wtorek, 16 maja 2023

Joe Abercrombie Ostrze 10/10

Debiut Joe Abercrombiego -  prawdziwy, zapierający dech, wybuch supernowej w uniwersum literackiej fantasy - coś pięknego. Oszałamiające tempo akcji, filmowy montaż, niespodziewane twisty fabularne, kapitalni bohaterowie - dosłownie “move over, George R.R. Martin”!


+


Jest sobie wielkie królestwo Midderlandu (jak nazwa wskazuje, tak w środku świata leżące), inaczej “Unia” (hehe). Król to śliniący się półgłówek, dwaj synowie też niespecjalnie tęgie głowy, zatem w okolicach rządowych (tzw. Zamknięta Rada) odchodzą ostre koteryjne walki buldogów pod dywanem. Jednym z głównych graczy jest Arcylektor Sult - szef Inkwizycji (kto się boi hiszpańskiej inkwizycji? No właśnie…) a jego narzędziem - Inkwizytor Glokta, wyjątkowo sprawny w łamaniu więźniów i wydobywaniu zeznań oprawca. 

W takiej sytuacji dziwnym nie jest, że zeznania kolejnych torturowanych ofiar wskazują na przeciwników Sulta…


Intensywność walki o władzę gęstnieje - do stolicy przybywa dziwna, tajemnicza postać - rzekomy “Pierwszy Mag Bayaz”. Utrzymuje on, że jest tym samym “Bayazem”, co mityczny heros, który kilkaset lat temu uczestniczył w półboskich zmaganiach magicznych potęg, tworzących wówczas Unię i powołuje się na swe prawa (podobno w kręgu Zamkniętej Rady od zawsze czeka krzesło “Wielkiego Maga”). 

No, tylko że w świecie Pierwszego Prawa nikt w takie dyrdymały, jak “magia” dawno już nie wierzy i nawet pozornie autentyczne dokumenty przedstawione przez “Bayaza” nie bardzo przekonują Arcylektora Sulta. Zleca on zatem Glokcie przeprowadzenie śledztwa (w nadziei uwalenia bezczelnego uzurpatora).


Podczas wizyty w magicznym, tajemniczym Domu Stwórcy (mrocznej budowli stojącej w samym środku stolicy i pamiętającej jeszcze zmagania magicznych potęg, które stworzyły ten świat) Bayaz odnajduje Tajemniczy  Artefakt, z którym trzeba się udać w Wielką Podróż Na Skraj Świata (w końcu jest rasowe fantasy, czy nie?).

Mag gromadzi zatem wokół siebie drużynę ( w końcu jest rasowe fantasy czy nie?), w skład której wchodzą : “wiking” Logen, otoczony krwawą legendą zakapior z dalekiej, “wikińskiej” Północy,  Jezal dan Luthar, oficer gwardii królewskiej, który został zwycięzcą prestiżowego turnieju szermierczego, zbiegła z południowego imperium gurkhulskiego niewolnica, “assasynka” Ferro, cherlawy uczeń maga i przybyły z dalekiego wschodu Brat Nawigator.


Poszukiwacze wyruszają w podróż…



Tymczasem wybucha wojna. Plemienny “wikiński” watażka Bethod, dawny wódz Logena, obecnie jego śmiertelny wróg, obwołuje się “King In  The North” i potęgą zjednoczonych klanów atakuje Angland -  północną dzielnicę Imperium. Między armią Bethoda a Anglandem próbuje przetrwać grupa zbirów - kamraci Logena, kryjący się przed mściwymi ludźmi wrogiego Bethoda, a na wszystkie skłócone ludzkie plemiona napaść przygotowują dzicy szankowi (orki?)… (tak, vibe Gry O Tron bywa chwilami mocny).


+


Whooah!!! Ależ to się czyta! Energia, żywiołowość, sprawność narracyjna a na koniec mnóstwo ciętego dowcipu sprawiają, że Abercrombie w kategorii “czytalność” pozostawia w pobitym polu najlepszych storytellerów, z Kingiem czy Martinem na czele. Naprawdę, być może saga Jednego Prawa (której “Ostrze” jest pierwszym tomem) nie jest najlepszym, co na nowoczesne fantasy do zaoferowania (choć to na pewno czołówka czołówek) ale na pewno najlepiej się czytającym.


Są (słowami samego George R.R. Martina) - pisarze ogrodnicy i pisarze architekci. Ci pierwsi “sieją ziarno” i tylko patrzą, jak historia się rozrasta. Drudzy misternie wszystko planują na początku, by potem wypełnić zaplanowany schemat treścią. Nieco tu wyprzedzę opowieść (bo wiem jak się ta saga skończy) - Abercrombie to pełną gębą “architekt”. Niezwykle misterna, totalnie twistowa historia Pierwszego Prawa w pierwszym tomie dopiero się rozpędza, figury głównych bohaterów zostają dopiero rozstawione na tej planszy.


A ci bohaterowie! Co to za ekipa! Postaci wykreowane przez Abercrombiego są po prostu wspaniałe - Glokta, Logen, Bayaz, Jezal, Ardee - każdy bohater ma  swoją osobowość, swój wyraz, każdy budzi uwagę. Przy czym żaden, ale to żaden nie jest bohaterem “jednoznacznym”.

“Szlachetny młodzieniec” Jezal - to buc, próżniak i arogant, “doświadczony wojownik” Logen, to pierwszej wody zbir, wojenny zbrodniarz i morderca gotów by wpaść w zabójczy berserkerski szał (na podobę Williama Munny z genialnego “Unforgiven” Clinta Eastwooda),, “dobry czarodziej” Bayaz  jest cynicznym grubym łysolem knującym chytre i mroczne plany, a Glokta za maską “sadystycznego oprawcy” skrywa błyskotliwą inteligencję, uczciwość i - paradne! - prawość.

To jest esensja stylu “grimdark fantasy” - tutaj nie ma “dobrych i złych”, tutaj są różnorakie , wielowymiarowe postaci z różnorakimi motywacjami. Zaiste, na polu “poszarzania” Abercrombie  przekracza nawet Grę O Tron!


No i ten styl! Wau, ależ to jest radość dla oczu i umysłu czytelnika. Dynamiczna, ani na chwilę nie zwalniająca akcja, lekki, potoczysty styl, cięte dialogi, mnóstwo, ale to mnóstwo takiego inteligentnego dowcipu (z angielska się mówi “wit”). Prawda, że w tym tyglu nieco traci na znaczeniu to, co pomaga w wielu innych sagach fantasy - Mrok. Książka jest, mimo krwawych  scen  i brutalności  “jasna” i przygodowa, tak daleka od horroru, jak to tylko możliwe - taki bardziej Dumas niż Tolkien. Choć to żaden zarzut - naprawdę, zbyt wspaniała jest zabawa podczas czytania, by można na cokolwiek jakkolwiek narzekać.

A skoro już padło nazwisko Tolkien, którego “Władca Pierścieni” ustanowił kanoniczne zasady fantasy - już w pierwszym tomie “Pierwszego Prawa” widać, że Abercrombie  będzie tańczył z tymi gatunkowymi archetypami tańczył kujawiaka. Jak bardzo zakpił z “bohaterskiej drużyny” to już opisałem, a ile jeszcze gięcia i de-formowania tych schematów przed nami, no to się okaże w kolejnych tomach (ale, ponownie wyprzedzę, nic z nich nietkniętego nie zostanie).


Jazda absolutnie obowiązkowa - nie tylko dla fanów fantasy! Dla każdego czytelnika kochającego adrenalinową, energetyczną prozę przygodową.  Nie sposób się oderwać!


PS.

Powstał komiks (choć nie wiem, czy objął całość sagi). NA PEWNO powinien powstać serial! Byłby hit nad hity! 


wtorek, 2 maja 2023

Walter de la Mare Quincunx 7/10

Walter de la Mare zmarł w 1956, z czego wynika, że potrzeba jeszcze 3 lat by jego teksty weszły w domenę publiczną. Tylko ten fakt tłumaczy zatem, dlaczego wydawnictwo C&T do tej pory w ramach swej  serii Biblioteka Grozy nie przypomniało polskiemu czytelnikowi tego znakomitego autora. Nic, uzbrójmy się w cierpliwość , bowiem tak, jak jest teraz, to zostać nie może, bo wygląda to, jakby szeroki, hollywoodzki uśmiech bez górnej dwójki. De La Mare’a poznać po prostu trzeba!


Wystarczyłoby jedno opowiadanie - “Samotnik” (ostatnio w zbiorze PIWu “Opowieści Niesamowite (4) Z Języka Angielskiego”), żeby unieśmiertelnić twórczość angielskiego pisarza - jego konstrukcją fabularną zainspirował się (do granic plagiatu!) sam H.P. Lovecaft, tworząc swego “Szepczącego W Ciemności”. Zbiór “Quincunx”, który ukazał się dobre pół wieku temu, w PRLu, w szanowanej kolekcji tzw. “gotyckiej” Wydawnictwa Literackiego akurat nie zawiera “Samotnika”, ale znajdziemy tam równie sławne, równie niepokojące opowieści.


Twórczość De La Mare’a to taki etap pośredni pomiędzy typowymi ghost stories przełomu XIX i XX wieku a nowoczesnym horrorem psychologicznym (istnieje pewne podobieństwo do stylu, powiedzmy, Roberta Aickmana, którego jakiś czas temu przedstawiło polskim fanom grozy Wydawnictwo IX). Duszne, szare wnętrza angielskich posiadłości skrywają rozliczne mroczne tajemnice, a niesamowici, niepokojący mieszkańcy tych wnętrz budzą dreszcz grozy. Co charakterystyczne, prawie nigdy u De La Mare’a nie ma jednoznacznej odpowiedzi - czy mamy do czynienia z autentycznym zjawiskiem nadprzyrodzonym czy odpowiedzialność za grozę ponosi zaburzona  psyche narratora. 


+


Z siedmiu długich tekstów zamieszczonych najważniejsza jest genialna, chwalona przez samego Lovecrafta “Ciotka Seatona” (9/10). 

Narrator odwiedza dom swego szkolnego kolegi, Seatona, sieroty wychowywanego przez tytułową  ciotkę. Pozornie jowialna, ciesząca się jedynie znakomitym apetytem pani budzi w swym podopiecznym niewysłowioną grozę. Utrzymuje on, że ciotka jest potworem “będącym w zmowie z diabłem”, że “wysysa każdego do dna”, że zamordowała jego rodziców, że nastaje również na jego życie. W grę wchodzi podobno duży majątek, który ma przejść na chłopca po osiągnięciu pełnoletniości….

Mijają lata i narrator napotyka na londyńskiej ulicy dorosłego już, planującego ożenek, Seatona, wygląda więc, że jego dziecinne lęki nie miały żadnej racjonalnej podstawy. 

Kiedy jednak po kolejnym upływie  czasu mężczyzna decyduje się odwiedzić młodą parę - w opustoszałym domu wita go samotna ,wciąż ciesząca się “gargantuicznym” apetytem ciotka, Seatona nie ma - czyżby wyjechał z żoną? 


Uaaaaa! Ależ to jest perfekcyjne, mrożące krew w żyłach, kanoniczne opowiadanie. Atmosfera gęsta, nożem można kroić, autentyczne dreszcze grozy, przy czym nic zasadniczo niezwykłego się nie dzieje. De La Mare “sugeruje”, “niedopowiada” i  “budzi podejrzenia”. Bezwzględny sztos - to TRZEBA ZNAĆ.


+


W niczym “Ciotce Seatona” nie ustępuje w wywoływaniu złowrogiej, dusznej atmosfery następne opowiadanie, “Crewe” (8/10), mistrzowsko wykorzystujące motyw “niewiarygodnego narratora”.

Były służący opowiada w dworcowej poczekalni historię tragicznego splotu wydarzeń, jaki miał miejsce na plebanii, gdzie służył, splotu, który doprowadził do podwójnej śmierci, samobójstwa ogrodnika zwolnionego ze służby za pobicie młodego chłopaka i, następnie, śmierć samego chłopaka, który, przekonany, że jest nawiedzany przez ducha wisielca, umiera ze strachu. 

Głównym źródłem niesamowitości w opowieści nie jest jednak “duch ogrodnika” (ponownie, bardzo wątpliwe, czy w ogóle doszło do jakiegoś zjawiska nadprzyrodzonego) a rozziew pomiędzy samymi ponurymi wydarzeniami a ich przedstawieniem przez odrażającego, niemoralnego służącego, który, licząc na zwiększenie swej odprawy (jest dzielona pomiędzy wszystkich służących) nie waha się doprowadzić innych “konkurentów” do śmierci.


+


“Katedra Wszystkich Świętych” (8/10) trochę przypomina statyczne, pozbawione fabuły poematy grozą Thomasa Ligottiego (np. “Czerwona Wieża”). Opowiadanie De La Mare’a również jest bardzo skromne, jeśli chodzi o akcję - ot, przygodny wędrowiec odwiedza tajemniczą, położoną w nadmorskim odosobnieniu katedrę, a podczas  rozmowy  z napotkanym lokalnym  mnichem słyszy niepokojącą historię o mających tu miejsce, przerażających “diabelskich sprawach”. Pod wpływem opowieści podróżny zaczyna widzieć różne niepokojące rzeczy, dziwne rzeźby, zmienną architekturę (!).  Ale czy naprawdę? Czy to nie rozbuchana wyobraźnia, rozgrzana niezwykłymi opowieściami?


+


I jeszcze nastrojowa “Trąbka” (7/10), opisująca wizytę grupy małych chłopców w nocnym kościele, niesamowicie wyglądające w świetle księżyca figury aniołów i świętych i jednego z dzieciaków, który podejmie wyzwanie i w karkołomnej sztuczce postanowi dotrzeć wysoko do trzymanej przez anioła trąbki.


Mniejsze wrażenie wywołuje tytułowy Quincunx”, dość klasyczne ghost story w którym duch zmarłej kobiety usiłuje przeszkodzić nielubianemu spadkobiercy w odnalezieniu ukrytego skarbu rodzinnego i realistyczna “Księżniczka”, gdzie bohater przeżywa szok poznawczy kiedy zrozumie, że  piękna dama ze starego portretu, w którym się podkochiwał, wraz z upływem jat zmieniła się w znaną mu, budzącą jego  przerażenie, staruchę


Chociażby dla “Ciotki Seatona” koniecznie trzeba ten zbiór odnaleźć. To arcydzieło, zupełnie przy tym zapomniane. A “Crewe”, “Katedra Wszystkich Świętych” czy “Trąbka” niewiele ustępują. 


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...