ZNA-KO-MI-TE! Horror, który będąc na wskroś ekstremalnym nie zapomina o tym, by straszyć, by być, właśnie, horrorem. Historia, owszem, drastyczna w opisach gwałtów, tortur i morderstw, ale przede wszystkim bardzo dobrze wymyślona, zgrabnie rozwijająca się, pełna efektownie zapętlonych twistów fabularnych.
+
Dwie młode dziewczyny wyjeżdżają na do małego miasteczka położonego u podnóża Apallachów. Jedna z nich to planuje cykl reportaży z amerykańskiej prowincji, druga, po kolejnym zawodzie miłosnym pragnie odwiedzić swoją ciotkę, prowadzącą pensjonat w miasteczku. Do tego samego pensjonatu skierowany zostaje ksiądz, którego zadaniem jest rozpoczęcie prac renowacyjnych zrujnowanego starego domu zakonnego, położonego w okolicy.
Atmosfera od początku jest typowa dla powieści-ekscesu. Dziennikarka to opętana nieustanną żądzą nimfomanka, nieustannie rzucająca się w ramiona kolejnych mężczyzn, a w ich braku oddająca się, niczym nie/sławny egzorcysta Mark Sabat, masturbacji. Nic dziwnego, że po przybyciu na miejsce od razu uwodzi pomagającego w pensjonacie przystojnego wsiowego chłopaka (nb. jego też trudno uznać za okaz niewinności; przewierciwszy w ścianach pensjonatu dziurki podgląda goszczące w nim kobiety.
Siostrzenica właścicielki jest z kolei seksualnie sfrustrowana. Wszystkie jej dotychczasowe przygody łóżkowe kończą się całkowitą katastrofą - mężczyźni po chwili tracą animusz (dosłownie…) i czar pryska. Po łóżkowej katastrofie zaś każdy z nich zrywa kontakt.
Do kompletu mamy jeszcze ciotunię. Przystojna, mimo sześćdziesiątki na karku pani, uśmiechnięta, miła i serdeczna, w samotności swego pokoju oddaje się… masochistycznym torturom. No ihaaa (it’s a Ed Lee novel). Chyba tylko księżulo, przystojny 50-latek (ale z bujną wojenną przeszłością w marines) ma obecnie czystą agendę. Zachowuje się, jak na księdza przystało, wierzy w celibat i zachowanie czystości, dzięki czemu nie ulega urokom napalonej dziennikarki, coraz bardziej starającej się uwieść kapłana.
Ale dobra, to wszystko w sumie michałki, pora na zapowiedziany horror ekstremalny. W kierunku pensjonatu zmierza tajemniczy morderca. No, tajemniczy to on jest dla policji, bo czytelnik już na pierwszych stronach powieści poznaje gościa przy pracy. To właśnie tytułowy Bighead, obrzydliwy, zdeformowany mutant, wielki i silny, z ogromną, szpetną głową, i gigantycznym przyrodzeniem, którym podczas kolejnych gwałtów rozdziera (dosłownie!) swe ofiary (it’s a Ed Lee novel…) gustujący przy tym w… wyjadaniu ich mózgów z uprzednio rozbitych czaszek.
Do makabrycznego kompletu po okolicy grasuje dwójka miejscowych bumpów, na codzień zajmujących się przemycaniem nielegalnej whisky przez granicę stanową. Odrażająca ta para w wolnych chwilach (a na ich co niemiara) porywa, gwałci, torturuje i morduje kolejne nieszczęsne ofiary.
Wszystkie opisane wyżej wątki są ze sobą powiązane wspólną tajemnicą, której ślad wiedzie do zrujnowanego klasztoru (dziwnym nie jest), leśnego małego cmentarza i położonego w okolicy mrocznego jeziora.
Będzie się działo … (it’s a…no właśnie).
+
„Tu l’as voulu Georges Dandin”!
Lektura horroru ekstremalnego to spore wyzwanie dla czytelnika ceniącego elegancję, kulturę dobre maniery i dobry smak. Bezpośrednia konfrontacja z „Bigheadem” narazi go na detaliczne, wyjątkowo graficzne opisy brutalnych gwałtów, seksualnych tortur i morderstw, a bryzgające wszędzie krew, sperma i inne płyy ustrojowe podnoszą często treść żołądkową. Signum temporis - kiedyś za podobne opisy markiz De Sade siedział w Bastylii siedział, dziś Edward Lee jest uznanym i popularnym (nawet jeśli nieco „niszowym”) autorem.
Choć to nie do końca tak. Markiz w swych dziełach z powagą, zapałem i, można wręcz uznać, entuzjazmem opisywał świat bez Boga, opisywał ludzi, którzy pozbawieni wszelkich hamulców moralnych oddają się największym wybrykom, sekscesom i zbrodniom „na pohybel” dobru, moralności, wierze. W tym świecie ludzie są największymi potworami, demonami z przysłowiowego piekła rodem, a opisywane zbrodnie i koszmary mogą odbywać się naprawdę.
Edward Lee pisze z innym celem. W kolejnych, absurdalnych i ekstremalnych opisach do tego stopnia hiperbolizuje przemoc, że pozbawia ją jakichkolwiek elementów realności. Trochę w ten sposób drwi z całej pop-kultury, gloryfikującej seks i przemoc, pokazując zaszokowanym i zniesmaczonym krytykom i czytelnikom środkowy palec, a trochę też zwraca się do fanów horroru - „szukacie Cienia Na Dnie Świata? Ten Cień to nie żaden „tsalal” ! Prawdziwa „anima mundi to seks, flaki, krew, sperma i śmierć w męczarniach. Jak bonie dydy!”
Co jednak najistotniejsze, u Lee Piekło wcale nie jest przysłowiowe. Piekło istnieje, jego bramy są otwarte, wypuszczając na Ziemię Demony, a słabi ludzie są tyko igraszkami w ich rękach. Ed Lee staje się w „Bigheadzie” godnym następcą Clive Barkera, jego brutalnej, cielesnej prozy, pełnej seksu, przemocy i demonicznych istot spoza ziemskiej rzeczywistości.
Często w horrorze ekstremalnym drastyczne opisy są celem samym w sobie - ale nie u Lee! U niego stanowią one wyłącznie dodatek do fascynującej historii. Nawet gdyby je wszystkie wyciąć z „Bigheada” , nadal pozostałaby świetna opowieść - piekielny body horror w klimacie american gothic.
Bo też Lee ma kapitalne „czucie” gatunku. On bierze typowy rekwizyt, który w stu innych powieściach by mierził (opuszczony klasztor, tajemniczy pusty grób, itp.) i tak pisze, że się podoba, że straszy. Wyborne twisty końcowe!
Nie ma sensu skupiać się na postaciach, bo nie taka jest istota horroru ekstremalnego. Tutaj fabuła na naparzać bez trzymanki, od jump scare’a do jump scare;a, od makabry do makarby, od ekscesu do ekscesu. Niemniej warto zwróci uwagę na postać księdza. Przez długi czas to taki Ojciec Mateusz, czysty, wierny i prawy, bez mroku czy tajemnic. Wydaje się wręcz, że będzie on pozytywnym bohaterem powieści, tym, który Pokona Zło. No ale it’s a Ed Lee novel…(wiem, że było) i na koniec także w tym wątku Lee wytrze podłogę gębą czytelnika.
Warsztat literacki Eda Lee jest nienaganny. Lekko napisana powieść podczas lektury błyskawicznie znika w oczach, a fabuła pędzi przed siebie tak frapująco, że nie sposób się wręcz oderwać od czytania.
Be forewarned - „Bighead” jest tylko dla czytelników dorosłych, wytrzymałych, i dysponujących odpowiednią dawką najczarniejszego z humorów, niemniej to pozycja bez mała kanoniczna, taki „modern classic”. Jeśli zaczynać podróż w ekstremę, to trudno lepiej zacząć. Odważnym gorąco polecam, sam czekam następnych przygód z szalonym Edem. Ihaaaaa, jak bonie dydy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz