wtorek, 1 sierpnia 2023

Christopher Slatsky Alektromanta 7/10

Uffff ! It was quite a challenge!


Za Encyklopedią PWN numinosum należy rozumieć jako coś przerażającego (tremendum) i zarazem pociągającego (fascinosum). Tak właśnie działa na czytelnika “Alektromanta” Christopha Slatsky’ego, mocny głos nowoczesnego weird fiction. Trudna do uchwycenia (a czasami  nawet do ogarnięcia) groza budzi u czytelnika zmieszanie, zachwyt i niepokój jednocześnie.


Przy czym - uczciwie - opowiadania Slatsky’ego z “Alektromanty” są nierówne. Kiedy jest natchniony, fraza niesie go ku genialnym wyżynom (choć zawsze więcej w tym klimatu niż wypracowanej fabuły), ale nie ma co ukrywać, że kilka ślepaków mu się trafiło. Być może są one zaadresowane do wyłącznie do szczególnie wrażliwych koneserów weirdu, bo grozowych “normików” (jak piszący te słowa) nieco odstraszają trudnym do uchwycenia przekazem i kierunkiem fabuły. 


Generalnie cały zbiór warto czytać dwa razy, bo za pierwszym zdarzyć się może (jak było np. z autorem niniejszego tekstu) że się czytelnik całościowo od koncepcji odbije, a szkoda byłaby wielka, bo to - w tych dobrych momentach, jest to groza najwyższej próby. 


Zacznijmy zatem od highlightów, jest ich bowiem w tomie naprawdę mnóstwo : 


“Zaraza Pośród Gwiazd” - czyli “kultyści w workach/maskach na głowie” cz.1. Klasyczne artefakty post-lovecraftowskiego horror weirdu. Mamy tutaj tajemniczą księgę i sekretną sektę (ihaa!) - badanie jej tajemnic sprowadzi śmierć na ojca bohaterki. Ta poświęca swe życie na kontynuację jego dzieła. Pewnego razu otrzymuje zaproszenie od zaprzyjaźnionej uczonej na weekend i spotkanie z innymi badaczami…

Uczucie dojmującej grozy finałowego rytuału i jego wstrząsający rozmach zachwycają, nawet jeśli (jak prawie zawsze u Slatsky’ego) fabularny sens zakończenia wymyka się nieco zrozumieniu.


“Korporatuloza” - tutaj wjeżdża korpo-ligotti na pełnej. Pracownik po osobistej tragedii wraca do pracy do biura…. Akcji, jak to w weirdzie, niewiele (prawie wcale), za to klimat jest obezwładniający - te koszmarne wizje grzybów i rzeki szlamu! - a wszystko to zmierzające do przekazania myśli „nie poświęcaj rodziny dla kariery w korpo, bo to wszystko g….. warte”


“Na Tym Świecie Nie Śpi Nikt” - (“kultyści w workach na głowie” 2 :-) ). 

Co to jest za paskudny, koszmarny tekst! Rozpoczyna się dalekim echem “Zakazanego/Candymana” Clive Barkera. Dwie panie badające prace tajemniczego architekta Alexisa odnajdują jedną z jego budowli w rozpadających się slumsach Los Angeles. Włamują się do zapuszczonego, niepozornego budynku, jakiegoś pustego magazynu, by w środku natknąć się na….KULTYSTÓW Wielkiego Architekta! (Do tego - no właśnie - w workach na śmiecie na głowach! Ależ to jest nasty wizja!). Nawet jeśli, ponownie, czytelnik nie do końca ogarnie cały koncept, to klimat, którym ocieka to opowiadanie, nadrobi wszystko. 


Apokaliptyczny “Ocean Pożera Nasze Groby” kłania się w pas Lovecraftowi. Inspirowana  “Widmem Nad Innsmouth” fabuła osadzona jest w rezerwacie indiańskim (uwagę zwraca gęsty klimat upadku i biedy, Slatsky na marginesie opowiadanej historii sprzedaje mocne ciosy USA niszczącemu rdzennych Indian), a niosący światu zagładę podmorski bóg Kumguwe i wijący się na jego ciele Pugwisi - to nowa wersja Dagona i ryboludzi.


“Film Maudit”- to w mojej ocenie chyba najlepszy tekst całego zbioru. Starzejący się bohater ma zwyczaj uciekać od problemów życia w świat tandetnej kinowej grozy. By zapomnieć o rozpadzie związku, o problemach z opóźnioną w rozwoju 17-letnią córką udaje się do starego kina, na festiwal filmowy,  by tam obejrzeć kultowy, nieznany horror “Film Maudit”. 

Sceny w kinie to jest aż UberHorror - rozpadający się, zniszczony lokal, kasjerka “z gruzeł i piasku”, nieliczna widownia (ponownie “w maskach”!), masturbujący się zbok, i w końcu finałowa kulminacja - Smukła Postać. BRRRRR! Absolutnie przerażający fabularnie, duszny w znaczenia.


Pozostając wśród najlepszych tekstów zbioru, znajdziemy  jeszcze :


“Nagie Gwiazdy Filmowe”- fabularnie leżące najbliżej VHSowego horroru ejtisowego (taka jest też ich celowa, stranger thingsowa scenografia). 

Trzech nastolatków w Halloween, noc, dom pod gęstym lasem, w którym stoi dom nie/sławny satanicznym mordem. Jest jasne, że chłopaki pójdą se zwiedzać “dom w którym straszy” ale do samego miejsca nie znajdą,  po drodze bowiem natkną się na arcyniepokojące cmentarzysko potłuczonych figurek…

Wszystko to jednak okaże się ściemą -  bowiem Kosmiczne Monstra ogłupiają ludzkość satanicznymi bredniami (chyba byłby to Nyarlathotep?).


Niewiele ustępują powyższym “To Podzielone Ciało” - kolejny duszny koszmar senny, w którym w obskurnym apartamentowcu w sercu miasta, mieszkają okaleczeni, niczym lalki, lokatorzy (wszyscy jesteśmy lalkami w rękach…lalki(?)) i  niepokojące “Piękno Jak Cień” -  w którym pewna rzeźbiarka po rozstaniu z mężem, siedząca samotnie w zimnym ceglanym budynku z pleśnią na ścianach powoli pogrąża się w szaleństwie 

Jest jeszcze  “Ledwo Zasiane”…. Pewna rodzina żyje w Tajemniczym Ogrodzie, opóźniona umysłowo narratorka (stylizacja na ludowo godke może była i konieczna, ale też nieco męcząca), zakochuje się w przybyłej Annabelle, ta jednak po pewnym czasie znika, a w poszukiwaniu ukochanej nasza dziewczyna trafia po  tajemniczych schodach na rytualną ucztę… 

Potencjał grozy jest tutaj olbrzymi, ale czasami porażkę od triumfu dzieli naprawdę arcycienka linia i w tym wypadku Slatsky’emu zdarzyło się nieco przeszarżować z chaotycznym trudnym do ogarnięcia zakończeniem.


+


Na zakończenie ta grupka tekstów, która (mimo zalecanej wyżej dwukrotnej lektury) mniej przekonuje, w której autor, wydaje się, koncepcyjnie przestrzelił, a mętne meandrowanie fabuły ma przykryć brak satysfakcjonującego pomysłu na opowiadanie. Naturalnie we wszystkich tych tekstach pojawia się taki sam nastawiony na wywołanie dyskomfortu u czytelnika, niepokojący klimat i nastrój, ale ma się wrażenie, że czasami Slatsky sam nie wiedział, co chce w nich - w sensie fabuły - opowiedzieć.


I tak :


“Intaglia” - samotna, naćpana kobieta idąc przez pustynię kalifornijską natrafia na pustynne cmentarzysko wielkich przydrożnych figur reklamowych. Klimat jest, fabuła niestety nie bardzo.


“Alektromanta” (ku zaskoczeniu, to przecież tytułowy utwór). - Lata 20-te XX wieku, Kalifornia. Jedyną pasją emigranckich robotników rolnych haruje są walki kogutów. Mnóstwo niepokojących wizji (brudne dziecko gryzące w dłoń bohatera, glutowata materia - zupa, kaktus, wysięk z rany), “wewnętrzna machineria świata” (symbolizowana przez wizję płonącego konia i nieczytelne fragmenty tekstu o Phainothropusie) rusza w kierunku zakłady. Ale fabularnie, no Matko i córko - o co chodziło autorowi?


“Fasada Telluryczna” - ponownie sens opowiadania trochę się wymyka. Weteran z Wietnamu opętany przekonaniem o istnieniu podziemnych cywilizacji zajmuje odosobnione rancho, gdzie dopuszcza się (w typowym kingowskim stylu -  przypomina się “Historia Lisey”) aktów przemocy domowej na trójce swych dzieci. Po latach dorosła trójka zbiera się na jego pogrzebie. Trauma przemocowego dzieciństwa prowadzi do rodzinnego awantury, tymczasem na ukrytym w lesie wzgórzu pojawiają się  jakieś malachitowe konstrukcje z ukrytym zejściem w dół, a jacyś “kultyści” wykrwawiają okoliczne krowy….


No i mój osobisty antyfaworyt czyli “Węże” -  aktorkę w kryzysie,  w jaki wpędziła ją samobójcza śmierć córki, wspomina dzikie pole z dzieciństwa i nawiedzającego to pole “pudrowego mężczyznę”. Niestety, opowiadanie jest jak niedopisany wiersz, za dużo czytelnik musi sam z siebie dopisywać (cz “pudrowy mężczyzna to morderca pedofil - upiorna wizja rozkładającej się głowy dziewczynki w porzuconym na polu sedesie?). 

Czasami trzeba zawołać “król jest nagi!” Opowiadanie jest stanowczo przekombinowane, a nastrój i irytujące niedookreślenie mają zastąpić brak punchu i pomysłu.


+


W opowiadaniach weirdowych fabuła niekoniecznie ma najistotniejsze znaczenie (jak np. jest to z opowiadaniami Kinga). W weirdzie teksty operują klimatem, skrywanymi znaczeniami, metaforami, prowokują do myślenia. Można je czytać wielokrotnie, odkrywać te nowe znaczenia, badać nowe warstwy opowieści. W tym sensie przypominają one czasami bardziej poezję niż prozę.

Wątki fabularne nie mają większego celu, dalszego ciągu, są jak fragmenty snu, maja nas tylko napełnić niepokojem i strachem. Mnóstwo klimatu, mało fabuły -  to taki weirdowy standard


Problemem z tak artystowskimi książkami jest jednak to, że czasem stawiają zbyt duże wyzwania przeciętnemu szukającemu rozrywki czytelnikowi, mają zbyt wysoki próg wejścia. Ale warto, należy, próbować ten próg pokonywać - wysiłek w to włożony potrafi zaskutkować nagłą grozową epifanią, nawet jeśli nie wszystko zrozumiemy, nie wszystko do nas trafi. Dlatego pisze o “Alektromancie” , nawet jeśli to lektura bardziej wymagająca niż przeboje Złotej Ery czy blockbustery Stephena King. Zaciśnijcie zęby, jak coś się urywa, nie wahajcie się ponowić lektury, na koniec okaże się, że było warto.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...