niedziela, 27 grudnia 2020

Guy N. Smith In Memoriam

“Fani identyfikują moją markę z książkami, które zapewnią im rozrywkę i są łatwe w czytaniu ” (Guy N. Smith “Pipe Dreams, An Autobiography”)


GUY N. SMITH   1939 - 2020


Wczoraj zmarł Guy N. Smith - autor formatywny dla całego środowiska literackiej grozy w Polsce, dla twórców oraz czytelników. Jak podaje oficjalny komunikat na stronie jego fan clubu :

It is with great sadness, especially at this time of year, that we have to report that after a spending short time in hospital following a fall, Guy passed away this morning (24th Dec 2020). Guy had tested positive for COVID-19. We are all in shock at the moment and will put more information here when we have it available. Our thoughts go out to his wife Jean and his four children.


W hołdzie dla jego dorobku, dla wpływu, jaki wywarł na swych, z reguły młodych, polskich fanów, w podzięce za dziesiątki godzin przedniej zabawy, jakich dostarczała mi lektura jego powieści, chciałbym przypomnieć jego sylwetkę :



Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte zeszłego stulecia można określić mianem "złotej ery" literackiego komercyjnego horroru. W okresie tym powieści grozy szeroką falą zalały rynki książkowe USA i Zachodniej Europy. Na kartach paperbacków o krzykliwych okładkach zaroiło się od satanistycznych spisków, tajnych kultów, zmutowanych drapieżnych zwierząt, krwiożerczych wampirów i demonów, potworów z kosmosu, morderczych dzieci, klaunów czy zabawek. 


Piszący wówczas autorzy wiedzieli, że ich podstawowym zadaniem jest przyciągnięcie uwagi czytelnika. Jak pisze o tym Grady Hendrix w "Paperbacks From Hell” : “Pisarze dostarczali książki, które poruszają, biją mocno, idą na całość (...) to literatura, która nie przestrzega żadnych reguł oprócz jednej : zawsze bądź interesujący". Tworzone historie były proste, ostre, pełne mocnych efektów, często balansujące na granicy dobrego smaku (a czasami wręcz ją przekraczające). 

Do Polski fala popularności literackiej grozy dotarła z opóźnieniem, wraz z zakończeniem komunizmu i otwarciem rynku wydawniczego. Wśród wielu autorów, którzy w ramach tej fali pojawili się w Polsce jedną z najważniejszych ról odegrał Guy N. Smith. 

Smith, średnio popularny na Zachodzie, znany głównie dzięki serii animal horrorów o zmutowanych krabach, właśnie w Polsce stał się  jednym z najczęściej wydawanych autorów i, przez chwilę, naprawdę wielką gwiazdą literacką. W momentach największej prosperity kolejne jego powieści pojawiały się praktycznie co miesiąc ! Może nie zawsze ich jakość (pisząc oględnie) była zadowalająca, ale naczelna zasada pulpowego horroru - pisz interesująco - była w nich zachowywana. W sumie wyszło wówczas ponad 30 powieści, do tego wszystkie w ogromnych, kilkusettysięcznych nakładach. 

Wraz z załamaniem rynku krótkotrwała popularność Smitha, zbudowana głównie w oparciu o imponującą liczbę wydanych tytułów, wygasła a autor popadł w zapomnienie. Dla niektórych stał się on wręcz synonimem tandety w grozie (i niezasłużenie -  jednym z głównych przyczynków upadku literackiego horroru w Polsce).

Wraz jednak z renesansem mody na horror, trochę na fali sentymentu i nostalgii za “złotą erą”, trochę w poszukiwaniu niewymagającej, prostej rozrywki, w końcu zaś czasami jako akt szczególnego poczucia humoru (którego przecież nie brakuje w prozie Guya)  ostatnimi laty powróciło zainteresowanie pulpową twórczością Smitha. Jego efektem było wydanie w Polsce paru . 

*

Guy Newman Smith urodził się 21 listopada 1939 roku w Hopwas, Staffordshire w Anglii, w rodzinie urzędnika bankowego i pisarki. Mały Guy od roku 1947 przebywał poza domem, kształcąc się w klasycznym brytyjskim systemie szkolnictwa zamkniętego (odbicia wspomnień z lat młodzieńczych - internat, surowa dyscyplina, kary cielesne za nawet drobne wykroczenia -   pojawią się  później w jego powieściach, np. "Pan Ciemności" czy "Alfabet Szatana"). 

Wyniki w nauce osiągał Smith raczej średnie, w rezultacie nie zdecydował się na studia, a po zakończeniu edukacji w roku 1956 podjął, za namową ojca, pracę urzędnika bankowego.

Obowiązki swe wykonywał  bez zbędnego zapału i większych sukcesów. Należały do nich m.in. wielogodzinne podróże w furgonie z gotówką. By uprzyjemnić sobie wolno mijający czas, Guy postanowił podczas jazdy...pisać. Tak powstawały dziesiątki opowiadań (a również wczesne powieści - to podczas podróży furgonem z gotówką powstała np. nie/sławna "Bestia").

Guy pracował na bankowej posadzie aż do roku 1975. Dopiero powodzenie jego "wakacyjnej" powieści grozy - wyraźnie wzorowanej na "Szczękach" Petera Benchleya "Nocy Krabów" (i jej kolejnych części - w sumie do dziś powstało 8 powieści i zbiór opowiadań) pozwoliło mu na porzucenie pracy biurowej i życie wyłącznie z pracy pisarza.

W sumie Smith opublikował blisko 100 powieści i kilka tomów opowiadań. Przetrwał wszystkie kryzysy branży i spadki popularności. Był aktywny zawodowo do śmierci, pisząc i publikując pod własną marką Black Hill Books. Nowej energii jego wydawnictwu dodał rynek e-booków (w tej formie dostępny jest obecnie prawie cały katalog Smitha). Mieszkał wraz z  żoną Jean na farmie położonej w pobliżu Tamworth  na pograniczu Anglii i Walii.  Corocznie organizował na niej zloty fanów swojej twórczości. Dwa lata temu otrzymałem, jako aktywny członek jego Official Fan Clubu, zaproszenie od organizatorów. Nie chciało mi się podjąć wysiłku organizacji wyjazdu, podziękowałem, a teraz oczywiście żałuję. Łapmy życie…

*

Jak ocenić twórczość Smitha ? Żaden z niego artysta pióra (jak np. Thomas Ligotti), żaden stylista i mistrz rzemiosła (jak np. Stephen King). Pisał historyjki proste (bardzo proste), pełne krzykliwych efektów, przemocy i seksu, balansujące na granicy tandety i złego smaku (a często jawnie ją przekraczające). 

Czasami jego powieści były prawie, ze przyzwoite, czasami tak słabe, że aż trudno uwierzyć, że zostały przyjęte do druku. Ale  jedno trzeba przyznać - nader rzadko jego powieści nudziły. Tę naczelną zasadę pulpowego pisania starał się Guy zawsze przestrzegać. 

Czytałem wszystkie wydane w Polsce powieści Guya N. Smitha. Poniżej umieszczę subiektywną listę „best of” - najbardziej przeze mnie polecane tytuły. O wszystkich swego czasu pisałem w internetach, będę chciał je przypomnieć bliżej w nadchodzących dniach. Teraz sama sucha lista :


cykl - Kraby. 6 tomów animal attack horroru, nurtu, w którym Smith czuł się jak ryba (albo krab) w wodzie. Trochę „Szczęk”, trochę „Godzilli”, pojawią się nawet Kultyści Krabów. Pure fun.


cykl - Sabat. 4 tomy przygód egzorcysty erotomana Marka Sabata. Walczył on będzie z satanistami, punko-faszystami, kanibalami i  druidami. Sex, violence i Najgorszy Smak w jednym. „Bo nie zna życia, kto nie czytał Sabata”.


  1. „Wyspa” - bodaj najlepsza powieść Guya. Samotny mężczyzna po tragedii i grupa dziwnych kobiet na odludnej wyspie. Naprawdę creepy.


  1. „Szatański Pierwiosnek” - sadyści naziści i horror to idealne połączenie. Też zdrowo potrafi nastraszyć.


  1. „Niewidzialny” - szczególny wariant Dr. Jekylla i Mr. Hyde. Pełen campowej grozy, przemocy i seksu. Mnóstwo akcji.


  1. „Szatan” - polityczny horror w stylu pomiędzy Lumleyem a Mastertonem. Radzieccy nekromanci (!) przywołują Złowrogą obecność, która wciela się w Sekretarza Generalnego Partii ! Koniecznie !


  1. „Odraza” - animal horror at its best. Wszelkiej maści obrzydliwe insekty, gross factor level max, nie czytać przy jedzeniu !


  1. „Przyczajeni” - nietypowy dla Smitha, pełen napięcia  thriller - samotny mężczyzna otoczony w swym domu przez neo-druidów.


  1. „Alfabet Szatana” - dziewczęca szkoła z internatem, wyuzdana nastolenia wiedźma. Tony wulgarnego seksu i grozy. Pulpowa zabawa na 102.


  1. „Pragnienie I : Symptom” - post-apo w wersji mikro, gdzie pod wpływem toksycznych odpadów Manchester zmienia się w piekło na ziemi.


  1. „Pogrzebani” - Piekielne byty i duchy zmarłych opanowują walijską kopalnię. Co za klimat i nastrój !


  1. 10.„Przeklęci” - egipska magia zaklęta w dwu mumiach opanowuje przeciętną angielską rodzinę. 



PS.

Na zakończenie jeszcze raz oddajmy głos autorowi :

“Wszystko, co można powiedzieć, to że dostajesz to, co widzisz. Nie mam żadnych pretensji, aby stać się czołowym autorem i nigdy nie miałem. Opowiadam dobrą historię a wielu czytelników mówi mi, że moje książki ich bawią. Mają to robić.” (Guy N. Smith “Pipe Dreams, An Autobiography”)






piątek, 25 grudnia 2020

Stephen R. Donaldson Zraniona Kraina 10/10

W Drugich Kronikach Thomasa Covenanta uduchowiona high fantasy, znana z pierwszej trylogii, spotyka się z klimatem post-apo i dużą dawką elementów horroru, z iście piorunującym efektem. Nie sposób się oderwać od lektury !


+


Covenant, wraz z towarzyszącą mu lekarką, Linden Avery, powraca do Krainy po upływie 4000 lat. Nie przypomina ona jednak w niczym bajkowego miejsca z poprzednich przygód. Wisi nad nią klątwa Słonecznicy (Sunbane), dziwacznej, strasznej anomalii magiczno-pogodowej. Na jej skutek ziemię nachodzą, w parodniowych odstępach, różne stadia - suszy, ulewnych deszczy, plag i chorób oraz płodności roślin. Każdy człowiek, który w momencie wschodu słońca nie będzie stał na kamiennym podłożu zmienia się w zniekształconego, przerażającego potwora.

By móc jakoś utrzymać ludzi życiu, specjalni kapłani (skalennicy_ wykrwawiają co jakiś czas ludzkie ofiary - tylko bowiem ludzka krew pozwala na tyle odmienić warunki klątwy, by móc uprawiać niezbędne do życia rośliny. 

Covenant wraz z dr Avery po tym, jak umykają z Mithil Stonedown przed złożeniem w ofierze, ruszają starym (znanym już z pierwszej trylogii szlakiem do Revelstone, by tam stanąć przed Clave (takim niby-rządem, który zastąpił znaną do tej pory Radę Lordów).

Podczas jednej z przygód Covenant zostaje zarażony jadem słonecznicowej bestii. Zostaje odratowany przez Linden, ale trucizna wciąż w nim tkwi, tylko przygaszona. Wspólnie z toczącym go trądem jad powoduje uwalnianie przez Covenanta w momentach największego wzburzenia Mocy Białego Złota; Niedowiarek staje się taką tykającą bombą, co rusz wybuchając w kluczowych momentach.

Pojmany przez Clave (które, co jasne, okazuje się stać po Stronie Zła) eksploduje Pierwotną Magią, odbijając Revelstone z rąk sług Foula, ustala, że lekarstwem dla (tytułowej) Zranionej Krainy będzie odtworzenie Laski Praw (zniszczonej w pierwszej trylogii. W tym celu musi zdobyć drewno z Jedynego Drzewa, rosnącego na wschód od Krainy - wraz z nowo powołaną drużyną rusza zatem poprzez rozliczne przygody i walki do Coercri, miasta Gigantów, by  stamtąd ruszyć za morze.


+


Kroniki Thomasa Covenanta to jedna z najlepszych (ale i najbardziej niedocenianych) serii fantasy w historii gatunku.  Początek drugiej trylogii zawiera wszystko to, co czyni tę sagę tak wspaniałą i rewolucyjną. „Zraniona Kraina”  sprawdza się wybornie jako przygodowe fantasy, akcja bowiem mknie od wydarzenia do wydarzenia, mnożą się walki, podstępy, mrożące krew w żyłach sytuacje. 

Równie dobrze funkcjonuje scenografia - pomysł powrotu do znanej już czytelnikom Krainy, zrujnowanej przez tajemniczą apokalipsę jest niezwykły a jego realizacja - perfekcyjna. Wszystkie piękne miejsca wyniszczone klątwą Słonecznicy, podstępni, pełni żądzy (potrzeby!) mordu ludzie z, krwiożercze potwory. 

No i trzecia warstwa - najbardziej dla Covenanta  charakterystyczna, najbardziej „dorosła”. Gęste niczym żur relacje pomiędzy psyche Covenanta a Krainą - projekcją jego dręczonego chorobą umysłu. Do grona pokręconych postaci dołącza doktor Linden Avery, sama wlokąca za sobą wyjątkowo mroczne traumy wiążące się ze śmiercią rodziców. Grono użalających się nad sobą i hamletyzujących antybohaterów rośnie :-)

Ta psychologiczna gęstość powoduje, że mimo ogromnej ilości świetnie wymyślonych przygód przez lekturę się raczej brnie, jak przez lepkie bagno, niż pędzi z kopyta. Ale absolutnie warto - każda strona Covenanta warta jest tomu przeciętnej, banalnej fantasy. 

niedziela, 20 grudnia 2020

Shirley Jackson Loteria 7/10

Wahałem się, czy zbiór „Loteria” w ogóle kwalifikuje się na naszą grupę, zwłaszcza że wydany był dawno, dawno temu jako „literatura współczesna” ale jako że Replika zapowiada lada chwila wznowienie, i to back to back z grozowymi „Domem” i „Zamkiem”, uznałem, że warto fanom grozy nieco opowiadania Jackson przybliżyć.



Shirley Jackson znana jest dziś przede wszystkim za sprawą swych świetnych, subtelnych powieści  grozy - „Nawiedzony Dom Na Wzgórzu”, „Zawsze Mieszkałyśmy W Zamku”.  Zbiór „Loteria” to jednak nieco inna para kaloszy. O ile tytułowe opowiadanie  - szokujący w swojej intensywności, przerażający wiejski horror, sam jeden wystarczyłby, by uczynić Jackson ikoną gatunku, o tyle pozostałe teksty - mozaika ludzkich postaci i zachowań, ledwie czasami delikatnie przyprawiona szczyptą niepokoju czy dziwności (weird!) balansuje na granicy pomiędzy obyczajowym mainstreamem z zacięciem obserwacji socjologicznej a najbardziej dyskretną z możliwych niesamowitością. 

No ale najpierw sama „Loteria”:


W niewielkiej wsi raz w roku, u progu lata, odbywa się tytułowa Loteria. Mieszkańcy gromadzą się na placu centralnym, dzieci bawią się układając górki z kamieni, mężczyźni rozmawiają o pracach polowych, kobiety przekomarzają się między sobą, dobiegają zdyszani spóźnialscy. Gdy wszyscy są już obecni, rozpoczyna się losowanie. Głowa każdej rodziny wyciąga z umieszczonej na podniesieniu czarnej skrzynki los. W ten sposób określona zostanie wybrana rodzina, potem zaczyna się druga tura, w której biorą udział tylko jej członkowie. Na końcu zostaje już tylko jedna osoba…

+

Perfekcja. Wszystko w „Loterii” jest doskonałe - sam pomysł, rozpięta od wiejskiej sielanki do finałowego koszmaru konstrukcja fabularna, chłodny i elegancki styl, z jakim opowiedziana jest ta mrożąca krew w żyłach historia. To jedno z najsłynniejszych opowiadań grozy w całej historii literackiego horroru, w pełni zasługujące na otaczającą je sławę. Przy okazji - to i fabularnie i stylistycznie blueprint, tak dla kanonicznego „Pana Żniw” Thomasa Tryona, jak i dla Stephena Kinga, który wielokrotnie korzystał będzie z klimatu i fabularnych tropów zawartych w Loterii („Dzieci Kukurydzy” a nawwet „Wielki Marsz” to pierwsze z brzegu przykłady).

+

A co z resztą opowiadań ?  Są one równie wyborne stylistycznie, świetnie napisane, z ogromnym darem obserwacji, ze świetnie zbudowanymi postaciami i zachowaniami, niemniej jednak, przynajmniej w pierwszym odbiorze, jest to proza na wskroś realistyczna - socjologieczno/obyczajowa. Dopiero chwila zastanowienia nad przeczytanymi historiami pozwala wydobyć na powierzchnię ich niepokojące, momentami „weirdowe” elementy.


Najbliżej gatunkowej „grozy” będzie w kilku opowiadaniach, których tematem jest skrywane okrucieństwo dzieci. Mały chłopiec zaśmiewa się przy makabrycznych fantazjach dotyczących śmierci swej matki i siostry („Czarownica”) a spotkana na imprezie nastolatka  roztacza przed podpitym gościem apokaliptyczne wizje upadku świata („Pod Małym Gazem”). Szczególnie przeraża finał opowiadania „Renegat”; kiedy po przeprowadzce pewnej rodziny na wieś okoliczni sąsiedzi oskarżają psa o mordowanie kur, dzieci przy śniadaniu planują sadystyczne metody karania ich, wydawałoby się, ukochanego zwierzaka.

„Demonicznego Kochanka” można odczytać jako przejmującą opowieść o samotności, ale można znaleźć w niej też interpretację „weirdową”. Młoda kobieta rozpaczliwie poszukuje na ulicach miasta swego narzeczonego, który nie pojawia się o umówionej godzinie, by zabrać  ją na ślub. Kierując się wskazówkami od napotkanych ludzi trafia ona pod obce drzwi, za którymi mężczyzna przebywa z inną kobietą. Czy wszystko to jest tylko efektem jej imaginacji?

Bohaterem sporej części opowiadań jest Nowy Jork - w „Słupie Soli” przeistoczony w Molocha, dosłownie paraliżującego swym ogromem i wszechobecnym ruchem przybyłą z prowincji bohaterkę, w innych opowiadaniach występujący jako efektowne tło opowiadanych historii obyczajowych („Mieszkanka Greenwich Village”, „Elżbieta”).  Również do nowojorskiego dentysty przybywa pacjentka w opowiadaniu „Ząb” - w tym wypadku wizyta w metropolii da początek niezwykłej podróży wgłąb samej siebie w nierealny, typowy dla weird fiction klimat. 

Wreszcie w pamięć zapadnie zabawna groteska „Jak Pracowałam W Firmie R.H.Macy” opisująca dzień pracy bohaterki zatrudnionej w nowojorskim domu towarowym.


Czasami bohaterki opuszczają metropolię, by na wsi szukać spokoju ducha, zamiast tego spotykając się często z nieprzychylnym przyjęciem(„Renegat”, „Ogród Pani MacLane”).


Inne opowiadania ukazywać będą różnice między światem dzieci a dorosłych („Karol”, „Lniane Popołudnie”), skrywany rasizm („Wejdź Pierwszy, Mój Drogi Alfonsie”, „Ogród Pani MacLane”), uprzedzenia klasowe („Pójdź Ze Mną Zatańczyć W Irlandii”), społeczne („Mężczyźni I Te Ich Ciężkie Buciory”) , ludzi splątanych zakłamaniem i konwenansami („Próba Sił”, „Ależ Oczywiście”). 


W niektórych tekstach występuje postać Jakuba (Jamesa) Harrisa (to on np. Jest „demonicznym kochankiem”) - ale tak naprawdę autorka wykorzystuje tylko imię i nazwisko jako swego rodzaju łącznik między tekstami - z opisu wynika, że często będzie tu mowa o różnych osobach. 



Podsumowując, lektura „Loterii” to bardzo ciekawe przeżycie literackie, dobra, efektowna proza, z tym, że fani horroru powinni być ostrzeżeni - ilość horroru w horrorze jest naprawdę śladowa. No, pomijając przerażające opowiadanie tytułowe.



PS.

Nie wie, jak będzie wyglądało nowe tłumaczenie, w moim zbiorze irytujące jest przekładanie imion bohaterów. Taka maniera kojarzy się raczej z początkiem XX wieku, a nie z rokiem 1976, natomiast dziś mocno zgrzyta w trakcie lektury. Wyobraźcie sobie, że do hotelu „Panorama” przybywają Jacek, Wanda i Danek Torrance’owie, a prezydentem USA  jest Józek Biden. No właśnie.


wtorek, 15 grudnia 2020

Robin Cook Coma 8/10

Co niektórych zapewne zaskoczy potraktowanie „Comy”, klasyka techno-thrillera medycznego, jako powieści grozy, pewnie nawet sam autor - dr. Robin Cook zdziwiłby się nieco. Jednak właśnie „Coma” eksploruje nadnaturalny, typowy dla powieści grozy, strach, z jednej strony strach przed tzw. „złą” (nagłą, przedwczesną, nieoczekiwaną) śmiercią, z drugiej zaś paranoiczne obawy wobec etyki lekarzy. W rezultacie „Coma” przeraża dziś o wiele bardziej niż w sumie pocieszne opowieści o potworach, mutantach czy mocach czarnej magii.


+


Susan Wheeler, młoda studentka medycyny, rozpoczyna praktykę w wielkim, nowoczesnym szpitalu. Podczas pierwszych zajęć pielęgnuje młodą dziewczynę, która podczas banalnego zabiegu szpitalnego popada w śpiączkę. Susan mocno przeżywa fakt, że ofiara jest jej rówieśnicą, i że praktycznie nie ma szans na jej wybudzenie. Kiedy dzień później w śpiączkę wpada, po równie błahej operacji, młody mężczyzna, w studentce coś pęka. Robi publiczną awanturę szefowi szpitalnej anestezjologii, podejrzewa nieznany czynnik chorobowy i zamierza rozpocząć własne badania w poszukiwaniu przyczyny niespodziewanych, zbyt jej zdaniem częstych, przypadków comy w szpitalu.

Jej działania budzą w szpitalnej administracji narastającą złość. Agresywna, przebojowa studentka podchodzi bez szacunku do zastałych zwyczajów, wyraźnie sugeruje zaniedbania i brak odpowiedniej reakcji. Coraz to nowi ordynatorzy, obruszeni jej bezkompromisowością, reagują skargami do dyrekcji i dziekanatu studiów. Przez chwilę Susan ratuje romans, który nawiązuje z młodym lekarzem, opiekunem grupy studenckiej. Jednak za chwilę również on znajdzie się pod presją przełożonych. Koniec końców studentka zostaje przeniesiona do innego szpitala. 

Nie zamierza ona jednak przerywać swego śledztwa, odkrywane bowiem  przez nią fakty są coraz bardziej niepokojące. W szpitalu przypadki śpiączki wśród młodych pacjentów bez widocznych chorób są zdecydowanie zbyt częste, a wyjaśnienia faktów niezadowalające. 

Na dodatek pewnego dnia na Susan napada nieznany osobnik i grożąc jej oraz jej rodzinie nakazuje porzucić dalsze grzebanie w sprawie. 

Susan nie pozwala się zastraszyć, czuje, że jest na tropie jakieś bardzo ponurej i złowieszczej sprawy. Kiedy ustala, że pacjenci przenoszeni są do specjalnego centrum klinicznego, dedykowanego wyłącznie do przypadków comy, korzysta z pomocy jedynego sprzyjającego jej doktora, dyrektora szpitala Starka, i zapisuje się na odwiedziny w kompleksie…


+


Fabuła „Comy” jest tak daleka od nadnaturalnego horroru, jak to tylko możliwe. Jej chłodna, precyzyjna, rzeczowa fabuła  jest charakterystyczna dla powieści sensacyjnych. Na dodatek Cook okrasza ją ogromną ilością technicznego żargonu medycznego. Wyraźnie napawa się on opisywaniem poszczególnych przypadków chorobowych, technik medycznych, przeróżnych lekarstw (moim faworytem jest tu „sukycynolocholina”- ihaaaa), momentami wręcz przyciążając narrację nadmiarem szczegółów.

Ale nie ma co narzekać, broni się ona mimo upływu lat, znakomicie.  Sprawna, logiczna, z narastającym od pierwszej strony napięciem, coraz bardziej przerażająca czytelników kierunkiem, w który zmierza. Kiedy wydaje się, że Susan zbyt mocno ugrzęźnie w szpitalnych archiwach i dokumentacjach medycznych, pojawia się przebojowy wątek wynajętego mordercy. No a finał w Centrum to już prawdziwa eksplozja szarpiącej nerwy akcji i genialnie budowanego suspensu.

Świetnie są prowadzone postaci - przebojowa, feministyczna Susan, nieco konformistyczny Mark, kostyczni, nabzdyczeni ordynatorzy. Perfekcyjna robota.



Tak, „Coma” jako horror. I to jakże przerażający ! Kto bowiem, czekając w szpitalu na operację nie boi się tego, że się po niej „nie obudzi” ? A w tym miejscu czeka na czytelnika książka dr. Cooka (tak, Robin Cook jest lekarzem medycyny, co podczas lektury  jego książek widać, słychać i czuć) i straszy realnością zagrożenia. I posłowie Cooka wcale nie przynosi ulgi ! Przeciwnie, budzi jeszcze większy niepokój (żeby nie napisać grozę). Wizja skorumpowanych lekarzy mordujących pacjentów, by zarabiać na handlu ich organami jest absolutnie przerażająca, a łatwość, z jaką scenariusz książki mógłby się zrealizować to przerażenie potęguje.


„Coma”, budząc paranoiczną nieufność wobec lekarzy, zyskuje na aktualności w dzisiejszej rzeczywistości. Mordowanie ludzi na narządy czy udział w Spisku Big Pharmy - to dwie strony tego samego medalu. Bójmy się !


PS.

„Coma” była natychmiastowym hitem i błyskawicznie, w 1978 roku, została przeniesiona  na wielki ekran. Ekranizacja Michaela Crichtona jest znakomita i wierna wobec powieści. W rolach głównych wystąpili Michael Douglas i Genevieve Bujold. Bujold to świetna aktorka a rola w „Comie” to jeden z jej największych sukcesów w karierze, ale trochę żałuję, że nie zagrała, przymierzana do roli Susan, Farrah Fawcett - pasująca swym oczywistym sex appealem i urodą do książkowej postaci.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...