niedziela, 23 lipca 2023

Adam Deka Meta Noir 7/10

I kolejny już raz pora zagościć w szalonym, groteskowym uniwersum twórczości Adama Deki. Dziś “Meta-Noir”, kolejne post-apo, tym razem jednak bardziej niż Mad Maxa przypominające “Neuromancera” Williama Gibsona.


+


Setting akcji jest absolutnie klasyczny. Słońce zgasło a Ziemię spowija radioaktywna zima. Nie bardzo nawet wiadomo, co spowodowało apokalipsę, mówi się o “ataku obcej cywilizacji”.

Zcyborgizowani ludzie żyją pod w miastach pod powierzchnią ziemi. Klimat jest cyberpunkowy, tak trochę “Blade Runner”, trochę seria  “Final Fantasy”, cały William Gibson i nieco Philipa K. Dicka.


W tym świecie żyje napędzany litrami wysokokofeinowej kawy programista-renegat Filip. Cyber-zbrodniarz tworzy specjalnego wirusa w postaci elektronicznej piranii (sic!), którą wpuszcza do sieci informatycznej z intencją zniszczenia i anarchii.

Danton faktycznie za pośrednictwem sieci dociera do silnie chronionego doradcy prezydenta i  zabija go, mutując przy okazji w Dantona II - w postaci chmary karaczanów. Spokojnie,  będzie jeszcze Danton III…


Śledztwo w sprawie zbuntowanego programisty i jego wirusa podejmuje specjalna specjalna grupa śledcza. Detektywi umawiają się na spotkanie z  tajnym informatorem w nocnym klubie “Metal Noir” (z wypalonym neonowym “L” - stąd tytuł powieści).


But it’s Adam Deka novel - tu nic nie jest liniowe i możliwe do ogarnięcia… Akcja tocząca się w podziemnym mieście to tylko ślad większego Planu. Ziemia jest przedmiotem ataku sztucznej inteligencji maszyn, które utworzyły swe państwo na księżycu Jowisza -  Ganimedesie. Roboty decydują się na inwazję - na orbicie pojawia się gigantyczny pojazd kosmiczny - Matka, z którego wyrajają się złowrogie pajęcze satelity…


+


Ihaaaa…. no cóż, jeżeli ktoś chce choć trochę ogarnąć pulsującą magmę wątków, wizji, zwrotów akcji, nawiedzonych, afabularnych fragmentów prozy, nadać powieści jakiś fabularny kierunek, conieco zrozumieć, ten powinien przeczytać Meta Noir co najmniej dwa (a najlepiej trzy) razy). Za pierwszym kontaktem atak na zmysły czytelnika jest zbyt intensywny. 

Ale jak się przebić, jak to jakoś sobie zacząć układać, to się robi, jak zwykle, u Deki, groteskowo-fascynująco. Tym razem mamy do czynienia z harcdcorowym sci-fi, elementy grozy są wycofane na drugi plan - realizują się tylko w makabrycznych, krótkich fragmentach dekowej ultra-violence.  


Jak już wspomniałem - główną inspiracją dla autora były ponure wizje cyberpunkowej przyszłości, Blade Runner, Neuromancer, Cyperpunk 2077, te sprawy. To z kina lat 80tych i 90tych, z powieści sf i rozlicznych gier komputerowych wywodzi się postać renegata-anarchisty, który rzuca wyzwanie systemowi. Druga część powieści dryfuje w zupełnie odmiennym kierunku, mimo jej rozmachu fabularnego trochę się jednak za klimatem sf-sensacji z początkowych rozdziałów tęskni.  


Styl pisania Adama Deki jest jedyny w swoim rodzaju, barokowy, zakręcony, wymagający uwagi i otwartości w podejściu do przebiegu akcji. Ale “Meta Noir” stanowi wyzwanie nawet dla czytelników zaprawionych i obeznanych z tą stylistyką. Tutaj wszystko zmierza do totalnego pomieszania w głowie, począwszy od  naśladującej stare fantastyczne ziny “courierowej” czcionki (czasem przestawiającej nawet orientację graficzną strony!), poprzez atakujące znienacka podczas lektury afabularne strumienie psychodelicznej świadomości, przeplatanie się planów -  cyfrowego (sieciowego) i realnego. 


Również konwulsje wstrząsające główną linią fabularną nieraz sprowokują do podrapania się po skonsternowanej głowie, do zadania sobie pytania “o co tutaj naprawdę chodzi?”.  O ile początek  - zamach “Dantona 1” na Eryka Ziona jest bardzo sprawnie i dość przejrzyście  opisany, to po mutacji wirusa w stado karaczanów powieść zmienia się na długi okres w prawdziwą enigmę. Dopiero po dłuższym czasie udaje się jakoś wrócić na fabularne szlaki. Za ten - momentami nie do ogarnięcia - chaos trochę łączna ocena końcowa się obniżyła, niemniej niewiele - nie za precyzyjną linię fabularną i przejrzystą narrację cenimy Adama Dekę :-) 



Niemniej “Meta-Noir” do, dla otwartych na czarny humor, makabrę i groteskę fanów horroru i science fiction duża gratka - takie fabularne puzzle do samodzielnego montażu cyberpunkowej, mroczno-śmiesznej opowieści. 

czwartek, 20 lipca 2023

James Herbert Ocalony 10/10

Zacząć należy od ostrzeżenia - jeżeli ktoś obawia się SPOJLERÓW, niech nie czyta poniższego raportu, zadowalając się tylko oceną 10/10 i totalnym grozowym muala - “Ocalony” to bowiem powieść z twistem, takim Z Dużych Liter TWISTEM, i nie da się w żaden sposób o niej mówić, do tego twista nie nawiązując. Nawet zważywszy na fakt, że z dzisiejszej perspektywy nikogo już raczej rozwiązanie powieściowe nie zaskoczy (ono się w ostatnich dekadach stało na tyle modne i popularne, że żaden uważny czytelnik nie da się zwieść),  i nawet starając się w komentarzu nie być zbyt dosłownym, i tak sprawa się jakoś tam ujawni, więc lepiej zawczasu ostrzec.


A teraz do rzeczy, bo jest o czym. “Ocalony” urasta do rangi symbolu “złotej ery horroru” - przynajmniej w jej polskiej odsłonie. Powieść to bowiem absolutnie wybitna, łącząca znakomity - swego czasu świeży i zaskakujący - pomysł fabularny z równie znakomitą, trzymającą w napięciu, przerażającą, fabułą.


+


W Eton pod Londynem rozbija się jumbo jet. Z katastrofy cało uchodzi tylko jedna osoba, cudem ocalały drugi pilot samolotu, Keller. Mężczyzna jest praktycznie zupełnie nietknięty, choć prawie nic nie pamięta z samej chwili wypadku.


Keller nie potrafi zupełnie dojść do siebie, dręczą go gigantyczne wyrzuty sumienia. Z jednej strony są to naturalne myśli w rodzaju “dlaczego tylko ja ocalałem, dlaczego wszyscy inni musieli zginąć”,  z drugiej jednak strony te samooskarżenia mają pewną racjonalną podstawę. Okazuje się, że nasz bohater miał romans z żoną kapitana lotu, pierwszego pilota, a cała sprawa wyszła na jaw na chwilę przed startem samolotu i wywołała gigantyczną awanturę między mężczyznami. Czy ona przeniosła się do kabiny jumbo jeta? Czy miała wpływ na katastrofę?


Informacja, że na pokładzie samolotu była bomba, i że to jej eksplozja spowodowała tragedie przynosi udręczonemu Kellerowi nieco ulgi, ale nadal żądny jest on rozwikłać tajemnicę, kto i dlaczego podłożył ładunek wybuchowy?


W międzyczasie w Eton dochodzi do szeregu dziwnych, niewyjaśnionych wypadków i tragedii. Pewien wędkarz umiera na zawał serca, starsza para wypada z okna wysokiej kamienicy i rozbija się na chodniku, wikary lokalnego kościoła popada w obłęd z przerażenia, a uczeń szkoły średniej ginie samobójczo pod kołami pociągu. 


Do drzwi mieszkania Kellera dzwoni nocą tajemniczy gość, niejaki Hobbs,  który przedstawia się jako medium. Zgodnie z jego opinią za wszystkie te tragedie odpowiadają duchy zmarłych ofiar katastrofy. Żądają one czegoś od żywych, żądają “sprawiedliwości” i ukarania sprawców zbrodni.


Prowadzone wspólnie dochodzenie ujawnia kolejne tajemnice i potencjalne tropy. Okazuje się, że wśród pasażerów był angielski faszysta, odpowiedzialny za różne zbrodnie czasu wojny, niejaki Goswell, do tej pory nieukarany i skutecznie wymykający się sprawiedliwości. Czy to możliwe, że zamachu dokonały żądne zemsty organizacje odwetowe ? (seventiesy w jakich powstał “Ocalony” to był czas “Operacji Miecz Boży”, w której Mossad bezlitośnie ścigał i - nie wzdragając się przed aktami terroru - eliminował  wrogów Izraela). A może przyczyną były jeszcze mroczniejsze tajemnice otaczające Goswella? Na zasadzie “pójdź zło do złego” był oon bowiem nie tylko faszystą, ale i demonologiem-satanistą. Może to zatem kwestia kultystów (ihaaaa!) chcących dopaść swego byłego kompana?


Śledztwo Kellera i Hobbsa przyniesie na koniec absolutnie zaskakujące rozwiązanie….


+


No, miód malina. Rety, jakie to jest - wciąż - dobre!  Absolutna gwiazda ery paperbacków, hit tak w samej rodzinnej Anglii, jak i 15 lat później, w Polsce.  Rewelacyjny jest główny pomysł na powieść, a konstrukcja fabuły, w której główna akcja - odkrywające wciąż nowe i mroczniejsze tajemnice śledztwo prowadzone przez Kellera - przeplatana jest krótkimi makabreskami, kolejnymi interwencjami i manifestacjami mściwych zmarłych ofiar, zachwyca precyzją i zwartością. Do tego bardzo sprawne, chłodne pióro, oszczędne w słowa ale wzbudzające uznanie precyzją narracyjną.  


Same postaci w książce nie mają wielkiego znaczenia, czytelnik nie czuje z nimi większego związku, “Ocalony” to jest powieść nakierowana na fabułę, na efekt, na, w końcu finałowy twist - a nawet dwa twisty.

Pierwszy z nich ma charakter czysto fabularny - ujawnienie sekretu, kto faktycznie stał za katastrofą jumbo jeta. Herbert poprowadził wątek śledztwa precyzyjnie, efektownie, kończąc go dużym zaskoczeniem i z odrobiną charakterystycznej dla tego autora jest punkowej rebelii.


Ale jest i drugi twist, ten główny,  “konstrukcyjny” :


Dobra, jak już dotarliśmy do tego miejsca…dziś, jako się rzekło, nikt znający kanony gatunku, nie będzie specjalnie zaskoczony. Ale swego czasu szczęki fanów z hukiem leciały na podłogę (moja, i owszem, również). Wszystko odmienił głośny film “Szósty Zmysł”, i wtedy kiedy to  “żodyn nie wiedzioł”, to - nieliczni - fani paperbackowego horroru gromko wołali “o! przecież to jest “Ocalony” Herberta!”.

 

Z biegiem lat okazało się, że i sam Herbert nie był takim pionierem, bowiem jeszcze wcześniej, w 1961 powstał obłędnie dobry film “Karnawał Dusz” (Carnival Of Souls), który również wykorzystywał tego samego twista,  przy czym  trzeba jednak opamiętać, że “Carnival” w chwili powstania był produkcją całkowicie niszową, długie lata był mało znanym a swój obecnie kultowy status uzyskał chyba dopiero w XXI wieku, wraz z upowszechnieniem formatu DVD. James Herbert w 1975 mógł o jego istnieniu w ogóle nie wiedzieć.


No, w każdym razie to jest właśnie TEN pomysł, i, mając tę świadomość, dziś zaskoczki większej być nie może. Co jednak ciekawe, w niczym nie zmniejsza to wrażenia jakie wywołuje lektura “Ocalonego”.  To jest nadal perfekcyjna robota, nadal trzyma w napięciu, nadal wywołuje dreszcze strachu i sprawia giga frajdę we lekturze.


KANON, absolutny MUS, rzecz naprawdę kultowa. Najlepsza powieść Herberta (a kilka naprawdę dobrych rzeczy facet napisał).



PS.

Dziwnym nie jest, że prawie natychmiast (no, w 1981) powstała adaptacja filmowa, i to dość na bogato, bo do ról głównych zaangażowano prawdziwe gwiazdy - Roberta Powella i Jenny Agutter (tak, podmieniono powieściowego alkoholika na urodziwą dziewczynę) a całość wyreżyserował sam David Hemmings (OK, lepszy aktor niż reżyser, ale zawsze…)


PPS.

Guy N. Smith usiłował chyba trochę się ogrzać w sławie “Ocalonego” i napisał swój własny horror “samolotowo-katastroficzny”, “Śmiertelny Lot”. Niestety, to jeden z najgorszych tytułów w portfolio boskiego Guya, serdecznie odradzam lekturę. W Polsce wątek podjął Robert Cichowlas w “Opętanej” z 2016 roku, również niestety bez powodzenia, wplatając w fabułę wątki z “Egzorcysty” i ciężko traktowany turbo-katolicyzm. “Ocalony” jest tylko jeden :-) 


PPPS.

Warto zwrócić uwagę na nutkę, z dzisiejszej perspektywy,  niepoprawności politycznej w wątku rozgoryczonej starszej pary, gdzie kobita, postanawia otruć męża-krypto geja, czując się “zbrukana jego zboczeniami”.  No chyba odrobinę przesadzona reakcja :-) 


PPPPS.

Co? Średnia 5.9 na Lubimy Czytać? No nieee …. “*****  LC” (wyszło  nawet z rymem)


Edith Nesbit Opowieści Upiorne 7/10

Edith Nesbit, autorka dziś mocno zapomniana, niegdyś znana była głównie z książek dla dzieci. Pisywała jednak również, i to ze sporym powodzeniem, dorosłe i mroczne ghost stories. Nieocenione wydawnictwo C&T w swej Bibliotece Grozy zebrało te opowiadania w tomie “Opowieści Upiorne”, a że dobre są to historie i znakomicie napisane, warto do nich zajrzeć.


Najbardziej znane, najczęściej przypominane we wszelkich antologiach klasycznej grozy, opowiadanie niesamowite Nesbit to “Jak Żywi, Marmurowi” - opowieść o dwu kamiennych pomnikach przeklętych rycerzy, którzy co roku w Halloween nawiedzają swą dawną siedzibę rycerską, w której akurat zamieszkała pewna młoda para. 

Nie ma co narzekać, jest klimat, są sceny grozy, jest naprawdę wyborny, chłodny i precyzyjny, styl narracji, miłośnicy klasycznej literatury niesamowitej będą zadowoleni, niemniej sama fabuła jest dość generyczna a Nesbit napisała sporo oryginalniejszych opowiadań grozy.


Wyróżniają się tutaj przede wszystkim wyborne, trochę do siebie podobne “Potęga Ciemności” i “Altana”. Ich podobieństwo zasadza się na tym samym pomyśle, modus operandi villaina, który knując podstępne plany wobec swego konkurenta sam pada ofiarą własnej niegodziwości. W “Potędze Ciemności” mężczyzna zabiegający o względy pięknej damy namawia konkurującego z nim przyjaciela, wiedząc, jak bardzo boi się on ciemności na spędzenie nocy w muzeum figur woskowych. W “Altanie” ta sama sytuacja dotyczy owianej złą legendą altany, w której często znajdowano po nocy martwe, wykrwawione ofiary. 

Dodatkowy bonus, oba opowiadania są naprawdę bardzo creepy.


Podobnie budzi grozę znakomite opowiadanie “Nawiedzony Dom”. Młodzieniec przybywa do leżącego na uboczy domu chcąc odwiedzić  przyjaciela ze szkolnych lat. Na miejscu zamiast niego napotyka krewnego kolegi, pewnego starszego doktora. W noc po przybyciu gość silnie zapada na zdrowiu - potem stopniowo odzyskuje siły, aż do momentu, kiedy pewnego dnia doktor zabiera go do swej pracowni, a tam….ależ jump scare’a zaprezentowała autorka! Jeden z mocniejszych w całej literaturze grozy - całkowity znienacek!


A to absolutnie nie koniec dobroci. Kolejne mocne, dobrze wymyślone i dobrze napisane opowiadania to :

“Zza Grobu” - przeraźliwie smutna historia nieporozumienia między zakochanymi małżonkami, prowadząca do odwiedzin zmarłej żony, doskonałe połączenie łapiącego za gardło wzruszenia i efektownej gatunkowej kulminacji grozowej czy “Zagadka Jej Domu” - zgrabne, bardzo przypominające w “przeczuciu nadchodzącej zbrodni” Stefana Grabińskiego opowiadanie, ponownie zbudowane na jednym mocnym jump-scarze, w “Trzech specyfikach” - jeszcze jeden szalony doktor w poszukiwaniu eliksiru wiecznego życia przeprowadza mordercze eksperymenty na przypadkowych ofiarach, a we “W Ciemnościach” ciało (!) zamordowanego prześladuje mordercę, (doskonały twist na końcu).


Wśród pozostałych opowiadań uwagę przyciągają również :

“Hebanowa Rama” - pewna kobieta, spalona jako czarownica, oddała duszę Diabłu za możliwość powrotu i życia u boku ukochanego, “Głowa” - jeszcze jedne muzeum figur woskowych, i jeszcze jedna opowieść o zemście - przegrany zakochany mści się na zwycięskim rywalu przypominając przedstawieniem figur woskowych historię jego tchórzostwa wiodącego do śmierci ukochanej w płomieniach.

“W Domu Ciszy” jest bardzo (chyba aż za bardzo) podobne do opowiadania Stefana Grabińskiego “W Domu Róż”.  Nocny złodziej wędrujący labiryntem pogrążonego w mroku, pustego pałacu natrafia na koniec na wewnętrzny podworzec i leżącego tam martwego człowieka Byłbyż nasz Stefan zadłużony u angielskiej autorki? (nb. u Nesbit też są róże). Tekstowi brakuje nieco punchu, ale klimat jest, nie powiem. 

“Pięć zmysłów” to średnio udane połączenie “Dr. Jekylla” (naukowiec eksperymentujący ze specyfikiem, który ma wzmocnić zmysły ) z “Przedwczesnym Pogrzebem” E.A.Poego (środek wpędza naukowca w podobną śmierci katalepsję). 

I na koniec humorystyczny “Numer 17” - w pewnym “przeklętym” pokoju popełniają samobójstwo kolejni lokatorzy. Początkowy niepokój szybko zostaje rozwiany wyczuwalną atmosferą czegoś krotochwilnego i na koniec (pomijając absurdalność głównego plotu) wszystko kończy się wesołym wkręceniem słuchaczy (historia jest opowiadana przy kominku).  Warto zauważyć, że już w 1893. Nesbit pisze o “historiach o duchach” jako o czym aż nadto oklepanym, co pisze “każdy”. Złoty wiek ghost story indeed…


Zdanie podsumowania. Zbiór opowiadań Edith Nesbit okazał się zaskakująco dobry, znacznie lepszy od średniej gatunkowej “ghost stories”. Dotyczy to zarówno nowoczesnego, precyzyjnego stylu narracji, jak przede wszystkim świeżych, niebanalnych rozwiązań, umiejętności budowania napięcia  i naprawdę dużego ładunku grozy. Pls, kto nie. podskoczy w finale “nawiedzonego Domu” ten z PiSem ;-)

Jedna z mocniejszych pozycji całej Biblioteki Grozy C&T -bardzo warto, wcale niekoniecznie dla najbardziej znanych “Jak Żywych Marmurowych”.


wtorek, 18 lipca 2023

Robert Ziębiński Diabeł 8/10

Rzadko wychodzę ze swej strefy komfortu i czytam coś innego niż horror, ale czasami warto. I faktycznie, tym razem przeczucie mnie nie zawiodło - “Diabeł” to doskonała powieść sensacyjna, z jednej strony oddająca hołd VHSowym akcyjniakom lat osiemdziesiątych (Rambo, Commando), sięgając wręcz do schematów westernowych (ktoś jeszcze w ogóle pamięta “schematy westernowe” ?:-), z drugiej oddająca hołd naszym żołnierzom jednostek specjalnych, z przejęciem i  oddaniem opisująca ich często trudną sytuację i los po zakończeniu służby.


Tytułowy “Diabeł” to Max,  były żołnierz służb specjalnych, który po odejściu ze służby (tak, są Mroczne Powody tegoż odejścia) znika trochę z radarów świata (z angielska się mówi “low profile”), ot, mieszkający samotnie w leśnej pustelni, tylko z ukochanym owczarkiem belgijskim ( Suką), part time ochroniarz, takie sprawy.


Diabeł, otrzymawszy wiadomość o śmierci ojca, wraca do rodzinnych Tarnowskich Gór na pogrzeb. Na miejscu (ofkors) natrafia na splot lokalnych interesów i brudnych sprawek, w szczególności zaś na konflikt, który rozgorzał między lokalnym gangusem a równie mocno miejscowo usytuowanym krewnym Diabła , “ujkiem”.


Komandos (ofkors), chcąc nie chcąc zostaje wplątany w sprawę; im więcej jednak odkrywa tajemnic, tym bardziej wszystko staje się nieoczywiste… Okazuje się, że w okolicy Tarnowskich Gór mają miejsce naprawdę Paskudne Sprawy, takie z tych najgorszych, i Max, chcąc nie chcąc musi z całą swą sprawnością (a jest ona na Najwyższym Poziomie) zaangażować się w Zwalczanie Zła, czekając jednocześnie na przybycie odsieczy - dawnych kompanów z jednostki.


W finałowej rozgrywce trup słać będzie się gęsto a grzechot broni maszynowej nieść się będzie echem po tarnogórskich lasach…


+


Z powieścią Ziębińskiego (a wkrótce i powstałym na jej podstawie filmem) jest jak ze Stephenem Kingiem - rzecz nie w oryginalności pomysłu a w zręczności jego opowiedzenia. 

 

Powrót Weterana do miejsc rodzinnych i walka z napotkanymi tam brudnymi  układami to klasyczne, wiele razy sprawdzone rozwiązanie, to w zasadzie archetyp gatunkowy, zatem głównym zadaniem stojącym przed autorem jest przedstawić tę historię tak, by przyciągnęła uwagę czytelnika. Robertowi Ziębińskiemu udaje się to wybornie. Są dwa tego powody - po pierwsze znakomita i znakomicie opowiedziana historia, po drugie, ukryty w powieści  pod tą efektowną fabułą poważny namysł na temat losów byłych żołnierzy, komandosów, którzy oddają ojczyźnie swe zdrowie i życie, nie zawsze spotykając się z odpowiednim uhonorowaniem swego poświęcenia. 


Powieść ma znakomite, typowe dla kina sensacyjnego tempo i ciekawie, przejmująco zarysowaną postać głównego bohatera. Owszem, reszta postaci  jest dość schematyczna, ale to nie szkodzi, tak raczej miało być, żeby nie odciągać uwagi czytelnika, skoncentrowanej na Maxie, jego przeszłości i teraźniejszości. Tutaj jedyny mój “zarzut” - trochę brakuje mocniejszego przybrudzenia postaci Maksa, czegoś, co uwiarygadniałoby jego późniejszy kryzys mentalny - ja wiem, jakiejś wojennej zbrodni, gwałtu; sam spór z przełożonym to wydaje się trochę za mało. No ale też prawda, że Maks ma być bohaterem pozytywnym, a nie nawróconym księdzem Robakiem, ma od początku generować ciepłe uczucia  i sympatię czytelników - trudno, by miał to robić były zbrodniarz wojenny, tak, że może przesadzam.


Fajny jest dominujący przez większość powieści duszny klimat rodem z “Chinatown” - wszyscy są umoczeni a Złole są  naprawdę ArcyZłolscy.  Musiało być tak na czarno, żeby rzeź miała znaczenie. Łącznie z “too łatę” kawalerią.


Pewnym zaskoczeniem jest skala “akcyjności” i tzw. “body count” finału. Czytelnik spodziewałby się raczej nacisku na klimat i suspens, jak to ma miejsce przez większość książki, tymczasem nad zakończeniem niesie się huk kanonady karabinów maszynowych a trupy Złoli ścielą się równie gęsto, jak w przywołanym już wcześniej filmie “Commando” (z westernów najbardziej na myśl przychodzi genialny “Unforgiven”). Tutaj tym bardziej można podziwiać warsztatową sprawność Ziębińskiego - sceny akcji wymagają zegarmistrzowskiej  precyzji narracyjnej i bardzo zręcznego pióra, a autor radzi sobie z nimi znakomicie - super tempo i filmowe sceny (łącznie z przybywającą “too late” kawalerią powietrzną).


Doskonała lektura, świetna powieść sensacyjna, nie mogę się doczekać seansu kinowego. (trochę też ze strachem, bo film akcji wymagają od reżysera mnóstwa warsztatowych umiejętności).


PS.


W bonusie do powieści jest opowiadanie “Dziewczyna” (kapitalne!), trochę w komiksowym klimacie “Sin City”.


PPS.

Jest na Netflixie serial “Nobel” - bardziej w formule thrillera niż akcyjniaka utrzymany, ale zajmujący się podobną sytuacją - były komandos  wciągnięty w polityczne brudy. Mało znany, a też warto. 


PPPS.

Kudosy za urocze kameo z metalowym koncertem Dragona w Tarnowskich Górach :-)


sobota, 15 lipca 2023

Graham Masterton. Wyklęty. 7/10


Był “Manitou”, był “Dżinn”, był “Sfinks”, to pora i na “Wyklętego” Mictantecutliego. Ladies and gentlemen - kolejny folkowy demon ze stajni Grahama Masterton uderza na bezbronną ludzkość.


+


Położone obok Salem (TEGO Salem), pozornie przyjemne i spokojne miasteczko Granitehead (w rzeczywistości chodzi o Marblehead - to taki żarcik Grahama), skrywa niepokojący (to say the least) sekret - otóż w tymże Granitehead zdarza się często, że duchy zmarłych nawiedzają żyjących członków rodziny. I to nie zawsze w najlepszych intencjach…


Taka sytuacja przytrafia się pewnemu młodemu wdowcowi, którego zaczyna prześladować widmo tragicznie zmarłej ciężarnej żony. Początkowo mężczyzna powątpiewa w swe zdrowe zmysły, ale wkrótce, w trakcie rozmów z lokalesami wychodzi na jaw, że nie jest jedyny, że podobne nawiedzenia przydarzały się i właścicielowi sklepu spożywczego i miłej starszej sąsiadce.


Po kolejnym niepokojącym spotkaniu z duchem żony mężczyzna chce jeszcze raz porozmawiać ze starszą panią - znajduje ją  jednak w jej domu konającą, przebitą łańcuchem  wciąż wiszącego (! - ma Masti tę crazy imargination…) żyrandola. Policja początkowo aresztuje go, podejrzewając w nim mordercę (nieopatrznie włamał się do cichego domu, gdy kobieta nie odpowiadała na jego wezwania), ale teść, znany prawnik, wyciąga go za kaucją, wykazując, że jest praktycznie niemożliwe, by jeden człowiek mógł dokonać zbrodni w tak dziwaczny, wymagający użycia gigantycznej siły, sposób.


Ale nic za darmo. Teściu, dowiedziawszy się o niesamowitych zdarzeniach w Granitehead liczy na możliwość…ponownego spotkania z córeczką! Nie słucha zięcia, który ostrzega, że duchy nawiedzające żywych w Granitehead są groźne, że spotkanie z nimi może się skończyć tragicznie. A szkoda…


Duch kobiety nawiedza bohatera praktycznie co noc. Najpierw … praktycznie gwałci zmrożonego (dosłownie i w przenośni) męża (ta groteskowa scena cieszy się swoistą legendą w gronie fanów “złotej ery”), podczas kolejnego spotkania, na które przybywają teściowie, w akcie wściekłej agresji uderzeniem zimna zabija swą matkę (zamrażając jej oczy, no ihaaaa…)


Najwyższa pora, by czegoś się dowiedzieć, by sięgnąć do przeszłości, gdzie może znaleźć się klucz do obecnych wydarzeń. Bohater wchodzi w kontakt z grupą pasjonatów zatrudnionych w lokalnym muzeum Kwerenda, którą przeprowadzają ujawnia mroczną przeszłość okolicy.

Był otóż swego czasu nawiedzony kaznodzieja, niejaki David Dark, który, by wzbudzić w okolicznym ludzie większą bojaźń bożą, przywiózł z Meksyku azteckiego demona Mictantecutli ( pod postacią gigantycznego Szkieletowa). Nad demonem, jak się okazało, zapanować niełatwo, nieszczęsnego kaznodzieję rozerwało od środka niczym Abdula Al-Hazdreda, lokalny kupiec zaś, finansujący całą imprezę, przerażony, załadował skrzynię z demonicznym szkieletem na statek w nadziei, że uda się paskudztwo bezpiecznie wywieźć. 


Ale nie z demonem takie sztuczki…Potworna burza doprowadza do katastrofy - galeon tonie w zatoce, zaraz po wyjściu z portu. Nasza drużyna zatem rozpoczyna poszukiwania wraku; wynajętym kutrem krążą po zatoce i nurkują co i rusz szukając resztek statku.


Koniec końców udaje im się, przy pomocy informacji uzyskanych od tajemniczego zamożnego starca, tego dokonać. Ale co robić dalej? Naukowcy planują, rozłożone na lata, podniesienie całego zabytkowego okrętu, starzec-demonolog (jak się okazuje, współpracujący z lokalną placówką wicca, potomkniń czarownic z Salem - ihaaa)   jako jedyny uważa, że ma moc pozwalającą pokonać demona, a jeszcze swoją, złowroga, grę zaczyna prowadzić nasz bohater, któremu Mictantecutli obiecuje, w zamian za uwolnienie, zwrócić żywą żonę! ….


+



Jest w paperbackach Złotej Ery moc, niczym w starych płytach rockandrollowych z lat 70tych. Ciepłe brzmienie lampowych wzmacniaczy, ochrypły głos, ringowe teksty, i generalne bujanie - LedZep, Stonesi, Grane Funk, te sprawy. 

Dokładnie tak się człowiek czuje w trakcie lektury “Wyklętego”. Może nikt tu żadnego prochu nie wynajduje ani Ameryki nie odkrywa, ale to jest porządnie zagrany, dobrze nagrany album. Wszystko tutaj gra i buczy a gęba fana sama się śmieje.


“Wyklęty” powstał według klasycznej mastertonowej recepty - wymyśl folkowego demona i wypuść go na ludzi, a w tym wypadku formuła zadziałała naprawdę dobrze. 

Przede wszystkim w powieści jest naprawdę wyjątkowo dużo scen grozy, i to niekoniecznie polegającej na chlapaniu krwią na prawo i lewo, nie mamy tu do czynienia z jump scare’ami w dobrym starym tylu (skrzypienia, otwierające się drzwi, upiorne zjawy), bardzo efektywnie używanych i autentycznie mogących przestraszyć czytelnika.  Jest też sporo scen przygodowych, pełnych akcji  - szczególnie fajnie wypada settting podmorskich łowów na zatopiony galeon, do tego kilka bizarrowych scen gore (żyrandol!, ruchome grobowce miażdżące swą ofiarę!) i, jak to u Mastiego, klika pikantnych scen łóżkowych. A do tego wszystkiego udanie zarysowane tło obyczajowe i całkiem fajne postaci bohaterów (kudosy za czarownice :-) 


No ale żeby nie było za różowo, w końcówce powieść nieco przysiada  a finał jest wręcz koncertowo słaby - on nawet na tle “słabych finałów Mastertona” (przy których bledną osławione “słabe finały Kinga”) wyróżnia się deusexmachinowością, naiwnością i wręcz głupotą. No i to barbarzyństwo -  wysadzenie zabytkowego statku!

Niemniej - naprawdę warto. Dla udanego klimatu, dla kilku szalonych scen, dla wspomnienia ery kiedy paperbacki rządziły na stolikach bukinistów.


PS.

Powieść jest  sponsorowana przez whisky Chivas Regal :-) Bohater “Wyklętego” sączy ją prawie bez przerwy wypijając dobrych klika flaszek. Aż se kupiłem jedną do lektury.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...