czwartek, 28 grudnia 2017

Peter Straub Upiorna Opowieść 10/10

Gdyby Stephen King miał prawdziwy talent, a nie tylko sprawność warsztatową, to mógłby napisać coś tak wspaniałego, jak "Upiorna Opowieść".


W niewielkim mieście Milburn działa tzw. Stowarzyszenie Chowder. Tworzyło je pięciu starszych przyjaciół, spotykających się wieczorami i opowiadających sobie niesamowite historie. Jedna z nich, dotyczyła tragicznego losu małego chłopca, molestowanego przez ducha swego starszego brata.
Ro wcześniej jeden z członków Stowarzyszenia, podczas hucznego przyjęcia na cześć młodej gwiazdki filmowej, nagle zmarł. Zaraz po tragedii dziewczyna opuściła miasto, Od tego czasu pozostałych dręczą powtarzające się, niejasne koszmary. Postanawiają zaprosić bratanka  zmarłego przyjaciela, pisarza, który zdobył popularność niedawno wydaną powieścią grozy. Liczą, że jego znajomość tematyki nadrzyrodzonej pozwoli im pokonać złe wizje, mimo że odczuć można, że starsi panowie ukrywają przed światem głębszą tajemnicę.
Nim jednak pisarz przybędzie do Milburn, jeden z przyjaciół popełni niewyjaśnione, dziwaczne samobójstwo, farmerzy zaczną znajdować na polach martwe, pozbawione krwi bydło z poderżniętymi gardłami a wraz z pierwszymi oznakami zimy do miasta przybędzie tajemnicza młoda dama.
Pisarz walczy z własną traumą. Narzeczona porzuciła go w niejasnych, pełnych tajemnic okolicznościach, następnie związała się z jego bratem, który wkrótce również potem również zginął dziwną śmiercią.
Wkrótce Milburn wstrząśnie niekończąca się, czarna seria niszczęść. Ginąć będzie coraz więcej bydła, surowa zima ściśnie okowami śniegu i mrozu miasto, a kolejne osoby znikać zaczną w coraz bardziej niesamowitych okolicznościach.
W pewnym momencie na jaw wychodzi tajemnica spowijająca Stowarzyszenie Chowder, wątki wszystkich historii zaczynają się splatać w jedną straszną Upiorną Opowieść,  a koszmar spowijający miasto okazuje się misternym planem, zemstą po latach. Ci, którzy jeszcze żyją, połączyć będą musieli siły by w bohaterskich zmaganiach zwyciężyć pokonać siły nieziemskiego Zła.


W zasadzie nie da się opisać Upiornej Opowieści - ją, koniecznie !, trzeba przeczytać. To skończone arcydzieło, wspaniale napisane i genialnie wręcz skonstruowane. Akcja rozwija się powoli (nawet, na początku, bardzo powoli), splatana z różnych, pozornie ze sobą nie związanych niesamowitych opowieści o duchach (oryginalny tytuł powieści to "ghost story" - opowieść o duchach). Stopniowo narasta poczucie nadciągającego zagrożenia, gęstnieje nadnaturalna groza. Gdy już akcja wybucha się na całego, zaczyna się naprawdę poważne straszenie. Mimo braku wulgarnych, krwawych opisów książka potrafi absolutnie przerazić dziesiątkami wręcz następujących jedna po drugiej jump scenes. Zachwycające jest, jak Straub w jedno łączy nie tylko poszczególne, uprzednio pozornie odrębne, opowieści, ale również  jak jednością okazuje się "bestiarium" tego horroru. W "Upiornej Opowieści" znajdziemy przywołane i duchy, i wampiry i wilkołaki i monstra z kosmosu - a wszystko to będzie jedną wielką Ghost Story.
Konstrukcja powieści, jej fabularny rozmach i wyobraźnia autora w kreowaniu momentów grozy są tak duże, że w ostateczności nie razi nawet banalne (kingowskie...) zakończenie. W ogóle ostatnia część książki, ta, w której bohaterowie podejmują "walkę ze złem" jest najsłabsza - rozczarowuje  i fizyczna dosłowność tej 'walki" rozczarowuje i zaskakująca łatwość w pokonywaniu tak naraz nieudolnych "sił zła". Straub chyba zbyt uparcie chciał doprowadzić opowieść do "amerykańskiego" happy endu, w rezultacie ostatnie strony "Opowieści" trochę mdlą od nadmiaru cukru. Ale, jako się rzekło - materiał literacki jest tak potężny, tak niezwykle świeży,(mimo że oparty o najbardziej wydawałoby się zgrane klisze horroru), że żadne narzekanie nie ma tak naprawdę prawa bytu. Ocena 11/10 -  arcydzieło, lektura obowiązkowa, kanon grozy.

wtorek, 26 grudnia 2017

Harry Adam Knight Macki 8/10

Łaaaj, no rewelacja ! Harry Adam Knight sięga po lovecraftopodobne kosmiczne monstrum ze świetnym dla pulp horroru efektem.

Wiercenia podziemne w Anglii zakończyły się katastrofą - z ziemi wytrysła straszliwie żrąca substancja. Większość obecnych na miejscu ludzi ginie w straszliwych męczarniach. To jednak dopiero początek koszmaru. Wkrótce w niedalekiej miejscowości policja dokonuje makabrycznego odkrycia, tajemnicza siła zamienia  żywych ludzi w coś na kształt wydmuszek, puste skorupy, pozbawione wszelkich susbtancji - kości, mięśni czy wnętrzności. Świadkowie mówią o wydostających się spod ziemi tajemniczych czarnych wężach lub robakach atakujących wszystko, co żywe.
Po kilku dniach zaatakowana zostaje kolejna miejscowość. Widoczny jest kierunek, w którym przesuwa się zagrożenie - to Londyn. Wkrótce koszmar rozpętuje się w londynskim metrze.
Grupa śmiałków schodzi do zrujnowanych podziemi, w samobójczej misji powstrzymania ataków.

Przyznam szczerze, że tytuł "Macki" wydawał się naprawdę mało zajmujący. Przed oczyma stawał kolejny animal horror, tym razem może z osmiornicami ? Tym większe zaskoczenie. Powieść Knighta jest świetna - to wzorowy przykład udanego pulp horroru. Sceny grozy są częste  i odpowiednio makabryczne, wyobraźnia autora wciąż zaskakuje (pomysł z ludźmi wydmuszkami - arcydzieło).
Naturalnie postaci są papierowe do bólu a ich zachowania niezbyt racjonalne, ale przecież nie dla pogłębionych portretów psychologicznych czyta się pulpę. Pulpę czyta się dla eskapistycznej zabawy, dla szybkiej grozy, dla dreszczu odrzydzenia, w końcu dla momentów grand guignolowego rozbawienia. W "Mackach" Knight wykonuje swe zadanie celująco. Niektórych scen pozazdrościłby autorowi sam Guy N. Smith (rozpadająca się głowa podglądacza i, chyba najobrzydliwsza, nb. pulpowo nieunikniona , scena z mackami atakującymi siedzącego w toalecie mężczyznę).

"Macki' są warsztatowo rzetelnie napisane. Styl jest sprawny i potoczysty, a fabuła rozwija się przemyslanie i w odpowiednim tempie. Pulpa, ale w naprawdę dobrym gatunku - 8/10

wtorek, 12 grudnia 2017

Czytajcie opowiadania Grabińskiego !


Niby wszystko powinno być wiadome,  Stefan Grabiński (1887 - 1936) to klasyk polskiej literatury grozy, każdy winien znać jego prace na wyrywki, prawdziwy kanon horroru. Tymczasem Grabiński to postać  często pochopnie odkładana na półkę z napisem "zabytek literatury", w powszechnym odbiorze traktowana raczej jako ciekawostka niż żywa proza. Tak, jego utwory są przedmiotem badań i prac naukowych, stają się natchnieniem dla nowego pokolenia pisarzy weird fiction, ale wciąż zbyt mało jest świadomości jego znaczenia, klasy i jakości wśród fanów horroru.

Być może zmieni to rok 2018 - kiedy to jednocześnie ukazują się na rynku aż dwa zbiory opowiadań Stefana Grabińskiego, jedno wydane w ramach Biblioteki Grozy Wydawnictwa C&T, drugie zaś przez  nieocenionego Vespera (skądinąd niefortunna koincydencja czasowa dwu jakże zasłużonych wydawnictw powoduje, ze oba zbiory, zestawienia najlepszych opowiadań Mistrza, będą ze sobą konkurować - większość tekstów się powtarza).


                                                                              *

Grabiński jest mistrzem formy, w której klasyczny literacki horror najlepiej się wyraża -  noweli niesamowitej.W tej formule na relatywnie niewielkiej powierzchni tekstu trzeba zawrzeć niesamowity POMYSŁ i jego efektowne ROZWIĄZANIE. Najlepsze opowiadania Grabińskiego zachwycają nieograniczoną wyobraźnią, konsekwencją artystyczną, cudownym "młodopolskim" językiem. No i często gęsto budzą autentyczne dreszcze grozy - Grabiński bowiem pisał swe horrory na poważnie, z pasją, miłością i świadomością gatunku. Groza w nich zawarta nie zestarzała się do dziś i nadal potrafi konkretnie przestraszyć.

Dzisiejsza wielkobudżetowa literatura grozy oparta jest o całkowicie inne założenie. Założenie, które najlepiej uosabia, z wielkim sukcesem komercyjnym , Stephen King. King do perfekcji wypracował formułę współczesnej powieści grozy - przede wszystkim ma być raczej "na grubo". Opisy są szczegółowe, pisane z myślą o ewentualnej ekranizacji. Autor wiele uwagi poświęca bohaterom - ich motywacjom, przemyśleniom wewnętrznym, troskom. Ot, dramat obyczajowy, "zwyczajne ludzkie życie", w którym nagle pojawia się wątek niesamowity. W tym momencie akcja nabiera tempa, momenty grozy przeplatane są momentami odprężenia, w końcu tajemnica się wyjaśnia a, kłopoty bohaterów zostają przezwyciężone (już pomijam, że "horrorami": nazywane bywają romanse pensjonarskie pokroju sagi "Zmierzch" i jej klonów...).


Większa forma literacka nie była stworzona dla Grabińskiego. Powieści ("Salamandra", "Cień Bafometa", "Wyspa Itongo" czy ostatni "Klasztor I Morze") wyszły mu znacznie gorzej, zwietrzałe dziś, nużące i pachnące naftaliną. Próby dramatyczne również nie zasługują na zapamiętanie, natomiast opowiadania to prawdziwy dynamit, to arcydzieło i kanon światowej grozy - rzecz kultowa i a must read dla absolutnie każdego fana grozy. Przewijają się przez nie tematy i rozwiązania obecne w kanonie światowego horroru do dziś.

                                                                               *

Grabiński wydawał opowiadania w niewielkich tomikach - "W Pomrokach Wiary", "Na Wzgórzu Róż", "Demon Ruchu", "Szalony Pątnik", "Księga Ognia",  "Niesamowita Opowieść" i "Namiętność". Ich lektura pozwala ocenić rozwój talentu i kierunek, w którym zmierzało dzieło Grabińskiego.

Pierwszy tom, "W Pomrokach Wiary", należy pominąć miłosiernym milczeniem. Nieznośna maniera literacka, rokokowa wręcz ornamentyka tekstów, ich sztuczna "poetyczność" powodują, że opowiadania ze zbioru są dla współczesnego czytelnika ogromnym wyzwaniem - i to pomimo tkwiącego w niektórych wielkiego potencjału. Tytułem przykładu przywołać można mroczną, wręcz sataniczną "Klątwę" - opowieść o dwu braciach przeklętych przez swego umierającego ojca, czy równie nihilistyczną "Pomstę Ziemi", opisującą zemstę i zniszczenie dobrego znachora przez zazdrosną o jego wpływy czarownicę.


Kolejny tom - "Na Wzgórzu Róż" zapowiada już wielkość Grabińskiego. Ze zbioru najbardziej chyba zapada w pamięć opowiadanie "Zez" -  niezwykła, (nieco przypominająca "Williama Wilsona" Poego) historia "złego" sobowtóra, charakteryzująca się konsekwentnym nastrojem niepokoju i narastającej grozy, jak również estetyką bliską współczesnemu weird fiction.


Największą sławę przyniósł Grabińskiemu tomik "Demon Ruchu" - zbiór opowiadań niesamowitych połączonych tematem kolei żelaznej. Na kartach opowieści pojawiają się zagubione pociągi, zapomniane tory i niewyjaśnione katastrofy kolejowe. Łącząc wszystkie utwory wspólnym mianownikiem  uzyskał Grabiński niezwykły efekt spójności artystycznej, powodując, że, jak to często bywa, całość jest większa od sumy części składowych. Stąd największe wrażenie robi "Demon Ruchu" czytany w wydaniach całościowych.  Opowiadania w zbiorze są bardzo zróżnicowane, znaleźć w nim można i metaforyczną opowieść o umieraniu ("Głucha Przestrzeń"), historie o zagubionych pociągach ("Dziwna Stacja", "Ślepy Tor"), czy niewyjaśnionych katastrofach ("Fałszywy Alarm", "Maszynista Grot", "Smoluch"). W pamięci fana grozy najdłużej pozostaną przewrotny, złowrogi "Smoluch" z samospełniającą się przepowiednią katastrofy, klasyczna, bardzo zgrabna ghost story "Sygnały", i tytułowy "Demon Ruchu" - początkowo jakby humoreska, z zaskakująco brutalnym finałowym twistem. Wszystkie teksty  ujmują pięknem języka, śmiałością wyobraźni Autora i tym niezwykłym dziś romantyzmem kolejowym. Aż trudno sobie dziś wyobrazić tak niezwykłe, fantastyczne podejście do czegoś tak na pozór przyziemnego jak jazda pociągiem. Ot, wsiadamy w Pendolino i za parę godziny jesteśmy u celu. Cały "romantyzm" to czy gdzieś w polu nie staniemy i się na spotkanie nie spóźnimy....

Następny zbiór opowiadań -"Szalony Pątnik" od razu przyciąga uwagę swym genialnym tytułem. Otwierający zbiór "Szary Pokój" to kolejny tekst przypominający nowoczesne weird fiction - aż do przesady konsekwentny scenograficznie sen, opowiadający depresyjną niczym suicidal black metal historię  smutnego, szarego człowieka krążącego w szarym pokoju.
W pamięć zapada również pełen autentycznej grozy finał opowiadania "Dziedzina",  przywołujący wyobrażenie wszelkiej maści zombie horrorów (a już najbardziej genialny film "Carnival Of Souls"). "Dziedzina" to archetypiczna opowieść o pisarzu, którego moc twórcza zdolna jest powołać do życia wyobrażone byty. Motyw ten znalazł się u podstawy zarówno wspaniałej powieści Jonathana Carrolla "Kraina Chichów" jak i  filmu Johna Carpentera "W Paszczy Szaleństwa". 


W "Księdze Ognia"  głównym, łączącym poszczególne historie motywem jest właśnie ogień. Grabiński jest już tutaj w pełni ukształtowanym, świadomym formy, wspaniale straszącym autorem grozy. Począwszy od "Czerwonej Magdy", opowieści o dziwnej dziewczynie prowokującej swą obecnością wybuch pożaru (skojarzenia z kingowską "Firestarter" zupełnie uzasadnione) przez powstającego ze starej sadzy gromadzącej się w kominach, jednego z najbardziej odjechanych "wampirów" w historii horroru ("Biały Wyrak"), aż  po nieco przypominającą fabularnie kingowskie  "Lśnienie" historię narastającej piromanii ogarniającej pewną rodzinę ("Pożarowisko").
W "Księdze Ognia" do głosu, obok grozy, dochodzi rozbuchany erotyzm. Pojawia się on w opisach orgii pirofilskiej sekty satanistycznej ("Gebrowie"), a nowela "Płomienne Gody" to kliniczny wręcz opis pirofilii - połączenia seksualnego podniecenia i ognia.


Prawdziwy tour de force Grabińskiego stanowi zbiór opowiadań wydany pod tytułem "Niesamowita Opowieść". Tam pojawiają się jego najsłynniejsze horrory erotyczne. Przede wszystkim jest to rewelacyjna "Kochanka Szamoty" - opowieść o obsesyjnym hipnotycznym opętaniu seksualnym z iście makabrycznym twistem końcowym. Dreszcze obrzydzenia  i grozy budzi też "wampiryczna" nowela "W Domu Sary". Inny wspaniały tekst z "Niesamowitej Opowieści" to nowela "Na Tropie" (wykorzystujący grozowy archetyp "odkrywania prawdy o samym sobie" - znany świetnie chociażby z powieści i filmu "Harry Angel"). Na uwagę zasługują też dwa inne opowiadania w stylu nowoczesnego weird fiction - "Przed Drogą Daleką (opis ponurego snu, o drodze bez końca po szarych schodach szarej kamienicy) czy "Spojrzenie" (narastająca w bohaterze obsesja Nieznanego czającego się 'tuż za zakrętem").


Ostatni tom opowiadań, "Namiętność", przynosi jeszcze jedno wspaniałe opowiadanie, "Projekcje" - opis ponurej tajemnicy skrywanej przez ruiny pewnego żeńskiego klasztoru.
Poza zbiorami opowiadań Grabiński publikował sporo utworów w prasie. Ich poziom jest różny, na pewno warto jednak przypomnieć kolejny niezwykły erotyczny horror, przerażającą nowelę "Czad", opisujący szalony, niezwykły akt seksualny, jaki ma miejsce pomiędzy bohaterem opowiadania a pewnym pożądliwym monstrum.

Wszystkie zaś dzieła Grabińskiego, w różnych konfiguracjach i cenach, są stosunkowo łatwo dostępne, tak papierowo, jak i w wersjach e-bookowych. Ci, którym po lekturze najważniejszych tekstów będzie mało, mogą zatem samodzielnie zgłębiać jego twórczość. Zbiór jednak najlepszych opowiadań Stefana Grabińskiego to pozycja absolutnie kanoniczna  i lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela grozy. Mimo dość wymagającego współcześnie, rozkwieconego stylu, świeżość pomysłów, makabryczne rozwiązania, doskonałe twisty i jedyny w swoim rodzaju niesamowity nastrój spodobają się chyba każdemu fanowi grozy.
W zależności od możliwości finansowych i cierpliwości czytelnika można wybrać zestawienie tańsze i mniejsze (C&T), albo droższe (Vesper).


Czytajcie Grabińskiego. Naprawdę warto !

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Trochę później niż zwykle, ale relacja z dwu zamykających Reunion koncertów musi być :-)
Co zabawne - obok siebie znalazły się jeden z gorszych (Kraków) i chyba najlepszy (Chorzów) koncertów. Grane były back to back, z nowo przestawioną setlistą i z Polim na nagłośnieniu, więc są elementy wspólne. Ale jednak więcej różnic :

Kraków

Docieramy wszyscy bez większych trudności. Boss Garage, jak Boss Garage, taka trochę buda zimna i do nagłośnienia wściekle trudna. Na szczęście mamy Poliego. Soundcheck poszedł nam błyskawicznie a Infected Mind pukał po kociołkach z godzinę. I tak im nic nie pomogło, brzmieli żałośnie - cianko i zupełnie bez dynamiki. My wychodzimy OK, leci intro, potem kapela - zaczyna się wszystko bardzo dobrze, bo tłusto, mocno brzmiącym "Demonem". Różnica z supportem porażąjąca (mimo że docelowo to nasze brzmienie też będzie dalekie od ideału - o czym później). Tylko rasy mało, do naszych stałych problemów (słaba promocja) dochodzi jeszcze jak na złość koncert Testament/DeathAngel/Annihilator robi swoje. Ale nic to, kilkadzesiąt osób przyszło, trochę młodzieży takoż (w trakcie koncertu na merchu dorobimy 300 zł). Ale z powrotem do sztuki. Tutaj niestety - katastrofa - czyli makabrycznie (aż 3 razy) posypane "Memory". Uffff, ciężko było, często se mówimy "i tak nikt spoza kapeli kapy nie słyszał". No to tym razem raczej każdy słyszał....jak pomyślałem w jej trakcie, że następne ma być "Siedem Czasz Gniewu" to mi się zimno zrobiło. Na szczęście, jak to często z takimi obawami bywa, akurat "Siedem" wypadło całkiem akceptowalnie (zwłaszcza w porónaniu z poprzednikiem). Rasa lekkiego rozchybotania w rytmie raczej nie miała szansy usłyszeć.
Jedziemy dalej - rozpoczyna się Strefa Smędzenia - aż się boję, bo trzy wolne kawałki pod rząd. Na dzień dobry sprawnie zagrane "Łzy Szatana" rasa się bawi, jest git. Potem "Spell" - no, jest całkiem dobrze, ballada się nieco ciągnie, ale publiczność godnie znosi uspokojenie koncertu. No ale za chwilę zaczyna się tragifarsa "4 WDW" - Bomba nabija rytm, Fazi stara się go hamować ,nie grając motywu, ale nasz glentipton jest twardy, nic se z tego nie robi i , ku mojemu przerażeniu, "wymusza" numer. Dżizzzz, myślę, to będzie zusammen zdrowo ponad 20 minut wolnego grania ! Po kiego ? No, ale trzeba grać - przeszło nawet znośnie, niemniej na kolejnym - "Song Of Darkness" temperatura już wyraźnie siadła. No, nieco za dużo tego w jednym miejscu. Jak zrobimy nasz obecny "Noname 1"to będzie zamiast Sągu świetne miejsce dla niego w secie.
Na szczęście już leci "Fallen Angel"  się przydarzy, wraca łomot, lecą blasty, rasa się znowu zaczyna grzać, nie zwracając nawet uwagi na kolejny spory fakap w numerze (Kraków to nie był dzień Bomby...). Pominę milczeniem pomylenie intra, nie wiem, co Polemu się w tym kompie znalazło...
No i teraz już poleci z górki, pomyślałem i miałem rację !
BELIAR teraz, w 2/3 gigu to JEST TO!  Sala odlatuje wprost pod sufit, wszyscy śpiewają, pod sceną leci headbanging, granie sprawne, bez błędów, brzmienie niezłe (przede wszystkim dynamiczne, pełne, z dołami, i wystarczająco selektywne). jak zaraz potem odpalamy Armageddona, to jest naprawdę wyborne. Śpiewy wychodzą doskonale, kolejna (sic!) kapa jakoś rozgrzanym fanom umknęła. Pora na Szymona - może nie jest wykonany idealnie (w Krakowie prawie w każdym numerze jakieś drobiazgi czkały), ale rozpędzony thrashem i rozśpiewany przebojowym refrenem fajnie kończy sztukę.
Na deser gorąco przyjęte "Wierzę" - choć tutaj wokal akurat był nie w punkt - więc to było do poprawki.
Generalnie - frekwencja mogła być zdrowo lepsza, ale ci, co przyszli (przekrój wiekowy fajny, weterani ale i młodsze pokolenie),  byli oddani metalowi i przygotowani na nas (więc odbiór sztuki bardzo dobry) brzmienie przyzwoite, ale do naprawdę dobrego brakowało (selektywność była taka se), wykonawczo - nie ma co owijać, jeden z najsłabszych koncertów, nowa setlista ma ciężki moment zwolnienia, ale kapitalnie podbija drugą część sztuki (kiedy zawsze nam napięcie siadało).

Chorzów

Jak jeden koncert nie wyjdzie idealnie, najlepiej zagrać zaraz drugi, lepszy :-) Chorzów był - wykonawczo, a przede wszystkim brzmieniowo - NAJLEPSZYM koncertem całego Reunion. 
Już jadąc z Bombą na sztukę widziałem, że może być dobrze. Bomber czuł że to jego głównie granie szkodziło w Kraku - wiadomo, dobre bębny nie wystarczą, żeby uratować koncert, ale złe bębny na pewno go zepsują. A w Krakowie ani brzmienia garów, ani dobrego grania, nie było. Więc się niesłychanie już w aucie spinał.
W Leśniczówie wszystko po staremu (nawet piździawa), soundcheck z Polim to sama przyjemność - chwila moment i wszystko poustawiane.
Infected Mind grali drugi raz z nami, tym razem świetnie brzmieli (odżałowali pieniądze na akustyka i było warto:-) ) , My wchodzimy na scenę i jedziemy.
Frekwencja też do poprawy, choć nie było jakoś szczególnie źle, taki leśniczówkowy standard. Wiekowo spora część to nasi weterani, ale nic to, tym lepiej - dostaną fullproof Dragonforce.
Od początku jest GENIALNIE. Kapela brzmi, jak milion dolarów, jak Death na Leprosy. Bębny świetne (pierwszy raz, odkąd są nagłaśniane, wcześniej tylko "cudzesy" czasem brzmiały dobrze), BAS APOKALIPTYCZNY - coś fenomenalnego - każda nutka, każde uderzenie w struny, wspaniała ściana dźwięku. Gitara - potęga, jest ciężar Kreatora, brud Voivoda i moc Metalliki. Fred - doskonale wkomponowany w instrumenty, nie przygłuszony, nie wybity ponad, w punkt jak na płycie.
Panowie - no, ja jestem w sumie jak członek kapeli, znam naszą muzę na wyrywki do ostatniego akcentu i ostatniego pisku na wiośle, ja bardziej koncerty traktuję, jakbym je z Wami grał, niż słuchał. Ale w tej Leśniczówie to byłem jak fan, gotów do wywijania piórami, do wspólnego śpiewania, do, generalnie amoku. jak mi w połowie sztuki Mathey dał komórę do kręcenia, to mnie aż skręcało, bo się musiałem uspokoić, a się aż rwałem w tany.
Demon wspaniale, bez uwag i zarzutów, Memory tak samo, równe i ciężkie jak czołg. Siedem Czasz i amok po raz pierwszy (wiadomo, numer z Hordy, rasa szaleje). Zaczynamy Tereny Podmokłe. Łzy Szatana - moc, potęga, perfekcja w wykonaniu. Balladka - przeszywające solówy, ciężar w środku, szybkim marszem do "Song". Potwierdza się prawda, że trzy walce jeden za drugim to zu viel, napięcie, mimo chęci fanów do zabawy, trochę przysiada. Ale już odpala fajerwery Fallen Angel ! Po takim wolnym fragmencie jego blasty smakują jeszcze bardziej. No a dalej to już wykładanie asów na stół - Beliar - szał i wspólne śpiewanie, Armegeddon  -szał i wspólne śpiewanie (dobrze, że Mati mi dał tą komórę, poszła struna w wiośle i trzeba było szybko wymieniać, miał co robić). Wspólne śpiewanie Fred warto trochę potrenować, bo nie było najłatwiej wejść we wspólny rytm (wiem, bo tez śpiewałem i nie zawsze trafiałem :-) ) ale generalnie - WYPAS. Szymon na koniec to taka superrozwałka. Na sam finał siada bas Faziego, ale wystarczy zmiana baterii i można zagrać bisa - dobrze zagrane i bardzo dobrze zaśpiewane Wieże.
No i koniec Reunionu :-) Teraz głównie nowy materiał, koncert sporadycznie, chyba że jakiś szczególny się trafi.
Teraz kończę szanując Waszą cierpliwość, ale niezadługo kolejny wpis - podsumowujący całość trasy.

Galfryd

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...