wtorek, 28 listopada 2023

Joe Abercrombie Ostateczny Argument 10/10

Atomowy (momentami dosłownie…) finał fenomenalnej trylogii fantasy, jeszcze lepszy niż poprzednie części. Genialne postaci, zapierające dech w piersiach przygody, szokujące twisty, tony okrucieństwa i przemocy a do wszystkiego wielka łycha cynicznego, łobuzerskiego humoru (!). TO SIĘ CZYTA!


+


Po fiasku wyprawy na Kraniec Świata drużyna maga Bayaza się rozpada. Logen wraca na Północ, gdzie dołącza do walczącego po stronie Unii oddziału Wilczarza. “Wikingowie” wciągają armię Króla Północy Bethoda w pułapkę, do jej zamknięcia potrzebne jest tylko szybkie przybycie głównych wojsk Unii. Pech sprawia jednak, że akurat umiera głównodowodzący armią marszałek Burr a generałowie stanowczo odmawiają podjęcia działań do czasu mianowania przez Króla nowego wodza.


Z tym jest taki znowu problem, że Król również w tym samym czasie umiera. Wobec wcześniejszej śmierci obu synów władcy oznacza to konieczność wyboru nowego władcy. Dwa główne stronnictwa polityczne, sędziego Marovii i arcylektora Sulta prowadzą zaciętą walkę o głosy elektorów, swoją agendę ma jednak również niezmordowany w knuciu kolejnych intryg mag Bayaz…


A propoz Bayaza - w jego planach swoją rolę do odegrania ma Jezal, który po powrocie z wyprawy rzucił się w ramiona ukochanej Arlee, a wkrótce, awansowany do stopnia pułkownika, otrzymuje odpowiedzialne zadanie stłumianie chłopskiej rebelii. 

Radzi z nim sobie nadspodziewanie dobrze, ale wkrótce nad Unią pojawia się dużo poważniejsze niebezpieczeństwo. Z południa nadciąga ogromna armia Imperium Gurkhulu, by podbić państwo, pozbawione głównych sił wojskowych związanych walką na Północy.


W środku całego tego rozgardiaszu inkwizytor Sand dan Glokta wije się pomiędzy wspieraniem polityki swego przełożonego, Sulta a szantażującymi go wysłannikami banku Valint&Balk, wydającymi sprzeczne z wolą Sulta polecenia. Widząc, że z każdej strony grozi mu nieuchronna klęska i śmierć, zaczyna mysleć o trzecim mocodawcy…


+


Oesu! Ależ to jest dobre! Czyta się lepiej niż “Grę Oi Tron” ( and I mean it!). Znakomicie prowadzona akcja pędzi jak w ejtisowym sensacyjniaku ery VHS a twisty fabularne powodują co i rusz gwałtowny opad szczęki czytelnika.  No i do tego te postaci! Wzdragam się przed użyciem słowa “bohaterowie”, bo, naprawde, na takie określenie nikt tutaj nie zasługuje. 


Najbliżej rozumienia “porządnego człowieka” jest Wilczarz, postać niczym z Czarnej Kompanii Glena Cooka, a przecież nawet on nie zawaha się poderżnąć gardłą Bogu ducha winnego nastolatkowi na służbie wroga czy dziabnąć kogoś w plecy (“w plecy zawsze lepiej niż od przodu” jak mawiał ojciec Logena).  


Sam Logen? Brrr - po tym, jak wcześniej to on wydawał się najbardziej predestynowany do roli głównego bohatera sagi, coraz bardziej na wierzch wychodzi jego - w pewnym sensie tragiczny - charakter. Jak się okazuje, i bez berserskiego szału to jest człowiek który potrafi wyłącznie mordować, człowiek, za którym śmierć idzie krok w krok. No a zmieniony w berserka….szkoda gadać, nie będę spojlerował, ale naprawdę to, co się tutaj odjaniepawli, przytka nawet twardego czytelnika.


Bayaz i Jezal - kolejny zonk i szok,  nawet nie tyle rozwojem ich postaci - tu wszystko jest dość oczywiste, co kierunkiem, w jakim Abercrombie pociągnął fabułę. Jasne, zawsze bedą malkontenci, piszący “to było jasne od początku”, ale no nie, nie było, przynajmniej dla mnie, a nie jest to pierwsza saga fantasy w moim życiu…


O Glokcie nawet pisać nie trzeba, to najbardziej charakterystyczna postać całej sagi - jako kaleki “sadystyczny” oprawca, bez zmrużenia okiem torturujący swe kolejne ofiary (te opisy!) powinien budzić wyłącznie obrzydzenie i grozę, tymczasem to on przyciąga najwięcej uwagi i sympatii czytelnika.


Główna koncepcja sagi nie jest nadzwyczajnie oryginalna - magowie kierujący poczynaniami królów to wręcz gatunkowy schemat (Wiedźmin, Koło Czasu, w sumie nawet staruszek Władca Pierścieni), ale jej wykonanie po prostu zabija. Storytelling Abercrombiego jest wfręcz obłędnie dobry; wielowątkowa fabuła perfekcyjnie się rozwija i zmierza do doskonale wymyślonego finału. Od razu widać, ze saga została szczegółowo zaplanowana i wykonana, że Abercrombie to autor “architekt” a nie “ogrodnik”, że rzucił się na ślepo w fabułę dając jej rosnąć jak ogrodowej roślinie, że  pisanie poprzedziła faza drobiazgowego planowania. 

Być może znaczenie ma tutaj zawodowy background Abercrombiego, był on bowiem montażystą filmowym a w branży filmowej zawsze na początku jest dokładnie rozpisany scenariusz. Kunszt “montażowy” Abercrombiego można też podziwiać, kiedy w typowo filmowym stylu łączy i przeplata poszczególne sceny i przeplata, budując napięcie.



Uwielbiam zakończenie opowieści  -  z jednej strony do bólu cyniczne, przekorne i złośliwe do bólu, z drugiej zabawnie spójne z klasycznymi kanonami gatunku. Esencja stylu grimdark fantasy (nic nie jest jednoznaczne) - choć na polu cynizmu i nihilizmu to jeszcze do zapoznanego  arcydzieła gatunku - trylogii “Dagome Iudex” Zbigniewa Nienackiego (naprawdę, jak ktoś szuka szokującej książki, to mocniej sie chyba nie da).


Jeśli czegokolwiek miałoby w Pierwszym Prawie zabraknąć, to trochę horroru, grozy, tak często obecnej w sagach fantasy.  Świat Abercrombiego jest tak cyniczny i przepełniony sowizdrzalską ironią, że w nim bohater nawet w obliczu najgorszego monstrum  z piekła rodem co najwyżej rzuciłby mu jakąś “xxxwą” w twarz (tak, w Pierwszym Prawie bohaterowie klną na potęgę).



Nie, no genialna sprawa. Dosłownie zapiera dech w piersiach podczas czytania, tak dobre. Uwielbiam pasjami, już się cieszę na kolejne tomy cyklu, opowiadające kolejne przygody kolejnych bohaterów.



PS

Serial - jakby powstał - zmiótłby wspomnienie po “Grze O Tron” czy “Wikingach”, o mdłych brejach w rodzaju “Wiedźmina” czy “Koła Czasu” nie wspomnę. 



PPS.

Wywaliłem poniższą uwagę do postscriptum,  bo szkoda nią burzyć  narrację nt. sagi, ale po lekturze nasunęła mi się pewna obserwacja. Aż nie wiem, jak to napisać, ale “Pierwsze Prawo” ma szczególnie - określę to - “staroświecki” koncept fabularny. 

Pisząc wprost, fani “Fabryki Słów” i, generalnie, konserwatywnego storytellingu będą mieli swoje święto. U Abercrombiego zasadniczo “chłopy to chłopy, a baby to baby”. Jedyna wojowniczka (a w zasadzie asasynka) to archetypiczna postać morderczego babochłopa, a generalnie pań jest niewiele, do tego zepchnięte są one do typowych dla siebie ról salonowych. 

Nb. pewnie to powoduje, że jest cykl Abercrombiego uznawany za bardziej “chłopakowy”.


Wątków LGBT nie ma prawie wcale (a jedyny, pojawiający się na koniec, to złośliwy żart zaciągnięty prosto z kart “Hrabiego Monte Christo”, bez szczególnego “szacunku dla różnorodności”). A jeszcze ten świat bynajmniej nie jest specjalnie multikulturowy - przeciwnie -  na północy miejszkają bladzi Wikingowie, w środku “różowi” Unioniści a na Południu śniadzi gurkhulczycy (Arabowie) i czarni kantyjczycy. Żeby było jasne -  nie oceniam takiego stanu rzeczy w żaden sposób, po prostu stwierdzam fakt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...