czwartek, 13 stycznia 2022

Kamil Staniszek Pętla 8/10


Kiedyś, jeszcze na przełomie XX iXXI wieku polski horror literacki prawie nie istniał i z drobnymi wyjątkami (Małgorzata Saramonowicz!) spragniony fan skazany był na gnioty w rodzaju „Plamy Na Suficie” Piotra Zaremby. 

Z początkiem nowego wieku coś drgnęło. Ruszyli do boju młodzi, „wychowani” na złotej erze horroru, autorzy. Wysypało książkami, które emanowały młodzieńczą (czasami wręcz sztubacką) energią i entuzjazmem tworzenia. Niestety, ta ilość nie zawsze szła w parze z jakością, a wydawane pozycje niekiedy potrafiły zniechęcić bardziej wymagającego odbiorcę banalnymi rozwiązaniami, niedojrzałym stylem czy licealnym, rubasznym klimatem.

Ostatnimi laty polski horror przeszedł na szczęście na kolejny etap. W masie nowo wydawanych tytułów coraz częściej dojeżdża również i jakość. „Pętla” jest dobrym tego przykładem -  to świetna, efektowna, doskonale wymyślona i dobrze napisana powieść. Wyrafinowana, misterna konstrukcja fabularna, przejmujące losy bohaterów, nostalgia za minionym dzieciństwem a do tego nieco przewrotnego humoru (!). Ręce same składają się do oklasków. 

No dobra, pora zajrzeć  do środka.


+


Trwający od 5 lat Związek Rafała z Martą wydaje się pod każdym względem idealny, „każdy dzień jest świętem”. Mężczyzna przeżywa więc absolutny szok, kiedy partnerka porzuca go dla obleśnego, ale i obleśnie bogatego prawnika. Po dwu latach nieudanej walki z depresją zrozpaczony Rafał decyduje się na samobójstwo.

Zamyka się w pokoju hostelowym z którym wiążą się romantyczne wspomnienia, połyka całą paczkę środków nasennych, podcina sobie żyły i wiesza się (!!! - sic, to prawdziwy „overkill”, przypomina się powiedzenie „zabity na śmierć”). Ale jak to bywa, jak się czegoś za bardzo chce, to jak na złość, nie wychodzi… Rafał urywa się ze sznura, rany na rękach okazują się za płytkie a tabletek za mało. Kiedy chwilę po upadku na podłogę do niedoszłego samobójcy dzwoni dawno nie słyszana babcia z zaproszeniem do odpoczynku na wsi, ten uznaje to za znak losu i decyduje się przyjąć propozycję.


Pomijając parę dziwnych sytuacji mających miejsce zaraz po przyjeździe - nieco nachalną sprzedawczynię używanej odzieży, niepokojącą wizytę w miejscowym kościele czy  tajemniczego, ponurego rolnika, który podwozi swym wozem Rafała do dziadków,  wizyta na wsi okazuje się jedną wielką „memory lane”. Do mężczyzny wracają wspomnienia dzieciństwa i beztroskiej młodości, zwłaszcza że miejscowość nie zmieniła się zanadto. Spotyka dawne kąty, miejsca zabaw, spotyka też dawnych kolegów i przyjaciół. Ci oczywiście dojrzeli, mają własne życia i własne problemy, ale chętnie wspominają z gościem stare dobre czasy.


Z każdą chwilą przybysz czuje się lepiej, bardziej ożywiony, bardziej ceniący uroki życia. Próba samobójcza wydaje się zdarzeniem odległym w czasie, nierealnym. Rafała niepokoi jedynie stojący w sąsiedztwie dziadków opuszczony dom. Pierwszej nocy wydawało mu się, że widzi tam małe, pozostawione bez opieki dziecko. Następnego dnia rano babcia lekceważy jego obawy, uspokaja i wyjaśnia, że dom jest od dawna opuszczony, ale Rafałowi zdarzenie nie daje spokoju. Podejmuje kolejne nieudane próby wyjaśnienia tajemnicy. Niemniej generalnie życie płynie sielsko, anielsko, zupełnie jak w czasach jego dzieciństwa. 


Pewnym problemem jest permanentny brak zasięgu komórkowego we wsi - Rafał chciałby skontaktować się z siostrą i dać jej znać, co u niego. No i słusznie się martwi, siostra bowiem, nie mogąc się od paru dni dodzwonić, wiedząc, jak bardzo był przybity rozstaniem z Martą poważnie się niepokoi, ostatecznie zgłaszając zaginięcie Rafała na policji.


Tymczasem rzeczona Marta, otoczona u boku obleśnego prawnika bogactwem i wszelkimi luksusami, oddaje się najbardziej wyuzdanym, hedonistycznym rozrywkom. Wspólnie z partnerem uczestniczą w seksualnych orgiach swingerskich. Niestety, na ostatniej z nich miało miejsce nieprzyjemne zdarzenie - ni stąd ni zowąd do kobietę podszedł nikomu nieznany, ponury, starszy mężczyzna i mamrocząc nieokreślone groźby poważnie ją wystraszył. Od tego czasu nie może ona dojść do siebie…


+


Przyznam, że do lektury „Pętli” siadałem z duszą na ramieniu. Nie ukrywam; z Kamilem Staniszkiem znam się osobiście i od lat śledzę jego publicystykę muzyczną, którą tworzy pod pseudonimem „Maria Konopnicka”. Jestem fanem jego książki „Kucem Być” - połączenia  młodzieńczych, szkolnych wspomnień z brawurowymi felietonami muzycznymi. Tak, że co do warsztatowej sprawności autora, umiejętności samego opowiadania byłem raczej spokojny.

No ale jest jeszcze druga strona medalu. Otóż Staniszek….nie przepada na horrorem! Sic! Dość mocno podkreśla we wszystkich wywiadach swój brak zainteresowania gatunkiem, brak jego znajomości i osadzenia w tradycji. To trochę tak, jakby grupa muzyków orkiestrowych postanowiła nagrać album death metalowy a na pytanie o Morbid Angel czy Entombed odpowiadała „pierwsze słyszymy”! Jasne, z jednej strony daje to szansę na „świeże spojrzenie” na oryginalne rozwiązania, ale jednak ryzyk jest znaczniej więcej, z przysłowiowym „odkrywaniem Ameryki” (pamiętacie pana Jourdain? „Mówię prozą!”) na czele.


No i coż, to ryzyko nieco się i ziszcza, „Pętla” nie jest bowiem tak oryginalna jak być może spodziewał się autor. Jej podstawowe rozwiązanie fabularne jest archetypiczne dla gatunku, (zwłaszcza w jego filmowej odsłonie - nie chcąc spojlerować nie przytoczę konkretnych tytułów) i fan horroru praktycznie od samego początku będzie wiedział, o co chodzi, co jest tutaj grane. 


ALE TO NIE JEST ZARZUT! 


Dobry horror wcale nie musi być „świeży”, ekstremalnie oryginalny, straszący do tej pory nieznanymi koszmarami. Jeżeli jest on dobrze wymyślony i dobrze napisany,  może z wielkim powodzeniem powielać znane wcześniej patenty i rozwiązania (czytaliście Kinga? No właśnie.) Czasami ważniejsze od tego CO autor opowiada, jest  JAK dobrze to robi. A Staniszek w „Pętli” opowiada bardzo dobrze.


Zacznijmy zatem od początku. W wywiadach autor wahał się, czy powieść w ogóle powinna być nazywana horrorem, podkreślał, że tak naprawdę „Pętla” jest opowieścią o zranionych uczuciach. Ale z niczego nie wynika, że „powieść o uczuciach” nie może być horrorem! Może, jak najbardziej, i właśnie powieść Staniszka jest tego doskonałym dowodem. Opowiadając o zranionej miłości, o cierpieniu duszy, jest cały czas pełnoprawną, całkiem nieźle straszącą powieścią grozy.


Opowiadana historia rozpięta jest pomiędzy przejmującym smutkiem, rozpaczą porzuconego mężczyzny a rozmarzoną nostalgią, wspomnieniami dziecięcych wakacji, przede wszystkim jednak kapitalnie oddaje nierealny, weirdowy nastrój niepokojącego snu. Mimo niewielkiej ilości makabry i tradycyjnie rozumianych jump scare’ów jest w „Pętli” całkiem sporo mocnej, klimatycznej grozy (te muchy!)  - a na największe pochwały zasługuje naprawdę przemyślana, misterna konstrukcja fabularna. Tutaj każdy element pasuje do siebie, rezonuje, wiąże się ze sobą jak w komiksach Alana Moore, prowadząc do rewelacyjnego  rozwiązania - niekoniecznie zaskakującego, ale kapitalnie spinającego ze sobą wszystkie wątki.



Strony szybko znikają podczas lektury - napisane lekkim, wytrenowanym stylem - Staniszek zawodowo jest dziennikarzem, jego łatwość w operowaniu słowem widać i czuć w gładkiej, mknącej przed siebie frazie. Dominujące w powieści smutek i groza są kontrapunktowane sporą dozą nostalgii (znaną choćby z kingowskiego „To” atmosferą „powrotu do lat dzieciństwa”) i nawet odrobiną czarnego humoru.


Ale przy tym humorze jest jednak jedno „ale” - swoista „żółta kartka”.  Należy się ona za  topornie rozegrany wątek homoseksualny. Żyjemy w Polsce w swoistej schizofrenii, z jednej strony kultura, otaczająca rzeczywistość, internety, netfliksy i inne amazony wciągają nas w krąg cywilizacji zachodniej, i stosunkowo łatwo poczuć się jak w UE czy USA. Jednak niestety, w realu jest inaczej -  Polska to kraj systemowego odbierania praw mniejszościom, kraj politycznie organizowanych kampanii nienawiści, kraj w tym elemencie niestety  barbarzyński. Stąd poruszając pewne wątki należy zachować  ostrożność, których Staniszek w „Pętli” nie zachował. W efekcie wyszło o jeden gruby żart za daleko. Pewne wątki mogą śmieszyć w komediach francuskich czy amerykańskich, w Polsce raczej mogą zaboleć. Ogólnej wysokiej jakości „Pętli” na szczęście ten poboczny wątek nie zepsuł, ale warto na przyszłość być bardziej delikatnym. (Zwłaszcza, że akurat ten wątek mógł bez żadnej szkody dla końcowej jakości być rozegrany bardziej elegancko!).


Pomijając ten jeden zgrzyt, „Pętla” jest znakomitą lekturą, zaskakująco wręcz dobrą. Gorąco polecam - szczególnie zaś fanom weird fiction (którzy, inicjalnie, być może czują lekkie uprzedzenie do horrorów od Vespera). Oniryczna, tajemnicza, zacierająca granice między wymyślonym a realnym „Pętla” ma szanse się spodobać. 



PS.

Polską powieścią AD 2021 pozostają dla mnie wciąż „Budząc Diabły” Piotra Sawickiego, ale „Pętla” rzuciła poważne wyzwanie. Niecierpliwie czekam na więcej, na kolejne powieści grozy Kamila Staniszka!


PS.

W rękach Jagody Szelc powstałby z „Pętli” znakomity film. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...