poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Paweł Paliński 4 Pory Mroku 6/10

Debiutancki zbiór opowiadań niesamowitych Pawła Palińskiego "4 Pory Mroku" budzi mieszane uczucia. Obok elementów znakomitych, świetnie napisanych, intrygująco wymyślonych, pojawiają się również fragmenty pretensjonalne czy wręcz irytujące.
Zacząć trzeba od formy. Paliński pisze dobrze, ale bardzo manierycznie, siląc się, by tworzyć jak najwięcej niebanalnych i misternie skonstruowanych zdań. Czasami tekst robi się rzeczywiście nadzwyczajnie piękny, ale kiedy Autora poniesie ułańska fantazja, wymyślna forma potrafi wzbudzić głównie konsternację a coś, co w założeniu ma być efektowne, robi się tylko efekciarskie.
Wystarczy rzucić okiem na spis treści. Silenie się na napuszoną oryginalność widać już po tytułach niektórych opowiadań. Takie jak "Zapłacz, A Ja Cię Ukoję, Rzekła Śmierć", "Trikkety-trakkety-trak, Albo Ze Szczęściem Nie Ma Żartów", czy "To Dla Lucy Lee, Choć Lucy Lee Już Tu Z Nami Nie Ma" trochę śmieszą swą bombastycznością (co ciekawe, to najciekawsze teksty w zbiorze, o czym za chwilę).
W samych opowiadaniach również zdarzają się co i rusz fragmenty grubo przeszarżowane. Czasem ma się wręcz wrażenie, że redaktor powinien zainterweniować (nb. "Podniosłem się ciężko, bo walczyłem z potworną ssącą siłą, której środek wektora przypadał na punkt dokładnie pomiędzy pośladkami"). A zaraz obok są zdania autentycznie urzekające urodą i elegancją. ...
Przejdźmy jednak od formy do treści - ostatecznie to fabuła jest solą opowieści. Tutaj jest równie ambiwalentnie. Są teksty naprawdę dobre, są też niestety srodze przeciętne.
Dwa najlepsze to, przywołane już dla swych barokowych tytułów "Trikkety" i "Lucy Lee".
Pierwszy z nich to oparta o przejmującą historię dyskryminacji wariacja na temat swoistego Dextera, seryjnego mordercy zabijającego jeszcze gorszych od siebie zwyrodnialców. Drugi zaś to niezwykła, fantasmagoryczna historia o pokerowej (dosłownie) grze, jaką prowadzi pewien szuler ze Śmiercią. Fabularnie bardzo creepy, z przejmującym przekazem i intrygującym zakończeniem.
Z pozostałych opowiadań w pamięci zostaną mi pewnie jeszcze "Zapłacz,  A Ja Cię Ukoję..." trochę przypominająca barkerowskiego Candymana/Zakazanego, opowiadająca o wymyślonym mordercy, który zaczyna mordować realnie, oraz "Judasz Z Krwi I Kości", mroczna historia psychopaty, który z porywanych i torturowanych przez siebie ofiar kształtuje żywe rzeźby (tutaj z kolei rodzą się skojarzenia z thrillerami Thomasa Harrisa).
Reszta opowiadań jest dość przeciętna, i nie bardzo potrafiła przyciągnąć moją uwagę na dłużej. Czy mowa o wampirze, który znudzony nieśmiertelnością odnajduje radość życia w ucieczce przed łowcą ("Wiele Lat") czy o ukrywających się między ludźmi wilkołakach ("Krótka Ballada..."), czy w końcu o zakochanym duchu ("Pięć Minut"), niby nie jest źle, ale zawsze czegoś brakujowało, czegoś, co spowodowałoby, że na dłużej pozostaną w pamięci.
Jedno jest niezmienne, szarżujący, nastawiony na mocny efekt, indywidualny styl Palińskiego. Dla niektórych może być to wartość dodana, większość czytelników będzie on jednak, przynajmniej chwilami, irytował. W ogóle wydaje się, że ambicje Palińskiego sięgają poza getto miłośników horroru - że to kolejny pisarz gotów do wejścia w mainstream. Na pewno jego warsztat (może po pewnym okiełznaniu) a i zainteresowania predestynują go do tego - warto zauważyć, że tylko niektóre z opowiadań zawierają w sobie element fantastyczny, częściej są to psychothrillery - takie współczesne contes cruels.
Polecane dla wielbicieli Dobrze Napisanej, Kwiecistej Prozy, psychologizowania i obyczajowości w horrorze, swobodnie rozumianej Ameryki (akcja opowiadań umieszczona jest właśnie z zmitologizowanej Ameryce) - czyli konkretnie Stephena Kinga, którego proza dość wyraźnie fascynuje Palińskiego. Warte uwagi, choć momentami drażniące.
Ocena łączna 6/10

wtorek, 24 kwietnia 2018

OLS 2/2016

Pierwszy OLS był tak literacko dobry, że w zasadzie nie było możliwe, by kolejny numer czasopisma utrzymał ten poziom. Niemniej nadal jest naprawdę dobrze, nadal można się cieszyć dobrymi opowiadaniami.

Tekstem numeru jest druga część "Kobiet Błogosławionych" Wojciecha Chmielarza. Na szczególne uznanie zasługuje fakt, że Autor potrafił umiejętnie pociągnąć i zakończyć opowiadanie. Sporo tekstów zbudowanych  na koktajlu historii, fantasy i horroru świetnie się zaczyna, bo to i otoczenie efektowne, i zawiązanie akcji intrygujące. Trudniej jest jednak utrzymać początkowe zainteresowanie czytelnika, i trudniej zgrabnie zakończyć opowieść. (Typowym przykładem jest tutaj "Serce Bestii" Jacka Komudy). Chmielarzowi udało się to wszystko, łącznie ze zgrabnymi twistami końcowymi - brawa - 8/10,

Ze stawki wyróżnia się również  "Uczeń" Agnieszki Kwiatkowskiej, dyskretnie lovecraftowskie opowiadanie o obdarzonym nadzwyczajną mocą uczniu i nauczycielu, który zupełnie źle ocenił pewną sytuację. 7/10

Kolejny udany tekst to "Ta Bólu Rasa" - młodzieżowy slasher Kazimierza Kyrcza i Michała Walczaka. Zaraz po maturze grupa najlepszych ucznmió wraz z ulubionym nauczycielem wyjeżdża na pożegnalną wycieczkę. W jej trakcie zaczyna się realizować znany wszystkim schemat "Piątku 13". Może nieco zaburzone są w opowiadaniu proporcje - za dużo licealnych pogaduszek, za mało finałowej rzezi, ale zabawa generalnie udana - 7/10.

Tadeusz Oszubski potrafi pisać wspaniałą grozę - gorąco polecam każdemu zbiór jego opowiadań "Drapieżnik" (pewnie trzeba pogrzebać na Allegro). Jednak tekst "Pod Mostem" niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. Ot, duch zmarłej córeczki przemawiający do mamy ustami miejscowego menela. Do zapomnienia - 6/10.

Trochę zawodzi drugi tekst lovecraftowski w numerze - "Eksperyment Profesora Schaeffera" Michała Jadczaka. Autor przerzuca się tytułami zakazanych ksiąg, nazwiskami i odniesieniami do prozy Mistrza, ale sama oś fabuły, nieudany eksperyment będący skutkiem "zemsty" pewnego okultystym jest dość przeciętna - 6/10.

W "Alegorii " Alistera Crowleya najbardziej wciąga "sataniczny" nihilizm Autora, to przekonanie, że świat (ok, Londyn) to "samo zło". Ale literacko, warsztatowo, nie bardzo jest się czym zachwycać - jak ktoś chce poznać naprawdę świetne nihilistyczne opowiadanie grozy - niech lepiej sięgnie po "Młodego Gospodarza Browna" Nathaniela Hawthorne. Crowley chyba był większym skandalistą i magiem niż pisarzem - póki co, 6/10.

Najmniej do gustu przypadło mi smutne, szare opowiadanie Marty Lasik "Matka". Bohater opowiadania planuje zemstę na swym ojcu za jakieś rodzinne zbrodnie przeciw matce i jej nieślubnemu synowi (przyrpodniemu bratu?), ale ciągnie się to wszystko niczym przysłowiowy makaron by zakończyć się niezbyt zrozumiałym twistem (bohater jest swym bratem?). Na plus weirdowy nastrój i estońska scenografia - 5/10

W części publicystycznej uwagę przyciągają głównie dwa ciekawe wywiady z pisarzami grozy - Stefanem Dardą i ...tak tak !!!! "boskim" Guyem N. Smithem.

Ponadto kolejna część reportażu z prosektorium Filipa Szyszki (dla odważnych), bardzo dobry tekst Sylwii Jankowy o postaci dybuka w literaturze żydowskiej (świetne, nieznane mi fragmenty żydowskiego teatru grozy) i dowcipny, świetnie się czytający felieton Magdy Ślęzak o kobiecej tożsamości w horrorze. Bardzo mi się podobało.
W konsternację wpędził mnie natomiast tekst Krzysztofa "Korsarza" Bilińskiego "Z Kształtem Przeciw Chaosowi". Paręc razy usiłowałem go przeczytać, ale, no niech mnie, nie mam pojęcia o czym to jest ... Albo miałem chwile zaćmienia, albo Autor przeszarżował z metaforami i, ogólnie, założeniem.
Nie bardzo spodobał mi się też artykuł Justyny Czupiłki o grozie w miejskim graffitti (aż się prosiło przywołać Clive Barkera i Zakazanego/Candymana), mocno hermetycznie skierowany do miłośników graffitti a mało mający wspólnego z grozą.

I to na tyle z drugiego numeru OkoLicy Strachu. Onward ku trzeciemu !

piątek, 20 kwietnia 2018

Harry Adam Knight Pochodnia 6/10

"Harry Adam Knight" (w cudzysłowie, bo to, jak wiadomo, pseudonim spółki autorskiej) pisał pulpę, ale pulpę dobrej jakości warsztatowej. Nie inaczej jest i z "Pochodnią".


Dwu agentów ubezpieczeniowych prowadzi śledztwo w sprawie serii dziwnych pożarów, wybuchających nagle i punktowo, wypalających w całości zwłoki ludzkie. Jeden z nich stawia tezę, że winne może być tak zwany samozapłon - niezbadane zjawisko polegające na tym, spontanicznym "wewnętrznym" zapaleniu ludzkiego ciała.
Ocalała z jednego z pożarów dziewczyna, oskarżana przez policję o jego spowodowanie, w rzeczywistości prowadzi własne śledztwo w sprawie zaginionej siostry.
Ślady wiodą do...producenta filmów pornograficznych, współpracującego z zaginionym przed paru laty chemikiem.
W międzyczasie spontaniczny ogień zaczyna  atakować osoby mogące posiadać informacje na temat przyczyn pożarów.


Warsztatowo napisane to wszystko jest bez zarzutu. Sprawna, przejrzysta narracja, trochę scen gore z płonącymi ludźmi, trochę pulpowego seksu, przyzwoite tempo. Ale też nie ma w "Pochodni" grama czegoś ekstra, czegoś wyróżniającego tę powieść ponad przeciętność. Fabuła przewidywalna a grozy nie w ząb - "Pochodnia" to raczej powieść sensacyjna z elementami gore. Takie trochę popłuczyny po nieco fabularnie podobnym, ale dwie klasy lepiej napisanym "Tunelu".
To nie jest generalnie zła książka, ale na pewno jest to najsłabsza książka Knighta wydana w Polsce. W sumie więcej to mówi o świetnym poziomie pozostałych tytułów, małych perełek grozy i makabry, takich jak "Gen", "Fungus" czy "Macki".
Jeżeli  ktoś chce poczytać niezobowiązujący, fabularnie lekki thriller akcji - no to tych parę godzin można poświęcić. Ale jak ktoś chciałby poznać bliżej Knighta, warto zacząć od innych pozycji.



poniedziałek, 16 kwietnia 2018

OLS 1

Generalnie nie należy mieć zbyt wygórowanych oczekiwań wobec opowiadań prasowych. Nieczęsto Autorzy skłonni są do publikowania tą drogą swych najcenniejszych utworów, również wymuszane rytmem przygotowania numeru do druku deadline'y nie służą jakości przedkładanych propozycji. Tym większym zaskoczeniem jest jakość opowiadań, które znalazły się w pierwszym OLSie.

Zaczyna się od razu bardzo mocno - wampirycznym opowiadaniem Marka Stelara "Trzeba Kaszleć" (9/10). Doskonała, trzymająca w napięciu historia wędrowca, który, walcząc z  atakiem serca dociera z prośbą o pomoc do przyczajonego w lesie domku jest doskonale  napisana, zapada też w pamięć dzięki świetnemu, podwójnemu twistowi.


Kolejny tekst,  "Kobiety Błogosławionych" (8/10) Wojciecha Chmielarza byłby ozdobą każdej grozowej lub fantastycznej antologii. Historyczny thriller, z akcją osadzoną w XVI wiecznym Krakowie opowiada o śledztwie dotyczącym serii brutalnych mordów rytualnych kobiet, które miały romans z magami (stąd tytuł). Gildie magów, czarne straże, intrygujący bohaterowie i do tego żwawo mknąca fabuła. To się świetnie czyta !


Po dwu tak dobrych tekstach wydawało się, że nie można lepiej, jednak okazało się, że można.  "Dreszcze" Mariusza Wojteczka (9/10) to, wydaje się, tekst numeru.W Moskwie grasuje seryjny morderca, porywający młode, kobiety i pozbawiający je przed śmiercią krwi, policja prowadzi nieudolne postępowanie w sprawie. Ponure, nihilistyczne, łączące zgrabnie swoisty romantyzm i brutalność opisów, budzące autentyczne dreszcze - absolutna rewelacja.


Jeżeli zna się pisarstwo Wojciecha Guni, to wiadomo mniej więcej, czego się spodziewać. Raczej nie campowych efektów, krwi w technikolorze i energicznych dialogów napędzających akcję. Zatem kiedy po trzech naprawdę rewelacyjnych opowiadaniach przyszła pora na jego "Drogę Bez Powrotu", można się było obawiać, że frajda z czytania siądzie.
No, "frajda" może i siadła - Gunia nie pisze, by bawić czytelnika, ale jakość wręcz przeciwnie. "Droga Bez Nazwy" (9/10), tekst w zasadzie afabularny, proza poetycka, której treścią, bardzo zgrubnie, jest poszukiwanie sensu/Boga -  to godny kontrkandydat dla "Dreszczy" do miana tekstu numeru - najpierw wlokący się jak, nie przymierzając, scena z "Zagubionej Autostrady", by nagle twistem rodem z "Truman Show" wbić w glebę. Aż się, przy końcowych scenach chce zaśpiewać za młodym Mansonem "I went do God just to see, and I was looking at me". Wspaniałe.
Jakby tego było mało, po takiej weirdowej uczcie, OLS ma jeszcze deser - uroczą, czarną jak dusza diabła, makabreskę  : "Układ" Juliusza Wojciechowicza (9/10), o naruszającym tabu rodzicielskiej troski, gangsteskim zakładzie.

Lovecraftowskie "www. cień.nad.cobbsport.com" (6/10) Krzysztofa Cerana nie zrobiło już takiego wrażenia, jak poprzednicy. Owszem, retelling klasycznego Innsmouth w formule nowoczesnych środków komunikacji (maile, smsy, blog) to dobry pomysł, ale Autora tak porwała zabawa formą, że koniec końców zapomniał o przekonującej fabule. Grozy niewiele, pojawia się bardzo późno i jest mechanicznym odtworzeniem pomysłu Lovecrafta.
Na koniec jedyne opowiadanie, które w ogóle mi się nie spodobało. Nie bardzo zrozumiałem metafory skryte w "Konstancy" Piotra Borlika (4/10),   opowiadającej o jakimś dziwacznym śnie (?) hazardzisty, wizycie w widmowym przedwojennym rumuńskim kurorcie.
Po opowiadaniach "OkoLica" publikuje przyciągające uwagę trzy "krwawe ballady" Norberta Góry, dla miłośników mariażu grozy i poezji.


Druga część OLS to publicystyka. Czytając pierwszy numer widać, że redakcja szuka jeszcze formuły na tę część kwartalnika, jest garść felietonów, raczej mało interesujących - i trzy merytoryczne teksty.
Najbardziej wyróżnia się wspaniale napisany esej Piotra Borowca dotyczący obrazu Londynu w klasycznej literaturze grozy - to dopiero pierwsza część, więc można się cieszyć na kolejne. Również ciekawy jest tekst Krzysztofa "Korsarza" Bilińskiego dotyczący powieści okultystycznej.
Trzeci przyciągający uwagę tekst - również początek większego cyklu - to reportaż z prosektorium Filipa Szyszki. Napisany jest ze swadą, dowcipnie i lekko, ale tematyka jest z tych naprawdę ekstremalnych więc przyznaję, że całości nie przeczytałem.
Z wywiadu z Krzysztofem Azarewiczem, znanym z autorstwa tekstów dla Behemotha, okultystycznego wydawnictwa Lashtal Press i - z punktu widzenia fana grozy najważniejsze, efektownego wydania tomiku "Grzyby z Yuggoth" - poezji H.P.Lovecrafta najbardziej w pamięć zapadła efektowna teza o książce, która powinna być traktowana jak rodzaj artefaktu, efektowny przedmiot, ozdoba półki bibliotecznej.

Można się przez chwilę zawahać, czy periodyk powinien być omawiany tak, jak omawia się książki, ale, ostatecznie, czasopisma literackie to swego rodzaju antologie, a biorąc pod uwagę znakomity poziom literacki tekstów umieszczonych w pierwszym numerze  "OkoLicy Strachu" - kwartalnika poświęconego grozie, grzech byłby je przemilczeć.
Już cieszę się na więcej !



czwartek, 12 kwietnia 2018

Karol Bunsch Imiennik 2 9/10

Druga część Imiennika, Miecz I Pastorał, to najbardziej ponura i depresyjna, ale może i najlepsza powieść z całego cyklu piastowskiego. Inaczej - byłaby na pewno najlepsza, gdyby nie swoiste kunktatorstwo fabularne Bunscha, a którym słów parę poniżej.



Drugi tom powieści zaczyna się największym triumfem Bolesława - dzięki perfekcyjnie prowadzonej polityce międzynarodowej (w konflikcie cesarstwo-papiestwo, postawił na papieża) Śmiały otrzymuje z Rzymu koronę. Polska ma drugiego króla.
Niestety, narasta konflikt z biskupem Stanisławem. Napędzany jest on ambicją obu polityków (tak można obu określić) - Bolesław rości sobie prawa królewskie, biskup krakowski głosi o prymacie prawa kościelnego nad świeckim. Spór podsycają knowania podłego Wolkmara, podburzającego Stanisława przeciw królowi.
Prawdziwą katastrofą okazuje się jednak wyprawa kijowska Śmiałego. Mimo zwycięstwa militarnego (bitwa pod Teterewem) i sukcesu politycznego - osadzenia zależnego od siebie Izasława na tronie, wszystko obraca się przeciw królowi. W kraju narasta poruszenie, podburzane przez niechętnych władcy wielmożów. Do oddziałów polskich na wschodzie dobiegają alarmujące pogłoski o buntach i niepokojach. Tymczasem Bolesław nie ogłasza powrotu.
W trosce o najbliższych i o swe mienie wojowie zaczynają masowo wracać do Polski (pisząc dzisiejszym językiem - dezerterować). Nagle okazuje się, że zagrożony jest bezpieczny powrót króla przez, de facto, podbitą, Ruś.
Bolesław wraca samotnie, tylko z najbliższymi sobie Domanem i Nawojem, a w kraju zaczyna okrutnie i brutalnie mścić się na zbiegłych. Szerzą się wyroki śmierci, zabory mienia i hańba rodzin. Przeciw królowi stają zbuntowani wielmożowie pod wodzą palatyna Sieciecha. Głową buntu jest jednak krakowski biskup, który w apogeum konfliktu rzuca na Śmiałego klątwę.
Reszta jest historią - rozsieczenie biskupa, ucieczka Bolesława na Węgry, jego rychła śmierć i wisząca nad całym jego rodem klątwa Stanisława.


Historia opowiedziana przez Bunscha jest ponura, mroczna, i depresyjna. Napisana jest jednak wspaniale - nie sposób oderwać się od lektury. Dramatyczne wydarzenia historyczne, wielka bitwa, knowania spiskowców, walka wywiadów, tragiczne uczucia bohaterów, dramatyczny spór osobowości - w "Imienniku" jest wszystko. Na dodatek Bunsch literacko jest w szczytowej formie.
Dlaczego zatem "tylko" 9/10  i skąd zarzuty o kunktatorstwo ? Otóż Autor nie potrafi się zdecydować, po której stronie stoi w gigantycznym sporze, będącym treścią powieści. Owszem, co do zasady stoi on po stronie władzy państwowej, po stronie Śmiałego. Ale z drugiej wybiela on Stanisława do absurdu. Fałszywy cud mający poprzez majątkowe roszczenia biskupa ? Sfałszowana bulla arcybiskupia ? Faktyczne osłabienie kraju bezzasadnym buntem ? Stanisław nic nie wie, niczego się nie domyśla, przedstawiany jest niczym święta naiwność, może trochę zbyt krnąbrna i dumna, ale zasadniczo prawa i szlachetna. Za wszystko odpowiada demoniczny Wolkmar (oczywiście Niemiec) oraz, po jego śmierci, przyboczny Flaubert (no jasne, też Niemiec).
Na dodatek Bunsch z zapałem prostaczka bożego zaczyna opisywać"cuda" po śmierci biskupa, mające uzasadnić klęskę Bolesława.
Patrząc historycznie, należy trochę usprawiedliwić Autora - powieść powstawała w okresie socrealizmu (Bunsch ućkał w niej nawet, dla świętego spokoju chyba, kilka niezbyt historycznie przekonujących motywów o "prostym ludzie" będącym zawsze z królem przeciw możnowładcą). Ówczesna władza państwowa toczyła realną walkę z polskim Kościołem, ostry atak na "zdrajcę" Stanisława wspierałby komunistów w tej walce, czego Bunsch widocznie chciał uniknąć. Słuszne to i szlachetne, niemniej dziś czyta się te wybielające zdradzieckiego biskupa momenty z narastającą irytacją.
Koniec końców pozycja i tak jednak jest wspaniała. nie mogę się doczekać kolejnego tomu - "Przekleństwo" opisującego tragiczne losy wygnanego wraz z ojcem syna królewskiego Mieszka.



wtorek, 3 kwietnia 2018

Tomasz Siwiec Pełzająca Śmierć 7/10

 Tomasz Siwiec zadedykował "Pełzającą Śmierć" Guyowi N. Smithowi - i słusznie. W tytułowej minipowieści po mistrzowsku naśladuje bowiem styl i metodę twórczą boskiego Guya.

W "Suchej Beskidzkiej" ("przypadkowo" zbieżna ze znanym miastem nazwa wymyślonej przez Autora małej, wymierającej wsi) dochodzi do katastrofy ekologicznej. Na miejscowym cmentarzu rozlane zostają toksyczne odpady chemiczne. Powodują one błyskawiczną mutację robaków gnilnych, które, wypełzłszy z grobów rzucają się na mieszkańców wioski - galerię groteskowych postaci, wśród których wyróżniają się wiecznie pijany grabarz ze skłonnością do nekrofilii, para pociesznych gejów czy ksiądz pedofil
Wezwani na pomoc pracownicy firmy dezynsekcyjnej są bezradni i zmuszeni do odwrotu - jeden z nich opracowuje jednak specyfik, który powinien skutecznie rozwiązać problem.
"Pełzająca Śmierć" sprowadza guysmithowy schemat animal horroru do absolutnie niezbędnego minimum. W opowieści nie ma ani jednego niepotrzebnego zdania czy wątku, ba, nie ma praktycznie wcale fabuły - cały tekst składa się z krótkich charakterystyk poszczególnych bohaterów i drobiazgowych, maksymalnie makabrycznych opisów ataków głodnych robaków. I to w zasadzie wystarcza - udany pulp horror nie wymaga ani wiarygodnych portretów psychologicznych bohaterów, ani składnej, sensownej akcji - wręcz przeciwnie, chodzi o resetującą umysł, absurdalną zabawę w stylu Grand Guignol.
Tomas Siwiec w "Pełzającej Śmierci" radzi sobie z tym zaskakująco dobrze. Owszem, można mieć zastrzeżenia, głównie do zupełnie over-the-top zakończenia, którego absurdalność rujnuję tę odrobinę "zawieszenia niewiary" którą pulpowy był gotów wygospodarować na opowieść. Momentami też ohyda opisów przekracza akceptowalne w pulpie granice Złego Smaku (tak np w "toaletowej" przygodzie jednego z bohaterów). Generalnie jednak historia spełnia swe eskapistyczne zadanie - porządnie napisana, makabryczna do granic uchachania, całkowicie pozbawiona sensu zabawa grozą.

Nieco inne oblicze Autora przynoszą jednak krótkie opowiadania uzupełniające tomik. Owszem, również one utrzymane są w poetyce horroru ekstremalnego, nie wzdragają się przed makabrycznymi opisami - ale już nie jest tak beztrosko i "grągiuniolowo" jak w tytułowym tekście. Siwiec ujawnia w nich ostry pazur społeczno-polityczny, z pozycji wręcz feministycznych krytykuje męską brutalność, skłonność do przemocy i wykorzystywania kobiet a także piętnuje kościół katolicki za ukrywanie pedofilii.


"Skóra"  zawiera drastyczne opisy amatorskiej chirurgii plastycznej dokonywanej przez matkę w celu przywróenia urody córeczce oszpeconej w wypadku samochodowym,  "Rozumiesz Skarbeńku" to feministyczna nowela w stylu Edgara Allana Poe, gdzie kobieta dostaje od losu szansę, by uwolnić się od tyranii brutalnego męża. Przygnębiające "Tylko Przez Chwilę" w większej mierze niż horrorem jest moralitetem wskazującym na koszmar prostytucji. Zamykająca zbiór "Misja" bazuje na znanej historii  seksualnych przestępstw, których dopuszczali się na dzieciach w Dominikanie polscy księża.

Podsumowując, "Pełzająca Śmierć" to ostra, ale udana jazda na krawędzi. Danie główne to resetująca mózg pulpowa makabreska, lekturę uzupełniają zaś zupełnie odmienne w tonie, ale bardzo udane opowiadania (z wyjątkiem "Odlewu" - tekstu zamierzonego jako prowokacja religijna, ale kiepsko w mojej ocenie wymyślonego i napisanego)

Polecam miłośnikom pulpy, czarnego humoru, złego smaku w horrorze - w szczególności zaś fanom Guya N. Smitha.        7/10

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...