wtorek, 31 stycznia 2023

Kathe Koja Urazy Mózgu 4/10

Nie zawsze jest wiosna, nie zawsze jest maj…Po znakomitym debiutanckim “Zero” oczekiwania wobec kolejnej powieści Kathe Koja były duże, niestety, “Urazy Mózgu”, mimo tkwiącego w nich potencjału, mimo intrygującego pomysłu wyjściowego, zawodzą, i to zawodzą mocno…


+


Austen Bandy artysta malarz zarabiający na życie w sprzedawaniem t-shirtów ze śmiesznymi napisami nie może się ostrząsnąć po tym, jak rzuciła go jego żona. Utracił motywację do tworzenia, wegetuje z dnia na dzień i sprzedaje koszulki.


Pewnego dnia, wychodząc ze sklepu z 12-pakiem browara upada tak nieszczęśliwie, że rozwala sobie czaszkę. Długo dochodzi do siebie w szpitalu, cierpi na zaburzenia świadomości, zaniki pamięci, ma dziwne, przerażające wizje, w których pojawia się dziwaczny, rtęciopodobny srebrzysty glut.


Niby nic więcej złego się nie dzieje, ponawiające się jednak ataki budzą coraz większy niepokój w Austenie, obawę przed chorobą psychiczną, której zwiastunem miałyby być wizje srebrzystej plamy.  Lekarze nie pomagają - każdy kolejny twierdzi, że wszystko się dobrze goi, że nie ma powodów do obaw a “ataki” to tak naprawdę psychosomatyczne urojenia użalającego się nad sobą hipochondryka (tak, Austen mimo choroby wciąż jest przygnębiony rozstaniem z żoną).


A akcie desperacji Bandy rzuca wszystko i wyjeżdża do swej od lat niewidzianej matki. Nic to nie zmienia, rodzinny dom nie przynosi żadnego ukojenia, jedyne, co zostaje Austenowi to codzienne pijaństwo w okolicznych klubach. A ataki ponawiają się z coraz większą częstotliwością….


W końcu jednak pojawia się światełko w tunelu - poznany podczas jednej z imprez znajomy traktuje opowieści o srebrnym glucie poważnie. Uważa on, że niektórzy ludzie mają dar “spojrzenia za zasłonę” - wspomina w tym aspekcie własnego ojca, epileptyka, którego wizje podobnie jak w przypadku Austena, lekceważyła oficjalna medycyna. Decyduje się zabrać Bandy’ego do szczególnego specjalisty. Zawiadamia również o pogarszającej się kondycji byłą żonę…

 

+


Będzie długi wątek osobisty :


Ćwierć wieku temu złota era horroru w Polsce była już martwa i pogrzebana. Dla fanów gatunku zamiast krzykliwych ejtisowych okładek i prostych, drapieżnych historii pozostały Artystyczne Poszukiwania - “literatura niepokoju” balansująca na granicy pomiędzy niesamowitością a literaturą głównego nurtu (dzisiaj to się nazywa weird fiction, wtedy nie miało to swojej nazwy, przynajmniej w Polsce). Prym wiodły dwa wydawnictwa i ich bliźniacze (do granicy plagiatu) serie - Rebis z Salamandrą i Zysk z Kameleonem.


Właśnie w ramach zyskowej serii Kameleon wydane zostały “Urazy Mózgu”. Miały być “świeżym głosem i “nową ścieżką” w literackim horrorze. Bram Stoker Award, Lotus Award, w ogóle hiper super. Kupiłem pełen nadziei, no ale na tej nadziei się skończyło… Zmęczyłem, roniąc krwawe łzy, te “Urazy” po to tylko, by z całym przekonaniem ocenić je na 1/10. To było tak męczące w lekturze, tak - IMO - nieudane, tak “misfired”, że aż mnie mdliło, a jako że jestem naiwny i wierzę blurbom i komentarzom to, uznając, że faktycznie “taki będzie horror XXI wieku” na długie lata wypisałem się z gatunku, a w zamian za to, wymachując mieczem/toporem i ciskając na prawo i lewo fireballe, zanurzyłem się w światach fantasy.


Ponowna lektura “Urazów”, po upływie dobrych 20 lat, była, mimo wszelkich zastrzeżeń znacznie lepszą przygodą. W powieści są zalążki fascynujących pomysłów, coś, co dobrze napisane, zmieniłoby “Urazy Mózgu” w hit podobny do debiutanckiego “Zero”.  Bo też  w sumie “Urazy” leżą tuż obok tematyki tam obecnej - ponownie mamy fizyczne deformacje, ponownie psychiczne tripy, ponownie coś na kształt kultu “drugiej strony”. Odrobina fabularnego zdecydowania, nieco więcej wydarzeń i powieść mogłaby gdzieś dotrzeć.


No niestety, tutaj NIC SIĘ NIE DZIEJE! Bohater obawia się, czy nie popada w chorobę psychiczną, polegającą na chwilowych utratach świadomości i postrzeganiu srebrnego gluta, i tą swą obawą dzieli się z całym światem - z kolejnymi lekarzami, różnej maści “uzdrowicielami”, mamą, przygodnie poznanym facetem….i to tyle. Ta historia zmierza donikąd, choć tak naprawdę niewiele jej byłoby potrzeba, żeby dotarła blisko fascynujących terytoriów. 

Na minus też postaci - mało nieciekawe i nie przyciągające uwagi czytelnika. Austen użala się nad sobą z intensywnością Thomasa Covenanta (z legendarnej sagi fantasy autorstwa Stephena Donaldsona), ale nie budzi większego współczucia. Relacja bohatera z byłą żoną też w sumie zostawia czytelnika obojętnym, motywacje przypadkowo poznanego kumpla nie bardzo przekonują (żeby jeszcze miał na Austena crusha…), żona i matka niczym wycięte z czytanki o poisonous relatives…


Mały plus za styl - on  jest rozdygotany, neurotyczny, ale ma w sobie szczególny drive, który przyciąga uwagę.


Podsumowując, pomysł wyjściowy z potencjałem, intrygujący, ale niewykorzystany, fabuła  i postaci nieciekawe i momentami nużące, żywy, niespokojny styl -  “Urazy Mózgu” to intrygująca przygoda literacka, która jednak większość czytelników raczej zmęczy niż zachwyci. Owszem, ona potwierdza możliwości tkwiące w prozie Koja, (mimo narzekania już nie mogę się doczekać spotkania ze kolejną jej powieścią, “Skóra”) ale tym razem przytrafił się raczej zakalec. Wiem, bo dwa razy, w dwu etapach mojego życia, czytałem, i za każdym razem szału, oględnie pisząc, nie było. Raczej nie polecam, chyba że die-hard fanom weirdu (najlepiej takim, których “My Work Is Not Yet Done” Ligottiego zniechęca “nadmiarem horroru”. W “Urazach” będzie weirdowo, jak znalazł).


Robert E. Howard Wilcza Głowa 6/10

 Robert E. Howard, “ojciec” Conana z Cymmerii, jest najbardziej znany ze swych junackich opowiadań fantasy, jednak jako pisarz w pełnym (i jak najbardziej pozytywnym) tego słowa znaczeniu pulpowy swych sił próbował w wielu gatunkach rozrywkowych, wśród nich tworząc również opowieści grozy.


Pisząc horrory często znajdował się on pod wpływem swego mentora i penpala, Howarda Phillipsa Lovecrafta. Dziesięć lat temu ukazał się w nieodżałowanej Agharcie zbiór takich lovecraftiańskich tekstów pt. “Królestwo Cieni”, dziś jednak pora na znacznie starszy (aż z 1994!) tomik - “Wilcza Głowa”. Znajdziemy w nim sześć opowiadań łączących przygodę, fantastykę i horror, a największe wrażenie z nich wywierają naprawdę przerażające, znakomite “Gołębie Z Piekła”.


+


Pewien rozedrgany mężczyzna zgłasza się do biura szeryfa i opowiada o przerażających zdarzeniach, jakie miały miejsce nocą w opuszczonym domu, w którym zatrzymał się on na nocleg wraz ze swym kompanem. Tenże towarzysz, będąc pod wpływem tajemniczego, hipnotycznego gwizdania wstał z posłania, poszedł na piętro budynku, wrócił cały zakrwawiony i z toporkiem w ręku rzucił się na opowiadającego. 

Szeryf przeszukując domostwo faktycznie odnajduje ciało drugiego mężczyzny z rozpłataną głową. Ale reszta historii nie przekonuje go nic a nic. Ot, panowie się pobili, jeden drugiego zatłukł i wymyślił absurdalne alibi, zawiśnie zatem za morderstwo. A jednak…. kiedy tajemnicza, przerażająca ciemność spowijająca piętro praktycznie wypędza przerażonego stróża prawa z budynku zaczyna się on zastanawiać. Wspomina złą sławę, jaka otacza posiadłość. Swego czasu należała ona do rodu Blasenville’ów, ale po tym, jak zniknęły bez śladu trzy siostry i ich ciotka, dom opustoszał. Była też jakaś afera z dręczoną czarnoskórą służącą…

Szeryf coraz bardziej podejrzewa, że w sprawę faktycznie wmieszane są jakieś Złe Siły. Udaje się na konsultację do mieszkającego w pobliżu czarnoskórego starca, kapłana voodoo. Może on coś pamięta?


+


“Gołębie” są bardzo proste w konstrukcji  ale bardzo efektywne w wywoływaniu grozy.  To jest typowe pulp fiction - nie ma tu żadnych fabularnych wodotrysków, psychologii, budowy postaci - tutaj wszystko zasadza się na pełnej napięcia, trzymającej za gardło czytelnika akcji, na umiejętnym budowaniu napięcia, tężejącym niczym smoła suspensie i  na gwałtownych, jump scare’owych erupcjach koszmaru. Do tego na ozdobę ponura, mroczna historia przeklętego rodu i magia voodoo. Naprawdę wyborne, piękno tkwi w prostocie. Klasyk wart wpisania do kanonu literackiej grozy.


A skąd tytułowe “gołębie”? Ponoć to “dusze przeklętych Blasenville’ów zaklęte w stado gołębi, które niekiedy można spotkać przed domem. Malownicze, choć wyraźnie Howard nie miał pomysłu, jak ten tytuł (może ktoś mu go zadał?) spleść  z fabułą :-)


+


Pozostałe teksty są mniejszej klasy i wartości,  choć  wszystkie cechuje charakterystyczny dla całej twórczości Howarda mocny, pełnokrwisty styl, we wszystkich znajdziemy sporo przygodowej akcji i klimatycznych twistów fabularnych.


“Czarny Pies Śmierci” i “Ponury Wiatr Dmie” to w zasadzie dwa podejścia, jakby re-writing tego samego pomysłu. W obu opowiadaniach bohater musi nocą dotrzeć do położonego na odludziu domostwa zamieszkałego przez jakiegoś odrażającego, antysocjalnego typa, by tegoż gbura ostrzec przed jakimś Strasznym Niebezpieczeństwem. W “Psie” przemieniony przez magię i chirurgię plastyczną “mongolskich kapłanów czarnego Erlika” w wilkołaka podróżnik  szuka zemsty na towarzyszu, który porzucił go na  pastwę okrutnych mnichów. W drugim satanistyczne bractwo Czarnych Braci Arymana zamierza zgładzić zdrajcę ze swych szeregów.


Oba teksty, odbijające dalekie echa niektórych przygód Sherlocka Holmesa (Studium W Szkarłacie, Znak Czterech, Pięć Pestek Pomarańczy itp) cechuje pulpowa energia, dużo akcji, i okazjonalne jump scare’y. To dzisiaj troszkę zabytek groszowej grozy z czasów Wielkiego Kryzysu, daleko od najlepszych dokonań Howarda, ale dobrze się je czyta do dziś.


No, może z jednym zastrzeżeniem. Nie ma co owijać w bawełnę, w “Wilczej Głowie” można, z niejakim dyskomfortem odnaleźć wyraźny “południowy” rasizm Howarda. A już najwięcej tego rasizmu jest w kolejnym opowiadaniu “Czarny Canaan”. 

To jeszcze jedna opowieść przygodowa - mężczyzna wraca w rodzinne strony w momencie, w którym okoliczni czarni, podburzani przez złowrogiego kapłana voodoo planują bunt przeciw białym. Bohater zostaje spętany mocą uroku rzuconego przeklętą kobietę węża i przywleczony na ofiarę rytualną….


OK, przygodowo jest naprawdę pulpowy git majonez - ale z punktu widzenia elementarnej poprawności politycznej jest momentami grubo. Czarnoskórzy określani są przez białych praktycznie wyłącznie obraźliwym “Ni…r”, “cuchną”, “przypominają małpy”, a dobrą metodą przesłuchania wystraszonego czarnego robotnika wydaje się - bykowiec….Ihaaaa, tylko płonących krzyży KKK w tle brakuje…

Choć po chwili początkowego szoku warto zauważyć, że rasizm Howarda jest taki “teksański”, ludowy, w końcu “wszyscy tak uważają”. Mało, bohater opowiadania na  używanie bata wyraźnie się krzywi - to “nie są właściwe metody przesłuchania”. To go różni od zapiekłego, namiętnego rasizmu Lovecrafta, nie przystającego człowiekowi jego kultury i ogłady, (nawet jeśli, przeciwnie do Howarda, praktycznie nie wpuszczał go na karty swych tekstów).



Jest jeszcze tytułowa “Wilcza Głowa” - horror fantasy, z fabułą osadzoną na ponurym gotyckim zamczysku, gdzie wśród przebywającej tam szlachty ukrywa się wilkołak. Ostatni w zbiorze tekst, “Z Miłości Do Barbary Allen”, to dość mierne naśladownictwo z Ambrose Bierce’a; duch zmarłego ukochanego wstępuje dekady później w pewnego młodzieńca, by jego ustami pożegnać swą, umierającą jako staruszka, narzeczoną.


+


Warto pogrzebać po internetach - zbiorek, jak już się pojawia na Allegro, to kosztuje raczej grosze (nakłady byli wówczas duże), zabawy nieco przyniesie, a dla samych “Gołebi Z Piekła” totalnie warto.


PS.

“Pigeons From Hell” były kilka razy adaptowane - szczególną estymą cieszy się ekranizacja z 1961 roku w ramach serii Thriller - wychwalał ją sam Stephen King w swym Danse Macabre. Naprawdę eerie (widziałem!).


środa, 25 stycznia 2023

George Orwell 1984 8/10

Brrrr! Przerażający klasyk; najczarniejsza z wszystkich paskudnych dystopii, najsłynniejszy i chyba najbardziej ponury reprezentant gatunku, okrutny opis stalinowskiego totalitarnego państwa, budzący podczas lektury strach tak silny, że uzasadniający rozpatrzenie jej na grupie poświęconej literaturze grozy, dzieło pod wieloma względami nie tylko aktualne w chwili jego powstawania, ale prorocze co do rozwoju sytuacji światowej, co do zachowań człowieka, kolejny pomnik w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie “unde malum” - skąd Zło ?


+


Niedaleka przyszłość. Świat podzielony jest na trzy totalitarne mocarstwa - Oceanię (powiedzmy że USA+UK), Eurazję (Rosja Radziecka i pożarta przez nią Europa) i Wschódazję (powiedzmy że Chiny), nieustannie toczące ze sobą wojnę, wojnę, w której nie ma sukcesów ani klęsk, strony nieustannie zmieniają sojusze, a sam fakt toczącej się gdzieś tam “wojny” służy do mobilizowania społecznej nienawiści przeciwko “wrogom”, tak zewnętrznym jak i wewnętrznym. 

 

Winston Smith, szeregowy członek rządzącej Oceanią Partii, zaczyna odczuwać narastające wątpliwości dotyczące sposobu organizacji, ustroju i polityki swego państwa. Smith pracuje w Ministerstwie Prawdy - jego zadaniem jest dostosowywanie historii, znanych już informacji, do obecnie obowiązującego kursu politycznego. Wczorajsi bohaterowie są dzisiejszymi zdrajcami, wczorajszy wróg dzisiejszym sojusznikiem, a rolą Ministerstwa Prawdy jest właśnie dokonywanie stosownych korekt.

 

Konfrontowana z tępą propagandą pamięć Smitha protestuje. Urzędnik postanawia, w najściślejszej tajemnicy, prowadzić pamiętnik - to już wyraz jawnego buntu.


Podczas organizowanych przez Partię seansów Nienawiści uwagę Winstona przyciąga szczególnie zaangażowana dziewczyna. Początkowo mężczyzna podejrzewa, że to partyjna fanatyczka i obawia się z jej strony jakiejś denuncjacji, jak się jednak okazuje, Julia ma po prostu na niego crusha! 

Wkrótce wybucha namiętny romans. To kolejny przejaw buntu - Partia zabrania swym członkom relacji intymnych (mają się Koncentrować Na Partyjnej Robocie a nie gzić) , tak więc stosunki pozamałżeńskie również stanowią zdradę stanu. 

Duch sprzeciwu w Winstonie narasta - wspólnie z Julią zgłasza się do O’Briena, podzielającego wątpliwości członka partyjnej egzekutywy. Ten wciąga parę zakochanych w spisek, dołączają oni do Braterstwa chcącego obalić Partię…


Ale wszystko wygląda zdecydowanie za łatwo, w totalitarnym państwie powszechnej inwigilacji to się nie może dobrze skończyć, oj nie. Zdradzeni i uwięzieni kochankowie zostaną poddani najbrutalniejszym przesłuchaniom i torturom, mającym nie tyle wydobyć od nich jakieś wiadomości (w sumie WIelki Brat i tak wszystko wie) a złamać ich ducha, zrobić z nich martwe za życia manekiny. 


+


Tak, zakwalifikowanie “1984” do grona powieści grozy jest na granicy nadużycia, upierając się przy gatunkowości najbliżej chyba książce Orwella to “opisującego świat przyszłości” science fiction, opisujące “świat przyszłości”, choć z drugiej strony taka “rozszerzająca” definicja literatury grozy jest zgodna z ostatnio modnymi trendami (podobnie jest przecież z postapo, której dystopia jest, powiedzmy, kuzynką).


Orwell napisał powieść prawdopodobnie jako pamflet krytykujący stalinowską Rosję, jako mrożący krew w żyłach opis sowieckiego totalitaryzmu, uderzająco dobrze opisujący rytuały i organizację tego zbrodniczego państwa. Ale pomimo upadku ZSRR i upływu kolejnych dekad, powieść wcale nie traci na aktualności,  do dziś  przejmuje wciąż celnymi przemyśleniami i uwagami, które dotyczyć mogą znacznie szerszego spektrum politycznego, niż tylko niegdysiejsze kremlowskie mumie. Bo każdy, nie tylko czerwony, totalitaryzm napędza się sianiem nienawiści do Obcych i każdy obrzmiewa  łże-paiotyzmem…


Co jest najważniejsze  w totalitarnym państwie? Seanse Nienawiści, polityka budowana nie na współpracy, a na indukowanej nienawiści do “innych”. Niby opisując te rytualne seanse Orwell pisał “contra Stalinum”, ale tego rodzaju działania mają się doskonale i dzisiaj. Przecież  to właśnie wzajemny hejt stanowi siłę napędową polityki. Hejt na “Europę”, na różne grupy zawodowe, na “kolorowych” czy “elgiebety”, ale też hejt na “pisiorów”, na “libów”, na “dziadów fantastyki”, na “klechistan”, na “kinder-lewactwo”, na “Ukrów” czy nawet na “raszystów” (ok. tym to się akurat należy) - tak można długo.


 

Widzimy też, jak wygląda pisanie historii na nowo (tym właśnie zajmuje się bohater powieści). Usuwanie byłych bohaterów z kart podręczników strącanie ich z różnych piedestałów, “gumkowanie” przeszłości - to zjawiska obecne i dziś (i to jak jeszcze….).


Wstrząsające też, jak bardzo Orwell przewidział kształt świata w XXI wieku - podział na trzy “supermocarstwa” (Zachód, Rosję i Chiny) oraz jak będzie wyglądała wojna przyszłości - tocząca się „gdzieś tam”, nie bardzo dotykająca życia codziennego mas mas społecznych, za to służąca do celów propagandowych, do  treningu nienawiści i wzmożonego “patriotyzmu”.


Te uniwersalne, budzące grozę do dziś, obserwacje, mocniej zapadają w pamięć od samej fabuły, ale i tutaj Orwell postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Wprawdzie Winston Smith (jedyny tak naprawdę bohater “1984”) jest postacią raczej papierową i  jego emocjami czy uczuciami dość trudno się przejąć, ale nie sposób nie zadrżeć wobec złowrogich opisów brutalności systemu, wobec egzystencji pozbawionej jakiejkolwiek nadziei, wobec dojmującego, unoszącego się nad powieścią od samego początku, przeczucia klęski i nadchodzącej katastrofy. Po prostu wiadomo, że ta historia nie może skończyć się “dobrze”.


Orwell ma znakomite pióro, powieść, mimo przytłaczającej atmosfery, czyta się szybko, nie mogąc się wręcz oderwać od lektury (mimo faktu, że sama historia jest tak bardzo znana, że trudno tu o jakiekolwiek zaskoczenia). No i ta przewrotność! Co robi Ministerstwo Prawdy ? Oczywiście kłamie. Co robi Ministerstwo Miłości? Organizuje seanse nienawiści! W ogóle terminy “nowomowa” czy “Wielki Brat”, które weszły na stałe do światowego dziedzictwa kulturowego!


Przy całych pochwałach orwellowskiej przenikliwości na koniec trzeba zauważyć, że opis dyktatury w “1984” jest nieco kulawy, wadliwy, W powieści istotą “realsocu” jest ścisły rozdział pomiędzy rządzącą “Partią” a tyrającymi “prolami” - tylko że ten rozdział wynika z tej brytolskiej, niemożliwej do przemożenia klasowości. Że niby “Partia” zatąpiła arystokrację i wielki kapitał? O wa, mr Orwell - przecież prole to też partia!!! To sól ziemi! Sojusz robotniczo-chłopski! Suweren! (ok, to ostatnie wyszło nieco z mody).


Lektura obowiązkowa dla każdego, tak dla fanów literackiego horroru jak i dla przygodnych przechodniów -  choć to lektura, która wręcz fizycznie boli, a po zakończeniu zostaje na zawsze w głowie z gorzką refleksją. Dzieło genialne (niech nikogo nie zwiedzie “8/10” służąca wyłącznie zmierzeniu subiektywnego “funu czytelniczego”) - to jest kategoria VSOP. Arcydzieło!




PS.

Przez cały czas komuny książka była zakazanym prohibitum. Oj, słusznie…


PPS.

“1984” był filmowany dwa razy - realizacja z 1956 to już prehistoria, ale łatwo można znaleźć produkcję “rocznicową” z 1984 - w rolach głównych John Hurt, Suzanna Hamilton i Richard Burton jako O’Brien. Warto!


PPPS.

Choć imdb podpowiada kolejną ekranizację na bieżący, 2023 rok. Film jest…rosyjski (sic!) a powstaje w…Finlandii (sic? choć to w sumie nic dziwnego, trudno sobie wyobrazić  jego produkcję w putinowskiej Raszyi)

sobota, 21 stycznia 2023

Ambrose Bierce Jeździec Na Niebie 7/10

Ambrose Bierce to bodaj czy nie najbardziej zaniedbany w Polsce klasyk literatury niesamowitej. Zbiory jego opowiadań wychodzą rzadko (już bardzo dawno żadnego nie było), z reguły dość przypadkowo, a co gorsza niekoniecznie zawierają te najważniejsze teksty (tak, mam na myśli “Nadprzyrodzone” od wydawnictwa C&T z 2016 r.). A to wielki brak - Bierce bowiem ma znaczący wkład w rozwój literackiego horroru, to postać do tego stopnia pomnikowa, że Ray Bradbury w “Kronikach Marsjańskich” (w rozdziale Usher XIV) umieścił go w jednym szeregu obok Nathaniela Hawthorne’a, Edgara Allana Poe i H.P. Lovecrafta!


Tymczasem wydany blisko pół wieku temu (ostatnio wznowiony w 2005 roku przez Wyd. Dolnośląskie, ale chyba w okrojonej wersji) zbiór “Jeździec Na Niebie” jest właśnie takim bierce’owskim creme de la creme, kilka z opowiadań w w nim zawartych to absolutna klasyka opowieści niesamowitej i byłoby znakomicie, gdyby jakieś wydawnictwo się koło Bierce’a zakręciło (wrócimy do tematu pod koniec).


+


Teksty z “Jeźdźca Na Niebie” można podzielić z grubsza na trzy grupy. Pierwsza z nich obejmuje opowieści wojenne z czasów wojny secesyjnej. Bierce walczył w czasie wojny w szeregach wojsk Unii i jego traumatyczne doświadczenia z tego czasu stanowiły paliwo dla szeregu opowiadań. Pierwiastek niesamowity jest w nich na dalszym planie (często w ogóle nie występuje) - raczej mamy do czynienia z niezwykłymi spięciami emocjonalnymi i moralnymi dylematami wynikającymi ze stanu wojny. Takie są np. ”Przełęcz Coultera”, w której tytułowy oficer otrzymuje rozkaz ostrzelać dolinę, w której stoi jego rodzinny dom, podobny w wydźwięku tytułowy “Jeździec Na Niebie” - opisujący dylematy moralne syna, który strzegąc obozu Południowców musi zastrzelić zwiadowcę Północy, w którym rozpoznaje własnego ojca czy “Kwestia Sumienia”, gdzie oficer zmuszony jest skazać na karę śmierci za szpiegostwo człowieka, który uratował mu niegdyś życie).

Uwagę przyciąga również “Chickamauga” - infernalny, ocierający się o horror opis bitewnego koszmaru oczyma głuchego dziecka (troszkę przypominający klimatem znany film “Idź I Patrz”) najważniejszym jednak opowiadaniem z tej grupy jest kanoniczne  “Przy Moście Nad Sowim Potokiem” - skazany na  śmierć żołnierz w ostatniej chwili ucieka swym katom by wrócić do rodzinnego domu… Schemat fabularny “Mostu” znany jest dzisiaj z szeregu opowieści, od filmowej “Drabiny Jakubowej” począwszy - jej dalekie echa dźwięczą nawet w “Grzeszniku” Artura Urbanowicza. To trzeba znać!


Drugi set stanowią rasowe opowieści niesamowite, co ciekawe, rzadko oparte o schemat typowej, schematycznej ghost story (tego było aż w nadmiarze w “Nadprzyrodzonym”, przeciwnie, imponujące różnorodnością i świeżością pomysłów, pełne suspensu, badające głębię ludzkiej psychiki.


Na początek kapitalny “Człowiek I Wąż” (9/10) - w domu znanego hodowcy węży gość znajduje pod swym łóżkiem wielkiego, złowrogiego gada. Wąż, znieruchomiały, czai się do ataku swymi oczyma usiłując sparaliżować mężczyznę niczym atakowaną ofiarę. Nawiązuje się śmiertelny pojedynek woli… - naprawdę, znakomity pomysł i świetne wykonanie, i to bez żadnych elementów nadprzyrodzonych.


Dalej “Oczy Pantery” (9/10) - pewna dziewczyna odmawia ręki ukochanemu argumentując to chorobą psychiczną, wywołaną faktem, że w młodości pantera zaatakowała jej matkę. Nocą mężczyzna widzi świecące oczy w oknie… naprawdę wspaniałe. Jak ktoś widział film “Ludzie Koty” (zwłaszcza jego oryginalną wersję, jeszcze z 1943 roku) poczuje się jak w domu (a fani klasycznej grozy przypomną sobie losy hrabiny Szemiot z “Lokisa” Prospera Merimee).


“Droga W Świetle Księżyca” (7/10) eksploruje częsty u Bierce’a motyw mściwego sumienia (ducha?). To historia ukaranego mordercy, opowiedziana w stylu filmu “Rashomon” -  mamy tu relację syna (jak się skończyło), ojca (co się stało) i zamordowanej matki (jak ona, nieświadomie, pomściła swe morderstwo). Opowiadanie to zostało w PRL  zekranizowane jako godzinny film telewizyjny (ale raczej dla komplecistów tematu, bo film dość średni).


Dwa najważniejsze opowiadania z tej grupy (a w sumie z całej twórczości Bierce’a) to “Draństwo”i  “Śmierć Halpina Fraysera”.


“Draństwo” (10/10) to proto-lovecraft w czystej postaci. Pewien wędrowiec trafia na farmę, której gospodarza prześladuje buszujący w okolicznych krzakorach niewidzialny potwór. Jasne, niewidzialne monstrum występuje i w “Co To Było” O’Briena i w “Horli” de Maupassanta, ale tam to były stwory mniej więcej ludzkiej wielkości, tymczasem u Bierce’a opisy kładącego się szeroką falą zboża i chaszczy przypominają, wypisz wymaluj, sceny z “Koszmaru W Dunwich”.

No i “Śmierć Halpina Fraysera” (10/10)…prawdziwy ”pinnacle” niesamowitej twórczości Bierce’a, dla tego jednego opowiadania warto się z nią zapoznać.

Młody Halpin Frayser, chcąc uciec od chorobliwego, ocierającego się o kazirodztwo, uczucia, które łączy go z matką, wyjeżdża do Kalifornii. Tam zostaje siłą wcielony w skład załogi statku handlowego, wraca po latach do kraju i nocą podróżuje koło pewnego cmentarza. 

Na tymże cmentarzu zostaje on zaatakowany przez upiora (a tam, “upiora”, piszmy po imieniu, przez zombie)…własnej matki (!) żądnej śmierci syna jako kary za jego “zbrodnię” (!!!). W okolicy zaś trwają poszukiwania zbiegłego szaleńca, który poderżnął nożem gardło swojej żonie…


Gęsty, weirdowy, rodem z filmów Lyncha klimat, syn, połączony kazirodczym uczuciem (związkiem?) z matką, ociekający krwią las, mordercze zombie (!) - fabuła jest tak gęsta i zaplątana, że o to, co się w jej trakcie wydarzyło,  jak należy ją rozumieć, toczą się do dziś spory wśród badaczy tematu (choć mnie się wydaje wszystko całkiem zrozumiałe…) Absolutny MUST READ.


I w końcu trzecia grupa opowiadań - podszyte tonami czarnego humoru makabreski. Są tutaj m.in. komiczna “Czesana Krowa” 7/10 - komiczne opowiadanie, o pewnej wyjątkowo wrednej krowie, wyjątkowo wrednej ciotce i wyjątkowo sprytnym pastorze, “Moje Ulubione Morderstwo” 7/10 łączące gore’owe okrucieństwo z komedią i zabójcze “Oleum Canis’ (9/10) - historia demonicznej rodzinki, której źródłem utrzymania był tytułowy “psi olej” wysmażany z  ciał porywanych okolicznych kundli i sprzedawany jako cudowny lek. Okaże się jednak, że z olej pozyskiwany z innych ciał jest jeszcze lepszy…. Koniecznie!


  •  


Styl Bierce’a, który po wojnie secesyjnej zamieszkał w SF i tam był redaktorem w kilku pismach jest chłodny, rzeczowy, taki “dziennikarski”, pozbawiony romantycznych uniesień. W “Jeźdzcu Na Głowie” jest nieco mniej tu atmosfery “nawiedzonego westernu”(obecnej w jego zbiorze “Czy To Się Mogło Zdarzyć” - nb. też wartym poznania,) częściej opowiadania mają uniwersalne przesłanie, ale te najlepsze, najbardziej udane to jest po prostu debest.  “Przy Moście Nad Sowim Potokiem”, “Śmierć Halpina Fraysera, “Oczy Pantery”, “Człowiek I Wąż” i “Draństwo”, nie zapominając o makabresce “Oleum Canis” unieśmiertelniają ten zbiór. Jazda obowiązkowa!


PS. 

Drogie C&T - wasza genialna Biblioteka Grozy bez kompetentnie zestawionego zbioru opowiadań Ambrose Bierce’a wygląda jak szeroki uśmiech amanta filmowego z wybitą górną dwójką. Ten brak warto wypełnić! 

czwartek, 19 stycznia 2023

Patrick Suskind Pachnidło 8/10

Tytuł swego czasu bardzo głośny, prawdziwa sensacja literacka lat 90tych, wkrótce jeszcze bardziej rozpopularyzowana znakomitą adaptacją filmową, pytanie jednak zasadnicze - na ile „Pachnidło” można uznać za horror? 

No ale cóż, skoro mamy serię makabrycznych morderstw wiodącą do fantastycznego finału (no i codę w klimacie Grand Guignol), skoro bohaterem jest pozbawiony (dosłownie!) ludzkich uczuć socjopata - potwór, obdarzony przy tym nadludzkimi cechami, to, od biedy, można uznać minimalne wymogi gatunkowe za spełnione - tym bardziej, że lektura „Pachnidła” obok, często, rozbawienia (tekst jest bardzo dowcipny) budzi w czytelniku dreszcze niepokoju a chwilami nawet grozy.


+


Urodzony na paryskim targu rybnym (matka nawet na chwilę nie przerwała pracy w chwili porodu) Jean Baptiste Grenouille został sierotą wkrótce po przyjściu na świat - jego matka została skazana i stracona za wielokrotne dzieciobójstwo, a do jej skazania przyczynił się rozgłośny wrzask małego Grenouille’a, który śćiągnął na nią uwagę innych przekupniów.


Jako sierota trafia do prowadzonego za pieniądze klasztorne przez pewną kobietę domu dziecka, z którego z kolei zostaje praktycznie sprzedany jako wyrobnik do miejskiej garbarni. Tam przytrafia mu się okazja życia.

Pewnego dnia dostarcza wyprawione skóry do podupadającej firmy perfumiarskiej; jej starzejący się właściciel ugina się pod ciosami młodszej i zdolniejszej konkurencji, nie jest w stanie nie tylko kreować własnych, świeżych zapachów, ale nawet udanie podrabiać popularnych na rynku perfum.


Tymczasem wyrobnik garbarski Grenouille jest - jak się okazuje - geniuszem olfaktorycznym, (od powonienia), w przeciągu dosłownie kilku chwil, czekając za zapłatę za dostarczone skóry, wykorzystując tylko ekstrakty podstawowych składników, idealnie kopiuje najsławniejsze perfumy Paryża, a  w ciągu kolejnej chwili znacząco je udoskonala i poprawia.


Dla perfumiarza przybysz okazuje się zbawcą (gorzej z garbarzem, upiwszy się za pieniądze, które zapłacił perfumiarz za Grenouille’a, tonie w Sekwanie) - w krótkim czasie rozsławia ponad wszelkie granice jego zakład. Najwybitniejsi możnowładcy, kupcy, sam dwór królewski, rozbijają się o nowe zapachy i nowe perfumy kreowane w tajemnicy przez byłego pomocnika garbarza.


Grenouille ma pewien problem - jego nadzwyczajne, wyczuwające każdy, najdelikatniejszy nawet zapach powonienie potrafi zidentyfikować indywidualny zapach każdego mieszkańca Paryża (pewnego razu znęcony zapachem młodej dziewczyny…morduje ją, w sumie nie wiadomo nawet dlaczego), jednak on sam nie pachnie zupełnie niczym.

Pierwotnie opanowuje go pragnienie by „pachnieć jak inni” i ostatecznie udaje mu się wytworzyć zapach imitujący “ zwykłego człowieka”, później jednak odkrywa, że ludzie często wyrabiają sobie zdanie na temat innych ludzi kierując się właśnie zapachami.


By nauczyć się więcej, opuszcza Paryż i trafiwszy do prowincjonalnego miasta będącego centrum francuskiego perfumiarstwa, udoskonala swój warsztat i wiedzę. Opętany zapachem ślicznej młodej dziewczyny postanawia ten zapach „zdobyć i zamknąć” a jako że dziewczyna jest jeszcze dzieckiem a chce mieć „zapach kobiety”, przez całe lata krąży po mieście niczym pająk w sieci i obserwuje dom przyszłej ofiary.

W międzyczasie w okolicy zaczynają ginąć młode, piękne dziewczęta. Wkrótce przerażeni mieszkańcy zaczynają znajdować ich nagie, pozbawione włosów zwłoki …


+


Jeeezu, jak to jest napisane! POTĘGA! Jeszcze zanim czytelnik da się porwać świetnej historii, zachwyci go niezwykła lekkość i piękno języka. Nic dziwnego, że nawet w filmowej adaptacji mieliśmy głos z offu, po prostu szkoda tak dobrej frazy!

No dobra, ale jednak przede wszystkim „liczy się opowieść”. A ta jest, jako się rzekło znakomita - dowcipna i mroczna jednocześnie. Z jednej strony ta lekkość i wręcz momentami frywolność narracji, z drugiej stopniowo gęstniejący, mroczniejący klimat. Podobnie rzecz się na z fabułą, początkowo powieść czyta się jak dramat historyczny,  później, w przygodzie z perfumiarzem Baldinim mamy do czynienia wręcz z komedią, a końcowa część zmierza w kierunku ponurego retro-thrillera z nutą nadprzyrodzoną.

Opowieść zmienia również perspektywy bohaterów. Najpierw poznajemy fabułę z perspektywy samego Grenouille’a, potem wiodącym bohaterem zostaje Baldini (zdecydowanie najlepiej napisane, zabójczo śmieszne fragmenty), na koniec zaś głos otrzymuje ojciec ostatniej ofiary zbrodniarza.

W pamięć zapada też szalone, totalnie odjechane zakończenie z rewelacyjną codą rodem z horroru ekstremalnego. Zwłaszcza zaskoczeni będą kinomani, którzy znają tę opowieść tylko z ekranów!


Poza samą fabułą zwrócić uwagę należy na kapitalne opisy XVIII wiecznego świata, połączenie brudu i blichtru, na plastycznie oddane wszystkie smrody Paryża. Znakomite!


Grenouille jako postać jest raczej drętwy, pozbawiony uczuć (z wyjątkiem obsesji olfaktorycznej), to raczej nośnik fabularnych pomysłów Suskinda niż samodzielny bohater, trudno z nim sympatyzować. Za to w środkowych partiach powieści cały show kradnie perfumiarz Baldini - postać zabawna, pocieszna, ciekawa i bardzo żywa. 


Natomiast co innego jest ciekawego w postaci Grenouille’a -  to “typ przeklęty”, ściągający  nieszczęście na każdego, który zetknie się z nim w życiu. Jego matka zostaje ścięta na szafocie, opiekunka planująca godną starość umiera w męczarniach na zbiorowej sali, garbarz wpada do rzeki, Baldini ginie pod gruzami zawalonego mostu.


+


Nie ma co się oszukiwać - grozy „Pachnidło” nie wzbudza, ale też nie takie jest jej zadanie.  Przez większość czasu czyta się ją jak zajmujący dramat historyczno-przygodowy z dużą dawką lekkości i humoru, dopiero pod koniec, kiedy zaczynają się piętrzyć ciała,  dochodzi do głosu makabra.

Nie wiem, na ile to gatunkowo czysta groza, mam spore wątpliwości, ale zabawa podczas lektury jest wspaniała, pióro efektowne, lekkie, przewrotnie złośliwe, opisy i klimat przedrewolucyjnej, XVIIIwiecznej Francji oddane znakomicie, no a sama historia balansująca między opowieścią przygodową, thrillerem a czarną komedią już klasyczna. Bardzo warto poznać (choć prawda, że udany i świetnie obsadzony film - Hoffman!, Rickman! czyni wystarczającą sprawiedliwość książce i jak ktoś nie potrzebuje, to może seansem temat zaliczyć).


PS.

Wątek osobisty - „Pachnidło” czekało na mojej półce….30 lat (sic!). Ten wielki przebój wydawniczy początków III RP kupiłem jako młodzieniec wiedzion ciekawością. No ale lata mijały, a okazji do czytania jakoś nie było…Powstał głośny film, kupiłem DVD, obejrzałem z zainteresowaniem, obejrzałem drugi raz, ale dalej jakoś z list czytelniczych mi się ześlizgiwała. Wreszcie jednak jest - i było warto!


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...