poniedziałek, 26 września 2022

Roald Dahl Niespodzianki 8/10

 Chwila zawahania towarzyszyła mi przy decyzji o umieszczeniu tego wpisu na naszej grupie, trudno bowiem opowiadania Roalda Dahla zaklasyfikować jako czysty „horror”. Niemniej poważne źródła uznające „niespodzianki” za znaczące osiągnięcie na polu grozy (m.in. Reader’s Digest, Stephen King w Danse Macabre czy znany blog Too Much Horror Fiction), jak i duża dawka makabry i czarnego humoru kryjąca się w wielu tekstach ze zbioru przekonała do takiej próby.


W okresie po drugiej wojnie  światowej, kiedy to skończył się czas prosperity pulpowego horroru, „stare” strategie narracji - ghost stories, nawiedzone domy, wampiry, wilkołaki itp. szybko wychodziły z mody.  Na rynku dominowała wtedy kierowana głównie do młodszych odbiorców hybryda horroru ze science fiction. Eleganckie, niepokojące opowiadania Roalda Dahla, znanego najbardziej ze swych książek adresowanych do dzieci (z klasycznym „Charlie I Fabryka Czekolady” na czele), były, obok tekstów  Shirley Jackson czy Flannery O’Connor  swoistym „łącznikiem” pomiędzy mainstreamem a gatunkową literaturą grozy.


First things first - „Niespodzianki” to tłumaczenie oryginalnego „Tales Of The Unexpected”; oba tytuły doskonale oddają zasadniczy element opowiadań Dahla z tego zbioru - to zaskoczenie czytelnika końcowym twistem, pointą, która jest właśnie „unexpected”, nieoczekiwana, niespodziewana. Konsekwentnie każdy jeden tekst zmierza do tego finałowego wkręcenia czytelnika. Czasami jest to czysto obyczajowe, czasami podprawione szczyptą fantastyki, ale najczęściej - jak już napisałem, nieco makabryczne i przesycone czarnym humorem.


Rozpocznę od najbardziej znanych (i najbardziej „gatunkowych”) opowiadań.


„Człowiek Z Południa” (w jednej z ekranizacji tego tekstu debiutował młodziutki Steve McQueen) opowiada historię nałogowego hazardzisty, który widząc młodego marynarza bawiącego się niezawodną zapalniczką (pewnie Zippo…) oferuje zakład - jeżeli 10 razy z rzędu zapalniczka zapali, marynarz wygra luksusowego cadillaca, w wypadku jednak przegranej mężczyzna żąda od przeciwnika….obcięcia palca. 

W „Jagnię Na Rzeź” żona podaje policjantom śledczym badającym sprawę morderstwa jej męża upieczoną jagnięcinę, która, jeszcze zamrożona, była narzędziem zbrodni.

Drapieżnym suspensem charakteryzuje się „Szyja”; niezbyt wierna żona flirtując z kochankiem  nieopatrznie klinuje swą szyję w dziwacznej drewnianej rzeźnie nowoczesnej, jej mąż, świadom niewierności, ma za zadanie uwolnić ją z potrzasku - czy do wykonania zadania wykorzysta bezpieczną piłę, czy jednak zdecyduje się na cios siekierą?

„Właścicielka Pensjonatu” to grozowy archetyp (choć w wykonaniu Dahla mistrzowski przesycony czarnym humorem) - tytułowa starsza pani wynajmuje pokój przygodnemu podróżnemu, częstując go nieco gorzkawą, migdałową herbatą…

I jeszcze „Prosto Do Nieba” - małżeństwo podąża na lotnisko celem podróży do Europy, kobieta bardzo obawia się spóźnienia, tymczasem złośliwy mąż celowo ją dręczy opóźniając swe wyjście. W pewnym momencie mężczyzna wraca do domu, za nim podąża odchodząca wręcz od zmysłów ze strachu żona - po chwili  kobieta wychodzi do taksówki  sama…

Do łez potrafi rozśmieszyć finał „Przebaczenia” - narrator dopuszcza się okrutnego żartu salonowego z pewnej damy, niespodziewanie jednak dla samego siebie uzyskuje u skrzywdzone ofiary przebaczenie, poparte puszeczką luksusowego kawioru…. 

Podobnie jest w „Skórze” - pewien stary, ubogi mężczyzna ma na swym ciele wytatuowane arcydzieło zmarłego mistrza malarskiego - całe grono potencjalnych mecenasów walczy o możliwość zapewnienia mu luksusowej starości, z zastrzeżeniem, że po jego śmierci obraz stanie się ich „własnością”…

W „Skoku Do Puli” jeszcze jeden hazardzista, tym razem w trakcie podróży morskiej stawia wszystkie posiadane pieniądze na to, że ich statek, który wpadł w szpony sztormu, przybędzie do portu opóźniony. Ku rozpaczy mężczyzny burza nagle cichnie a statek szybko odrabia spóźnienie. Jedyną szansą jest  w jakiś sposób spowolnić jego bieg ….



Jest grupa tesktów podszyta elementem fantastycznym. Przede wszystkim „William I Mary” (scenarzysta kultowego „Mózgu, Który Nie Mógł Umrzeć” chyba czytał to opowiadanie…) Umierający mężczyzna godzi się na eksperyment, w którym jego mózg po śmierci ciała będzie utrzymany przy życiu. Nieszczęśnik nie przewidział jednego, aparat medyczny wraz z mózgiem zostanie wydany „kochającej” żonie, a mózg pozbawiony ciała okazuje się, odbierając wszystkie bodźce, zupełnie bezbronny…

W „Mleczku Pszczelim” pewien hodowca pszczół jest tak bardzo przekonany o zbawiennym wpływie tytułowego mleczka, że postanawia, serwując kolejne dawki specyfiku, poprawić apetyt swej malutkiej córeczki. Z nadzwyczajnym, jak się okaże, powodzeniem…

W końcu „Edward Zwycięzca” - pewna kobieta dochodzi do przekonania, że pod postacią wędrownego kota, którego przygarnęła, powracił….sam wielki Ferenc Liszt (wau!) Zachwycona cudownym zjawiskiem melomanka zaniedbuje dom i męża. Tytułowy Edward, = nie jest jednak z jej fascynacji zadowolon…


Spora grupa tekstów („Smak”, „Pani Bixby I Dar Pułkownika”, „Przyjemności Plebana” czy „Galopujący Foxley”) to czystej wody opowieści obyczajowe - bez żadnych ukłonów i cech gatunkowych, niemniej każdy z nich jest równie efektownie zakręcony w finale (i równie wybornie napisany), że ich lektura to  wspaniała przygoda. Gorąco rekomenduję!


PS.

Dodatkowej popularności „Niespodziankom” przysporzyła  telewizja - część opowiadań Dahla została zaadaptowana w święcącym wówczas triumfy serialu „Alfred Hitchcock Presents”.

niedziela, 25 września 2022

Stephen King, Owen King Śpiące Królewny 6/10

 „Śpiące Królewny” to dobrze się czytające, feministyczne fantasy, ze szczyptą horroru, efekt współpracy słynnego Ojca i mniej słynnego Syna. Co w środku? -  dziwaczny, bizarrowy, ale nie pozbawiony powabu pomysł wyjściowy, perfekcyjna realizacja (dziwnym nie jest, toż to King&King) i dość mętne, niekoniecznie przekonujące konkluzje (tak - kolejny „finał kingowski”). Generalnie porządna „późnokingowska” norma.


+


Małe miasteczko Dooling (tak, w stanie Maine). Evie Black, tajemnicza młoda kobieta oskarżona o brutalne zamordowanie lokalnego dealera narkotyków trafia do kobiecego więzienia ( to więzienie to jedna z nielicznych „atrakcji” Dooling). 


W tym samym czasie na świat pada dziwna, przerażająca plaga (ihaaa - zaczyna się jazda) -  kobiety, które zasypiają, nie budzą się już ze swego snu. Mało, ich twarze (później całe ciała) spowijają dziwaczne, lepkie kokony. Te, które jeszcze nie zasnęły, piją kawę, biorą środki pobudzające, amfetaminę, generalnie walczą ile sił, by jak najdłużej utrzymać świadomość. Jednak stopniowo, jedna po drugiej, wszystkie zapadają w objęcia morfeusza, by już nigdy się nie obudzić.  Jak się okazuje, śpiące kobiety trafiają do  innego świata/wymiaru (to jakby ta sama Ziemie, ale wiele lat później,  po jakiejś apokalipsie). Zaczynają tam tworzyć swą kobiecą cywilizację…


W tym czasie cały współczesny, pozbawiony kobiet świat wpada w histerię. Jeżeli kobiety wkrótce się nie obudzą - cywilizacja  upadnie. Jedyną kobietą, której przerażające prawo zasypiania nie dotyczy jest więźniarka z Dooling. 

Kiedy informacje o tym fakcie docierają do osieroconych mężczyzn w Dooling, postanawiają oni „zbadać” Evie Black, „wypytać ją”, i, generalnie, przekazać naukowcom - w nadziei ustalenia przyczyny snu kobiet oraz szukania antidotum. Kierowani przez lokalnego hycla Franka Geary (hycla dosłownie - to opiekun bezpańskich psów!) żądają oni od władz więzienia wydania osadzonej.


Po tym, jak w sen zapadła naczelniczka zakładu karnego, nieformalne przywództwo nad jego załogą przejął więzienny psychiatra, dr. Norcross. Po wstępnej rozmowie zaczyna on rozumieć, że „Evie Black” nie jest zwyczajną osobą, ba, to prawdopodobnie w ogóle nie jest człowiek! W trakcie tej rozmowy Evie informuje doktora, że jedyną nadzieją na zakończenie sennej apokalipsy, na powrót wszystkich kobiet z Krainy Snu jest… zatrzymanie jej w więzieniu i obronienie  przed ludźmi Geary’ego (don’t ask - Kingowie zdrowo szarżują fabularnie).

Uwierzywszy w przekaz kobiety Norcross stanowczo odmawia jej wydania wzburzonym wigilantom (z przysłowiowymi pochodniami). Od słowa do słowa, od zdarzenia do zdarzenia narasta napięcie i konflikt.  W ostatecznym rezultacie obydwie zwaśnione grupy mężczyzn (Norcrossa wspierają strażnicy więzienni), rozpoczynają ze sobą regularną bitwę. W ruch idą karabiny, pistolety maszynowe, gaz i środki wybuchowe . 


Wydarzenia w małym Dooling zdecydują o losach całej ludzkości (pamiętajmy - kobiety zapadły w nieprzerwany sen na całym świecie!)


+


Stephen King to chodząca strefa komfortu, przynajmniej dla lubiących gładką, potoczystą narrację czytelników. To pyszny pączek, świeże ciasto, dobra whisky - gęba sama się śmieje do lektury. Nie inaczej jest z „Królewnami”. Bez względu czy jest dobrze (świetne sceny akcji, doskonała charakterystyka postaci), czy gorzej (nieco nonsensowny pomysł wyjściowy, sporo niekonsekwencji i dziur fabularnych), czytanie grubego tomiszcza (toż to „a King novel”) stanowi czystą przyjemność.


Nie wiem, ile w tekście jest którego z panów Kingów.  Patrząc, jak bardzo „kingowska” jest technika budowania historii, jak typowe dla jego twórczości tworzenie bogatych emocjonalnie postaci, jak perfekcyjny i potoczysty, taki „wszechogarniający” czytelnika styl, rodzi się podejrzenie, że Owen (poza szalonym pomysłem wyjściowym, o którym mowa w posłowiu), ograniczył swą działalność do donoszenia piszącemu Tacie aromatycznej kawy americano. Ale może było inaczej,  może to ojciec, geniusz opowiadania, tylko przeszlifował po swojemu ciekawy tekst synka? Whatever - wyszła bardzo udana, rozrywkowa ale poruszająca ważne tematy lektura.


Zwyczajowy podział na Dobrych i Złych nie jest tak oczywisty jak zwykle, ujawnia się niespiesznie,  wraz z przebiegiem lektury, tylko po to, by, jak już czytelnik rozdzieli swe sympatie, ponownie zacząć kwestionować dokonane wybory i decyzje.

Przez pewien czas nieprzekonujące, zdawałoby się motywacje głównych bohaterów, ich przerysowanie, gruba nić fastrygi łącząca niedopasowane fragmenty fabuły, drażnią - ale pod koniec powieści wyjawia się istota pomysłu na „Śpiące Królewny”, a jest nią  drwina Kinga z „męskiego świata”, z tego, jak mężczyźni załatwiają sprawy. 

Otóż idiotyczna fabularnie (choć bardzo zajmująca przygodowo) strzelanina w finale tylko pozornie ma „dobrych i złych”, bo tak naprawdę pokazuje nonsensowność przemocy i męską łatwość do posługiwania się nią. To nie jest tak, że nerwus i brutal Geary jest villainem a Norcross bohaterem (nb. kapitalnie napisana postać, nieco zgorzkniały 50latek  - bardzo łatwo utożsamić się z nim i z jego życiowym statusem). Pozornie stanowią awers i rewers, ale tak naprawdę są ucieleśnieniem tego, co w mężczyznach złe - są skłonni do przemocy i agresji w popieraniu swych decyzji i wyborów.


Zakończenie jest nieco rozczarowujące. Nie dość, że po rozmachu całej powieści ma siłę zmokłego kapiszonu, to jeszcze nie bardzo przekonują zachowania i motywacje głównych bohaterów (naprawdę żona dr Norcrossa zostawia go, bo zbudował basen bez konsultacji z nią i po 10 latach jej się w końcu ulało?)


Jest w „Śpiących Królewnach” mnóstwo szybkiej ciekawej akcji, jest ten niepowtarzalny, cudowny gawędziarski kingowski styl, jest nieco ciętego humoru, grono ciekawych zajmujących postaci i do tego słuszny temat. A że główny pomysł raczej pocieszny niż znakomity, a  finał - zwyczajowo - jest najsłabszą składową powieści? No cóż, nie można mieć wszystkiego. Niemniej lektura jest doskonała, zabawa przednia, a King, mimo upływu lat, wciąż jest arcymistrzem gawędzenia. Warto.


PS.

Dziwnym nie jest (toż to King…) że już w 2017 zakupiono prawa do ekranizacji (chyba na serial), ale lata mijają, a coś filmu/serialu nie widać. Nie należy się spodziewać jakichś fajerwerków, raczej Kolejnego Generycznego Ekranowego Kinga, ale z przyjemnością bym obejrzał.

piątek, 9 września 2022

Sarah Langan Zarażeni 6/10

 Klasyczna historia w nowych szatach - „Zarażeni” to reprezentant współczesnego horroru (rok 2007), uznany i nagradzany (m.in. Bram Stoker Award), nie tyle poszukujący nowych tematów i pól eksploatacji, co starający się ożywić  znane schematy efektownym wykonaniem - ciekawą akcją  i niecodziennymi rozwiązaniami fabularnymi.


+


Małe miasteczko Corpus Christi w Maine (no jaha, ukłonom wobec Króla nie będzie w powieści końca). Podczas szkolnej wycieczki do sąsiedniej miejscowości, strawionej przez pożar (też se miejsce na spacery znaleźli….) gubi się bez śladu pewien nastolatek. 

Chłopiec błąkając się między drzewami odnajduje tajemnicze miejsc. Na przesiąkniętej krwią, cuchnącej siarką ziemi rozrzucone są kości zwierzęce. To szczątki ofiar zagrzebanego w ziemi Wielkiego Zła, dostającego się do umysłów zarażonych nosicieli, zmuszającego ich do polowania i zjadania żywych istot, do rozsiewania choroby coraz dalej (choć możliwe też, że jest to tylko efekt chemicznych zanieczyszczeń wywołanych pożarem okolicznej fabryki chemikaliów). Zaginiony (nb. kawał wykolejeńca; nieprzypadkowo Zło wybrało właśnie jego) ożywia złe miejsce. 

Kolejną ofiarą choroby padnie dręczona wyrzutami sumienia nauczycielka, która nie mogąc się pogodzić z faktem zaginięcia ucznia  obsesyjnie przeszukiwała lasy obok pogorzeliska.


Głuchą nocą zarażony nastolatek, na czworakach, z czarnymi oczami i cuchnącym oddechem zaczyna odwiedzać szkolnych kolegów, na koniec zaś wraca do rodzinnego domu, do tamy i mamy. Tymczasem nauczycielka  po powrocie z lasu, zamyka się w swym pokoju. Z każdym dniem jest coraz bardziej chora, w końcu przerażona matka wzywa lekarza, dr. Wintroba.


Większość wydarzeń, infekcja rozwijająca się w Corpus Christi (a wkrótce dalej i dalej, covid pokazał, że we współczesnym świecie nie sposób okiełznać wirusa), przedstawiona jest właśnie z perspektywy rodziny doktora Wintrob. Doktor stoi na pierwszej linii walki z infekcją, zdeterminowany, by ochronić najbliższych, żonę i dwójkę nastoletnich dzieci, przed zagrożeniem. I ta determinacja narasta w nim do ekstremalnych proporcji….


Tymczasem zaraza rozszerza się coraz bardziej. Z objętego kwarantanną miasta nie da się wyjechać, partole wojskowe otwierają ogień bez uprzedzenia. Liczba chorych narasta lawinowo, mnóstwo osób umiera, pozostałe zamieniają się w przykurczone, czarnookie, napędzane śmiertelnym głodem potwory. Nieliczni żyjący kryją się w zabarykadowanych piwnicach…


+


Popkultura lubi wracać do sprawdzonych wzorców z przeszłości. I podobnie jak w XXI wieku powodzeniem cieszą się młode grupy neo- hard rockowe „odtwarzające” stary sound, tak jest i literatura „odtwarzająca” Złotą Erę Horroru. „Zarażeni’ to właśnie przykład takiego trendu.

 

Po pierwsze - powieść jest potężnie zadłużona u Stephena Kinga. Klimat małego miasteczka (w Maine!), sposób budowania relacji międzyludzkich, poszczególne postaci bohaterów, to jest „kingowskie” do bólu, a  jako główną inspirację wskazać można  „Miasteczko Salem”, z tym, że czosnkowo-krucyfiksowe wampiry oryginału (w XXI wieku wampiry stały się postaciami z erotycznych romansów a nie powieści grozy…) zastąpiły takie, no, powiedzmy, „zombiaki”, efekt zgrabnego (choć nie bardzo konsekwentnego fabularnie) połączenia - klątwy (wendigo?), zanieczyszczeń chemicznych i wirusa.


Jak zwał, tak zwał - ważne, żeby kopało (jak mawiają koneserzy biedronkowej Amareny). A na poziomie fabularnym „Zarażeni” kopią aż miło. Powieść skrzy się od jump scare’ów, scen grozy i przemocy,  langanowe „zombiaki” są odpowiednio obrzydliwe i przerażające.


Świetnym pomysłem jest opis „umysłowości zombie”. W „Zarażonych” nie są to generyczne bezmózgi  powłóczące nogami i wyjące „braaains”; czytelnik ma wgląd w uczucia i myśli  ludzie powoli pochłanianych przez chorobę. Ich umysły wciąż działają, wciąż myślą, a infekcja powoli wypacza te myśli, wyolbrzymia to, co złe, w końcowym efekcie zaś budzi konieczność przemocy i głód (wendigo!), zmienia człowieka w potwora.  Ten motyw, stopniowy zanik ludzkich emocji i narastanie obłędu to świetny motyw.  


Mimo, że centrum powieści stanowią losy doktora Wintrob i jego bliskich, naiwny byłby czytelnik oczekujący standardowych opisów bohaterskich zmagań amerykańskiej rodziny z narastającą grozą. Nic bardziej mylnego - „Zarażeni” to raczej studium napięć szarpiących rodziną w kryzysie, studium rozpadu małżeństwa, studium mężczyzny na skaju załamania nerwowego, pogrążającego się w obliczu osobistych problemów w coraz głębszym szaleństwie.



Jako że „Zarażeni” są opowieścią pandemiczną - kolejną „na czasie” (choć w sumie już zapominamy o covidzie), w finale przechodzą w rasowe post-apo, budzące silne skojarzenia z „Ptakami” Daphne du Maurier (a nawet jeszcze bardziej z zakończeniem filmu Hitchcocka).


Nieco gorzej wypada sam przebieg fabularny powieści, raczej banalny i bez większych fajerwerków, zabrakło czegoś więcej. Zabrakło też talentu Kinga do opisu relacji ludzkich. Niektóre zachowania bohaterów są niekonsekwentne, niektóre wątki porzucone lub mało przekonująco poprowadzone 


Ostateczny rezultat budzi nieco mieszane uczucia, obok momentów świetnych pojawiają się też mielizny i niedociągnięcia. Niemniej warto poznać - głównie za  świeże potraktowanie znanego tematu. Prawie „instant classic”.    


PS.

Choć dziwnym bardzo nie jest, że, jak na razie, nikt jeszcze nie ekranizuje „Zarażonych” - to nie jest aż tak odkrywcza opowieść, żeby u filmowców musiała obudzić konieczność działania.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...