piątek, 30 grudnia 2016

Dzwony niewinności 1/10

"Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze !" powiedzial kiedyś Bóg do Kuby.
Widziałem wiele kiepskich filmów (z niesławnym "Planem 9 Z Kosmosu" łącznie), ale "Bells Of Innocence" bije wszelkie rekordy i jest chyba faktycznie NAJGORSZYM filmem, jaki miałem nieszczęście oglądać. Nie potrafię znaleźć w nim ani jednej rzeczy która byłaby znośna.
Scenariusz - bez sensu tak na poziomie ogólnego pomysłu, jak i samej fabuły (całkowicie nonsensownej). Aktorstwo....dęby w puszczy białowieskiej wypadłyby lepiej.  Muzyka - koszmarny, plastikowy muzak tłukący się w tle przez cały film.
A dialogi....nie, no nie do wytrzymienia.
Jak ktos chce fajny film akcji z Norrisem - niech obejrzy cokolwiek z lat 80tych. Jak ktoś chce fajny horror - tez znajdzie ich sporo. Jak ktoś chce dobry, mądry film chrześcijański - niech sobie "Dekalog" Kieślowskiego obejrzy chociażby. "Bells Of innocence" są IMO nieoglądalne, a dobre chęci twórców...cóż, piekło nimi jest z reguły wybrukowane.
Po tym filmie należałoby chyba, dla oczyszczenia receptorów, koncert Behemotha, albo jakiś porno horror obejrzeć.

niedziela, 25 grudnia 2016

Rosso Sangue 1981

Luigi Montefiori - tak brzmi nazwisko.
Montefiori, znany bardziej pod swym artystycznym pseudonimem "George Eastman", to włoski aktor  (ur. 1942 w Genui) o znakomitej prezencji, przystojny, wielki (ponad dwa metry wzrostu), który na początku kariery grywał sporo w spaghetti westernach, ale nie w jakichś ważniejszych.
W połowie lat siedemdziesiątych nawiązał współpracę z innym twórcą, Aristide Massacesim (znanym jako Joe D'Amato), operatorem a póxniej również reżyserem. W drugiej połowie lat 70tych D'Amato zasłynął bardzo popularną serią erotycznych filmów o Emanuelle (w jednej z emanuelek zagrał Eastman).
W 1980 roku obaj panowie postanowili rzucić wyzwanie amerykańskim slasherom, zdobywającemu wtedy wielką popularność podgatunkowi - mieszance brutalnego horroru i thrillera (Halloween, Piątek 13tego itp). Eastman napisał, a D'Amato nakręcił, rok po roku dwa slashery - najpierw "Antropophagus" (1980) a rok później "Rosso Sangue". Eastman w obu zagrał główne role.
Ła, co za jazda !  - włosi poziomem makabry zdecydowanie "przebili" dość już przecież gwałtowne amerykańskie produkcje.
"Rosso Sague" to klasyczny slasher, Eastman gra owładniętego żądzą mordu psychopatę - mutanta, praktycznie nieśmiertelnego. Po serii wyjątkowo brutalnych zabójstw trafia do willi, w której przebywają tylko mały chłopczyk, jego umieruchomiona w łóżku nastoletnia siostra i ich młoda opiekunka, gdzie miejsce mieć będzie krwawy, oczywiście finał.
Naprawdę przednia, chociaż deczko perwersyjna, zabawa. Włosi przy kolejnych morderstwach napewają się wręcz okrucieństwem i makabrą - cóż, w sumie o to chodzi przy slasherze :-). Film nakręcony jest dobrze, ma solidny scenariusz, dobre tempo akcji, niezłą, "okołogoblinową" muzykę i jest godny polecenia wielbicielom EuroCultu.

czwartek, 22 grudnia 2016

Hitman - Cena Zemsty TV 1998 5/10

W obecnych czasach, w dobie wspaniałych seriali telewizyjnych, wspaniale napisanych, zagranych, zrealizowanych trudno sobie wręcz uświadomić, że jeszcze niedawno telewizja to był synonim zwykłego, taniego szajsu. Choć nie, to nieuczciwe, świetne seriale powstawały też wcześniej - szajskie są, co do zasady, filmy telewizyjne - takie coś, co z definicji jest tanie, proste i mydlane - ot, zeby czas między reklamami czymś wypełnić.
Przykład takiego filmu to zrealizowany w 1998 roku - "Hitman - Cena Zemsty". Główny magnes (i powód, dla którego poświęciłem półtorej godziny) to oczywiście Czakuś - jedna z mych licznych "sinful pleasures", wspomnienie lat 80-tych, kaset video, i reaganowskich herosów kina akcji, wśród których prym wiódł oczywiście Czakuś.

"Cena Zemsty" nie jest, niestety, filmem, w któym Chuck Norris gra główną rolę. To opowieść o młodym chłopcu, którego cała rodzina zostaje zamordowana przez mafię, i który tejże mafii zaprzysięga zemstę. Czakuś jest tutaj tylko magnesem, mającym (jak po mnie widać, skutecznie) przyciągnąć fanów oldskulowej sensacji, a gra w filmie takiego Wujka Dobrą Radę, byłego komandosa US Army. Przygarnia on sierotę, uczy karate, wysyła w swe ślady do słuzby wojskowej.
Po dokonaniu Bohaterskich Czynów młody Fallon rozstaje się z armią i wraca do rodzinego Chicago, gdzie błyskawicznie rozpracowuje mafię (której rozpracować przez 15 lat nie potrafiło całe FBI).
Na finałową walkę z Całą Mafią zdąża do niego dołączyć(zupełnie Deus Ex Machina) Wujaszek i panowie w duecie likwidują całą mafijną rodzinę.

Hm, przy tym filmie konstrukcja cepa to "rocket science". Wszystko jest tak grubą krechą walone, że w zasadzie trzeba całkowicie wyłączyć wewnętrznego cynika, że by nie rechotać cały czas jak żaba latem. Dęte dialogi, dęty do bólu, plastikowy telewizyjny muzak, akcja też toporemstrażackim rąbana - ale, na koniec warto się przyznać - oglądanie tego nie boli. Jest to pokazane przyzwoicie, ma odpowiednie miarowe tempo bez dłużyzn, odpowiednio rozbudowane fabularnie - gdyby to Chuck był głównym bohaterem to byłby fim wręcz dobry.

A i tak mamy tutaj prezent od Czakusia - jego legendarny stunt z wkopnięciem szyby samochodowej (pamiętny z "Good Guys Wear Black"). Sęk ju Chuck, było w sumie całkiem miło.

07 Zgłoś Się - sezon po sezonie 1976-1989

Druga seria "07 Zgłoś Się" kręcona była w 1978 roku. Klimat ogółnie jest mocno depresyjny - dominuje bura sceneria zimowa (24 godziny śledztwa, brudna sprawa), na dalszy plan schodzi operacyjna sprawność MO oraz "action driven" scenariusz. Teraz twórcy koncentrują się raczej na otoczeniu społecznym, oraz mozolnym i fabularnie mało efektownym śledztwie. Szkoda, z rzrywkowego punktu widzenia 2 seria jest chyba najsłabsza - mało akcji i mocno średnie scenariusze. Ich koncentracja na sferze obyczajowej zamiast na kryminalnej upodabnia tę serię do NRD-owksiego "Telefonu 110".
Wyjątkowo wręcz "siada" obsada. Kolejne odcinki zaludniają rzesze aktorskich no-name'ów, i przyznać trzeba, że zasłużenie. Momentami w 07 zdarzają się tak tragicznie zagrane role (na szczęście głównie epizody), że się człowiek aż krępuje, jak to ogląda. Dobrze, że wszystko to werwą i łobuzerskim urokiem osobistym przesłania sam Cieslak.
"Brudna Sprawa" to praktycznie historia obyczajowa (choć pretekstem do fabuły jest regularne morderstwo). Zamordowana zostaje znana w półświatku prostytutka Ewa "Skarbona". Podczas prowadoznego śledztwa wychodza na jaw tajemnice jej życia, sierociniec, w którym się, porzucona przez matkę wychowywała, zakochany w niej, odtrącony starszy mężczyzna, jej własne dziecko. Odcinek brudny, nudny, taki stęchły.
"Dlaczego Pan Zabił Moją Mamę" również jest mętny - MO wszzcyna śledztwo w sprawie zaginięcia pewnej kobiety, które zaniepokojona córeczka rozsyła po dużych hotelach karteczki z tytułowym zapisem. Mama przed zaginięciem prowadziła bujne życie towarzyskie, głównie właśnie w hotelach, stąd inicjatywa dziecka. Jak często bywa w drugiej serii - zbrodnia jest w zasadzie przypadkiem, nieszczęśliwym wypadkiem - właśnie brak intencjonalnej złej woli osłabia rozrywkowy faktor  odcinków "07" w 1978 roku.
Aha, takie intensywne spotrzeżenie na tle całości PRLowkich filmów, które ostatnio oglądam, noż k.... mać, komuno co jak co, ale o dizajn to dbać nie umiałaś w ogóle. Budynki wyglądają KATASTROFALNIE w każdym PRLowskim filmie ! Brudne, szare, obłażące elewacje - to absolutna norma. Cóż wam, komuchy tak zależało na powszechnym syfie ?

Trzecia seria i rok 1981. W filmach czuć klimat napięcia między władzą a buntującym się społeczeństwem. Szmagier często gęsto wprowadza do poszczególnych odcinków własne przemyślenia, uwagi i cięte dialogi.
"Grobowiec Rodziny Von Rausch" - historia przemytu złota i dolarów z Zachodu z wykorzystaniem transgraniczneego przewozu trumien (pogrzeby w Polsce). Dwa trupy dla ożywienia scenariusza, kultowa scena z toplessem Zółkowskiej z megaseksistowskim komentarzem Borewicza ("nie mam nic do ukrycia", "fakt" - no miazga...) i smętnym, grającym jakby wbrew sobie Henrykiem Machalicą.
"Wagon Pocztowy" jest dość mizerny. Scenariusz oparty jest o tzw. zagadkę zamkniętego pokoju - z wagonu pocztowego, usypiając strutym piwem konwojentów, skradziono listy z gotówką. Obsada jest bardzo krucha, tylko Barciś ze znanych postaci (no i Katarzyna Walter jako kolejna kochanka 07), akcja też niemrawa - odcinek do zapomnienia.
Kolejny odcinek, "Ścigany Przez Samego Siebie" to z kolei jeden z najlepszych i najlepiej pamiętanych w całym serialu. Podczas mycia okien kobieta wypada na podwórze i ginie na miejscu. Sprawa wygląda na nieszczęśliwy wypadek, więc trochę bez przekonania milicja rozpoczyna śledztwo.
Ponad wszelką wątpliwość ze śmiercią kobiety nie mógł mieć nic wspólnego mąż, poruszający się na wózku inwalidzkim, w czasie tragedii przebywający na dole budynku. Mimo zatem niechęci do niego, wyrażanej zarówno przez niektórych lokatorów, jak i samych milicjantów (legendarna scena przesłuchania, kiedy to pada wobec por Zubka pytanie - "Czy Pan już przestał brać łapówki ? Takn nie czy nie wiem?") sprawa zmierza do umorzenia.
Dopiero śmierć siostry pierwszej ofiary (wspaniała, ściągnięta żywcem z włoskich gialli scena w wannie) naprowadza MO na właściwy trop. Cóż jednak - za późno, chytry morderca ucieka na czas. Na  szczęście ginie podczas "próby nielegalnego przekroczenia granicy".
Znakomicie wyważone napięcie, doskonała rola nieznanego aktora w roli męża, kaleki, efektowna zagadka kryminalna plus bombowa scena drugiego morderstwa powodują, że odcinek, jak już pisałem, uważany jest za wyśmienity i mocno zapada w pamięć.
Trzecia seria przyniosła kilka z najlepszych i najbardziej pamiętanych odcinków całego serialu. Na pewno należą do nich "Hieny" z gwiazdorską rolą Piotra Fronczewskiego i pełną seksapilu Grażyną Szapołowską.
Robert Walasek prowadzi, jako "ajent" ośrodek wypoczynkowy. W cieniu ośrodka obrotny Walasek prowadzi coś na kształt agencji towarzyskiej, zeby nie napisać burdelik. Jego biznesy usiłuje przejąc szajka szantażystów (tytułowe hieny). Walasek jest ostry i twardy, potrafi się postawić agresywnej grupie, ta jednak nie również nie przebiera w środkach....
Naprawdę znakomity, pełnowymiarowy (1,5 h) odcinek serialu. Nastrój filmu gangsterskiego, z jednej strony "jak na zachodzie", z drugiej, szczególnie z dzisiejszej perspektywy, bardzo "prlowski". Niechęć do prywatnej inicjatywy

sobota, 10 grudnia 2016

Constant Gardener 2005 7/10

Bardzo poważny, bardzo smutny i bardzo dobry thriller.

W dziwnych okolicznościach zamordowana zostaje w Afryce żona brytyjskiego dyplomaty. Na początku wszystko wskazuje na to, że miała ona kochanka (być może nawet niejednego) a przyczyny zabójstwa są natury osobistej.
Wkrótce jednak mąż natrafia na ślad spisku. Żona wraz z zaprzyjaźnionym z nią lekarzem badali sprawę testowania w na afrykańskich pacjentach eksperymentalnego leku. Wysłany przez nią do brytyjskiego MSZ alarmujący raport zaginął bez śladu, a coraz bardziej angażującego się w wyjaśnienie tajemnicy męza spotykają coraz bardziej dziwne i niebezpieczne wydarzenia. W końcu zaczyna otrzymywac regularne groźby. Jednak zrozpaczony po utracie ukochanej żony nie widzi dla siebie sensu życia, oprócz doprowadzenia śledztwa do końca.

Nie ma tutaj żadnych ukłonów w kierunku komercyjnego kina akcji, Fiennes nie okłada się pięściami z nasyłanymi na niego siepaczami, nie ostrzeliwuje się również zza wydmy w tak typowej dla kina akcji końcowej kanonadzie. Takie chwyty burzyłyby w tym filmie znakomicie wprowadzony nastrój niepokoju i smutku. Na poważne i za ponure, bym potrafił zdobyć się na notę wyższą niż 7/10 - ale wstrząsająco dobre.

piątek, 9 grudnia 2016

Brylanty Pani Zuzy - 1972 6/10

Przyzwoity film nawet nie milicyjny, a bezpieczniacki. Tak, tak, jego bohaterami są dzielni SBcy (którym teraz obcinamy emerytury :-) z kontrwywiadu, walczący z zachodnią szajką szpiegowską.

Z Polski przemycane są na Zachód brylanty, po pewnym czasie szajka postanowiła rozszerzyć swój repertuar o szpiegowskie mikrofilmy. Kiedy w niewyjaśnionym wypadku ginie szefowa szajki (tytułowa Zuzanna), przemyt ustaje do ustalenia nowego kontaktu. W tym momencie zainteresowała się sprawą SB. W miejsce kuriera z Zachodu pojawia się nasz agent kontrwywiadu (świetny jak zawsze Filipski). Szybko i sprawnie rozpracowywuje bandę i byłoby wszystko aż za łatwe, gdyby nie dziewczyna, która tuż przed triumfalnym zakończeniem zadania daje dziarskiemu agentowiz zaskoczenia w bańkę.
Agent zostaje uwięziony, ale przed jego zamordowaniem dziewczynę ruszają wyrzuty sumienia - uwialnia więc Filipskiego. Banda zajmuje piętro budynku, cięzko pobity i mdlejący co chwila Filipski blokuje parter. Wywiązuje się długotrwała strzelanina...

Początek filmu stara się przypominać filmy z Bondem - szybka, efektowna akcja z "przejęciem" kuriera, potem nastepuje dobry, ale za krótki fragment śledztwa, no, a potem ciężkawa, zdecydowania za długa partia rozgrywana w siedzibie szajki. Gdyby zmienić proporcje, wydłużyć działania operacyjne a skrócić finałowy showdown, zdecydowania poprawiłoby to proporcje. Jako się rzekło - lata 70te w PRLowskim kinie sensacyjnym kładą nacisk na profesjonalne działanie naszych służb śledczych (tutaj głównie w pierwszej części filmu), finał, chyba pod wpływem Filipskiego, heroiczno martyrologiczny niczym Batman Franka Millera. Bezimienny agent to mdleje, to mężnie odzyskuje świadomość i natychmiast rzuca się w bój.

Ale i tak jest zupełnie przyzwoicie.

czwartek, 8 grudnia 2016

Złote Koło - 1971 7/10

Bardzo solidny kryminał milicyjny, oddające dobrze realia środkowego PRL, a także zmieniające się trendy w ówczesnym polskim kinie sensacyjnym.
Pierwszą fazą tego kina były dramaty socrealistyczne, gdzie sensacyjny wątek był elementem propagandowej większości (Niedaleko Warszawy, Kariera), później, gdy lody puściły i dopuszczone było już kręcenie filmów rozrywkowych, twórcy zaczęli bawić się konwencją (Dwaj Panowie N. Zbrodniarz I Panna).
Koniec lat 60tych to, wzorowany na kinie wojennym, okres heroiczny lub nawet martyrologiczny, gdzie milicjanci poświęcają się służbie aż do własnego końca (Tylko Umarły Odpowie, Zbrodniarz,, Który Ukradł Zbrodnię).
Wraz z Gierkiem kino kryminalne zmienia się po raz kolejny, czego dobrym wyrazem jest właśnie Złote Koło. Nacisk w filmach zostaje położony na profesjonalizm milicji, na jej zbiorowe zorganizowanie, procedury, a poświęcenie służbie oznacza głównie brak życia osobistego (zręcznie pokazany w Złotym Kole motyw relacji z synem i żony, która odeszła od "nudnego" milicjanta). Często pojawia się też motyw chuligański.

Na wrocławskiej ulicy Złote Koło znaleziony zostaje zamordowany nastolatek. MO rozpoczyna śledztwo. Pojawiają się rózne tropy - badylarz, który przywiósł umierającego do szpitala, wariat wrzeszczący na ulicy "zabiłem człowieka", miejscowy żul, kręcący się w okolicy. Śledztwo ujawnia mroczną tajemnicę chłopaka, który wraz z bandą chuliganów brał udział w zbiorowym gwałcie.

Bez szczególnego napięcia, ale w żwawym tempie i solidnie zagrane, z przyzwoitą i dobrze podaną zagadką kryminalną.

Gra - 1997 7/10

To znakomity film, ale czegoś mu do prawdziwej wielkości brakuje. Chyba najbardziej kłopotliwa jest jednorazowość - cała idea "Gry" to twist(y) na zakończenie filmu - jak już człowiek wie, o co kaman, ogląda się ze znacznie mniejszym zainteresowaniem.

Zgrubne streszczenie - bardzo zamożny turbokapitalista, Nicholas Van Orton (Douglas) na swe 48 urodziny dostaje od swego młodszego brata Conrada (Penn) zaproszenie do tajemniczej Gry. Zanim Nicholas zorientuje się, o co tak naprawdę chodzi, Gra się rozpoczyna - krok po kroku tajemnicze wydarzenia, coraz bardziej dziwaczne i coraz niebezpieczniejsze, prowadzą Van Ortona nad absolutną krawędź...

Naturalnie - realizacja jest perfekcyjna, aktorzy też grają nienagannie, zabawa jest przednia - po prostu brak jakiegoś pierwiastka zmieniającego "bardzo dobre" w "wielkie". Efektu nie poprawia też dość nachalne przesłanie - "przestańcie być sfokusowanymi hiperkapitalistami, znajdźcie czas dla bliskich".

środa, 7 grudnia 2016

Now They Call Him Sacramento - 1973

Tragiczna hiszpańska podróbka włoskiej "Trinity", absulutnie nieoglądalna.
Europejski western w wydaniu hiszpańskim nazywany bywa "paella westernem". W przeciwieństwie jednak do włoskiej odmiany, która pozostawiła po sobie wiele z najwybitniejszych dzieł gatunku (że samego Sergio Leone wspomnę), o tyle hiszpanie nie drobili się żadnego nawet przyzwoitego filmu.
Niemniej wyjątkowo wręcz rzadko natrafia się na taką fatalną wtopę, jaką jest "Sacramento".
Scenaiusz jest bardzo pretekstowy - trójka przyjaciół (tak - "Sacramento" to kolejny "buddie movie", western o grupie przyjaciół - no to jasne, skoro to klon "Trinity"), rabuje złoto z pociągu, prosto sprzed nosa bandy oprychów, którzy sami chcieli zrabować to złoto z polecenia nieuczciwego bankiera. Następnie złoto przechodzi z rąk do rąk pomiędzy bohaterami, a ścigającymi ich oprychami. Film kończy idiotyczna, trwająca chyba z kwadrans bijatyka.

W tym filmie nie działa nic : żenujący poziom humoru, przenędzna fabuła, okropne aktorstwo, irytująca do bólu, fatalna muzyka i scenografia nawet nie starająca się przypominać Dzikiego Zachodu - ot, łaczka pod miastem i jakieś stare szopy (chyna pozostałe po lepszych latach EuroWesternu), które namiętnie wysadzali twórcy "Sacramento".

Od lat tak nędznego filmu nie widziałem.  AAAC (Avoid At Any Costs).

Ostatni Świadek - 1970

Słabość nad słabościami.
Ukryte przez hitlerowców na dolnym Śląsku skarby to temat modny do dziś (że wspomnę "złoty pociąg"). Modne to było i w 1970 roku, kiedy to nakręcony został film "Ostatni Świadek".
"Świadek" fabularnie przypomina trochę "Samochodzika I Templariuszy" - nie tylko z uwagi na grającego główną rolę w obu filmach Stanisława Mikulskiego, ale i na główny szkielet fabularny, przybywający z Zachodu poszukiwacze skarbów - starszy profesor i jego młoda, atrakcyjna córka, chcęcy bezprawnie wywieźć polskie dobra kultury i dzielnie im się przeciwstawiający Kloss.
Pierwsze dwadzieścia minut filmu to za długa ekspozycja, w której SS-mani likwidują obóz koncentracyjny (naturalnie mordując wszystkich więźniów) i ukrywają skarby. Jeden z więźniów (ostatni świadek - Mikulski), ratuje się z masakry.
Kiedy w ćwierć wieku później w samie spożywczym (wyposażonym, jakby to dzis, a nie w PRLu było) przypadkiem wpada na jednego z obozowych SS-mannów (Fetting). Mo nie daje wiary wzburzonemu Mikulskiemu i nie zamierza aresztować byłego zbrodniarza wojennego, dziś praworządnego obywatela Austrii.
Jak się okazuje, byli SS-mani przyjechali pod pozorem wyprawy entomologicznej, by odnaleźć i wywieźć z Polski schowane skarby. Tylko samotnie łażący po górach za wypuszczonym Fettingiem Mikulski wydaje się stać im na drodze...
Napięcia w filmie ani śladu, zakończenie fabularnie wręcz tragiczne, role też pożal się Boże (oprócz jak zawsze przekonującego jako szwarzcharakter Janusza Bylczyńskiego), jedyny powód dla obejrzenia dziś tego filmu to zjawiskowa jak zawsze Maja Wodecka, niestety chyba w ostaniej swej roli - zaraz po tym filmie znalazła swą miłośc we Francji, gdzie wyemigrowała, opuszczając, z wielką szkodą, polskie kino.

wtorek, 6 grudnia 2016

Full Metal Jacket - 1987

Dobry, ale nie tak wybitny, jak się o nim na portalach filmowych pisze, dramat wojenny. Chyba chodzi tu o Kubricka - na zasadzie - "wybitny reżyser = wybitne dzieło".
Film dzieli się na dwie części - obozową, ukazującą ciężkie szkolenie przyszłych marines, całkowicie zdominowaną przez oskarową rolę Lee Ermeya jako demonicznego sierżanta, i Vincenta D'Onofrio jako prześladowaną ofermę oddziałową. Myślę, ze Paskiowski kręcąc początkowe sceny Krolla mógł mieć "Full Metal Jacket" na myśli.
Druga część to już wojna w Wietnamie, najpierw na tyłach, później w liniowym oddziale, z efektownym zakończeniem opowieści - pojedynkiem z wietnamskim snajperem. W obsadzie tym razem błyszczy młodziutki Adam Baldwin jako "Zwierzak".
W tej jednak części filmu najboleśniej dają się we znaki niedostatki scenograficzne. Co to za Wietnam ? chce się zawołać. To raczej jakieś przedmieścia Londynu, jakaś opuszczona fabryka z lat 50-tych, z paroma dowiezionymi na wózkach palmami. Wizualnie wyjątkowo nieprzekonujące, i obniżające wrażenia całego filmu.

Zbrodniarz, Który Ukradł Zbrodnię - 1969

Uważany za jeden z najlepszych kryminałó ery PRL mnie nie do końca przypada do gustu.
Przede wszystkim reportażowa forma narracji, opowiadanie całości akcji po jej zakończeniu, zabija dramatyzm i napięcie. Cóż mi po bójce Siwego ze Zbrodniarzem, skoro i tak wiem, że się temu Siwemu nic nie stanie ?
Po drugie zaś, tytułowa "zbrodnia" - to raptem wyrwanie z ręki Pietruskiego teczki z kilkuset tysiącami ówczesnych złotych - w mej oenie to trochę za mało na film. Owszem, jest zabójstwo Ewy Salm - które skupia na sobie uwagę widzów, ale tak naprawdę istotą sprawy jest właśnie ten w sumie niepozorny rabunek uliczny.
Spróbuję poukładać :
Pewien gość mieszka z piękną żoną w willi ojczyma. On jest raczej beznadziejnym typkiem, ojczym przeciwnie, wzięty, zamożny lekarz, do tego przystojny mężczyzna, dochodzi zatem do romansu młodej żony (zjawiskowa Maja Wodecka) z doktorem i, po przyłapaniu przez młodego męża in flagranti, próby zabójstwa ojczyma.
Młody dostaje za usiłowanie 5 lat - wychodzi wcześniej "za dobre sprawowanie", nadal mieszka z ojczymem (!), dostaje nawet pokaźne "kieszkonkowe" od szarpanego wyrzutami sumienia pana doktora.
Przyjaźni się z niejaką Ewą Salm (równie zjawiskowa Barbara Brylska), a, usłyszawszy w domu od gosposi opowieść o jej byłym miejscu pracy, o noszącym gotówkę w teczce księgowym, planuje "zbrodnię" - napad na księgoweggo i rabunek pieniędzy.
Ewa Salm ma zapewnić mu odpowiednie alibi, ale go zdradza przed swym byłym (?) chłopakiem - "Bobo", który, zgodnie z tytuem, "kradnie" zbrodnię, i przeprowadza napad zamiast młodego. Mało, jeszcze okazuje się, wspólnie z Ewą, głównym świadkiem oskarżenia.
Później morduje Ewę Salm (żeby go nie wydała - ale to mocno naciągane), ale zostaje rozszyfrowany przez kapitana Siwego.
Dobroą stroną filmu jest nielinearna, poszarpana, odtwarzająca jakby dziennikarskie śledztwo, narracja, hest trochę smaczków późnogomułkowskich, ale nie na tyle by luki w scenariuszu i brak napięcia należycie zrekompensować.

Za Kilka Dolarów Więcej - 1965

Ależ kawał filmu !
Przywykło się uważać za najlepszy western wszechczasów bądź to "Dobry, Zły, Brzydki", bądź też "Dawno temu Na Dzikim Zachodzie" - kolejne arcydzieła Leone. Tutaj trzy uwagi :
- Przede wszystkim - wrzucanie do jednego wora wspaniałych, klasycznych amerykańskich westernów z lat 50tych i porównywanie ich z późniejszymi, cyniczymi i okrutnymi produkcjami Włochów uważam za nieporozumieni. (a najlepszy western wszechczasów to "W Samo Południe").
- Sprowadzanie całego nurtu spaghetti westernu do filmów Leone to typowy błąd dzisiejszych fanów kina. A gdzie "Django" (ten prawdziwy, nie Tarantinowski)? Gdzie "Wielka Cisza", "Navajo Joe", "Smierć Jechała Konno" czy "Wielki Pojedynek" ? To filmy równie dobre (jeśli nie lepsze) od filmów Leone.
- Last but not least - w końcu o tym filmie mowa, niedocenienie drugiej części dolarowej trylogii to duży błąd.

Dwóch łowców nagród, dzika banda, za której szefa wyznaczono wyjatkowo wysoką nagrodę, najbogatszy bank, na który banda się zasadza - to składniki tej piekielnej mikstury. Akcja  mknie naprzód bez zbędnych zawahań czy zwrotów, trup ściele się gęsto (ale nie tak absurdalnie, jak w niektórych późniejszych spaghetti), gdzieś w tle pojawia się tajemniczy motyw osobistej zemsty (genialna melodia pozytywki w zegarku jak zwykle - Morricone).

Aktorzy grają świetnie - Eastwood jak zwykle, Van Cleef ponadprzeciętnie (w sumie wręcz kradnie show Clintowi). Kapitalna banda Indio - od samego Volonte, przez rzeszę eurowesternowych weteranów - Bregę, Pistillego (kolejna świetna rola), szalonego (dziwnym nie jest...) Kinskiego, czy Sambrella. Muzyka Morricone - absolutna poezja. realizacja Sergio Leone też perfekcyjna, każda scena świetna, z jednej strony "wygrana" na max,a z drugiej nieprzeteatralizowana, jak się to Sergio zdarzało później (zwłaszcza w obu "Dawno Temu..."). Brak wspomnianej teatralizacji spowodował żwawe tempo i nieprzeciągnięcie filmu.

Arcydzieło.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Tylko Umarły Odpowie - 1969

"Tylko Umarły Odpowie" uchodzi (słusznie) za jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy, kinowy film milicyjny. Piszę "kinowy", bo jasne jest, że wszelki rekordy popularności, i słusznie, pobije dekadę później serial TV "07 Zgłoś Się".
Gęsta, wielowątkowa intryga rozpoczyna się kryminalnym śledztwem w sprawie zamordowania kasjera w przedsiębiorstwie PROTON, by, w pewnym momencie, ostro skręcić w kierunku szpiegowskim. Okazuje się bowiem, że zarówno zamorowany kasjer, jak i cała masa kręcących się przy sprawie osób to Agenci Obcych Wywiadów. No, to gwarantowało mnóstwo ostrej akcji, w PRL siatka szpiegowska była odpowiednikiem współczesnej zorganizowanej przestępczości - mnóstwo "złych", bezwzględne metody, trupy - jest mocno.
Jak dodac do tego melodramatyczny wątek romansowy prowadzącego śledztwo kapitana Wójcika (rewelacyjny Filipski - być może rola życia) z piekną Ewą Wiśniewską - wychodzi przepis na ponadczasowy hit.
Film jest na tyle wciągający i żywy, że aż się nie zwraca uwagi na liczne nonsensy fabuły (z największym nonsensem, których jest wymuszanie zeznań torturami i groźbą śmierci - takie zeznania również w PRL były funta kłaków niewarte - Marczuk wywinałby się sianem, a panowie Wójcik i Kłosek mieliby szczęście, gdyby, wylatując z MO nie dostali jeszcze odsiadki). Ale to w sumie jest naprawdę drugorzędne przy intensywności filmu.
Świetne role Filipskiego i Sochnackiego jako sierżanta Kłoska, ciekawy też jest dobór aktorów do ról bezwzględnych agentów - cała trójka gra mocno przeciw swemu zwyczajowemu, pozytywnemu i dobrotliwemu, emploi.
Z tym, że Filipski gra kapitana Wójcika na ekstremalnej emocji i z takim ogromnym "słowiańskim" dramatyzmem (kłaniają się radzieckie filmy wojenne) - zupełnie inaczej do roli śledczego milicjanta podejdzie Bronisław Cieślak w "07" - z  amerykańskim, "kojakowskim" luzem. Taka będzie też kolejna dekada PRL.
Refleksja na marginesie filmu - jaki by PRL nie był, to była dla milionów Polaków jedyna istniejaca ojczyzna. Dziś prawdopodobnie panowie Broniak ,Sedlak i Marczuk uważani byliby za bohateró walki z komuną, wtedy dążyli do zniszczenia państwa, zatem konieczne było, by Służby (MO i SB - wyraźnie obecna w filmie - to oni chca odebrać Wójcikowi śledztwo pod koniec filmu) to państwo chroniły. Innym tematem są absurdalnie wczesne milicyjno/policyjne emerytury (na zachodzie tak zdaje się nie ma), ale łamanie obecnie zobowiązan państwa wobec swych byłych obrońców (nia każdy w SB torturował opozycjononistów - byli i szpiedzy na Zachodzie, był i wewnętrszny kontrwywiad) jest potęznie nie fair.

Franco - Justine 1975

Oh my...
Najpierw uwaga natury ogólnej - był taki czas, że nie było internetu i netowego porno. Był taki czas, że nie było DVD a nawet VHS. W tym czasie jedyną szansą dla spragnionych oglądania gołych kobiet w ruchu (oprócz, oczywiście, wizyty w burdelu) były tzw. kina X (porno kina). Był to nieco inny czas, niż teraz - chodziło naturalnie z grubsza o  to samo (gołe baby), ale ówcześni reżyserzy miewali mimo wszystkiego swoje ambicje artystyczne.
To chyba epoka VHS to zakończyła - był kiedyś taki porno film Teresy Orlowski "Spotkanie W Paryżu" - na tle ordynarnej fototapety przyklejonej na ścianę pokoju Teresa "spotyka" faceta. "O cześć, co robisz w Paryżu", ""Cześć, tak sobie zwiedzam", "To świetnie, chodź się popieprzyć". I potem jakiś kwadrans z ginekologiczną dokładnością filmowego zbliżenia. W latach 70tych, latach Kin X przemysł erotyczny wyglądał nieco inaczej. Golizna i porno wklejki ze współżyciem były częścią jakichś historii, opowieści (z reguły pretekstowych czy pretensjonalnych, ale jednak). Połączenie porno wizji i własnych opowieści od początku interesowało też hiszpańskiego matadora kina - Jesusa Franco.
Franco w ogóle od początku swej kariery miał wizję, żeby jak najwięcej kobiet w dezabilu pokazywać w swych filmach. Można nawet odnieść wrażenie, że jego twórczość to tak naprawdę pretekst do tego, by sobie gołe panie pokręcić.
Wraz z luźniejącym pod koniec lat 60tych gorsetem cenzury do kina przedostawało się coraz więcej erotyki i golizny - naturalnie Franco był na czele pochodu. Było tylko kwestią czasu (i wciąż narastającego liberalizmu obyczajowego) kiedy Hiszpan nakręci film stricte pornograficzny. No stało się tak w roku 1975 - kiedy to Wujek Jess przystąpił do kręcenia porno filmu "Justine". Tyle, że nie udało mu sie zabezpieczyć na produkcję żadnych funduszy, zatem po nakręceniu kilkunastu porno scen ze swą główną gwiazdą i, wkrótce, partnerką Liną Romay i jej różnymi kochankami,  projekt zarzucił.
Parę lat później inny "tytan" kina erotycznego, Joe D'Amato (Aristide Massacesi) wziął to, co zostało z filmu Franco, wrzucił do środka materiał z dwu innych filmów Jessa (Midnight Party i Shining Sex), okrasił "emanuelkową" muzyką Nino Fidenco i wyedytował jako porno film "Justine".
Hitchcock kiedyś powiedział, że film wtedy jest dobry, kiedy można go oglądać bez znajomości języka i wiadomo, o co chodzi. Mam wrażenie, że nawet znajomość każdego słowa ze (skądinąd skąpej) ścieżki dialogowej "Justine" w niczym by nie pomogła.
Striptizerka i prostytutka Justine (Romey) kocha się w hipisie Chrisie. Mamy zatem zbliżenia Romay ze wszystkimi aktorami filmu (hardcorowe, wielce niesmaczne, z ówczesnym mężem - Ramonem Ardidem, co jest jakimś listkiem figowym przyzwoitości :-), i trochę jej rozmów w nabzdyczonym Chrisem. W miarę rozwoju akcja się rozgrzewa - Chris i Justine to para S&M, on ją, ku jej widocznej przyjemności chłoszcze, solo i z inną partnerką. Potem Justine chłoszcze kolejną panią. A potem Chris się wiesza, a Justine strzela sobie w ...między nogi z pistoletu.
Vege.
No, nie mogę nic przegryźć sensu tego czegoś - nadal uważam "Justine" za najgorszy z filmów uważanych za filmy Franco. Obejrzałem wyłącznie z kolekcjonerskiego zapału.

niedziela, 4 grudnia 2016

Jesse And Lester

Chyba od powodzenia "Butch Cassidy & Sundance Kid" zaczęła się era tzw. "buddy westerns". W filmach tych mamy do czynienia z parą kontrastujących bohaterów (spokojny/zawadiaka, gaduła/milczek itp), przeżywających, z reguły w lekkiej, komediowej konwencji, rózne przygody na Dzikim Zachodzie.
Mistrzowie twórczej imitacji Włosi dorobili się własnego hitowego "buddy westernu" - "Trinity", ze znakomitą parą Terence Hill/Bud Spencer. No a jak sukces odniósł "Trinita", to posypały się i kolejne, coraz bardziej wtórne wariacje.
Jedną z takich wariacji jest "Jesse & Lester - Due Fratelli I Un posto Chiamato Trinita" z 1972 (tutaj autorzy filmu przywołali "Trinitę" jako nazwę miasteczka, w którym toczy się akcja). W rolach głównych Donald O'Brien jako spokojny, bogobojny mormon Lester i świetny Richard Harrison (nota bene sam pochodzący z mormońskiego Salt Lake City!) jako awanturnik i hulaka Jesse.
Jesse i Lester są przyrodnimi braćmi, których na początku filmu łączy tylko spadek. Pobożny Lester zamierza ze swej części wybudować mormoński kościół, podczas gdy Jesse marzy o własnym burdelu.
Dalej jest do bólu sztampowo - bójki, hazard, ciężkawe żarty, żywa ale bezsensowna i niewciągająca akcja, której osią jest nieustanne zdobywanie i tracenie pieniędzy przez obu braci. Na plus świetny Richard Harrison - prawie sobowtór Sundance Kida.
Zasadniczo odradzam - tego rodzaju przeciętne produkcje i prostacki, coraz bardziej zabijający czar opowieści z Dzikiego Zachodu, "humor" przyczyniły się do zakończenia ery spaghetti westernów.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...