złowrogą opowieść z cyklu tzw. „horroru korporacyjnego” (wszyscy korpoludkowie powinni czytać Ligottiego na wyrywki). Szerzy dię fala morderstw i wypadków, w których giną managerowie Korporacji, która przeniosła swą siedzibę do spowitego w wieczną mgłę Miasta. Tymczasem narrator, pracownik firmy, ma spotkać się na naradzie z samym jej właścicielem. Absolutnie wspaniałe, ponure, aczkolwiek z nutką weirdowego humoru. No i przypomina nieco rysunek Gahana Wilsona, kiedy to na korpospotkaniu staruszek na mównicy wyciąga karabin maszynowy i mówi „a teraz chciałem zrealizować marzenie, które mnie nawiedzało od początku pracy w naszej firmie”,
Niestety, opowiadanie Morta „Przeklęte Bądż Dziecię” Castle okazało się sporym zawodem. „Obóz Cyganów” (3/10) to smutna opowieść z holocaustem w tle, tym razem dotyczącym Cyganów (jasne, jasne, Romów, ale tytuł jest tytuł). Ja wiem, może Autor o historii ojca Kolbe słyszał ? (w opowiadanej historii również dochodzi do samopoświęcenia w obozie). Naturalnie, wszystko słuszne, wzruszające, smutne, ale w opowiadaniu praktycznie nie ma grozy, a główny pomysł nieprzekonujący. Licze, że powieść będzie znacznie lepsza.
Również „Ludzie Jak Psy” bardzo chwalonego przeze mnie po wspaniałych „Dreszczach” Mariusza Wojteczka bardzo mnie zawiodły (2/10). Od początku, jak tylko przeczytałem pierwsze zdania opowiadania, błagałem, żeby nie okazało się, że byłego ubeka nachodzą duchy pomęczonych przez niego ofiar. Moje błagania nie zostały wysłuchane, pomysł wydał mi się do bólu banalny i przeciętnie napisany. Na szczęście potencjał Autora mierzy się nie jego najsłabszym, a najlepszym tekstem, dlatego „Ballady Morderców” niecierpliwie czekają na półce swego czasu.
Marceliny Lewandowskiej „Cień Zamku” (7/10) to intrygująca lektura. Opowieść o szczególnym wakacyjnym romansie, który doprowadził pewną dziewczynę na Dno Upadku Moralnego, może momentami zbyt natrętnie trzyma się metafory kafkowskiego Zamku, ale ma w sobie swoisty posmak „dziwaczności” (weird), szczególny mrok, głęboko wnika w podświadomość. Niezła sprawa, choć wymagała nieco przemyślenia.
Dwa ostatnie opowiadania odwołują się nieco do twórczości H.P.Lovecrafta. Mocno zawiodło mnie pierwsze z nich, Jacka Piekiełki „Na Dnie Jeziora” (2/10). Opowieść o dziennikarzu, który w leśnej głuszy odnalazł kultystów Smoka w ogóle mnie nie przekonała. Główny wątek akcji, śledztwo w sprawie ginącego w lesie drewna, wydał mi się mało ciekawy, a i główne rozwiązanie fabularne mnie nie przekonało. Skąd ci kultyści w polskim lesie ? Obawy mam o tyle większe, ze "Ciemne Siły" Autora czekają lektury...
Na poprawę nastroju jeszcze jeden ciekawy tekst, o dziwacznym tytule "Sulphuris Olfactus" (7/10), napisane przez Artura Jastrzębowskiego. Fabularnie ta opowieść o klątwie ścigającej zbyt ciekawych poszukiwaczy tajemnic dźwięczy echem lovecraftowskiego "Ogara", by w pewnym momencie bardzo zręcznie przejść w klimat rodem z "Harry Angela". Świetne zakończenie. Może warsztat Autora jeszcze trochę surowy, ale ogólne wrażenie bardzo dobre.

Część publicystyczną otwierają dwa interesujące wywiady z Wielkimi grozy - Ramseyem Campbellem i Edwardem Lee, a potem następuje zestaw świetnych tekstów : przede wszystkim wyrastająca na gwiazdę części publicystycznej Olga Kowalska, kontynuująca tematykę kanibalistyczną, tym razem bardziej koncentrując się na nihilistycznej filozofii zawartej w dziełach markiza de Sade, Piotr Borowiec kończący swój cykl o grozie wiktoriańskiego Londynu (w ujęciu M.R.Jamesa, Bensona i naszego Władysława Reymonta), a także Magdalena Kamińska, analizująca interesująco wątki światopoglądowo polityczne w kinie grozy na przykładzie głośnego filmu "VVitch" oraz, generalniej ,motywu kinowych zombie.
Szczególną uwagę przyciągnął jednak naukowy artykuł Krzysztofa Grudnika, poszukujący definicji granic literatury niesamowitej. Okazuje się, że w Polsce również można napisać tekst stricte naukowy unikając ciężkiego, hermetycznego żargonu akademickiego. Jasne, lektura wymagała skupienia i uwagi, ale główna myśl Autora była precyzyjnie wyłożona a argumentacja ciekawie podana. Aż możnaby się posprzeczać nieco z granicami wytyczanymi przez niego dla literatury niesamowitej :-) (widzę te granice trochę "księdzochmielowsko" - niesamowite, czy, szerzej grozowe, jest to co za niesamowitość i grozę jest powszechnie uznawane (tak ! Psychoza, tak ! Dziewczyna Z Sąsiedztwa ! tak ! American Psycho).

Wspaniała przygoda - taka lektura dobrego magazynu. Gnam czytać piątą część !

poniedziałek, 7 maja 2018

Łukasz Radecki - Nienasycony 4/10

Wiem, że okładka nie powinna w raporcie na temat książki mieć znaczenia, w końcu "don't judge a book by its cover", ale nie mogę nie zacząć od pochwały Dawida Bołdysa - jego okładka do "Nienasyconego" to kwintesencja pulp horroru spod znaku Phantom Press, podrasowana do potrzeb XXI wieku. Świetny wygląd zmienia niepozorną przecież książeczkę w swoisty gadżet, artefakt biblioteczny - wart eksponowania na półce wraz z gujsmitami sprzed lat. Jak tylko zobaczyłem ją w sieci, od razu wiedziałem, że muszę ją mieć. Za to zabawne i udane nawiązanie do przeszłości - duże brawa dla wydawcy.
Sama powieść, niestety, nie jest aż tak udana...




Fabułę książki rozpoczyna i kończy seria krwawych zbrodni dokonanych w Toruniu przez seryjnego mordercę o pseudonimie "Młociarz". Okazuje się, że masakra ma związek z prastarym słowiańskim demonem Neasitem.

Neasit, zwany również Nienasyconym, to istota żywiąca się śmiercią i cierpieniem ludzkim. Kontrolę nad nim zdobył zakon krzyżacki, by użyć go w charakterze Wunderwaffe podczas wojny z Litwą. Kilkaset lat poźniej skrzynię z uwięzionym Neasitem hitlerowcy (jak wiadomo, w stałym poszukiwaniu jakiejś Wunderwaffe) przewozili w okolicy Torunia. Po uszkodzeniu pojazdu ze skrzynią demon ostał się w podtoruńskim lesie.
Przenosimy się do lat 90tych -  demona przyzywa trójka pociesznych wsiowych metalowców, w równie kabaretowym celu dokonania pomsty na dziewczynie, która rzuciła jednego z nich.
Mimo porażającej niekompetencji młodzieńcom udaje się uwolnić demona, ten zaś okazuje się w swym morderczym działaniu aż nadto efektywny...




Sam pomysł na "Nienasyconego" jest bardzo dobry. Demon jest krwawy, mordy brutalne  i okrutne, wszystko pulpowo gra i buczy. Skąd zatem niezadowolenie ? Otóż jest "Nienasycony" powieścią z bardzo zachwianymi proporcjami. Akcja zajmuje tak naprawdę ledwie 1/3 powieści ! Ponad sto (!) stron zajmują dwa wlekące się bez odpowiedniego tempa wątki - historia wojny krzyżacko litewskiej oraz pogaduchy metalowej trójki przygotowującej się do wezwania/uwolnienia demona. A przecież wątki te są tak naprawdę jedynie prologiem dla właściwej fabuły.
I tu właśnie jest pies pogrzebany - Radecki, zamiast bez skrupułów zanurzyć się w pulpowym nonsensie, położyć nacisk na akcję bezpośrednią usiłuje, w starym mastertonowskim stylu, ze szczegółami opowiedzieć  historię Neasita. A jest to, z punktu widzenia  logiki pulp horroru, naprawdę zbędne. Wystarczą dwa jakkolwiek zestawione akapity i już można jechać na ostro !
Najbardziej ciąży nad powieścią wątek krzyżacki. Jest on w ogóle niepotrzebny - nie przekonuje i  tak naprawdę niewiele wnosi fabularnie do opowieści. Owszem, średniowieczna krzyżacka geneza dodaje demonowi malowniczości, ale przydługa anegdota hamuje narrację ciągnącym się przydługo opisem kampanii litewskiej. Na dodatek wojna ta opisana jest na tyle niezgrabnie, że w pewnym momencie czytelnik zadaje sobie pytanie - po co w ogóle był Krzyżakom ten cały demon ? Przecież koniec końców - odnieśli oni walne zwycięstwo bez pomocy sił nadprzyrodzonych !
Również powolne i przydługie są posiadówki "demonologów" - ponownie Autor ze zbytnią determinacją usiłuje opowiadać historię Neasita. A to jest przecież pulpa !



O potencjale tkwiącym w "Nienasyconym" świadczą początek i koniec - czyli te fragmenty, w których na pierwszy plan wysuwa się żywiołowa, pełna makabry akcja. Mają one gore'owy, brutalny klimat i iście heavy metalową energię (kreując postać Młociarza Autor wyraźnie miał na myśli "Hammer Smashed Face" Cannibal Corpse). Więcej morderstw i lepiej poprowadzony finał (jego zdawkowe urwanie przypomina nieco słabości "technik narracyjnych" Guya N. Smitha), a całość stanowiłaby zgrabną makabreskę. Póki co, pozostało uczucie niedosytu i nadzieja na więcej akcji bezpośredniej w kolejnym tomie.

Sylwia Adamiak -Tajemnica Czarnej Róży 4/10

Jakby wziąć sagę "Zmierzch", serial "Pamiętniki Wampirów", wlać wiadro wody i wsypać worek cukru - to wyjdzie coś w rodzaju "Tajemnicy Czarnej Róży". O dziwo,  nie jest to nawet takie złe,  ujmuje słodyczą i naiwnością opowieści, z normalnie jednak rozumianym horrorem, czy nawet z normalnie rozumianą powieścią, nie ma to nic wspólnego.

Do  Dacezville (miejsce stylizowane na riceańską Luizjanę, ale daty wydarzeń historycznych o do których odnosi się powieść - XIV wiek, nakazują uznać "Dacezville" za Francję;  tak naprawdę jednak jest to zdaje się mityczna Nibylandia Autorki) do swej babci przybywa nastoletnia Cornelia Ojnone. Wobec faktu, że jej rodzice pracują w Chicago (???) postanawia ona zamieszkać u babci na stałe.
Na miejscu zaprzyjaźnia się z grupą miejscowej młodzieży. Nie układa jej się jedynie z tajemniczym i przystojnym Rico, który początkowo przyjmuje dziewczynę niechętnie. Lody stopnieją, gdy okaże się, że Cornelię łączy z chłopakiem fascynacja miejscowym zrujnowanym dworkiem, w którym, jak głosi legenda, przed wiekami mieszkały wampiry...
Grupa młodzieży toczy beztroskie życie licealistów - a to na kręgle pójdą, a to do klubu potańczyć, a to na basen, czasami wieczory na wspólnych seansach filmowych im miną. Co było do przewidzenia, wkrótce niechęć Cornelii i Rica ustąpi miejsca miłości. W bajecznym nastroju młodzi spędzą w ulubionych ruinach walentynkowy wieczór. Tym większy cios spadnie na Cornelię, gdy chwilę później na przyjęciu zastanie ukochanego w objęciach innej....
Wszystko znajdzie swe wyjaśnienie, uczucie młodych się obroni, cóż jednak, wszystko się kiedyś kończy, życie, jak to bywa z wakacyjnymi romansami nastolatków, rozdzieli zakochanych.

No, to co do fabuły to by było na tyle. W powieści bowiem nic więcej się nie dzieje. Owszem, na czytelnika czekają aż dwa duże twisty fabularne - przyznać trzeba że fajnie wymyślone (nie jest twistem fakt, że Rico jest wampirem - to akurat oczywistość), potrafią one zaskoczyć i rozbawić czytelnika (zwłaszcza dowcip z babcią), ale generalnie jakichś dramatycznych wydarzeń nie ma się co spodziewać.

Lektura "Tajemnicy Czarnej Róży" to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.  Książka rozrzewnia swą niewinnością, naiwnością i słodyczą. Jest pogodna i bezpretensjonalna, a na dodatek bardzo fajnie się czyta. Trochę jakby notes nastolatki, zapis jej młodzieńczych fantazji i wyidealizowany obraz beztroskiego życia.
Ten "strumień świadomości", nie trzyma jednak profesjonalnych standardów prozy fabularnej. Język narracji, słownictwo, budowa fabuły, dialogi - wszystko jest  bardzo, bardzo młodzieńcze i całkowicie amatorskie. Nadanie książce w miarę normalnego kształtu wymagałoby ogromnej pracy redakcyjnej (a z redakcją tekstu w Novae Res jest, jak wiadomo, krucho). Trochę szkoda - wydaje się, że w młodzieżowej, romantycznej opowieści z wampirami w tle mógłby czaić się jakiś potencjał rynkowy (wątpiących zapytam, kto poważny dałby szansę "50 Twarzom Greya" ? No właśnie...). A tak, to pozostało tylko swoiste curiosum, godne polecenia tylko tym, którzy pragną przez chwilę poczuć się, jak w liceum i znowu przeżyć ówczesne emocje. Chcąc poznać książkę należy jednak przygotować się na na spore braki warsztatowe oraz brak jakiejkolwiek grozy.

Na poważnie - z samej treści, to ledwo 2/10, natomiast za lekkość czytania i rozrzewniającą naiwność opowieści - dodatkowe dwa punkty. 4/10

piątek, 4 maja 2018

OLS 3/2016

Trzeci numer OkoLicy Strachu to stabilizacja dobrego poziomu poprzedników w części literackiej i coraz lepsza, konkretniejsza, publicystyka.

Numer otwierają dwa opowiadania o współczesnych czarach,  Joanny Łańcuckiej "Włosy" i Aleksandry Zielińskiej "Igła W Oku Wielbłąda". Oba są udane, dobrze i mocno straszące, oba też jednak trochę cierpią na skutek nieudanych zakończeń.
"Włosy" (7/10) to historia klątwy, jaką pewna czarownica rzuciła na współczesną młodą kobietę. Opowieść bardzo konkretnie straszy, jest bardzo creepy, przypominając nieco swym stylem horror japoński spod znaku Ju On i Ringu. Niestety kulminacja w domu wiedźmy traci drive i nastrój pierwotnej historii, skręcając w kierunku sielankowego finału, lekko inspirowanego "Dzieckiem Rosemary".
"Igła W Oku Wielbłąda" (7/10) również traktuje o czarach, i klątwie, której wymiar jest jednak bardziej powszechny, obejmujący wszystkich mieszkańców pewnej wioski. Podobnie jak tekst Łańcuckiej, "Igła" nieszczególnie udanie się kończy, zbyt dosłownie trzymając się metafor ze swego tytułu, ale, podobnie jak "Włosy" ratuje się i uzasadnia wysoką ocenę duża ilość autentycznej grozy.

Tekst Alistera Crowleya z drugiego numeru OkoLicy Strachu rodził pytanie, czy Autor jest tak dobrym pisarzem, jak był magiem, okultystą czy skandalistą. Opowiadanie "Niewystarczająco Dobry" przynosi odpowiedź, niestety negatywną. Bohater, Simon Iff, w założeniu postać na miarę Sherlocka Holmesa, okazuje się nudnym starym dziadygą, siedzącym w jakimś londyńskim "Klubie Diogenes",  i rozwiązującym zagadki kryminalne poprzez analizę przekonań życiowych podejrzanego. Może dla członków lóż wszelakich ciekawe jest przesłanie opowiadania, ale dla szukającego rozrywki czytelnika horroru mocno przeciętnie (5/10).

W trzecim OLSie jest jeszcze jeden, obok czarowniczego, dwupak tematyczny. To opowiadania Karola Zdechlika i Krzysztofa Wrońskiego, oba zbudowane na weirdowym archetypie "powrotu do miejsca dzieciństwa" (o podobnym "powrocie" traktuje np. tytułowy tekst debiutu Wojtka Guni).
Pierwsze z nich, "Kiedy Wrócimy Do Domu" (2/10) jest niestety najsłabszym tekstem numeru. Zaczyna się nawet dobrze, nastrojowo, jednak później z akapitu na akapit grzęźnie w pretensjonalności i prowadzi donikąd (do tego dochodzi ambarasująca scena kopulacji z "matką ziemią", mimowolnie kojarząca się z wyczynami erotycznymi niesławnego Marka Sabata). To na pewno nie był tekst adresowany do takich jak ja czytelników.

Natomiast drugi tekst, Krzysztofa Wrońskiego "To, Co Za Drzwiami Czeka" jest dla odmiany najlepszym opowiadaniem w zbiorze ! (8/10). Warto nadmienić, że Wroński pokazał już swój potencjał w naprawdę udanej, momentami wręcz porywającej powieści "Czarny Bóg". Najbardziej charakterystyczna cecha jego prozy to niezmiernie udane, i niezmiernie oryginalne nawiązanie do twórczości Lovecrafta.
Najłatwiej o takie nawiązanie poprzez pisanie lovecraftowskich fabuł - w taki sposób powstają setki mniej lub bardziej udanych pastiszy dzieł Mistrza, z mackami, rybioludźmi, tajemniczymi kultami i bóstwami o trudnych do wypowiedzenia imionach. Można też pisać po "lovecraftowsku" z punktu widzenia pesymistycznej filozofii zawartej w jego twórczości. Tak z kolei czyni współczesne weird fiction z Thomasem Ligottim na czele.
Wroński zaś trawestuje STYL literacki H.P.L, adaptując go do własnej narracji, do rodzimych legend i klimatów, tworząc pomału swe własne, pomorskie, uniwersum grozy. To bardzo udany zabieg - widoczny już w "Czarnym Bogu", obecny także w świetnym "To, Co Za Drzwiami Czeka". Z niecierpliwością czekam na kolejne publikacje Autora (w międzyczasie podziwiając jego piękne okładki rysowane dla Bibliotegi Grozy C&T).

"Zwłoki Najłatwiej Pociąć W Wannie" (7/10) to kolejna gangsterska makabreska Juliusza Wojciechowicza, gdzie tytuł w zasadzie udanie streszcza opowiadanie, w którym nieudolny bandzior usiłuje pozbyć się pewnych zwłok. Pełne czarnego humoru, przewrotne, zdecydowanie godne polecenia.

"Randka" Artura Urbanowicza (6/10) trochę zawodzi. Owszem, napisana jest bardzo sprawnie, i czyta się szybko, ale odkrycie, że schizofrenicy mają kilka osobowości w jednym ciele jest z gatunku tych mocno banalnych. To źle, gdy czytelnik wie, jak się opowiadanie skończy szybciej niż jego Autor.

Część literacką kończy opowiadanie kryminalne Iwony Mejzy "Komisarz Jodła Na Tropie" (6/10). Mimo że tytuł może pochopnie sugerować jakieś żarcioszki, to tekst jest całkiem poważnym thrillerem ze zgrabnie wymyśloną zagadką sensacyjną. Niezbyt odkrywcze, ale porządnie napisane.
                                                                                    *
Część publicystyczną otwiera wywiad z Magdaleną Kamińską, autorką monografii kina grozy "Upiór W Kamerze". Rozmowa bardzo ciekawa, godna polecenia, podobnie jak i książka Kamińskiej. (Żeby być precyzyjnym - książka godna polecenia głównie z uwagi na znakomity, kompetentny dobór omawianych filmów i na tychże filmów zgrabne omówienie. "Upiór W Kamerze" cierpi jednak na pewną wadę - to praca naukowa, przez co pisana jest językiem nieznośnie wręcz koturnowym, przemądrzałym i całkowicie hermetycznym dla przeciętnego fana filmu grozy.  Nie miejsce to jednak by rozwijać temat).

Prawdziwą ozdobą publicystyki trzeciej OkoLicy Strachu jest rewelacyjny tekst Olgi Kowalskiej "Rączka Czy Nóżka", traktujący o "postaci kanibala w kulturze popularnej". Ależ to się czytało ! Ze swadą, ogromną znajomością tematu, rozpięte od "Raju Utraconego" i Szekspira do, oczywiście "Milczenia Owiec". Coś rewelacyjnego - ażbym chciał, żeby Autorka więcej tekstów i na inne tematy pisała. Brawo, brawo !
PS. Możnaby rozbudować tekst o kanibalizm w kinie grozy - tutaj aż się prosiła wzmianka o włoskiej eksploatacji kanibalistycznej (Cannibal Holocaust etc), no i bogata kinematografia dotycząca kanibalizmu w filmach zombie - ale to temat tak w sumie duży, że nie dziwota, że tekst się tylko na przykładach literackich oparł.

Wraca cykl Piotra Borowca, opisujący Londyn na kartach klasycznych powieści grozy. Tym razem pora na dzieła Oscara Wilde, Brama Stokera i Algernona Blackwooda. Równie porywające, jak pierwsza część eseju.

Mikołaja Kołyszki "Groza Zawsze Będzie Świętą" zaczyna się niewdzięcznie, ale w drugiej części, gdzie Autor efektownie analizuje "Piątek 13tego" pod kątem tez swej publikacji, robi się bardzo ciekawie
(PS. Niemniej kartofel za zdanie komentujące sporą popularność książki Autora "Groza Jest Święta" - cyt. "...wnioskuję, że moje badania były nie tylko interesujące dla MAŁEJ GRUPKI FANÓW LOVECRAFTA i literatury weird fiction, ale zwyczajnie potrzebne". Dolary przeciw powołanym kartoflom - że lwia część popularności książki Autora wzięła się właśnie z zainteresowania fanów Mistrza Z Providence - to oni "tysiącami ściągali ją na swe czytniki.")
Jedyny minus części publicystycznej to artykuł Kseni Olkusz  "Wędrówki Potworów", publikacja napisana niewdzięcznym naukowym żargonem, bez żadnego powabu popkulturowego.
Spostrzeżenie natury ogólnej - warto w publicystyce stawiać na łatwiejsze formy przekazu, popularyzujące horror i jego tematykę. Prace naukowe pozbawione są z reguły wdzięku i lekkości, którego czytelnik spodziewa się od lektury czasopisma literackiego.

Nadal jest bardzo dobrze - już czytam czwarty numer :-)

czwartek, 3 maja 2018

Guy N. Smith Przyczajeni 8/10

Bardzo zaskakująca pozycja w dorobku Guy N. Smitha. Zamiast niechlujnego pulpowego horroru otrzymujemy elegancki, nieźle napisany thriller.

Powieść zaczyna się podobne do "Lśnienia". Pracujący nad powieścią pisarz wraz z żoną i 9letnim synkiem wprowadza się do położonego na uboczu walijskiej wioski domostwa. Niestety w nowym miejscu nie żyje się im najlepiej. W otoczonym jesiennymi mgłami narastają lęki i obawy żony, syn prześladowany jest w szkole przez miejscowych chuliganów, walijscy wieśniacy nie kryją niechęci wobec przyjezdnych Anglików, strasząc ich opowieściami o ciążącej na posiadłości klątwie druidów.
Kiedy w położonym niedaleko domu kamiennym kręgu druidów znalezione zostaje rozprute ciało ulubionego kota, kiedy chwilę potem na wzgórzu wybucha pożar a głuche telefony w środku nocy straszą rodzinę, żona z synem wyjeżdżają z posiadłości.
Pozostałego mężczyznę wkrótce od cywilizacji odetnie nagły atak zimy, radiowe komunikaty doniosą o zbiegłym z więzienia mordercy, a przy kamiennym kręgu druidów pisarz odnajdzie zwłoki miejscowego kłusownika.

Czyta się to szybko - powieść jest niewielka - i z dużym zainteresowaniem. Napisane jest lekko, zaskakująco sprawnie, fabuła również poprowadzona starannie i prawie bez typowych gujowych nonsensów. Finał jest pełen napięcia i akcji, efektowny i zaskakujący ("koneserzy" prozy GNS wiedzą, ze to nie jest nic oczywistego).
Szacunek za, również u Smitha zaskakującą, elegancję fabuły. Autor zrezygnował z wszelkich w zasadzie elementów pulpy -  w powieści nie ma ani seksu, ani gore, ani w ogóle elementów taniej eksploatacji. Początkowo może niezbyt wiele się dzieje, ale  nadrabiają to narastający suspens i zastanawianie się, o co Autorowi chodzi (skąd te stada jeleni ? czy faktycznie w sprawę zamieszana jest magia druidów ?).

Wielkie brawa - "Przyczajeni" to jedna z najlepszych pozycji w dorobku boskiego Guya. Może zawieść niewielkim potencjałem heheszkowania (żadnych Sabatów jadących na Krabach to nie uświadczy), ale nadrabia jakością. W silne 7/10, no i obowiązkowy extra punkcik "za nazwisko".

Warte polecenia.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...