poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Grady Hendrix. Sprzedaliśmy Dusze. 7/10

Heavy metal i horror - ależ to smakowite połączenie! „Sprzedaliśmy Dusze” to doskonały tego przykład - nowoczesny, efektowny horror, łączący opowieść o światowym spisku kontrolującym nieświadome masy ludzkie z historią zamieszanego w ten spisek gwiazdora metalu, oraz jego pożegnalnego koncertu, na który przybywają byli, oszukani przez niego w przeszłości, członkowie kapeli.


+


Kris Pulaski ma 47 lat, długi, przykrą prace na recepcji hotelowej i chmurną dumną przeszłość w metalowym zespole Durk Wurk, którego była gitarzystką i główną kompozytorką. Wokalistą zaś i frontmanem Durk Wurka był Terry Hunt, kolega Kris z dzieciństwa. 

Po paru latach wspólnych występów Durk Wurk stanął w końcu u progu sławy. Grają coraz lepsze koncerty, mają coraz więcej fanów, mają też rewelacyjny materiał, przygotowany przez Kris na nową płytę, concept album „Troglodyta. W tym właśnie momencie kiedy Terry Hunt dokonuje „wrogiego przejęcia” grupy - zmusza pozostałych muzyków do podpisania umów przenoszących na niego prawa do starych utworów po czym zmienia skład i nazwę zespołu na Koffin.


Okoliczności przejęcia zespołu przez Hunta zacierają się w pamięci pozostałych członków Durk Wurk. Była jakaś awantura po zerwanym koncercie, była wóda i narkotyki, był agresywny manager Terry’ego nakłaniający do podpisania umów i była sprzeciwiająca się mu Kris. Było coś niepokojącego, coś, co umknęło im z pamięci…Jedno jednak wszyscy pamiętają bardzo dobrze - po awanturze porzuceni muzycy wspólnie wsiedli do zespołowego vana, za kierownicą usiadła pijana i wściekła Kris i po paru kilometrach dzikiej jazdy spowodowała wypadek. Ciężko poranieni - perkusista pozostanie kaleką do końca życia - obwiniając Pulaski o spowodowanie tragedii  zerwali z nią wszelkie kontakty.


Przez lata Kris wydawała się pogodzona ze swym losem, jednak zapowiedź wielkiego pożegnalnego koncertu Terry Hunta i Koffin budzi w niej niezrozumiały gniew i sprzeciw. Postanawia odszukać byłych kolegów, by odzyskać wspomnienia z koszmarnej nocy. 

Wizyty u drugiego gitarzysty kończy się katastrofa. Pogrążony w spiskowej teorii, zgodnie z która były frontman dysponuje nadludzkimi mocami, przy pomocy których kontroluje on innych ludzi, jakby na dowód powyższego usiłuje „na rozkaz Terry’ego” zabić Kris po czym, odzyskawszy na chwilę świadomość, w akcie desperacji popełnia samobójstwo.

Gdy przerażona Kris ucieka z jego domu i szuka kontaktu z kolejnymi kompanami, na miejsce przybywa dostawczy van UPS z ekipą morderców, którzy zabijają całą rodzinę muzyka. Policja, po odkryciu masakry, oskarża o jej dokonanie Pulaski.


Kris w międzyczasie dociera do kliniki uzależnień prowadzonej przez byłego perkusistę Durk Wurk,  Billa. Dawny kolega przyjmuje ją ciepło, wygląda, że wybaczył jej już swe kalectwo, ale wkrótce okazuje się, że macki spisku sięgają daleko - Kris zostaje uwięziona w klinice.  


Klucz do  tajemnicy ukryty jest w niewydanej płycie Durk Wurk - Troglodyta. Terry Hunt za wszelką cenę chce uzyskać prawa do tego materiału….


+


First thing first - „ta historia rozegrała się naprawdę”. „Sprzedaliśmy Dusze” to horror jawnie zainspirowany prawdziwymi losami światowej gwiazdy metalu Roba Zombie, jego poprzedniej kapeli White Zombie (tak, jest nawet odpowiednik Kris Pulaski - to basistka White Zombie, Sean Yseult). Rob, podobnie jak powieściowy Terry Hunt „rozbił” zdobywający coraz większą popularność zespół, „przejął” jego sławę, zmienił skład i z ogromnym powodzeniem kontynuuje karierę muzyczną. Oczywiście, żadnych dowodów na temat współpracy Zombiego z tajemniczymi istotami kontrolującymi ludzkość nie ma, niemniej podobieństwa są zbyt duże, by uznać je za zupełnie przypadkowe.

Losy White Zombie wykorzystał Hendrix do opowiedzenia znakomitej, wypełnionej dynamiczną akcją i jump scare’ami, historii. Będą w niej spiski i zdrady,  ucieczki i pościgi, będą sceny pełne przemocy, będzie atmosfera narastającej paranoi i zaskakujące twisty fabularne. Wszystko zaś „zagrane” z energią i mocą industrialnego thrash metalu.

Będą ciekawe, dobrze wykreowane postacie - przede wszystkim sama Kris Pulaski, ale i jej pozostali koledzy z zespołu - bohaterowie ciekawi, niebanalni, niejednoznaczni, tacy, których losy zajmują czytelnika i zmuszają do przewracania kolejnych stron.


Obok bezpośredniej linii fabularnej  na uwagę zasługuje mistrzowski opis zniechęconej, pustej współczesności. Często można się obawiać sytuacji, kiedy autorzy rozrywkowych książek nagle zaczynają napinać muskuły w chęci Przekazania Światu Ważnych Prawd. Na szczęście Hendrix potrafi umiejętnie wplatać w przygodową historię gorzkie, mocno wbijające się w świadomość czytelnika, przemyślenia i uwagi, opisać pustkę otaczającej nas rzeczywistości, banał ogłupiającej odbiorców pop-kultury, przy czym żwawo mknąca przed siebie fabuła nic nie traci na efektowności.


Jedyne zastrzeżenie to niezbyt udany, nieprzekonujący finał, trochę zbyt cukierkowy, a na dokładkę zbyt nieprawdopodobny (Grady, pls, naprawdę, metal się „sam nie zagra”, nie da się wyjść na scenę i po dekadach przerwy z niczego zacząć grać nieprzygotowanych numerów. To nie improwizacja jazzowa, tu trza wszystko policzyć i wyćwiczyć). W sumie nie bardzo wiadomo, dokąd nas opowieść zaprowadziła - tak, jakby snucie opowieści było dla Hendrixa ciekawsze i bardziej zajmujące, niż jej rozsądne, zgrabne zamknięcie. Trochę ocena zjechała końcowa, niemniej „Sprzedaliśmy Dusze” to świetna, znikająca wręcz w oczach lektura. Świeżynka - rocznik 2018, ale, jak to się mówi - „instant classic”. 



PS.

Maria Konopnicka powinien natychmiast przeczytać! Najlepsze fragmenty to wspólny koncert Durt Wurk ze Slayerem (k….!). 


PPS.

Z bliżej nieokreślonych powodów obawiałem die że horrory Hendrixa będą „jajcarskie” - w złym, takim „beavis&buttheadowym” tego słowa znaczeniu. Ale nie, jest konkretnie i na poważnie.  


PPPS.

Byłby niezły film. Najlepiej z Zombiem i Sean Ysault w rolach głównych.

czwartek, 12 sierpnia 2021

Doris Lessing. Piąte Dziecko. 6/10

 Być może niektórzy literaccy puryści zawyją w oburzeniu niczym wilcy do księżyca - „jak można Wielką Literaturę do jarmarcznego „horroru” porównywać” i SPŁYCAĆ DZIEŁO NOBLISTKI ale, ile by nie było wycia i krzyku, to nic nie ukryje faktu, że Doris Lessing pisząc „Piąte Dziecko” udanie zabawiła się gatunkowymi elementami powieści grozy, a że zdolna z niej pisarka ( :-) ), to powstała intrygująca, przejmująca powieść, opisująca tkwiące we wszystkich rodzicach, powszechne lęki dotyczące wychowania i zachowania własnych dzieci. 

+

Młode małżeństwo ma na swe życie jasny plan. Chcą mieć Duży Dom i Dużą Rodzinę (myślą o ósemce (!) dzieci). 

Plan trzeba wdrażać w życie. Młodzi kupują wymarzony Duży Dom i przystępują do dzieła. Systematycznie rodzą się kolejne dzieci, a pełni idylli dopełniają coroczne rodzinne święta, kiedy to do ich Dużego Domu przybywają rodzice i dalsi krewni obojga. Dzieci się bawią, dorośli spacerują rozmawiają. Planowana dzietność małżonków budzi oczywiście pewną konsternację w rodzinie, ale generalnie kwitną szczęście i radość.

Aż tu nagle, przy piątej ciąży, wszystko zaczyna się psuć. Tym razem matka swój błogosławiony stan znosi bardzo ciężko. Wciąż choruje („Dziecko Rosemary” się kłania), czuje się fatalnie, jest obolała i ociężała. Narodziny potomka tyko pogarszają sytuację. Mały Ben budzi u wszystkich, nie wyłączając matki, odrazę i strach; jest brzydki, ciągle głodny i ryczy wniebogłosy. Kolejne miesiące nie przynoszą żadnej zmiany. Ben szybko rośnie jest hiperaktywny, bardzo silny i ruchliwy. Wciąż zachowuje się dziwnie, budzi niepokój i antypatię innych domowników.

Podczas jednego z dużych zjazdów rodzinnych w niewyjaśnionych okolicznościach ginie pies. Brak dowodów, ale wszystko wskazuje na Bena, „trolla”, jak o nim teraz mówią w rodzinie. Gorzej, zgromadzeni obawiają się, że mały psychopata zagrozi życiu jednej z niepełnosprawnych kuzynek.  Beztroska atmosfera rodzinnego święta pryska, kolejne osoby wyjeżdżają przed terminem, a Harriet i David zmuszeni są podjąć ciężką decyzję - oddać Bena do „domu opieki”.

Przez jakiś czas wszystko wydaje się powróciło do normy - matkę dręczy jednak obawa o losy swego niechcianego, potwornego dziecka. Pewnego dnia nie wytrzymuje - wbrew woli męża przybywa do szpitala psychiatrycznego, a widząc koszmarne warunki tam panujące, zabiera Bena z powrotem do domu. 

Upór matki, jej kaleka, macierzyńska miłość i poświęcenie wobec „piątego dziecka” doprowadza do rozpadu rodziny - obrażony rozgoryczony mąż odsuwa się od niej, reszta dzieci z ulgą wyjeżdża do internatów, krewni, zniechęceni i obawiający się małego potworka przestają przyjeżdżać na święta.

Lata mijają, Ben rośnie, zaczyna uczęszczać do szkoły specjalnej, matka tymczasem wynajmuje pewnego starszego chłopaka, by ten dyskretnie opiekował się „trollem”, próbował jakoś wdrożyć do do normalnego życia….

+

Horror sięga wyżyn, jest naprawdę dobry i przejmujący, kiedy rezonuje z prawdziwymi lękami tkwiącymi w czytelnikach. Obawy, jakie rodzą narodziny - obawy o prawidłowy przebieg ciąży, lęk, jakie budzi wpływ dziecka na wzajemne relacje między członkami rodziny, no a przede wszystkim lęk dotyczący właściwego wychowania i zachowania własnej pociechy to uczucia doskonale znane.

„Piąte Dziecko” mistrzowsko gra właśnie na strachu przed własnym dzieckiem. To „mainstreamowe”, artystyczne przetworzenie znanych doskonale fanom gatunkowej grozy motywom „złej” ciąży („Dziecko Rosemary”) czy „złego” dziecka („Omen”). Przy czym nie chodzi o toi, by „poniżać” dzieło literackie przywoływaniem jarmarcznych porównań gatunkowych, a w tym, by otworzyć się na zrozumienie, że horror to nie tylko jarmarczne okładki i pulpowa treść, ale również najwybitniejsze arcydzieła literackie. To treść przesądza, o przyporządkowaniu gatunkowym, i niepokój wzbudzany przez nią. „Piąte Dziecko” to książka bardzo strasząca, może nawet bardziej od swych efektownych, bardziej gatunkowych kuzynów, gdyż natrafiając w „Omenie” czy „Dziecku Rosemary” na krzykliwe jump -scare’y każdy czytelnik ma świadomość że to tylko książkowa zgrywa, tymczasem duszny, realny niepokój obecny w powieści Lessing będzie dławił wszystkich rodziców na świecie. 


„Piąte Dziecko”, mimo gry z prawdziwymi lękami czytelników, nie powstawało jako gatunkowy horror, stąd też przyznać trzeba, że z rozrywkowej, nieco jarmarcznej perspektywy nie jest nadmiernie porywający. Niewiele się tutaj dzieje,  a brak napięcia i campowych jump scare’ów, powoduje, że lektura jest dość niewdzięczna, nastawiona raczej na odciśnięcie się w umysłach czytelników, by utkwić w nich niczym drażniąca drzazga.  Porzuca ona wszelkie atrakcyjności, obecne w „Rosemary”, „Omenie”, czy  „Musimy Porozmawiać O Kevinie”, odziera opowieść do samej istoty rzeczy. Kreacja postaci jest szkicowa, nie Lessing nie zajmuje się budowaniem skomplikowanych osobowości, kompleksową kreacją fabularną itp. Przeciwnie, bohaterowie są sprowadzeni do roli figur przenoszących główny wątek fabularny. Końcowy efekt to krótki tekst, do lektury dosłownie na dwa popołudnia, tak, by tym mocniejsze wywrzeć wrażenie. 


Niemniej docenić trzeba, że autorka tak bardzo „mainstreamowa” sięgnęła śmiało do tematyki i estetyki bliskiej gatunkowej grozie. Teraz, będąc atakowanym przez krytyków tandetą Guya N. Smitha czy Grahama Mastertona można się odwinąć Doris Lessing.  Zdecydowanie warto - „Piąte Dziecko” uznawane jest często - i słusznie - za „kanon literackiej grozy”.


PS.

Temat niepokojów wychowawczych rodziców przejęła i pociągnęła dalej Lionel Shriver w „Musimy Porozmawiać O Kevinie”. Z najnowszych prezentacji tego motywu na wyróżnienie zasługuje „Zła Krew” Zoje Stage.


PPS.

Powstała kontynuacja „Piątego Dziecka”, zatytułowana „Podróż Bena” ale przyznam, że nieco znużony lekturą  jeszcze się do niej nie przymierzam.


niedziela, 1 sierpnia 2021

Dan Simmons Trupia Otucha 8/10

„Trupia Otucha” to wyborna mieszanka horroru i przygodowego dramatu sensacyjnego,  z jednej strony skutecznie strasząca spiętrzeniami efektownych jump scare’ów, z drugiej wypełniona akcją, strzelaninami, pogoniami, spiskami i operacjami tajnych służb.  Grubo ponad 1000 stron znika w oczach.

+

W Charleston wybucha orgia szalonej przemocy. Dziewięcioro obcych sobie osób, w różnym wieku i z różnych środowisk, połączonych jedynie tym, że los zetknął je w jednym miejscu o jednym czasie, morduje się wzajemnie. Oprócz szukającej jakiegoś punktu wspólnego zbrodni policji w sprawę angażuje się córka jednego z zamordowanych, Natalie Preston i nowojorski psychiatra, Saul Laski. Laski w czasie II wojny światowej był więźniem niemieckiego obozu śmierci. Był tam świadkiem zbrodni, dokonywanych przez oficera SS Wilhelma van Borchardta, obdarzonego tajemniczą mocą pozwalającą mu kierować wolą innych ludzi. Od zakończenia wojny usiłował wytropić zbrodniarza.  Śledztwo wykazuje że punktem zapalnym fali zbrodni było spotkanie trojga starszych ludzi, dwu pań i producenta filmowego z Hollywood. Jedna z kobiet zginęła zamordowana, druga zniknęła bez śladu, producent zaś, podobno, zginął w katastrofie samolotowej.

Laski podejrzewa, że cała trójka to istoty obdarzone mocą kontroli innych ludzi, że to porachunki między nimi doprowadziły do mordów, a co najważniejsze - że producent to właśnie jego poszukiwany SS-mann i że wcale nie zginął w katastrofie. Wspólnie z szeryfem Gentrym i Natalie rozpoczynają poszukiwanie trzeciej kobiety.

 

Nie tylko trójka bohaterów szuka staruszki. W USA istnieje tajne stowarzyszenie, określające się mianem „klubu wyspiarskiego”. Klub tworzy pięciu dysponujących wielką władzą polityczną mężczyzn, obdarzonych Mocą podobną do „trójki z Charleston”. Misję odnalezienia innych podobnych im istot powierzają oni innemu hollywoodzkiemu mogulowi, starającemu się o przyjęcie do grona członków stowarzyszenia  


Za uciekającą Melanie Fuller ciągnie się ślad kolejnych zbrodni, który wiedzie do Filadelfii, gdzie dojdzie do wielkiej konfrontacji pomiędzy Klubem (w imieniu którego działać będą siły policyjne i wywiadowcze USA), poszukiwaczami wspomaganymi przez lokalny gang oraz wampirzycą i kierowanymi przez nią, zniewolonymi osobami.


Sensacyjny finał powieści rozegra się na wyspie, na której członkowie „klubu” urządzają coroczne krwawe gry w których sterowani przez psychiczne wampiry niewolnicy zabijają się wzajemnie (tak, skojarzenia z „Hunger Games” czy „Battle Royale” jak najbardziej uzasadnione).  Na wyspę wraz z innymi „zawodnikami” przybywa bowiem, w charakterze jednosobowego komando  … doktor Saul Laski (tak, skojarzenia „Wejściem Smoka” czy „Commando” jak najbardziej uzasadnione, tyle, że zamiast Bruce Lee czy Arniego mamy 60letniego żydowskiego psychiatrę…). No i, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, okaże się wampiry dostaną wciry…

+

Wampiry to wciąż potężne, budzące grozę potwory, nadludzkie i nieludzkie, ale z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że ich „klasyczny” modus operandi - wgryzanie w szyję, nieco się zestarzał i nikogo już dzisiaj nie przestraszy. Oczywista seksualizacja tego aktu prowadzi raczej do klimatów rodem z soft porno(zarówno w ujęciu hetero jak i i homoseksualnym), bądź do romansowości  a’la „Zmierzch”.

I w tym momencie na scenę wkracza Dan Simmons i jego „wampiry” - całe na czarno. To , technicznie rzecz biorąc, w ogóle nie są wampiry, raczej jacyś „ESPerzy”, ludzie obdarzeni nadzwyczajnymi mocami psychicznymi. Te ich moce i sposób, w jaki są wykorzystywane w powieści wiodą do wspaniałych rezultatów fabularnych. Psychiczna dominacja, kontrola umysłu ofiar, sterowanie innymi wywołuje atmosferę totalnej paranoi. Czytelnik nie wie, kto, kiedy i w jakim momencie zacznie „służyć” wampirom. Wspaniałym tego przykładem jest epicka w swych rozmiarach rzeźnia otwierająca powieść. Naprawdę, mało co dorównuje intensywności tej, ma się wrażenie, nie kończącej się orgii przemocy, gdzie w morderczy szał wpadają kolejne przypadkowe osoby (wśród nich staruszki i dzieci!). Tutaj Simmons fabularnie ociera się o klimat rodem z filmu „The Thing” (gdzie na podobnej zasadzie staramy się zgadnąć, w którym z badaczy „siedzi” potwór).


Wydarzenia nie tracą nic na atrakcyjności w Filadelfii, zmienia się nieco ich klimat. Zdecydowanie na plan pierwszy wysuwa się bowiem oszałamiająca tempem i fabularnym rozmachem sensacyjna akcja, wypełniona strzelaninami i pościgami.


Część trzecia powieści, rozgrywająca się przed wszystkim na „wyspie wampirów” to już czystej wody przygoda, rodem wprost z VHSowych sensacyjnych akcyjniaków spod znaku „Rambo” czy „Commando”. 

Niestety, również ta właśnie finałowa część budzi nieco zastrzeżeń, które można ubrać w parafrazę znanego cytatu - „To mają być wszechmocne, rządzące światem „wampiry”? To jakaś popierdółka!”. 

Łatwość, z jaką przypadkowym w końcu bohaterom udają się wszystkie, najbardziej nawet absurdalne i pozornie niemożliwe do realizacji plany, „plot armor” ich otaczający, absurdalne i nielogiczne wolty fabularne i w końcu samobójcza wręcz nonsensowność zachowania samych wampirów trochę rozczarowują wymagającego czytelnika. Nie do tego stopnia, by ocena całościowa „Trupiej Otuchy” miała wypaść źle, ale jednak nieco osłabiając wcześniejsze zachwyty (pamiętacie Grę O Tron? No właśnie). 


Ciekawa jest sprawa z bohaterami. Do tych pozytywnych Simmons nie ma specjalnie lekkiej ręki. Ani straumatyzowany obozową przeszłością psychiatra, ani jego pomocnicy nie przekonują, są tylko papierowymi bytami służącymi głównie do przenoszenia przygodowej fabuły z miejsca na miejsce. Podobnie członkowie Klubu Wyspiarskiego i demoniczny SS-mann, to dość generyczni villaini. Wyróżnia się z ich grona jedynie groteskowa postać lubieżnego i wulgarnego producenta Tony Haroda. Ale wszystko nadrabia Melanie Fuller, pogrążająca się w szaleństwie wampirzyca, przerażająca i jednocześnie przejmująca. Szokujący jest kontrast pomiędzy jej subiektywnym oglądem sytuacji (oglądamy część wydarzeń z jej perspektywy), lekkim, młodzieńczym wręcz rytmem opowieści, a tym tym jak wygląda w rzeczywistości -  stara, obłąkana,  gnijąca za życia wampirzyca. Wspaniałe.


Warto zwrócić uwagę na ciekawą technikę narracyjną stosowaną przez Simmonsa, taką trochę „na zakładkę”. Ważne wydarzenia najpierw są tylko „zapowiadane” przez suche podanie samych faktów; czytelnik początkowo nie nie zna żadnych szczegółów z nimi się wiążących,  by dopiero potem z detalami dowiedzieć się o co chodziło (tak było np. w wypadku zamachu bombowego u senatora, rzezi gangów w Filadelfii, uwolnieniu Natalie).


1200 stron, jakie składają się na „Trupią Otuchę” to wydaje się dużo, być może nieco za dużo (zbędne jest np. „racjonalizowanie” mocy psychicznych, długie a mętne wyjasnienia dotyczące fal alfa, oddziaływania theta i temu podobnych) ale żywe tempo i, dosłownie, bezlik wydarzeń i przygód powodują, że książkę czyta się bardzo lekko i szybko. Nie przeszkadzają nawet zawarte w niej różne przemyślenia Simmonsa dotyczące natury społecznej czy politycznej. Są  (w przeciwieństwie do np. irytującego Koontza czy pociesznego Guya N. Smitha) błyskotliwe i inteligentne (np. te o nienawiści do dziecka jako syndromie niedojrzałości dorosłych czy o zemście jako tragicznym imperatywie mściciela).


„Trupia Otucha” to kanon literackiej grozy - jego znakomity pomysł wyjściowy i rozmach fabularny, z jakim został on rozpisany pozwalają zapomnieć nawet o pomniejszych nielogicznościach sensacyjnej akcji. Materiał na świetny, przebojowy serial. Koniecznie trzeba przeczytać.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...