wtorek, 28 lutego 2017

Gustav Meyrink - Zielona Twarz 5/10

Akcja powieści osadzona jest w Amsterdamie po pierwszej wojnie światowej. Coś jakby duch, myśl o nieśmiertelnym bycie - "Żydzie Wiecznym Tułaczu" nawiedza umysły trzech osób - tj. nawiedza myśli głównego bohatera, a jego rozmowy inspirują jego przyjaciół. W trakcie poszukiwania faktów dotyczących mitu o nieśmiertelnym wędrowcu odbywa się seans spirytystyczny, zorganizowany przez grono dziwacznych kultystów - zakończony efektownym fabularnie podwójnym morderstwem (to był moment, kiedy myślałem, że powieść dostanie szwungu). Później bohater rozpoczyna ezoteryczne studia nad przypadkowo znalezionym rękopisem dotyczącym transformacji ducha a także zakochuje się. Wprawdzie ukochana zaraz potem znika tajemniczo (opis tego fragmentu był tak zagmatwany, że, szczerze, to nie wiem, co się z nią stało), ale rozpacz czy zwątpienie nie mają dostepu do "człowieka czującego" (wyższy stan świadomości, w który wprowadziły bohatera studia mistyczne).
Koniec "Zielonej Twarzy" jest wręcz apokaliptyczny, katastrofa nadchodzi nad Stary Świat, ale nasz Neo jest PonadTo, i, chciałoby się rzec, niczym w finale "Matrixa" wzlatuje w Wyższą Świadomość.
No, okrutnie się umęczyłem, przyznam bez bicia.
Nie to, że "Zielona Twarz" jest powieścią słabą, ona jest chyba za trudna, jeżeli ma się ochotę na klasyczną powieść grozy. To traktat mistyczno okultystyczno gnostyczny, dotyczący Wewnętrznego Rozwoju Człowieka, lekko tylko zawoalowany dość pretekstową fabułą. Trochę jak "Matrix" bez akcji...Jak ktoś szuka wyzwania, to w sam raz, jak rozrywki z dreszczykiem, jest gorzej... Wiem, "Golem" tegoż Meyrinka tez stanowi duże wyzwanie, a przyciąga wielbicieli, ale w "Golemie" jest jednak ciągły nastrój niepokoju i przyczajonej grozy, którego w "Zielonej Twarzy" brak.
Polecam tylko zaprawionym w bojach z trudną literaturą i szukającym wyzwań.

środa, 22 lutego 2017

Fort Apache 1948 7/10

Pierwsza, chyba najsłynniejsza część tzw. "końskiej" (albo ładniej, kawaleryjskiej) trylogii westernowej Johna Forda (pozostałe to "She Wore A Yellow Ribbon" i "Rio Grande"), gloryfikującej amerykańską kawalerię w trakcie wojen z Indianami.
Do tytułowego Fortu Apache przybywa nowy dowódca - pułkownik Owen Thursday (rewelacyjny Henry Fonda) z córką (Shirley Temple). Jest zgorzkniały, jego kariera wojskowa nie przebiegła po jego myśli i służbę w forcie Apache uważa za zesłanie, ale jest zdeterminowany, by pokazać wszystkim ,jak dobrze sobie poradzi na nowym miejscu. Na miejscu narzuca surową dyscyplinę, nie jest też skłonny korzystać z wiedzy i doświadczenia miejscowych oficerów, szczególnie kapitana Kirby Yorke'a (również świetny John Wayne). Pułkownik jest również arogancki - lekceważy podwłądnych, jako niższych sobie pozycją społeczną, stanowczo też urywa rodzące się pomiędzy jego córką a młodym porucznikiem O'Rourke uczucie.
W pogoni za spodziewanym sukcesem doprowadza do otwartego konfliktu z Apaczami dowodzonymi przez legendarnego wodza Cochise'a. Zaślepiony żądzą zwycięstwa nie słucha ostrzeżeń kapitana Yorke, uznając je za tchórzostwo i rzuca się do straceńczej szarży, w której ginie - z honorem, trzeba przyznać - zarówno on, jak i większość dowodzonego przez niego oddziału. Ostatnie sceny ukazują, że mimo strat Kawaleria USA trwa na straży i posterunku. Ihaaaa !
Klasyczne, stare kino. Rewelacyjnie zagrane, bardzo dobrze nakręcone, w przeciwieństwie do innych filmów Forda z tego okresu (Rio Grande!), z szacunkiem dla Indian. Brak jakiegoś szczególniejszego twista, czy też wystarczająco silnego przekazu, żebym uznał Fort Apache za Arcydzieło - ale to naprawdę Bardzo Solidny Western.
Nb. kawaleryjska trylogia Forda chwilami przypomina trochę połączenie filmów wojskowych (w rodzaju np Full Metal Jacket czy też Heartbreak Ridge) z westernem.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...