wtorek, 28 marca 2023

Mark Edwards Głusza 6/10

Bardzo sprawny, “filmowy” dreszczowiec, przypominająca twórczość Deana Koontza dobrze zaplanowana i dobrze napisana mieszanka gatunkowa horroru i thrillera. Czysta, bez głębszych wartości, rozrywka, wzorowo rozplanowana i zrealizowana.


+


Rozwiedziony mężczyzna chcąc poprawić relacje ze swą mieszkającą z matką nastoletnią córką zabiera ją na wakacje do położonego w lesie nad jeziorem ośrodka wypoczynkowego. Miejsce to typowa “głusza”, kilkanaście domków na leśnej polanie, praktycznie nie ma zasięgu internetowego, do pobliskiego miasteczka kilka kilometrów spaceru. Dziewczyna początkowo trochę marudzi (i tak jest delikatnie - wystarczy sobie wyobrazić współczesnego nastolatka, któremu tata proponuje 2 tygodnie offline, no pls…), ale wkrótce nastrój jej się poprawia, bo zaprzyjaźnia się z przystojnym synem małżeństwa z sąsiedniego domku. Wprawdzie z wakacyjnego romansu nici, chłopak bowiem okazuje się gejem, ale jest fajnym, wesołym i inteligentnym kompanem.


W trakcie rozmowy z sąsiadami tata dowiaduje się, że w miejscu, gdzie teraz działa ośrodek, 20 lat temu doszło do okrutnej zbrodni  - podczas nocnej schadzki została brutalnie zamordowana para opiekunów na obozie młodzieżowym. Podejrzany o morderstwo nastoletni fan norweskiego black metalu zniknął bez śladu, podobno uciekł do pobliskiej Kanady.


Podczas spaceru do miasteczka młodzi natykają się na parę dziwacznych, dość ponurych  lokalnych nastolatków, to bliźniaki - brat i siostra. Tubylcy omiatają turystów niechętnym wzrokiem,  chłopak, złapawszy na chwilę zasięg, publikuje na insta złośliwego posta na temat “dziury zabitej dechami”. To nie był, jak się okazało, najlepszy pomysł. Pod postem wkrótce pojawiają się dziesiątki rozwścieczonych lokalnych wpisów. Niektórzy komentujący posuwają się wręcz do zaowalowanych gróźb. Co gorsza, groźby te zdają się materializować w pozornie drobnych, ale niepokojących wydarzeniach na terenie obozu. Przed domkiem chłopaka ktoś podrzucił królika z poderżniętym gardłem, dziewczynie do łóżka wpuszczono mrówki, gubią się różne rzeczy. 


Zupełnie nieśmiesznie robi się, kiedy umiera jedna z wczasowiczek, której nieznany sprawca schował leki na serce, a samotnie wracająca wieczorem z miasteczka dziewczyna natrafia na trójkę dziwacznych postaci ze zwierzęcymi maskami na twarzach. Ojciec udaje się na skargę do recepcji, oczekując od właściciela, że “załatwi” sprawę w miasteczku, że zapewni wczasowiczom spokój i bezpieczeństwo. Okazuje się jednak, że ponure bliźniaki, najbardziej podejrzane o udział w sprawie, to jego dzieci…


Zbliża się wieczorne spotkanie obozowiczów przy grillu. Obok piwa i kiełbasek ma być również prelekcja na temat zbrodni sprzed lat, spotkanie z mężem jednej z ofiar. Tymczasem właścicielka księgarni z mieście, atrakcyjna kobieta, która wpadła (z wzajemnością) w oko bohaterowi, ostrzega go przed nieznanym niebezpieczeństwem i radzi natychmiast opuścić ośrodek… 


+


No, i to się nazywa rzetelne, solidne rzemiosło - sprawna, znakomicie się czytająca (spora zasługa świetnego, lekkiego przekładu Agata Suchocka) książka,  wzorowo rozplanowana i sprawnie poprowadzona, z dobrym pomysłem, zgrabną fabułą i ciekawymi bohaterami.


Leśny obóz i zbrodnia sprzed lat budzi natychmiastowe skojarzenia z “Piątkiem 13”, i do początkowo autor trochę surfuje na takich skojarzeniach, jednak wkrótce fabuła ostro zakręca i zmierza w odmiennym kierunku - zamiast prostego slashera pojawiają się neo-poganie i posthippisowskie, wiccańsko-szamansko-ekologiczne klimaty (nb. też potraktowane raczej lightowo, jedynie jako dosmaczacz akcji).


Jak na błahą, rozrywkową książkę, bardzo udanie odmalowane są postaci bohaterów. Budząca sympatię i uwagę czytelników córka, jej przyjaźń z równie sympatycznym synem sąsiadów, nieco dziwaczni lokalesi (dalekie echa wszelkich “Deliveranców” się pojawiają). 

Ale najlepiej wygląda sam Tata, nieco zgorzkniały dziennikarz muzyczny, dawna gwiazda zawodu, który na skutek rozwoju darmowych mediów elektronicznych traci kolejne etaty i zlecenia (rozważania nt. branży to efektowny wątek poboczny “Głuszy”). W tajemniczym morderstwie przed lat wietrzy szansę na ciekawy materiał (może dlatego zwleka z szybkim opuszczeniem wczasowiska, kiedy sytuacja gęstnieje). 


W połączeniu klimatu horroru z sensacyjną, ale pozbawioną elementów nadprzyrodzonych narracją Edwards uderzająco przypomina Deana Koontza - aż sprawdzałem w trakcie lektury, czy książek nie pomyliłem, stąd też fanom Koontza szczególniej polecam lekturę “Głuszy”.


Przy wszystkich plusach jest jednak jedno ALE - owszem, bawiłem się przy lekturze przednio, ale jednak strasznie lekka i błaha to zabawa, do tego dość przewidywalna i bez większego napięcia. Mocno brakuje powieści klimatu, ona jest “prawie że wesoła”, taka naprawdę lightweight, z powietrzem z wręcz humorem. Jasne, czyta się świetnie ale taka lekkość i “niestraszalność” to jednak wada - no bo w końcu mato być trzymający w napięciu thriller!


Generalnie - warto, czytanie “Głuszy” to czysta przyjemność i rozrywka z dreszczykiem. Finał sugeruje możliwość dalszego ciągu, ale nie wiem, czy historia warta jest kontynuacji.



PS.

Powieść to totalna Świeżynka, napisana w 2021 w trakcie covidowych lockdownów, - jest tak żwawa i sprawna, że tylko czekać ekranizacji.


PPS.

Dla tych,  którzy znają powieść Pawła Matei “Plama Światła”. “Głusza” porusza się na dość podobnym terytorium - obóz na odludziu, grupy szurów badających tajemnice, ale zgrabnie unika tych pułapek, w które wpadła powieść polskiego autora. Jest konkretny villain (a nawet cała grupa!), są trupy (a jak wiadomo nic tak nie ożywia akcji, jak kilka trupów), nawet wątek obyczajowy jest rozsądnie wyprowadzony (i to bez scen łóżkowych) :-)


czwartek, 23 marca 2023

Roland Topor Chimeryczny Lokator 10/10

Rozsławione filmem Polańskiego genialne połączenie klimatu prozy Franza Kafki, paranoicznego horroru spod znaku “Dziecka Rosemary” i czarnej groteski. Modern (no, nie taki znowu modern, książka powstała w 1964 roku…) weird fiction at it’s best.


+


Młody człowiek, niejaki Trelkovski (bez imienia) wynajmuje mieszkanie w paryskiej kamienicy. Jak się dowiedział, poprzednia lokatorka rzuciła się z okna w próbie samobójczej; w tej chwili leży w jednym ze szpitali - jeżeli umrze, będzie mógł bez przeszkód wejść na jej miejsce.


Podczas parapetówki w nowym lokum głośne rozmowy i śmiechy powodują skargi i interwencje sąsiadów. Mimo, że znajomych Trelkovskiego te upomnienia śmieszą i wręcz prowokują do dalszych ekscesów, sam lokator jest przerażony i zdenerwowany; obawia się wypowiedzenia umowy.

Po tej pierwszej imprezie nigdy już nikogo nie zaprasza, zachowuje się z uprzedzającą uprzejmością i zachowuje pełną ciszę - nawet nosi po domu ciche kapcie, by nie było słychać jego kroków.


Wkrótce Trelkovski staje się świadkiem różnych dziwnych i tajemniczych sytuacji. W toalecie, której okno jest naprzeciw jego, obserwuje nieznane, tajemnicze osoby, które nic nie robią, tylko wpatrują się przez długi czas w jego apartament. 

Trelkovski poznaje towarzystwo znajomych poprzedniej lokatorki, Simone, nawiązuje przelotny romans z jej przyjaciółką Stellą. Zaczyna też przejmować jej zwyczaje. Zaczyna się od tych papuci, potem dochodzi lektura książek historycznych Simone a nawet jej zwyczaje śniadaniowe - czekolada, dwie kanapki i gitanesy bez filtra (uuuu, ostro!).


Kiedy pewnego dnia mężczyzna łapie się na tym, że zaczyna się przebierać w kobiecy strój - nagle przenika go zrozumienie Złowrogiego Spisku - wszyscy mieszkańcy kamienicy chcą do wcielić w zmarłą Simone i tak samo ja ją, doprowadzić do samobójstwa! Decyduje się na ucieczkę  - jedyną jej możliwość oferuje mu mieszkanie Stelli. 


Ale paranoja to silny przeciwnik - kto zagwarantuje, że kochanka nie działa w zmowie ze złowrogimi Sąsiadami?…


+


GENIALNE! Po prostu genialne! 

“Chimeryczny Lokator” to taki “Kafka na sterydach”. Rodowód kafkowski jest oczywisty - Trelkovski to wypisz wymaluj bohater prozy Kafki, neurotyczny, wycofany, przerażony otaczającym go światem, gotów przed każdym zagrożeniem kryć się w dowolnej mysiej dziurze. Ale Topor nie poprzestaje na  kreacji zahukanej ofiary, on osadza tę postać w koszmarnym otoczeniu rodem z literatury grozy. Zdumiewające (zważywszy na rok powstania) jak bardzo podobny jest “Lokator” do “Dziecka Rosemary”.


Pomijając wątek satanistyczny - ramy fabularne obu powieści są praktycznie takie same. Samotna ofiara w ponurym budynku wypełnionym tajemniczymi sąsiadami, narastające w niej przekonanie o wszechobecnym Spisku, o śmiertelnym zagrożeniu. Nawet całe sytuacje się powtarzają! Tak, jak uciekała Rosemary, tak i ucieka Trelkovski, tak, jak została ona pojmana a potem oszołomiona i przewieziona z powrotem do domu, tak samo  jest przewożony i on. Jak ona ostatnim wysiłkiem się wyrwała, tak wyrywa się i on. Do tego jeszcze Państwo Zy wyraźna zapowiedź, odpowiednik małżeństwa Castavetów. No nie wiem, czy Levin przypadkiem nie przeczytał małej francuskiej książeczki…:-). W sumie nic dziwnego, że Polański sięgnął po obie powieści i  zamienił je na filmowe arcydzieła.


“Lokator” musiał jednak szukać (z przyczyn oczywistych) innego niż “Rosemary” zakończenia - i znalazł go! Kończące powieść “zwidy” Trelkovskiego, jego koszmarne wizje na podwórzu, zapierają dech w piersiach swym surrealistycznym rozmachem, a finałowa pętla fabularna to najlepszej próby weird.



Jeśli chodzi styl narracji, to także w tym elemencie Topor jest bardzo bliski Levinowi, a odległy od, powiedzmy, Kinga czy Simmonsa. Pisze minimalistycznie, oszczędnie, każde zdanie jest przemyślane, ma swe zadanie do wypełnienia, nie ma żadnej waty ani zbędnych słów. Hemingway byłby pochwalił for sure.


“Lokator” to powieść jednej postaci  - w jej centrum jest neurotyczny, wciąż przerażony Trelkovski. Cała reszta akcji to jakby transmisja jego wyobrażeń, do tego stopnia, że nie możemy być pewni nawet istnienia innych osób - one istnieją tyko w świecie emocji i strachów samego Trelkovskiego.



Powieść Topora to surrealistyczny horror, ale jest on podszyty dużą dawką czarnej groteski, bywa, że czytelnik, mimo narastającego niepokoju czy strachu parsknie śmiechem (Trelkovski rozrzucający stolec przed własnymi drzwiami by odsunąć od siebie podejrzenia).


“Chimeryczny lokator” czasami jest pomijany w zestawieniach “best horrors of all time”, ale to wyłącznie przez panujący tam dyktat anglosaski), bo to jest obłędnie dobra historia, jednocześnie artystyczny weird i gatunkowy horror z jego najbardziej dusznej, paranoicznej gałęzi. Absolutny must read dla fanów horroru.


PS.

Zważywszy na fabułę nic w tym dziwnego, że Roman Polański sięgnął po “Chimerycznego Lokatora” - to jest prawie jak remake “Dziecka Rosemary”.. Przy czym jedna uwaga - jego dzieło jest, jak to u niego, wybitne, to wspaniały kinowy horror, ale jednak nieco spłycone wobec literackiego oryginału. To spłycenie dotyczy postacie samego Trelkovskiego. Polański autobiograficznie uwypuklił jego emigranckie pochodzenie (jest przybyszem z Polski), co jeszcze bardziej uwypukla fakt, że Reżyser sam siebie obsadził w roli Trelkovskiego. W powieści pochodzenie bohatera nie miało większego znaczenia fabularnego (a sam Trelkovski policjantowi tłumaczy, że to nazwisko rosyjskie). 

Stąd też narastająca paranoja jest paranoją przybysza wobec obcego mu “zagranicznego” świata - to nieco inny wektor niż uniwersalna w znaczenia powieść Topora. W ogóle można podejrzewać, że kręcąc ”Lokatora” chciał Polański dodać sobie nieco animuszu po skandalu z Samanthą Geimer i ucieczce z USA (na zasadzie, “czego ode mnie chcesz, straszny Świecie Zachodu, jak ja jestem biedny miś Jogibabu ze wschodniej Europy”). Niemniej dzisiaj to właśnie jego film jest głównym przyczynkiem dla  którego pamiętana jest świetna powieść Topora.


PPS.

Fani “Lokatora” powinni sięgnąć po zbiór Szymona Majcherowicza “Otwieram Oczy”, w którym zamieszczone jest opowiadanie “Sąsiadka” (w sumie niewiele krótsze on niewielkiej książeczki Topora) - to oczywiście inna historia, ale klimat  upiornego bloku/kamienicy, potworne relacje międzysąsiedzkie i narastająca paranoja czynią te dwa teksty nieco pokrewnymi. No i książka Majcherowicza jest równie dobrze, lekko, napisana!

poniedziałek, 20 marca 2023

Thomas Tryon Ten Drugi 9/10

Zanim cokolwiek napiszę na temat “The Other” :


! SPOILER WARNING !


To tak na wszelki wypadek, “Ten Drugi” bowiem jest powieścią z twistem ( i to twistem co się zowie), jakiekolwiek omówienia jej treści i fabuły mogą, nawet mimowolnie, przedwcześnie naprowadzić przyszłego czytelnika na trop, zatem ci, którzy czytać będziecie dalej - BE FOREWARNED.

(PS. Nie żeby ten twist miał być dla czytelnika świadomego konwencji i funkcjonujących taktyk narracyjnych aż tak zaskakujący. Ja np. byłem “w domu” już na wysokości 40 z 320 stron, zresztą sam Tryon nie fetyszyzował elementu zaskoczenia, podając rozwiązanie  już  w 2/3 opowieści).


A JAK KTOŚ SIĘ NIE BOI,  TO JERAZ DO KSIĄŻKI :


Literacki debiut znanego wcześniej hollywoodzkiego aktora Thomasa Tryona “Ten Drugi” to horror wybitny, niesamowicie wymyślony i poprowadzony, z niezwykłymi bohaterami, niezwykłą konstrukcją, powieść fascynująca i autentycznie przerażająca, z każdą stroną coraz bardziej mroczna, aż do naprawdę upiornego finału w stylu Grand Guignol - obok “Dziecka Rosemary” i “Egzorcysty” trzeci superpopularny blockbuster sprzedażowy, stający u podstawy “złotej ery horroru”.


+


Bliźniaki Niles i Holland Perry spędzają wakacyjne dni na farmie w małym miasteczku Pequot Landing. Niles jest grzeczny i miły, Holland bardziej zbuntowany - chodzący własnymi ścieżkami. Co jeden spsoci, to drugi stara się naprawić czy załagodzić. Niemniej bliźniaki, jak to bliźniaki, zawsze za sobą murem.

Chłopcy zawsze bawią się w samotności. Na początku powieści towarzyszy im wprawdzie kuzyn Russell, ale wkrótce ginie on w nieszczęśliwym wypadku. 


Domostwo Perrych w ogóle nie należy do zbyt szczęśliwych. Kilka miesięcy wcześniej w innym, równie nieszczęśliwym wypadku, wpadając do głębokiej piwnicy na jabłka, zabił się ich ojciec. Ta tragedia zrujnowała psychikę matki - kobieta samotnie mieszka na piętrze domu, gdzie pogrąża się w alkoholiźmie i otępieniu.


Główną opiekunką nastolatków jest ich ukochana babcia, Ada. Żywa, jeszcze całkiem młoda kobieta ma świetny kontakt z chłopakami, potrafi ich wysłuchać, opowiada ciekawe historie z carskiej Rosji (jest Rosjanką która uciekła do USA przed rewolucją). Uczy też ich ciekawej zabawy - wstępowania w inny przedmiot, zwierzę lub osobę (to jedyny potencjalnie nadnaturalny wątek w “The Other”).


Pewnego dnia chłopcy odwiedzają objazdowy cyrk, “carnival”, gdzie oglądają m.in. chińskiego prestidigitatora (uwagę Hollanda przyciąga też makabryczny słój z pływającym w nim martwym niemowlakiem). Postanawiają na rodzinne święto odtworzyć jedną ze sztuczek magika; “bazą” bliźniaków, gdzie szykują się do przedstawienia jest wspomniana piwnica na jabłka.


Nieszczęścia jakby nie chcą opuścić okolicy domu Perry. Pszczoła żądli uczuloną na jej jad ciotkę, a ciężka reakcja alergiczna zmienia ją w kalekę, na zawał serca umiera nagle mieszkająca w sąsiedztwie starsza pani a pijana matka pewnego dnia spada ze schodów i zmienia się w uwięzione na wózku inwalidzkim warzywo. Wszystko to są oczywiście wyłącznie straszne zbiegi okoliczności i tragedie, babkę Adę zaczyna jednak coraz częściej coś zastanawiać i niepokoić…


Na nadchodzący zjazd rodzinny do domu przyjeżdża przyrodnia siostra bliźniaków wraz z mężem i nowo narodzonym dzieckiem. Szczęśliwy Niles bawi się i opiekuje malutką, ale Holland  jest coraz bardziej ponury…


+


“Strzeż się, gdy wściekły pies się czai, bo jak się czai to w końcu ugryzie. A jak ugryzie raz, to zrobi to znowu”.


Ten powracający w powieści cytat, rosyjskie powiedzenie (pal sześć czy prawdziwe, czy wymyślone przez Tryona) to esencja, sedno, mrocznej, dusznej, przerażającej powieści Tryona, to, można by rzec, “streszczenie” jej fabuły. 

Tryonowski “wściekły pies” długo się czai, powieść, mimo szybkiego “pierwszego trupa” to prawdziwy slowburner - akcja rozwija się naprawdę spokojnie, a napięcie, mimo że od obecne od samego początku, narasta powoli i w początkowych stadiach chwilami ma się wrażenie, że “The Other” to jeszcze jedna młodzieżowa opowieść przygodowa o “chłopięcych latach” (jak u Bradbury’ego, McCammona, Kinga czy Simmonsa). 

Ale to zmyłka, tutaj nie ma żadnej nostalgii, żadnej magii dzieciństwa, żadnego  przygodami sentymentu.  “Temu Drugiemu” jest dużo bliżej do “Psychozy”,i to takiej “Psychozy” doładowanej na maxa czernią i mrokiem. Przy czym punkt wyjścia historii, jakby nie był oryginalnie podany, stanowi w pewnym sensie grozowy archetyp gatunkowy sięgający aż do “Williama Wilsona” Edgara Allana Poe. Mrok drzemiący w duszy człowieka, studium obłędu/opętania (ruska magia?), studium rozdwojenia jaźni i klasyczne dla całego gatunku pytanie “unde malum” - skąd zło? 


Tak,  jak początkowo napięcie “kapie” po kropelce, tak w końcowych fragmentach następuje prawdziwy wylew, eksplozja koszmaru, niczym czarna wrząca smoła (albo benzyna.)… Makabra ściga makabrę a finałowy Grand Guignol szokuje dziś. To naprawdę przerażające sceny - o intensywności rzadkiej w blockbusterowej, eleganckiej grozie.


Znakomite są postaci z powieści - bliźniaki Perry, babka Ada Vedrenya, matka, gderające ciotki i wujkowie, ponury, tragany wyrzutami sumienia włoski robotnik rolny - widać, że Tryon ma świetną rękę do kreacji swych bohaterów  


Styl Tryona jest bardzo oryginalny, chwilami poetycki chwilami jakby szalony (odający stan umysłu bohaterów?), w każdym razie różny od rzeczowej, reporterskiej precyzji prozy Kinga, Iry Levina (Grady Hendrix kontrastując “The Other” z “Dzieckiem Rosemary” określa styl “Drugiego” jako “overwritten” - przesadzony). Bywa, że lektura, zwłaszcza na początku  powieści, chwilami trochę męczy, ale ani chwili nie nudzi, narastający ze strony na stronę niepokój nie pozwana na to!. Za to jak już w pewnej chwili narracja łapie rytm, to jest niczym Lokomotywa u Tuwima, coraz szybsza, coraz straszniejsza, a w finale  pędzi już na złamanie karku. 

Precyzja konstrukcji fabuły zachwyca - każdy, nawet najdrobniejszy wątek jest do czegoś potrzebny i w pewnym  momencie zaskoczy na swoje miejsce, doprowadzić do kapitalnego, ponurego niczym finał filmowego “Harry Angela” zakończenia!


“The Other” to Arcy-horror, niesłusznie latami pomijana kanoniczna pozycja na mapie światowej grozy. Absolutna jazda obowiązkowa dla każdego fana. Vesperu - dobrześ to zrobił!



PS.

Chuck Palahniuk przy “Fight Clubie” musiał się w “Tym Drugim” zaczytywać…


PPS.

Don’t judge book by it’s cover, ale nie sposób nie pochwalić świetnej roboty, jaką przy okładce oraz ilustracjach wykonał Krzysztof Wroński. Vesper miał z tym kłopoty - jego możliwości graficzne nie oddawały pracy grafików (vide koszmarne bohomazy z “Poławiacza”) - tym większy plus, że Wroński znalazł formułę pozwalającą mu precyzyjnie oddać kluczowe momenty powieści 


poniedziałek, 13 marca 2023

Dean R. Koontz Intensywność 7/10

Znakomity, trzymający w napięciu, wzorowo wymyślony i poprowadzony thriller, o fabularnej  (nomen omen) “intensywności” bliskiej powieściom grozy (czyli w sumie gatunek typowy dla twórczości dla Deana R. Koontza). Genialny pageturner, którego lekturę ciężko przerwać choćby na chwilę.


+


Powieść zaczyna się niczym kopnięcie z półobrotu Chucka Norrisa, zanim czytelnik się rozsiądzie, zanim zacznie sobie sytuację obrazować, bohaterów poznawać, zaczyna się Rzeź…


Studentka psychologii, Chyna Shephard przybywa wraz ze swą przyjaciółką Laurą do domu jej rodziców w Napa Valley. W nocy następuje koszmar -  do domu wdziera się tajemniczy morderca, który zabija wszystkich  domowników z wyjątkiem Laury, którą gwałci i porywa do swego kampera.

Chynie udaje się umknąć uwadze zabójcy - najwyraźniej nie wiedział on nic o gościu. Widząc, jak psychopata zabiera z domu udręczoną Laurę, dziewczyna postanawia pomóc przyjaciółce i zakrada się do kampera. Kiedy jednak zabójca w kolejnym akcie okrucieństwa zabija Laurę, i natychmiast rusza w podróż,   zamknięta w tyle pojazdu Chyna wpada w śmiertelną pułapkę…


Kiedy pojazd dociera do stacji benzynowej, dziewczynie udaje się uciec i schować za szafką. Zbrodniarz jednak jest wciąż w morderczym szale - zabija obu pracowników stacji, przed śmiercią chwaląc się im zdjęciem porwanej i więzionej przez siebie nastolatki. Kiedy odjeżdża, Chyna zostaje sama, z trupami pomordowanych i wspomnieniem twarzy udręczonej dziewczynki, którą podejrzała…


Tu trzeba powiedzieć parę słów powiedzieć o dzieciństwie naszej bohaterki. Nie było ono usłane różami, oj nie. Mała Chyna byłą wychowywana samotnie przez psychopatyczną matkę, alkoholiczkę i antysystemową “rewolucjonistkę” trzymającą wciąż z jakimiś ultra-przemocowymi, gotowymi do mordowania buntownikami przeciw systemowi. Dziewczynka była seksualnie molestowana, była też świadkiem morderstwa. Te traumatyczne przeżycia wypływają teraz z pamięci na widok zdjęcia porwanej przez mordercę nastolatki. Chyba uznaje, że nie może jej porzucić w takiej sytuacji, uznaje też, że poinformowanie policji doprowadzi do tego, że zdesperowany zbrodniarz ją zamorduje, rusza zatem, biorąc samochód i rewolwer jednego z zabitych pracowników…..w pościg (sic!)

Zbrodniarz jednak nie od tego jest sprytnym psychopatą, żeby prędzej czy później nie zorientować się, że jakaś nawiedzona laska jedzie jego śladem…..


+


Jest takie powiedzenie angielskie - “bite off more than you can chew”. To właśnie czyli “ugryzienie więcej, niż da się przełknąć” przytrafia się szwarccharakterowi “Intensywności”, seryjnemu mordercy Edglerowi Vossowi (cóż to jest za kreacja!), kiedy decyduje się na porwanie panny Chyny Shepherd.

Edgler Voss to jest taki skjorvensen,  że przy nim Szczerbata Wróżka z Czerwonego Smoka zaczyna budzić sympatię - ten typ jest niczym Ramsay Bolton albo Jeoffrey Baratheon z GoT - to jest bohater, którego czytelnik kocha nienawidzić. On po prostu MUSI zdechnąć w mękach  - inne wyjście nie wchodzi w rachubę. Mamy tutaj do czynienia z pewną formułą gatunkową, która musi zostać wypełniona, a Dean R. Koontz jest znakomitym rzemieślnikiem i doskonale zna wszystkie zasady i prawidła, jakimi się ta formuła rządzi, więc sprawnie, trzymając czytelnika w napięciu, prowadzi pewną ręką z punktu a do punktu b tak, by każdy czuł się zafascynowany, przejęty i na koniec zadowolony. Naprawdę czapki z głów za przejrzystość i precyzję, z jaką Koontz pisze. Wszystkie wydarzenia są tu przemyślane, starannie, z detalami opisane, trzymają w napięciu na krawędzi stołka do końca książki. Git majonez.


To, jak się “Intensywność” skończy jest zupełnie jasne po jej pierwszych, powiedzmy, 50 stronach. Mamy do czynienia z sytuacją niczym w westernie - gdzie po licznych przygodach bohaterska panna Chyna Shepherd stanie do finałowego pojedynku z głównym Złolem i, nie szczędząc wysiłków, da paskudnikowi do wiwatu. Czytamy zatem głównie po to, by dowiedzieć się, jak sobie dzielna bohaterka poradzi z wszelkimi przeciwnościami. A jako że z kolei Chyna z miejsca budzi sympatię i współczucie czytających, jak jest, że taka dobra, humanistyczna i zdeterminowana osoba poradzi sobie w każdej sytuacji. (Tak, postaci dwojga antagonistów wyszły Koontzowi po prostu genialnie. Tak, jak Chynę się uwielbia, to się Vossa nienawidzi.)



OK, może nie jest “Intensywność” thrillerem najbardziej zaskakującym - żadnych znaczących twistów fabularnych tutaj czytelnik nie uświadczy (choć jest jedna efektowna wolta w finale). Z ciekawostek - widać w drugiej części fabuły pewne podobieństwa do …. kingowskiej ”Gry Geralda” (!). Nie chcę nadto spojlerować fabuły, ale w pewnym, momencie Chyna będzie musiała, podobnie jak bohaterka Kinga, mocno sięgnąć wspomnieć swego traumatycznego dzieciństwa, by tam znaleźć siły do i poradzić sobie w kryzysowej sytuacji. 


Nie, żeby się obyło całkiem bez wad (Koontz nie jest jednak Kingiem). 

Przede wszystkim  - jeeeronie, ależ ten facet to jest ględa! On ględzi, ględzi, ględzi i jeszcze raz ględzi! I nie rzecz w tym, że to powieść “za długa”. To nie to, nie takie kobyły rzeczony King pisuje. Niemniej King dorzuciłby do powieści kilka wątków pobocznych, dodatkowe osoby (i ich życiorysy), historię Napa Valley, lokalne wierzenia, spowodowałby, że w powieści więcej by się działo.  Tymczasem u Koontza wszystko idzie jak po fabularnym, prostym sznurku, a pompuje on kolejne akapity setkami zbędnych słów, rozstrząsa wciąż i wciąż dawno już opisane zagadnienia. Nie jest to bardzo ciężkie do zniesienia, ale nieco jednak końcową ocenę obniża. 


Wydaje się również, że główny motyw fabularny jest chyba o jeden most za daleko. Z całą sympatią i uznaniem dla bohaterstwa Chyny, trzeba bardzo mocno zawiesić swą niewiarę, by uwierzyć, że przypadkowa dziewczyna, zamiast pobiec na policję szlochając ze szczęścia i szoku,  ruszy w pogoń za seryjnym mordercą rodem z najgorszych koszmarów. Koontz, wydaje się, zdaje sobie sprawę z tej szarży i całą powieść stara się czytelników (i samego siebie ) przekonać  (aż za dużo tych flashbacków z dzieciństwa) ale niecdo końca mu się to udaje.


No i ten finałowy zrzut cukru…uch, się mdło robi, jak Tytusowi na cukrowej górze w cukrowni (to dla starszych czytelników, którzy pamiętają PRLowskie komiksy).


Niemniej to są w sumie drobne rzeczy - “Intensywność” to kapitalna powieść, znakomity thriller który nie pozwoli się odłożyć na półkę przed zakończeniem lektury. Instant classic - fani horroru - bardzo warto.


PS.

W roku 2003 roku sensację wzbudził rewelacyjny francuski film “Haute Tension” (Blady Strach) wyreżyserowany przez Alexandre Aja.  No fajnie, tyle, że jest to “piracka” EKRANIZACJA “Intensywności” do której się nikt z twórców ni słowem nie przyznał! No zonk! Początek jest szokująco tożsamy - dwie dziewczyny, dom rodziców, seryjny morderca on the rampage, bohaterka która wskakuje do jego pojazdu, stacja benzynowa -, poszczególne sceny są praktycznie takie same! No, panie Aja nieładnie…

Owszem, wspaniałe Haute Tension koniec końców różni od koontzowego oryginału - Francuzi postanowili zerwać ze schematyczną fabułą i poszli na twistowego maxa (a ich twist to już jest autentico klasyk), niemniej wcześniej skorzystali z koronkowej, rzemieślniczej roboty Koontza aż zanadto, słowem się o niej nie zająkując.

Koontz zachował się elegancko i jakichś lawsuitów chyba nie składał (miałby duże szanse powodzenia), sam film jednak skrytykował za zbytnią brytalność  (Haute Tension to naprawdę jeden z mocniejszych kinowych gorefestów). Mimo nagannego zachowania Aja film bardzo polecam, jest naprawdę znakomity. 


PPS.

Jest też legitna kinowa wersja “Intensity”, z roku 1997. Warto dać szansę.


piątek, 3 marca 2023

Brian Lumley Nekroskop IV - Mowa Umarłych

W czwartym tomie wampirzej sagi Brian Lumley szczęśliwie porzuca liche dark fantasy i, podobnie jak w to było w pierwszych dwu Nekroskopach -  serwuje czytelnikom zgrabną mieszankę szpiegowskiej sensacji i pulpowego horroru.


+


W górach Transylwanii stoi zrujnowany, upiorny zamek rodu Ferenczy. Uwięziony głęboko w lochach żyje tam przeklętym nie-życiem kolejny wampir - Janosz. Podtrzymuje on swą wampirzą egzystencję wypijając co jakiś czas krew ze składanej mu dobrowolnie cygańskiej ofiary - ale tak naprawdę czeka na przybycie swego następcy, którego pozna po charakterystycznej rodowej wadzie fizycznej -  3 palcach u ręki.


Pewnego razu przybywa w  góry trójka amerykańskich turystów - poszukiwaczy przygód, badaczy zapadłych nawiedzonych  zamczysk. Jednym z nich jest cygański uciekinier z Rumunii. Właśnie on ma trzy palce u dłoni… no i już wiadomo, czym skończy się wyprawa ciekawskich Amerykanów do ruin zamczyska Ferenczych… Tak jest - JosephCurwen  Janosz Ferenczy is back!


Ożywiony wampir  postanawia się odnaleźć w realiach lat 80tych XX wieku i ze swymi pieniędzmi wchodzi w różne szemrane interesy. Ostatecznie zostaje przemytnikiem narkotyków i wykorzystując swe wampirze moce siłą przejmuje władzę w gangu mającym siedzibę na greckiej wyspie Rodos. Trzeba trafu, że przemytników tych śledzi  znana czytelnikom z poprzednich części brytyjska agencja kontrwywiadowcza INTESP…


Potem jest jak w pierwszym Bondzie, „Dr. No” - agenci giną bez śladu bądź też wpadają w obłęd, INTESP wysłać zatem musi swojego superagenta - Harry Keogha. No i tu jest problem - po wydarzeniach z 3 części Nekroskopa (w której Keogh zwalczał wampiry w ich świecie, w odmiennym od ludzkiego wymiarze)  Keogh traci swe moce nekroskopa i nie potrafi już rozmawiać z umarłymi! A tu jak na złość ruski rogue agent postanawia pomścić krzywdy wyrządzone przez Harry’ego Związkowi Sowieckiemu w poprzednich tomach i nasyła na niego zabójcę… Ostatnim wysiłkiem woli Harry’emu udaje się wezwać na pomoc dwa zaprzyjaźnione zombiaki które jakoś ratują eks-nekroskopa, ale generalnie nasz bohater jest całkowicie pozbawiony mocy. No to co z niego za super-agent i jak pomoże INTESP w aferze na Rodos?

Jedynym, który w snach potrafi do niego dotrzeć i obiecać pomoc jest…..nieświętej pamięci Faethor Ferenczy - praojciec wampirzego rodu. Nienawidzi on swego ziemskiego syna Janosza (łobuz uwiódł mu swego czasu małżonkę - na podobę polskiego filmu „Magnat”) i dyszy żądzą zemsty.  Harry zawiera ryzykowny układ z wampirem, po czym wraz z drużyną wyrusza na Rodos zmierzyć się z siłami złowrogiego Janosza….


+


Generalnie powrót do action-horroru posłużył serii Nekroskop, nie znaczy to jednak, że IV część sagi jest pozbawiona wad. Lumley to pisarz warsztatowo kiepski i nie zawsze jego sztywne pióro nadąża za ciekawym konceptem, nawet jak opisywane są ciekawe wydarzenia, to i tak czytelnik, bywa, się zdrowo męczy lekturą.


O ile energiczny prolog każdemu fanowi zdrowej pulpy się powinien spodobać, to potem tempo na długi okres mocno siada. W ogóle pierwsza część powieści, koncentrująca się na pozbawionym swych mocy Harrym momentami  przynudza.  Nieustanne biadolenie nad sobą irytuje, bezbarwność i nijakość postaci głównego bohatera zniechęca, a cała ruska operacja zgładzenia Nekroskopa nie bardzo przekonuje.

Na szczęście  powieść łapie odpowiedni flow, jak już ekipa łowców wampirów trafia na Rodos. Tam dzieje się dużo, są jump scare’y, jest makabra, jest dużo akcji bezpośredniej. 


Harry - jest nieodmiennie śmiertelnie nudny, reszta pozytywnych postaci zupełnie  “wymiennych”, bez żadnego znaczenia dla czytelnika, zatem ponownie w serii to Złole skupiają na sobie uwagę! Kolejny przedstawiciel upiornego rodu Ferenczych, kolejny udany, na dodatek otoczony wiernymi minionami, a w tle czai się  jeszcze knujący na potęgę Faethor (tak, wiem, że martwy od dawna, ale czyż nie jest talentem Nekroskopa rozmowa z…umarłymi ? No właśnie…).


Dodatkowe kudosy za eleganckie ukłony w kierunku H.P. Lovecrafta. Nad Nekroskopem IV unosi się cień „Przypadku Charlesa Dextera Warda”. W samej fabule wprost przywołany jest, jako jeden z rezydentów zamku Ferenczy, znany z powieści Mistrza z Providence amerykański mag Hutchison (można sobie u Howarda znaleźć akapit o “wysadzonym zamku w Europie) a przede wszystkim sam pomysł na powieść oparty jest wprost na “Dexterze Wardzie” Janosz Ferenczy powraca  - niczym Joseph Curwen - w  ciele swego dalekiego potomka.

To sum up -  “Nekroskop IV” mimo pewnych wad (głównie drewnianego stylu) dobrze się broni po latach - fani wampirów i fani dobrego pulpowego horroru ejtisowego będą zadowoleni.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...