wtorek, 29 stycznia 2019

Shirley Jackson Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku 8/10


Shirley Jackson do kanonu literackiej grozy weszła głównie za sprawą legendarnego "Nawiedzonego Domu Na Wzgórzu". W blasku sławy tego tytułu trochę się gubi druga gotycka powieść Jackson -"Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku". Niesłusznie, to jest to książka naprawdę wspaniała i genialnie wymyślona.
+
Zamożna, leżąca na uboczu amerykańskiego miasteczka, posiadłość, w której dwie młode siostry mieszkają wspólnie ze swym chorym wujkiem. Parę lat temu rodziną wstrząsnęła straszliwa tragedia; podczas rodzinnej kolacji, przygotowywanej przez starszą z sióstr otruci zostali arszenikiem rodzice, brat dziewcząt oraz żona wujka. Uratowali się tylko wujek, który zjadł zbyt mało trucizny i młodsza siostra, odesłana za karę do swego pokoju bez jedzenia
Wszyscy mieszkańcy miasteczka uważają starszą siostrę za morderczynię, mimo faktu, że udało jej się uwolnić od odpowiedzialności karnej a sprawę uznano za tragiczny wypadek. Obie dziewczyny otacza nieskrywana niechęć, przechodząca wręcz w nienawiść.  Starsza w ogóle nie wychodzi z posiadłości, młodsza tylko raz na tydzień dokonuje niezbędnych sprawunków.
Pewnego dnia do posiadłości przybywa kuzyn dziewcząt. Żądny rodzinnych pieniędzy zaczyna snuć własne plany. Zdobywając przyjaźń starszej, zamierza spieniężyć niektóre składniki majątku,  i dostać się do domowej kasy pancernej w której, jak uważa, zamknięta jest rodowa fortuna.
Młodsza siostra odczuwa zagrożenie dla unormowanego trybu życia, w jakim upływał czas w domostwie. |Nie lubi kuzyna i okazuje mu to w kolejnych afrontach. Niestety, kolejne psoty i niegrzeczności tylko pogarszają jej sytuację. Kuzyn jawnie grozi, że po uzyskaniu zgody starszej siostry odeśle ją z domu.
Wszystko zmienia pożar, który pewnego dnia wybucha w posiadłości...
+
Na pierwszy rzut oka grozy w "Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku" jest naprawdę niewiele. Brak jest zdarzeń nadprzyrodzonych czy budzących grozę jump scare'ów. Dominuje nastrój skrywanej tajemnicy, rosnącego napięcia, oczekiwania na coś groźnego i strasznego. To jeszcze jeden "horror bez horroru", książka, w której groza ukrywa jest w charakterach ludzkich, w ich sercach i skłonnych do szaleństwa umysłach.

Jest bowiem książka Jackson mistrzowskim studium charakterów. W pamięć zapadną nawet ponurzy, zawistni, pełni niechęci mieszkańcy miasteczka , gotowi przekształcić się w przysłowiowy "tłum z pochodniami, jak i snobistyczni a jednocześnie wścibscy i ciekawscy sąsiedzi "z wyższych sfer".
W centrum uwagi będzie jednak oczywiście rodzina Blackwoodów. Bucowaty, myślący tylko o pieniądzach kuzyn Charles, obdarzony makabrycznym poczuciem humoru, rozpamiętujący wciąż "morderczą kolację" wuj, pogodna, ale uległa wpływom innych starsza siostra, Constance.
Na pierwszym planie jednak jest narratorka powieści, młodsza z sióstr, Mary Katherine (zwana Merricat). To postać zupełnie niezwykła - mimo swych 18 lat wciąż zachowująca się jak małe dziecko, zajmująca się w ogrodzie dziecinnymi zabawami. Kocha ona swą siostrę miłością całkowitą, ale bardzo zaborczą i bezwzględną. Odczuć też można niedopowiedzenia, tajemnice otaczające jej postać. Postać Merricat to jawna inspiracja dla niektórych najbardziej znanych postaci w twórczości Stephena Kinga.
Ale nie samymi charakterami "Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku" stoi. Powieść jest świetnie napisana i wręcz rewelacyjnie wymyślona. Kapitalne twisty fabularne prowadzą do genialnego,  przywołującego dalekie skojarzenia z "Jestem Legendą", "odwróconego" finału.
Świetny jest też klimat książki, takie mocno "creepy" - powoli narastający niepokój, niejasne, przyczajone zagrożenie, delikatne przeczucie skrywanego szaleństwa.

"Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku" to wspaniały amerykański gotyk, w pół drogi pomiędzy grozą a literaturą wysoką. Powieść dla koneserów - nic w niej nie ma z pulpy, chamstwa i brutalności . Bardzo warto - na długo pozostanie w pamięci. Osobiście stawiam ją chyba nawet wyżej niż "Nawiedzony Dom Na Wzgórzu".

PS,
Na świeżo została zrealizowana ekranizacja powieści. Jeszcze nie widziałem, ale już żałuję, że Merricat nie zagrała Kiernan Shipka. Rola jak dla niej.

piątek, 25 stycznia 2019

Guy N. Smith Niewidzialny 8/10

W oczekiwaniu na zapowiedzianą niedawno "Rzeź" nadeszła pora na lekturę "Niewidzialnego", który okazał się pulpową, ale wyjątkowo wręcz udaną wariacją na temat "Dr Jekylla I Mr Hyde".

Młody, zamożny dyrektor lokalnego banku ulega ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Jego życie wisi na włosku, przechodzi śmierć kliniczną, przez dłuższy czas podpięty jest do  szpitalnej aparatury podtrzymującej życie. 
Gdy w końcu udaje się pokonać kryzys i po wielu miesiącach leczenia wraca do domu, drastycznie zmienia się jego zachowanie. Jest rozdrażniony, agresywny, nieprzyjemny dla rodziny. Ukochany Pies boi się go i wściekle warczy. 
Do tego wszystkiego mężczyznę ogarniają na napady dzikiej żądzy (no, helou, to jest pulpa). W trakcie jednego z nich brutalnie gwałci żonę, tylko atak psa powstrzymuje go przed jej uduszeniem w chwili ekstazy. Podobnego szczęścia nie ma jednak przygodna prostytutka, którą morduje parę dni później.
Pozorując wypadek bohater zabija również w trakcie gry w golfa znajomego biznesmena, z autostrady spycha.  Pewnego dnia zaś w odrażająco okrutnej scenie stanowiącej swoisty hommage dla "Czarnego Kota"Poego, zabija nienawidzącego go psa.
Tylko domowy lekarz zaczyna coś, podejrzewać,zaczyna kojarzyć pewne okoliczności wiążące się z dniem wypadku. Pewnego dnia zaprasza dyrektora na wspólne wędkowanie....

+
Z twórczością Smitha jest taki problem, że, paradoksalnie, im lepiej warsztatowo udaje mu się pisać, tym bardziej przeciętne książki z tego powstają. Dużą część frajdy czerpanej z lektury powodują bowiem jego błędy, niechlujstwa, niedoróbki a przede wszystkim szalone, absurdalne pomysły fabularne. Kiedy trochę bardziej panuje on nad warsztatem i fabułą opowiadanej historii,  ten campowy szarm trochę umyka i czytelnik zostaje z drętwawym, przeciętnym czytadłem.

"Niewidzialnemu" udaje się, i to z wielkim powodzeniem, uniknąć tej pułapki. Od strony warsztatowej to jedna z najlepiej napisanych, jeżeli nie najlepsza, książka boskiego Guya. Ma  ona bardzo ciekawy pomysł wyjściowy, jej fabuła zgrabnie i kompetentnie się rozwija, całość zmierza konsekwentnie do przemyślanego, ponurego finału. Również występujące w książce postaci są, jak na potrzeby pulpy, przyzwoicie wymyślone.
Przy tym wszystkim Smith dostarcza, i to w hurtowych ilościach, pulpowych delicji. Książka jest pełna dynamicznej akcji, bardzo krwawa - trup ściele się wyjątkowo gęsto, ozdobiona wieloma elementami gore, a do tego pełna scen wulgarnego, brutalnego seksu. Główny bohater po zmianie swej osobowości staje się wręcz maniakiem seksualnym, fantazjującym (ze szczegółami) o nasyconym przemocą seksie z prawie każdą napotkaną kobietą (nieważne, czy to seksowna nastolatka,czy 60-letnia otyłą sąsiadka) . W tym elemencie przypomina on innego bohatera horrorów Smitha - legendarnego Marka Sabata (tak, nasz dyrektor, kiedy opadną go żądze gotów jest, niczym egzorcysta masturbator, wziąć sprawy we własne ręce. Ihaa...).

Guy nie byłby sobą, jakby co jakiś czas nie dołożył do campowego pieca - scena brutalnego ataku przeprowadzonego przez....butelkę z mlekiem zamkniętą w lodówce, zabija swą absurdalną groteskowością i godna jest nagrody Złotego Kraba. Niemniej na tle kompetentnego, pulsującego dobrym drivem narracyjnym trzonu powieści to tylko wyjątek.
Imponująco (jak na Guja) dobra powieść - byłby z niej naprawdę dobry shocker.
Pokazując język pogrążonym w mrokach nihilizmu estetom, kontestującym znaczenie fun factoru podczas lektury - ogromne 8/10 (z czego jeden plus za nazwisko, a jeszcze jeden za - właśnie fun factor). 
Na mały minus - przy całym nagromadzeniu okropności powieść mało straszy. Jej akcję obserwujemy z reguły oczyma mordercy, zatem brak jump scare'ów, elementu zaskoczenia i budzonego w ten sposób strachu. Ale za to mamy zajmującą fabułę.

PS.
Okładka Radosława Dylisa wprawdzie bez żadnego związku z treścią książki, ale w swej pulpowości obłędna. 10/10

PPS.
Ale za blurba okładkowego tym razem czerwona kartka dla Phantom Press. Z zasady nie wpadam w histerię na punkcie spojlerów, ale w wypadku "Niewidzialnego" wydawnictwo mocno przegięło. Smith całkiem zręcznie tak wydesignował fabułę, by wywołać suspens i znaki zapytania, na które odpowiedź przynieść ma dopiero druga część powieści. Tymczasem okładkowe streszczenie wywala całość kawa na ławę. Wtopa.

wtorek, 22 stycznia 2019

Jakub Bielawski Słupnik 8/10

Jakub Bielawski swoim "Słupnikiem" zaliczył prawdziwe wejście smoka na scenę polskiej grozy. To debiut o sile bomby atomowej, rewelacyjny, czarny jak norweski black metal zbiór opowiadań niesamowitych utrzymanych w konwencji horror weird fiction.
"Horror weird fiction" oznacza, że proza Bielawskiego spełni oczekiwania zarówno wyrafinowanych estetów współczesnego weirdu, jak i  fanów mocnej, konkretnie straszącej grozy. To naprawdę rzadkie połączenie - również za to należą się autorowi ogromne brawa.

Wszystkie opowiadania składające się na  zbiór połączone są ze sobą koncepcyjnie i to na paru płaszczyznach. Po pierwsze, miejsce ich akcji jest bardzo konkretnie określona - to rodzinne okolice autora - Dolny Sląsk, miasteczka u podnóża Gór Sowich czy sam Wrocław.
 Po drugie, ważniejsze, to swoisty wspólny mianownik, motywy przewodnie pojawiające się w każdym z opowiadań. To przede wszystkim upiorna "czarna wata"  - symbol kosmicznego Zła, łączący się z lovecraftowskim Azathothem, ślepym Bogiem wirującym w kosmicznej czerni. To również idea wielości stającej się jednością (roztapianie się indywidualności w magmie wspólnoty?), oraz wizja życia, jako chwilowej aberracji od stanu wiekuistej śmierci.
Każde opowiadanie wykorzystuje te motywy,  buduje wokół nich swą fabułę, w pierwszej części książki budując nastrój grozy i przerażenia, w drugiej (od opowiadania "Zertwa" poczynając) snując mroczne wizje w nastroju apokaliptycznym.
W końcu są wszystkie teksty połączone przejmującymi opisami starości, więdnięcia i umierania - bohaterami większości tekstów są ludzie starzy, słabi i bezradni wobec nadchodzącego chaosu.


Lekturę rozpoczyna "Wielka Woda" (7/10). Od razu mamy konkretną sytuację, wielka powódź '97, odcięty od świata stary ubek, ukryta w piwnicy szafa pancerna z teczkami jego ofiar i duchy zamęczonych wyrywające się spod podłogi w przerażającej finałowej scenie. (przypomnę, że dość podobną tematykę poruszał Mariusz Wojteczek w opowiadaniu  "Ludzie Jak Psy" ).
Zaraz potem jest "Wata" (9/10), doskonałe studium w makabrze. Kobieta i dwójka dzieci, które się z nią pojawiają, a rzekomo zginęły w wypadku samochodowym, mroczne rytuały na poddaszu pewnej kamienicy, potworna tajemnica ukryta za zamkniętymi drzwiami strychu. Kosmiczna groza i niezwykła świeżość pomysłu.
Wreszcie pora na "Ciemny Dom Posród Modrzewi" (10/10 !!!) - prawdziwe  tour de force całego tomu. Misterna opowieść, ponownie, mimo oczywistych odwołań do Lovecrafta, imponująca oryginalnością wizji, historia ziem odzyskanych, przybywających do poniemieckich domów przesiedleńców, dwu tajemniczych sióstr (wiedźm), ich położonego na odludziu domku i zamkniętych w tym domu na głucho drzwi do przyziemia. Wspaniale wykorzystane motywy z "Szepczącego W Ciemności" oraz  "Muzyki Ericha Zanna". Naprawdę - arcydzieło.
"Wieża" (7/10) jest niewiele mniej ponura i tajemnicza, zbudowana na charakterystycznych dla literatury grozy pomysłach (powrót do miejsca dzieciństwa, koszmar z młodości,  ale ponownie zaskakująca swą oryginalnością, opowiadająca historię tytułowej wieży, osieroconych dzieci. Mimo niewątpliwego powabu tekst momentami jest nieco za długi, przez co zdarza mu się tracić dynamikę i zwartość
Jeszcze jeden kapitalny tekst to "Tam, Gdzie Najlepiej Się Umiera"(8/10), ponownie przyprawiony dyskretnym klimatem lovecraftowskim - wiedza, którą bohater opowiadania pozyskał w mieszkaniu pewnej wrocławskiej kamienicy jest zbyt przygniatająca, zbyt straszna, by można było z nią dalej żyć.
"Zertwa" (3/10), jedyne opowiadanie, które mi się nie spodobało, zapowiada zmianę w klimacie opowiadań. Kolejne teksty to już typowe weird fiction, z jego poetycką nieokreślonością, przewagą nastroju nad fabułą, oderwaniem od konkretu. Samotna stara kobieta w domostwie  położonym na umierającej po apokalipsie ziemi u podnóża Gór Sowich, tajemnicza rzeźba Chrystusa, dwa psy (Łotry) i wizje...muflonów (sic??). Jest bardzo gęsto, momentami fascynująco, częściej  jednak sternację i zagubienie w masie hermetycznych metafor i symboli.
Na szczęście zaraz nadchodzi tytułowy "Słupnik" (8/10). Klimat nie wraca już do początkowego horroru, a przechodzi w pełne grozy weirdowe post apo. I jest ponownie wspaniale. W umierającym a alternatywnej rzeczywistości Wrocławiu pojawiają się tajemnicze czarne (ebonitowe) słupy z modlącymi się na nich, siejącymi religijny terror słupnikami. Grupka bohaterów usiłuje umknąć z przerażającego miasta. 
Całość wieńczy "Pani Znów Tańczy" (7/10)  jeszcze jedna historia utrzymana w klimacie post apokaliptycznym i wywołująca skojarzenia chociażby z "Drogą" McCarthyego. Dwójka ludzi brnie przez umierający świat, by w finale natknąć się na tytułową "tańczącą panią".




Gdyby przyjąć, że istnieją dwie szkoły współczesnego weird fiction, jedna wywodząca się od Franza Kafki, a druga od Lovecrafta, to Bielawski zdecydowanie należy do drugiego nurtu. Jego debiutancki tom zaskakuje oryginalnością i śmiałością pomysłów, konsekwencją artystyczną, umiejętnym i bardzo twórczym nawiązywaniem do klasyki. Przede wszystkim jednak  te opowiadania znakomicie straszą !



Swietny styl, z jednej strony wymaga oczywiście nieco skupienia i wysiłku, z drugiej jednak urzekający precyzją,  konkretem, pozwalający mniej wprawnemu w odczytywaniu meandrów weird fiction czytelnikowi skupić uwagę na tekście i nie gubić w gęstwie symboli i metafor myśli przewodniej.


Po lekturze "Słupnika"  "klaskaniem mając obrzękłe prawice" można jedynie wołać o więcej. I tutaj wspaniała wiadomość, nieocenionyVesper biegnie z wyciągniętą ręką zapowiadając jeszcze w tym roku pierwszą powieść Bielawskiego "Ćma". Nie mogę się doczekać.


Naprawdę świetna książka - gorąco polecam wszystkim wielbicielom literackiej grozy.


PS.
Odrębną pochwałę zachowałem dla wydawcy, Phantom Books - "Słupnik" wygląda znakomicie. Genialna okładka (któraś z kolei, że przypomnę Sny Umarłych 2018), zgrabny format, do tego klimatyczne, uzupełniające tekst ilustracje. Brawa. 

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Łukasz Orbitowski&Jarosław Urbaniuk Pies I Klecha : Tancerz 4/10 4/10

Pulpowa mieszanka horroru i przygodowej fantasy, w założeniu skrząca się akcją, niestety w realizacji mocno rozczarowująca.
+
Znani już czytelnikom policjant Enka i ksiądz Gil (nazwisko się po latach kiepsko zbiegło z pedofilem z Dominikany...) tym razem prowadzą śledztwo w sprawie serii tajemniczych i makabrycznych zgonów dotykających osób interesujących się polskim romantyzmem . Przy ofiarach znajdowane są notatki samego Adama Mickiewicza. Zapiski te , fragmenty .... piątej części Dziadów (jakby czterech było mało...), zawierają w sobie sekret.... świętego tańca derwiszów (sic!).
Oprócz nich notatkami wieszcza interesuje się również ponury Rusek, typ zdecydowanie negatywny i gotów na wszystko, by zdobyć kolejne notatki naszego Wieszcza.
Do dwójki śledczych dołącza śląski mistyk Rajmund Cnota (na nieszczęście autorów - to co wyprawiają oni ze "ślónską godką" woła o pomstę do nieba !!!) i cała ekipa rusza śladami Mickiewicza do Paryża w poszukiwaniu rozwiązania zagadki.

+

Pomysł powieści jest zacny - poprzez nawiązanie do Mickiewicza zabawny, kompetentnie (z punktu widzenia potrzeb pulpowej fabuły oczywiście) łączący jego twórczość, mistykę, grozę i sensacyjną akcję. Niestety, realizacja tegoż pomysłu bardzo mnie zawiodła. Biorąc pod uwagę, jak dobrze potrafi pisać Orbitowski - muszę założyć, że albo za dużo oddał on inicjatywy koledze, albo chcąc się niezobowiązująco pobawić fabułą, po prostu zaniedbał powieść. Bo jest "Pies I Klecha : Tancerz" napisany kiepsko.

Po pierwsze - postaci były tak kiepsko wykreowane, tak bardzo papierowe, że przez cały czas lektury, żeby w ogóle rozróżnić bohaterów, musiałem w myślach powtarzać "Enka - klnący policjant, Gil -ksiądz alkoholik, Cnota - debil mówiący dziwacznymi zwrotami". A ja przecież nie wymagałem pogłębionej psychologii, backgroundu, w końcu to miała być pulpa. Byle tylko ich ze sobą nie mylić.
 
Po drugie - akcja jest niby dynamiczna, zawierająca i sceny makabrycznych śmierci, i pełne akcji wydarzenia, i manifestacje fantastyczne - ale czytało się bardzo ciężko, nudziło (sic ! pulpowa przygoda!) i tylko czekałem zakończenia lektury. Waga powieści była tak lekka, że zapominałem co się wydarzyło po godzinie od lektury.

Nieudane były dialogi - sztuczne, niezgrabne, i widocznie pisane na odwał. Jak Enka, to musi szpetnie kląć. jak Gil, do oddawać się drętwym rozważaniom. O koszmarze Cnoty już pisałem - jak się chce użyć jakiegoś elementu ubarwiającego w powieści - to trzeba zrobić jakiś research ! Jeronie, już jednego Ślónzoka nie było, żeby skonsultować jego kwestie ? Szczepan Twardoch ktoś, coś ? (w czasach powstawania "Tancerza" Szczepan  jeszcze fantastykę pisywał). To, co wygaduje Cnota, nawet nie stało obok ślónskiej godki - raczej odnosi się wrażenie, że to jakiś ociężały umysłowo rolnik z małopolszczyzny....

Nie dziwię się, że "Tancerz" zakończył wspólne losy Psa i Klechy - to zdecydowanie dead end. Przed Orbitowskim było jeszcze sporo dobrych książek do napisania, szkoda czasu na kontynuowanie zmęczonej serii.

Osobom zainteresowanym podobnym klimatem - połączeniem urban fantasy, sensacji i horroru - polecam serię "Alazza" Cezarego Czyżewskiego - znacznie lepiej napisaną i dostarczającą znacznie więcej rozrywki.

czwartek, 17 stycznia 2019

Agatha Christie Morderstwo W Orient Expressie 7/10


Jeden z najsłynniejszych kryminałów w historii, zagadka brutalnego morderstwa popełnionego w odosobnionym od świata pociągu, przy czym podręcznikowy wręcz przykład "literatury wagonowej" (dosłownie i w przenośni).


Hercule Poirot podróżuje luksusowym pociągiem, Orient Expressem, ze Stambułu do Calais. Pociąg ten jest zaskakująco, jak na porę roku, zatłoczony. Tylko dzięki osobistym znajomościom z dyrektorem linii kolejowej detektywowi udaje się załapać na przedział sypialny.
Wśród podróżnych znajduje się zamożny Amerykanin, typ samą swą aparycją budzący niechęć i odrazę pozostałych osób. Zwraca się on do Poirota z prośbą o ochronę; otrzymując ostatnio listy z pogróżkami obawia się zamachu na swe życie. Belg, niechętnie nastawiony do podróżnego, odmawia.
W nocy Amerykanin faktycznie zostaje brutalnie, dwunastoma pchnięciami noża, zamordowany. Tymczasem jadący przez zimową Jugosławię pociąg zostaje zatrzymany i odcięty od świata przez zaspy blokujące tory.  Na prośbę dyrektora linii kolejowej Poirot rozpoczyna śledztwo.
Już na samym początku odkrywa on tożsamość ofiary. Niechęć, jaką mężczyzna wzbudzał wśród podróżnych była uzasadniona - okazał się on kidnaperem i mordercą bezpośrednio odpowiedzialnym za straszliwą tragedię, która dotknęła rodzinę amerykańskich milionerów; śmierć porwanego dziecka, obojga rodziców i guwernantki. Tylko dzięki bogactwu umknął on wymiarowi sprawiedliwości. Czy otrzymywane przez niego groźby miały coś wspólnego z popełnionymi zbrodniami ?


"Morderstwo W Orient Expressie" to, jak to z powieściami Agathy Christie bywa, typowy "whodunit" - kryminał, którego rozwiązaniem jest wyjaśnienie zagadki "kto zabił". Jak się jednak zna odpowiedź na to pytanie, to już w sumie nie trzeba czytać dalej.... a rozwiązanie zagadki Orient Expressu tak bardzo zapada w pamięć, że trudno o efekt zaskoczenia.  Tymczasem, oprócz samej efektownej zagadki kryminalnej powieść niewiele więcej oferuje... 
W "Orient Expressie" brak jest prawdziwych, żywych postaci, bohaterowie książki to tylko figury rozstawione na szachownicy przez autorkę. Tak naprawdę nie mają swego życia, namiętności, nic ciekawego do przekazania - oprócz wypełnienia roli, jaką w dramacie określiła dla nich Christie.
"Morderstwo W Orient Expressie" jest też, na dobrą sprawę, w zasadzie pozbawione fabuły ! Ot, jedzie pociąg, ktoś morduje podróżnego, po czym Poirot przesłuchuje każdego podejrzanego i analizuje fakty. 3/4 książki to dialogi - rozmowy i przesłuchania podróżnych.
Brak do tego jakichkolwiek innych ozdobników czy atrakcji mogących uwieść czytelnika,  potoczystości stylu, ciekawych opisów, innych bajerów formalnych - jedyną istotą powieści jest zagadka kryminalna. Stąd moje porównanie do "literatury wagonowej" - szybko czytanego podczas podróży zabijacza czasu.
Do tego samo rozwiązanie zagadki jest okrutnie naciągane, a niektóre domysły i dowodzenia Poirota  wręcz absurdalne. Zupełnie deus ex machina obsadza poszczególne postaci w określonych rolach - jego rozumowanie chwilami nie poddaje się logicznemu myśleniu (inaczej niż np, u porucznika Columbo).


Skąd zatem powszechny zachwyt nad "Morderstwem W Orient Expressie" ? Skąd uznanie książki za jedną z najlepszych w całym bogatym dorobku Agathy Christie ? Ano właśnie w obłędnie wręcz dobrym pomyśle wyjściowym - pomyśle, który stał się autonomicznym już dobrem popkultury. To właśnie świeżość i śmiałość  koncepcji, lubiany powszechnie przez czytelników Hercule Poirot oraz potoczysty, łatwy w czytaniu rytm narracji  zdecydowały, w mojej ocenie, o gigantycznym powodzeniu i popularności książki.


PS.
Morderstwo W Orient Expressie było kilkakrotnie filmowane, wspomnieć warto tutaj ekranizacje z 1974,  2010 (w ramach serialu Poirot) oraz ostatnią, z 2017. Duża ilość pierwszoplanowych postaci zachęca do gromadzenia ma planie gwiazd - tak było zwłaszcza w roku 1974,  kiedy to w filmie zobaczyć można było  m.in Seana Connery, Vanessę Redgrave, Laureen Bacall i Ingrid Bergman.  

sobota, 12 stycznia 2019

Stephen King Zielona Mila 10/10

Zacznę od apelu do Redakcji. Apelu o umieszczenie w naszej grupie raportu nt. "Zielonej Mili". Ja wiem, że przynależność gatunkowa budzi zastrzeżenia, że "Mila" to nie jest "czysty" horror. Nic tu nie straszy, przynajmniej w powszechnym tego słowa znaczeniu, jest sporo emocji i wzruszenia (wrażliwsi czytelnicy mogą uronić nawet tu i ówdzie łzę), ale to jednak jest literatura "niesamowita" - opis cudowności w codziennym życiu. Niesamowitość nie składa się wyłącznie z duchów, potworów czy scen przemocy - to każdy element, kiedy Nienazwane pojawia się w życiu człowieka. A o tym jest własnie "Zielona Mila".
A i prywatnie zagaję - różnego typu zastrzeżenia dotyczące "Zielonej Mili" skutecznie latami odpychały mnie od tej książki. Cóż za błąd ! Dlatego każda okazja dobra, by pokutować i Milę zachwalać.

A przechodząc do rzeczy :

Niezwykła, współczesna "baśń", przejmująca ale i pełna dramatycznego napięcia opowieść o Cudzie i o walce, jaką w każdym z nas toczy dobro ze złem. Prawdziwe Arcydzieło kultury

+

Pewnego dnia na więzienny oddział skazanych na śmierć (tytułowa "Zielona Mila"), którym zawiaduje narrator powieści, Paul Escombe, trafia ogromny, nieco niedorozwinięty umysłowo, Murzyn - John Coffey skazany za gwałt i zabójstwo dwu 10letnich dziewczynek.
Osadzony jest bardzo spokojny, tak potulny, że wręcz nieprawdopodobne wydaje się popełnienie przez niego straszliwych zbrodni, niemniej okoliczności sprawy są oczywiste, zbrodniarz został praktycznie ujęty na gorącym uczynku, z ciałami obu ofiar w dłoniach.
Wkrótce po swym przybyciu więzień okazuje niezwykłą moc - swym dotykiem leczy chorobę męczącą Paula, nieco później zaś praktycznie przywraca życie oswojonej myszce jednego ze skazańców, rozdeptanej przez sadystycznego strażnika Percy'ego.
Kierowani narastającymi wyrzutami sumienia dotyczącymi sensu swej pracy strażnicy postanawiają nielegalnie wywieźć Coffeya, by swym dotykiem uleczył umierającej na nowotwór mózgu żonie naczelnika więzienia. Cud się wydarza - kobieta wraca do zdrowia a Coffey do celi śmierci.
Paul Escombe zaczyna wątpić w winę skazanego - wydaje mu się niemożliwe, by tak osoba obdarzona tak cudowną mocą mogła jednocześnie być psychopatycznym mordercą. Rozpoczyna własne śledztwo w sprawie...

+

Czasami aż trudno uwierzyć, jak bardzo można być nieświadomym dóbr współczesnej popkultury, jak bardzo można, kierując się fałszywymi uprzedzeniami, nie zauważać jej prawdziwych skarbów.
Tak, mam na myśli siebie i  mam na myśli "Zieloną Milę" Stephena Kinga.  Latami udawało mi się przed nią uciekać - bo to "nie horror a fantasy", bo jest "sentymentalna" i "przesłodzona". I tak tkwiłem w nieświadomości...
Wprost brakuje mi słów, by opisać mój zachwyt po lekturze. Tutaj dosłownie WSZYSTKO się zgadzało, wszystko było wspaniale wymyślone, poprowadzone i opisane.
Po pierwsze, "Zielona Mila" ma wspaniale wymyśloną, zapierającą dech w piersiach fabułę. Mądrą, przejmującą, zmuszającą do głębokich przemyśleń - doskonałą artystycznie, ale i porywającą rozrywkowo.  Po lekturze "Mili" każdy wrażliwy czytelnik zastanowi się nad sensem kary śmierci. Po pierwsze, jak wywodzi King, nie ma czegoś takiego jak "bezsporne dowody". Nawet najbardziej, wydawałoby się, oczywiste sytuacje mogą mieć drugie dno i inne wytłumaczenie. Ale - po drugie -nawet wykonanie "sprawiedliwej" kary śmierci nigdy nie jest naprawdę sprawiedliwe. Dobitnie widać to na przykładzie losu nieszczęsnego Delacroix, kiedy rozsierdzonemu potwornością nieudanej egzekucji i cierpieniem skazańca przełożonemu Paul odpowiada - "to było skuteczne wykonanie kary śmierci".  No i w wyrzutach sumienia, dręczących Paula  na starość ("zamordowałem w swym życiu ponad 70 osób").
Długo z czytelnikiem pozostanie też wspaniała, przerażająca wizja śmiertelnej choroby jako rodzaju demonicznego opętania. Jasne, King sobie trochę ułatwił zadanie, wybierając jako obiekt opisu guza mózgu, niemniej tak pomysł jak i wykonanie są brawurowe.

Nie można, zachwycając się "Milą" nie wspomnieć o bohaterach książki. Postaci to zawsze była mocna strona Kinga, ale w "Zielonej Mili" dał prawdziwy popis. Narrator, Paul Escombe, jego towarzysze, sympatyczny Brutal czy odrażający Percy, skazańcy - wzruszający (mimo popełnionych zbrodni) Delacroix czy przerażający Dziki Bill Wharton, no a przede wszystkim sam John Coffey (jak napój, tylko inaczej pisane), zostaną z każdym czytelnikiem na zawsze.

Zachwyt również budzi maestria formalna, z jaką King napisał "Zieloną Milę". Jak mistrzowsko splótł on wątki głównej opowieści  i historii ramowej, dziejącej się dziesiątki lat później w domu spokojnej starości. No i docenić można  kunszt, z jakim splatane były poszczególne odcinki powieści. Zamiast spodziewanego streszczenia poprzednich części King wplótł rekapitulacje w bieżącą fabułę tak, by czytelnik z jednej z strony nie pogubił się w opowiadanej historii, z drugiej zaś nie tracił czasu  na czytanie powtórek. 

W końcu pora  jeszcze i na przynależność gatunkową... naturalnie "Zielona Mila" to nie jest "horror" w sensie dosłownym - coś, z czym King jest utożsamiany. Niemniej w mojej ocenie jest to klasyczna "opowieść niesamowita". Opowiada o pojawieniu się w zwykłym świecie Cudu, i o reakcji na tenże Cud.

Fani Kinga czasami traktują "Zieloną Milę" tak, jak fani Stonesów "Angie" - jako "hak na uwagę" dla profanów, niegodny porównywania z najsłynniejszymi jego tytułami.  Cóż, każdy ma prawo do własnej opinii... Prawdziwe Arcydzieło popkultury, książka w każdym calu wybitna, najlepsza znana mi powieść Kinga. 11/10

PS.
Lisa Rogak w swojej biografii Stephena Kinga podaje anegdotkę opisującą genezę "Zielonej Mili". Otóż kiedyś King wraz ze swym wydawcą rozmawiał o Dickensie, o tym, jak jego najsłynniejsze powieści publikowane były w prasie w odcinkach. W pewnym momencie musiało paść sakramentalne "a może Ty byś spróbował". King wyzwanie przyjął, a jego efektem była wydana w sześciu częściach "Zielona Mila"

PPS.
Mnóstwo ludzi zna "Zieloną Milę" za sprawą oscarowej adaptacji kinowej. Owszem, film jest bardzo dobry i zasadniczo dość wierny przebiegowi fabularnemu książki. Niemniej znacznie, w mej ocenie, ustępuje on genialnej powieści Kinga. Ta jest wyraźnie ostrzejsza w tonie, bardziej drapieżna, mniej przesłodzona. Widać to przede wszystkim w opisie choroby jako demonicznego opętania (i pojedynku sił Dobra ze Złem), widać także w wyraźnym złagodzeniu opowieści ramowej.

piątek, 11 stycznia 2019

Cezary Czyżewski Mgły Przeszłości 5/10

"Mgły Przeszłości" to kontynuacja poprzedniej powieści Cezarego Czyżewskiego  "Alazza". Podobnie jak poprzedniczka jest to niezobowiązująca i utrzymana w lekkim tonie przygodowa mieszanka sensacji, miejskiej fantasy i elementów horroru.
+
Powieść opisuje dalsze losy trójki bohaterów poznanych już w "Alazzy". Policjant Piotr po przygodach, które miały miejsce w części pierwszej nie potrafi się już odnaleźć w codziennej rutynie, dołącza zatem do polskiego "Archiwum X", gdzie przyjdzie zająć mu się sprawą pewnego hitlerowskiego żywego trupa, knującego Zagładę w bunkrach pod Bydgoszczą (nazi zombie zawsze na propsie).
Alazza ścigana przez siły anielskie rusza w objazdową wycieczkę turystyczną w poszukiwaniu swej przeszłości, wiodącą poprzez Stambuł  i Kair aż w podziemia egipskich piramid.
Pozostawiony w tym czasie samotnie Tadeusz najpierw nieudolnie usiłuje przywołać swą ulubioną demonicę, później zaś przechodzi magiczne szkolenie wraz z nową postacią sagi - czarownicą Justyną (młodą i atrakcyjną, się rozumie).
Losy wszystkich splotą się w poniemieckich lochach bydgoskich...
+
Przyznam, że mam mieszane uczucia. Są w powieści duże plusy, są jednak również słabsze elementy. Na początek, co w niej dobrego : Sama fabuła skonstruowana jest zgrabnie, umiejętnie, nasycona żywą i dynamiczną akcją. To, generalnie, dobra proza rozrywkowa, taka lekko pulpowa mieszanka fantasy i horroru.
Na wielki plus zaliczyć też trzeba świetny, przejrzysty i przyjazny czytelnikowi styl. Czytałem sporo polskiej nowej prozy fantastycznej i konsekwentnie wyrażam opinie, że  Czyżewski to jedno z lepszych u nas warsztatowo piór. Lektura przygód Alazzy to sama przyjemność.
Są jednak również minusy. Zacznę od tego, że "Mgły Przeszłości" to - dosłownie - "kontynuacja przygód Alazzy", co oznacza, że dla dobrego zrozumienia fabuły konieczna jest znajomość części pierwszej. Powieść traktowana samodzielnie ma kłopoty by się obronić swą fabułą.
Po drugie, postaci. Najciekawsza z nich, Alazza, nie dość że ma relatywnie niewiele "czasu antenowego", to jeszcze połowę traci na turystyczne emocje i uniesienia. Tylko chwilami zaczyna tu mocniej iskrzyć fabularnie (gdy w Stambule "pożywia" się energią napotkanych Turków, gdy w podziemiach egipskiej świątyni napotyka wiekuistego kapłana). A już jej późniejsze narady i ustalenia z siłami anielskimi wręcz irytują.
Losy obu śmiertelników są sporo mniej interesujące, a to one mają za zadanie utrzymać na sobie główny ciężar opowieści. No i tak dochodzimy do głównego zarzutu, jakim jest niewielka "waga gatunkowa" głównego pomysłu fabularnego. Nazi zombie to malownicze monstrum w panopticum pulpowej grozy, ale przy skali i rozmachu działań zarysowanych w pierwszej części cyklu nie jest w stanie należycie utrzymać uwagi czytelnika. To zbyt mały kaliber, żeby całą powieść na sobie utrzymać.
Dodatkowo jeszcze uwaga dotycząca humoru w powieści - humor to wyjątkowo niebezpieczna przyprawa. O ile nie nastawiamy się na pisanie komedii, elementy humorystyczne powinny być dawkowane ostrożnie i dużym wyczuciem. W dwójce Alazzy było już na granicy (a momentami już z jej przekroczeniem, że wspomnę totalnie przegiętego "Lucka")

Overall nieco słabiej, niż w pierwszej części, choć nadal powinno się spodobać miłośnikom żywej przygody, i rozrywkowej fantastyki. Wskazane czytanie zaraz po jedynce (pewnie wtedy moja ocena byłaby o punkt wyższa).

czwartek, 3 stycznia 2019

Agnieszka Kwiatkowska Drugi Peron 7/10

Współczesna literacka groza ma wiele twarzy – „okołokingowskie” rozbudowane powieści obyczajowe z elementami horroru, drapieżna i odrażająca ekstrema, artystowski weird, mieszanki gatunkowe (z kryminałem czy fantasy). Ale jest wciąż też obecna „klasyczna” szkoła opowieści niesamowitej, straubowskiej Ghost Story. „Drugi Peron” Agnieszki Kwiatkowskiej, bardzo udany i słusznie nominowany do Nagrody Grabińskiego za rok 2017 zbiór opowiadań,  należy właśnie do tej grupy.
+
Na początku czytelnika wita „Świat Według Łyżeczki” (7/10) –  urocza makabreska, opis gabinetu pewnego tajemniczego doktora. Mimo przewidywalności finału to przyjemna lektura.
W opowiadaniu „Mali Powstańcy” (7/10) do Warszawy przybywa po wielu latach stary człowiek, wspominający Powstanie, prześladowany wspomnieniami i duchami poległych dzieci. Również ten tekst oparty jest o zręczny twist fabularny, efektownie zaskakujący czytelnika.
„Zapach Kamienia” (8/10) – to chyba najlepszy moment całego zbioru. Bohater opowiadania obdarzony jest szczególną mocą, potrafi on wyczuć tytułowy zapach kamienia i poznawać w ten sposób zamknięte w nim opowieści i ludzkie losy. Pewnego dnia w tej sposób poznaje on mroczną historię swej rodziny
„Zaułek Zaginionych” (8/10), bardzo zgrabne nowoczesne weird fiction przypomina trochę (nawet jeśli nieświadomie) swą koncepcją założenia gry fabularnej KULT. I jeszcze raz głównym motorem napędowym opowiadania jest jego pointa, końcowy skręt fabularny, nadający nierealnej opowieści o tajemniczych ulicach, na których bez śladu znikają ludzie, wymiaru szaleństwa.
„Trzy Miasta (6/10)” są dość przewidywalnym opisem śmierci wędrującej przez tytułowe europejskie renesansowe centra, również to opowiadanie ma jednak zgrabne końcowe zaskoczenie.
W końcu zamykające zbiór opowiadania „Medium” (7/10) i „Drugi Peron” (7/10)  – również one rozwiązane są prawie identycznie. Pierwszy tekst to historia dwu wdowców tęskniących za swymi żonami i seansów mediumicznych mających na celu nawiązanie kontaktu z nimi, z archetypicznym już wręcz, ale bardzo satysfakcjonującym twistem końcowym. „Drugi Peron” z kolei powtarza to samo rozwiązanie w scenerii rodem z opowiadań Grabińskiego, gdzie narrator wkracza na tytułowy „drugi peron”, scenerię zza światów, by tam spotkać umarłych i odmienić na zawsze swoje życie.
+
Jeżeli miałbym coś zarzucić „Drugiemu Peronowi” to, w zasadzie tylko to, że jest on bardzo skromny objętościowo. Książka wystarcza na ledwie parę godzin lektury. Z drugiej jednak strony może i dobrze, że jest ona niewielka. Rzuca się bowiem w oczy jej pewna regularność – sposób budowania napięcia we wszystkich opowiadaniach polega na nagłym końcowym zaskoczeniu czytelnika. Z biegiem kolejnym tekstów te twisty stają się coraz bardziej przewidywalne. Nie uważam tego za wadę, to po prostu indywidualny styl, cecha charakterystyczna prozy Kwiatkowskiej, niemniej stosowana zbyt często mogłaby zbiór uczynić zbyt monotonnym.
Rytm i tempo narracji są spokojne i wyważone. Każde opowiadanie jest eleganckie, dobrze napisane, i dyskretnie budzące dreszczyk grozy. Autorka unika przemocy czy gore, koncentruje się bardziej na nastroju, suspensie i zagadce rozwiązywanej w finale. No, może czasami trochę brak żywszych emocji,  akcji, dramatyzmu czy napięcia fabularnego.
Niecierpliwie czekam na więcej – rzecz dla fanów kulturalnego, delikatnego horroru – klasycznej literatury grozy. Spodobać się powinna również estetom weird fiction. Mocne 7/10 – jedna z lepszych znanych mi polskich książek wydanych w 2017 roku, słusznie nominowana do Nagrody Grabińskiego.

Henry James W Kleszczach Lęku 7/10 KANON

Jedna z najbardziej znanych powieści grozy wszechczasów, dziwna, mroczna opowieść o duchach i ludzkim szaleństwie, fascynuje swą wieloznacznością i atmosferą deprawacji, choć przyznać trzeba, że jej lektura dzisiaj bywa momentami męcząca.

+

Do wiejskiej posiadłości przybywa nowa guwernantka, by zaopiekować się dwójką mieszkających tam dzieci. Podopieczni, Flora i Miles, bardzo przypadają jej do gustu. Wkrótce zaczyna ona wręcz uwielbiać urocze rodzeństwo, guwernantki nie zraża nawet fakt, że chłopiec został wydalony ze szkolnego internatu za "niewłaściwe zachowanie"; uznaje ona to za efekt jakiegoś dziwacznego nieporozumienia.
Pewnego dnia na spacerze opiekunka widzi w oddali tajemniczego, ponurego mężczyznę. Spotkanie napawa ją niekreślonym lękiem. W trakcie rozmowy z gospodynią domu poznaje mroczną opowieść -  poprzednia guwernantka prowadziła się "niegodnie", miała romans z lokajem, demonicznym przybocznym właściciela posiadłości, niejakim Quintem. Co najbardziej przerażające, rozwiązła para miała dziwny, magnetyczny wpływ na  Florę i Milesa, uwielbiających ich i chętnie spędzających z nimi czas.
Okazuje się jednak, że obydwoje kochanków już nie żyje, ona zmarła w chorobie, on zginął w nieszczęśliwym wypadku. Mimo tego guwernantka  zaczyna teraz coraz częściej napotykać widma zmarłych kochanków, szukających dostępu do jej podopiecznych. Co gorsza, obecność zjaw ma zachowanie dzieci widoczny, zły wpływ. Zaczynają one być krnąbrne i niegrzeczne.
Jak podejrzewa opiekunka, w skrytości utrzymują one kontakty ze zmarłymi, które zamierzają zbrukać dziecięcą niewinność i doprowadzić do upadku dusze rodzeństwa .
Niestety, guwernantka jest jedyną osobą napotykającą oba wyklęte duchy. Nie widzi ich żadna inna osoba ze służby, dzieci  wszystkiemu zaprzeczają. Zamykają się one w kręgu swych tajemnic., zaczynają się wręcz obawiać swej coraz bardziej zdesperowanej i rozhisteryzowanej opiekunki...

+

"W Kleszczach Lęku" to nie jest horror skrzący się akcją i dynamiczną fabułą. W książce tak naprawdę niewiele się dzieje. Ot, parę osób mieszka w wiejskiej posiadłości, trochę spacerują, trochę rozmawiają. Momentów grozy, jump scare'ów jest bardzo mało - kilka razy pojawią się przed oczyma guwernantki, milcząco się w nią wpatrując dwa przeklęte "duchy", i tyle.

Natomiast powieść Jamesa jest arcydziełem sugestii. W podtekście, między akapitami, w wyobraźni czytelnika kłębią się emocje, mrok, wynaturzenia i obłęd. Powieść może i faktycznie nic nie opisuje wprost, ale sugeruje bardzo wiele. 
Rozpocznijmy od unoszącej się nad opowiadają historią atmosfery zepsucia i perwersji, od  brutalnego, lubieżnego lokaja i pełnej grzesznej namiętności guwernantki. A teraz dołączmy do tego obrazu dwójkę małych dzieci, pozbawione opieki dorosłych rodzeństwo. Sama próba wyobrażenia sobie możliwych implikacji  stawia czytelnikowi włosy na głowie.
Prawdziwym mistrzostwem niedopowiedzenia i dyskretnej sugestii jest natomiast cała rama fabularna opowiadanej historii, jej "szeroki plan". W pewnym momencie czytelnik zaczyna się bowiem zastanawiać, dlaczego tylko narratorka spotyka duchy zmarłych służących, dlaczego w jej głowie niewinne na pozór zdarzenia i zachowania nabierają "potwornego" i "wynaturzonego" znaczenia. Próba odpowiedzi na tak postawione pytanie może całkowicie odmienić rozumienie opowieści, nadać jej zupełnie innego znaczenia i logicznie uzasadnić finałową tragedię.

Trzeba też zauważyć, że mimo braku szczególnie makabrycznych scen grozy powieść jest naprawdę bardzo, bardzo niepokojąca. Mało co jest bardziej przerażające, niż dwójka upiornych, chichoczących po kątach i skrywających swe Mroczne Tajemnice dzieci. "W Kleszczach Lęku" to jedno z najsłynniejszych przedstawień tego motywu w historii horroru.

Uczciwie przyznam, że czyta się wszystko niezbyt lekko. Akcji naprawdę jest tyle, co kot napłakał, narracja wymagająca skupienia i dość niewdzięczna w lekturze. Czytelnik skazany jest wyłącznie na swą wyobraźnię. Pod tym względem "W Kleszczach Lęku" trochę mi się kojarzy z niemniej legendarnym  "Nawiedzonym Domem Na Wzgórzu" Shirley Jackson. W obu przypadkach więcej mam szacunku dla wielkości dzieła literackiego niż szczerego fanowskiego uwielbienia dla książki. Subiektywnie zatem 7/10  (choć obiektywnie to absolutny KANON).

Dla wymagających czytelników klasycznej grozy i fanów Shirley Jackson.

PS.
Powieść była ekranizowana wielokrotnie, czasem  ze zmienionymi tytułami. Szczególnie godny polecenia  jest film "Innocents" z 1961 z Deborah Kerr, z ostatnich produkcji warte uwagi są "Głosy Ciemności"' (In Dark Place) z Leelee Sobieski.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...