środa, 26 grudnia 2018

Stephen King Carrie 8/10

Debiutancka powieść Stephena Kinga, absolutny klasyk gatunku (a przy tym dowód na to, że dobry horror wcale nie musi straszyć), znakomita, przejmująca i smutna historia odtrąconej i prześladowanej nastolatki, którą w pewnym momencie doznana krzywda doprowadzi do prawdziwej eksplozji.

Chyba każdy zna tę historię, ale warto w paru słowach przypomnieć podstawy fabuły.

Carrie White wychowywana jest przez samotną, opętaną manią religijną i wynikającą z niej obsesją na punkcie seksu matkę. Nadejście podczas zajęć WF pierwszej w życiu dziewczyny miesiączki stanowi punkt zwrotny jej życia. Nieszczęsna Carrie staje się przedmiotem okrutnych drwin koleżanek ze szkoły. Dziewczyny zostają ukarane przez władze szkoły, Różne są tego konsekwencje, Jedna z prześladowczyń chcąc naprawić wyrządzoną krzywdę prosi swego chłopaka, by ten zaprosił nieśmiałą Carrie na bal szkolny. Druga przeciwnie, oburzona  otrzymaną karą wymyśla okrutną zemstę... Z kolei matka Carrie na widomy znak dojrzałości płciowej córki reaguje całkowitą religijno seksualną histerią. Kiedy dowiaduje się, że ta zamierza udać się na bal szkolny, w odważnej sukience i towarzystwie chłopaka, postanawia uciec się do środków ostatecznych....
Carrie nie jest jednak bezbronna wobec zagrożeń - dysponuje ona potężną mocą telekinezy - siłą własnej woli może przenosić lub niszczyć dowolne przedmioty. Doprowadzona kolejną okrutną kpiną do ostateczności wywoła w rodzinnym miasteczku prawdziwie apokaliptyczny kataklizm.

Zwykło się traktować Carrie jak opowieść o dziewczynie, której się ulało, która w pewnym momencie nie wytrzymała i wybuchła niczym Michael Douglas w filmie "Falling Down". Sam King tak  myślał o swej książce. Kiedy się jednak zastanowić, to prawdziwym tematem "Carrie" jest obłęd religijny, wiodący w swej konsekwencji do krzywdy, zemsty i tragedii. To właśnie wywołany religijną histerią obłęd matki Carrie w dużej mierze doprowadził do wyobcowania dziewczynki spośród grona rówieśników, do rosnącego w niej poczucia krzywdy. Owszem, nietolerancja nastolatków wobec dziewczyny, ich okrucieństwo i  drwiny zasługują na potępienie, ale duża część powieści |(zwłaszcza sceny balu) pokazuje, że większość z otaczających Carrie osób jest zasadniczo dobra i sympatyczna, że młodzież gotowa była zaakceptować dziewczynę. A jednak prawie wszyscy, tak samo winni prześladowań jak i życzliwi dla ofiary, giną w finałowej apokalipsie.
W swym jadowitym ataku na fundamentalizm regilijny i reprezentującą go Margaret White King nie znajduje jednego słowa litości (polscy czytelnicy mogą jej dalekie echo odnaleźć w upiornej babci Józefie z "Kostuszki' Carli Mori).  Sama Carrie White, mimo potworności kataklizmu, do jakiego doprowadziła jej furia, (naprawdę, żaden film nie był w stanie oddać impetu, z jakim zakończenie powieści rozpisał King...)  jest przedstawiona przede wszystkim jako skrzywdzona ofiarą, dla której Stephen ma wiele zrozumienia i sympatii.  Odrobinę przypomina ona, naturalnie z zachowaniem proporcji, inną kingowską  bohaterkę, szaloną, chorą Annie Wilkes.

Autentyczne dreszcze grozy budzą rozmach i skala finałowej apokalipsy, do której doprowadza żądna zemsty i sprawiedliwej kary moc skrzywdzonej dziewczynki. Już tylko dla tego finału warto przeczytać książkę. Totalna końcowa anihilacja miasta przypomina niektóre inne powieści Kinga - "Miasteczko Salem, czy "Sklepik Z Marzeniami".

Warsztatowo książka napisana jest wybornie. Czyta się ją znakomicie, King zastosował sprytną sztuczkę, dzieląc narrację na krótkie rozdziały fikcyjnymi fragmentami książek i dokumentów opisujących "sprawę White" - badanie katastrofy wieńczącej losy Carrie (dla spojlerofobów - King nie waha się w tych fragmentach wyraźnie "spojlerować" fabuły - m.in. dużo wcześniej dowiemy się, kto z bohaterów zginie a kto przeżyje apokalipsę).

Kanon współczesnej grozy - nie ma to tamto   8/10

PS.
Na początku lat 70tych King był biedującym nauczycielem, dorabiającym sobie "macho" opowiadaniami dla pisanymi męskich magazynów. W odpowiedzi na złośliwą uwagę znajomego Steve obruszył się i, chcąc udowodnić, że potrafi napisać książkę z perspektywy dziewczyny, rozpoczął pisanie "Carrie" (zaczynając od sceny pod prysznicem). Po kilkunastu stronach stracił przekonanie i wyrzucił tekst do kosza, ale żona, Tabitha, znalazła go, przeczytała i uznała za znakomity, namawiając męża do kontynuacji opowieści. "Carrie" była pierwszą sprzedaną powieścią Kinga, przynosząc mu duże pieniądze i szybko rosnącą sławę. Reszta jest historią.

PPS.
Carrie ekranizowana była aż trzykrotnie. Na  szczególną uwagę zasługuje pierwszy z filmów - znakomicie zekranizowana przez de Palmę, świetnie obsadzona i zagrana adaptacja z 1976 roku. Ogromne powodzenie tego filmu to jedna z głównych trampolin do sławy młodego Stephena Kinga i do dziś (obok Lśnienia, Misery czy Zielonej Mili) jedna z najlepszych adaptacji filmowych jego prozy.

niedziela, 23 grudnia 2018

Robert Cichowlas Dwugłowy Aligator 5/10

Bezczelnie pulpowa książka, ujmująca samoświadomością i zabawą gatunkiem, w finale jednak wkurzająca nadmiernym przegięciem fabularnym, rujnującym tę odrobinę niezbędnego w udanym horrorze "zawieszenia niewiary".

W podpoznańskiej wymarłej miejscowości wypoczynkowej Błażejewko grupa badaczy odkrywa schron z czasów II Wojny Światowej. W jej trakcie pracujący tu dla hitlerowców sowiecki (sic !) naukowiec pracujący powołał do życia tytułowego Dwugłowego Aligatora z przeznaczeniem na "zabawkę" dla Hermanna Goringa (sic !).
Działania badaczy budzą monstrum, które przespawszy kilkadziesiąt lat okazuje się wściekle głodne. Po wydostaniu się na powierzchnię aligator natychmiast rozpoczyna łowy. W serii ataków pożera napotykanych ludzi - samych badaczy, przygodną parę (lubieżnych) kochanków, (lubieżnego) włóczęgę, w końcu zaś grupę młodzieży, która przybyła nad jezioro na sesję paintballa.
Przeciw potworowi stają wezwana na miejsce mieszana para policyjna (naturalnie lubieżna...) i ocalały z masakry naukowiec. Jako że zwykła broń palna okazuje się nieskuteczna, bohaterowie postanawiają zabić aligatora granatami z prywatnej kolekcji policjanta...

"Dwugłowy Aligator" napisany jest bardzo sprawnie; po raz kolejny Cichowlas udowadnia, jak lekkie ma pióro i jak zgrabnie buduje fabułę. Niemniej początek książki irytuje niechlujstwem koncepcyjnym. Dlaczego radziecki naukowiec pracuje dla hitlerowców ? W jaki sposób zdobywa z USA tkanki aligatorów ? Jasne,  sama "dwugłowość" aligatora wskazuje na żart, zamiar kpiny z pulp horroru, no ale nawet najgłupsza pulpa powinna mieć jakieś granice przyzwoitości ! Można tego rodzaju wrzuty wytłumaczyć dowolnie głupio, ale wytłumaczyć wypada  (przypomnę niesławny "podziemny tunel łączący Morze Północne ze  szkockimi jeziorami" jako wytłumaczenie obecności Krabów w środku Szkocji - copyright by Guy N. Smith).
Na szczęście trzon powieści, czyli opuszczone letnisko z grasującym po nim głodnym potworem, świetnie się broni. Akcja swym klimatem budzi skojarzenia z dobrym slasherem spod znaku Piątku13 czy Halloween, gdzie aligator wystepuje w roli seryjnego mordercy. Sporo w książce zupełnie poważnego suspensu i bardzo udanych jump scare'ów.
Zgrabnie też, jak na wymogi gatunkowe, wykreowani są bohaterowie. Naturalnie ich nieustanna skłonność do wyuzdanego dzikiego seksu śmieszy do rozpuku, idiotyczne zaś motywacje niczym nie dają się zrozumieć (dlaczego policyjna para zamiast wezwać wojsko postanawia samodzielnie handgranatami rozwalić potwora ?), ale usprawiedliwia to świadomie przerysowana konwencja "Aligatora".

Niestety zakończenie....no, zawodzi na całej linii. Nie chcąc spojlerować trzeba tylko napisać, że jest ono już nie jeden, ale wręcz o dwa mosty za daleko; w rezultacie sporo klimatycznego uroku powieści ulatuje przytłumione absurdalnością finału. Ja wiem, że "dwugłowość" aligatora zobowiązywała do szukania odpowiednio odjechanego zakończenia, ale...no nie, za dużo tego dobrego. Cały punkt w dół - stąd końcowa ocena to 5/10 (jawna kpiarska pulpa z założenia nie powinna być oceniona wyżej niż 6/10).

Pomimo wspomnianych przegięć gorąco polecam "Dwugłowego Aligatora" wszystkim miłośnikom grozy - fani niskopiennych horrorów będą mieli setny ubaw a wyrafinowani esteci niepokoju kolejny dowód na głupotę  pulpy.

Piotr Borowiec Polskie Upiory 9/10

Rewelacja ! "Polskie Upiory" to zbiór znakomitych opowiadań niesamowitych, wyrafinowanych tak w treści jak i w formie, odwołujących się do klasycznej literatury grozy, który z jednej strony zadowoli czytelnika poszukującego w horrorze głównie rozrywki (opowiadania bardzo konkretnie straszą!), z drugiej zmusi do myślenia poprzez poruszaną tematykę, gdzie pojawią się nacjonalizm, nietolerancja, ślepa pogoń za pieniądzem, przemoc wobec kobiet czy alkoholizm. Świetna rozrywka z uzasadnionymi ambicjami artystycznymi.
+
Tom otwierają (dość spokojnie) dwa teksty - "Góra Krzyży"  6/10, w którym trupy żołnierzy pochowanych w bitwach różnych wojen wstają z grobów żądając szacunku dla swej śmierci, oraz
"Młode, Martwe Kobiety" (7/10),  gdzie czytelnik zapozna się z tzw. psychopompem - osobą posiadającą moc kontaktowania się ze zmarłymi, pomagającą przejść im na drugą stronę i opuścić ziemski świat.
Bomba eksploduje po raz pierwszy w tekście "W Ostatnią Godzinę Nocy" ( 9/10). Przyznam na początku, że tekst czytało się z ogromną przykrością i niechęcią, traktuje bowiem o śmiertelnej chorobie dziecka. Co do zasady nie znoszę tego rodzaju historii, w trakcie lektury zgrzytałem aż zębami ze złości, jednak niezwykły końcowy twist fabularny całkowicie odmienił ocenę opowiadania, wgniatając wręcz w ziemię swą makabrycznością i autentyczną grozą.
Od tego momentu każdy praktycznie tekst był dobry. Czy była to utrzymana w klimacie japońskich ghost stories z Sadako-podobnymi czarnowłosymi morderczymi zjawami
"Powiedz Tylko Słowo"  8/10  (traktująca o koszmarze pedofilii), czy złowrogie i odrażające "Miejsce Na Ziemi" (8/10), gdzie brutalność i wypełnione żądzą pieniądza współczesne chamstwo zostaje straszliwie ukarane morderczą klątwą przynoszącą śmiertelną chorobę, czy w końcu zgrabnie opracowana legenda ludowa o podkradającej nowo narodzone dzieci mamunie ("Ludzie Których Zabrakło" -7/10), jest tylko dobrze albo jeszcze lepiej.
Nawet trochę zbyt gęsty fabularnie "Modernista" (7/10) w którym duch młodopolskiego poety wstępuje we współczesnego mężczyznę z przerażającym dla żony skutkiem czy też  przewidywalne "Coś Za Coś" (7/10 - nadprzyrodzone siły kierują losami kilku osób, by ocalone zostało czyjeś życie) również bardzo dobrze się bronią.
Ale prawdziwy "atak napalmem" przeprowadza Borowiec w finałowych powiadaniach zbioru. Jedno jest lepsze od drugiego. Począwszy od  "Na Granicy Miasta"  (10/10 !), gdzie zmarłe duchy bronią przed chciwością i zgiełkiem współczesności pewien szczególny zagajnik, przez genialne wręcz pastisze lovecraftowskie "Spirala"   (10/10 - przeklęta księga przynosi nieszczęście - dyskretne ukłony w kierunku mangi "Uzumaki") oraz "Początek Procesu Zarządzania"  (9/10  - lovecraftowskie monstrum ukryte w podziemiach poradzieckiej bazy wojskowej - tutaj niektóre momenty przypominają Relację Navidsona z "Domu Z Liści" Danielewskiego), aż do wieńczącego całość finałowego creme de la creme - opowiadania "Fantasta" (10/10), w którym autor wspaniale balansuje na granicy autoironii, autobiografii i horroru, wykrzywiając otaczającą go rzeczywistość niczym Stephen King w "Lśnieniu". Oto nieudany autor powieści grozy, zaniedbujący rodzinę i nadużywający alkoholu, spotyka "diabła" obiecującego mu nowe życie w zamian za wyrzeczenie się ambicji literackich, w zamian za oddanie swych pomysłów fabularnych innemu. Nagle okazuje się że druga osoba żyje sławą autora a "diabeł" wcale nie jest diabłem-  na każdym poziomie rewelacyjne opowiadanie.
+
Dla czytelnika to jedna z najlepszych chwil, kiedy książka, co do której miał spore nadzieje, ale której się też obawiał, (że nadzieje te zawiedzie), okazuje się nie tylko dobra, okazuje się wspaniała i początkowe nadzieje  przekraczająca. Tak miało to miejsce w przypadku "Polskich Upiorów" Piotra Borowca. Autentycznie zbierałem szczękę z podłogi. Styl opowiadania autora, jego pomysły i rozwiązania fabularne przypadły mi do gustu w sposób wręcz nadzwyczajny.
Borowiec, trochę w tradycji "tematycznych" zbiorów Grabińskiego połączył większość tekstów składających się na "Polskie Upiory" wspólnym mianownikiem. Bohaterami opowiadań są prawnicy - sędziowie, adwokaci, prokuratorzy czy urzędnicy. Fabuła z reguły wysnuwa się z zagadnień dotyczących ich pracy - sporu sądowego, prowadzonego śledztwa czy postępowania administracyjnego. Nadaje to całej książce dużej spójności artystycznej, poszczególne teksty łączą się klimatycznie w większą całość.
Owszem takie podejście ma swoją cenę. Bohaterowie poszczególnych opowiadań są do siebie uderzająco podobni, wręcz można napisać "zastępowalni", motywy, pomysły fabularne powtarzają się w podobnych ujęciach, sam styl narracji za jest dość statyczny, oparty z reguły na opisie, referowaniu, nie żywiołowej akcji. Niemniej osobiście uważam to nie za wadę a za wyraz artystycznej konsekwencji autora. Dla mnie najważniejsze było, jak dobrze się książkę Borowca czytało, jak bardzo przyciągała ona moją uwagę. Może gdybym był krytykiem, oczekiwałbym większej różnorodności, ale  jestem tylko czytelnikiem, fanem grozy, którego "Polskie Upiory" dokładnie takie, jakie są, totalnie zachwyciły. Chcę więcej i jeszcze więcej.


Rzadko to piszę, ale do "Polskich Upiorów" Borowca wrócę na pewno. To bardzo silny kandydat do tytułu polskiego horroru AD 2018. Gratuluję, zachwycam się, i, klaskaniem mając  obrzękłe prawice, wołam o kolejne teksty autora - może czas na powieść ? Osobiście kocham opowiadania, ale rynkowo podobno czas jest taki, że dobrze jest pisać większe formy.

Dawno nie czytałem tak doskonałej polskiej grozy (chyba ostatnie na tym poziomie było "Nie Ma Wędrowca" Guni). Gorąco polecam wszystkim fanom horroru.

środa, 12 grudnia 2018

P.Wiliam Klęska Na Filipinach 8/10

Fascynujący opis agresji japońskiej na Filipiny (a dokładnie na główną ich wyspę, Luzon) w końcu roku 1941. Napisany z werw opisuje całość kampanii. Generalnie obrona Filipin oparta była na amerykańskiej flocie morskiej. Atak na Pearl Harbor pozostawił Luzon praktycznie na łasce agresoró, bez możliwości skutecznego odparcia ataku morskiego. Na początku agresji nastapiło zniszczenie amerykańskich sił lotniczych, i desant na północy wyspy, później przyszło ostrzeliwanie obrońców z morza, mordercze naloty bombowe, kolejne desanty wzmacniające wojska japońskie.
W zakończeniu Wiliam opisuje bohaterską obronę półwyspu Bataan i małej wyspy Corregidor. Obrońcy mieli świadomość, że nie będą w stanie obronić Filipin przed japońską agresją, walczyli jednak o jak najdłuższe związanie wroga walką tak, by przemysł USA był w stanie odbudować potęgę militarną, zniszczoną atakiem na Pearl Harbor. Co im się zasadniczo udało - zdobycie Luzonu trwało blisko 5 miesięcy !
Autor nie opisuje tylko "suchego" przebiegu walk, stara się przyciągnąć uwagę również mnóstwem bohaterskich epizodów. W pamięci zostają zwłaszcza straceńcze wręcz akcje amerykańskich ścigaczy (takie w stylu, który bardziej kojarzyłby się z wojskami radzieckimi) z reguły kończące się, o dziwo, powodzeniem !
P. Wiliam to autor nieco "propagandowy", pisząc zatem "Klęskę Na Filipinach" musiał być wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony wyraźnie fascynowało go bohaterstwo, spryt i bojowość obrońców (z reguły wojsk amerykańskich, czasem miejscowych skautów filipińskich), z drugiej czuł się w obowiązku co jakiś czas wypuszczać zatrute strzały w kierunku fatalnego imperialnego USA. Nieco schizofrenicznie, choć trzeba przyznać, że tej propagandy jest wyjątkowo mało. Uwaga Wiliama skupiona jest jednak głównie na bezpośrednich opisach walk.


Wciągająca lektura, wrażenie jak podczas dobrego filmu wojennego.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Clive Barker Cabal 9/10

"Cabal" to fantastycznie wymyślona mieszanka slashera, gore horroru i mrocznej fantasy.  Jej rozrywkowa, pełna akcji fabuła niesie przy tym również głębsze treści - los mutantów  z Midian to czytelna metafora wszelkich uciskanych mniejszości.

Bohater powieści, Boone, leczy się psychiatrycznie. Jego lekarz, dr Decker, przekazuje mu straszliwą wiadomość - w stanie nieświadomości  Boone zamienia się w seryjnego mordercę, jest odpowiedzialny już za kilkanaście zbrodni. Targany wyrzutami sumienia mężczyzna usiłuje popełnić samobójstwo. W szpitalu, do którego trafia po nieudanej próbie, od jednego z pacjentów słyszy o tajemniczym mieście Midian - miejscu, w którym mogą znaleźć azyl wszelkiej maści wyrzutki, odmieńcy i zbrodniarze. Boone, kierując się wskazówkami, wyrusza w długą podróż na północ Kanady. Na miejscu odnajduje wymarłe miasto Midian i leżacy za nim ogromny cmentarz. Wizyta wieczorną porą kończy się niezwykłym spotkaniem z zamieszkującymi podziemia nekropolii potworami; jeden z nich rzuca się na Boona i rani go. Mężczyzna uciekając przed monstrami wpada prosto pod lufy policyjnej obławy prowadzonej przez dr. Deckera i ginie w strzelaninie.
Niedługo potem Midian odwiedza dziewczyna Boona, Lori, chcąc ukoić żałobę po ukochanym. Na miejscu ze zdumieniem dowiaduje się jednak, że jego ciało zniknęło z posterunku policji. Ślady wiodą do Midian, za dziewczyną podąża dr Decker szukający swego podopiecznego.....
Wszystko kończy się finałową konfrontacją świata ludzi i zamieszkujących podziemia cmentarza odmieńców.



Koncepcyjnie druga połowa lat 80tych to moment, kiedy w pisarstwie Barkera ścierały się horror i coraz bardziej kusząca go swobodą kreacyjną kraina fantasy. "Cabal" jest tego dobrym przykładem. Groza obecna w powieści pozbawiona jest podłoża fantastycznego - budzą ją ludzie i ukryte w nich zło. Reprezentują ją psychopata kryjący swe szaleństwo pod groteskową Maską z Guzikami czy opętany żądzą krwi i nienawiścią do ""innych" policjant. Samo zaś podziemne miasto, społeczeństwo odmieńców, koleje ich losów to elementy fantastyczne, o zabarwieniu raczej cudownym, niż strasznym. Będące częścią świata fantastycznego "potwory" są bardzo "ludzkie", kochają, są lojalne, oddane, gotowe do poświęcenia i wybaczenia. W stosunku władnie do "odmieńców" najbardziej uwidaczniają się odczucia i myśli Barkera - utożsamiającego z Midianitami siebie i innych "wyrzutków" odpychanych przez "normalne" społeczeństwo.


"Cabal" to nie całkiem pełnowymiarowa powieść. Jej rozmach fabularny wymagałby znacznie szerszego rozpisania (takiego, jakim charakteryzowały się rok wcześniejszy "Kobierzec', czy rok późniejsze "Wielkie Sekretne Widowisko". Zaś "Cabal" napisany jest bardzo sucho, zdawkowo a momentami wręcz niechlujnie, przynajmniej biorąc pod uwagę skalę talentu Anglika. Rozbuchany scenograficznie finał powieści ma fragmenty napisane tak słabo, że tak naprawdę tylko znajomość filmu umożliwia precyzyjne zorientowanie się w szamoczącej się konwulsyjnie akcji. Do tego dochodzi jeszcze dość liche tłumaczenie (naprawdę "cholera jasna" brzmi lepiej niż "święte gówno", a to tylko drobny przykład). Wszystko to z uwagi na fakt, że powieść ta jest, podobnie jak wcześniejszy "Powrót Z Piekła", raczej szkicem, "treatmentem" do późniejszego filmu "Nightbreed". To właśnie film (wyreżyserowany zresztą przez samego Barkera) oddaje w pełni honory tej niezwykłej opowieści i to w nim niestaranne, czasem wręcz nieporadne i pisane na chybcika opisy nabierają pełnego kształtu i energii. To się ogląda !!!!


Jeden punkcik w dół za warsztatową przeciętność  i niedopracowany finał - niemniej "Cabal" to jest historia, którą wręcz TRZEBA znać. 9/10




PS.
Barker planował z "Cabala" zrobić trylogię - wyraźnie na to wskazuje zakończenie,  porzucił jednak tern pomysł i od 30 lat nie wraca do Midian, Może i dobrze, należało się obawiać, że z każdym rozdziałem opowieść będzie grzęzła w przeciętnej jakości urban fantasy, a tak, to zostało, może i nieco ułomne, ale jednak arcydzieło.


PPS.
Dla mnie osobiście "Cabal" to był pierwszy kontakt z prozą Barkera - ten najbardziej wstrząsający. To właśnie po lekturze "Cabala", porażony skalą talentu i wyobraźnią Anglika, porzuciłem plany własnego pisania, stąd mimo technicznych niedoskonałości dla  mnie to jedna z najważniejszych książek życia.

czwartek, 6 grudnia 2018

William Beckford Wathek 8/10

Mocno zapomniana, a niesłusznie, "orientalna" powieść gotycka, proto-horror w realiach mitycznego bliskiego Wschodu.

Do kalifa Watheka, władcy potężnego i zamożnego, zgłasza się wędrowny, oferując mu różnorakie dobra, wśród nich piękne zaklęte miecze. Obiecuje on władcy wiele więcej, dostęp do "pałacu podziemnego ognia", w którym ukryte są nieprzebrane bogactwa i talizmany, dzięki którym możliwe jest władanie całym światem. Wathek musi jednak w tym celu złożyć ofiarę z życia pięćdziesięciu dzieci.
Zdeprawowany kalif bez wahania przyjmuje ofertę, doprowadza do śmierci dzieci a przy pomocy lubianego wezyra uspokaja wzbudzonych poddanych. Dla uzyskania przychylności Giaura ( pod takim mianem znany był kupiec, w rzeczywistości demoniczny byt z piekła rodem) Wathek oraz jego równie niegodziwa matka dokonują kolejnych zbrodni.
W końcu nadchodzi dzień, w którym wezwany przez demona władca wraz z całym orszakiem wyrusza w podróż ku "pałacowi podziemnego ognia". W trakcie wędrówki zatrzymuje się on w posiadłości jednego ze swych poddanych, uwodzi jego córkę przyrzeczoną innemu. Dziewczyna, ku rozpaczy ojca czuje ogromny pociąg do bogactwa i władzy i bez skrupułów ulega jego czarowi.
Obydwoje zstępują do "pałacu podziemnego ognia", gdzie, jak się jednak łatwo było domyślić, czeka ich kara za popełnione bezeceństwa i zbrodnie
 +
Trudno zbornie streścić fabułę Watheka - to niewielka książeczka, ale bardzo gęsto napisana, pełna wydarzeń, postaci, czarów, cudowności i grozy. To taka turbodoładowana mrokiem  i  nieco "sataniczną" atmosferą braku hamulców moralnych opowieść z tysiąca i jednej nocy - niezmiernie oryginalne połączenie gotyku i orientu. Jej lektura naturalnie stanowi pewne wyzwanie czytelnicze, książeczka powstała grubo ponad 200 lat temu i z dzisiejszej perspektywy jej styl jest dość wymagający - ale nie aż tak, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka (w mojej ocenie czytało się ją sporo "nowocześniej", żwawiej niż takiego "Frankensteina"). Fabuła obfituje w widowiskowe zdarzenia i pełne makabry sceny, akcja jest dynamiczna, a postaci świetnie wykreowane i zapadające  pamięć.  Nie, no ma "Wathek" dobrego drajwa, dobrze się czyta i silnie zapada w pamięć.

Najbardziej jednak pozostaje w czytelniku ta, przywołana już, atmosfera zepsucia i deprawacji. Absolutna amoralność bohaterów, samego kalifa, jego upiornej matki i żądnej bogactw kochanki szokuje do dziś. Czuć, że sam autor doskonale się bawił piętrząc okropieństwa - końcowa "kara za grzechy" jest dość zdawkowa i pozbawiona energii, której pełno było w scenach zbrodni i grzechów. Bo też i William Beckford to niebanalna postać - taki trochę Oscar Wilde swoich czasów, piekielnie bogaty hedonista i sybaryta (do granic, za którymi jego własne bezeceństwa i niemoralne wyczyny, głównie jawny homoseksualizm - Beckford otaczał się za życia tabunami młodych przystojnych "przyjaciół"), a jak się przy okazji "Watheka" okazało, wielce uzdolniony  autor.

"Wathek" w anglojęzycznych opracowaniach jest należycie honorowany i uznawany za część klasycznej literatury grozy. Za ważkie i godne uwagi dzieło uznawał go sam Lovecraft w swym "Nadnaturalnym Horrorze W Literaturze". Gorąco polecam odważnym czytelnikom.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

DRAGON promo

Legendarna formacja polskiego ekstremalnego metalu, jeden z głównych uczestników wschodnioeuropejskiej rewolucji metalowej. Dragon powstał w połowie lat 80tych. Debiutował wraz z m.in. Vader, jego koncerty były entuzjastycznie przyjmowane podczas festiwali takich jak Metalmania czy Metal Battle.
Początkowo grupa wykonywała brutalny thrash metal, przypominający nieco dokonania sceny niemieckiej (Destruction czy Kreator). W okresie tym podpisała kontrakt płytowy - jej debiut, Horde Of Gog, wydany został w Europie nakładem wytwórni Metal Master.
Wraz z drugim albumem - Fallen Angel, w muzyce Dragona uwidoczniły się wpływy rodzącego się death metalu. W konsekwencji  Fallen Angel określany jest jako pierwsze w Polsce wydawnictwo death metalowe. 
Nowy kontrakt płytowy z Music For Nations spowodował, że kolejne płyty Dragona dostępne były na całym świecie - zespół miał swych fanów nawet w Japonii.
Dragon w okresie tym odbył szereg prestiżowych tras koncertowych - grając m.in. z Death, Kreator, Morbid Angel czy Sadus. Na kolejnych festiwalach metalowych występował u boku m.in. Sepultury, Grave, Sodom czy Unleashed.
Trzeci album - "Scream Of Death" to kolejny krok w kierunku technicznego death metalu - koncepcyjna płyta opisująca świat po katastrofie nuklearnej .
W połowie lat 90tych, po wydaniu wydaniu czwartej płyty "Sacrifice", kontynuującej poszukiwania z poprzednich albumów, Dragon zawiesił działalność. W tym czasie jego muzycy uczestniczyli w szeregu innych projektów muzycznych.
Zespół powrócił na scenę w roku 2017. Rozpoczął od trasy koncertowej Reunion Tour, w chwili obecnej pracuje nad nową płytą, która ma zostać wydana w 2019.


The legendary formation of the Polish extreme metal, one of the main participants of the Eastern European metal revolution. Dragon was created in the mid-1980s. He made his debut with, among others Vader, his concerts were enthusiastically received at festivals such as Metalmania and Metal Battle.

Initially, the group performed brutal thrash metal, resembling some of the achievements of the German scene (Destruction or Kreator). In this period she signed a record deal - her debut, Horde Of Gog, was released in Europe by the Metal Master label.

Along with the second album - Fallen Angel, in the music of Dragon, the influences of the emerging death metal were revealed. As a consequence, Fallen Angel is described as the first death metal release in Poland.

The new record contract with Music For Nations meant that more Dragon albums were available all over the world - the band had their fans even in Japan.

Dragon in this period has held a number of prestigious concert tours - playing m.in. with Death, Kreator, Morbid Angel or Sadus. At the following metal festivals he appeared alongside Sepultury, Grave, Sodom or Unleashed.

The third album - "Scream Of Death" is another step towards technical death metal - a conceptual disc that describes the world after a nuclear disaster.

In the mid-90s, after the release of the fourth album "Sacrifice", continuing the search from previous albums, Dragon suspended its activity. At that time, his musicians participated in a number of other music projects.

The band returned to the stage in 2017. He started with the Reunion Tour tour, he is currently working on a

sobota, 1 grudnia 2018

Guy N, Smith Fobia 7/10

Niech was nie zwiedzie chwilowa cisza - krucjata, mająca na celu prezentację całości opublikowanego w Polsce dorobku boskiego Guya trwa - tym razem za cel swój obierając powieść "Fobia".

Do położonego na przedmieściach Londynu szeregowca, położonego przy ulicy Schooner pod numerem 13 wprowadza się rodzina Strike. Od początku jednak w nowym domu mieszka im się źle - wszystkich członków rodziny prześladują napady absurdalnego strachu. Pani domu ma wrażenie śledzącej jej obecności - słyszy wszędzie tajemnicze odgłosy, Poza tym przeraża ją wizja pożaru domu. Ojca prześladuje widmo utopionego starca, córeczka budzi się z krzykiem co noc. Nawet starszy syn, do pewnego momentu jedyny nie ulegający panice, nagle w ogrodowej jaszczurce widzi groźnego kajmana.
Do pewnego momentu opowieści wydaje się, że cała "groza" wiążąca się z budynkiem nr 13 to jedynie histeria mieszkańców, sytuacja przybiera jednak poważniejszy wymiar, gdy pewnego dnia po wieczornym powrocie rodzina Strike znajduje w swym domu ...martwego włamywacza. Mężczyzna, najwyraźniej w ataku paniki, spadł ze schodów. Tego wydaje się już za wiele, żona z dziećmi wyjeżdża do rodziny w Walii, pan Strike natomiast pozostaje w Londynie by sprzedać fatalną posesję. Korzystając z nieobecności żony mężczyzna wdaje się w biurowy romans.
Nieszczęście nie zamierzają jednak opuścić ani rodziny Strike, ani upiornego domu - giną kolejne osoby. Zdesperowany mąż badając jego przeszłość odkrywa przerażającą historię poprzedniego właściciela...

"Fobia" powstała w roku 1990 - Smith był już pisarzem bardzo doświadczonym i, na miarę swych możliwości, dość sprawnym. Tak też właśnie prowadzi on narrację tego udanego horroru - unikając najbardziej karykaturalnych błędów i uchybień z przeszłości. Tak, że potencjał checheszkowy "Fobii" jest relatywnie niewielki.
Można też odnieść wrażenie, że prawdziwy pomysł na książkę zrodził się Mistrzowi dopiero w trakcie jej pisania. Pierwsza część, ta, w której cała "groza" ma miejsce w głowach rodziny Strike jest wyraźnie słabsza, kolejne objawy tytułowej fobii są dość wymyślane dość mechanicznie i raczej śmieszą niż straszą. I dopiero gdzieś od połowy (od trupa włamywacza), historia nabiera tempa, energii koloru i właściwego kierunku.
Rozwiązanie zagadki domu jest  bardzo przewidywalne - wręcz archetypiczne, ale właśnie tego oczekuje fan po pulpowym horrorze. Na minus zaliczyć trzeba Guyowi kiepsko napisane sceny finałowe - do tego stopnia, że ani los rodziny Strike, ani rezultat samej końcowej konfrontacji nie są zbyt jasne (sic !).
Niemniej jako powieść Krula "Fobia" wypada całkiem udanie - old schoolowy horror o rodzinie i przeklętym domu , z odpowiednią ilością scen grozy i sporą dozą charakterystyczych dla Smitha zgryźliwych obserwacji  obyczajowych brytyjskiego społeczeństwa.

Mary Shelley Frankenstein 6/10 KANON

Na początek ważne przypomnienie - ocena 6/10 dotyczy WYŁĄCZNIE subiektywnego odczucia frajdy czytelniczej oceniającego - w żadnej zaś mierze obiektywnego znaczenia powieści dla historii literatury i gatunku. "Frankenstein" to jedna z najważniejszych książek w dziejach literatury grozy, absolutny kanon gatunku i pozycja obowiązkowa dla każdego fana, nawet jeżeli jego lektura nie należy do szczególnie łatwych czy porywających.

Historia Frankensteina niby jest znana z dziesiątek ekranizacji, ale tak naprawdę jedynie film Kennetha Branagha z 1994 zachowuje względną wierność powieści, dlatego warto zgrubnie zrekapitulować fabułę :
Victor Frankenstein (żaden tam "baron", mieszczanin z Genewy) w trakcie studiów medycznych powołuje do życia sztucznego Stwora (Shelley jest drastycznie wręcz wstrzemięźliwa w opisach szczegółów procesu "tworzenia"). Przerażony jednak brzydotą własnej kreacji porzuca ją bez opieki po czym popada na długie miesiące w chorobę umysłu.
Potwór tymczasem ucieka; zaznaje w trakcie swych wędrówek od ludzi wyłącznie odrazy i strachu wywołanych jego fizyczną szpetotą. Rozgoryczony odrzuceniem decyduje się zmusić Frankensteina do  stworzenia mu "towarzyszki życia". W wypadku odmowy grozi straszliwą zemstą, wiarygodności swym groźbom dodając zbrodnią - zamordowaniem małego braciszka bohatera.
Naukowiec początkowo zgadza się na szantaż, tuż jednak  przed tchnieniem życia w kolejne monstrum łamie daną obietnicę i niszczy szczątki drugiej kreatury. Gniew potwora jest straszny, pozbawia on Frankensteina wszystkich najbliższych (m.in archetypiczna scena mordu ukochanej w noc ślubu).
Frankensteinowi pozostaje jedynie zemsta...
                             
                                                                      *

Nie wiadomo, czy bardziej podziwiać genialny wręcz pomysł Shelley na powieść, płynnie łączący horror z pierwotnym science fiction, czy bardziej zgrzytać zębami na ciężki współcześnie do czytania, nabzdyczony styl, jakim powieść jest napisana. Podobno na tę nieznośną koturnowość narracji duży wpływ miały poprawki męża autorki, Percy Shelleya. Jeżeli to prawda, to nie przysłużył się on powieści. Sztywności stylu nie uzasadnia przy tym wcale epoka, w jakiej "Frankenstein" powstawał - równocześnie z nim wydane "Diable Eliksiry" E.TA. Hoffmana są napisane znacznie bardziej dynamicznie, bardziej przyjazne dla współczesnego czytelnika.
No ale jednak o znaczeniu Frankensteina w historii horroru nie przesądza jego sztywny styl a wspaniały koncept - pożywka dla setek naśladownictw, reinterpretacji, retellingów czy inspiracji (tak,  "Re-Animator" Lovecrafta też się tutaj załapie). Pomysł ożywienia istoty żywej z martwej materii to kanoniczny archetyp gatunku, porównywalny znaczeniem z konceptem wypijającego krew żywych wampira. Stąd też "Frankenstein" jest,  obok"Draculi", powieścią wręcz pomnikową.
Książka Shelley to jednak nie tylko efektowny shocker, zawiera ona w sobie ogromny ładunek filozofii i przemyśleń, stawia ciekawe pytania uciekając od banalnych odpowiedzi.

Przywykło się przyjmować "Frankensteina" za opowieść ostrzegającą przed zajmowaniem przez człowieka roli Boga - sztucznym tworzeniem życia. W tym sensie  miałaby to być powieść "chrześcijańska". "Frankenstein" jest jednak również (a w mojej ocenie przede wszystkim) historią o odpowiedzialności  (a raczej nieodpowiedzialności) Stwórcy wobec swego stworzenia.
Victor Frankenstein traktuje Stwora jak rzecz, jak zwierzątko, które się znudziło, lub które zawiodło oczekiwania swego Stwórcy. Bez żadnych skrupułów porzuca swą kreację bez opieki, traci wszelkie zainteresowanie i nie poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Mało, do tego wszystkiego popycha go coś tak banalnego jak fizyczna szpetota stworzenia !  Można w tej historii odnaleźć wręcz bluźnierczą metaforę do losu człowieka, jako stworzenia Bożego (utożsamiając Stwora z ludzkością), jako wyrzut wobec Stwórcy za Jego obojętność wobec nas.

Druga myśl, którą nasuwa lektura książki Shelley, to jej, z dzisiejszej perspektywy, przerażająco wręcz niepoprawne politycznie podejście. Jedyną winą Stwora wobec społeczeństwa jest bowiem jego fizyczna brzydota. To wyłącznie ona powoduje, że napotkani ludzie boją się go, nienawidzą i traktują z wrogością. A gdzie liryzm "Pięknej I  Bestii", gdzie wszystkie opowieści o potworze o złotym sercu ? Naprawdę, brutalność i bezwzględność, z jaką odrzucany jest przez wszystkich napotkanych ludzi Stwór może spowodować przypływ sympatii do niego.

Warto jednak w tym miejscu zatrzymać się i zwrócić uwagę na jeszcze jeden interesujący kontekst opowieści (który doskonale podkreślił w posłowiu  Maciej Płaza). Otóż historię Potwora poznajemy z jego własnych ust. To on sam o sobie mówi, że był dobry dla napotkanych, że chciał tylko się przyjaźnić, że jest odtrącany z uwagi na brzydotę. Swą samotnością i swą krzywdą usprawiedliwia czynione przez siebie zło ("Frankenstein" jest również powieścią obrazującą założenie, zgodnie z którym za zbrodnie popełniane przez człowieka często ponosi odpowiedzialność otoczenie, w jakim się wychował). Ale przecież Victora Frankenstein przestrzega słuchacza, by nie wierzyć Stworowi, "bo to mistrz kłamstwa". I rzeczywiście, jak na przepełnioną wyłącznie poszukiwaniem dobra i spokoju istotę, Potwór reaguje wyjątkowo wręcz gwałtownie. Ne waha się przed brutalnym mordem niewinnych osób, przed szantażem i przemocą. W ostateczności można trochę zrozumieć wątpliwości, które doprowadziły Frankensteina do złamania danego Stworowi słowa i odstąpienie od powołania do życia jego towarzyszki.

"Frankensteina" po prostu TRZEBA poznać. To jest po prostu ARCY KANON literatury grozy. Warto przemęczyć się z jej przyciężkim stylem i z dziwacznie czasami meandrującą akcją. Mimo prywatnego 6/10 - bezwzględna kategoria V.S.O.P.


PS.
"Frankenstein" ekranizowany był, dosłownie, dziesiątki razy.  Za najważniejsze realizacje uznać trzeba cały cykl Universalu z lat 30tych XX wieku, zapoczątkowany wspaniałym filmem Jamesa Whale ("Frankenstein"- 1931). Whale mocno zmienił fabułę, koncentrując się na wydobyciu z powieści wszystkich elementów grozy i horroru. Po połączeniu ich z estetyką ekspresjonizmu niemieckiego oraz wspaniałym aktorstwem Borisa Karloffa w roli monstrum wyszło prawdziwe arcydzieło kina grozy.
Warty uwagi jest również cykl filmowy o przygodach barona Frankensteina z lat 50tych i 60tych brytyjskiej wytwórni Hammer. Również tutaj scenariusze poszczególnych filmów niewiele korzystały z oryginalnej powieści, natomiast uwypuklona w nich jest postać cynicznego, okrutnego, gotowego w imię nauki do wszelkich zbrodni doktora Frankensteina (w rewelacyjnej interpretacji Petera Cushinga).
Fani powieści Shelley powinni zaś skierować swą uwagę jej  wierną ekranizację dokonaną w roku 1994 przez Kennetha Branagha, z samym reżyserem w roli Frankensteina a Robertem de Niro - Potwora.
W zakończeniu warto też wspomnieć wspaniałe spektakle brytyjskiego National Theatre - gdzie rolami Frankensteina i Monstrum wymieniają się wspaniali aktorzy -  Jimmy Lee Miller i sam Benedict Cumberbatch.

PPS.
Czytałem w genialnym wydaniu Vespera - z tłumaczeniem Macieja Płazy, jego rewelacyjnym posłowiem i dodatkami - nowelą "Wampir" Johna Polidoriego, oraz mało znaczącymi szkicami niesamowitymi Shelleya i Byrona (choć widać że opowieść Polidoriego czerpie z byronowskiego pomysłu). Jak fanom grozy wiadomo - Shelley ze swą, wówczas, kochanką Mary Godwin (później Shelley) oraz, m.in George Byron i John Polidori, spędzali wspólnie dzeszczowe lato w szwajcarskiej willi Diodati. To tam w czasie tego pobytu powstał pomiędzy zebranymi pomysł napisania "opowieści niesamowitych". Najwybitniejszym rezultatem powyższego był właśnie "Frankenstein".

wtorek, 27 listopada 2018

Stephen King. Misery. 9/10

W drugiej połowie lat 80tych Stephen King zaczynał się dusić ciasnym gorsetem "króla horroru", i coraz częściej myślał o ucieczce do tzw mainstreamu. Nie byłby jednak sobą, gdyby ten pomysł nie przysporzył mu nowych lęków (jak wiadomo, Stephen King boi się prawie wszystkiego - może dlatego tak dobrze pisze?), Literackim ucieleśnieniem tych strachów jest właśnie "Misery".

Jako że "Misery" to już kanon współczesnej literatury "niepokoju" (z uwagi na brak czynnika fantastycznego powieść klasyfikowana bywa również jako thriller), jej fabuła jest znana chyba wszystkim, zatem tylko tytułem ogólnego resumee :
Pisarz Paul Sheldon, znany jest jako autor cyklu kostiumowych romansideł o perypetiach niejakiej Misery. Zamierza on jednak zakończyć serię, właśnie ukazał się ostatni tom, w którym bohaterka umiera.
Teraz pisarz liczy na powodzenie w "mainstreamie". Sheldon właśnie zakończył prace nad swą pierwszą "poważną" powieścią, gdy na oblodzonej nawierzchni jego samochód wypada z drogi.
Połamanego w wypadku pisarza wyciąga z samochodu tajemnicza kobieta, Annie Wilkes. Zamiast do szpitala, przewozi go do swego domu. Tam uśmierza jego ból końskimi dawkami narkotyku.
Annie okazuje się wierną fanką Misery; nie może się jednak pogodzić z jej "uśmierceniem' w ostatnim tomie. Dręcząc mężczyznę psychicznie (m.in.zmuszając go do spalenia jedynego rękopisu "poważnej " powieści), jak i fizycznie (poprzez ograniczanie środków przeciwbólowych) zmusza go, by napisał - tylko dla niej dodatkowy tom przygód Misery.
Sterroryzowany Paul przystępuje do pracy. Fabuła jednak "nowej" Misery okazuje się bardziej mroczna - jest ona nie tyle romansem kostiumowym, co ponurą powieścią gotycką; na jej kartach odbijają się realne lęki i wydarzenia otaczające Sheldona.
Stopniowo na jaw wychodzą kolejne tajemnice Annie Wilkes - to szalona seryjna morderczyni. Paul uświadamia sobie, że po ukończeniu powieści zostanie zamordowany. Wraz z postępem prac zbliża się moment ostatecznego pojedynku pomiędzy Paulem a Annie. ..

"Misery" kończy ten okres działalności Kinga, kiedy to prawie każda napisana książka z miejsca stawała się bestsellerem i wchodziła do kanonu współczesnej grozy. To również punkt graniczny - zachęcony powodzeniem powieści pozbawionej wątków niesamowitych Stephen, obok horrorów zaczął pisywać również mroczne thrillery, po paru latach światło dzienne ujrzały m.in. Gra Geralda i Dolores Claiborne.
"Misery" jest jednak zdecydowanie najdoskonalszym dziełem tego nurtu - mistrzowskim studium obłędu, napięcia i suspensu zbudowanego pomiędzy, raptem, dwiema osobami w zamkniętym domu.
Maestrię Kinga można podziwiać na wielu płaszczyznach. Po pierwsze - sam pomysł. "Misery" to powieść świetna, z intrygującą fabułą  i ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi. Uwaga czytelnika ani na chwilę nie słabnie, chce się pędzić z lekturą, przewracać kolejne strony
Po drugie - fenomenalnie wykreowani bohaterowie. Paul Sheldon, to powieściowe alter ego samego Kinga. Pisze popularną tandetę, ale marzy o mainstreamowej sławie. Na skutek terapii Annie uzależnia się silnie od środków przeciwbólowych (w momencie pisania "Misery" to była metafora alkoholowego nałogu Kinga,  trzeba trafu że lata później sam, zupełnie niczym Paul Sheldon, ulegnie wypadkowi samochodowemu a podczas terapii uzależni się od środków przeciwbólowych). No a już  Annie Wilkes to być może najciekawsza postać z wszystkich powieści Stephena. Jest ona jednocześnie demonem z piekła rodem jak i ciężko chorą osobą. Nie sposób momentami jej nie współczuć, nie żałować jej nieszczęścia. No a za chwilę, jak za włączeniem magicznego kontaktu, przemienia się w potwora.
Kolejną sprawą jest gra suspensem. "Misery" to popis warsztatowych umiejętności Kinga w tym zakresie.
Napięcie w powieści można kroić nożem - absolutny Hitchcock w swej szczytowej formie.  Obłęd Annie Wilkes, jego kolejne manifestacje budzą wręcz nadnaturalną grozę.
Last but not least- genialna jest zabawa formą Kinga, gdy przeżycia Sheldona, wymyślone w ramach fabuły "Misery" znajdują  odzwierciedlenie w treści pisanej przez tegoż Sheldona książki o przygodach Misery. To w sumie jest też perspektywa pracy samego Kinga. Fascinating.

Kanon współczesnej literatury grozy, dodatkowo rozpopularyzowany przez znakomitą (choć przecież łagodzącą wątki z książki) ekranizację. Tytułęm ciekawostki dodam, że King i tak złagodził pierwotny pomysł, w którym Paul Sheldon miał zginąć i zostać pożarty przez świnię o imieniu Misery. Yuck !
Lektura obowiązkowa.

Nina Neumann Ziemią Wypełnisz Jej Usta 5/10

Dość zaskakująca pozycja, początkowo zapowiadająca się trochę jak swojski "Underworld" w realiach krakowskich, następnie jednak znienacka skręcająca w rejony gotyckiej opowieści o wampirach w stylu Anne Rice.


Na krakowskich ulicach grasuje seryjny morderca kobiet. Kolejna napadnięta ofiara okazuje się silniejsza od napastnika, pokonuje go, okalecza, wypija jego krew i...zaciąga go do łóżka. W trakcie kolejnych spotkań pary dziewczyna opowiada mu swą historię. Wampirzyca to urodzona na początku XIX wieku polska szlachcianka, która nie zamierzając pozwolić zamknąć się w klasztorze, do którego wysyłała ją macocha, uciekła z rodzinnego domu. Zaraz po ucieczce dziewczyna została pojmana przez tajemnicze towarzystwo i uwięziona w dziwacznych podziemnych lochach. Tam początkowo miała  zostać złożona w ofierze (zostać wcieleniem ? napisane toto jest tak chaotycznie, że momentami aż trudno się zorientować, o co chodzi) dla mrocznego bóstwa. Uratował ją przed śmiercią, poświęcając własne życie, pewien dalekowschodni "wampir".
Im dalej w powieść, tym dziwaczniej. Porywacz okazuje się ...bratem szlachcianki, kazirodczo w niej zakochanym. Obydwoje przechodzą rytuał "odmiany" i zostają wampirami. Wspólnie podróżują przez Europe, biorą udział  w życiu kulturalnym Londynu końca XIX wieku (m.in. brat zostaje kochankiem Oscara Wilde, a wampirzyca Wilkiego Collinsa.  Wampirzyca jednak jest zmęczona długim istnieniem, pragnie, by kochanek zakończył jej nużące życie. Musi on w tym celu, m.in zgodnie z tytułem powieści "ziemią wypełnić jej usta".
Finał historii uderzająco przypomina końcowego  twista  "Gabinetu Doktora Caligari", uzupełnionego o efektowne zapętlenie rodzinne.


Trudno jednoznacznie ocenić "Ziemią...". Po pierwsze, mało jest w powieści prawdziwej grozy, dominuje w niej  dekadencko romansowy klimat typowy dla powieści Anne Rice. Stąd fani  "Wywiadu Z Wampirem" mogą odnaleźć się w atmosferze powieści.
Sama fabuła jest nierówna - momentami czyta się  z dużym zaciekawieniem, na pochwałę zasługuje pomysłowość autorki w kreowaniu kolejnych zwrotów akcji. Twist końcowy też przyjemnie zaskakuje czytelników. Chwilami wkrada się jednak do powieści nieco nudy, niektóre sceny wloką się nadmiernie. Technika, warsztat literacki też wymagają na pewno doskonalenia -  całe fragmenty akcji bywają mało czytelne.
Podsumowując, przyzwoita oferta - nieco rozczarowuje warsztatowo, ale nadrabia ciekawymi pomysłami fabularnymi.  5/10

piątek, 23 listopada 2018

Olga Haber Wyklęci 6/10

Zręcznie i lekko napisany horror, dobra rozrywka, choć bez szczególnych ambicji artystycznych.

+


Policja prowadzi śledztwo w sprawie serii brutalnych morderstw i dziwnych samobójstw. Sprawą zajmują się oficerowie Justyna Sowa i Jerzy Misiak, prywatnie para pozostająca w dość luźnym związku.
Mnożą się (z imponującym trzeba przyznać rozmachem) kolejne niewyjaśnione zbrodnie. Ofiar nic ze sobą nie łączy, giną mężczyźni, kobiety, dzieci, śmierć zaczyna krążyć również wśród grupy prowadzącej śledztwo.
Tymczasem pewna bezdomna informuje Justynę Sowę, że za falę przemocy odpowiada grasująca w mieście wiedźma. Policjantka trafia do opuszczonego domu handlowego, w którym ukrywa się czarownica. Ta w trakcie bezpośredniego spotkania rzuca na Sowę klątwę. Teraz gra zaczyna się toczyć również o życie policjantki.

+


Olga Haber to "grozowe" nom de plum znanej pisarki Katarzyny Misiołek. I wyraźnie widać, że na terytorium obyczajowym czuje się ona pewnie. Postaci wykreowane są zgrabnie, dialogi płynne i naturalne a relacje międzyludzkie wciągające czytelnika.
Nieco gorzej wygląda element przygodowo - niesamowity. O ile same śmierci, ich ilość oraz brutalność, zaspokoją każdego fana grozy, tak samo śledztwo policyjne, które teoretycznie jest treścią powieści, wlecze się powoli i bez żadnego wyraźnego kierunku.
Główna koncepcja powieści inspirowana jest wyraźnie legendarną "Suspirią" (a w sumie całą "czarowniczą" trylogią Argento), sam klimat historii przypomina jednak bardziej telewizyjny serial policyjny niż regularny horror.
Książkę bardzo przyjemnie się czyta - autorka sprawnie prowadzi narrację i ciekawie prowadzi losy przedstawionych postaci. Odrobinę może razi pewna niestabilność fabularna - raz będąca głównym przeciwnikiem czarownica jest prawie wszechmocna, raz z kolei zaskakująco osłabiona. Ale generalnie, aż do finału powieści, zabawa jest naprawdę zacna.
Niestety, samo zakończenie jest w swej skrótowości groteskowo wręcz absurdalne. Odnieść można wrażenie, że autorce znudziła już się książka i postanowiła ją natychmiast zakończyć, byle mieć ją z głowy i zająć się nowym projektem. W rezultacie wyszedł taki mokry kapiszon... Nie chcę przesadnie spojlerować, ale naprawdę na myśl przychodzi legendarna scena z Indiany Jonesa pojedynkującego się z arabskim szermierzem. Trzeba odjąć cały punkt za ten kiepski finał.
 
Niemniej "Wyklęci" to w sumie przyjemna, niezobowiązująca zabawa makabrą - jak ktoś ma dwa wolne popołudnia, może się przyjemnie rozerwać. 6/10

czwartek, 22 listopada 2018

Robert Weiss Ostatni Zamach Na Hitlera 7/10

Sensacyjna, znana chociażby z filmu"Walkiria" opowieść o przyczynach, organizacji, przebiegu oraz następstwach nieudanego zamachu na Hitlera, przeprowadzonego przez pułkownika von Stauffenberga.
Na początku poznajemy historię wcześniejszych zamachów na Fuhrera III Rzeszy, m.in ostrzelanie wagonu pociągu, którym jechał na Pomorzu, czy wysadzenie monachijskiej piwiarni późną jesienią '39 roku. Autor stawia tezę, że zamachy te były fingowane przez Gestapo, żądne zwiększenia swej władzy.
Później na scenie pojawia się generał von Tresckow, który przez większość roku 1943 bezskutecznie usiłuje zorganizować kolejny zamach bombowy. Ale albo w ostatniej chwili ochrona Hitlera zmieniała plany, albo nie wybuchła bomba, dość, że, faktycznie, niemiecka opatrzność chroniła Adolfa dość skutecznie.
W roku 1944 grono przywódców wojskowych, przekonane o nieuchronnej klęsce, postanowiło rozdzielić koalicję antyhitlerowską - zawrzeć odrębny pokój z mocarstwami zachodnimi i całą siłą rzucić się na ZSRR. Rozmowy toczące się w Genewie z reprezentującym zachód Allenem Dullesem (późniejszym szefem CIA), znanym również z legendarnego serialu "17 Mgnień Wiosny" oscylowały wokół ewentualnych warunków takiego pokoju -  punktem wyjścia była jednak skompromitowana postać Adolfa Hitlera. Spiskowcy liczyli, że po jego śmierci przejmą władzę nad armią i skutecznie przeprowadzą swój plan.
Jak wiadomo, opatrzność jeszcze raz uchroniła Fuhrera przed śmiercią, w zamachu przeprowadzonym w kętrzyńskim "Wolfschanze" został tylko lekko ranny. Wszyscy wplątani w spisek przywódcy zostali skazani na śmierć. Niektórzy bardziej elegancką (samobójstwo Erwina Rommla, śmierć adm. Canarisa), niektórzy przynajmniej szybką (sam Stauffenberg chociażby, rozstrzelany prawie od razu po złamaniu buntu) niektórzy, po brutalnym śledztwie, w najbardziej przerażający sposób (makabryczna scena nabijania generałów na rzeźnickie haki).Spirala terroru w pewnym momencie zakręciła się tak szaleńczo, że nawet generał Fromm, który jako pierwszy rozbił spisek i aresztował konspiratorów,  również dał głowę.


Propaganda jest dość dyskretna, tu i ówdzie pojawiają się wątki komunistów czy, szerzej, sił lewicowych, walczących w III Rzeszy z hitleryzmem. Najważniejsza jest jednak zdecydowana wrogość autora wobec...samego von Stauffenberga i pozostałych spiskowców. Przecież, wywodzi, Weiss, nie dla dobra Polski czy ZSRR spisek został zawiązany, nie z umiłowania pokoju, a po to, by po uładzeniu sprawy z państwami zachodnimi, całą siłą rzucić się na ZSRR. Gdyby spisek się udał, być może granica niemiecko radziecka przebiegałaby na Bugu, a może na Dnieprze ? Cóż, nawet jeśli propagandowo podkręcone, to ciekawa perspektywa.

Clive Barker Powrót Z Piekła 10/10

"Powrót Z Piekła" Clive Barkera (historia znacznie bardziej znana poprzez kultowy film "Hellraiser") to doskonały przykład jego nieokiełznanej wyobraźni i świeżego spojrzenia na horror, mieszanka tradycyjnej ghost story o nawiedzonym domu,   body horroru i powieści okultystycznej.

Szukający wciąż nowych doznań i rozkoszy Frank przy pomocy tajemniczej układanki otwiera (dosłownie) bramy Piekła - pozawymiaru, w którym Kapłani Blizny (inaczej Cenobici) oddają się swym rytuałom, łączącym w jedno krańcową rozkosz i ból. Ciało poszukiwacza stanowić będzie obiekt ich kolejnych ceremonii i tortur.
Do domu, w którym ostatnio zamieszkiwał mężczyzna, wprowadza się jego brat wraz z żoną. Kobieta miała przed laty płomienny romans z zaginionym - teraz wyczuwa jego obecność w zamkniętym pokoju na piętrze. Przypadkowo rozlana krew męża, który skaleczył się podczas przeprowadzki, pozwala uwiezionemu w Piekle Fankowi uciec.
Potwór, który wydostał się z Piekła jest prawie pozbawiony ciała - by je odtworzyć, potrzebuje ludzkiej krwi. Występna kochanka sprowadza zatem do domu przypadkowo poznanych mężczyzn, i wspólnie z Frankiem morduje ich. Uciekinier coraz bardziej powraca do prawdziwego życia - w końcu potrzebna będzie tylko ludzka skóra. A żadna nie będzie tak przydatna, jak skóra własnego brata....
Tylko kochająca się bez wzajemności w zdradzanym mężu przyjaciółka rodziny będzie mogła, zawierając pakt z Cenobitami, ukarać zbrodniczą parę....

Tematem "Powrotu Z Piekła" jest poszukiwanie krańcowych doznań, wrażeń, rozkoszy, oraz cena, jaką trzeba za to zapłacić. Odczuwalna jest w tej prozie skrywana namiętność, pasja, napędzająca twórczość Barkera, czyniąca ją tak gorącą i drapieżną.  Sam główny pomysł na książkę jest absolutnie obłędny, ultraświeży, porywający i przerażający w tym samym stopniu. Z tego powodu nie potrafię ocenić "Powrotu" niżej niż 10/10, pomimo widocznych braków warsztatowych, pewnego niechlujstwa narracyjnego czy zdawkowości niektórych fragmentów. Powyższe niedostatki wynikają prawdopodobnie z faktu, że tę minipowieść/duże opowiadanie Barker traktował nie całkiem jako samodzielną całość, a raczej jako blueprint dla mającego powstać  filmu "Hellraiser" - debiutu reżyserskiego autora. Podobna sytuacja miała miejsce z powieścią "Cabal" i powstałym w oparciu o nią   filmem "Nightbreed". W obu przypadkach filmy są znacznie, o klasę wręcz, lepsze od literackich pierwowzorów (to naprawdę rzadkość).
W "Hellraiserze" Barker wszystko zrobił lepiej, wzbogacił postaci upiornych Cenobitów, mitologię Piekła (świata Blizny), relacje między bohaterami, dodał  suspens i jump scary. Do tego doszła jeszcze znakomita produkcja - w konsekwencji "Hellraiser" rozpoczął bardzo popularną franszyzę kinową, a filmowy świat grozy wzbogacił się o nowe, superciekawe monstrum - Pinheada.

Jasne, że, ostatecznie, lepiej jest obejrzeć film - ale literacko "Powrót Z Piekła" też doskonale się broni. Dodatkową zaletą książki jest fakt, że mimo oszczędnej formy i braku drastyczności sam koncept powieści rozsiewa atmosferę deprawacji i zepsucia, a przy tym całkiem udanie straszy.

Uwielbiam

poniedziałek, 19 listopada 2018

Sebastian Imielski Szkoła Na Wzgórzu 7/10


Znakomity kryminał, bardzo dobrze wymyślony i napisany, zaskakująco wręcz podobny fabularnie do popularnego ale PÓŹNIEJSZEGO serialu "Belfer". Z jednej strony wątpię, czy scenarzyści Belfra mieli okazję poznać niszową książkę Imielskiego, z drugiej podobieństwa są tak duże, że aż momentami zaczynam wątpić w czystość intencji....



Do niewielkiego kaszubskiego miasteczka przybywa, chcąc zaleczyć rany po rozpadzie narzeczeństwa, nowy nauczyciel polskiego. Zwraca on uwagę na szczególnie zdolną nastolatkę, ta jednak wkrótce znika bez wieści. Okazuje się, że dziewczyna prowadziła badania dotyczące historii miejscowego liceum. Przed laty w szkole doszło do podobnego zdarzenia - tragicznego zaginięcia uczennicy. Tajemnica nie została wyjaśniona do dziś.
Nauczyciel rozpoczyna prywatne śledztwo, w którym pomaga mu dziennikarz z pomorskiego tabloidu, niegdyś zajmujący się tą sprawą. Podejrzenia obu mężczyzn zaczynają krążyć coraz bardziej wokół obecnego dyrektora liceum, przy okazji lokalnego polityka. Mężczyzna ukrywa różne tajemnice, od dawna okazuje zainteresowanie młodymi dziewczętami, ma również pozamałżeński romans.  Atmosfera gęstnieje, gdy nauczyciel zaczyna otrzymywać ostrzeżenia, później zaś dokonywane są zamachy na jego życie.


Wszystko w "Szkole Na Wzgórzu" jest udane i wysokiej jakości. Dobrze wymyślona i umiejętnie prowadzona intryga, zajmujący bohaterowie, narastający suspens w końcu udany, całkiem zaskakujący finał rodem z dobrych włoskich gialli. Na dodatek Imielski dysponuje świetnym warsztatem - książkę bardzo dobrze się czyta. A to uderzające wręcz podobieństwo do serialu ? Hm, Nie mnie osądzać twórców "Belfra". Ostatecznie to fakt, że "Szkoła Na Wzgórzu" jest dość niszowa, a obie linie fabularne, mimo tożsamego punktu wyjścia (nauczyciel po przejściach, prowincjonalna szkoła, zaginięcie uczennicy) zmierzają ostatecznie w nieco innych kierunkach. No a przede wszystkim na  początku było "Miasteczko Twin Peaks"...


W każdym razie tak fani "Twin Peaks" jak i "Belfra",  a także inni czytelnicy zainteresowani po prostu dobrą rozrywką kryminalną będą po lekturze "Szkoły Na Wzgórzu" bardzo zadowoleni - szczerze polecam.

Cormac McCarthy W Ciemność 7/10

Niezwykła lektura, opowieść zawieszona pomiędzy mrocznym spaghetti westernem, horrorem a ciężkim dramatem, utrzymana w nierealnym, biblijnym wręcz klimacie i rytmie.
+
Rodzeństwo żyje na odludziu w środku lasu. Siostra pewnego dnia rodzi dziecko, prawdopodobnie efekt kazirodczego związku z bratem (widomie brak innych kandydatów na ojca). Gdy młoda matka odpoczywa w połogu, brat porzuca dziecko w lesie, informując siostrę, że zmarło.
Tymczasem odnalezioną istotkę przyjmuje pod opiekę wędrowny druciarz.
Siostra nie wierzy bratu, żąda okazania grobu. Gdy w końcu brat wyznaje prawdę, napędzana instynktem macierzyńskim dziewczyna rusza w daleką podróż w poszukiwaniu druciarza.
Brat, napędzany z kolei miłością do siostry, rusza jej śladem.
Obydwoje w swej podróży przez dziki zachód spotykają różnych ludzi, przeżywają różne, coraz bardziej mroczne i ponure przygody.
Tymczasem gdzieś w tle opowieści grasuje upiorna banda obwiesi, gotowa do gwałtu, mordu i rabunku. Chłopakowi parokrotnie udaje się im umknąć, ale, ostatecznie ścieżki wszystkich bohaterów skrzyżują się w upiornym, przerażającym finale, który nie przyniesie żadnego happy endu i żadnego ukojenia.
+
To mój pierwszy kontakt z prozą McCarthyego (nie liczę filmów - co innego oglądać film, co innego czytać) i jest to kontakt niezapomniany, bardzo intensywny, wręcz przytłaczający demoniczną atmosferą opowieści. "W Ciemność" to typowy przykład tzw. amerykańskiego gotyku, nurtu łączącego scenografię i klimat Ameryki z mrocznymi, podszytymi niesamowitością motywami. Przy czym w książce nie ma pozornie żadnych zdarzeń nadprzyrodzonych. Jest to obyczajowa, tyle że pełna brudu, brutalności i przemocy opowieść. Niemniej sposób narracji, budowania napięcia, jest typowy dla literatury niepokoju, literatury niesamowitej, to taki "horror bez horroru".
Styl jest, jako się rzekło, ciężki, uroczysty, trochę jakby biblijny. To nie jest Stephen King, tu się czyta powoli i z namaszczeniem , tak, by wszelkie okropności fabularne odpowiednio wybrzmiały.
Co ciekawe, McCarthy niespecjalnie zajmuje się "grzechem" - w ogóle nie ocenia on z tej perspektywy kazirodczego związku brata z siostrą. Zajmuje go wyłącznie opis miłości - tej jeszcze nie całkiem uświadomionej macierzyńskiej, która napędza dziewczynę i mobilizuje ją do wszelkich wysiłków, jak i tej, która każe bratu ruszyć w drogę za siostrą.
Za to zło tkwiące w człowieku kryje się w każdej prawie napotkanej postaci, przybiera różne formy i manifestacje - a w osobach bandytów pomykających na horyzoncie ujrzeć można wręcz wysłane na ziemię piekielne demony.
Mocne, przybijające, na długo pozostające w pamięci, choć wymaga odpowiedniego nastroju i niezbyt wdzięcznie się czyta. Bardzo warto, wprawdzie trochę zaniedbana, ale prawie klasyka.

czwartek, 15 listopada 2018

Carla Mori Kostuszka 5/10

Carla Mori  -  Kostuszka
Videograf
2016

Mroczny dramat społeczny dla niepoznaki przebrany w kostium powieści grozy. O ile bowiem element fantastyczny Kostuszki jest wyraźnie pretekstowy, o tyle część obyczajowa pisana jest na poważnie, ponura i przygnębiająca. Wraz z powieścią Mori polska groza wzbogaciła się o wyjątkowej wręcz klasy monstrum - babcię Józefę - postać, która swym odrażającym fanatyzmem religijnym zawstydziłaby samą Margaret White*.

Ośmioletnia Konstancja, pieszczotliwie zwana Kostuszką (tytułowe zdrobnienie, mimo że może wydać się szokujące, jest jak najbardziej prawdziwe, mój Tata miał ciocię Kostusię) żyje otoczona rodzinnym szczęściem w Anglii. Pewnego dnia jednak to szczęście się kończy, mama zostaje brutalnie zamordowana, oskarżony o popełnienie tej zbrodni ojciec aresztowany, a dziewczynka trafia pod opiekę zamieszkałej w Polsce babci.
W tym miejscu zaczyna się prawdziwy horror. Upiorna babcia Józefa to piekielna mieszanka ortodoksyjnej hiperdewocji i obrzydliwej hipokryzji (ta mieszanka wydała mi się tak drastyczna, że aż nieco przesadzona). Jej prostackie religianctwo i kołtuneria połączone są z zimnym okrucieństwem i hipokryzją. Kostusia pada ofiarą nienawiści, jaką demoniczna Babka żywiła od dawna do zamordowanej matki dziewczynki, zbuntowanej przeciw panującemu w domu dewocyjnemu terrorowi
Jedyną pociechą Kostuszki jest pamiętnik mamy, Zapisane w nim są  wspomnienia dzieciństwa i młodości w domu Józefy   -  wspomnienia absolutnie upiorne i przerażające. Młoda Anna była zastraszana, bita, dręczona psychicznie i fizycznie przez Józefę i jej koszmarnego brata. Do tego doszła najgorsza trauma - gwałt dokonany za pozwoleniem matki (znowu - sytuacja chyba za ostra, przerysowana).
W zeszycie Anny zapisane są również jej studia nad słowiańską demonologią ludową. Ostatecznie to właśnie słowiańskie upiory okażą się ostatnią szansą na ratunek nieszczęsnej dziewczynki...

Kostuszka chyba nie powinna być horrorem. Niezbyt przekonujący, traktowany przez autorkę trochę po macoszemu element fantastyczny nie bardzo pasuje do rzeczywiście przejmującego i przygniatającego dramatu obyczajowego, który jest prawdziwą treścią książki. To w nim widać pasję i żar, z którym pisana była powieść - przy opisach demonicznej Józefy, jej podłej i głupiej córki oraz koszmarnego braciszka, wuja Tadeusza. Kolejne pojawienia się koszmarnej babci to najjaśniejsze (mimo, że fabularnie najmroczniejsze) punkty powieści - aż się czeka na nie !
To pozytywne wrażenie nieco psuje zbytnia dosłowność narracji, gruba czarna krecha, którą Mori nakreśliła wszystkie występujące w powieści postaci. Komiksowo zła Józefa nie ma ani jednego jasnego punktu, jest tak samo zakłamana jak groteskowo wręcz nieczuła. Sam diabeł odwróciłby się od niej z niechęcią. Podobnie jednowymiarowe, czarne do bólu postaci to głupia, podła i okrutna córka i demoniczny Wuj Tadeusz. Dla odmiany małżeństwo Anny odmalowane jest do zemdlenia wręcz słodko. Tutaj, wydaje się, ani jedna chmurka nie pojawia się na błękitnym niebie rodzinnego szczęścia. I to do stopnia, w którym w czytelniku zaczynają rodzić się wątpliwości. O ile można zrozumieć, dlaczego Anna o swych tragicznych, koszmarnych losach nie chciała opowiadać mężowi, o tyle niewiarygodne jest, by po nich wciąż tęskniła za rodzinnym domem i wyrodną matką, by czekała na kartki pocztowe z Polski, pisała listy bez odpowiedzi i wciąż szukała odbudowania relacji rodzinnych.
Zabieg skontrastowania obu światów wydaje się zamierzony przez autorkę, ale jego przerysowanie szkodzi nieco balansowi powieści . Taki ostry podział odpowiedni byłby w pulpowej książce rozrywkowej, poważnemu dramatowi obyczajowemu zwyczajnie przeszkadza.
Z kolei pewna niedbałość autorki o szczegóły fabularne szkodzi wiarygodności powieści. Mam na myśli niestarannie rozpisany wątek angielski. Przede wszystkim nie wiadomo, z jakiej w końcu przyczyny angielska policja postanowiła aresztować ojca ? Żadne okoliczności nie uprawdopodobniały popełnienia przez niego zbrodni (może gdyby małżeństwo Anny nie było tak idylliczne, łatwiej byłoby to uzasadnić ?). Osobiście przeszkadzał mi również (choć faktycznie fabularnie fakt ten nie miał żadnego znaczenia) brak rozwiązania zagadnienia morderców.

Od strony warsztatowej napisane jest wszystko bardzo sprawnie, bez może jakichś szczególnych fajerwerków stylistycznych, ale przejrzyście i wciągająco.

Trudno o jednoznaczną ocenę "Kostuszki". Jako rozrywkowy horror zawodzi, grozy jest relatywnie mało i jest ona dość zdawkowa.  Lepiej wypada jako dramat społeczny, przeraża, przygnębia i mocno zostaje w pamięci. Trochę więcej finezji, zniuansowania motywów i złagodzenia kontrastów bardzo wyszłoby jej na dobre, przydając realizmu i wiarygodności. Takie mieszane 5/10


*jedna z postaci wystepujących w debiutanckej powieści Stephena Kinga "Carrie", w dużej mierze poświęconej fanatycznemu obłędowi religijnemu.

wtorek, 13 listopada 2018

Robert Cichowlas Upiorna Uczta 6/10

Robert Cichowlas, jeden z bardziej doświadczonych i uznanych autorów polskiej grozy postanowił w zbiorze "Upiorna Uczta" zmierzyć się z pulpą i horrorem ekstremalnym. Wyszło, powiedzmy, przyzwoicie. Tam, gdzie Autor zaufał swojemu instynktowi i umiejętnościom, jest lepiej, tam, gdzie na siłę stara się być "extreme" wyszło trochę przeciętniej.



Zbiór rozpoczyna niezmiernie zabawny "Duckfucker" (6/10), o tytule dobrze oddającym treść opowiadania. Jest obrzydliwie, do ześmiania komicznie, bez krztyny jakiejkolwiek grozy, z dziwacznym bizarrowym zakończeniem.

"Propozycja" (6/10) uderzająco przypomina jeden z odcinków serialu Black Mirror (jak również znany film "Niemoralna Propozycja"). Będący w bardzo złym położeniu finansowym mężczyzna zgadza się za ogromnym wynagrodzeniem na seks z obrzydliwą staruchą. Okazuje się, że może on otrzymać dużo więcej, jeżeli zgodzi się na kolejne obrzydliwości. Napisane bardzo sprawnie, absolutnie odrażające, ale z nieco przeszarżowanym konceptem - zgoda na kolejne okropieństwa jest psychologicznie mało przekonująca.

Najsłabsze opowiadanie "Upiornej Uczty" to wymuszony do bólu, oparty na kiepskim grepsie "obcięcia na krótko" "Fryzjer" (3/10). Za to pulpowy "Szkieletowy Poznań" (6/10), opisujący atak ożywionych nazistowskich szkieletów na stolicę Wielkopolski, gdyby miał lepszy finał, byłby prawdziwą ozdobą tomu. Ale i tak jest nieźle.

Kolejny tekst, "Pokuta" (6/10) to tzw. porno-horror. Faktycznie, całe opowiadanie to opis niekończących się orgii i seksualnych wyczynów bohaterki, przeżywającej wzloty i upadki swych związków z kolejnymi mężczyznami. Element grozy pojawia się dopiero pod koniec i mimo że niczym nie zaskakuje, jest zgrabny i efektownie kończy opowiadanie. A raczej kończyłBY, gdyby Autora nie poniosła ułańska fantazja i nie dopisał mocno przegiętego finału. (znających tekst pytam, jaka to pokuta ?)

Zgrabna miniaturka "Nawiedzone Mieszkanie" (7/10) przypomina nieco "Ducha Z Canterville" Oscara Wilde. Po niej czas na najlepszy tekst całego zbioru, nieco ketchumowską (jak słusznie napisał we wprowadzeniu sam Autor) "Opowieść O Bardzo Szczęśliwym Zakończeniu" (7/10), historia pewnej szalonej imprezy i strasznych konsekwencji, jakie ona przyniosła dla uczestników. Nie ma żadnych elementów nadprzyrodzonych, ale jest sporo przemocy, brutalnego seksu i moralnego brudu. Mocna rzecz.

Naziści i horror to zawsze sprawdzone połączenie, o czym przekonuje "Willa Greisera" (7/10), nieco podobna do "Szatańskiego Pierwiosnka" Guya N. Smitha. Młode małżeństwo wprowadza się do willi, w której w trakcie wojny mieszkał nazistowski dygnitarz. W piwnicy domu znalezione zostały zwłoki agenta nieruchomości. Podczas gdy policja gotowa jest uznać sprawę za nieszczęśliwy wypadek, prywatny detektyw przekonany jest, że chodzi o morderstwo...
Kończący "Upiorną Ucztę" drugi "Duckfucker : Monkeyfucker" (3/10),  ponownie o tytule zdradzającym fabułę jest niestety napisany na siłę i mało zabawny. Pozostaje tylko niesmaczny bizarrowy koncept.



Na duży plus liczy się warsztatowa sprawność Cichowlasa. Pisze on pewnie, żwawo, widać,  że potrafi zgrabnie wybrnąć z każdej mielizny fabularnej, obudować dobrą frazą nawet przeciętny pomysł. Niemniej nad całym tomem unosi się atmosfera pewnej "zadaniowości" - można odczuć, że pornohorrory czy ekstrema to nie jest naturalne środowisko autora.
Wadą większości opowiadań zamieszczonych w książce są również niezbyt dobre, wymuszone zakończenia. Rzuca się też w oczy ogólnie, niewielka ilość grozy, która zastąpiona jest raczej obrzydliwościami. No, ale chyba w sumie o to w extreme horrorze chodzi...
Nieco lepsze końcówki mogłyby poprawić ocenę łączną - 6/10

Dan Simmons Letnia Noc 9/10

Rafał Głuchowski




Dan Simmons        Letnia Noc


9/10






Ale to jest powieść ! Fenomenalne połączenie horroru z nostalgiczną, momentami wręcz autobiograficzną opowieścią o minionym dzieciństwie - z jednej strony przypominające kingowskie "To", z drugiej zapowiadające klimaty i rozwiązania fabularne obecne w znanym serialu "Stranger Things".




Ostatni dzień roku szkolnego w małym amerykańskim miasteczku. Ginie bez wieści jeden z uczniów. Grupka jego kolegów, tworząca tan zwany Patrol Rowerowy, wymyśla coś, co na początku wydaje się przede wszystkim świetną Wakacyjną Zabawą - śledztwo mające wyjaśnić to zaginięcie. Podejrzenia młodzieży koncentrują się wobec dorosłych związanych ze szkołą, jej dyrektora, jednej z nauczycielek, ponurego woźnego.
Początkowo wszystko faktycznie wygląda wyłącznie na letnią przygodę, stopniowo obowiązki domowe oraz inne zajęcia i zabawy zaczynają odciągać uwagę Patrolu od całej sprawy. Pomału zaczyna jednak narastać atmosfera skrywanej tajemnicy i podkradającej się grozy.
Jednego z chłopaków usiłuje przejechać należąca do woźnego ciężarówka służaca do zwozu padłej zwierzyny (tzw. Trupowóz), drugi w niewyjaśnionych okolicznościach spada podczas wspinaczki na szkolną ścianę, tracąc podczas upadku pamięć. Kolejny odnajduje w opuszczonym domku woźnego tajemniczy cuchnący tunel sięgający głęboko w ziemię. Na dodatek w miasteczku zaobserwowana zostaje tajemnicza postać - milczący żołnierz w starym mundurze.
Najbystrzejszy z chłopaków przeprowadza w bibliotece pobliskiego miasteczka badanie dotyczące historii szkoły. Okazuje się, że swego czasu przewieziono do niej z Europy tajemniczy Dzwon Borgiów - dziwny renesansowy artefakt, z którym wiąże się wiele tajemniczych, nierzadko mrocznych opowieści. Między innymi taka, że 6 dnia 6 miesiąca 1960 roku rozpocznie się, wywołana magią dzwonu, apokalipsa. A jest właśnie czerwiec roku 1960...




Genialna. To jedno słowo najlepiej opisuje "Letnią Noc". Powieść bawi, straszy i wzrusza w równych, świetnie wyważonych proporcjach.  Przede wszystkim książka jest obłędnie dobrze napisana - to jest pageturner ekstremalny - blisko 700 stron treści wręcz się pożera, chcąc wciąż więcej i więcej. Mimo ogromnej ilości wątków i postaci Simmons ani na chwilę nie traci pełnej nad nimi kontroli. Każdy bohater jest inny, żywy, zapadający w pamięć. Czy będzie to szlachetny i odważny Mickey O'Rourke, inteligantny grubasek Duane, powieściowe alter ego samego Dana Simmonsa - Dale Stewart,  czy wreszcie którakolwiek z innych postaci obecnych w "Letniej Nocy" - zawsze jego historia, uczucia, przygody opisane są pasjonująco i porywająco.


Historię opowiedzianą w "Letniej Nocy" podzielić można na trzy części. Część pierwsza głównie ma wzruszyć nostalgią - lato, dzieciństwo, wakacyjna przygoda, przyjaźnie. Akcja toczy się dość niespiesznie, ale książka napisana jest tak doskonale, że nie ma ani chwili na nudę. (nb. warto zatrzymać się na chwilę i zwrócić uwagę, jak bardzo samodzielne i pracowite były amerykańskie nastolatki w latach sześćdziesiątych  !).
Część druga ma za zadanie głównie przestraszyć - to czystej krwi horror. I przyznać należy, że jak już Simmons się bierze za straszenie, to robi to konkretnie, momentami wręcz ekstremalnie. Niektóre sceny grozy są tak przerażające (a przy tym długie !) - wizyta Dale Stewarta w piwnicy czy szczególnie szokująca scena na polu z kombajnem - że w trakcie lektury czytelnik zaczyna wręcz błagać, by to już się skończyło. Coś niesamowitego.
Imponuje też rozmach straszenia. W powieści czytelnik zetknie się z duchami zmarłych, żywymi trupami, lovecraftowskimi monstrami, demonicznymi sługusami zła. Przyjdzie badać historie klątw, magicznych artefaktów, różne spiski i mroczne tajemnice.
Trzecia część w końcu - to element przygodowy - bohaterska walka dzieciaków z koszmarami ukrytymi w murach starej szkoły. Ta część może odrobinę ustępuje pozostałym - jest wprawdzie absolutnie porywająca fabularnie, wypełniona non stop akcją, ale  trzeba rzucić się w tę akcję na całego i ani na chwilę nie zastanawiać się nad jej przebiegiem i konstrukcją logiczną.






"Letnia Noc" plasuje się w pół drogi pomiędzy "To" Stephena Kinga a "Upiorną Opowieścią" Petera Strauba, praktycznie dorównując im klasą i jakością. Z tą pierwszą łączy "Letnią.." pomysł oddalonej w czasie, nostalgicznej opowieści o grupie młodzieży, z drugą zaś ogólna konstrukcja fabularna - wielopostaciowe Zło zagrażające małej społeczności. Naprawdę, w świecie literackiej grozy trudno o lepszą rekomendację. Brać czytać i się zachwycać - bo jest czym. Wspaniały, totalnie przerażający a jednocześnie wzruszający i nostalgiczny horror, rzecz kanoniczna.




PS. "Letnia Noc" to powieść nie tylko nostalgiczna, ale momentami wręcz autobiograficzna. "Dale Stewart" to powieściowe alter ego Dana Simmonsa. Dale urodził się, tak jak Simmons, w 1948 roku, w mieście Peoria w stanie Illinois (a właśnie w okolicach Peorii toczy się akcja książki).




PPS. Bohaterowie "Letniej Nocy" (no, ci, którzy przeżyli) wrócili w późniejszych powieściach Simmonsa - "Ognie Edenu", "Children O The Night" czy "Darwin's Blade", sama zaś "Letnia Noc" doczekała się w 2012 "pełnoprawnego" sequela - "Winter Haunting". Nie mogę się doczekać polskiego wydania.

W. Dąbrowski Wielki Bluff Admiralicji 10/10

Jeden z najlepszych "tygrysków" w historii serii - dramatyczny opis losów niemieckiego pancernika "Graf Spee" i pierwszej morskiej bitwy II wojny światowej (bodaj czy nie najsłynniejszej bitwy morskiej tej wojny).
"Graf Spee" pod dowództwem rycerskiego kapitana Langsdorffa wyszedł na Atlantyk jeszcze przed wybuchem wojny. Gdy tylko Wielka Brytania wypowiedziała jednak wojnę III Rzeszy, pancernik przystąpił do korsarskich ataków na brytyjskie okręty handlowe. Udało mu się zatopić 8 statków (właśnie podczas tych ataków Langsdorff wyróżnił się swym szlachetnym, rycerskim traktowaniem marynarzy z tychże statków), gdy sygnał radiowy wysłany przez jego ostatnią ofiarę ściągnął mu na głowę brytyjskie okręty wojenne.
Angielska flotylla składała się z jednego ciężkiego i dwu lekkich krążowników. Była to siła zdecydowanie za mała, by liczyć na zwycięstwo w bitwie - nieustraszeni jednak Anglicy wydali "Grafowi Spee" bitwę morską, zwaną dziś bitwą pod La Plata. Mimo, że w trakcie boju prawie całkiem zniszczony został ciężki krążownik "Exeter", niemiecki pancernik zmuszony został do wejścia do urugwajskiego portu Montevideo.
Tutaj zaś rozpoczął się tytułowy "wielki bluff Admiralicji". Brytyjskie dowództwo za pomocą fałśzywych przekazów wytworzyło przekonanie, że na "Grafa Spee" przy wyjściu z portu czeka cała brytyjska armada (w rzeczywistości były ty tylko trzy zdecydowanie słabsze od niemieckiego pancernika krążowniki).\W konsekwencji niemieckie dowództwo zdecydowało o samozatopieniu ich okrętu. Zdruzgotany kapitan Langsdorff popełnił samobójstwo.
Rewelacyjna lektura. Wspaniały opis rajdu niemieckiego korsarza, bitwy morskiej (takiej w starym stylu, rodem jeszcze z czasów bitwy jutlandzkiej i innych morskich strzelanin I wojny światowej), zabiegów dyplomacji obu krajów, ujadania propagandy. W pamięci zostają bohaterstwo brytyjskich marynarzy i wstrząsający los niemieckiego dowódcy.
ZERO komunistycznej propagandy - ani jednego słowa.
Ależ się to czyta !

Artyr Urbanowicz Grzesznik 3/10

Ta recenzja ma dłuższą historię...
Miałem przyjemność poznać osobiście Artura Urbanowicza. Bardzo go polubiłem, życzę mu wszelkich sukcesów (chyba szczerze, widząc, jak imponująco rozwija się jego kariera :-), nadto bardzo lubię ten rodzaj horroru, który pisze - rozbudowane fabularnie i obyczajowo "kingowskie" powieścidła.
Dlatego z dużym zaskoczeniem przyjąłem fakt, że jego powieść "Grzesznik" nie przypadła mi do gustu.
Krytyczna opinia zawsze sprawia przykrość, więc miałem kłopot, co zrobić. Czy pisać, jak pisać ? Nadto zbliżał się moment, jak się, okazało, przełomowy dla kariery Artura, publikacji jego kolejnej powieści "Inkub".
Swój raport czytelniczy zatem niejako "aresztowałem" na czas nieokreślony.
Dziś, gdy Urbanowicz odniósł niekwestionowany sukces, gdy nawet czasu nie będzie tracił, by moje połajanki czytać, mogę sobie pozwolić na napisanie, co mi nie zagrało i dlaczego. Zatem, Panie i Panowie :

Artur Urbanowicz - Grzesznik     3/10
  

"Grzesznik" to powieść ciesząca się sporym powodzeniem, doceniona również krytycznie (nagroda im. Grabińskiego 2018), jednak moje osobiste oczekiwania rozminęły się z nią  w sposób zasadniczy. Mówiąc najkrócej, spodziewałem się pełnego żywej akcji rozrywkowego horroru, a otrzymałem irytująco napisaną religijną historię z dość nachalnym morałem. Szanuję i doceniam popularność, ale polubić nie potrafię,..
+
Marek Suchocki, vel "Suchy" to boss gangsterskiego półświatka Suwałk. Poznajemy go w momencie, gdy brutalnie egzekwuje swoją władzę, dręcząc jednego ze swych dłużników. Gdy do Suchego dociera wiadomość o wyjściu z więzienia i  powrocie do miasta, poprzedniego szefa podziemnych Suwałk, gangstera Samielewicz zwanego "Samielem", bohater profilaktycznie postanawia pokazać konkurentowi, kto rządzi w mieście.
Jednak jego działania okazują się spóźnione. Rodzina Suchego jest zagrożona a jego ludzie przechodzą do gangu Samiela. Pewnego dnia gangster spotyka dwu ponurych bandziorów w służbie konkurencyjnego bossa - w trakcie ucieczki przed nimi spada ze schodów i traci przytomność.
Budzi się w szpitalu. Okazuje się, że Samiel przejął władzę nad całym miastem a Suchy może jedynie dołączyć do nowego gangu. Co gorsza, od wyjścia ze szpitala Marka zaczynają prześladować niezwykle plastyczne koszmary - widzi ludzi ukrzyżowanych na ścianach, spotyka na ulicach dawno zmarłe osoby. Najbardziej upiorne są jednak sny na jawie, w których jego własne rodzina odmienia się w upiory (dzieci pełzające po suficie, charcząca nocami demonicznie matka).
Stopniowo wszystko w życiu opuszcza Suchego. Odchodzi od niego żona wraz z nienawidzącymi go dziećmi, traci wszystkie pieniądze, i, na skutek dziwnego zakażenia, nogę (sic !) Ponura spirala wydarzeń wiedzie go do położonego za miastem domu uciech Hades....
+
Oj ! Oj oj oj oj. I jeszcze raz oj. Mam z Grzesznikiem kolosalny problem. Akcja fabularna ma rozmach, odpowiednio napisana na pewno przykułaby moją uwagę. Horror toczący się w realiach gangsterskich wschodniej Polski to w założeniu świetny pomysł. Ale wykonanie....drastycznie nie takie, jak bym sobie życzył.

Po pierwsze, styl. Urbanowicz pisze bardzo energicznie, żywo, teoretycznie reader friendly. Ale w praktyce czytało mi się to bardzo źle, rytm książki męczył umysł i oczy. Nieprzekonujące są nienaturalne, dziwnie brzmiące dialogi. 
No i sama technika narracji - kamera ani na sekundę nie opuszcza Suchego. Wprawdzie zabieg taki wynika z fabuły i znajduje w niej swe słuszne uzasadnienie, ale blisko 500 stron bez krztyny powietrza -  mocno poddusza czytelnika.

Po drugie rujnujące wszystko "poczucie humoru", Nie dość, że, nomen omen, suche, to jeszcze zupełnie nie pasujące do ponurego tematu i przesłania Grzesznika.

W powieści jest mnóstwo potencjalnie znakomitych scen grozy (wizje Suchego z ukrzyżowanymi pacjentami, sceny u matki, no a przede wszystkim upiorne, pełzające po suficie dzieci), ale, niestety, sceny te nic a nic nie straszą! Nie wiem, skąd to wynika, pewnie ze wspomnianego "humoru" (a z biegiem stron książki również z umoralniającego przesłania), ale nijak nie potrafiłem się przejąć powieściowymi jump scare'ami.
Również research gangsterski też nie wydaje się wiarygodny - a już  zwłaszcza dupowatość głównego bohatera. Powieść pełna jest scen rodem wprost z gangsterskich komedii Lubaszenki z lat 90tych. A to zrzędliwa Mama której Suchy musi robić zakupy, a to ciosająca kołki na głowie żona, do tego namolne dzieci -  aż się człowiek spodziewa zobaczyć głupią minę Milowicza czy Pazury.
W końcu TWIST. Urbanowicz wyznaje teorię twista - zaskoczenia fabularnego mającego wstrząsnąć czytelnikiem. Grzesznik jest w taki zgrabny twist wyposażony, ale autor -  nie wiadomo po co ! - w pewnym momencie uchyla tę zasłonę i ni z gruszki ni z pietruszki, psując klimat opowiadanej historii - zapowiada - "uwaga, teraz będzie  twist czyli zaskoczenie fabularne, któregoście się na pewno nie spodziewali". To zrujnowanie "zawieszenia niewiary", zerwanie złudzenia uczestniczenia w opowieści. Czytając książkę chcę za każdym razem "wejść" w jej świat, zatracić się na chwilę, a nie czytać techniczne wyjaśnienia pojęcia "twist". Twist zapowiedziany przestaje nim być, a łamanie bariery pomiędzy opowiadanym światem a odbiorcą wypadało dobrze na początku "House Of Cards", zaś w przygodowym horrorze nie działa.

Po twiście jest już  downward spiral, zjazd w dół, wiodący do nachalnego morału - bądź dobry bo spłoniesz w Piekle, "ubarwionym" finałowym cytatem z siostry Faustyny....no, pls. Gdyby Grzesznika napisał zaprzyjaźniony ksiądz w ramach rekolekcji parafialnych, uznałbym go za całkiem udaną księżowską wprawkę - ale  Grzesznik to przecież jedna z najlepszych powieści grozy wydanych w Polsce 2017 ! Mądie.

Na koniec najgrubsza kwestia. Taka świadomościowa. Czytając Grzesznika nie miałem tak naprawdę wrażenia, że czytam horror. Tak, jakby autor używał stylistyki gatunku do opowiedzenia czegoś zupełnie innego. Nie umiem tego ubrać w słowa, "nieszczerość" te złe i niesprawiedliwe określenie - ale, no ja wiem ? tak, jakby pisał on wypracowanie na zadany temat. Rzecz nawet nie w komercyjnym, popularnym charakterze powieści. Nie oczekuję tutaj mrocznych ponurosći rodem z weird fiction, ale King, pisząc swe przebojowe cegły mierzy się zawsze sam ze sobą, ze swymi lękami, sytuacjami życiowymi, w końcu zaś fascynacjami literackimi. Będąc multimilionerem nadal jest pasjonatem. U Urbanowicza nie potrafiłem tego wyczuć (choć tutaj może jestem najbardziej niesprawiedliwy).


Trzymam kciuki za powodzenie Artura Urbanowicza, mało, znając jego determinację i przebojowość jestem o  tym sukcesie przekonany (EDIT po roku - miałem rację, Artur odniósł wielki sukces :-), ale, niestety, "Grzesznik" nie podobał mi się wcale.

PS.
"Kuba, Ty mnie nie maluj na kolanach, Ty mnie maluj Dobrze !"

PS.
"Harry Angel" DUŻO, DUŻO bardziej mi się podobał.

sobota, 3 listopada 2018

Stephen King Sklepik Z Marzeniami 7/10

Z zamiarem opuszczenia świata literackiego horroru Stephen King nosił się już co najmniej od czasów "Misery" (1987), która przecież opisywała niedole pisarza porzucającego swą lukratywną niszę dla "mainstreamu". Ale strach przed zmianą tkwił w nim tak mocno, że jeszcze parę lat koncentrował się na tworzeniu kolejnych powieści grozy, rozstając się z gatunkiem (do czasu naturalnie) właśnie książką  "Sklepik Z Marzeniami" (1991).


"Sklepik" to, podobnie do "Miasteczka Salem",  opowieść o Złej Mocy przybywającej do niewielkiego miasta z zamiarem jego zniszczenia.  W Castle Rock (dobrze znane z uniwersum kingowskiego miejsce, w którym toczy się akcja kilku jego znanych powieści i opowiadań) otwiera się nowy sklep - "Needful Things" (tytułowy "sklepik z marzeniami"), coś na kształt antykwariatu czy sklepu ze starzyzną. Wbrew pozorom sklep ten okazuje się zaskakująco dobrze wyposażony. Każdy z odwiedzających sklep mieszkańców odnajduje w nim przedmiot swych najgłębszych marzeń - brakującą do kolekcji, bardzo cenną kartę, elegancki kryształ, różne pamiątki przypominające kupującym szczęśliwe dzieciństwo, a których posiadanie przynosi przedziwne ukojenie. Właściciel dostosowuje cenę do możliwości każdego z klientów, można nabyć cenny przedmiot za zupełne grosze. Oprócz zapłaty w gotówce kupujący zobowiązany jest jednak do - jak to określa sprzedawca - wyrządzenia figla, żartu, jednemu z mieszkańców Castle Rock.
Niestety, coś, co określane jest jako "żart" w rzeczywistości jest w najlepszym razie aktem wandalizmu (zniszczenie suszącej się pościeli, wybicie okien w domu, pocięcie opon w samochodzie), a gorszych sytuacjach, wręcz przestępstwem. Zawsze zaś powoduje u ofiar wybuch morderczej furii i agresji wobec "wrogów" odpowiedzialnych za krzywdę.
Dochodzi do eskalacji przemocy - w spokojne niedzielne południe dwie dotknięte "żartami" panie, przekonane wzajemnie o winie drugiej strony, mordują się w ataku dzikiej wściekłości.
Szeryf usiłuje wyjaśnić tę dziwną, ponurą zbrodnię, tymczasem w Castle Rock popełniane są kolejne okrutne i rozwścieczające czyny, pomiędzy mieszkańcami dochodzi do kolejnych napadów niewytłumaczalnej furii i wzajemnej nienawiści. W pewnym momencie w mieście wybucha prawdziwe pandemonium groteskowej przemocy, mordu i zniszczenia. Tylko samotny szeryf staje naprzeciw Odwiecznego Zła.


"Sklepik Z Marzeniami" to nie jest najlepsza powieść Stephena Kinga - od razu warto sobie to powiedzieć. Pomysł Zła przybywającego do małego miasteczka to właściwie kalka z  "Miasteczka Salem' (ok. wampira zastąpił tym razem diabeł) a akcja jest bardzo mocno naciągnięta na ramie fabularnej (powieść ma blisko 700 stron). Ale bynajmniej nie znaczy to, ze "Sklepik" jest powieścią złą - co to, to nie. Nasz ulubiony master storyteller daje tu prawdziwy popis kunsztu narratorskiego. Prowadzi ogromną, wielowątkową opowieść, z kilkunastoma głównymi bohaterami, pewnie i energicznie, nie tracąc z pola widzenia kierunku, w którym zmierza cała historia powieści. Tak naprawdę "Sklepik" nie ma głównego bohatera - tutaj ":bohaterem" jest cała społeczność Castle Rock - King tylko przerzuca reflektor swej uwagi z jednej osoby na drugą. Każda z postaci opisana jest bardzo ciekawie, przyciąga uwagę czytelnika, nie sposób się ani chwilę nudzić. Szczególnie zapada w pamięć miejscowe biuro szeryfa - wyraźnie inspirowane Miasteczkiem Twin Peaks (nawet skład osobowy posterunku jest uderzająco podobny).
Na odrębne brawa zasługuje Leland Gaunt - powieściowy diabeł (pls, tylko bez uwag o "spojlerach" - już okładkowy blurb zapowiada jasno treść książki ...)


Pewne zdziwienie budzić może fakt, że w powieści jest bardzo mało grozy - to jednak, paradoksalnie,  nie jest wcale jej wadą. Otóż "Sklepik Z Marzeniami" jest tyleż horrorem co... komedią. W zamierzeniach Kinga książka stanowić miała satyrę na rozbuchany konsumpcjonizm reaganowskiej Ameryki (umówmy się, tego rodzaju konsumpcjonizm to problem całego turbo/kapitalistycznego świata Zachodu - taki Sklepik Z Marzeniami to mógłby swobodnie w Suwałkach stanąć - niech mi Artur Urbanowicz puna wybaczy :-) W rezultacie nawet najbardziej makabryczne wydarzenia w powieści niespecjalnie straszą, natomiast co i rusz czytelnik może parsknąć zdrowym śmiechem.


Minus jednakże za nieudany finał (no czyżby...), banalny i niezbyt wiarygodny w swym happy endowym kierunku. Moce nagle wspierające siły dobra pojawiają się tak bardzo "zczapy" i deus ex machina, że aż czytelnik zaczyna się z konsternacją drapać się w głowę. Gdyby tę ponurą diabelską groteskę Król Stefan skończył "harryangelowym" depresyjnym finałem, byłoby rewelacyjnie - a jest "tylko" bardzo dobrze.


Kawał lektury, bardzo dobrze napisane, bardzo szybko się czytające, z mnóstwem zapadających w pamięć, ciekawych postaci (niewiele z nich jednak dożyje finału :-) ) Godne polecenia fanom literackiej grozy.

PS.
King wydał Needful Things jako "last Castle Rock novel" -  wprawdzie tej literackiej obietnicy do końca nie dotrzymał (wiadomix - pecunia nie omlet), ale, faktycznie, rozmach finałowej apokalipsy wyraźnie pokazywał, że pierwotnie zamierzał swe uniwersum całkowicie zaorać. Warto zwrócić uwagę, że, po Carrie i Salem's Lot, to kolejne amerykańskie miasteczko praktycznie całkowicie unicestwione przez wyobraźnię Krwawego Stefana.


PPS.
Mały kamyk do ogródka tłumacza - o ile całość Krzysztof Sokołowski przełożył znakomicie - z nerwem i energią, o tyle sam tytuł (i nazwa tytułowego sklepu) są w mojej ocenie o jeden żart za daleko. Atmosfera powieści jest tak sama z siebie sowizdrzalska i kpiarska, że dodatkowe podkręcanie jej "Sklepikiem z Marzeniami" było IMO niepotrzebne Już chyba dosłowne "Rzeczy potrzebne" byłoby lepsze.

piątek, 2 listopada 2018

H. P. Lovecraft Nemezis i inne utwory poetyckie V.S.O.P.

Poezja niesamowita Howarda Philipsa Lovecrafta była przez lata dla jego polskich fanów czymś na kształt świętego Graala. O ile relatywnie łatwo można było znaleźć w internecie oryginalne wiersze, o tyle kompletnego polskiego tłumaczenia jak nie było, tak nie było.
Dopiero w 2016 roku Lashtal Press wydało w limitowanym nakładzie "Grzyby Z Yuggoth" - najbardziej znany cykl poetycki Mistrza z Providence. Tomik wyglądał przepięknie, z tłoczoną czarną skórzaną okładką, lśniąco białym papierem o złoconych brzegach, wszytą zakładką. Niemniej od początku był trudno dostępny, a dziś pojedyncze egzemplarze osiągają na allegro astronomiczne ceny (stan na koniec października 2018 - ok 200 zł za egzemplarz).  Wszystko zmieniło się dopiero w tym roku, kiedy to, prawie równocześnie, antologie niesamowitej poezji Lovecrafta wydały C&T oraz Vesper.


Wydanie C&T (jak zwykle) nastawione jest głównie na treść. Książeczka jest skromna, pozbawiona jakichkolwiek fajerwerków edytorskich. Również sam wybór wierszy jest dość skromny -  aczkolwiek zawiera on najbardziej znane niesamowite utwory Lovecrafta, w tym naturalnie cały cykl "Grzybów z Yuggoth".
Największym plusem tomiku C&T jest jakość samego przekładu - tłumacz, pani Dorota Tukaj, zrobiła wspaniałą robotę, dbając by uroda wierszy, ich melodyka i rytm szły w parze z przejrzystością i zrozumiałością treści. Czytanie tak przełożonych wierszy Lovecrafta to czysta przyjemność.
Tak jednak, jak przekład zasługuje na pochwałę, tak sposób wydania przez C&T poezji Mistrza z Providence powinien zostać potępiony. No błagam ! Ja wiem, że liczy się bardziej treść niż forma, że trzeba szukać oszczędności, by książka nie była zbyt droga, ale pewnych granic niedbałości przekraczać nie wolno. Taką granicą w mojej ocenie jest nierozdzielenie poszczególnych sonetów tworzących cykl Grzybów z Yuggoth w taki sposób, by jeden wiersz przypadał na jedną stronę. To już nie jest oszczędność czy minimalizm - to wyraz braku szacunku dla Autora ! Naprawdę, nie kryję irytacji z takiego podejścia do tematu - aż szkoda tych pięknych tłumaczeń.


Za to wydanie Vespera... no, co tu dużo pisać. Jak zwykle Vesper, jak już się za coś bierze,  wydaje to wtedy w  sposób absolutnie doskonały. Nie inaczej jest z poezją lovecraftowską. U Vespera w zasadzie wszystko jest "naj" . Po kolei zatem wszystkie zalety "Nemezis" :


- największy wybór wierszy, zawierający prawie wszystkie ważne poezje niesamowite Mistrza Z Providence,


- najbardziej logiczny układ - pierwsza część zbioru została skompilowana przez ....samego Lovecrafta ! (Tak, H.P.L. swego czasu planował wydanie własnych poezji - i sam zaplanował sposób, w jaki miały one zostać w tomie ułożone) , następnie pozostałe wiersze niesamowite, i jeszcze na dokładkę parę innego rodzaju utworów, humorystyczne, okolicznościowe, itp.,


- dwujęzyczna forma - pozwalająca na jednoczesne czytanie poezji w oryginale, weryfikowanie przekładu, próbkę oryginalnej rytmiki i melodyki wierszy,


- kapitalny przekład Mateusza Kopacza - u którego kompetencje językowe idą w parze z zapałem i fanowskim uwielbieniem wobec Mistrza z Providence. O ile sama melodyka czy uroda przekładu zawsze jest kwestią indywidualnego odbioru (mnie osobiście najbardziej odpowiada przekład Doroty Tukaj dla C&T), o tyle rezultaty pracy Mateusza Kopacza zasługują na szacunek i wielkie uznanie. Warto docenić sposób, w jaki pogodził on zrozumiałość przekładu z jego formalną wiernością - tak co do treści, jak i formy oryginału (rytmika, rymy, stylizacja),


- mnóstwo (ale tak naprawdę mnóstwo) rewelacyjnych, klimatycznych ilustracji Krzysztofa Wrońskiego - ich obecność niezwykle ubogaca i uatrakcyjnia lekturę wierszy,


- i, last but not least, na końcu książki znajduje się kapitalne opracowanie każdego z wierszy, w którym tłumacz przedstawia czytelnikom okoliczności powstania każdego wiersza, datę publikacji, wyjaśnia ukryte w nim znaczenia, porównuje do  innych utworów H.P.L.


Podsumowując -"Nemezis" to absolutnie wzorcowe, pomnikowe wręcz wydanie poezji niesamowitych H.P. Lovecrafta - mieć je na półce powinien każdy fan literackiej grozy.





Właśnie - rodzić się może pytanie, po co miłośnikom horroru jakieś "poezje" ? Jakie znaczenie mają wiersze dla wielbicieli kosmicznej grozy obecnej w prozie Lovecrafta ? Odpowiedź jest bardzo prosta - takie samo, jakie ma jego proza, a może jeszcze bardziej !  O sile wyrazu Mistrza z Providence decydują przecież nie żywa akcja czy zajmujące postaci - tych elementów w jego pisarstwie nie ma. Lovecraft uwielbiany jest za przerażające, wspaniałe pomysły i za obezwładniający klimat, nastrój obecny w jego historiach. No a oba te elementy -  tak wspaniałe pomysły jak i  klimat nadnaturalnej grozy są częścią składową jego poezji ! W ten sposób, czytając "Nemezis" mamy przyjemność poznać zbiór KILKUDZIESIĘCIU NOWYCH lovecraftowskich opowieści grozy - tak samo dobrych koncepcyjne, jak jego najsłynniejsze dzieła, tyle że krótkich w formie.
Jasne, pojawiają się pomysły stale obecne w twórczości Lovecrafta, występujące często w jego prozie. Mamy sporo mrocznego fantasy utrzymanego w duchu twórczości lorda Dunsany, jest kosmiczna groza - obce planety, niemożliwe do ogarnięcia ludzkim umysłem straszliwe byty, upiorni kultyści. Jest tzw. "amerykański gotyk", opuszczone domostwa, zamurowane studnie, znikające wioski. Łatwo można obserwować, jak wyobraźnia autora przetwarza niektóre powracające motywy i pomysły. No ale przecież tak samo jest w jego prozie ! (warto zwrócić  uwagę na podobieństwa łączące  np. "Przypadek Charlesa Dextera Warda" z "Coś na Progu" czy "Zew Cthulhu z "Dagonem"). Takie podobieństwa nie odbierają  jakości żadnej z istniejących wersji .


Lektura "Nemezis" to jest po prostu frajda nie do opisania - to coś wspaniałego. W tom ten  powinien zaopatrzyć się każdy fan horroru i grozy. Wielbiciele samego Lovecrafta kupią go na pewno (wielbiciele Lovecrafta powinni kupić również wszystkie obecne na rynku przekłady - dla samej frajdy ich porównywania), ale delektować się bluźnierczym urokiem mrocznej, kosmicznej poezji Mistrza Z Providence może każdy miłośnik literackiej grozy - fani pulpy, gore ekstremy czy wielkoformatowych horrorów obyczajowych.


Bierzcie i czytajcie je Wszyscy ! Ia Ia Cthulhu fhtagn!

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...