środa, 31 października 2018

Stephen King Wielki Marsz 10/10

Młody Stephen King to prawdziwy król Midas - czegokolwiek się nie dotknął, to natychmiast zamieniało się w złoto. Właśnie tak ma miejsce z pierwszą powieścią, jaką napisał w życiu (w wieku 20 !!!! lat) zatytułowaną "Wielki Marsz".

W nieokreślonej dokładnie, alternatywnej przyszłości USA to kraj, którym rządzi totalitarna wojskowa dyktatura. Niechętni takiemu stanowi rzeczy znikają bez śladu, porywani przez bojówki ("patrole") rządu.   Coroczną rozrywką zniewolonych Amerykanów jest tzw. Wielki Marsz - brutalne reality show, w którym udział bierze corocznie stu młodych chłopców. Uczestnictwo w konkursie jest proste - wystarczy iść przed siebie z prędkością nie mniejszą niż 6 km/h. Zawodnik, który nie utrzymuje tej prędkości otrzymuje od konwojujących marsz żołnierzy tzw. ostrzeżenie. Po trzech ostrzeżeniach zaś przychodzi czas na "czerwoną kartkę" - ostateczne zakończenie udziału w marszu.
Marsz trwa tak długo, aż nie pozostanie tylko jeden chłopiec - zwycięzca turnieju.
I to już w zasadzie wszystko - reszta opowieści to kunszt narracyjny Kinga. Czytelnik obserwuje kilkunastu maszerujących obok siebie chłopców, poznaje nieco ich losy, indywidualne motywacje,  (ale bez nadmiaru szczegółów - Wielki Marsz tu , jak na kingowskie standardy, wręcz ascetyczny).
Zmuszeni jesteśmy do uczestniczenia w drastycznych momentach, obserwując, jak jeden po drugim po kolei odpadają oni z konkursu.

Na długo przez Battle Royale, przed Igrzyskami Śmierci, nawet, (jeśli wierzyć datom) przed wejściem na ekrany kin znanego filmu "Czyż Nie dobija Się Koni?" nastoletni Steve King stworzył prawdziwe arcydzieło. Jasne, gdzieś w tle opowiadanej historii przewijają się inspiracje -  z jednej strony opowieści o "morderczym konkursie" ("Most Dangerous Game" Richarda Connella czy "Dziesiąta Ofiara" Roberta Sheckleya), z drugiej ponure dystopie Orwella, ale głównym paliwem, na jakim gna przez siebie "Wielki Marsz" jest wysokooktanowy talent narracyjny Kinga. Przecież na chłodno to taka powieść nie powinna się udać - dobrze, pomysł, by uczestnikami konkursu były nastolatki jest świeży i atrakcyjny, ale już sam jego przebieg... Ot, idą chłopaki, idą i dalej idą....tyle, że co jakiś czas któryś z nich ginie.
Naprawdę - pół powieści czytelnik czeka i czeka, aż w końcu autor zahamuje, cofnie akcję i opowie coś więcej o ponurej dyktaturze panującej w świecie "Wielkiego Marszu", o rodzinie głównego bohatera, o Patrolach. Mało, kiedy opowieść zmierza do końca, kiedy spodziewać się można jakichś niezwykłych fajerwerków końcowych, czeka na czytelników naprawdę zaskakujące Zakończenie. I co ? To już wszystko ?  chce się zawołać w pierwszej chwili. Wymaga dłuższego zastanowienia zrozumienie, że tak naprawdę nie da się nic więcej napisać, że każde zakończenie będzie jakoś rozczarowujące, rozwiązanie zastosowane przez Kinga jest jedynym sensownym. "Wielki Marsz" to przecież niezwykła metafora ludzkiego życia, takie ucieleśnienie zasady "march or die". W takim rozumieniu bliżej jest powieści współczesnemu weird fiction, niż rozrywkowej literaturze grozy.

Zupełnie nie odczuwa się młodego wieku autora - czytelnikowi towarzyszy doskonale znany z późniejszych pozycji, perfekcyjny styl kingowskiej narracji. Ten facet naprawdę nawet książkę telefoniczną potrafiłby ciekawie napisać ! Konstrukcja powieści, suspens napięcie towarzysząc lekturze, zmuszające do przewracania kolejnej strony za stroną - wszystko to jest level master.

Powieść trochę, jak na Kinga, zapoznana (choć podobno ma mieć miejsce ekranizacja), schowana w cieniu największych jego blockbusterów, ale niesłusznie. Nawet jak na niebotyczny poziom Króla - to powieść wręcz genialna, absolutny top kingowski. 10/10, nie ma  to tamto.

poniedziałek, 29 października 2018

Paweł Siedlar X 3 6/10

Zbiór "X3" sprawia wrażenie zestawionego dość przypadkowo, brak bowiem jakiejś nadrzędnej myśli spajającej w jedno trzy zamieszczone w nim opowiadania. Najważniejsze jednak, że wszystkie trzy są przyzwoite, nieźle napisane i zgrabnie wymyślone.



Pierwsze z nich, "Złe W Ziemi Siedzo, Sysko O Nos Wiedzo", jest najlepsze ze stawki i jako jedyne napisane "na świeżo" dla potrzeb zbioru (pozostałe teksty to recykling z poprzednich wydań). To lekko napisany rustykalny horror w stylu Stefana Dardy. Malarz chcąc ratować swe nadwerężone alkoholowo-erotycznymi ekscesami małżeństwo udaje się wraz z rodziną do położonej pod lasem samotni. Na miejscu wdaje się w konflikt z grupką miejscowej żulerni (trochę jak w filmie "Karate Po Polsku"), w lesie zaś napotyka na ślady tajemniczego kultu. Mroczną nocą dochodzi do finałowej konfrontacji - napadu bandziorów na leśniczówkę. W jej trakcie do głosu dojdą również siły nadprzyrodzone. Bardzo dobra fabuła, mogąca stanowić podstawę niezłego filmu grozy, ogólnemu odbiorowi całości odrobinę szkodzi jedynie mało poważny, nadmiernie "żarcioszkowy" klimat narracji. Ogólne 7/10.



Drugie opowiadanie, "Biurko Z Kaukaskiego Orzecha" to utrzymane trochę w klimacie pomiędzy Schulzem a Grabińskim weird fiction z holocaustem w tle. Młody chłopak podczas mającej miejsce w latach 80tych XX wieku wizyty na krakowskim Kazimierzu zostaje opętany przez dybuka. Ma to wpływ na całe jego późniejsze życie, w którym cały czas obraca się on w kręgu kultury żydowskiej. Wiele lat po pierwszym spotkaniu, kiedy zajmuje się on obrotem nieruchomościami, odnajduje w pewnym mieszkaniu stare biurko, pamiętające czas wojny i tragedię krakowskich Żydów. Stara krzywda szuka poprzez niego zemsty na żyjących.
To opowiadanie, napisane na początku lat 90tych, jest nieco słabsze. Ciąży nad nim przed wszystkim maniera "poważnej literatury", niektóre akapity są napisane mętnie, wypełnione nużącymi, niejasnymi przemyśleniami, plus jednak za niepokojący nastrój całości. 6/10



Całość zamyka zgrabna opowieść post apokaliptyczna -"Ewolwenta". Co do zasady jest zgodnie z kanonami gatunku i przewidywalnie - ostatni mężczyzna, żyjący w Warszawie po straszliwej apokalipsie, napotyka nagle tajemniczą dziewczynę. Nawiązuje z nią kontakt, usiłuje wspólnie radzić sobie z codziennymi trudnościami, ich towarzystwo broni jest jednak podszyte jakąś tajemnicą, która wyjdzie na jaw w efektownym twiście końcowym.
Również to opowiadanie korzeniami sięga wczesnych lat 90tych, ma ono zatem wszelkie cechy ówczesnego polskiego sci-fi, z jego skłonnością do  mętnego filozofowania i ciężkawej w czytaniu frazy. Ale zakończenie naprawdę zasługujące na brawo. 6/10.

Podsumowując - tylko jedno z trzech opowiadań, to rasowy horror, pozostałe obok elementów interesujących miewają również swe słabości. Jak ktoś lubi polską fantastykę, ew. horror w klimatach polskiej wsi, może sięgnąć i nie powinien być rozczarowany

Krzysztof Galos Czarodziejka 2/10

"Czarodziejka" to w założeniu  pasjonujący  revenge thriller zbudowany na tematyce handlu żywym towarem i tajnych organizacji pedofilskich, w praktyce jednak to bardzo słabo napisana powieść, której wszelki potencjał fabularny zmarnowany jest przez fatalną realizację.

Tytułowa "czarodziejka", Deb w młodości była świadkiem brutalnego molestowania seksualnego siostry. Później pracowała jako striptizerka, by w końcu poznać tajemniczego Mistrza, który nauczył ją kontroli samej siebie i wykorzystywania psychologii (tytułowe "czary") do realizacji życiowej misji, którą jest tropienie i ostateczne zniszczenie zorganizowanej grupy przestępczej trudniącej się handlem żywym towarem -  porywaniem dzieci i ich późniejszą sprzedażą różnym zdegenerowanym pedofilom.
Deb mści się bez litości na zwyrodniałym samczym świecie i wyrywa chwasty brukające dziecięcą niewinność. Tropiąc firmę remontową, która jest przykrywką gangu, kobieta trafia do małej miejscowości, gdzie znajduje się baza przerzutowa porywanych dzieci (i hodowla marihuany, jako działalność poboczna degeneratów). Wojownicza mścicielka, stosując kombinację swego kobiecego czaru (czarodziejka...). i przemocy kastruje (!!!) i morduje obsadę bazy, zaś sam budynek wraz z ukrytą plantacją marihuany wysadza w powietrze.
Porywając jednego z wyżej postawionych przestępców, trafia do luksusowej willi, gdzie zamożni pedofile zaspokajają swe zwyrodniałe żądze. Również tam rozpętuje się piekło przemocy a męski trup ściele się gęsto. W końcu Deb, unikając  organizowanych w międzyczasie zamachów na jej życie dociera do głównej siedziby organizacji mieszczącej się, naturalnie, na najwyższym piętrze luksusowego hotelu.
Tymczasem policja prowadzi śledztwo w sprawie rzezi urządzanych przez kobietę. Prowadzi ono w to samo miejsce. Prowadzący akcję policjant również pojawia się w hotelowym penthousie.

Można było z pomysłu zawartego w "Czarodziejce" wycisnąć zgrabny thriller, można było go wzbogacić o elementy magicznych mocy kobiety, mogłaby to być naprawdę dobra i ciekawa książka.
Ale niestety taka nie jest. "Czarodziejka" to powieść fatalna, napisana katastrofalnie słabo.

Nieudana jest konstrukcja fabularna. Akcja aż roi się od krzyczących nonsensów i absurdalnych zbiegów okoliczności. Owszem, można by próbować sobie wyobrazić, że mamy tu do czynienia z jakimś weirdowym szalonym snem (co i rusz w powieści  plan realny przeplata się z wyobraźnią i zwidami bohaterki), tylko że nawet z tej perspektywy nadal  czyta się wszystko fatalnie.
Postaci to pojawiają się, to znikają, jak królik z kapelusza.
Szwankują również umiejętności konstruowania postaci. Pojawiają się one w powieści i znikają niczym królik z kapelusza. Pomijając traumatyczną scenę z gwałtem siostry nie wiadomo nić o głównej bohaterce, nie wiadomo też nic o jej jedynym przyjacielu, siedzącym w leśnej głuszy nawiedzonym ekologu. Podobnie jest z Mistrzem, z szefem organizacji - to jedynie literackie fantomy potrzebne do rozegrania konkretnej sceny - bez żadnej historii, motywacji bez nawet zapamiętywalnej charakterystyki wyglądu.
Styl, w jakim napisana jest "Czarodziejka" jest bardzo kiepski od strony  warsztatowej -  książkę się bardzo ciężko czyta, bywa, że czytelnik gubi się w gąszczu nieporadnie zestawianych ze sobą słów; zastanawia się, co się właściwie dzieje, co robią i gdzie są poszczególni bohaterowie.
Autor ma też szalenie irytującą manierę  -  mozolnie wyjaśnia  każde, najdrobniejsze i najoczywistsze nawet zdarzenie dziesiątkami zbędnych słów. (Ot, powiedzmy tak : " Idąc przed siebie weszła do pokoju, który był pusty, ponieważ nie było w nim nikogo" - jasne, zdanie sam wymyśliłem na poczekaniu, ale oddaje ono istotę krytykowanej przeze mnie "metody twórczej").

Naprawdę, ludzie  Guya N. Smitha się czepiają, że kiepsko pisze....bardzo odradzam lekturę, stracony czas  w mojej ocenie. Autor beletrystyki już nie pisze, i chyba dobrze.

czwartek, 25 października 2018

Stefan Grabiński Cień Bafometa 8/10

Spośród wszystkich powieści Stefana Grabińskiego "Cień Bafometa" uznawany jest często za powieść najlepszą. I faktycznie ocena taka jest zasłużona - mimo pewnych słabości Bafomet to pozycja bardzo udana, wielowątkowa opowieść, wykorzystująca tematy często obecne w prozie Wielkiego Stefana, utrzymana w szczególnym onirycznym nastroju, chwilami nasuwającym skojarzenia z filmami Lyncha (z podobnym trickiem fabularnym, jaki znajdzie się w Zaginionej Autostradzie).


Cień Bafometa zaczyna się mocno - jej bohater, pisarz Pomian ma się zmierzyć w śmiertelnym pojedynku z ważnym politykiem. Okazuje się jednak, że ten ginie, zamordowany przez nieznanego zamachowca dosłownie godziny przed zamierzonym pojedynkiem. Pomian, podejrzewając interwencję sił nadprzyrodzonych usiłuje prowadzić w sprawie własne śledztwo. Wkrótce jednak siły nadprzyrodzone same wkroczą w jego życie w osobie pięknej, tajemniczej mniszki Weroniki, z którą połączy pisarza namiętna religijność. Kiedy zapędy dewocyjne ustępować zaczną fizycznemu pożądaniu, przerażony sobą Pomian ucieknie, wyjeżdżając z miasta.
W tym momencie następuje dziwaczne cięcie fabularne, a powieść nabiera charakteru mistycznej historii alternatywnej, przypominającej klimatem ponure hymny Kasprowicza czy średniowieczne moralitety. Do miasta przybywa handlarz dewocjonaliami, Paweł Kuternóżka, kuszący swymi dobrami miejscowych księży. Wkrótce potem wybucha śmiertelna epidemia zarazy, ludność pokutuje w średniowiecznych procesjach, pojawiają się półnadzy biczownicy, religijne uniesienie zmierza jednak do szatańskiej kpiny a nad pokutnikami rozpościera się tytułowy Cień Bafometa, symbol diabelskiego pokuszenia....


Pomian wraca do miasta. Całość wydarzeń dotyczących wybuchu epidemii okazuje się czymś na kształt snu, nie mającym odniesienia do rzeczywistości. Na pisarza czekają jednak wdowa po polityku, kobieta namiętna i wyuzdana, przyjaciel, zapomniany pisarz, oraz dalszy ciąg mistycznego śledztwa... 




Najfajniejszy w Cieniu Bafometa jest nastrój, stałe poczucie obecności czegoś nadprzyrodzonego, ale delikatne, subtelne, nie tak nachalne, jak magiczna młócka "Salamandry". Duże wrażenie wywołuje rozmach wyobraźni Autora, zaskakujący czytelnika zwrotami akcji i zmianami nastroju.
W powieści stosunkowo niewiele jest typowego horroru - dominuje raczej klimat wszechobecnej Tajemnicy, mistycznego Zaświatu, obecnego tuż tuż, obok codziennej rzeczywistości. Sceny grozy, fakt, że nieliczne, skonstruowane są jednak zgrabnie i efektownie (scena seansu spirytystycznego).
Jednak to, co dobre, potrafi też momentami irytować. Czasami można odnieść wrażenie, że Grabiński sam nie bardzo wie, dokąd zmierza jego opowieść,  jej chaotyczna konstrukcja miota wątkiem głównym niczym żaglówka na wzburzonym morzu. Po paranormalnej powieści detektywistycznej naraz następuje wizyjna średniowieczna makabreska w alternatywnej rzeczywistości, horror erotyczny by znowu, kiedy czytelnik zapomni już o wydarzeniach z początku, "triumfalnie" powrócić do wątku śledczego. Na dodatek zupełnie od fabularnej czapy do powieści wklejone jest spotkanie z pisarzem Wrześmianem, służące jedynie  literackiemu wyżaleniu się Grabińskiego na Złych Krytyków (którzy, pewnie z uwagi na problematyczną "Salamandrę" zaczęli pisać mu kiepskie recenzje).
Warto prześledzić niektóre przynajmniej wątki, obecne w powieści a przewijające się również przez opowiadania Grabińskiego. Po pierwsze, "Cień Bafometa" zbudowany jest na pomyśle fabularnym wykorzystanym w "Świadku Maternie" - na założeniu "zarażenia" zbrodnią słabej mentalnie jednostki.  Pojedynek sfery ducha i ciała zaczerpnięty jest z opowiadania "Zez",  z kolei podążanie tropem nieświadomego mordercy pojawia się w "Na Tropie". Do tego dochodzą jeszcze wyuzdana mniszka rodem z "Projekcji" czy pisarz Wrześmian z "Dziedziny".




W pamięć zapada jeszcze jedna charakterystyczna cecha "Bafometa" - śmiałość seksualna. Nie chodzi tu o pikantne opisy "momentów", (na to Grab jest zbyt elegancki), ale o odważne opisywanie zachowań, nazwijmy je, "niestandardowych". W powieści mamy do czynienia z mieszanką fascynacji erotycznej i religii, z lesbijskim związkiem kochanki Pomiana ze służącą, na dodatek o charakterze ewidentnie sado masochistycznym. Podobnie "perwersyjne" upodobania przejawia Adelajda wobec Pomiana, przynajmniej do momentu, kiedy to patriarchalny mężczyzna, (nb. w wyjątkowo kiepsko napisanym fragmencie powieści) nie "wyprostuje jej zboczonych dróg". Klimat SM pojawia się również w erotycznych uniesieniach biczowników w wizyjnych scenach zarazy. No a prawdziwą "truskawką" na torcie seksualnych aberracji obecnych w "Cieniu Bafometa" jest, inspirowana mroczną prozą E.A.Poego, scena erotycznego uwielbienia Kuternóżki dla martwej mniszki.


Styl, w jakim Grabiński napisał Bafometa, nie jest tak egzaltowany, jak w "Salamandrze", przypomina przejrzysty rytm prozy, znany dobrze z opowiadań Mistrza, prowadzi on narrację sprawnie i bez zbędnych udziwnień.




Końcowa ocena "Cienia Bafometa" trochę zależy od nastroju czytelnika w trakcie lektury. Powieść może zostać uznana za wręcz arcydzieło,  ale może również zezłościć pretensjonalnością i brakiem dużej ilości grozy. Niemniej rzecz jest klasyczna, i, jako  się rzekło, najlepsza chyba powieść Mistrza. Warto poznać, a dla fanów Graba pozycja obowiązkowa - można zaryzykować ocenę 8/10









środa, 24 października 2018

Kfason

Za mną pierwszy Kfason. Mnóstwo pozytywnej energii, mnóstwo przesympatycznych spotkań i rozmów, mnóstwo świetnych prelekcji i w końcu dużo ważnych dla mnie tematów do przemyśleń.
Było wspaniale - świetnie zorganizowane, ze świetnymi prelegentami i świetnymi gośćmi. Magda Paluch - wielkie dzięki za wielki trud włożony w zorganizowanie tak dużej imprezy i gratulacje dla znakomity efekt końcowy,


Serdeczne pozdrowienia dla moich konwentowych kompanionów za świetnie spędzony czas i ciekawe rozmowy - Piotr Borowiec (koniec babki srania - wkrótce biorę się za lekturę "Białych Dam" - najwyżej mnie serdecznie znienawidzisz jak mi się nie spodoba i swe przemyślenia upublicznię - ale że włoska pulpa filmowa Ci nie odpowiada ? No co Ty, to nas czeka intensywna naparzanka :-) ), Cezary Czyżewski (podobnie - pora na całościową lekturę "Mgieł Przeszłości". To, że styl mi bardzo odpowiada, to już wiem po "AlaZZie", a czy przygody i nastrój całości kolejnego tomu - to niewątpliwie napiszę w raporcie)  no i last but not least - Filip Rutkowski - założycielowi i szefowi mojego "macierzystego" Horror w Literaturze - najlepszego portalu fejsowego o grozie. (wspaniale było w końcu poznać się osobiście i porozmawiać. Na pewno prędzej czy później uda mi się namówić Cię na stworzenie strony Best Horror Books Of All Time. :-) ).
Krzysztof Korsarz Biliński - robisz świetną robotę - i jako wydawca i jako multipurposed supporter dla wszelkich form działania fandomu (od składu tekstów, przez działalność publicystyczną po animację konwentową).
Michał Parada - miło było w końcu się spotkać :-)


Wielkie podziękowania oraz pozdrowienia dla :
Krzysztof Grudnik - za brawurowo poprowadzoną, rewelacyjną prezentację o Lovecrafcie, prawdziwy hit konwentu. Nawet jeżeli momentami ustawiałeś sobie przeciwnika do lepszego uderzenia -"si non e vero, e ben trovato". Jeżeli miałbym zrozumieć przynajmniej część argumentacji przeciwników H.P.L. -to właśnie po takich prezentacjach. No i za świetną, ciekawą i kształcącą rozmowę na afterparty (kolejny mój argument w sporach z Krzysztof Maj z Creatio Fantastica  o przydatności schodzenia nauki z piedestału w kontaktach  z ludem prostym :-D), a czytelniczo - za rewelacyjną redakcję SU -pisałem w mym raporcie, że "gołym okiem czytelnika" czuć tu świetną robotę. Warto było !
Wojtek Gunia - którego twórczość nieodmiennie darzę wielkim uwielbieniem (w czym nie przeszkadza mi perwersyjna radocha czerpana z lektury smithowej pulpy), który jest jednym z ojców sukcesu Snów Umarłych, w oczekiwaniu na kolejne emocjonujące spory literackie :-)
Michał Stonawski - RedNacz LubieGrozę, mężnie akceptującego publikowanie moich opinii, nawet wtedy, gdy bywają kontrowersyjne. (Akurat rytm konwentowy nas rozdzielił -z zasady obserwowaliśmy inne panele - ale w końcu mieliśmy przyjemność się spotkać !).
Drużyna Karpi - z Agnieszka Brodzik, która na żywo okazała się jeszcze bardziej fascynująca niż w sieci (akurat na Jackson, na którą się szykowałem, nie udało się dotrzeć), Paweł Mateja (ciekawy panel o UFO - czego innego się spodziewałem, ale za to dostałem dużo nowych wiadomości)
Szymon Cieśliński -  który okazał się przemiłym rozmówcą i wspaniałym prelegentem - (panel nt. grozy w popkulturze był świetny)
Drużyna metalowa - Tomek Siwiec, Cezar Augustynowicz, Agnieszka Vanish Kaczmarska i Norbert Kaczmarski - miło było się spotkać - ubolewam, że panel nt. black metalu i grozy, który tak był bliski mym zainteresowaniom, "przegrał" z Lovecraftem (ale z Mistrzem z Providence w moim sercu nawet metal przegra).


Teraz czas na gwiazdę wieczoru - Artur Urbanowicz - obok gratulacji za wielki, wielki sukces, radość z poznania tak miłego (i tak rozumiejącego "zwykłego czytelnika") rozmówcy. Jak powiedziałem - Grzesznik wskakuje na liastopadowy roster !


Na koniec Carla Mori - podziękowania za chyba najważniejszą dla mnie rozmowę na Kfasonie (no, to było już w drodze na afterka). Otwarła mi ona oczy nie tylko na nowe odczytanie powieści Carli "Kostuszka", ale została mi głęboko w sercu i zmusza do przemyślenia całości swego pisania - nie tylko o samej Kostuszce (muszę od nowa napisać mój raport czytelniczy), ale i do innych czytanych książek.


I jeszcze podsumowanie.
W mojej ocenie rozwój polskiej sceny grozy jest oczywisty. Widać to po ilości nowo wydawanych książek, po ilości nowych Autorów, i Wydawców wchodzących na rynek grozy. Trzeba poczekać, aż ta praca przyniesie owoce - jak powiedziała w festiwalowym panelu Agnieszka Kwiatkowska - mowa jest o paroletniej perspektywie - ale z tzw. prawa wielkich liczb to wynika, że w ślad za ożywieniem twórczym pójdzie i ożywienie czytelnicze.


Słowo do autorów (in gremio) :
Im bardziej Was znam, tym trudniej przychodzić mi będzie pisanie opinii krytycznych w sytuacji, kiedy wasze książki nie okażą się tym,  czego osobiście oczekiwałem. Nie dość, że sam z siebie mam ogromne opory z krytykowaniem czyjejś pracy (radbym zawsze tylko chwalić) to jeszcze może przyjdzie to zrobić wobec osób, które osobiście znam, cenię i bardzo lubię.
Ale będę robił, co w mej mocy, by z kursu krytycznego nie schodzić. Uważam, że jestem WAM TO WINNY. W mojej osobie będziecie mieli kontakt z tzw. "realnym czytelnikiem" - takim,  który faktycznie wszedł do księgarni i po prostu kupił książkę. On nie musi mieć odpowiedniej wiedzy i wyrobienia czy świadomości gatunku, on nie musi znać kodów środowiskowych czy ukrytych w tekstach znaczeń. On przeczyta, pomyśli (fajne-niefajne), i spróbuje wrócić do Was z tzw. informacją zwrotną. A przede wszystkim zaintrygować waszymi książkami innych czytelników :-)

środa, 10 października 2018

Leo Babauta Skup Się 7/10

Leo Babauta to chyba najlepszy autor poradników służących organizowaniu i upraszczaniu wyzwań rzucanych przez życie. Jego książeczki są krótkie (minimalistyczne), maksymalnie konkretne , pisane prostym, przejrzystym językiem. Warto poznać je wszystkie, mimo że spora część porad, przeemysleń i mądrości się w nich powtarza.
Zdecydowanie najważniejsze dzieło Babauty to "Zen To Done" - kapitalna, "upraszczająca" adaptacja znanego "Getting Things Done" do zwykłych ludzkich możliwości, bez wywracania codziennego życia na drugą stronę (ci, którzy spróbowali, wiedza, jak wielkim wyzwaniem jest nagłe przestawienie się na GTD).
Druga pod względem ważności będzie "Książeczka Minimalisty" (inaczej "Minimalizm") - zdecydowanie najlepszy poradnik minimalistyczny, jaki można znaleźć po polsku - nakierowany na prawdziwą istotę tej postawy życiowej (zbyt często minimalizm traktowany jest jak specyficzny, ultradrogi design wnętrzarski).
"Skup Się" to trzecia pozycja - tym razem Babauta koncentruje się na metodzie osiągania najlepszych rezultatów w działaniu. A polega ona, jak tytuł wskazuje,  na właściwej koncentracji. Całą książeczkę wypełnia zatem powtarzane jak mantra "wyłącz wszystko, co cię rozprasza" (ze szczególnym uwzględnieniem internetów, fejsbuków, maili i temu podobnych) i "skoncentruj się na jednym zadaniu". Reszta cennych i interesujących uwag i przemyśleń orbituje wokół tych dwu głównych założeń.
Nie sposób się z nimi nie zgodzić, skądinąd.
Czytanie poradników Babauty gorąco polecam - jeżeli coś jest w stanie poprawić, usprawnić nasze zatłoczone życie, to najprędzej jego rzeczowe, zwarte książeczki. Ale konkretne "Skup Się" może być poznawane jako ostatnie - to tylko uzupełnienie systemu opisanego w pozostałych tytułach.

wtorek, 9 października 2018

OLS 7/2017 7/10

Pora na relację z lektury kolejnego numeru Okolicy Strachu. Generalnie jest on krzepki literacko i konkretny publicystycznie, choć niektóre opowiadania nieco zawiodły (a jedno nawet bardzo) :

Na początek Justyna Macina i "Po Drugiej Stronie Lustra". Zgrabna historia o pakcie z mieszkającym w lustrze diabłem, który wiedzie bohaterkę na pokuszenie, w zamian za krople jej krwi spełniając kolejne niepotrzebne marzenia. Dobre zakończenie, niezły, creepy nastrój -  6/10.
"Pęknięcie" Stefana Weisbrodta to najlepsze opowiadanie całego numeru ! Młode małżeństwo czeka na termin operacji, która ma przywrócić zdrowie ich kalekiej córeczce. Ta jednak na dzień przed zabiegiem znika w tajemniczych okolicznościach. Zrozpaczeni rodzice szukają dziewczynki, a nocami coś zaczyna drapać w ściany ich domu. Upiorny klimat rodem z japońskich horrorów, mnóstwo autentycznej grozy. Doskonałe. 8/10
Bardzo dobrze i konkretnie straszy też Paweł Mateja w opowiadaniu "Białe Damy Nie Są Głupie".  Zmiany w zachowaniu pewnego pisarza budzą niepokój w gronie jego przyjaciół. Odpowiedzialność za tę zmianę spoczywa na kryjącej w sobie tajemnicę starej fotografii. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby autor porzucił dość żartobliwy ton, w którym utrzymana jest opowieść, pomysł na tę historię, jak i sama opowiadana fabuła zasługują na poważne potraktowanie -   7/10
Gość z zagranicy, Bradley Denton  reprezentowany jest przez opowiadanie "Skidmore", z pomysłem (wywiedzionym chyba z kingowskiego Cmętaża Zwieżąt)  umarłych wracających do życia  w charakterze wyrzutu sumienia wobec żyjących. Tymczasem bohater historii nosi się z zamiarem zastrzelenia swego zaprzysięgłego wroga. Przyzwoite 6/10.
"XX" Olafa Pajączkowskiego to kolejna udana, mocna i konkretna opowieść niesamowita. Tajemnicza postać krąży wokół szpitala psychiatrycznego usiłując się do niego dostać, by skonfrontować zarządzającą szpitalem panią doktor z jej ponurą przeszłością. Edith Wharton mogłaby napisać podobne opowiadanie (choć główny wątek fabularny nasuwa skojarzenia z hitchcockowską "Urzeczoną"). 7/10
Żeby nie było tak dobrze- kolejny tekst, "Dzień Gniewu" Antoniego Nowakowskiego nie udał mi się przeokropnie. Szwedzka rodzina  przeżywa koniec świata, który parę dni temu oglądała w katastroficznym filmie. Rany, jakieś dziwaczne religijne wizje apokaliptyczne, jakby ksiądz na uboczu usiłował popełnić opowiadanie fantastyczne, ale nie umiał się spod koloratki wyrwać (niech się autor za bardzo nie gniewa...). . Brrrrr, nie podobało mi się strasznie, a dodatkowo zezłościło nachalnością przekazu - 1/10.
Kolejne dwa opowiadania również  mniej przypadły mi do gustu :
Najpierw Artur  Jastrzębowski  w "Wybryku Natury"  opowiada historię wiodącej do zbrodni erotycznej fascynacji, jaką przeżywa bohater po wizycie w gabinecie osobliwości, w którym prezentowane jest dziwaczne kobiece monstrum. Niby wszystko było w opowiadaniu na swoim miejscu, warsztatowo przyzwoicie, ale brakowało mi napięcia, a główny pomysł był mało zajmujący, stąd tylko 4/10.
Później Marta Sobiecka zaprezentowała "Słowiański Skalp", opowiadanie bardzo ponure, dołujące i  depresyjne, którego istotą jest opis umierania i wzajemnego oddalania się ludzi. Literacko jest bardzo dobre, emocjonalnie poruszające (aż za bardzo), ale subiektywnie, za wzbudzenie wyłącznie przykrych uczuć nie mogę ocenić wyżej niż - 4/10
Na szczęście dla fanów Mniej Wymagającej Grozy część literacką zamyka sam "boski" Guy N. Smith, który brutalnym, do bólu pulpowym, zbudowanym na dobrym pomyśle i dużej ilości grozy "Domu Kanibali" usatysfakcjonował miłośników horrorowej akcji bezpośredniej. Nowy właściciel wiejskiej nieruchomości podczas remonyu znajduje ukryty szkielet ludzki. Nocami zaczyna go prześladować toczący się w jego domu koszmar, w którym młoda dziewczyna zostaje żywcem pożarta przez zamieszkującego dom kanibala. Tymczasem w okolicy ginie bez wieści przypadkowa turystka. Bardzo mocne 8/10 - na pewno drugi kandydat do tytułu tekstu numeru.

Najciekawszy tekst publicystyczny to opowieść Przemysław Zawrotnego o onirycznym kinie Alejandro  Jodorovskiego. Kto nie poznał filmów Chilijczyka, ten powinien zaryzykować - mocne, intensywne przeżycie (porównywalne z lekturą współczesnego weird fiction). Całość jest bardzo dobrze przez Zawrotnego opowiedziana  i nieźle wyjaśniająca zawiłości pomysłów fabularnych chilijskiego twórcy.
Olga Kowalska,  powraca z kolejnym artykułem z cyklu o Bedlam, jak zwykle zachwycając sprawnością narracji, znajomością tematu i swadą. To się czyta !
Tomasz Przyłucki  przedstawia rzeczowy raport o podejmowanych w Polsce próbach przeniesienia  grozy na deski teatru. Jak można było łatwo przewidzieć, próby zmierzenia się z Lovecraftam (Teatr Nowy w Warszawie) skończyły się porażką, natomiast spektakle Teatru Syrena - Frankenstein (w reżyserii Bogusława Lindy), oraz Teatru Kwadrat -  Misery (z Ewą Wencel w roli Annie Wilkes) spotały się z entuzjastycznymi recenzjami.
Simon Zack w swym cyklu opisującym filmowe potwory ery VHS tym razem kieruje uwagę czytelników na świetnego Predatora, a fanów polskiego metalu Korsarz wprowadzi w tajniki wpływu Tadeusza Micińskiego na teksty polskich kapel metalowych. Naturalnie lwią część uwagi zagarnia Kat, którego teksty Roman Kostrzewski zręcznie ozdobił fragmentami z wierzy i poematów prozą Micińskiego. Warto nadmienić, że inną z romanowych inspiracji  był sam Stefan Grabiński - tytuły "Róże Miłości Najchętniej Przyjmują Się Na Grobach", "Purpurowe Gody", czy nawet owidiuszowe "Odi Profanum Vulgus" zaczerpnięte są z opowiadań Wielkiego Stefa (co nie zmienia faktu, że Kostrzewski wykorzystał je tylko jako ozdobę i inspirację dla swych własnych, szaleńczo genialnych i genialnie szalonych tekstów)

Bardzo dobra, lektura, już pora na kolejny numer. Z przykrością i zmartwieniem odnotować tylko trzeba fakt, ze coraz bliżej meta -  wypada jedynie wierzyć, że redakcja jakieś środki pośrednie wypracuje i Okolica Strachu w jakiejś formie będzie się nadal ukazywała - jej zniknięcie stanowiłoby ogromną stratę dla polskiej grozy.

poniedziałek, 8 października 2018

Edwin Rozłubirski Ludzie Z Innego Świata 10/10

Rewelacyjnie napisana, pełna akcji i emocji, relacja AL-owskiego uczestnika Powstania Warszawskiego- Edwina Rozłubirskiego, por. "Gustawa".

Rozłubirski świetnym piórem opisuje działania batalionu szturmowego AL "Czwartaków" (którego był jednym z dowódców) - wyczerpujące walki na Starym Mieście, przedzieranie się kanałami do Śródmieścia, dalszą walkę, próby przebicia się na Czerniaków z zamiarem ewakuacji przez Wisłę.

Jest w tygrysku wszystko to, co się z Powstaniem kojarzy - wyczerpujące walki, dramat ludności cywilnej, smród i mrok kanałów, bezsilność wobec broni pancernej. Nie ma za to, mimo pozorów, nadmiernej martyrologii - autor był na to chyba po prostu za młody, Rozłubirski podczas powstania miał 18 lat (!), a pisząc wspomnienia ledwo skończył 30stkę, stąd pojawia się momentami młodzieńcze lekceważenie śmierci.

Czyta się doskonale, propaganda jest, ale taka bardzo elegancka. Ani psioczenia na absurd Powstania, ani specjalnych wyrzekań na AKowskie dowództwo - tyle, że czytając tygryska można czasami nabrać przekonania, że Armia Ludowa uczestniczyła w Powstaniu na równych zasadach i prawach co AK, co jest, lekko pisząc, przekoloryzowaniem. Ale akurat frontowemu dowódcy szturmowego oddziału AL należy  to wybaczyć.

Warto przeczytać razem z tygryskiem pt. "Ostatnia Akcja", w którym opisane są losy tej części Czwartaków, która tuż przed Powstaniem udała się na lubelszczyznę po bron i już wrócić do Warszawy nie zdążyła.

poniedziałek, 1 października 2018

Anna Głomb Śmierciowisko 7/10

Zupełnie zaskakująca pozycja, bardzo udany "rustykalny" horror z satanicznym twistem w kostiumie postapo. Aż zdziwienie ogarnia, że po tak dobrym starcie autorka popadła (przynajmniej w dziedzinie grozy) w twórcze milczenie.

Ziemia po Katastrofie. Ludzie żyjąc w oderwanych skupiskach usiłują budować od nowa więzi społeczne. Pewną małą wsią wstrząsa seria niewyjaśnionych śmierci. W polu odnalezione zostaje zmiażdżone ciało rolnika, w rzeczce topi się myśliwy, a w otaczającym wieś lesie grasuje wilkołak. Wszystkie wydarzenia w niewytłumaczony sposób wiążą się z osobą samotnie żyjącej młodej dziewczyny - Doroty, śmierć wybiera osoby jej nieprzychylne. Dorota w stojącym na uboczu wsi, pozornie opuszczonym domu napotyka dziwną postać, przystojnego, tajemniczego mężczyznę.
Gdy pewnego dnia w otaczającym wieś lesie znika córka byłej przyjaciółki Doroty, ta, oskarża dziewczynę o spowodowanie tragedii. Dziewczyna wyrusza na poszukiwanie małej. W lesie znajduje dom czarownicy - dziecko mieszka tam, całe i zdrowe, nie zamierza jednak wracać do swych rodziców.

Jak zaznaczyłem na początku, "Śmierciowisko" przebrane jest w kostium postapo. Tak naprawdę jednak jest to baśniowy horror okultystyczny, z Szatanem i czarownicami w rolach głównych. W rezultacie powieści bliżej do filmu "VVitch" niż do opowieści o zniszczonym postapokaliptycznym świecie.
" Śmierciowisko" to powieść bardzo udana, ze świetnym pomysłem głównym,  dobrze skonstruowaną, efektownie straszącą, wciągającą akcją i z niebanalnie skrojoną bohaterką. Dorota jest absolutnie niejednoznaczną postacią. Małomówna, trochę na uboczu wiejskiej społeczności, od początku nieco przypomina archetyp czarownicy. Intrygujące są jej zachowania i  wybory moralne, zaciekawia historia i przyczyny obecnego zachowania (bardzo zgrabnie wprowadzony wątek lesbijski).

Warsztatowo jest poprawnie, choć widać jeszcze sporą surowość stylu, i pewne niedoróbki techniczne. Na pewno jednak znikną, jeżeli autorka będzie nadal pisała (a bardzo warto). Mocne 7/10

Tomasz Siwiec Wataha 6/10

Kolejny,  po "Pełzającej Śmierci", udany animal horror Tomasza Siwca, utrzymany w duchu legendarnych powieści Guya N.Smitha.



W czasie nielegalnego polowania grupka myśliwych zabija lochę wraz z potomstwem.  Rozwścieczony i pałający żądzą zemsty przywódca stada zabiera tytułową watahę na morderczą krucjatę przeciw ludzkości. Pierwszą ofiarą dzików pada chodzący po kolędzie ksiądz (no czyżby...). Później przychodzi kolej na pewną patologiczną rodzinę (najlepszy fragment powieści), próbujących interweniować policjantów, porodówkę suskiego szpitala (wyjątkowo drastyczne sceny pożerania niemowlaków) czy okoliczny market z grupą szykujących się do polowania myśliwych.
Dziki  zmierzają lasami w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej. W tym samym kierunku podąża też grupa islamskich terrorystów planujących zamach podczas uroczystej procesji. W dniu święta przed kalwaryjską świątynią rozpętuje się prawdziwe pandemonium.



W zasadzie wszystko w tej pulpowej do bólu opowieści jest na swoim miejscu. Brutalne, szokujące opisy ataków rozszalałych zwierząt, galeria zręcznie wykreowanych, groteskowych ofiar. Pojawiają się charakterystyczne dla prozy Siwca rozwiązania i tematy, patologiczni księża czy przemoc domowa. Ogólna ocena zatem jest pozytywna - "Wataha" to konkretna propozycja dla fanów prostej makabrycznej rozrywki.
"Watasze" brakuje jednak nieco "uroku" obecnego w poprzedniej powieści Siwca ("Pełzająca Śmierć"). Tym razem opisy kolejnych ataków rozwścieczonych zwierząt były mniej groteskowe (gore-teskowe?) a sama fabuła nieco mechaniczna.
Na minus zasługuje też wątek "islamski". Z jednej strony oparty jest on o czarno-białe widzenie świata rodem z prawicowej propagandy, gdzie każdy "ciapaty" to terrorysta, z drugiej na odwyrtkę, niestety niezbyt zręcznie, stara się atakować TVPiS i jej Prezesa. Nawet jeśli w założeniu zabawne, to przeciętnie napisane.
Ale ogólny pulpowy fun factor jest w pełni zachowany. Pomijając powyższe utyskiwania  powieść zasługuje na silne 6/10.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...