Oh my...
Najpierw uwaga natury ogólnej - był taki czas, że nie było internetu i netowego porno. Był taki czas, że nie było DVD a nawet VHS. W tym czasie jedyną szansą dla spragnionych oglądania gołych kobiet w ruchu (oprócz, oczywiście, wizyty w burdelu) były tzw. kina X (porno kina). Był to nieco inny czas, niż teraz - chodziło naturalnie z grubsza o to samo (gołe baby), ale ówcześni reżyserzy miewali mimo wszystkiego swoje ambicje artystyczne.
To chyba epoka VHS to zakończyła - był kiedyś taki porno film Teresy Orlowski "Spotkanie W Paryżu" - na tle ordynarnej fototapety przyklejonej na ścianę pokoju Teresa "spotyka" faceta. "O cześć, co robisz w Paryżu", ""Cześć, tak sobie zwiedzam", "To świetnie, chodź się popieprzyć". I potem jakiś kwadrans z ginekologiczną dokładnością filmowego zbliżenia. W latach 70tych, latach Kin X przemysł erotyczny wyglądał nieco inaczej. Golizna i porno wklejki ze współżyciem były częścią jakichś historii, opowieści (z reguły pretekstowych czy pretensjonalnych, ale jednak). Połączenie porno wizji i własnych opowieści od początku interesowało też hiszpańskiego matadora kina - Jesusa Franco.
Franco w ogóle od początku swej kariery miał wizję, żeby jak najwięcej kobiet w dezabilu pokazywać w swych filmach. Można nawet odnieść wrażenie, że jego twórczość to tak naprawdę pretekst do tego, by sobie gołe panie pokręcić.
Wraz z luźniejącym pod koniec lat 60tych gorsetem cenzury do kina przedostawało się coraz więcej erotyki i golizny - naturalnie Franco był na czele pochodu. Było tylko kwestią czasu (i wciąż narastającego liberalizmu obyczajowego) kiedy Hiszpan nakręci film stricte pornograficzny. No stało się tak w roku 1975 - kiedy to Wujek Jess przystąpił do kręcenia porno filmu "Justine". Tyle, że nie udało mu sie zabezpieczyć na produkcję żadnych funduszy, zatem po nakręceniu kilkunastu porno scen ze swą główną gwiazdą i, wkrótce, partnerką Liną Romay i jej różnymi kochankami, projekt zarzucił.
Parę lat później inny "tytan" kina erotycznego, Joe D'Amato (Aristide Massacesi) wziął to, co zostało z filmu Franco, wrzucił do środka materiał z dwu innych filmów Jessa (Midnight Party i Shining Sex), okrasił "emanuelkową" muzyką Nino Fidenco i wyedytował jako porno film "Justine".
Hitchcock kiedyś powiedział, że film wtedy jest dobry, kiedy można go oglądać bez znajomości języka i wiadomo, o co chodzi. Mam wrażenie, że nawet znajomość każdego słowa ze (skądinąd skąpej) ścieżki dialogowej "Justine" w niczym by nie pomogła.
Striptizerka i prostytutka Justine (Romey) kocha się w hipisie Chrisie. Mamy zatem zbliżenia Romay ze wszystkimi aktorami filmu (hardcorowe, wielce niesmaczne, z ówczesnym mężem - Ramonem Ardidem, co jest jakimś listkiem figowym przyzwoitości :-), i trochę jej rozmów w nabzdyczonym Chrisem. W miarę rozwoju akcja się rozgrzewa - Chris i Justine to para S&M, on ją, ku jej widocznej przyjemności chłoszcze, solo i z inną partnerką. Potem Justine chłoszcze kolejną panią. A potem Chris się wiesza, a Justine strzela sobie w ...między nogi z pistoletu.
Vege.
No, nie mogę nic przegryźć sensu tego czegoś - nadal uważam "Justine" za najgorszy z filmów uważanych za filmy Franco. Obejrzałem wyłącznie z kolekcjonerskiego zapału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz