niedziela, 21 czerwca 2020

Joseph Sheridan Le Fanu W Ciemnym Zwierciadle 7/10

 Joseph Sheridan Le Fanu                              


W Ciemnym Zwierciadle       7/10 


(Carmilla i Prześladowca - 10/10)


Zbiór opowiadań niesamowitych irlandzkiego autora Josepha Sheridana Le Fanu, zawierający m.in. sławną „Carmillę” - arcydzieło wampirycznej grozy, zapowiadające i wyprzedzające fabularne pomysły znane z „Draculi”. Już sama ta minipowieść (jest bowiem „Carmilla” całkiem słusznych rozmiarów; Anglosasi nazywają to „novella”) wystarcza do tego, by uznać „Ciemne Zwierciadło” za kanon literatury grozy,  a jest w tym zestawieniu jeszcze więcej pereł literackiego horroru.


Ale na początek historia przeklętych Karnsteinów :


Styria (środkowa Austria). Córka pewnego posiadacza ziemskiego jest zmartwiona - zapowiadana od dawna wizyta zaprzyjaźnionego sąsiada i jego młodej siostrzenicy nie dochodzi do skutku; jak wieści niosą, młoda dziewczyna zmarła nagle na skutek nieznanej choroby. Obok smutku pojawia się zawód - panna spodziewała się że towarzystwo rówieśnicy pozwoli jej pokonać nudę codziennego życia na zamku.


Szczęśliwym przypadkiem wkrótce pojawia się szczególne zastępstwo. Przejeżdżająca w pobliżu zamku kareta ulega wypadkowi - podróżująca nim starsza dama wnet podąża dalej w pilnej a tajnej misji, natomiast jej kontuzjowana w wypadku córka pozostaje w posiadłości.


Dziewczęta bardzo się ze sobą zaprzyjaźniają, można wręcz mówić o fizycznej fascynacji (będę oględny niczym Le Fanu…). Tymczasem w okolicy wybucha tajemnicza choroba, która pozbawia życia młode dziewczęta.


Wkrótce słabnąć zaczyna również dziedziczka…


+


H.P. Lovecraft, lekceważąc nieco w swym (skądinąd znakomitym „Nadnaturalnym Horrorze W Literaturze) dorobek Josepha Sheridana Le Fanu musiał nie znać „Carmilli”. Opowieść to bowiem absolutnie doskonała i absolutnie przerażająca. Atmosfera grozy narasta ze strony na stronę, mimo faktu, że najbardziej szokujące momenty zachowane są na sam koniec opowieści (polowanie na wampira, mgły i całuny, krwawa kąpiel Carmilli, kołek i obcięcie głowy).


Rewelacyjnie poprowadzone jest w opowiadaniu połączenie „amor e morte” - miłości i śmierci. Carmilla jest tyleż tajemnicza, niebezpieczna i złowroga, co piękna, namiętna i budząca pożądanie u bohaterki. Tak ! U bohaterki,  Le Fanu bowiem w swej historii wprowadził do dziś hiper-popularny i popkulturowo błyskotliwy motyw „lesbijskiego wampira” (niech dyskretna elegancja Le Fanu nikogo nie zwiedzie, erotyczny charakter związku obu dziewcząt nie ulega wątpliwości - pewnie stąd to lekkie „obrzydzenie” towarzyszące pożądaniu narratorki).


„Carmilla” ma porównywalny ze, skądinąd inspirowanym przez nią „Draculą” Stokera, wpływ na obecną popkulturę i obraz kobiecego wampira. Erotyczny związek wampira z ofiarami (jakże inny od zwierzęcego, zaspokajającego głód wampiryzmu w takim np. „Miasteczku Salem”), przeklęty przed wiekami ród (klan) „, łowcy wampirów - tego rodzaju elementy modne są w prozie wampirycznej do dziś. Absolutny kanon literackiej grozy.


+


Nie tylko „Carmilla” zasługuje na wyróżnienie w „Ciemnym Zwierciadle”. Bardzo udane momenty grozy zawierają również trzy podobne do siebie opowiadania, z różnych perspektyw opisujące ten sam motyw - winy przeszłości/wyrzuty sumienia, które poprzez różne  nadnaturalne manifestacje dręczą bohaterów. I tak w „Zielonej Herbacie” będzie to wizja upiornej małpy doprowadzającej do obłędu pewnego duchownego, a w „Sędzim Harbottle” duch niesprawiedliwie skazanego żądać  będzie sprawiedliwości od odpowiedzialnego za jego nieszczęście tytułowego sędziego.


Najdoskonalej i najbardziej mrocznie motyw zemsty zagra w opowiadaniu „Prześladowca”. Akcja dzieje się w Dublinie, gdzie, po służbie na morzu pewien oficer planuje wstąpienie w związek małżeński. Jego szczęściu staje na przeszkodzie tajemniczy „obserwator”, dziwna postać tropiąca go nocami, pojawiająca się również publicznie pod postacią rozwścieczonego, zarzucającego kapitanowi różne nieprawości z okresu służby, karła. Co gorsza, oficer wydaje się rozpoznawać swego prześladowcę…


Ostatnie opowiadanie zbioru - „Pokój w Gospodzie Dragon Volant” jest najdłuższe, ale, niestety, jednocześnie najmniej udane. To pozbawiona elementów fantastycznych, rozwlekła i długimi momentami nudząca opowieść o przygodach młodego angielskiego awanturnika, który w poszukiwaniu karcianej fortuny wyruszył do Paryża. Na swej drodze napotka on mrocznego starego hrabiego z piękną, młodą żoną (w której się natychmiast zakocha), pomocnego markiza - przewodnika po paryskim towarzystwie, oficera policji na tropie szajki oszustów i tytułowy pokój w gospodzie, cieszący się złą sławą (kilku poprzednich jego lokatorów znikło bez śladu). Czyta się generalnie miło i bez większego bólu, ale jednak jest to mocna ramota.


Najgorzej zaś wypada „opowieść ramowa”. Próba spięcia wszystkich opowiadań klamrą „duchowego lekarza” (z którego to jakoby notatnika wypisane są poszczególne opowieści) jest wyjątkowo nieudana, drętwa i męcząca pseudo-naukowym bełkotem. Szczerze radzę w ogóle pominąć wszystkie fragmenty „doktora Hesseliusa” i od razu czytać kolejne historie.


PS.

Kamyk do ogródka tłumacza. Niestety, nie jest to przekład najlepszy. Momentami wręcz ciężko odnaleźć sens czytanego zdania (chyba też redakcja trochę przyspała). Nie jestem upierdliwcem i nie będę jak nauczyciel „wężykiem” podkreślał co bardziej nieudanych fragmentów, ale porównanie tej wersji z tłumaczeniami jeszcze z czasów PRL (Zielona Herbata, Obserwator, Carmilla) nie pozostawia złudzeń, że dawniejsze przekłady są o wiele lepsze i przyjaźniejsze w lekturze. Już pominę istotne błędy rzeczowe (prześladowca nie chorował na żaden „szczękościsk” a na tężca !)


PPS.

„ Carmilla” była ekranizowana wielokrotnie. Godne polecenia są „Vampyr” Dreyera (z roku 1930) i szalona, drapieżnie feministyczna hiszpańska adaptacja „Panna Młoda Splamiona Krwią” (La Novia Ensangrentada - Blood Spattered Bride, z roku 1972). Najwierniejszy wobec oryginału jest Hammerowski film „Vampire Lovers” (z Ingrid Pitt jako Carmillą i Peterem Cushingiem jako gen. Spielsdorfem). Ta wersja zaowocowała kolejnymi filmami - „Kiss Of The Vampire” oraz „Twins Of Evil”, tworzącymi razem tzw. „trylogię Karnstein”. Wszystkie warto obejrzeć.


Była tez Carmilla nieustającą inspiracją dla hiszpańskiego ekscentryka - Jesusa Franco, który do tematu „wampirycznych lesbijek” wracał obsesyjnie przez wszystkie lata swej twórczości. Najważniejszy z jego filmów w tym obszarze to „Vampyros Lesbos” z boską Soledad Miranda w roli głównej.


PPS.

I jeszcze krajowa ciekawostka. „Carmilla” była wystawiona w PRL przez teatr telewizji w cyklu „sensacji” ! (taka „Kobra”). W tytułowej roli wystąpiła boska Iza. Kto miał wtedy 10+ lat, ten, niczym Beavis&Butthead ocierając ślinę odczuwał jednoczesność Grozy I Fascynacji.


PPPS.

Niektórzy badacze znajdują ślady Carmilli w tak współczesnych arcydziełach grozy jak „Upiorna Opowieść” (Piotr Borowiec- dobrze pamietam, ne c’est pas ?).


#josephsheridanlefanu, #wciemnymzwierciadle, #intheglassdarkly, #carmilla, #KANON

wtorek, 16 czerwca 2020

Jaroslaw Grzedowicz Pan Lodowego Ogrodu 1 8/10

 Jedna z najbardziej znanych i utytułowanych serii polskiej fantastyki, wybuchowa mieszanka starego dobrego sci-fi z nowoczesnym fantasy, prawdziwy page-turner, od którego trudno się oderwać.

+
Na planecie Midgaard II istnieje cywilizacja ludzka (technicznie rzecz biorąc mowa humanoidach uderzająco podobnych do ludzi) o stopniu rozwoju przypominającym ziemskie średniowiecze.
Astronauta-komandos Vuko Drakkainen (pochodzenia chorwacko-polsko-fińskiego, stąd efektowne, „wilczo-smocze” nazwisko) przybywa na Midgaard z misją ratunkową. Ma on odnaleźć i sprowadzić z powrotem wcześniej wysłanych badaczy, z którymi urwał się wszelki kontakt.
W ruinach stacji znajduje on dziwacznie zniekształcone zwłoki części naukowców. Zostaje też zaatakowany przez dziwaczne monstrum rodem wprost z obrazów Hieronima Boscha, które wyłoniło się z tajemniczej mgły, w której najstraszniejsze halucynacje przybierają realną, fizyczną formę.
Vuko rusza podróż, usiłując odnaleźć pozostałych ziemian. Przybywa do miasta, w którym natrafia na trop, wiodący na ziemie Ludzi Węży. Wraz z nowo poznanymi kompanami z Klanu Ognia udaje się w dalsze poszukiwania.
Tymczasem na południu upada oświecone Imperium Amitrajskie (coś na podobę chińsko-mongolską). Młody następca tronu wraz z wiernym ochroniarzem umyka w trakcie nocnej rzezi ze stolicy. Wszędzie szerzy się brutalny terror religijny, jedynym wyjściem jest podróż na północ.
+
„Pan Lodowego Ogrodu” cieszy się sporą i w pełni zasłużoną renomą (cykl zdobył zresztą większość prestiżowych nagród branżowych). Bardzo dynamiczna fabuła wiedzie od jednej przygody do drugiej, nie zostawiając ani chwili na nabranie oddechu, nie tracąc czasu ani miejsca na wyciszenie. Cały czas wysokooktanowa przygoda.
Bardzo ciekawe są też postaci głównych bohaterów. Komandos Vuko to postać rodem z komputerowych RPGów, ze statsami napakowanymi na maksa (świetnie zresztą wyprowadzony przez Grzędowicza wątek, trochę przywołujący pierwszego Matrixa). Niemniej jednak ciekawie zapowiada się Odwrócony Żuraw, młody wygnany książę, wraz ze swym ochroniarzem Brusem. 
Do tego jest też powieść znakomicie napisana - jej lektura to czysta przyjemność i przygoda.

Nokautujący cliffhanger kończący powieść pozostawia czytelnika całkowicie zaszokowanego, przypominając trochę patenty stosowane w „Grze O Tron”. Nie mogę się doczekać lektury drugiego tomu ! 

mniej

środa, 10 czerwca 2020

William Hjortsberg Harry Angel 10/10

Znakomity, wciąż (pomimo swego czasu głośnej ekranizacji) chyba trochę niedoceniany, sataniczny horror, ubrany w formę chandlerowskiego czarnego kryminału.


+


Nowy Jork, rok 1959. Prywatny detektyw Harry Angel otrzymuje zlecenie od tajemniczego klienta, niejakiego Louisa Cyphre - ma odnaleźć dawnego dłużnika Cyphre’a, popularnego przed wojną piosenkarza Johnny’ego Favorite.


Z otrzymanych informacji wynika, że Favorite, który w czasie wojny został ciężko ranny w głowę, doznawszy przy tym rozległych obrażeń twarzy oraz całkowitej amnezji, od wielu lat przebywa w prywatnym zakładzie opieki. Jednak, gdy Angel usiłuje go odnaleźć, okazuje się, że piosenkarz został przetransferowany do innej kliniki.


Lekarz, który podpisał transfer, przyciśnięty nieco przez detektywa przyznaje, że sfałszował dokumenty, że pacjent, wciąż zupełnie nieświadomy, został tuż po wojnie odebrany z zakładu przez nieznaną młodą kobietę z towarzyszącym jej mężczyzną. Niestety, więcej doktor nie powiedział, zamknięty bowiem na parę godzin w swojej sypialni, popełnił samobójstwo (albo został zamordowany, detektyw ma pewne podejrzenia).


Angel szukając byłych znajomych przedwojennego gwiazdora rzuca się w światek nowojorskiej bohemy muzycznej. Wkrótce dowiaduje się, że Favorite był zaręczony z córką zamożnego armatora, jednocześnie miał również romans z czarnoskórą właścicielką sklepu zielarskiego, prywatnie kapłanką voodoo. Śledząc wyznawców kultu detektyw trafia na ich rytualne spotkanie w Central Parku, następnie zaś, ponownie nieco pomagając sobie pięścią i twardym kolanem, wydusza więcej informacji od obecnego na obrządku muzyka. Okazuje się, że sam Favorite był mocno wciągnięty w obrządki voodoo i w czarną magię. Więcej informacji muzyk nie był w stanie sobie przypomnieć, po wizycie bowiem Angela został brutalnie zamordowany (tym razem nie było wątpliwości - zabójca udusił go jego własnymi, obciętymi genitaliami).


Podążając śladami Johnny’ego detektyw zanurza się coraz głębiej w mrok nowojorskich ulic, w tajemnicze obrządki i świat mrocznej magii….


+


Ależ to jest dobre ! Z jednej strony eleganckie i staranne niczym „wysoko gtunkowe” powieści Stephena Kinga czy Petera Strauba, z drugiej nie wahające się przed pulpowymi zagrywkami charakterystycznymi dla Złotej Ery, no a przede wszystkim zachwycające połączeniem rasowego horroru (będą jump- scare’y, będzie seria morderstw, będzie czarna magia i sam stary wujek S(a)taszek we własnej osobie) i czarnego kryminału (drobiazgowe śledztwo, wredne gliny, twardy detektyw, ginący świadkowie). Wprawdzie jakościowo do Chandlera czy MacDonalda trochę brakuje, Hjortsberg nie pisze tak dobrze i tak „gęsto” jak najwięksi mistrzowie gatunku, ale nadrobione jest wszystko genialnym pomysłem i genialnym twistem fabularnym.


No właśnie, twist… Naprawdę, mróz idzie po kościach, jak już wszystkie klocki trafią na swoje miejsce i jak już cała układanka przedstawi się oczom czytelnika. Nie to, żeby w literaturze grozy nie było wcześniej tego rodzaju wolty (ktokolwiek pamięta choćby „Na Tropie” Grabińskiego, będzie w domu), ale „Harry Angel” rozgrywa to naprawdę po mistrzowsku.


Jeżeli chodzi o sam przebieg fabuły, też jest bardzo dobrze. Niewielka powieść wciąga tak bardzo, że zniknie dosłownie w ciągu jednego dnia, wypełniona seansami magii, rytuałami voodoo, mocną, „męską” akcją z użyciem pięści, nóg i rewolweru. Znajdzie się również miejsce na nieco romansu i seksu (w końcu to Złota Era).  


Momentami powieść nieco przygniata nadmierną ilością epizodycznych, przypadkowych postaci (w pewnym momencie złapałem się na tym, że robię sobie, niczym sam Harry Angel, notatki, kto, co i z kim ustalił). Czasem ciężko też rozeznać się w topografii Nowego Jorku - Hjortsberg pisze książkę niczym przewodnik dla miejscowych, a czytelnik z Polski na pewno nieraz się zagubi pomiędzy „43”, „Lexington Ave.” czy „Brigham Boarding House” - ale te drobiazgi nie mają znaczenia dla odbioru całości. Przerażający, Grand Guignolowy finał w podziemiach nowojorskiego metra i wspomniany już genialny końcowy twist pozwolą zapomnieć o wszelkim znużeniu.


„Harry Angel” został zekranizowany w 1987 roku przez Alana Parkera - i jest to jedna z nielicznych w historii kinematografii sytuacji, kiedy to film jest jeszcze lepszy, niż adaptowana książka. Parker genialnie „posprzątał” fabułę, wyeliminował nadmiar postaci, przeniósł drugą połowę filmu do Nowego Orleanu, zmienił co bardziej siermiężne wątki i jeszcze mocniej podkręcił końcowego twista. Wszystko to znakomicie zrealizował i obsadził genialnie grającymi aktorami. W mojej ocenie film Parkera to jeden z najlepszych filmów w całej historii gatunku, absolutne Arcydzieło.


PS.


Wątek osobisty. Na „Harry’ego Angela” podszedłem do kina jako szczeniak zakochany w noir kryminale, fanatyk Chandlera i Hammetta. Oglądałem w zachwycie, zahipnotyzowany wręcz aktorstwem Mickey’a Rourke w tytułowej roli…


Po wyjściu z kina długo nie mogłem ochłonąć. Byłem tak szczerze zaszokowany, zaskoczony i wręcz zdruzgotany finałem, że przez parę dni wydawało mi się, że nienawidzę tego filmu, że to jakaś idiotyczna bzdura.


Ale po paru dniach wróciłem do kina, i potem jeszcze raz, i jeszcze. Jak „Harry” zeszedł z głównego katowickiego kina „Rialto”, pojechałem w ślad za nim do jednego dzielnicowego kina (Ligota), potem drugiego (Piotrowice), potem jeszcze do sąsiedniego miasta Mikołów i, tropiąc w prasie jego wędrówkę, do Pszczyny.


Zanim film wyszedł z dystrybucji, widziałem go blisko 10 razy. Mówiłem podobnie jak Rourke, ruszałem się jak Rourke, uśmiechałem jak Rourke i papierosy paliłem, jak on. Brak mi słów, jak bardzo uwielbiam ten film - 12/10. Osobiście - pierwsza piątka wszech czasów, a nawet, obok Mulholland Drive (też twist!), debest.


PPS.

Fani Artura Urbanowicza (autora również dbającego o zaskakiwanie swych czytelników efektownymi zwrotami fabuły) powinni być szczególnie zadowoleni.


PPPS.

William Hjortsberg nie napisał zbyt wiele powieści, w Polsce oprócz Harry'ego wyszło "Nevermore" (chyba jako "Nigdy Już" - warto poczytać, bo na jak kartach pojawiają się Arthur Conan Doyle i Edgar Allan Poe). Niestety, autor zmarł w 2017. "Harry Angel" to chyba jego najwybitniejsze dzieło.


#williamhjortsberg, #harryangel, #fallingangel, #KANON, #zlotaera, #pulphorror

środa, 3 czerwca 2020

Stephen King Gra Geralda 9/10

Wydana praktycznie „back to back” z bardziej znaną „Dolores Claiborne” powieść, zwiastująca „nowego” Stephena Kinga, Kinga odchodzącego od gatunkowego horroru na rzecz literatury poważnej, „mainstreamowej”, ubranej w formułę thrillera. Ale czy na pewno ?

+

Do położonego na odludziu domku letniskowego przybywa zamożny prawnik (tytułowy Gerald), by wraz z żoną, Jessie, oddać się małżeńskim figlom erotycznym. Powieść rozpoczyna się w chwili, gdy rozochocony mężczyzna przykuwa kobietę kajdankami do łóżka. Jednak czasem tak w życiu bywa, że czar uniesień pryska. Panią zabawa zaczyna irytować i żąda rozkucia, a gdy małżonek usiłuje udawać, że nie wie, o co chodzi, poprawia swą argumentację energicznym kopem w między nogi.

„Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec”…. Stan zdrowia zabieganego w robocie, otyłego prawnika, od lat nadużywającego alkoholu i papierosów okazuje się na tyle opłakany, że szok wywołany bólem doprowadza do rozległego ataku serca i nagłego zgonu. No i bohaterka zostaje sama, w dezabilu, przykuta policyjnymi kajdankami do łóżka w odludnym domku. Jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, po prostu umrze z głodu i odwodnienia…

W tym momencie powieść zaczyna się naprawdę. Na jednym planie mamy do czynienia z czystym survivalem, z potrzebą zdobycia szklanki wody, z kolejnymi akrobatycznymi próbami wydostania się z pułapki. Dodatkowej pikanterii dodaje bezpański, śmiertelnie głodny pies, który wdziera się do domu i rozpoczyna makabryczną ucztę, pożerając zwłoki Geralda.

W tym samym czasie umysł uwięzionej Jessie zabiera czytelników w przeszłość, w traumatyczne przeżycia jej dzieciństwa (nazwane Dniem W Którym Zgasło Słońce). To najmroczniejszy z mrocznych koszmar, tym paskudniejszy, że rzeczywisty. Gdzieś w tym koszmarze ukryty jest klucz do uwolnienia się…

+

Tak, to miało być Stephena Kinga odejście od horroru, ale, jak się okazuje, wciąż ciągnie wilka do lasu, jednak niełatwo wyrwać się z kanonów gatunkowych. Ostatecznie końcowy rezultat zawiera wystarczająco dużo elementów grozy, by móc być traktowanym jako pełnoprawny gatunkowy horror. Naturalnie horror specyficzny, taki, w którym akcenty położone są na mniej jarmarczne, a bardziej poważne, „dorosłe” rozwiązania fabularne.

W swej bezpośredniej strukturze fabularnej „Gra Geralda” to kontynuacja thrillerowych rozwiązań znanych już w wcześniejszej „Misery”. Całkowie unieruchomienie bohaterki, jej relacjonowana z najdrobniejszymi szczegółami walka z otoczeniem, walka o fizyczne przeżycie, przypomina żywo losy Paula Sheldona zamkniętego w domu Annie Wilkes. Przy czym w „Grze” King poprzeczkę sobie jeszcze podniósł, zabrakło powiem przeciwnika („czym jest baśń bez dobrego villaina ?” - Jim Moriarty w Sherlocku), Jessie toczy zmagania z nieożywioną materią; z półką nad łóżkiem, ze stalą kajdanek, z rozbitym szkłem szklanki.

Trochę adrenaliny dorzuca głodny bezpański pies, który jednak szynko koncentruje się ma martwym Geraldzie i pełni w powieści tylko rolę ozdobnika. Resztę grozy zapewnia wyłącznie galopująca wyobraźnia uwięzionej kobiety, której nagle zaczyna się zwidywać, że cieniach nocnego domu czai się złowrogi morderca (ten motyw King rozgrywa z pulpową wręcz werwą i szacunkiem dla gustów fanów old scholowego horroru).

Ważniejsza jest jednak ponura podróż Jessie wgłąb samej siebie, w swe najgłębiej skrywane, najobrzydliwsze wspomnienia z dzieciństwa. Wspomnienia dotyczące seksualnego wykorzystania, trauma kładąca się cieniem na jej całym późniejszym życiu. Nawet jeśli związek tego wspomnienia z fabułą powieści wydaje się dość wątle uzasadniony, to jednak właśnie ten element, najmocniejszy punkt powieści, tak przy tym dobrze i przejmująco napisany, stanowi największą wartość „Gry Geralda”.

Konstrukcyjnie powieść to jeszcze jeden popis Kinga. W głowie uwięzionej kobiety mieszka kilka jej różnych osobowości - jedna to energiczna, „wyzwolona” feministka, druga jest kurą domową, przysłowiową „żoną ze Stepford”, a jest jeszcze mała, skrzywdzona dziewczynka. Wszystkie te głosy spierają się, naradzają, szukają wyjścia z matni. Majstersztyk.

Jak wspomniałem na wstępie, „Gra Geralda” jest nieco stłumiona popularnością błyskawicznie zekranizowanej (do tego bardzo dobra adaptacja) „Dolores Claiborne”, a niezasłużenie. Powieść to równie dobra, a, gatunkowo patrząc, znacznie bardziej grozowa, godna pióra „króla horroru”. Netflix nadrobił braki i w 2017 roku wypuścił bardzo udaną adaptację, z Carlą Gugino w roli głównej.


Może nie zaraz „kanon”, ale znakomita lektura, z równym powodzeniem dostarczająca inteligentnej rozrywki, co i poważniejszej refleksji. Szczerze polecam.


#kochamykinga, #stephenking, #grageralda, #geraldsgame

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Bram Stoker Dracula 7/10

Najsłynniejsza powieść grozy wszechczasów, niewyczerpana kopalnia pomysłów i motywów, wzorzec literackiego horroru niczym z Sevres - jak się jednak przy bliższym poznaniu okazuje, obok niezwykłych wspaniałości (których jest pełna), niewolna też od wad.
+
Historia jest bardzo znana. Młody angielski prawnik przybywa do Transylwanii, by osobiście przywieźć zamieszkałemu tam klientowi, hrabiemu Draculi, dokumenty nabycia nieruchomości w Anglii.
Na miejscu zostaje uwięziony w zamku hrabiego, który w międzyczasie wyrusza w podróż do swego nowego miejsca zamieszkania. Dracula przybywa, dosłownie, na skrzydłach burzy, na pokładzie statku widmo, którego załogę wcześniej wymordował.

Wampir  rozpoczyna nocne wizyty u panny Lucy Westenra, wizyty, które doprowadzą ofiarę do intensywnej anemii. Mimo zaangażowania w proces leczenia aż dwu lekarzy, kochającego się w dziewczynie dr. Sewarda oraz holenderskiego konsultanta prof. Van Helsinga, mimo wielokrotnych transfuzji krwi od wielu chętnych dawców, Lucy umiera.

Jej śmierć to dopiero początek koszmaru. Wkrótce po pogrzebie tajemnicza „biała dama” zaczyna prześladować dzieci bawiące się po zmroku w pobliżu cmentarza (nb. upiorne musiały być te dzieci…). Prof. Van Helsing wykrywa, że białą damą jest Lucy, która sama padłszy ofiarą wampira, po śmierci zamieniła się w krwiożercze monstrum. Wraz z narzeczonym ofiary oraz dr. Sewardem ponurej nocy postanawia zakończyć potworne bytowanie Lucy (klasyczna metoda, zaostrzony kołek w serce i ucięcie głowy).

Po przywróceniu spokoju duszy zmarłej ekipa postanawia odnaleźć sprawcę tragedii i pomścić dziewczynę. Do grona łowców dołącza również, wraz ze swą żoną, najbliższą przyjaciółką Lucy, nasz młody prawnik...
+
Pomysł, klimat, efektowne rozwiązania fabularne - to są najmocniejsze elementy Draculi, to cechy, które unieśmiertelniły (pun trochę intended) tę powieść, uczyniły z niej archetyp o sile wręcz memicznej, historii wampirycznej. Tak naprawdę przecież Dracula nie był pierwszą powieścią o wampirach (polecam lekturę świetnego posłowia Macieja Płazy, gdzie te tropy są wszystkie rozpisane). Dracula za to jest powieścią, która mit wampira opisuje najefektowniej i najbardziej kompletnie. Wszystko tutaj jest kanonem - upiorne zamczysko, ofiary ukąszenia same przemieniające się w wampiry, quasi erotyczny charakter ukąszenia (Dracula nie wysysa krwi z Jonathana, a szczuje na niego swe wampirzyce, choć tutaj powieść jest niekonsekwentna - vide wymordowanie załogi statku „Demeter”), zamiana w wilka, nietoperza czy mgłę czy spanie w trumnach (skrzyniach z ziemią ojczystą). Równie klasyczne są metody walki - czosnek, krucyfiksy i hostie, i klasyczny kołek w serce.

W tych momentach, w których fabularnie wszystko dobrze działa (początkowe rozdziały na zamku w Karpatach, podróż „Demeter” do Anglii”, przemiana Lucy w wampira i późniejsza walka z nią, finałowy pościg łowców) „Dracula” jest naprawdę dziełem natchnionym - arcykanonem literackiej grozy, lekturą absolutnie obowiązkową.

Ciekawa jest też konstrukcja powieści. Składają się na nią trzy pamiętniki - małżeństwa Harkerów oraz doktora Sewarda. Trzy narracje wzajemnie się uzupełniają i krzyżują, pokazując akcję z różnych perspektyw.

No ale są i wspomniane wady… Przede wszystkim - tak, jak pomysł jest genialny, tak fabuła czasem mocno szwankuje. Dlaczego Dracula, dysponujący mocą 20 mężczyzn, bez trudu zsyłający śmierć na całą załogę statku, nie potrafi poradzić sobie z grupą angielskich mydłków, i po raptem jednym spotkaniu face to face swój „przez setki lat knuty” pomysł przybycia do Anglii zamienia na histeryczna ucieczkę ? Dlaczego uciekając wybiera do tego celu 2-tygodniową podróż morską zamiast szybkiego i wygodnego Orient Expressu? (już to, że załogę powrotnego statku pozostawił przy życiu pominę).

Po drugie - nadmiar postaci ! Za wampirem ugania się cała wataha łowców, postaci niezbyt ciekawych i trudnych momentami do odróżnienia jeden od drugiego. Na dodatek w pewnym momencie co wieczór drużyna urządza sobie długaśne narady, na których junacy wygłaszają pełne bigoterii ciężkostrawne kocopoły motywacyjne o „nienawiści do złego i poświęceniu życia sprawie”. Wszystko to zaś spisane męczącym językiem, nużące w trakcie lektury, wlekące się bez końca przez dziesiątki stron.

Te tyrady ujawniają zawarty w powieści prawdziwy strach - strach Słabego Faceta przed Demonicznym Kochankiem. Jak się zastanowić - to ten element jest chyba największą siłą Draculi, on powoduje nieustanną, ponadczasową popularność powieści. Ten lęk, że my tutaj sobie z naszymi paniami w spokoju życie małżeńskie planujemy, a nagle przybywa paskudny, Amor Latino, jakiś rumuński proto Grey i już nasze cnotliwe damy płoną z pożądania, stają się lubieżne i „nieczyste”, namiętnie zlizują krew z torsu kochanka, a na ich czołach trzeba wypalać hostią znak krzyża.  Prawie każdy facet skrywa taki lęk w sobie, no a sporo kobiet skrywa zaś takie marzenia (stąd przecież popularność i samego Greya i „naszej” Blanki Lipińskiej). Dracula to opis kliniczny tej sytuacji, ozdobiony efektownymi ornamentami gotyckimi.

Lektura chwilami męczy i ciągnie się nieznośnie, no ale znać, naprawdę, trzeba. To jest numer 1 w całym Kanonie Literackiego Horroru.

PS.

Najsłynniejsza na świecie powieść grozy nie była w Polsce wydawana przez cały okres trwania komuny ! Najwyraźniej , inaczej niż to miało miejsce z chociażby Frankensteinem, nie została uznana za "wartościowy zabytek literacki". Po 1989 też miała ciekawą historię. Najpierw wydała ją oficyna Civis-Press w efemerycznej "serii z wampirem" - ale nie była to pełnoprawna powieść, tylko jakaś dziwaczna przeróbka (nie było w niej nawet Van Helsinga!). Również drugie wydanie (charakteryzujące się z kolei wyjątkowo wręcz szpetną okładką) było niekompletne. Dopiero premiera filmu Coppoli spowodowała, że wydawnictwo Alfa przygotowało pełną wersję.

PPS.

Ekranizacji Draculi były dosłownie setki. W 1922 Friedrich Murnau nakręcił swe arcydzieło „Nosferatu” (bez praw autorskich do powieści, stąd zmieniony tytuł), w 1931 w Hollywood powstał legendarny film z legendarną rolą Beli Lugosiego. W 1958 brytyjska wytwórnia Hammer odnowiła legendę w technikolorze, angażując do roli tytułowej kolejną legendę - Christophera Lee (powstał cały cykl przygód hrabiego, w ostatniej z nich, mającym miejsce w latach 70tych „Satanic Rites Of Dracula” wampir zaplanował…światową pandemię śmiertelnego wirusa!), w końcu w 1992 Francis Ford Coppola nakręcił najbliższą oryginalnej powieści, wystawną adaptację. Niestety, wplótł w fabułę nieudany pomysł „wiecznej miłości”, osłabiający demoniczność Draculi (a na dodatek osobiście uważam, że kiepsko obsadził główne role - Gary Oldman jest aktorem świetnym, ale ze swą drobną sylwetką i nerwowymi ruchami do roli Draculi się średnio nadaje, z kolei Anthony Hopkins nieznośnie zagrywa się i wygłupia w roli Van Helsinga.)

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...