poniedziałek, 25 lipca 2022

Żertwa 6/10

Antologie słowiańskiej grozy to już stały obraz, taka trochę „świecka tradycja” polskiego fandomu fantastycznego. Wydana przez Wydawnictwo IX „Żertwa” to kolejny tytuł z tej rodziny. Tom gromadzi same tęgie pióra polskiego horroru - w efekcie wyszedł zbiór udany, pełen dobrych, ciekawych tekstów, balansujących - co wynika z samego tematu - pomiędzy grozą a fantasy, a jako że wydawnictwo też przyłożyło się do roboty, to i od strony edycyjnej i redakcyjnej jest pozytywnie (no, z małymi wyjątkami, o których dalej).


Jak to zwykle bywa z antologiami, teksty lepsze przeplatane są tymi mniej udanymi, a może inaczej - różni czytelnicy mają różne temperamenty i oczekiwania, zatem podobać im się będą różne opowiadania dla siebie. Poniższy moja osobista perspektywa :


Zacznę od trzech najlepszych (kolejność zgodna z książkową) :


Michał Stonawski - Lalunia


Mroczna opowieść o dziewczęcym domu poprawczym, do którego trafia obdarzona tajemniczą siłą, umiejętnością kontaktowania się z siłami przyrody dziewczyna. W ośrodku panują klimaty znane z filmów Jesusa Franco - przemoc, lesbijski seks, lubieżni opiekunowie, „fala” wśród więźniarek (opowiadanie nie unika najbardziej drastycznych opisów - scena gwałtu jest wyjątkowo dosłowna i sugestywna). Tycmzasem w pobliskim małym kościółku, jak głosi legenda, straszy Czarna Dama…

Na końcu czeka na czytelników efektowny lynchowski twist, i mimo  tego, że sam finał wydaje się nieco niedopracowany i chaotyczny (w sumie nie do końca wiadomo, co się wydarzyło), to i tak ogólne wrażenie pozostaje wyborne.


Lalunia” to naprawdę wspaniałe opowiadanie, wspaniale przede wszystkim napisane. Przez tekst leci się jak na magicznym dywanie, szybko, wygodnie, elegancko. Łatwość umiejętnego opowiadania to gigantyczna umiejętność Stonawskiego. Byłoby wspaniale, by, obok „okołowarrenowskich” docu-horrorów, które przyniosły mu popularność, znalazł czasami czas na fikcję, szkoda bowiem takiego pióra tylko na reportaże.

Dodatkowe kudosy za świetnie dobraną lokalizację opowiadania - krakowskie Podgórze i wzgórze Lasoty z austriackim fortem i kościołem św. Bartłomieja to znakomita sceneria tej mrocznej historii (Paweł Majka doceni, mimo pewnej umowności lokalną topografię).


Jakub Bielawski  - Na Zażar


Bielawski to już klasa sama w sobie - w „Zażarze” powraca do swoich ulubionych klimatów i tematów - wczesne lata powojenne, emigranci ze wschodu usiłują zbudować nową rzeczywistość w poniemieckiej wsi leżącej u stóp mrocznych Gór Sowich, tymczasem między domy wkrada się śmierć.

Ojciec zmarłego chłopca zwraca się z prośbą o wyjaśnienie tragedii do okolicznego nauczyciela. Ten w trakcie badań  natyka się na dziwny zwrot - „na zażar”, rodem z ludowej piosenki o jakichś „nocnicach”. Być może przybyła ze wschodu staruszka, „wiedząca”, będzie mu mogła pomóc?


Znakomite, bardzo straszące, mocno słowiańskie, do tego doskonale, pięknym językiem napisane - mogłoby stanowić szczególny dodatek do powieści „Dunkel” (opisuje zbliżony okres historyczny) .


Piotr Borowiec - Tylko  Trzy Noce


Zadręczany przez koszmarną żonę- jędzę, zamieniającą mu życie w piekło mężczyzna w końcu nie wytrzymuje i w chwili gniewu chce uderzyć kobietę. Trzeba pecha, że trafiona w ramię kobieta spada ze schodów i ginie.  Sprawca wzywa na pomoc swego przyjaciela, policjanta. Ten pomaga ukryć ślady zbrodni i pozoruje wypadek. 

Dla całej okolicy śmierć kobiety jest wielką ulgą - tragicznie zmarła była bowiem jędzą nie tylko w przenośni, ale i naprawdę. Dokładniej była „bisurkanią”, łemkowską wiedźmą i nie cieszyła się ona dobrą sławą ani sympatią. Wiecznie wściekła, zgorzkniała, nienawidząca całego świata, była, nie bez podstawy, posądzana o wyrządzenie wielu nieszczęść.

Kiedy wiedźma umiera, zaświaty nie przyjmują tego spokojnie. By uniknąć koszmaru, zemsty piekieł, trzeba nad jej grobem przez trzy dni odprawiać rytuał…


Przedłużające się milczenie twórcze Piotra Borowca to duża szkoda dla polskiego horroru, Borowiec bowiem to świetny pisarz, umiejętnie łączący współczesność z motywami, wątkami i klimatem wywodzącym się z klasycznej grozy. Tym razem zabawił się formułą arcysławnego gogolowskiego „Wija”, ozdabiając to słowiańskimi wierzeniami ludowymi, klimatem wschodniej Polski i dużą dawką grozy. Wspaniałe!


Te trzy teksty najbardziej się wyróżniają, ale bardzo dobrych opowiadań w „Żertwie” jest naturalnie  dużo więcej, a wśród nich :


Dagmara Adwentowska - „Pani Piękna Jak Księżyc” - znakomita klimatyczna mieszanka horroru i fantasy - pogańska kochanka księcia Mieszka, walcząc o jego względy z przybyłą z Czech Dobrawą gotowa jest do skorzystania z mrocznej słowiańskiej magii,


Agnieszka Kwiatkowska - „Panienka Z Okienka” - dziennikarka na tropie ciekawego tematu, położona na uboczu wieś, tajemniczy dom na skraju lasu i  dziewczyna w oknie próbująca, niczym lovecraftowski Erich Zann, powstrzymać koszmary lęgnące się w mrocznym borze. 


Wojciech Gunia - „W Dół Rzeki” - pięknie napisany,  przejmujący moralitet; ludzkie okrucieństwo wobec oskarżonej o czary dziewczyny zostaje surowo ukarane przez mszczącą się przyrodę.


I jeszcze, last but not least, Mariusz Wojteczek - „Gdybym Tylko Mogła Latać”. Inspirowana obrazem Jakuba Różalskiego historia nadprzyrodzonego romansu wiejskiej dziewczyny z leśną demonicą (samowiłą). Na plus ciekawy pomysł osadzenia historii w czasach PRL.


Wśród pozostałych opowiadań znajdziemy jeszcze m.in. Annę Marię Wybraniec - „Czerwona Grządka, Białe Kurczątka” - jak zwykle zachwycającą pięknem polszczyzny magiczną opowieść rustykalną opisującą losy pewnej studentki przygotowującej na wsi pracę dyplomową,  Marka Zychlę - „Zawżdy Zwyciężny”, z zabawnym opowiadaniem fantasy, w którym znany już czytelnikom Wi@rus (taki neo-wiedźmin ze spuchniętymi od wdeptywania Złego w ziemię stopami) pokonuje zarażający mieszkańcom pewnego osiedla spisek dwu nieśmiertelnych guślarzy,  czy Artura Grzelaka - „Brnąc Przez Kosodrzewiny” - ponownie bardziej fantasy niż groza;  zagubiony górski wędrowiec błąka się wśród mgieł i kosodrzewiny otoczony prastarą słowiańską magią.


Nieco mniej do mnie przemówiły :


Bartłomiej Fitas - „Kondukt Chorych Dusz” (trochę jak tytuł doom metalowej płyty). Stylizowany na dawną, klasyczną grozę, ociekający wręcz Lovecraftem tekst, w którym zaintrygowany listem przyjaciela narrator przybywa do odległej wioski, by tam przekonać się, panujący na miejscu mór zaraz rozprzestrzeni się po całym świecie. 


Niestety, „Kondukt” napisany jest niezgrabnie, męcząco, chwilami wręcz irytujący czytelnika swoistą nieporadnością narracji i dziwacznymi sytuacjami/zdaniami/zwrotami (a zestawienie szorstkiego tekstu Fitasa z poetyckim pięknem języka AnMariWybraniec  - oba opowiadania sąsiadują ze sobą - zakrawa na złośliwość wydawcy…). O ile w debiutanckiej „Potępionej” ta surowość warsztatowa autora rekompensowana była wyobraźnią i energiczną fabułą, o tyle w „Kondukcie” tego zabrakło. Już lepiej jeszcze raz przeczytać „Maskę Czerwonego Moru”.

PS. Ale cieszę się, że w swej ostrej krytyce jestem odosobniony (sporej części czytelników  z LC opowiadanie się podobało).

i

Maciek Kazmierczak - „Świat Się Zmienia”. Romans człowieka z leśną boginką nie może prowadzić do niczego dobrego. On ją namawia do porzucenia swego życia, ale okazuje się łasy na podszepty pięknych rusałek. Niestety, małe rozczarowanie. Pal sześć, że raczej fantasy niż horror (to dotyczy wielu innych opowiadań zbioru), ale fabuła niezbyt mnie przekonała a zezłościł, podobnie jak u Fitasa, niezbyt przekonujący styl (tutaj chyba nawet redakcja nieco przyspała, bo parokrotnie tekst wręcz „grzęźnie” a trafić można nawet na kwiatek w rodzaju „ponad nimi widniał szeroki choć wąski balkon”). Również w przypadku Kaźmierczaka uważam, że lepiej wypada w większej formie (np. Weirdowy „Wszechmocny”).


+


Na koniec chwila osobistego „się krygowania”. Lista autorów, których prawie wszystkich mam przyjemność i zaszczyt znać osobiście, wydawnictwo, któremu życzę jak najlepiej i chcę wspierać - oczywiste było, że „Żertwę” kupię w dniu jej premiery. Gorzej jednak  z upublicznianiem wrażeń z lektury - z tychże samych względów. Czytelnikiem jestem kapryśnym, łatwo mnie zachwycić, ale i łatwo wkurzyć czy zniechęcić a ostrze krytyki niełacne jest oszczędzać znajomych czy kolegów. Jakby było overall kiepsko, to zmięte w ustach przekleństwa schowałbym chyba do laptopowej szuflady.


Na szczęście „Żertwa” okazała się zbiorem nad wyraz udanym pełnym ciekawych, świeżych, efektownych tekstów. Jej lektura przyniosła mi dużą frajdę, którą chętnie dzielę się z fanami polskiej grozy w niniejszym raporcie czytelniczym. 

czwartek, 21 lipca 2022

Thomas Olde Heuvelt Hex 3/10

 Nie mam szczególnie oryginalnego smaku literackiego i w ocenie czytanych książek najczęściej, zgodnie z zasadą „vox populi, vox dei” popularne, chwalone i wysoko oceniane tytuły faktycznie mi się podobają. No, ale czasem się człowiek zderzy ze ścianą a osobisty gust pójdzie całkiem w poprzek powszechnego odbioru. Taka sytuacja przydarzyła mi się właśnie z „Hex” - przebojowym horrorem holenderskiego autora, Thomasa Olde Heuvelta. 

Let’s go, i mam nadzieję, że fani „Hexa” rozszarpią mnie na strzępy :-) 


+


Jest rok 2012, okolice wyborów prezydenckich. Miasteczko Black Spring położone nieopodal akademii West Point na pozór nie różni się od innych miasteczek USA. No, z jednym wyjątkiem…miasteczko to jest przeklęte przez wiedźmę, Katherine van Wyler. 


W 1664 roku Katherine została po torturach zmuszona do zamordowania swojego syna  i popełnienia publicznie samobójstwa. Dziwnym nie jest, że winiąc za przykre okoliczności swej śmierci populację Black Spring, przeklęła miasto.  W konsekwencji tej klątwy wiedźma stała  się wcieleniem złowrogiej magicznej mocy. Po swej śmierci zaczęła magicznie nawiedzać Black Spring, a szeptane przez jej upiora klątwy i Złe Spojrzenie niosły mieszkańcom śmierć. Samo miasteczko zostało zaś zamknięte w szczególnym niewidzialnym kordonie - osoby w nim zamieszkałe nie mogą z niego (podobnie jak spod Kopuły w znanej powieści Kinga) wyjechać - każda próba kończy się depresją prowadzącą do samobójstwa uciekinierów.


W XIX wieku najbardziej oddani miastu obywatele dopadli Katherine w lesie i zaszyli jej oczy i usta. Swój bohaterski czyn wszyscy przypłacili to życiem, ale udało im się pozbawić w ten sposób wiedźmę większości jej potęgi. Owszem, kordon nadal więzi mieszkańców a upiór wiedźmy nadal pojawia się znienacka w różnych miejscach miasteczka, ale teraz, z zapieczętowanymi oczami i ustami nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia, po prostu stoi i milczy, a po po pewnym czasie znika, by przenieść się gdzie indziej.  


Niemniej Katherine to wciąż tykająca bomba zegarowa. Kiedy naukowcy z West Point usiłowali swego czasu zbadać fenomen klątwy i zaczęli pruć ścieg zszywający usta wiedźmy, w przez Black Spring przewaliła się fala śmierci. W związku z tym utworzona została specjalna jednostka pod nazwą HEX. Do jej zadań należy z jednej strony ukrywanie nadnaturalnej obecności przed różnymi przybyszami, turystami, przejezdnymi itp.,  z drugiej zaś śledzenie  aktualnego miejsca pobytu upiora. Całe miasto jest monitorowane siecią kamer a mieszkańcy w specjalnej aplikacji podają meldunki o przemieszczającej się czarownicy.


Latami nic złego się nie dzieje a upiór Katherine van Wyler zamienia się w zjawisko coraz mniej straszne a coraz bardziej śmieszne. Trwająca sytuacja szczególnie doskwiera młodzieży Black Spring. Czują się oni zduszeni i uwięzieni. Z miasteczka nie można  nigdzie wyjechać, nie można mieć znajomych czy  dziewczyny z innej miejscowości, ba, HEX blokuje nawet social media i treści internetowe!

Grupka chłopaków prowadzi kampanię na rzecz liberalizacji życia w Black Spring, zdjęcia blokad a także naukowego wyjaśnienia fenomenu czarownicy, zaangażowania badaczy do analizy psychologicznego jej oddziaływania na społeczność miasteczka. Niestety, część z młodych traci kontrolę nad swym zachowaniem. Dochodzi do niebezpiecznego zdarzenia, Chłopcy prowokują wiedźmę, ranią jej ciało, w końcu wrzucają ją do betonowego zbiornika  i obrzucają kamieniami.


Gdy w  tym momencie na nieoczekiwany zawał umiera jeden ze starszych  mieszkańców , zostaje to uznane za konsekwencje dręczenia upiora. Władze miasta organizują publiczny samosąd, w efekcie którego sprawcy zostają skazani na brutalną  publiczną chłostę (sic!) i pobyt w ośrodku  leczenia zamkniętego. Po powrocie wszyscy wydają się zupełnie złamani, zniszczeni psychicznie, ale czy na pewno nie będą chcieli zemścić się za swą krzywdę?


+


Takiej katastrofy (w sensie subiektywnego odbioru oczywiście) się zupełnie nie spodziewałem. „Hex” to bardzo popularny tytuł, doskonale przyjęty tak w Europie, jak i w USA - specjalnie na tamten rynek autor przygotował „zamerykanizowaną” wersję powieści, z fabułą przeniesioną właśnie do USA. Do tego szereg pochlebnych recenzji i ocen, zarówno krajowych jak i zagranicznych - no,  byłem prawie pewny, że mi się spodoba. A tutaj taki zonk!


Owszem, pomysł wyjściowy jest bardzo ciekawy i nowoczesny, są udanie straszące momenty , jest duszna atmosfera małego miasteczka i grupa umiejętnie wykreowanych, budzących zainteresowanie bohaterów, a wszystko to napisane jest kompetentnie, przejrzystym, przyjaznym dla czytelnika stylem. No ale co z tego, kiedy  masa  fabularnych niekonsekwencji i absurdów, kiepska, nieprzekonująca psychologia postaci (w powieści, która psychologią postaci stoi!) i źle wymyślony kierunek rozwoju akcji, wiodący do topornie wywiedzionych finałowych konkluzji  licha, nieprzekonująca psychologia postaci (w powieści, która tą psychologią stoi), dopełniły miary klęski.


Najpierw te niekonsekwencje fabularne i psychologiczne . Najważniejsza z nich to postać samej wiedźmy. Z jednej strony  traktowana jest jak dość pocieszna chora psychicznie staruszka, taka lokalna ciekawostka, jest wręcz zaczepiana i dręczona  przez młodzież. Jednocześnie jednak jej postać budzi wręcz   histeryczne, niczym konkretnym nieuzasadnione, przerażenie, zbyt wielkie, jak na relatywnie niewielkie zagrożenie, które niesie ze sobą  (któżby tam pamiętał kilka trupów sprzed 50 lat?) prowadzące do zupełnie nieracjonalnych, nieprawdziwych psychologicznie zachowań. Masowa histeria, publiczne lincze, zamieszki…no helou, bez przegięć.


Im dalej, tym gorzej. Oto zrozpaczony ojciec gotów jest dla odzyskania dziecka do kompletnie irracjonalnego zachowania - „uwolnienia mocy wiedźmy”. No jasne, wszyscy czytaliśmy „Pet Sematary”, dla życia dziecka człowiek gotów jest na wszystko (Heuvelt topornie „podprowadza” tą decyzję w początkowych partiach powieści) no ale autor nie wywiódł, skąd  przekonanie, że zastosowane środki będą skuteczne! Pomijając już fakt absurdalności całej decyzji - zażądam powrotu mego dziecka po to, by mogło ono zginąć w apokalipsie, którą spowodowałem jego powrotem. Prosto - wau.


No i do tego finał - w którym czytelnik ma dojść do przekonania, że to nie wiedźma a sama ludzkość, reprezentowana przez mieszkańców Black Spring, jest najgorszą potwornością , że nie upiory z przeszłości a ludzka podłość i okrucieństwo są najgorszym, co się może światu przydarzyć. Rany, to jest znakomita myśl, świetna wolna ( nawet jak niezbyt odkrywcza) ale powieść przedstawia ją zupełnie nieprzekonująco, wręcz „kwadratowo”. Nagle czytelnik ma zapomnieć o całej masie przerażających zdarzeń i tragedii wywołanych przez upiora czarownicy bo tak naprawdę winny wszystkiemu jest od zawsze  „tłum z pochodniami”?  Stanowczo lepiej obejrzeć sobie genialne „Dogville” Larsa von Triera - tam krytyka ludzkiej małości i podłości przeprowadzona jest mistrzowsko.


Tak, 3/10 to bardzo mało, to nie jest „wyważona ocena plusów i minusów” powieści, ona wyraża złość na te nonsensowne i nieprzekonujące wolty fabularne.  No ale nic na to nie poradzę - obiektywnie „Hex” jest czymś na kształt „modern classic”, ważną nowoczesną powieścią grozy, subiektywnie mnie tak wkurzył i zirytował, że obawiam się po kolejne tytuły Heuvelta sięgnąć a i tej powieści polecić nie mogę.




PS.

To już znacznie lepsze były polskie „Chwile Ostateczne” Marcina Gryglika, powieść, która przeszła zupełnie bez echa, wykorzystująca podobny, „podkopułowy” motyw miasteczka odciętego od świata zewnętrznego (z fabułą zmierzającą w kierunku innego filmu - „Drabiny Jakubowej”).

czwartek, 14 lipca 2022

Opowieści Niesamowite. Literatura Rosyjska 7/10

 W ramach „narodowych” antologii klasycznej grozy wydawanych przez PIW pojawiło się miejsce i na literaturę rosyjską. Przyznam, że agresja Rosji na Ukrainę wzbudziła we mnie chwilowo tak dużą niechęć, że wahałem się, czy w ogóle siadać do lektury, ale po pierwsze, to jednak nonsens, żeby z uwagi na szaleństwo współczesnych polityków i ogłupianych przez nich mas rezygnować z obcowania z wielką kulturą, a po drugie - przecież tzw. klasyczna literatura „rosyjska” obejmuje również twórców…ukraińskich!  W tym samego Nikołaja Gogola, którego wspaniały „Wij” stanowi jeden z highlightów omawianej antologii. 

Tak się więc rozgrzeszywszy można spokojnie zajrzeć do zbioru.


Ułożony on został jeszcze w latach 70-tych XX wieku, zatem oddaje on główne założenia, z jakimi literatura niesamowita była prezentowana przez kulturę PRL -  czyli jako zabytek literacki. Z tego punktu widzenia głównym kluczem wyboru było pokazanie dorobku najwybitniejszych twórców rosyjskich w dziedzinie grozy; w tomie obecni są Aleksandr Puszkin, Michaił Lermontow, Nikołaj Gogol, Fiodor Dostojewski, Iwan Turgieniew czy  Anton Czechow. 

Po drugie zaś, ułożenie opowiadań w porządku chronologicznym ma charakter literaturoznawczy, pozwala na obserwację zmian kulturowych następujących wraz z upływem czasu w fantastycznej literaturze rosyjskiej. Rozpoczyna się wszystko od  naśladownictw tzw. „opowieści hoffmanowskich”, przechodzi w dojrzały romantyzm Puszkina, Lermontowa, Gogola czy A.K. Tołstoja, potem jest charakterystyczna kilkudziesięcioletnia „dziura”, w której fantastyka i groza nie były zbyt popularne, aż nadchodzi koniec wieku XIX, i wraz z nim mroczna nowelistyka Turgieniewa czy w końcu  dekadencki, „przybyszewski” modernizm przełomu wieków  Briusowa. 


Trzy najważniejsze, pomnikowe opowiadania zbioru, należące do kanonu literatury grozy, to :


„Dama Pikowa” Aleksandra Puszkina (9/10). 

Żądny pieniędzy młody oficer poznaje opowieść o  specjalnym rozdaniu kart, które zapewnia grającemu pewną wygraną. Tajemnicę rozdania posiada pewna stara hrabina. By móc zbliżyć się do staruchy cyniczny młodzian uwodzi mieszkającą z nią wspólnie młodą podopieczną/damę do towarzystwa i, zdobywszy zaufanie naiwnej dziewczyny nocą zakrada się do pałacy hrabiny. Kiedy ta nocą wraca z kolejnego balu, Herman znienacka wyłania się zza parawanu w przebieralni i żąda wyjawienia sekretu. Przerażona starucha pada na atak serca, w nocy jednak młodzieńcowi śni się przeklęte rozdanie. Postanawia je wypróbować w kasynie…

„Dama Pikowa” ma już blisko 200 lat, ale wciąż urzeka ponurą fabułą, pełnymi napięcia i grozy scenami a przede wszystkim świetnym studium charakterów. Trzy główne postaci - próżna, komiczna w swym zaprzeczeniu starości hrabina, naiwna podopieczna, cyniczny, odrażający moralnie Herman, są oddane znakomicie. Do tego jeszcze „Dama” stanowi efektowne studium szaleństwa, ogarniającego głównego bohatera.


 „Wij” Nikołaja Gogola (10/10)

Pewien student teologii podczas swych wędrówek spotyka wiedźmę - „latawicę”, przełamuje jej czary siłą swej modlitwy a następnie…bije kobietę do nieprzytomności znalezionym drągiem.

Wkrótce okazuje się, że piękna córka okolicznego możnowładcy zmarła, po bardzo krótkiej i ciężkiej chorobie. Jej ostatnim życzeniem było, by przez trzy noce do pogrzebu  u jej trumny odprawiał modły rzeczony student. 

Młodzieniec się do dziwnej roboty nie pali, czuje coś niepokojącego, ale możnym się nie odmawia (zwłaszcza po tym, jak dla pewności przysłał po bakałarza swych kozaków, którzy biorą go praktycznie w niewolę).

Na miejscu, ku rosnącej zgrozie, student w zmarłej rozpoznaje….zatłuczoną przez siebie czarownicę. Nocą, gdy zostaje zamknięty wraz z trumną dziewczyny w kaplicy, zaczynają się czary. Martwa wiedźma wraca do życia, rzuca klątwy, przyzywa demony i licha na pomoc. Zabezpieczony w świętym kręgu teolog (Mark Sabat się kłania) jakoś wytrzymuje do rana, ale czekają go jeszcze dwie noce…

Ukraińska baśń ludowa spisana przez Gogola zaczyna się jak zabawna komedia,  stopniowo jednak tężeje mrokiem i narastającym poczuciem niesamowitości by w finałowych scenach po prostu eksplodować  serią przerażających jump scare’ów. „Wij” to jest „słowiańska groza” at its best ” to absolutny kanon światowej grozy, dziesiątki razy przerabiany, adaptowany czy cytowany. Absolutnie konieczna lektura, straszy do dziś!


i najważniejsze danie na koniec :


„Rodzina Wilkołaka” (sic!) Aleksieja K. Tołstoja (10/10)


Podróżujący przez Serbię Francuz, baron d’Urfe, natrafia wieczorem do gospodarstwa, którego mieszkańcy z niepokojem oczekują powrotu seniora rodu, niejakiego Gorczy, który przed trzema dniami wyruszył w góry w pościgu za lokalnym zbójem. Wraz z nastaniem zmroku Gorcza wyłania się z lasu niosąc w ręku głowę zabitego wroga, nikt się jednak nie cieszy. Bladego jak śmierć, rannego starca otacza  jakaś ponura aura; płoszą się konie, warczy pies, starszy syn podejrzewa, że ojciec został ukąszony przez….wampira (a jak!), nie ma jednak odwagi by sprzeciwić się jego woli.

Wkrótce zło i śmierć spadają na rodzinę. Ginie gdzieś mały chłopiec, widziany był nad ranem  z dziadkiem, Gorcza jednak również znika bez śladu. W nocy dziecko wraca do domu i przy oknie, blade, błaga mamę, by otworzyła drzwi….

Francuz, jak to Francuz, pośrodku koszmarów….usiłuje uwieść śliczną młodą córkę Gorczy, Zdenkę;  nakryty w swych próbach przez jednego z braci wyjeżdża, ale obiecuje powrót.

Po paru miesiącach, wieczorem, faktycznie ponownie pojawia się we wsi.W przeklętym domu mieszka już tylko samotna Zdenka, reszta rodziny umarła….


Najpierw wyjaśnienie. Aleksiej K. Tołstoj napisał swe opowiadanie po francusku jako „Familie de Vurdulak” (inspirując się jedną z  mrocznych ballad Prospera Merimee ze zbioru „La Guzla” - czyli nasze, słowiańskie „Gusła”). Ten jego „wurdulak” jest niczym innym, jak absolutnie klasycznym wampirem - bladym, nocnym krwiopijcą z długimi zębami, uciekającym od krzyża i zarażającym wampiryzmem swe kolejne ofiary. Tłumaczący opowiadanie Rene Śliwowski zrobił tu spory błąd merytoryczny, kierując się bowiem podobnym brzmieniem użył, zupełnie z czapy, słowa „wilkołak”, a jako żywo żadnych wilków ani wilkołaków  w tekście nie ma. 

Ale to zupełnie be znaczenia wobec siły samego opowiadania - to jedno z najstraszniejszych opowiadań klasycznej grozy w ogóle,  makabryczne, ponure, pełne jump scare’ów i  pełnych napięcia, zupełnie filmowych scen. Po prostu trzeba znać!


Inne opowiadania poza tą pomnikową trójką są mniej znaczące, ale warto na niektóre zwrócić  uwagę.


„Samotny Domek Na Wyspie Wasiliewskiej” Tita Kosmokratowa wymyślił tak naprawdę sam Aleksandr Puszkin, opowieść krążyła ustnie po salonach Petersburga a Tit Kosmokratow później ją za zgodą poety, spisał. 

W tytułowym „samotnym domku” mieszkają uboga matka i piękna córka. Z dziewczyną spotyka się urodziwy, dobrze urodzony młodzieniec, ale, po początkowych uniesieniach traci zainteresowanie, rzucając się za namową swego przyjaciela w „wielki świat” salonów Petersburga. W tym świecie czeka na bohatera pewna piękna, tajemnicza hrabina, nie szczędząca mu, tak to oględnie napiszmy, wyrazów sympatii.

Młodzian, początkowo jest oczarowany blichtrem i  oszołomiony powodzeniem, dowiaduje się jednak ze zdumieniem, że w tym czasie, kiedy on hulał na rautach i zabawach, jego „przyjaciel” usiłuje poderwać piękną córkę ubogiej matki. Ale jak to! Podrywać to my, a nie nam! myśli oburzony mężczyzna i rusza z wyrzutami do znajomego… 

Ta ponura, mroczna opowieść o niestałym młodzieńcu i „innych szatanach” którzy uwodzą go blichtrem „wielkiego świata” posiada wyraźne analogie z prawdziwym życiem Puszkina, o czym fascynująco pisze we wstępie (i biogramie poety) Rene Śliwowski.


„Sztoss” Michaiła Lermontowa (poeta zginął w pojedynku przed jego ukończeniem) ciekawy jest głównie z uwagi na samego autora a opisuje bohatera zgrywającego się w karty z, prawdopodobnie, diabłem do ostatnich pieniędzy,w nadziei zdobycia serca ukochanej kobiety (don’t ask, it’s a romantic novel…) gotowego w końcu postawić swą duszę w zastaw.  


„Bobok” Fiodora Dostojewskiego to zabawna humoreska, w której leżący obok siebie na cmentarzu zmarli przekomarzają się równie energicznie, jak czynili to za życia; dopiero rozkład powoduje, że faktycznie ich dusze znikają w niebycie.


„Pieśń Triumfującej Miłości” Iwana Turgieniewa wprowadza egzotyczny klimat - dwu mężczyzn rywalizuje o rękę pięknej kobiety, przegrany wyjeżdża w daleką podróż, by po latach wrócić i przy pomocy indyjskiej magii próbować odzyskać ukochaną (opowiadanie przeniósł na ekran Andrzej Żuławski w swym debiutcie z 1967 roku, jeszcze w formacie telewizyjnym, z Beatą Tyszkiewicz w roli głównej.


„Czarny Mnich” Antona Czechowa - bohatera nawiedzają wizje tytułowego mnicha. W trakcie rozmów fantom wbija mężczyznę w przekonanie o posiadaniu rozlicznych, nadzwyczajnych talentów. Żona nie podziela mężowskich fascynacji zwidami (życie….) uważa je raczej za przejaw choroby psychicznej i usilnie namawia bohatera na leczenie. Kuracja faktycznie przynosi efekty, zjawa przestaje nawiedzać mężczyznę, ale wraz z tym niknie jego poczucie wyjątkowości, energia, która miała rzucić mu świat do stóp. O swą przeciętność, brak talentów i sił sprawczych rozzłoszczony i zawiedziony mąż oskarża „przyziemną” małżonkę…

Czechow prozy fantastycznej nie pisał prawie wcale, „Czarny Mnich” też tak do końca nie jest opowieścią niesamowitą, raczej depresyjnym psychodramatem, ale to kawał świetnej literatury, wart poznania, bo zostaje z czytelnikiem na długo.


„Siostry” Walerija Briusowa to modernizm przełomu wieków na pełnej petardzie, spowity oparami opium i anyżkowym zapachem absyntu. Jeden dom i mieszkające w nim razem trzy siostry, kochające jednego mężczyznę. Pierwsza z nich jest jego żoną, druga kochanką, trzecia, mimo że niedostępna dziewica, również obsesyjnie go pożąda. Splot pożądania, miłości, nienawiści i zazdrości prowadzi do zbrodni. Sam autor nie ukrywał swej fascynacji Stanisławem Przybyszewskim i jego twórczością - i takie właśnie, „młodopolskie”, narkotyczno-erotyczne są „Siostry”.


I jeszcze „Mały Człowiek” Fiodora Sołoguba, uderzająco przypominający późniejszą powieść Richarda Mathesona „ Człowiek, Który Nieprawdopodobnie Się Zmniejszał”. Niewysoki kupiec, cierpiący na kompleksy wobec żony, kobiety wysokiej i rozłożystej, kupuje tajemniczy „ormiański” eliksir, który ma ją znacząco pomniejszyć. Przez przypadek sam wypija miksturę i z narastającą grozą zaczyna coraz bardziej maleć. Traci szacunek i poważanie, znajomych w pracy, krewnych, samej żony…


+


Zdanie podsumowania - zbiór PIWu jest znakomity merytorycznie. Wielcy autorzy, doskonałe opowiadania, rasowe tłumaczenie, ciekawe opracowania krytyczne - wstęp i biogramy pióra Rene Śliwowskiego i posłowie Macieja Płazy. Dla fanów literackiego horroru najważniejsze będą trzy bliżej omówione opowiadania, kamienie milowe gatunku, zaś cały tom będzie gratką dla wszystkich miłośników dobrej literatury klasycznej. 



PS.

Niestety, w zbiorze brakuje paru wybitnych tekstów klasycznej grozy rosyjskiej; „Wiedźmy Kijowskie” ukraińskiego autora Oresta Somowa, „Czerwony Kwiat” Wsiewołoda Garszyna i „Szczurołap” Aleksandra Grina - cała trójka, dziś zapomniana, zasługuje na odświeżenie i przypomnienie.


PPS.

Popularność „Damy Pikowej”, „Wija” i „Rodziny Wilkołaka”  spowodowała powstanie szeregu adaptacji filmowych. Szczególnie zwrócę uwagę na tzw. „stare kino” - sowieckiego „Wija” z 1967 oraz znakomite adaptacje włoskie - „Black Sunday” (Wij) z 1960 i „Black Sabbath” (Rodzina Wilkołaka) z 1963  Mario Bavy (od tego drugiego filmu nazwę wziął pewien znany zespół…). 


sobota, 9 lipca 2022

John Langan Poławiacz 10/10

 Coś pięknego! Cudowny, smutny, piękny i przerażający weirdowy horror o bólu  i niemożności pogodzenia się ze stratą najbliższych, świeży i mimo całej masy nawiązań do klasyki literatury (nie tylko grozy, jedną z głównych inspiracji „Poławiacza” jest sam „Moby Dick” Hermanna Melville’a) niezwykle oryginalny. Prawdopodobnie najlepsza powieść grozy wydana w 2022 w Polsce.


+


Dwu znajomych z korpo (panowie pracują w IBM) łączy trauma - utrata najbliższych osób. Żona Abe’a zmarła na raka piersi, całą rodzina Dana zginęła w wypadku samochodowym. Panowie starają się zagłuszyć swój ból wspólnym wędkowaniem.

Pewnego dnia Dan proponuje nowe łowisko - Potok Holendra. Abe jest zaskoczony - mimo że jest bardziej doświadczonym wędkarzem, zna doskonale okoliczne rzeki i strumienie, ta nazwa nic mu  nie mówi - niemniej jest zaintrygowany i   zgadza się na wyjazd.


W drodze nad Potok mężczyźni zatrzymują się w okolicznej restauracji na kawę i śniadanie. Kucharz, niespełniony nowojorski pisarz Howard (wink, wink) odradza to łowisko, a dopytywany o przyczyny opowiada  upiorną historię „Der Fischera” - Poławiacza :


Sto lat temu w okolicy toczyły się prace zmierzające do zatamowania rzeki i utworzenia dużego zbiornika wodnego. W tragicznym wypadku (kolejnym!) pod kołami ciężkiego wozu zginęła żona jednego z robotników.

Po paru dniach „martwa” kobieta - a przynajmniej coś przypominające ją z wyglądu - wraca do osady. Mroczny, cuchnący stęchłą wodą upiór z czarnymi oczami budzi tylko grozę i przerażenie, a kolejne, coraz bardziej agresywne próby nawiązania przez nią kontaktu ze swymi dziećmi niosą narastające zagrożenie.

Jeden z robotników to wygnany z Niemiec (za mroczne, okultystyczne eksperymenty) naukowiec. Profesor część swych ezoterycznych lektur przywiózł do Ameryki, w nich też znajduje metodę, dzięki której uda mu się odesłać upiora martwej kobiety w zaświaty.

To jednak dopiero początek. Za wszystkim bowiem stoi bowiem tytułowy „Poławiacz” (zwany po niemiecku „Fischerem”). To on jest mrocznym magiem, którego czary wywołują przerażające fenomeny. Jego historia sięga  w przeszłość, aż do XVIwiecznej Europy.


Profesor zbiera ekipę dzielnych badaczy - wszyscy wspólnie udają się do przeklętego domu Poławiacza. Czeka tam na nich Kosmiczna Groza, wrota do innej rzeczywistości, w której przelewają się czarne wody odwiecznego oceanu,  gdzie żyje sam biblijny Lewiatan…


Dobra, powrót do teraźniejszości - poruszeni opowieścią Howarda przyjaciele podążają nad Potok Holendra. W umyśle Abe’a zaczyna krążyć mroczne podejrzenie dotyczące prawdziwego powodu, dla którego Dan wybrał to miejsce na połów….


+



Literatura grozy chętnie wykorzystuje motyw traumy po utracie ukochanej osoby, archetyp fabularny, w którym bohaterowie podejmują się najbardziej desperackich i przerażających starań sprzeciwiając się wyrokom losu i licząc na powrót najbliższych z krainy śmierci.   Motyw ten obecny był w micie o Orfeuszu i Eurydyce, zaś najbardziej chyba znanym jego przykładem we współczesnym horrorze jest  Stephen King i jego  „Cmętaż Zwieżąt”. W  ostatnich latach temat straty pojawił się np. w „Hex” Thomasa Olde Heuvelta (2013) czy u naszego Wojciecha Guni w jego cudownie przerażającej (i przerażająco smutnej) noweli „Miasto I Rzeka” (2018). 

Właśnie z tym ostatnim tytułem budzi „Poławiacz” najsilniejsze skojarzenia. Mroczna powieść Johna Langana jest bowiem, podobnie jak  proza Guni, tzw.  „horrorem weird fiction”.


Zacznijmy na początek od definicji, czym jest „weird fiction”, gdyż weird jest czasami jako podgatunek literatury grozy negowany. Cóż, proponuję przeczytać back to back „Pieśni Umarłego marzyciela” Thomasa Ligottiego i „Nocną Zmianę” Stephena Kinga - dwa równie genialne zbiory opowiadań, drastycznie jednak się od siebie różniące metodą twórczą i klimatem. Ten pierwszy to właśnie „weird fiction”.


Najprościej napisać, że weird fiction to horror „artystyczny”, zrywający z ograniczeniami gatunkowymi, takie terytorium pośrednie między „bezprzymiotnikową” literaturą piękną, mainstreamem, a gatunkową grozą. Celem weirdu jest nie tyle rozerwanie, zabawienie czytelnika, co raczej wstrząśnięcie nim, skonfrontowanie z niepokojem, z mrokiem i tajemnicami istnienia.Tak rozumiany, podgatunek sięga od Franza Kafki czy Brunona Schulza do (a jakże!) Olgi Tokarczuk, pisarzy rzadko utożsamianych z  horrorem.

Ale jest też grono autorów znacznie bardziej gatunkowo określonych, którzy nie rezygnując z klimatu i tematyki charakterystycznej dla weirdu, z wrażenia dziwności, nierealności otaczającego nas świata,  tworzą jednocześnie przerażające czytelników jump scare’ami i pełnymi grozy fabułami horrory. Tutaj szlak wiedzie od samego H.P. Lovecrafta poprzez Thomasa Ligottiego do - no właśnie - Johna Langana.

O pewnych kłopotach, jakie wydawcom sprawiała właściwa klasyfikacja gatunkowa „Poławiacza”, a w konsekwencji, w promocji i sprzedaży książki, wspomina sam  autor w podziękowaniach.   Dla fanów horroru książka miała być zbyt wyrafinowana, dla koneserów literatury pięknej z kolei  zbyt jarmarczna. 

Niesłusznie, powieść Johna Langana jest bowiem tak doskonała, że ma szansę spodobać się  i tym, i tym. 

Przede wszystkim znakomicie opisana jest trauma bohaterów;  ból i rozpacz jakie budzi  strata najbliższych osób. To główny temat powieści - ten ból, który trawi nie tylko dwu wędkujących przyjaciół, ale i robotnika, którego żona zginęła pod kołami wozu, i patriarchę, który odpowiedzialny jest za sprowadzenie Poławiacza, a w końcu i samego Fischera - bo to przecież jego niezgoda na utratę jest punktem zapalnym początkiem wszystkich zdarzeń w powieści.


Konstrukcja „Poławiacza” ma charakter szkatułkowy - narratorowi trzon opowieści opowiada restaurator, któremu opowiedział ją znajomy pastor, który z kolei wydobył całą  historię od pewnej pogrążonej w demencji staruszki (fanom weirdu przypomni się może „Dom Z Liści” Marka Danielewskiego).

Kapitalny jest styl Langana, dosłownie nie pozwalający się oderwać od lektury, łączący  artystyczną maestrię ze sprawnością narracyjną, i to pomimo bardzo wyrafinowanej frazy i śladowej ilości dialogów (na myśl przychodzi tutaj Szymon Majcherowicz, podobnie lekko piszący swe weirdowe „novelle” w tomie „Otwieram Oczy”).


Od strony fabularnych „technikaliów” gatunkowych można nazwać „Poławiacza” „powieścią o czarowniku”. Der Fischer to właśnie napędzany, motywowany swoją stratą, bólem i tęsknotą Mroczny Mag badający tajemnice życia i śmierci ludzkiej.

Mimo przygnębiającego smutku, wybijającego się na pierwszy plan narracyjny powieść jest pełna dynamicznej akcji i gwałtownych scen grozy. Langan pisząc ją jest przez cały czas hardcorowym autorem horroru, wiernym regułom gatunkowym, łącznie z klasycznym , niczym w filmach de Palmy, końcowym jump-scarem. 


Nad „Poławiaczem” unosi się bardzo silnie duch „dwu panów L - Lovecrafta i Ligottiego. Żyjący poprzez wieki czarnoksiężnik, magiczne księgi, gigantyczne monstrum  mieszkające w morskich głebiach to elementy lovecraftowskie, podczas gdy sam pomysł pozawymiarowego czarnego oceanu, w którym dryfują pełne najmroczniejszych myśli, zła, zepsucia i nienawiści blade istoty godny jest wyobraźni autora „Cienia, Ciemności”. Choć przyznać też trzeba, że powieść Langana, pełna ludzkich emocji, miłości, rozpaczy, bólu rozstania, ideowo nie jest zbieżna z nihilizmem emocjonalnym obecnym w twórczości dwu słynnych mizantropów.


Szukanie innych tropów popkulturowych ukrytych w „Poławiaczu” to fascynująca zabawa, gra, do jakiej zaprasza czytelników Langan. Można sobie o tym poczytać w dobrym posłowiu, rozkodowującym niektóre cytaty i nawiązania. Chcę w tym miejscu odnieść się tylko do najważniejszego z nich (dotyczy bowiem jednej z mych najulubieńszych powieści).

Duch „Moby Dicka” Hermana Melville’a, o nim bowiem mowa, unosi się nad całością fabuły, począwszy od motta otwierającego powieść, przez samego Lewiatana (tak przecież nazywali białego wieloryba przesądni marynarze!) aż po finałowe sceny powieści, kiedy rozszalałe morze to porywa, to odsłania spowitego linami i hakami Poławiacza przykutego do cielska Lewiatana -  to praktycznie cytat, parafraza tej  samej, mrożącej krew w żyłach sceny z Ahabem i Moby Dickiem.


Chcąc się na siłę czepiać można uznać, że zbieg okoliczności powodujący, że naprzeciw Fischera staje, zamiast prostego kamieniarza, właśnie niemiecki profesor - okultysta nie zostaje satysfakcjonująco wyjaśniony. Trochę też rozczarowująca jest „wielka” tajemnica Reinera Schmidta. Człowiek się nieco większego tąpnięcia spodziewał. Ale sam się nie czuję przekonany tym marudzeniem, nic nie wzruszy najwyższej oceny, ja jaką „Poławiacz” zasługuje.


BARDZO poważny kandydat do miana najlepszego horroru wydanego w Polsce 2022. Kapitalna powieść, instant classic - dla wszystkich  fanów grozy KONIECZNIE, dla fanów weird fiction - ASAP.


PS.

Niestety, proces wydawniczy spowodował, że z ilustracji Macieja Kamudy prawie nic nie zostało - tylko ciemnoszare bohomazy. Szkoda.


piątek, 1 lipca 2022

Matt Ruff Kraina Lovecrafta 7/10

Zainspirowany prawdziwą historią „Negro Motorist Green Book” (rozsławioną później przez multioscarowy film „Green Book”), łącząc ją z pomysłami rodem z pulpowej literatury fantastycznej Matt Ruff napisał „Krainę Lovecrafta” - pełną akcji przygodową powieść fantastyczną, poza zgrabną fabułą ukazującą i piętnującą paskudny fiftiesowy rasizm amerykański. 


+


W USA lat pięćdziesiątych XX wieku konkurują między sobą tajne stowarzyszenia, loże czarnoksięskie, zrzeszające parających się magią i demonologią „filozofów naturalnych”. Jedna z takich lóż, Zakon Prastarego Świtu, zamierza zdobyć przewagę nad pozostałymi. W tym celu potrzebna jest krew założyciela Zakonu, żyjącego jeszcze w XVIII wieku arcymaga, Tytusa Braithwhite’a. Trzeba trafu, że jedynym potomkiem Braithwhite’a w linii prostej jest….czarnoskóry Atticus Turner, były żołnierz, który właśnie wrócił z wojny koreańskiej (prababka Atticusa była niewolnicą, zgwałconą przez czarownika).


Loża, w celu ściągnięcia Turnera do swej siedziby, porywa jego ojca, zostawiając młodzieńcowi adres - miejscowość Ardham (fani Lovecrafta, wink, wink!).

Wuj Atticusa, George prowadzi agencję turystyczną, która publikuje coroczne przewodniki po miejscach, w których czarnoskórzy mogą bezpiecznie zjeść i wypocząć. Decyduje się wyruszyć wspólnie z bratankiem (i jeszcze jedną żądną przygód kuzynką) na misję ratunkową (po drodze będzie można zaktualizować dane z przewodników).


Po wielu przygodach, głownie o rasistowskim charakterze (choć i spotkanie z quasi-shoggothami się trafi), bohaterowie docierają do siedziby Zakonu. Tutaj staje się jasne, że kultyści w planowanym rytuale będą chcieli złożyć Atticusa w ofierze, czerpiąc moc z przelewania jego krwi, w efektownym jednak twiście wszyscy magowie, zebrani w sali ofiarnej, giną w magicznej eksplozji. W taki sposób syn Samuela, Caleb Braithwhite przejął pełną władzę nad lożą! Korzystając z zamieszania nasi bohaterowie, wraz z uwolnionym z okowów ojcem Atticusa, umykają do Chicago.


Zakon Prastarego Świtu to tylko początek zdobyczy ambitnego młodego maga. Caleb Braithwhite zamierza  podbić wszystkie  loże działające w Stanach, zostać takim magicznym „capo di tutti cappi”. W tym celu będzie mu potrzebna różnoraka pomoc, do której postanowi wykorzystać….rodzinę Atticusa. Współpracę zdobywa on różnymi metodami; by zdobyć magiczne księgi zlokalizowane w domostwie innego czarnoksiężnika pomoże kuzynce Letycji okazyjnie nabyć ten dom, kradnąc cenną rodzinną księgę pamiątkową pozyskuje pomoc ojca i wuja Atticusa, uwodzi siostrę Letycji, Ruby, do tego dając jej możliwość …zamiany koloru skóry! (czasowo, niczym eliksir dr. Jekylla, no ale zawsze).


Jednak  przeciwnicy Braithwhite’a również nie zasypiają gruszek w popiele - rzucają oni klątwę na młodego Horacego, kuzyna Atticusa. Rodzina Turnerów musi opracować plan, ktĻry pomoże uratować chłopca, uwolnić Ruby od złego wpływu Caleba, pokonać „złych” magów, ale i wystrychnąć na dudka Caleba - czują oni, że za pozorami uprzejmości, za różnoraką pomocą, jaką okazuje on im podczas postępujących działań nie kryje się nic dobrego; przeciwnie, zwycięstwo Caleba w tej magicznej wojnie może oznaczać prawdziwe Nieszczęście dla Świata…


+


Pomysł Ruffa na powieść jest znakomity i jest dobrze, konsekwentnie prowadzony przez całą powieść. Oto chytry, ambitny czarnoksiężnik chce rękoma czarnych pomocników zdobyć władzę w tajnych lożach, władzę, która może doprowadzić do - klasycznie - otwarcia Bram i sprowadzenia na Ziemię rozlicznych nieszczęść (pewnie z Wielkimi Przedwiecznymi na czele).

Ale sprytni i mądrzy czarnoskórzy nie chcą dać się wodzić za nos, wykorzystywać, traktować jak, za przeproszeniem,  niewolnicy, i podejmą próbę przechytrzenia maga.


I to jest gut genug! Sprawna fabuła, lekkie pióro, energiczna akcja wypełniona przygodami, nieco pulpowej grozy i nieco humoru, a do tego galeria sympatycznych, wzbudzających zainteresowanie bohaterów. Nie trzeba nic więcej.

Ruff głównym tematem namysłu w „Krainie Lovecrafta” czyni  fiftiesowy rasizm i udanie gra tym tematem - łącznie ze złośliwością schowaną w tytule (jak wszyscy wiemy wielki Lovecraft w życiu prywatnym był, niestety, przykrym a zajadłym rasistą). Autor nie zapomina jednak, by  „słuszny” przekaz powieści wpleciony był w zgrabną, intrygującą czytelnika fabułę i czyni to bardzo efektownie. „Kraina” to jakby zbiór opowiadań, opisujących przygody poszczególnych członków rodziny Atticusa - po początkowych scenach młody żołnierz schodzi na drugi plan, a bohaterami kolejnych historii są kuzynki Letycja i Ruby, tata Montrose i wujek George, ciotka Hippolita i kuzyn Horacy. W tle rozgrywa się łącząca je w całość ramowa opowieść o walce czarującego i demonicznego Caleba Braithwhite’a o władzę  i dominację nad magicznymi lożami USA.


Na nieszczęście (dla zgrabnej i udanej powieści) HBO zdecydowało się na ekranizację - w efekcie powstał Bardzo Słuszny Serial…

Czegóż tu nie ma! Zmiennopłciowy mag, tajne kluby LGBT+ dla czarnych, ojciec Atticusa okazuje się gejem (z trans kochanką), dochodzi koreańska wojenna kochanka Atticusa (żeby ukazać, że również azjaci byli ofiarami rasizmu),  a do tego, zamiast powieściowego finału kpiarskiego i  triumfalnego mamy tandetne „męczeństwo” Atticusa. Naprawdę, wydaje się, że nie ma takiego grzyba, jakiego twórcy serialu w swym postępowym zapale nie byliby skłonni wrzucić do tego barszczu. 

Jak mawia stare przysłowie - „Kuba, ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze”. A serial napisany jest źle. Nie wystarczy „mieć rację”,  trzeba to jeszcze dobrze napisać!  A serial robi to źle, psując większość frajdy, jaką niesie lektura powieści Ruffa. Jak jestem postępowy i wspierające wszelkie postulaty równościowe, tak ekranizację niespecjalnie lubię i nie bardzo polecam.


Podsumowanie :

Lepiej „Krainę Lovecrafta” przeczytać, niż obejrzeć. Książka to niekoniecznie arcydzieło, ale jest bardzo sprawnie napisana, żywa, a poprzez ciekawe ujęcie słusznego tematu rasizmu, już poniekąd modern classic.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...