środa, 10 czerwca 2020

William Hjortsberg Harry Angel 10/10

Znakomity, wciąż (pomimo swego czasu głośnej ekranizacji) chyba trochę niedoceniany, sataniczny horror, ubrany w formę chandlerowskiego czarnego kryminału.


+


Nowy Jork, rok 1959. Prywatny detektyw Harry Angel otrzymuje zlecenie od tajemniczego klienta, niejakiego Louisa Cyphre - ma odnaleźć dawnego dłużnika Cyphre’a, popularnego przed wojną piosenkarza Johnny’ego Favorite.


Z otrzymanych informacji wynika, że Favorite, który w czasie wojny został ciężko ranny w głowę, doznawszy przy tym rozległych obrażeń twarzy oraz całkowitej amnezji, od wielu lat przebywa w prywatnym zakładzie opieki. Jednak, gdy Angel usiłuje go odnaleźć, okazuje się, że piosenkarz został przetransferowany do innej kliniki.


Lekarz, który podpisał transfer, przyciśnięty nieco przez detektywa przyznaje, że sfałszował dokumenty, że pacjent, wciąż zupełnie nieświadomy, został tuż po wojnie odebrany z zakładu przez nieznaną młodą kobietę z towarzyszącym jej mężczyzną. Niestety, więcej doktor nie powiedział, zamknięty bowiem na parę godzin w swojej sypialni, popełnił samobójstwo (albo został zamordowany, detektyw ma pewne podejrzenia).


Angel szukając byłych znajomych przedwojennego gwiazdora rzuca się w światek nowojorskiej bohemy muzycznej. Wkrótce dowiaduje się, że Favorite był zaręczony z córką zamożnego armatora, jednocześnie miał również romans z czarnoskórą właścicielką sklepu zielarskiego, prywatnie kapłanką voodoo. Śledząc wyznawców kultu detektyw trafia na ich rytualne spotkanie w Central Parku, następnie zaś, ponownie nieco pomagając sobie pięścią i twardym kolanem, wydusza więcej informacji od obecnego na obrządku muzyka. Okazuje się, że sam Favorite był mocno wciągnięty w obrządki voodoo i w czarną magię. Więcej informacji muzyk nie był w stanie sobie przypomnieć, po wizycie bowiem Angela został brutalnie zamordowany (tym razem nie było wątpliwości - zabójca udusił go jego własnymi, obciętymi genitaliami).


Podążając śladami Johnny’ego detektyw zanurza się coraz głębiej w mrok nowojorskich ulic, w tajemnicze obrządki i świat mrocznej magii….


+


Ależ to jest dobre ! Z jednej strony eleganckie i staranne niczym „wysoko gtunkowe” powieści Stephena Kinga czy Petera Strauba, z drugiej nie wahające się przed pulpowymi zagrywkami charakterystycznymi dla Złotej Ery, no a przede wszystkim zachwycające połączeniem rasowego horroru (będą jump- scare’y, będzie seria morderstw, będzie czarna magia i sam stary wujek S(a)taszek we własnej osobie) i czarnego kryminału (drobiazgowe śledztwo, wredne gliny, twardy detektyw, ginący świadkowie). Wprawdzie jakościowo do Chandlera czy MacDonalda trochę brakuje, Hjortsberg nie pisze tak dobrze i tak „gęsto” jak najwięksi mistrzowie gatunku, ale nadrobione jest wszystko genialnym pomysłem i genialnym twistem fabularnym.


No właśnie, twist… Naprawdę, mróz idzie po kościach, jak już wszystkie klocki trafią na swoje miejsce i jak już cała układanka przedstawi się oczom czytelnika. Nie to, żeby w literaturze grozy nie było wcześniej tego rodzaju wolty (ktokolwiek pamięta choćby „Na Tropie” Grabińskiego, będzie w domu), ale „Harry Angel” rozgrywa to naprawdę po mistrzowsku.


Jeżeli chodzi o sam przebieg fabuły, też jest bardzo dobrze. Niewielka powieść wciąga tak bardzo, że zniknie dosłownie w ciągu jednego dnia, wypełniona seansami magii, rytuałami voodoo, mocną, „męską” akcją z użyciem pięści, nóg i rewolweru. Znajdzie się również miejsce na nieco romansu i seksu (w końcu to Złota Era).  


Momentami powieść nieco przygniata nadmierną ilością epizodycznych, przypadkowych postaci (w pewnym momencie złapałem się na tym, że robię sobie, niczym sam Harry Angel, notatki, kto, co i z kim ustalił). Czasem ciężko też rozeznać się w topografii Nowego Jorku - Hjortsberg pisze książkę niczym przewodnik dla miejscowych, a czytelnik z Polski na pewno nieraz się zagubi pomiędzy „43”, „Lexington Ave.” czy „Brigham Boarding House” - ale te drobiazgi nie mają znaczenia dla odbioru całości. Przerażający, Grand Guignolowy finał w podziemiach nowojorskiego metra i wspomniany już genialny końcowy twist pozwolą zapomnieć o wszelkim znużeniu.


„Harry Angel” został zekranizowany w 1987 roku przez Alana Parkera - i jest to jedna z nielicznych w historii kinematografii sytuacji, kiedy to film jest jeszcze lepszy, niż adaptowana książka. Parker genialnie „posprzątał” fabułę, wyeliminował nadmiar postaci, przeniósł drugą połowę filmu do Nowego Orleanu, zmienił co bardziej siermiężne wątki i jeszcze mocniej podkręcił końcowego twista. Wszystko to znakomicie zrealizował i obsadził genialnie grającymi aktorami. W mojej ocenie film Parkera to jeden z najlepszych filmów w całej historii gatunku, absolutne Arcydzieło.


PS.


Wątek osobisty. Na „Harry’ego Angela” podszedłem do kina jako szczeniak zakochany w noir kryminale, fanatyk Chandlera i Hammetta. Oglądałem w zachwycie, zahipnotyzowany wręcz aktorstwem Mickey’a Rourke w tytułowej roli…


Po wyjściu z kina długo nie mogłem ochłonąć. Byłem tak szczerze zaszokowany, zaskoczony i wręcz zdruzgotany finałem, że przez parę dni wydawało mi się, że nienawidzę tego filmu, że to jakaś idiotyczna bzdura.


Ale po paru dniach wróciłem do kina, i potem jeszcze raz, i jeszcze. Jak „Harry” zeszedł z głównego katowickiego kina „Rialto”, pojechałem w ślad za nim do jednego dzielnicowego kina (Ligota), potem drugiego (Piotrowice), potem jeszcze do sąsiedniego miasta Mikołów i, tropiąc w prasie jego wędrówkę, do Pszczyny.


Zanim film wyszedł z dystrybucji, widziałem go blisko 10 razy. Mówiłem podobnie jak Rourke, ruszałem się jak Rourke, uśmiechałem jak Rourke i papierosy paliłem, jak on. Brak mi słów, jak bardzo uwielbiam ten film - 12/10. Osobiście - pierwsza piątka wszech czasów, a nawet, obok Mulholland Drive (też twist!), debest.


PPS.

Fani Artura Urbanowicza (autora również dbającego o zaskakiwanie swych czytelników efektownymi zwrotami fabuły) powinni być szczególnie zadowoleni.


PPPS.

William Hjortsberg nie napisał zbyt wiele powieści, w Polsce oprócz Harry'ego wyszło "Nevermore" (chyba jako "Nigdy Już" - warto poczytać, bo na jak kartach pojawiają się Arthur Conan Doyle i Edgar Allan Poe). Niestety, autor zmarł w 2017. "Harry Angel" to chyba jego najwybitniejsze dzieło.


#williamhjortsberg, #harryangel, #fallingangel, #KANON, #zlotaera, #pulphorror

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...