niedziela, 16 stycznia 2022

F. Paul Wilson Odrodzony 6/10

Kontynuacja bestsellerowej „Twierdzy”, a tak naprawdę restart, początek nowej historii, z istotną zmianą tonacji; już nie ma wampirycznej opowieści o uwięzionym w karpackim zamku demonie, teraz pojawiają się kultyści i quasi sataniczne klimaty znane z „Dziecka Rosemary”.

+

W katastrofie samolotowej ginie bajecznie bogaty naukowiec, laureat nagrody Nobla z genetyki. Nieoczekiwanie jedynym spadkobiercą jego fortuny okazuje się pewien młody, początkujący autor powieści grozy (taki żarcik Wilsona). Wychował się on w rodzinie adopcyjnej, wszystko zatem wskazuje na to, że zmarły milioner był biologicznym ojcem pisarza.

Mężczyzna wraz ze swą śliczną żoną wprowadza się do ogromnej posiadłości, odziedziczonej po naukowcu. Odnalazłszy w niej jego pamiętniki zaczyna je studiować w nadziei odnalezienia swej matki.

To, co udało mu się odkryć wprawia go w ogromną depresję i konsternację; nie chce tego za nic zdradzić ukochanej żonie. Ta zwraca się po pomoc do ich wspólnego przyjaciela, katolickiego księdza.


Tymczasem grupa (w zasadzie można napisać - sekta) fanatycznych katolików pod przewodem mnicha przybyłego z Francji poszukuje Antychrysta, który jakoby objawił się w Nowym Jorku. Wyczuwają jego obecność w okolicy posiadłości naukowca. Kiedy w brukowcu ukazuje się sensacyjny materiał na temat prawdziwego pochodzenia młodego pisarza, kultyści jego uznają za wcielenie Szatana. Rozpoczynają manifestacje pod bramą posesji….

 

+


F. Paul Wilson tworząc swą sagę o Rasalomie efektownie wykorzystuje schematy i archetypy obecne w literaturze grozy. Po „draculicznej” opowieści o Wampirze („Twierdza”), tym razem sięga po inny klasyczny motyw - narodziny syna Szatana (znany przede wszystkim z „Dziecka Rosemary” Iry Levina i cyklu filmowego „Omen”).


„Odrodzony” ani przez chwilę nie ucieka od porównań z „Dzieckiem Rosemary” - mało, Wilson od początku świadomie to ogrywa, parokrotnie wprost, „z nazwy” przywołując słynnego poprzednika. Akcja powieści toczy się w roku 1968, kiedy książka Levina była na szczytach list przebojów (i list sprzedaży). Bohater „Odrodzonego” marzy o powtórzeniu jej sukcesu, a jego  redaktor wysyła do niego list z poradą, by „porzucić horror, bo to ślepy zaułek, a Levin jest tylko wyjątkiem,  taką overnight sensation, która zaraz przeminie”. To udany żart Wilsona, zważywszy, że właśnie od „Dziecka Rosemary” rozpoczęła się trwająca ponad dwie dekady „złota era horroru”, która przyniosła gatunkowi mnóstwo wspaniałych tytułów (w tym „Twierdzę” samego Wilsona) a piszącym horrory autorom sławę i dobre pieniądze. 


Ale pal sześć gatunkowe żarciki - „Odrodzony” nawiązuje do Rosemary na poziomie samego głównego pomysłu. Podobnie jak w arcydziele Levina mamy do czynienia z rzekomym przybyciem do naszego świata Antychrysta, mającym oznaczać koniec czasów i upadek ludzkości. 


Wreszcie, szukając „rosemarowych” tropów nie sposób nie przywołać finału „Odrodzonego” Wilson tutaj po raz kolejny doskonale się bawi, praktycznie cytując zakończenie powieści odwracając je jednak o 180 stopni, bowiem o ile Rosemary ucieka przed mroczna sektą satanistów czczących jej dziecko, to Carol ucieka przez sektą… fanatycznych katotalibów planujych jego……aborcję (sic!). No ihaaaaa, przyznać trzeba, że to twist arcyostry - prawdziwa jazda na szklance  ostra kpina z katolickiego antyaborcjonizmu. 


W ogóle dobrze ten finał wypadł, naprawdę dużo i energicznie się tutaj dzieje. Jest krwawo, ostro, z suspensem - a do tego świetna zabawa gatunkowa. Fajny, konieczny (to początek trylogii!) bad ending, efektowne granie na emocjach czytelników, zróżnicowane, wiarygodne motywacje bohaterów. Tym chętniej czeka się na kolejne powieści cyklu : „Odwet” i „Świat Mroku”.


Do dobrych stron Odrodzonego należy sprawny, gładki styl narracji - doskonale warsztatowo napisana powieść bardzo dobrze się czyta. Postaci wykreowane są ciekawie, budzą sympatię i przyciągają uwagę czytelnika. Natomiast gorzej jest z akcją. Po prostu przez większość czasu niewiele się dzieje. Jest do tego stopnia blado, że, w pewnym momencie, żeby jakkolwiek ożywić fabułę autor wprowadza krwawą (acz mało sensowną ) bójkę uliczną. To generalnie mało - na szczęście wspomniany już znakomity finał sporo w końcowej ocenie „Odrodzonego” poprawia.


Dobro i zło w człowieku, religijny fanatyzm, kultyści (! Ihaaa!), aspekty i wątpliwości moralne dotyczące aborcji - w sumie warto poznać „Odrodzonego” - lektura obowiązkowa dla tych, którzy  szczególnie polubili „Twierdzę” i ciekawi są dalszego ciągu historii.


PS.

Okładka Steve Crispa jest śliczna, bardzo „złoto-erowa”, ale z czapy całkowicie, bez krzyny związku z fabułą powieści. 

czwartek, 13 stycznia 2022

Kamil Staniszek Pętla 8/10


Kiedyś, jeszcze na przełomie XX iXXI wieku polski horror literacki prawie nie istniał i z drobnymi wyjątkami (Małgorzata Saramonowicz!) spragniony fan skazany był na gnioty w rodzaju „Plamy Na Suficie” Piotra Zaremby. 

Z początkiem nowego wieku coś drgnęło. Ruszyli do boju młodzi, „wychowani” na złotej erze horroru, autorzy. Wysypało książkami, które emanowały młodzieńczą (czasami wręcz sztubacką) energią i entuzjazmem tworzenia. Niestety, ta ilość nie zawsze szła w parze z jakością, a wydawane pozycje niekiedy potrafiły zniechęcić bardziej wymagającego odbiorcę banalnymi rozwiązaniami, niedojrzałym stylem czy licealnym, rubasznym klimatem.

Ostatnimi laty polski horror przeszedł na szczęście na kolejny etap. W masie nowo wydawanych tytułów coraz częściej dojeżdża również i jakość. „Pętla” jest dobrym tego przykładem -  to świetna, efektowna, doskonale wymyślona i dobrze napisana powieść. Wyrafinowana, misterna konstrukcja fabularna, przejmujące losy bohaterów, nostalgia za minionym dzieciństwem a do tego nieco przewrotnego humoru (!). Ręce same składają się do oklasków. 

No dobra, pora zajrzeć  do środka.


+


Trwający od 5 lat Związek Rafała z Martą wydaje się pod każdym względem idealny, „każdy dzień jest świętem”. Mężczyzna przeżywa więc absolutny szok, kiedy partnerka porzuca go dla obleśnego, ale i obleśnie bogatego prawnika. Po dwu latach nieudanej walki z depresją zrozpaczony Rafał decyduje się na samobójstwo.

Zamyka się w pokoju hostelowym z którym wiążą się romantyczne wspomnienia, połyka całą paczkę środków nasennych, podcina sobie żyły i wiesza się (!!! - sic, to prawdziwy „overkill”, przypomina się powiedzenie „zabity na śmierć”). Ale jak to bywa, jak się czegoś za bardzo chce, to jak na złość, nie wychodzi… Rafał urywa się ze sznura, rany na rękach okazują się za płytkie a tabletek za mało. Kiedy chwilę po upadku na podłogę do niedoszłego samobójcy dzwoni dawno nie słyszana babcia z zaproszeniem do odpoczynku na wsi, ten uznaje to za znak losu i decyduje się przyjąć propozycję.


Pomijając parę dziwnych sytuacji mających miejsce zaraz po przyjeździe - nieco nachalną sprzedawczynię używanej odzieży, niepokojącą wizytę w miejscowym kościele czy  tajemniczego, ponurego rolnika, który podwozi swym wozem Rafała do dziadków,  wizyta na wsi okazuje się jedną wielką „memory lane”. Do mężczyzny wracają wspomnienia dzieciństwa i beztroskiej młodości, zwłaszcza że miejscowość nie zmieniła się zanadto. Spotyka dawne kąty, miejsca zabaw, spotyka też dawnych kolegów i przyjaciół. Ci oczywiście dojrzeli, mają własne życia i własne problemy, ale chętnie wspominają z gościem stare dobre czasy.


Z każdą chwilą przybysz czuje się lepiej, bardziej ożywiony, bardziej ceniący uroki życia. Próba samobójcza wydaje się zdarzeniem odległym w czasie, nierealnym. Rafała niepokoi jedynie stojący w sąsiedztwie dziadków opuszczony dom. Pierwszej nocy wydawało mu się, że widzi tam małe, pozostawione bez opieki dziecko. Następnego dnia rano babcia lekceważy jego obawy, uspokaja i wyjaśnia, że dom jest od dawna opuszczony, ale Rafałowi zdarzenie nie daje spokoju. Podejmuje kolejne nieudane próby wyjaśnienia tajemnicy. Niemniej generalnie życie płynie sielsko, anielsko, zupełnie jak w czasach jego dzieciństwa. 


Pewnym problemem jest permanentny brak zasięgu komórkowego we wsi - Rafał chciałby skontaktować się z siostrą i dać jej znać, co u niego. No i słusznie się martwi, siostra bowiem, nie mogąc się od paru dni dodzwonić, wiedząc, jak bardzo był przybity rozstaniem z Martą poważnie się niepokoi, ostatecznie zgłaszając zaginięcie Rafała na policji.


Tymczasem rzeczona Marta, otoczona u boku obleśnego prawnika bogactwem i wszelkimi luksusami, oddaje się najbardziej wyuzdanym, hedonistycznym rozrywkom. Wspólnie z partnerem uczestniczą w seksualnych orgiach swingerskich. Niestety, na ostatniej z nich miało miejsce nieprzyjemne zdarzenie - ni stąd ni zowąd do kobietę podszedł nikomu nieznany, ponury, starszy mężczyzna i mamrocząc nieokreślone groźby poważnie ją wystraszył. Od tego czasu nie może ona dojść do siebie…


+


Przyznam, że do lektury „Pętli” siadałem z duszą na ramieniu. Nie ukrywam; z Kamilem Staniszkiem znam się osobiście i od lat śledzę jego publicystykę muzyczną, którą tworzy pod pseudonimem „Maria Konopnicka”. Jestem fanem jego książki „Kucem Być” - połączenia  młodzieńczych, szkolnych wspomnień z brawurowymi felietonami muzycznymi. Tak, że co do warsztatowej sprawności autora, umiejętności samego opowiadania byłem raczej spokojny.

No ale jest jeszcze druga strona medalu. Otóż Staniszek….nie przepada na horrorem! Sic! Dość mocno podkreśla we wszystkich wywiadach swój brak zainteresowania gatunkiem, brak jego znajomości i osadzenia w tradycji. To trochę tak, jakby grupa muzyków orkiestrowych postanowiła nagrać album death metalowy a na pytanie o Morbid Angel czy Entombed odpowiadała „pierwsze słyszymy”! Jasne, z jednej strony daje to szansę na „świeże spojrzenie” na oryginalne rozwiązania, ale jednak ryzyk jest znaczniej więcej, z przysłowiowym „odkrywaniem Ameryki” (pamiętacie pana Jourdain? „Mówię prozą!”) na czele.


No i coż, to ryzyko nieco się i ziszcza, „Pętla” nie jest bowiem tak oryginalna jak być może spodziewał się autor. Jej podstawowe rozwiązanie fabularne jest archetypiczne dla gatunku, (zwłaszcza w jego filmowej odsłonie - nie chcąc spojlerować nie przytoczę konkretnych tytułów) i fan horroru praktycznie od samego początku będzie wiedział, o co chodzi, co jest tutaj grane. 


ALE TO NIE JEST ZARZUT! 


Dobry horror wcale nie musi być „świeży”, ekstremalnie oryginalny, straszący do tej pory nieznanymi koszmarami. Jeżeli jest on dobrze wymyślony i dobrze napisany,  może z wielkim powodzeniem powielać znane wcześniej patenty i rozwiązania (czytaliście Kinga? No właśnie.) Czasami ważniejsze od tego CO autor opowiada, jest  JAK dobrze to robi. A Staniszek w „Pętli” opowiada bardzo dobrze.


Zacznijmy zatem od początku. W wywiadach autor wahał się, czy powieść w ogóle powinna być nazywana horrorem, podkreślał, że tak naprawdę „Pętla” jest opowieścią o zranionych uczuciach. Ale z niczego nie wynika, że „powieść o uczuciach” nie może być horrorem! Może, jak najbardziej, i właśnie powieść Staniszka jest tego doskonałym dowodem. Opowiadając o zranionej miłości, o cierpieniu duszy, jest cały czas pełnoprawną, całkiem nieźle straszącą powieścią grozy.


Opowiadana historia rozpięta jest pomiędzy przejmującym smutkiem, rozpaczą porzuconego mężczyzny a rozmarzoną nostalgią, wspomnieniami dziecięcych wakacji, przede wszystkim jednak kapitalnie oddaje nierealny, weirdowy nastrój niepokojącego snu. Mimo niewielkiej ilości makabry i tradycyjnie rozumianych jump scare’ów jest w „Pętli” całkiem sporo mocnej, klimatycznej grozy (te muchy!)  - a na największe pochwały zasługuje naprawdę przemyślana, misterna konstrukcja fabularna. Tutaj każdy element pasuje do siebie, rezonuje, wiąże się ze sobą jak w komiksach Alana Moore, prowadząc do rewelacyjnego  rozwiązania - niekoniecznie zaskakującego, ale kapitalnie spinającego ze sobą wszystkie wątki.



Strony szybko znikają podczas lektury - napisane lekkim, wytrenowanym stylem - Staniszek zawodowo jest dziennikarzem, jego łatwość w operowaniu słowem widać i czuć w gładkiej, mknącej przed siebie frazie. Dominujące w powieści smutek i groza są kontrapunktowane sporą dozą nostalgii (znaną choćby z kingowskiego „To” atmosferą „powrotu do lat dzieciństwa”) i nawet odrobiną czarnego humoru.


Ale przy tym humorze jest jednak jedno „ale” - swoista „żółta kartka”.  Należy się ona za  topornie rozegrany wątek homoseksualny. Żyjemy w Polsce w swoistej schizofrenii, z jednej strony kultura, otaczająca rzeczywistość, internety, netfliksy i inne amazony wciągają nas w krąg cywilizacji zachodniej, i stosunkowo łatwo poczuć się jak w UE czy USA. Jednak niestety, w realu jest inaczej -  Polska to kraj systemowego odbierania praw mniejszościom, kraj politycznie organizowanych kampanii nienawiści, kraj w tym elemencie niestety  barbarzyński. Stąd poruszając pewne wątki należy zachować  ostrożność, których Staniszek w „Pętli” nie zachował. W efekcie wyszło o jeden gruby żart za daleko. Pewne wątki mogą śmieszyć w komediach francuskich czy amerykańskich, w Polsce raczej mogą zaboleć. Ogólnej wysokiej jakości „Pętli” na szczęście ten poboczny wątek nie zepsuł, ale warto na przyszłość być bardziej delikatnym. (Zwłaszcza, że akurat ten wątek mógł bez żadnej szkody dla końcowej jakości być rozegrany bardziej elegancko!).


Pomijając ten jeden zgrzyt, „Pętla” jest znakomitą lekturą, zaskakująco wręcz dobrą. Gorąco polecam - szczególnie zaś fanom weird fiction (którzy, inicjalnie, być może czują lekkie uprzedzenie do horrorów od Vespera). Oniryczna, tajemnicza, zacierająca granice między wymyślonym a realnym „Pętla” ma szanse się spodobać. 



PS.

Polską powieścią AD 2021 pozostają dla mnie wciąż „Budząc Diabły” Piotra Sawickiego, ale „Pętla” rzuciła poważne wyzwanie. Niecierpliwie czekam na więcej, na kolejne powieści grozy Kamila Staniszka!


PS.

W rękach Jagody Szelc powstałby z „Pętli” znakomity film. 

czwartek, 6 stycznia 2022

Edward Lee Bighead 9/10

ZNA-KO-MI-TE! Horror, który będąc na wskroś ekstremalnym nie zapomina o tym, by straszyć, by być, właśnie, horrorem. Historia, owszem, drastyczna w opisach gwałtów, tortur i morderstw, ale przede wszystkim bardzo dobrze wymyślona, zgrabnie rozwijająca się, pełna efektownie zapętlonych twistów fabularnych.

+

Dwie młode dziewczyny wyjeżdżają na do małego miasteczka położonego u podnóża Apallachów. Jedna z nich to planuje cykl reportaży z amerykańskiej prowincji, druga, po kolejnym zawodzie miłosnym pragnie odwiedzić swoją ciotkę, prowadzącą pensjonat w miasteczku. Do tego samego pensjonatu skierowany zostaje ksiądz, którego zadaniem jest rozpoczęcie prac renowacyjnych zrujnowanego starego domu zakonnego, położonego w okolicy.

Atmosfera od początku jest typowa dla powieści-ekscesu. Dziennikarka to opętana nieustanną żądzą nimfomanka, nieustannie rzucająca się w ramiona kolejnych mężczyzn, a w ich braku oddająca się, niczym nie/sławny egzorcysta Mark Sabat, masturbacji. Nic dziwnego, że po przybyciu na miejsce od razu uwodzi pomagającego w pensjonacie przystojnego wsiowego chłopaka (nb. jego też trudno uznać za okaz niewinności; przewierciwszy w ścianach pensjonatu dziurki podgląda goszczące w nim kobiety. 

Siostrzenica właścicielki jest z kolei seksualnie sfrustrowana. Wszystkie jej dotychczasowe przygody łóżkowe kończą się całkowitą katastrofą - mężczyźni po chwili tracą animusz (dosłownie…) i czar pryska. Po łóżkowej katastrofie zaś każdy z nich zrywa kontakt. 

Do kompletu mamy jeszcze ciotunię. Przystojna, mimo sześćdziesiątki na karku pani, uśmiechnięta, miła i serdeczna, w samotności swego pokoju oddaje się… masochistycznym torturom. No ihaaa (it’s a Ed Lee novel). Chyba tylko księżulo, przystojny 50-latek (ale z bujną wojenną przeszłością w marines) ma obecnie czystą agendę. Zachowuje się, jak na księdza przystało, wierzy w celibat i zachowanie czystości, dzięki czemu nie ulega urokom napalonej dziennikarki, coraz bardziej starającej się uwieść kapłana. 

Ale dobra, to wszystko w sumie michałki, pora na zapowiedziany horror ekstremalny. W kierunku pensjonatu zmierza tajemniczy morderca. No, tajemniczy to on jest dla policji, bo czytelnik już na pierwszych stronach powieści poznaje gościa przy pracy. To właśnie tytułowy Bighead, obrzydliwy, zdeformowany mutant, wielki i silny, z ogromną, szpetną głową, i gigantycznym przyrodzeniem, którym  podczas kolejnych gwałtów rozdziera (dosłownie!) swe ofiary (it’s a Ed Lee novel…) gustujący przy tym w… wyjadaniu ich mózgów z uprzednio rozbitych czaszek.

Do makabrycznego kompletu  po okolicy grasuje dwójka miejscowych bumpów, na codzień zajmujących się przemycaniem nielegalnej whisky przez granicę stanową. Odrażająca ta para w wolnych chwilach (a na ich co niemiara) porywa, gwałci, torturuje i morduje kolejne nieszczęsne ofiary.

Wszystkie opisane wyżej wątki są ze sobą powiązane wspólną tajemnicą, której ślad wiedzie do zrujnowanego klasztoru (dziwnym nie jest), leśnego małego cmentarza i położonego w okolicy  mrocznego jeziora.

Będzie się działo … (it’s a…no właśnie).


+


„Tu l’as voulu Georges Dandin”! 

Lektura horroru ekstremalnego to spore wyzwanie dla czytelnika ceniącego elegancję, kulturę dobre maniery i dobry smak. Bezpośrednia konfrontacja z „Bigheadem” narazi go na detaliczne,  wyjątkowo graficzne opisy brutalnych gwałtów, seksualnych tortur i morderstw, a bryzgające wszędzie krew, sperma i inne płyy ustrojowe podnoszą często treść żołądkową. Signum temporis - kiedyś za podobne opisy  markiz De Sade siedział w Bastylii siedział, dziś Edward Lee jest uznanym i popularnym (nawet jeśli nieco „niszowym”) autorem.

Choć to nie do końca tak. Markiz w swych dziełach z powagą, zapałem i, można wręcz uznać, entuzjazmem opisywał świat bez Boga, opisywał ludzi, którzy pozbawieni wszelkich hamulców moralnych oddają się największym wybrykom, sekscesom i zbrodniom  „na pohybel” dobru, moralności, wierze. W tym świecie ludzie są największymi potworami, demonami z przysłowiowego piekła rodem, a opisywane zbrodnie i koszmary mogą odbywać się naprawdę.

Edward Lee pisze z innym celem. W kolejnych, absurdalnych i ekstremalnych opisach   do tego stopnia hiperbolizuje przemoc, że pozbawia ją jakichkolwiek elementów realności. Trochę  w ten sposób drwi z całej pop-kultury, gloryfikującej seks i przemoc, pokazując zaszokowanym i zniesmaczonym krytykom i czytelnikom środkowy palec, a trochę też zwraca się do fanów horroru - „szukacie Cienia Na Dnie Świata? Ten Cień to nie żaden „tsalal” ! Prawdziwa „anima mundi to seks, flaki, krew, sperma i śmierć w męczarniach. Jak bonie dydy!”

Co jednak najistotniejsze, u Lee Piekło wcale nie jest przysłowiowe. Piekło istnieje, jego bramy są otwarte, wypuszczając na Ziemię Demony, a słabi ludzie są tyko igraszkami w ich rękach. Ed Lee staje się w „Bigheadzie” godnym następcą Clive Barkera, jego brutalnej, cielesnej prozy, pełnej seksu, przemocy i demonicznych istot spoza ziemskiej rzeczywistości. 

Często w horrorze ekstremalnym drastyczne opisy są celem samym w sobie - ale nie u Lee!  U niego stanowią one wyłącznie dodatek do fascynującej historii. Nawet gdyby je wszystkie wyciąć z „Bigheada” , nadal pozostałaby świetna opowieść - piekielny body horror w klimacie american gothic. 

Bo też Lee ma kapitalne „czucie” gatunku. On bierze typowy rekwizyt, który w stu innych powieściach by mierził (opuszczony klasztor, tajemniczy pusty grób, itp.) i tak pisze, że się podoba, że straszy. Wyborne twisty końcowe!


Nie ma sensu skupiać się na postaciach, bo nie taka jest istota horroru ekstremalnego. Tutaj fabuła na naparzać bez trzymanki, od jump scare’a do jump scare;a, od makabry do makarby, od ekscesu do ekscesu. Niemniej warto zwróci uwagę na postać księdza. Przez długi czas to taki Ojciec Mateusz, czysty, wierny i prawy, bez mroku czy tajemnic. Wydaje się wręcz, że będzie on pozytywnym bohaterem powieści, tym, który Pokona Zło. No ale it’s a Ed Lee novel…(wiem, że było) i na koniec także w tym wątku Lee wytrze podłogę gębą czytelnika.


Warsztat literacki Eda Lee jest nienaganny. Lekko napisana powieść podczas lektury błyskawicznie znika w oczach, a fabuła pędzi przed siebie tak frapująco, że nie sposób się wręcz oderwać od czytania.


Be forewarned - „Bighead” jest tylko dla czytelników dorosłych, wytrzymałych, i dysponujących odpowiednią dawką najczarniejszego z humorów, niemniej to pozycja bez mała kanoniczna, taki „modern classic”. Jeśli zaczynać podróż w ekstremę, to trudno lepiej zacząć. Odważnym gorąco polecam, sam czekam następnych przygód z szalonym Edem. Ihaaaaa, jak bonie dydy!


poniedziałek, 3 stycznia 2022

Anne Rice Wampir Lestat 7/10

„Wampir Lestat” to prawdziwy początek Sagi o Wampirach, książka, która nadała tej opowieści odpowiedniej skali i rozmachu fabularnego obejmującego dziesiątki postaci i rozciągającego się poprzez mijające stulecia, od starożytnego Egiptu aż do współczesności. A że bohaterem został, w miejsce znanego z „Wywiadu Z Wampirem” nudziarza Louisa jego znacznie ciekawszy partner Lestat? Cóż, widać że Rice umiała dobrze ocenić potencjał tkwiący w obu postaciach…


+


Francja, XVIII wiek. Młody arystokrata Lestat de Lioncourt ucieka wraz ze swym przyjacielem (i kochankiem, Rice unika jakichkolwiek pikantnych szczegółów, ale nie pozostawia cienia wątpliwości do do charakteru łączącego mężczyzn uczucia) Nicholasem do Paryża, by oddać się swej największej pasji - aktorstwu.

Pewnego dnia po spektaklu teatralnym Lestat zostaje porwany przez demonicznego maga Magnusa, który okazuje się….wampirem. Magnus więzi młodzieńca w swej mrocznej wieży, zamienia tam w wampira, przekazuje mu swe dziedzictwo i ogromny majątek po czym…popełnia wampirze samobójstwo (sic!) rzucając się w ogień.

Swą nowo otrzymaną moc Lestat wykorzystuje w celu uratowania konającej na suchoty (czy inne ówczesne choróbsko) matki. Po Mrocznej Przemianie zostaje ona wampiryczną towarzyszką syna - od tej pory znana będzie jako wampirzyca Gabriela.

Wkrótce Lestat i Gabriela, jako „renegaci, łamiący święte prawa nieumarłych” stają się obiektem ataku innych paryskich wampirów, dowodzonych przez niejakiego Armanda (chodzi głownie o fakt, że prowadzą oni zwykłe nocne życie, odwiedzają teatry i galerie, pławią się w luksusach a nie gnieżdżą się w cuchnących cmentarnych kryptach).

Lestat okazuje się jednak zbyt silny - pokonuje „cmentarną” hołotę a ich przywódcę…uwodzi (no jaha, wampiry już tak mają). Armand opowiada Lestatowi historię swego życia, to, jak został uprowadzony z ukraińskich stepów przez Tatarów i sprzedany jako niewolnik do burdelu w Wenecji, skąd wykupił go, zakochawszy się w pięknym chłopcu (no jaha…) wenecki artysta, prywatnie również wampir - Mariusz.


Pozostawiwszy w Paryżu Armanda jako szefa teatru (przekształcanego właśnie w znany z „Wywiadu” Theatre des Vampires) Lestat z Gabrielą u boku (pamiętajmy - matką! Rice konsekwentnie lubi pikanterię) rusza w podróż dookoła świata. Liczy, że w jej trakcie spotka Mariusza, którego postać go zafascynowała. Podobnie jak poprzednio Louis, Lestat koniecznie chce poznać Początek, Praprzyczynę Powstania Wampirów (jak to napisała sama autorka „wampir to nieśmiertelne stworzenie, który by żyć dalej musi odkryć przyczyny i racje swego istnienia”)


Gdy w końcu uda mu się  odnaleźć Mariusza (a dokładniej, kiedy to Mariusz odnajdzie jego), Lestat pozna wszystkie tajemnice, począwszy od druidycznych rytuałów starożytnej Galii, kiedy to wampirem został sam Mariusz, a sięgając aż do starożytnego Egiptu i opisu powstania  dwojga Pierwszych Wampirów - Enkila i Akaszy.

*

Mijają stulecia, Lestat w kolorowych latach osiemdziesiątych XX wieku odnajduje nowy impuls do życia. Zakłada super-popularny zespół rockowy i szykuje się do wielkiego koncertu, podczas którego ze sceny wyśpiewywane być mają  Tajemnice Wampirów. To nie może się spotkać z aprobatą pozostałych nieumarłych…


+


Wydany w 1976 roku „Wywiad Z Wampirem” był rewolucją, dokonanym z pierwszoosobowej perspektywy opisem życia wampirów, ich społeczności, ich motywacji i uczuć, opisem podlanym gęstym sosem perwersji i amoralności. Ale „Wywiad”  to był początkowo stand alone, samodzielna powieść, której mroczna tematyka, poszukiwanie sensu życia i śmierci, pozwalało Anne Rice ułożyć się z osobistą tragedią. Dziewięć lat późniejszy „Wampir Lestat” odpalił całą ogromną, rozrastającą się wciąż wraz z upływającymi latami przebojową i komercyjną sagę, 

Najważniejsza zmiana -  nudnego Louisa zastąpił żywy, efektowny Lestat. Maruda Louis wiecznie stękał i kwękał, a spojrzenia i lwią część uwagi czytelników skupiał na sobie Lestat. Nic więc dziwnego, że to właśnie on wyrósł na głównego protagonistę kolejnej części cyklu, jednego z głównych bohaterów całej sagi. Przy czym jednak trzeba zastrzec, że jego postać mocno ewoluuje. Lestat z z „Wywiadu” to brutal, prostak i cham, płytki głupiec, który nic nie wie i nie umie odpowiadać na pytania dotyczące genezy wampiryzmu, stawiane mu przez Louisa. I oto nagle w „Wampirze Lestacie” okazuje się, że to była tylko „poza”, że Lestat to jednen z najpotężniejszych wampirów świata! Już nie jest taki ludyczny i energiczny, jak był w „Wywiadzie”, zdecydowanie chętniej oddaje się zadumie i refleksjom o naturze wampiryzmu (w rezultacie upodabniając się nieco do samego Louisa!). 

Lestat przyjaźni się z prastarym Mariuszem, kocha w „królowej potępionych” - Akaszy, jest bajecznie bogaty (ktoś pamięta, że Lestat przystawił się do Louisa powodowany problemami finansowymi?) no i najważniejsze -  zna wszystkie odpowiedzi na Louisowe pytania! 

Przede wszystkim jednak to nadal ciekawa, żywa postać. Trochę buntownik, taki rokendrolowy, artystyczny typ, trochę zakochany romantyk. A serce u niego ogromne - kocha on do szaleństwa : Nicholasa, Armanda, Mariusa, Louisa, Gabrielę (matkę - sic!)…dobrze że wampiryzm u Rice wiąże się z aseksualizmem (czy wręcz impotencją - tak autorka wybrnęła z niezręcznych implikacji romantycznych).


W ogóle Rice ma dobrą rękę do intrygujących bohaterów. Z biegiem stron przyciągają uwagę kolejne postaci - Nicholas, Gabriela, Armand, Marius, w końcu Akasza…no, widać autostradę otwartą w przyszłość, wiodącą do kolejnych tomów, kolejnych przygód, kolejnych wampirycznych historii  inkrustowanych perwersją i deprawacją.


Fabuła Lestata jest generalnie żywa (choć zdarzają się momenty przegadania, przestoju, wręcz nudy),  efektowna, rozległa, imponująca swym rozmachem. Nie braknie przygód, ucieczek, walk, scen mrocznych, ponurych i budzących strach. Będzie też jednak miejsce na strzeliste uniesienia i wynurzenia.

Generalnie książka ma jaśniejszą, bardziej przygodową tonację do depresyjnego, ponurego i mrocznego „Wywiadu”. Mniej tu seksualnych aluzji i perwersji (no ok, „romans” z mamą jest kinky) a sama dominująca wsród wampirów homoerotyczna orientacja nie budzi chyba większych emocji, był czas przywyknąć.


W tle tej przygodowej fabuły przewijają się dwa główne tematy. Bedą to relacja dobra do zła , roztrząsana głównie w związku Nicholasa i  Lestata) i  życie po wampirycznej śmierci ( w dyskusjach Lestata z Mariusem). 


Dla fanów Rice pozycja obowiązkowa - fundament całej wampirycznej sagi, dla pozostałych fanów horroru tytuł też bardzo znaczący, wart umieszczenia w kanonie obok sławnego poprzednika. 


PS.

Anne Rice zmarła pod koniec  2021. Jej wampiry, które trwale zmieniły pop kulturę, pozostaną z nami.


PPS.

Lestat nie został zekranizowany, ale niektóre jego wątki (koncert rockowy!) wykorzystane zostały w filmie „Królowa Potępionych”.Film dość przeciętny, ale Stuart Townsend jako Lestat daje radę. Zaś cała powieść, ze swym bogactwem wątków i postaci to materiał na pełnowymiarowy serial. 

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...