Tragiczna hiszpańska podróbka włoskiej "Trinity", absulutnie nieoglądalna.
Europejski western w wydaniu hiszpańskim nazywany bywa "paella westernem". W przeciwieństwie jednak do włoskiej odmiany, która pozostawiła po sobie wiele z najwybitniejszych dzieł gatunku (że samego Sergio Leone wspomnę), o tyle hiszpanie nie drobili się żadnego nawet przyzwoitego filmu.
Niemniej wyjątkowo wręcz rzadko natrafia się na taką fatalną wtopę, jaką jest "Sacramento".
Scenaiusz jest bardzo pretekstowy - trójka przyjaciół (tak - "Sacramento" to kolejny "buddie movie", western o grupie przyjaciół - no to jasne, skoro to klon "Trinity"), rabuje złoto z pociągu, prosto sprzed nosa bandy oprychów, którzy sami chcieli zrabować to złoto z polecenia nieuczciwego bankiera. Następnie złoto przechodzi z rąk do rąk pomiędzy bohaterami, a ścigającymi ich oprychami. Film kończy idiotyczna, trwająca chyba z kwadrans bijatyka.
W tym filmie nie działa nic : żenujący poziom humoru, przenędzna fabuła, okropne aktorstwo, irytująca do bólu, fatalna muzyka i scenografia nawet nie starająca się przypominać Dzikiego Zachodu - ot, łaczka pod miastem i jakieś stare szopy (chyna pozostałe po lepszych latach EuroWesternu), które namiętnie wysadzali twórcy "Sacramento".
Od lat tak nędznego filmu nie widziałem. AAAC (Avoid At Any Costs).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz