czwartek, 21 września 2023

Dean Koontz Opiekunowie 5/10

“Opiekunowie” to bardzo swego czasu popularna powieść - w sumie nic dziwnego, głównym bohaterem książki jest bowiem….myślący pies, golden retriever imieniem Einstein, który swą mądrością doprowadza do rozkwitu ckliwej love story między bohaterem a poznaną damsel in. distress.  No kto nie lubi mądrych piesków?  Każdy lubi. 


No ale Koontz nie jest znany z romansów familjnych, on jest przecież szanującym swych czytelników znanym Autorem Grozy i Niepokoju! No to dorzucił do fabuły zmutowanego morderczego pawiana at large (też myślącego…), psychopatycznego mafijnego zabójcę i agencję rządową na tropie Einsteina i,  mając pewne, sprawne pióro ułożył to wszystko w łatwo się czytającą, ciepłą powieść przygodową ozdobioną okazjonalnymi elementami napięcia. 


A że to wszystko to takie literackie “puste kalorie”, to już zupełnie inna sprawa…


+


Z tajnego laboratorium uciekają dwa obiekty eksperymentalne - myślący, inteligentny pies  oraz równie inteligentne, ale obdarzone żądzą zabijania piekielne monstrum. 


W ślad za uciekinierami uruchomiony zostaje pościg - pies to cenny, warty miliony dolarów egzemplarz badawczy, morderczy potwór zaś dodatkowo stanowi śmiertelne zagrożenie (oczywiście natychmiast przystępuje do rozpruwania przygodnych ofiar, wyrywania im wnętrzności i wydłubywania oczu). 

Równocześnie pewien wynajęty przez “Sowietów” (sic!- jeszcze wrócimy do tematu) zawodowy morderca odstrzeliwuje jednego po drugim naukowców uczestniczących w eksperymencie. Kiedy w końcu zabójca połączy kropki i zrozumie, co miały ze sobą wspólnego kolejne ofiary, uzna, że tajemnice laboratorium można będzie sprzedać obcym mocarstwom, zaś najlepszym sposobem ich przekazania będzie zdobycie eksperymentalnego psa - również on ruszy zatem w pościg za zwierzakiem.


Tymczasem pies został przygarnięty przez pogrążonego w osobistym kryzysie agenta nieruchomości (byłego komandosa z Delta Force, który szybko zdawszy sobie sprawę z nadzwyczajnych zdolności retrievera nadaje mu imię Einstein. 

Mężczyzna wspólnie z Einsteinem ratuje z rąk oblecha gwałciciela pewną żyjącą samotnie po śmierci dominującej ciotki, starą (ale piękną) pannę. Między uratowaną a jej wybawcą rodzi się pomału uczucie - podsycane inteligentnie przez Mądrego Psa. 

Droga do rodzinnej idylli jest jednak daleka. Einsteina ściga przecież  rządowa agencja, oraz oraz podążające jego śladem, opętane nienawiścią do psa laboratoryjne monstrum. Bohaterowie chroniąc się przed prześladowcami zaszywają się w nadmorskiej willi, którą zmieniają w gotową do obrony fortecę.


Nie wiedzą tylko o cynglu-psychopacie….


+


O Koontzu można napisać wiele dobrego. Ma ciekawe, świeże pomysły (nawet jeśli czasami absurdalne - dżizas, co niby Amerykanie opracowywali w tym swoim laboratorium? Armię psycho-pawianów pod przewodnictwem przemądrzałych golden retrieverów? Sic!).

Ma też dobry, żwawy styl pisania, taki “blockbusterowy”, zachęcający do czytania, do szybkiego przerzucania stron i sprawnie opisuje fabularne spiętrzenia i przygody. 


A mimo tego pod koniec lektury  człowiek się czuje jak po lichym fast foodzie - sumienie pełne wyrzutów, żołądek ciężki  i  starą fryturą się odbija.

Przede wszystkim szlachetna prostota czasem stoi tylko o włos od prostactwa. Mówiący, kochany piesiek to straszna łatwizna emocjonalna, a do tego dochodzi cała masa uproszczeń i naiwnych rozwiązań. Romans pary głównych bohaterów to jest naprawdę mocny cringe…


Fabularnie początkowo nie można narzekać, powieść zaczyna się na tyle energicznie, że nawet nonsensy i śmiesznostki nie bardzo bolą. Morderca morduje, monstrum atakuje, bohaterowie się zakochują - jest git majonez, choć amerykańska praworządność wiedzie czasami Koontza na fabularne manowce. Incydent w tajnym laboratorium i rządowy cyngiel uciszający kolejnych naukowców - to jest supernośny paranoiczny schemat (kto nie oglądał X Files?). Ale u Koontza za morderstwami stoją, jak bardzo nie byłoby to absurdalne, jacyś “Sowieci” (powieść jest z zimnowojennego 1987r.). A po co? Who cares…


A druga połowa powieści to już naprawdę się ciągnie jak krówka mordoklejka, aż czkawki z zasłodzenia można odstać. Dosłownie nic się nie dzieje; znika z pola widzenia i zmutowany pawian morderca i mafijny cyngiel, a napięcie mają wzbudzać opisywane ze szczegółami a to nosówka Einsteina a to żałosne “przygody” pewnego dziadersa prawnika, który niczym 70 letni James Bond urywa się swojej obstawie by wykonać Ważny Telefon (to czasy sprzed telefonii komórkowej).

Wszystko wieńczy pospieszny, nieudany finał, w którym wszyscy wrogowie o jednym czasie zbiegają się w jednym miejscu, a i tak wiadomo, że (UWAGA - SPOJLER!) wszystko dobrze się skończy, bo tak pisze Koontz - żeby się wszystkim miło na duszy robiło przy czytaniu.


Koontz ma niestety ciężką rękę do postaci, na dodatek co i rusz mu się przy tej okazji moralizatorski bieda-mentoring włącza. Już para “pokonujących ciężki los” głównych bohaterów jest bardziej pocieszna niż sympatyczna, a jeszcze jest agent federalny z obsesją “zwyciężania”, którą musi w sobie, dla zdrowia psychicznego, zwalczyć.

No a do tego dochodzą cookie cutter dewianci - gwałciciel elektryk i “nieśmiertelny” mafijny cyngiel - w swej sztampowości aż irytujący.


Dużo narzekania, ale może niesprawiedliwego, powieść bowiem cieszyła się dużym powodzeniem, i do dziś jest ciepło wspominana jako jeden z symboli ejtisowej przygody literackiej. Mądry pies zawsze na propsie, żywa, sensacyjna akcja, paskudny potwór - z poprawką na pewną tandetność są “Opiekunowie” swoistym klasykiem. Lektura w miarę przyjemna i warta swego czasu.



PS.

Kim są tytułowi “opiekunowie”? To bohaterowie - Travis, Nora i Einstein, “opiekujący się” sobą nawzajem. Cały kajmakowy Koontz…



PPS.

Popularną powieść szybko przeniesiono na ekran, odmładzając głównego bohatera. W efekcie powstało coś w rodzaju “oryginalnego” Stranger Things, nieco inne w klimacie wobec powieście, stanowiące obraz swych czasów. Mimo kiepskich recenzji powstało kilka kontynuacji, już oderwanych od powieści Koontza No wiecie, myślący piesek - jak taki patent porzucić nie wycisnąwszy do cna?

niedziela, 17 września 2023

Tchnienie Grozy 6/10


W PRL literatura grozy była na cenzurowanym. Nie była w żaden sposób promowana i była, uznana za pozbawioną większych wartości artystycznych i kulturowych, rzadko wydawana - ot wulgarna rozrywka dla pozbawionej dobrego smaku hołoty.

Mimo tego oficjalnego kursu byli jednak tacy ludzie kultury, których ciągnęło do niesamowitych historii. Właśnie takie grono “hobbystów” (taki ówczesny “fandom”) spotykało się w pewnej podwarszawskiej willi, gdzie najlepszy z nich anglista - Adrian Malanowski - “prima vista” (czyli “na bieżąco”) tłumaczył nie wydane nigdy w języku polskim grozowe perełki.

Obecny w tym  gronie był znany PRLowski pisarz, Wojciech Żukrowski, i z jego to m.in.  inicjatywy udało się doprowadzić do wydania w latach sześćdziesiątych najlepszych spośród tych opowiadań w dwutomowej antologii “Opowieści Z Dreszczykiem”. “Tchnienie Grozy”, które pojawiło się na rynku w roku 1974 to taki jakby suplement, uzupełnienie tamtych antologii.


Na początek czytelnika wita wstęp Wojciecha Żukrowskiego, opisujący przytoczoną wyżej genezę powstania zbioru oraz… iście kuriozalne tłumaczenia się autora ze swego “fatalnego” gustu (!) Żukrowski czytanie, jak je nazywa, “powiastek grozy” uznaje za pełnowymiarowe guilty pleasure, a swe zażenowanie tym faktem doprowadza do ekstremum. Czegóż tam nie przeczytamy! Horror to “będące na wyginięciu” pocieszne historyjki, to tandetna “literatura „wagonowa” (a nawet samolotowa, w końcu mamy postęp), oferująca tanie emocji i infantylne katharsis; ba - w zasadzie lektura grozy jest, wprawdzie niegroźną, ale swoistą „chorobą umysłową” (sic!). Ześmiałem się ze śmiechu jak pszczółka …


Dobra, pośmialiśmy się z banialuków Żukrowskiego, to teraz do meritum. “Tchnienie Grozy” , przyznać trzeba od razu nieco ustępuje klasą swym poprzednikom. Zbiór cierpi na typową przypadłość “suplementu” - to, co było naprawdę klasyczne, najlepsze, “poszło” już do wcześniejszych tomów i tym razem, kiedy to zamiast kanonicznych tekstów z przełomu XIX i XX wieku nasz “fandom” musiał wybierać wśród opowiadań nowszych, nie zawsze było wystarczająco kanonicznie. 

No ale parę pereł się zmieściło, a wśród nich trzy najważniejsze :

  1. Shirley Jackson - “Loteria”
  2. Roald Dahl - “Człowiek Z Południa”
  3. Richard Connell - “Najniebezpieczniejsza Gra”


Najpierw Shirley Jackson i jej “Loteria”


Niewielkie, szokujące opowiadanie, które przyniosło Shirley Jackson rozgłos, popularność i uznanie wśród fanów literackiej grozy.


+


W pewnej wsi raz w roku, u progu lata, odbywa się tytułowa Loteria. Mieszkańcy gromadzą się na placu centralnym, dzieci bawią się układając górki z kamieni, mężczyźni rozmawiają o pracach polowych, kobiety przekomarzają się między sobą, dobiegają zdyszani spóźnialscy. Gdy wszyscy są już obecni, rozpoczyna się losowanie. Głowa każdej rodziny wyciąga z umieszczonej na podniesieniu czarnej skrzynki los. Gdy w ten sposób określona zostanie wybrana rodzina, zaczyna się druga tura, w której biorą udział tylko jej członkowie. W końcu zostaje już tylko jedna osoba…

+

Perfekcja. Perfekcyjny pomysł, perfekcyjna konstrukcja, rozpięta od wiejskiej sielanki do finałowego koszmaru, chłodny, elegancki styl, z jakim opowiedziana jest ta mrożąca krew w żyłach historia. To jedno z najsłynniejszych opowiadań grozy w całej historii literackiego horroru, cieszące się zasłużoną sławą. Przy okazji - to i fabularnie i stylistycznie blueprint dla Stephena Kinga, który wielokrotnie korzystał będzie z klimatu i fabularnych tropów zawartych w Loterii („Dzieci Kukurydzy” czy „Wielki Marsz” to pierwsze z brzegu przykłady).

Opowiadanie znaleźć dziś można w antologii anglojęzycznej grozy od PiW i w samodzielnym zbiorze Jackson “Loteria” wydanym przez Replikę.


Dalej Roald Dahl i jego “Człowiek Z Południa” 


„Człowiek Z Południa” (w jednej z ekranizacji tego tekstu debiutował młodziutki Steve McQueen) pochodzi z tomu “Niespodzianki” a opowiada historię nałogowego hazardzisty, który widząc młodego marynarza bawiącego się niezawodną zapalniczką (pewnie Zippo…) oferuje zakład - jeżeli 10 razy z rzędu zapalniczka zapali, marynarz wygra luksusowego cadillaca, w wypadku jednak przegranej mężczyzna żąda od przeciwnika….obcięcia palca….

Czarny humor, makabra, mistrzowskie budowanie suspensu i kapitalna pointa opowiadania - to jest absolutny klasyk!

No i w końcu to, co w “Tchnieniu Grozy” najciekawsze (bo chyba tylko w tym tomie wydane) - Richard Connell i “Najniebepieczniejsza Gra”. 

Pewien rozbitek trafia na pokrytą dżunglą wyspę. Na wyspie mieszka w luksusowej posiadłości niejaki generał Zaroff (co zabawne, jako że “Tchnienie Grozy” wyszło za komuny, to, widocznie ze strachu przed Wielkim Bratem tłumacz skrócił mu nazwisko do “Zar”). Gospodarz serdecznie podejmuje ocalałego, częstuje pyszną kolacją podczas której opowiada mu o swej pasji - polowaniu. O tym, jak bardzo znudziło go polowanie na najbardziej nawet groźne zwierzęta - o tym, że jedyny dreszcz emocji zapewnić może Zwierzyna, Która Myśli…a na koniec miłej rozmowy Zaroff zaprasza swego gościa na kolejne polowanie, jak się już czytelnik zdołał domyślić, w charakterze Zwierzyny. Jednak tym razem trafiła kosa na kamień, rozbitek sam jest zapalonym myśliwym, nieobce są mu tajniki polowania, podstępy i możliwe wybiegi. Rozpoczyna się Najniebezpieczniejsza Gra…

+

Tak, jak pisałem opowiadanie dawno nie było nigdzie przedrukowywane ani antologizowane (bodaj czy nie od końca PRLu) a jest to absolutny klasyk gatunku. Kiedy znakomity pomysł polowania na człowieka został uzupełniony o relacjonujące to media, powstał hiper-popularny schemat fabularny, template ciągnący się od “Siódmej Ofiary” Roberta Sheckleya, poprzez “Uciekiniera” Stephena Kinga aż do “Battle Royale” czy “Igrzysk Śmierci”. 

Warto wspomnieć, że pierwsza ekranizacja opowiadania miała miejsce już w latach trzydziestych a w 1973 roku Jess Franco, nie/sławny hiszpański reżyser erotoman nakręcił absolutnie genialną adaptację pt. “Comtesse Perverse”. W filmie główną postacią jest …hrabina Zaroff, która nago, tylko z łukiem, ugania się za, (oczywiście również nagą) kobiecą ofiarą, jej mąż natomiast przyrządza z upolowanych ciał…pieczeń (! - w 1997 Franco sam nakręcił auto-remake zatytułowany “Carne Fresca” - świeże mięso - no, mniam…)


+


Reszta opowiadań w zbiorze jest generalnie w lekturze przyjemna, ale rychłego do zapomnienia. Znajdziemy tu dwa zręczne pastisze ghost stories pióra znanej popularyzatorki grozy Cynthii Asquith : “ Antykwariat Na Rogu”-  w której duch antykwariusza po śmierci szuka odkupienia za wcześniejsze wykorzystanie naiwności swych klientów i  “Niech spoczywa w pokoju” - historię zmarłej przed wiekami grzesznicy, która powraca w ciele swej późnej następczyni. W dość przeciętnym “Wyznaniu” Algernona Blackwooda ważniejszy od fabuły jest klimat spowitego w gęstą mgłę Londynu, w którym przechodzień przypadkowo trafia na miejsce niegdysiejszej zbrodni by spotkać tam “pokutującego” zbrodniarza. “Wyspa Karłów” Edmonda Hamiltona łączy zaś motywy “Wyspy Dr. Moreau” z “Kurczącym Się Człowiekiem” Richarda Mathesona. Szalony naukowiec opracowujący metodę pomniejszania ludzi, grupa poddanych eksperymentowi  zminiaturyzowanych mężczyzn, ich przygody, walki ze szczurami i pająkami, ostateczna konfrontacja z szaleńcem.  

Jest jeszcze “Dziecinada” Johna Metcalfe - banalna, generyczna opowieść dwójce dzieci bawiących się tą laleczką voodoo, za pomocą której wcześniej pewna służąca - czarownica mściła się na swym byłym pracodawcy. I wreszcie dwie czarne komedie : “Nie Byle Morderstwo” Barry Paina, gdzie koszmarny dziadyga terroryzuje całą rodzinę doprowadzając ją do Ostatecznego Rozwiązania i zgrabne, trochę hitchcockowskie “Podejrzenie” Dorothy Leigh Sayers, opowieść o mężczyźnie przekonanym o tym, że niedawno zatrudniona w jego domu kucharka jest tak naprawdę chroniącą się przez policją znana trucicielka. Sytuacja zrobi się gorąca, kiedy w jego kubku kakao zostaje znaleziony arszenik…


Podsumowanie - koniecznie warto sięgnąć po kanoniczny tekst Connella  i po (jeśli ich nie znajdziemy w innych wydaniach) “Loterię” Shirley Jackson i “Człowieka Z Południa” Roalda Dahla. Reszta jest do odpuszczenia, choć lektura jest bezbolesna i generalnie przyjemna. No i ten kuriozalny wstęp Żukrowskiego - koniecznie! 

środa, 13 września 2023

John Wyndham Kukułcze Jaja Z Midwich 8/10

Na SkyShowtime właśnie się pojawił serial, więc dobra okazja, bo przypomnieć dzisiaj znakomity klasyczny horror sci-fi, jeszcze jedna wariacja na temat tak popularnej w fiftiesach “inwazji z kosmosu”, tym razem inwazji pod postacią… własnych dzieci (blast me!)


+


Małe miasteczko Midwich, senne popołudnie. Nagle dzieje się Coś Dziwnego - wszyscy mieszkańcy zapadają w głęboki sen, tak samo zasypiają te osoby,, które próbują się zbliżyć do Midwich - listonosz, dostawca, przygodni goście. Policja otacza miasto kordonem, naukowcy i wojsko przedreptują nogami, ale każda próba przekroczenia niewidzialnej linii powoduje natychmiastowy sen u kolejnego śmiałka.


Po dobie tajemnicze zjawisko przemija - śpiący budzą się oszołomieni. Przez pewien czas wydaje się, że nie ma żadnych konsekwencji dziwnego zdarzenia, aż tu nagle u miejscowego lekarza robi się tłoczno od kolejnych, skarżących się na poranne mdłości, kobiet… tak - dziwnym zrządzeniem losu wszystkie panie w mieście jednocześnie zachodzą w ciążę! No i robi się nieco gęsto… Pół biedy, jak zaciążyła kochająca żona w udanym związku, ale co powiedzieć o tej, której mąż gdzieś na długo wyjechał, co powiedzieć o starej pannie, co powiedzieć o nastoletniej - rzekomo niewinnej - dziewczynie? No, nie ma to tamto, atmosfera w Midwich mocno tężeje.


Ale Anglia to kraj opanowania i spokoju. Kobiety uznając zjawisko za niewytłumaczone, jednocześnie przekonane o swej niewinności organizują grupy wsparcia i jakoś wszyscy we względnym spokoju czekają, aż za parę miesięcy w Midwich pojawia się całe grono uroczych, podobnych do siebie, blondwłosych, błękitnookich maluchów…


Dzieci szybko rosną (znacznie szybciej, niż byłoby to naturalne), a wraz z upływem czasu wychodzi na jaw coraz więcej ich dziwnych zdolności. Po pierwsze, dysponują one czymś w rodzaju wspólnego umysłu (wystarczy, że jedno nauczy się czegoś, by umiały to wszystkie); po drugie, znaczne niebezpieczniejsze, dzieci władają nieprzepartą siłą hipnotyczną, której nie wahają się użyć, w celu skrzywdzenia każdego, kto ich zdaniem stanie na ich drodze lub okaże się dla nich nienbezpieczny…


Wkrótce sprawy przybierają jawnie zły obrót - dzieci nie pozwalają żadnemy z dorosłych na opuszczenia Midwich i wezwanie jakiejkolwiek pomocy, terroryzują swych potecjalnych przeciwników, na koniec zaś jawnie przyznają, że ich działanie to szczególna inwazja, że ich Wyższa Rasa zamierza opanować Ziemię…


+


“Kukułcze Jaja Z Midwich” to, jako się rzekło hybryda łącząca science fiction z grozą, ale fabularnie powieść za bardzo nie straszy. Praktycznie brak tu jakichś krwawych czy przerażających scen czy jump scare’ów - ot, parę niepokojących momentów, w których do głosu dochodzi hipnotyczna moc dzieci. 


Grozą jednak podszyty jest sam główny pomysł - oto dzieci, “nasze” dzieci (podrzucone “kukułcze jaja”), które obracają się przeciw dorosłym, przeciw swym opiekunom, rodzicom! No, upiorna to wizja. Wprawdzie wątpię, by Wyndham przewidywał tutaj rewolucję kontrkulturową końca lat sześćdziesiątych z jej buntem młodych wobec świata dorosłych (ten lęk dobrze oddaje “Ezgozrysta”) ale pomysł demonicznych dzieci zamkniętych wer własnym świecie, knujących własne demoniczne plany jest genialnie wręcz creepy, często od tego czasu wykorzystywany i dobrze straszy do dziś.


Jeśli chodzi o otoczenie to powieść jest fiftesowa do bólu. Opisy obyczajowości, relacje małżeńskie, senne miasteczko, nawet rytm narracji - wszystko jest mocno old school, choć i tak mniej się zestarzało niż “Dzień Tryfidów” (tam Wyndham, parę razy przydziadurzył) - tutaj, mimo upływu lat, zmian kulturowych i obyczajowych, mimo konserwatywnie opisanych postaci na pierwszym planie jest - wciąż aktualny - strach i wciąż świeży pomysł.


Warto zwrócić uwagę na rozliczne podobieństwa, jakie łączą Kukułcze Jaja ze “Stukostrachami” Stephena Kinga. Małe miasteczko, Latający Spodek, Inwazja Z Kosmosu, uwięzieni mieszkańcy, wspólna tajemnica - King musiał, pisząc swą powieść, dobrze znać dzieło Wyndhama. Przykurzony ale stanowczo KLASYK


PS.

Znakomita historia została w te pędy przeniesiona na ekran kinowy - nakręcona w 1960 roku “Wioska Przeklętych” (tak filmowcy podkręcili - trzeba przyznać - udanie, tytuł) cieszy się do dziś dużym powodzeniem, powstała nawet kontynuacja (“Dzieci Przeklętych” 1964) oraz, zrealizowany przez samego Johna Carpentera  remake w 1995, z Christopherem Reeve (tuż przed swym tragicznym wypadkiem). 


Oryginał bardzo warto, jest równie kanoniczny w świecie filmu, jak książka w literaturze, a na tyle bliski fabularnie, że jak się komuś nie chce czytać, to może temat załatwić oglądając film.

Albo nowy serial :-) 


PPS.

Bardzo dawno nie było wznowienia tej kanonicznej książki, a nie bardzo wiążę nadzieje z serią "Mistrzowie Horroru I Fantaastyki" od Hachette, oni bowiem takich "świeżynek", które jeszcze nie są w domenie publicznej, raczej nie wydają. Może jakiś inny legitny wydawca? Kiedyś bym pewnie winkował do Wydawnictwo Vesper ale teraz...


niedziela, 10 września 2023

Stephen King Stukostrachy 8/10

Ha ha ha!! Ależ piękna katastrofa! Powszechnie uważane za porażkę artystyczną Kinga “Stukostrachy”są jednocześnie prawdziwą ucztą dla miłośników pulpy i tandetnych horrorów sci-fi. Niby słabe, przegadane, pełne wad i głupich pomysłów, ale tak naprawdę gęba sama się śmieje podczas lektury.


+


Mieszkająca samotnie w miasteczku Haven pisarka, Roberta “Bobbi” Anderson podczas spaceru w pobliskim lesie odnajduje zagrzebany w ziemi kawał metalu. Próby jego odgrzebania ujawniają, że jest to….. Tajemniczy Obiekt w kształcie …. latającego spodka (sic!).

Do kobiety przybywa z odwiedzinami jej przyjaciel, pogrążony w alkoholowym nałogu pisarz (znajomy motyw Kinga, nespa?). Widząc Bobbi wychudzoną i totalnie wymęczoną (okazało się, że pracowała przy wykopywaniu spodka z ziemi praktycznie bez przerwy i jakiegokolwiek odpoczynku), postanawia zostać i pomóc  jej w pracy.



Wraz ze stopniowym odsłanianiem jego kolejnych części, zagrzebane w ziemi ustrojstwo zaczyna wywierać na mieszkańców Haven silny wpływ. Młodnieją, leczą się ich choroby, każdy wpada na całą masę Genialnych Pomysłów, a do tego uzyskują świadomość zbiorową. Jedynym kosztem ubocznym są wypadające wszystkim zęby…

Okolicznością powstrzymującą Przemianę jest metal w organizmie. Pijaczyna pisarz za młodu miał ciężki wypadek narciarski, po którym w głowie zamontowano mu stalową płytkę, która chroni go przed wpływem pojazdu kosmicznego. Ale gość jest cały czas tak narąbany, że praktycznie nie zwraca na to uwagi…


W Haven dochodzi do serii incydentów. Pewna kobieta ginie w pożarze wraz ze zdradzającym ją mężem, podczas zabawy gubi się bez śladu kilkuletni chłopiec, a w dziwnej eksplozji , która niszczy ratusz miasteczka, wylatuje w powietrze lokalna szefowa policji.


Dziadek zaginionego chłopca (również ma w głowie płytkę stalową, pamiątkę czasu wojny), wywozi z miasta pogrążonego na skutek szoku w śpiączce starszego brata,  po czym, chcąc odnaleźć młodszego wnuka, wraca, wraz z przekonanym przez siebie przyjacielem tragicznie zmarłej policjantki do Haven. Mężczyźni giną bez śladu w lesie za domem Bobbi Anderson…


Wraz z upływem czasu, wraz ze stopniowym odsłanianiem zakopanego spodka zmianie ulega atmosfera - staje się ona zabójcza i trująca dla każdego przybysza. Podobnie żaden z mieszkańców Haven, nie chcąc umrzeć w męczarniach, nie może wyjechać z miasteczka. Odmieniona społeczność całą uwagę skupia na pracach ziemnych, na całkowitym wydobyciu z ziemi pojazdu kosmicznego.


Jedynym wciąż nie do końca poddającym się nadprzyrodzonemu wpływowi spodka jest wiecznie pijany pisarz. Kiedy pewnego dnia w położonej obok domu szopie odkrywa Ponurą Tajemnicę Stukostrachów, decyduje się, resztką zachowanej ludzkiej godności, podjąć walkę z “najeźdźcami”…


+


“Stukostrachy” uznawane są często za pierwszą “porażkę” Stephena Kinga, nawet jednak jeśli to najwyżej, artystyczną, książka bowiem sprzedała się znakomicie, błyskawicznie też nakręcono popularny miniserial TV.


A tak naprawdę “Tommyknockers” są dosłownie o krok od świetnej powieści. Materiał wyjściowy jest bowiem wyborny, to klasyczny fiftiesowy horror sci-fi o “inwazji kosmitów” (King sam insidersko nabija się z tego w powieści), klisza “Inwazji Porywaczy Ciał”, “Najeźdźców Z Marsa”, “Zemsta Kosmosu”, “To Przybyło Z Kosmosu”  - całej masy ówczesnych hitów, które mały Steve z wypiekami oglądał w telewizji a którym dorosły Stephen zdecydował się oddać hołd. Oczywiste jest też pokrewieństwo z powieścią Johna Wyndhama “Kukułcze Jaja Z Midwich” (i jej słynnej ekranizacji - “Wioska Przeklętych”). Z Wyndhama wziął King “latający spodek”, odizolowanie miasteczka, zbiorową świadomość najeźdźców.


Warto też zwrócić na subtelną grę z twórczością H.P. Lovecrafta - zagrzebany w ziemi spodek stanowi odpowiednik “Koloru Z Przestworzy/Innego Wszewchświatra”, a ulegająca “Przemianie” społeczność Haven to wypisz wymaluj mieszkańcy przeklętego Innsmouth!


Oczywiście znowu podziwiać można gigantyczny talent gawędziarski Kinga, setki stron, nawet wypełnione wodolejstwem, doskonale się czytają, zgrabne, krótkie rozdziały prowokują, by przeczytać “jeszcze jeden”, by gnać z lekturą przed siebie (a jest dokąd gnać, powieść to solidna, ponad 700 stronowa cegła).

Klasyczna dla wczesnego Kinga jest czysta trzy częściowa kompozycja - pierwsza część to wyłącznie Bobbi i Gard, druga to rozprzestrzenianie się Przemiany w Haven (z dużym wątkiem Ruth McCausland, a trzecią  stanowią finałowe rozstrzygnięcia. Warto docenić zgrabną zabawę formą w końcówce - efektownie przeplatana akcja, zawieszony suspens i znakomite cliffhangery.


No ale jednak faktycznie, nie są “Stukostrachy” powieścią wolną od wad. Oj nie…


Co zatem poszło źle? 

Przywykło się uważać powieści Kinga za przegadane. To jego trademark, cecha charakterystyczna, zbyt dużo słów, zbyt dużo stron. O ile jednak monstrualne cegły w rodzaju “Tego” czy nawet “Bastionu” wypełnione są masą treści - i to ona wpływa ich rozmiar, o tyle w “Stukostrachach” ma się wrażenie, że relatywnie niewielka fabuła jest niepotrzebnie nadmuchana o typowego kingowskiego “supersize” rozmiaru całą masą pustych, niewiele treści niosących słów, że znacznie lepiej by powieść wypadła, gdyby została  poważnie odchudzona, tak co do niektórych zbędnych wątków jak - przede wszystkim, do tej werbalnej  nawałnicy



Postaci mocno karykatuyrealne w powieści. Jak na “obyczaj” to trpchę za mocno. Absurdalnie przerysowana postać Złej Siostry - to jest mocno nieudane.


Szukając przyczyn tych potknięć wskazać należy na dwie - to Używki i Nietykalność. 


Co do Używek - już  bohater “Lśnienia”, pisarz-alkoholik Jack Torrance stanowił swoiste alter ego samego autora.  W “Stukostrachach”  sytuacja ta się powtarza, tym razem to Jim Gardener, pogrążony w nałogu alkoholowym poeta i pisarz symbolizuje obawy i demony Kinga. Tak, King sam regularnie nadużywał alkoholu a będąc pod jego wpływem tracił kontrolę nad tym, co pisał. W efekcie świetne pomysły (których w “Tommyknockers” naprawdę mnóstwo), udane postaci i zgrabne twisty fabularne toną w nadmiarze słów,  rozmemłaniu fabularnym, głupkowatych rozwiązaniach (jeezu, Morderczy Automat Do Coli to jest cringe level hard) i niedowarzonych konceptach.


Drugi punkt to Nietykalność… King był w końcówce ejtisów, po genialnym “To”, na absolutnym szczycie (nie żeby kiedykolwiek  jakkolwiek z niego spadł, ale wtedy był to efekt absolutnej świeżości, ten pierwszy, niezmącony jeszcze potknięciami artystycznymi top). No i pewnie młody, wiecznie napruty arogant nie raz nie dwa postawił się redaktorom i wydawcom a nikt nie miał odwagi mu szepnąć “King jest nagi”, “Steve odpuść ten wątek”, “Stephen, cut the crap!!!” A w efekcie zamiast zwartego, mocnego horroru sf dostaliśmy przegadaną, chwiejącą się na glinianych nogach konstrukcję. 


Warto dodać, że King sam o tym od lat mówi - i o tym, że powieść powinna być “o połowę krótsza”  i o tym, że nikt wtedy nie był w stanie wyperswadować mu niektórych rozwiązań i wprowadzić pożądanych zmian


Niemniej, in the end of the day - to jest, proszę państwa, Stephen King. Jakby nie było przegadane, czyta się powieść wybornie (it’s a King novel!), a talentu, dowcipu i  polotu jest w niej wystarczająco wiele żeby świetnie zie bawić podczas lektury a samą powieść  uznać za nowoczesny klasyk (nawet jeśli lekko “flawed”). Mus znać.


PS.

Już pisałem, powstał miniserial. Nawet oglądalny, choć, jak prawie zawsze u Kinga, nie ma żadnego porównania z powieścią. 



Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...