wtorek, 27 lutego 2018

Stefan Grabiński Pani Z Białego Kasztelu 7/10

Niby wiadomo, że Stefan Grabiński to  wspaniały twórca,  i wielki geniusz literatury grozy, ale, wiadomo też, że każdy autor ma lepsze i gorsze teksty, zdarzają się utwory zupełnie nieudane, źle pomyślane i źle napisane. Wydany przez wydawnictwo Kabort zbiór opowiadań Grabińskiego "Pani Z Białego Kasztelu" zawierający teksty mało znane, publikowane tylko (z dwoma wyjątkami) w czasopismach pozornie zawiera właśnie takie "słabsze" teksty. Dość lojalnie pisze o tym zresztą anonimowy autor przedmowy w książce.

To jednak nie całkiem prawda. Obok opowiadań faktycznie słabych (ocierająca się o grafomanię "Ironia" z banalnym przekazem i idiotycznymi wizjami pływających po morzu skalnych pomników, czy "Dzieża" - niesmaczny w swej wulgarności opis budzącej się kobiecości), są całkiem niezłe (tytułowa "Pani Z Białego Kasztelu" opisująca nadpsychiczny związek duchowy matki i córki, "Tajemnica Hrabiego Maspery" - zaskakująco aktualny, w świetle inicjatyw #metoo, opis gwałtu małżeńskiego, prowadzący do katatonii i śmierci ofiary, niesamowity, mimo swego łagodnego, pastoralnego charakteru "Sad Umarłych").
W zbiorze jest kilka opowiadań wręcz znakomitych - przede wszystkim makabryczna "Lepianka W Pustym Polu", historia losu, jaki napotkał w tytułowej lepiance pewien uciekinier, opowieść która stanowiłaby ozdobę każdej antologii grozy. Równie wspaniałe są wczesne opowiadaniach "Klątwa" i "Pomsta Ziemi", które Grabiński opublikował w swym debiutanckim tomiku - "W Pomrokach Wiary". Oba depresyjne, ponure, wywierają silne wrażenie swym skrajnym pesymizmem i nihilizmem rodem wręcz z dzieł markiza de Sade.
Choć, pisząc o tych wczesnych tekstach wypada przyznać, że dobre są w nich tylko pomysły. Bowiem forma....brrrr,  oba opowiadania napisane są nieznośną polszczyzną, jakimś absurdalnie rozkwieconym, rokokowym pseudopoetyckim stylem. Momentami Grabiński pisze tak dziwacznie, że ma się wrażenie, że jakiemuś kosmicie zepsuł się syntezator mowy, wydając z siebie słowiańskopodobne brzmienia. Ten niezamierzenie komiczny styl umieszcza te wczesne dzieła  na granicy grafomanii, w sumie nie dziwota, że sam Grabiński do debiutu niespecjalnie się przyznawał.
Ostatnia grupa tekstów to późne, pisane pod koniec życia, opowiadania realistyczne ("Wizyta", "Porumbica"). Są one zajmujące głównie jako swego rodzaju kartki z dziennika pisarza, do tego znakomicie już napisane, przez autora świadomego swego pióra i stylu.

Na pewno nikt  nie powinien swej przygody z Grabińskim rozpoczynać o "Pani Z Białego Kasztelu". To zbiór dość w sumie przypadkowy, i daleko mu do największych osiągnięć autora, ale dla fanów Wielkiego Stefana to bardzo wartościowa lektura uzupełniająca. Mocne 7/10

środa, 14 lutego 2018

Najpierw był Ray Bradbury i jego klasyczna powieść sf "Kroniki Marsjańskie". W tej to powieści był (absolutnie niesamowity) rozdział pt. "Usher XIV" *. Rząd Marsjanski podjął uchwałę o zakazie zbędnej fantastyki nienaukowej, hamującej rozwój człowieka. Na liście autorów zakazanych Bradbury umieścił przede wszystkim Poego (stąd tytuł rodziału), ale również : Hawthorne'a, Bierce'a i Lovecrafta.
Jako młody kultysta horroru całą trójkę umieściłem na liście poszukiwanych. I niewiele później w swej bibliotece odkryłem tomik "Zew Cthulhu". Zaraz porwałem go do czytania, zasiadłem przy biurku i.....po dwu godzinach, z głową dymiącą zachwytem uznałem, że właśnie przeczytałem najlepsze opowiadanie grozy w życiu (prowadziłem wtedy, dzieciak, dzienniczek, w którym przeczytanym utworom wystawiałem oceny szkolne - od 2 d0 5 naturalnie. Cthulhu dostało 5 +).
Cóż, opinia na temat najlepszego opowiadania przetrwała jakieś.....3 godziny ? W każdym razie do zakończenia lektury kolejnego tekstu - "Widmo Nad Innsmouth", który był JESZCZE LEPSZY (ocena 6, w skali od 2 do 5 !). Nadto opowieść była autentycznie przerażająca ! Przeżywałem z bohaterem pobyt w niesamowitym, gnijącym miasteczku, uciekałem z nim z upiornego hotelu, a jeszcze później, no co mam pisać, każdy czytał . Zgroza i horror. A to nie koniec.
Do dziś pamiętam tę noc, bo był już środek nocy. Byłem jeszcze małoletnim gnypkiem i obowiązywała mnie dyscyplina domowa, m. in, chodzenie spać o określonej porze. Z tym ,że naprawdę nie potrafiłem przerwać lektury....Wyczekałem, aż Rodzice pójdą spać i odpaliłem lampkę by czytać dalej. A dalej... no cóż, domyśliliście się już pewnie - kolejny tekst - "Kolor Z Przestworzy" był JESZCZE BARDZIEJ NAJLEPSZY (ocena 6 +). I jeszcze bardziej przerażający. Przypominam sobie emocje towarzyszące obserwowaniu rodziny Nahumów, wyjścia synów do złowrogiej studni, horror na poddaszu, koszmarne zakończenie....
Tak poznałem Najlepszego Pisarza Świata, mojego do dziś idola i mistrza.

PS.
Pełne wstydu wyznanie. "Zew Cthulhu" parokrotnie jeszcze wypożyczałem z biblioteki, za każdym razem idąc z duszą na ramieniu - a nuż jej nie ma ? Kolejne, chyba trzecie, wypożyczenie skończyło się tym, że książki nie oddałem. Skłamałem, że ją zgubiłem, zapłaciłem karę i szczęśliwy postawiłem ją na półce, do wielu kolejnych lektur.


* - gorąco polecam lekturę "Ushera XIV" fanom grozy. Nie uznam za zaden spojler, wręcz przeciwnie, liczę, że będzie to zachętą, jeżeli zdrsdzę, że w rozdziale tym zwarionwany miłośnik pOego zaprosi do swej posiadłości wszystkich polityków marsjanskicdh odpowidzilnych za wprowadzenie zakazu literatury niesamowitej, planują ich zgładzenbie metodami z opowiadan Poego.

wtorek, 13 lutego 2018

Guy N. Smith Przeklęci 8/10

Po wielu latach nieobecności powrócił wreszcie do Polski król B-klasowej pulpy, Guy N. Smith. Najpierw był zeszłoroczny zbiór opowiadań Domu Horroru "Kraby", teraz zaś Phantom Books wydał jego powieść "Przeklęci".
"Przeklęci" to dla polskich fanów Guya taka trochę legenda ludowa. Książka była już zapowiedziana i reklamowana przez wydawnictwo ćwierć wieku temu (a wikipedia umieszczała ją zawsze wśród pozycji wydanych w Polsce) i w sumie nie wiadomo, co stanęło na przeszkodzie jej publikacji. Wydanie "Przeklętych" przez Phantom Books, który w dużej mierze powstał przecież w celu przywołania  buntowniczego ducha niegdysiejszej pulpowej inwazji, stanowi realizację misji, domknięcie kręgu.

Pewien duchowny, zapalony egiptolog, przywiózł do Anglii, na pamiątkę wyprawy do kraju faraonów, dwie  mumie, wraz z odnalezionym przy nich amuletem Seta. W wilgotnym klimacie mumie zaczęły szybko gnić, wielebny zatem z bólem serca (dosłownym :-) ) pogrzebał je, wraz z amuletem, w angielskiej ziemi.

Kilkadziesiąt lat później w miejscu pochówku zlokalizowane zostało zamożne osiedle River View, na którym na skutek szczęśliwego zrządzenia losu - wygranej na loterii, zamieszkała rodzina Brownlow, George, Emilia, oraz dwójka ich dorosłych dzieci - Barry i Sheila. George, przekonany o nadchodzącej wojnie nuklearnej, postanawia w ogrodzie wybudować schron przeciwatomowy. W trakcie prac ziemnych natrafia na amulet Seta (same mumie tajemniczo rozpływają się w ziemi - Guy nie wrócił do ich tematu, koncentrując fabułę na artefakcie).
Znalezisko wywiera na rodzinę złowrogi wpływ - ich sny nawiedzają wizje staroegipskich czasów, opowiadające historię przywiezionych mumii (standardowa banalna opowieść o zakazanej miłości kapłanki Seta do żołnierza z gminu).
Wkrótce okolicę dotykać zaczynają  różne zjawiska, uważane przez opętaną rodzinę za egipskie plagi  -  niezwykła fala upałów wywołuje inwazję żab i koników polnych, George zostaje ukąszony przez żmiję. Pojawia się również zaraza -  umiera, zakażona tajemniczą chorobą dziewczyna Barry'ego.
George Brownlow zamierza w zamienionym w świątynię Seta schronie przeprowadzić staroegipski rytuał, wymagający złożenia ofiar i odtworzenia zdarzeń sprzed tysięcy lat...


To, co mi się najbardziej podobało w "Przeklętych"  to fakt, że tak naprawdę nie jest to opowieść o mumiach czy egipskiej magii, a kameralna historia narastającego obłędu, opętania wiodącego rodzinę Brownlow do upadku. Smith zwodzi czytelnika wymyślając coraz to nowe emanacje klątwy, ale widać, że tak naprawdę zdarzenia mają miejsce głównie w umysłach bohaterów. Prawdziwa groza czai się zaś na marginesie opowiadanej historii, w miejscowej stacji bakteriologicznej, z której wydostaje się na zewnątrz śmiertelna choroba, czy w komunikatach mediów, ukazujących narastające zagrożenie nuklearne (na ten trop zwraca uwagę apokaliptyczne zakończenie).

Jak zwykle, świetne są obserwacje obyczajowe Smitha, jego złośliwy opis podziałów klasowych angielskiego społeczeństwa. Wygrywa on w "Przeklętych"  ten temat, kpiąc z nowobogackiego nadęcia  Emily Brownlow (w stylu przypominającym bohaterkę serialu "Co Ludzie Powiedzą"), i uprzedzenia rodziców wobec "pochodzącego z gminu" chłopaka córki.

Smith wyraźnie się do "Przeklętych" przyłożył. Powieść jest, jak na jego "standardy" oczywiście, starannie skonstruowana i napisana, Guy stara się być eleganckim -  relatywnie niewiele jest w powieści gore, seksu, czy tradycyjnych gujowych nonsensów fabularnych (to może stanowić  zawód dla niektórych czytelników). Książka jest też zaskakująco obfita. Z jednej strony to dobrze, bo to typowy pageturner, więc większa ilość  stron oznacza większą radość czytelnika, z drugiej jednak momentami zdarza się Autorowi nieco ględzić i powtarzać - powieść mogłaby być spokojnie o połowę krótsza, fabuła by nic nie straciła, a akcja tylko nabrałaby tempa.

Odrębne słowa uznania należą się wydawnictwu Phantom Books. "Przeklęci" to nie tylko treść , to również forma. Książka wygląda obłędnie - to piękny biblioteczny "gadżet", cieszący oko fana . Jej idealny phantomowy rozmiar powoduje, że doskonale wygląda na półce, zarówno ze starymi, jak i nowymi tomikami serii. Okładka jest przepiękna (inna rzecz, że widoczna na niej mumia wbrew pozorom niezbyt koresponduje z treścią książki - założyłbym się, że autor okładki projektując ją nie znał powieści), a tłumaczenie, cóż, to najlepsze tłumaczenie Smitha na polski. Plain and simple.  Idealnie zachowane są w nim proporcje pomiędzy klarownością stylu a jedynym w swoim rodzaju gujowym stylem pisania. Wielkie brawa.

Lektura "Przeklętych" to była wielka frajda. Bardzo mocno  trzymam kciuki, by ekipa Phantom Books nie poprzestała na tym i poszła za ciosem - jest przecież jeszcze tyle niewydanych w Polsce powieści Smitha. Każdą kupię na pniu. Gorąco polecam wszystkim fanom żwawej, prostej pulpowej grozy.

PS.
Mała anegdotka na koniec - u podstaw pomysłu na "Przeklętych" leży autentyczne wydarzenie.  Ksiądz egiptolog, który przywiózł  i pogrzebał w angielskiej ziemi dwie mumie, istniał naprawdę. Zdarzenie to Guy, wówczas młody dziennikarz, opisał w lokalnej prasie, by po latach wrócić do tej historii, rozbudowując ją w pełnowymiarową powieść grozy.

piątek, 9 lutego 2018

Ekranizacje Lovecrafta 1

Dzisiaj chcę zająć się filmowymi adaptacjami twórczości H.P.Lovecrafta - arcymistrza literackiego horroru, w dużej mierze Ojca mariażu grozy i tematyki science fiction, za życia zapoznanego, popularnego jedynie w fanatycznym kręgu uczniów i wielbicieli, po śmierci obiektu nieustającego kultu.
Howard Phillips Lovecraft



O samym H.P.L. napisano już dziesiątki, ba setki opasłych tomiszcz (jego najpopularniejsza biografia to monstrualna, ponadtysiącstronowa cegła !), zatem odpuszczę sobie rozwlekłe wprowadzenia, historię życia, poglądy i analizę twórczości, skoncentruję się natomiast na opisie i analizie ekranizacji jego dzieł.
Rozpocząć trzeba od jasnego stwierdzenia - proza Lovecrafta stawia przed filmowcami ogromnie trudne zadania - tak bardzo jest odmienna od typowych "horrorów".
- Po pierwsze - Lovecrafta nic a nic nie obchodzi CZŁOWIEK. W jego opowiadaniach brak wyrazistych bohaterów, z całych sił walczących z monstrami i zagrożeniami, chroniących swe rodziny i bliskich przed koszmarem i na koniec, po wielkich zmaganiach ratujących świat. Narratory lovecraftowskich historii to z reguły świadkowie, obserwatorzy czającej się na marginesie znanego świata kosmicznej grozy, w najlepszym razie zdolni, przynajmniej przed końcem opowiadania, nie oszaleć z przerażenia. To świadoma decyzja artystyczna HPL - efekt tzw. "kosmicyzmu". Lovecraft ukazuje, że z perspektywy ogromu kosmosu Ziemia i zamieszkujące ją istoty to mikropyłek bez żadnego znaczenia. Mało to filmowe, przyznacie...
- Po drugie - konsekwencją braku zainteresowania człowiekiem jest brak zainteresowania uczuciami ludzi. Karty jego opowieści wypełniają więc starzy naukowcy i samotni marzyciele nie przejawiający żadnych banalnych, a koniecznych dla fabuły przygodowego horroru, uczuć, żadnych miłości itp. (Charakterystyczne, że w ok. 70 opowiadaniach Old Genta praktycznie wcale nie występują kobiety - tak naprawdę jedyny pierwszoplanowy żeński bohater to stara i szpetna czarownica Keziah Mason ze "Snó W Domu Wiedźmy", bo już Asenath Waite z "Rzeczy Na Progu" kobietą tak naprawdę nie jest...). Horror bez ładnej damsel in distress - też coś nie comme il faut, ne ces't pas ?
- Po trzecie - potęgą opowiadań Lovecrafta jest dojmujący NASTRÓJ wszechogarniającej grozy, dużo bardziej ważny niż fabularna akcja, która, obrana z tegoż nastroju upodabnia jego najsłynniejsze historie do japońskich filmów o Wielkich Potworach (tzw kaiju movies - o których też planuję coś szkryfnąć). A przecież ekranizacja prozy HPL to ma być HORROR a nie przygodowy film dla dzieci o Godzilli.

Mimo tych trudności rozkochani w HPL (albo tylko mający nadzieję za szybki zarobek na popularnym autorze...) filmowcy podejmowali rozliczne próby ekranizacji jego dzieł.
Tutaj jeszcze jedna uwaga : filmy lovecraftowskie podzielić można na "bezpośrednie" - takie, które stanowią ekranizację konkretnych opowiadań i takie, które wyłącznie inspirowały się twórczością, mitologią, klimatem prozy Lovecrafta.

Pierwsza fala filmów lovecraftowskich przyszła z latami pięćdziesiątymi - z rozkwitem kina science fiction, najczęściej horroru sf. Była to również fala tylko "inspirowana" Lovecraftem, nawiązująca do niektórych jego pomysłów, sam Old Gent jeszcze czekał na masowe odkrycie, zatem jego nazwisko nie było jeszcze wystarczającym magnesem dla publiczności kinowej

Pierwszy film, na który warto zwrócić uwagę to amerykański "The Thing"  z 1951 roku :
Film, opowiadający o perypetiach amerykańskich polarników walczących z odmrożonym najeźdźcą z kosmosu, próbującym zaatakować i zniszczyć wolną ludzkość cieszy się w świecie miłośników starego sf i horroru nieco, w mojej ocenie, niezasłużoną sławą. Historia nakręcona w mocno propagandowej, zimnowojennej potrzebie (przybysz jako metafora Ruska), bez odpowiedniego klimatu.
I tu ciekawa historia - film powstał jako ekranizacja opowiadania....jakiegoś Campbella ? pt "Who Goes There?". Gdzie tu Lovecraft ?. Otóż - tenże Campbell to pulpowy pisarzyna sf/horroru, który w latach 30tych publikował na łamach m.in. "Astounding Tales", takiego magazynu pulpowego. Tam właśnie ukazała się jego historia o odmrożonym kosmicie. Trzeba trafu, że parę lat przed opowiadaniem tegoż Campbella "Astounding Tales" wydało w trzech kolejnych numerach legendarną minipowieść HPL - "W Górach Szaleństwa". No i miłośnicy Lovecrafta już są w domu...tak, to w "Górach Szaleństwa" pojawia się ekspedycja arktyczna, która znalazła zamarzniętą, dziwną istotę, która po odmrożeniu wymordowała polarników... 
"W Górach Szaleństwa" zawiera znacznie więcej treści niż ta, dość błaha, fabułka sensacyjna, ale i dla Campbella wystarczyło i dla filmowców.













imdb       7.3
filmweb  6.4
Galfryd   5

                                                                      *

W Wielkiej Brytanii z kolei znakomity scenarzysta telewizyjny Nigel Kneale napisał cykl świetnych lovecraftowskich horrorów o prof Quatermassie walczącym z próbami inwazji ziemi z kosmosu. Najpierw telewizja brytyjska nakręciła bardzo dobry serial - a następnie legendarna wytwórnia Hammer przeniosła serial do kina, kręcąc w lata 1954 - 1967 trzy znakomite filmy :


"Quatermass Xperiment" (1954),

Trzymajacy w napięciu horror opowiadający o kosmonaucie, który po powrocie na ziemie, opanowany w kosmosie przez obcą formę życia, wchłania w siebie spotkane na Ziemi życie, stopniowo mutując w dziwaczne blobopodobne monstrum, 


imdb       6.8
filmweb  6.8
Galfryd   8


Dwa lata późniejszy "Quatermass 2 : Enemy From Space" (1957) - rewelacyjny film opowiadający o podstępnym przejęciu przez kosmitów leżącej n a uboczu fabryki i produkowaniu w niej, no, jakby nie patrzeć, lovecraftowskich shoggothów


imdb       7.0
filmweb  6.7
Galfryd   10 !!!!!


I w końcu "Quatermass And The Pit" z 1967 roku - ostatni z serii, o śladach dawnej, kosmicznej cywilizacji, odkrytych w Londynie przy remoncie metra (może w Warszawie coś by znaleźli ?)




naukowcy odkryli zwłoki Obcego - wizualny Lovecraft w całej krasie
imdb      7.2
fimweb  5.8
Galfryd   6

                                                                              *

Włoskie kino również zmierzyło się z tematem - w roku 1959 na ekrany wszedł, wyreżyserowany przez samego Mistrza Mario Bavę film "Caltiki - Il Mostro Immortale", gdzie również występuje shoggothopodobne, pradawne amorficzne monstrum rodem z kart książek HPL.


imdb       6.0
filmweb  6.2
Galfryd   7

                                                                                 *

Prawdziwe ekranizacje prozy HPL przyszły wraz z rosnąca popularnością Lovecrafta jako pisarza.

W kręconym w latach 1960 - 1963, absolutnie genialnym cyklu adaptacji opowiadań E.A.Poego reżyser - wielki Roger Corman nabrał ochoty na przestawienie widzom również Lovecrafta. W 1963 roku powstał rewelacyjny film  "The Haunted Palace", którego tytuł pochodził z wiersza Poego, a fabuła była bardzo udaną adaptacją minipowieści "Przypadek Charlesa Dextera Warda". Jedna z relatywnie najbardziej wypełnionych akcją nowel HPL, opowiadająca historię czarownika, który oszukując śmierć wcielił się w swego późnego potomka, by dalej szerzyć zło, z akcją osadzoną w XIX wiecznej przeszłości nadawała się idealnie do adaptacji - i film Cormana, z jak zawsze świetnym Vincentem Price w roli Charlesa Warda jest do dziś jedną z najlepszych adaptacji prozy HPL na ekran.
Dla zainteresowanych - cały film jest do obejrzenia na jutubie.


imdb       6.8
filmweb  7.2
Galfryd   8



Dwa lata później podjęto próbę sfilmowania chyba najstraszniejszej opowieści HPL - "Koloru Z Przestworzy". Niestety, opowieść o tajemniczej kosmicznej sile życiowej, która spadłszy na Ziemię w meteorycie wysysa powoli życie z całego otoczenia została w filmie "Die Monster Die"  (1970) tak bardzo i tak bez sensu pozmieniania, że powstało dość przeciętne straszydło. Wolałbym jej nie polecać nikomu z wyjątkiem lovecraftowskich hardkorów, by nie zniechęcić.
Wartość dodana filmu to Boris Karloff w jednej z głównych ról



Wartość dodana filmu to Boris Karloff w jednej z głównych ról :












imdb        5.6
filmweb  5.4
Galfryd   6   (ale to z miłości do Lovecrafta i uwielbienia dla Karloffa)



Mineły kolejne trzy lata i w Anglii, z królewską wręcz obsadą (znowu Karloff, Christopher LEE i Barbara Steele!) nakręcona została luźna adaptacja "Snów W Domu Wiedźmy", zatytułowana "Crimson Cult" (ew. "Curse Of The Crimson Altar"). Jak zwykle, trzeba się wręcz wysilić, by rozpoznać motywy z opowiadania HPL, o siebie czegoś więcej scenarzysta i reżyser dodać nie potrafili, wypadło więc mocno przeciętnie.


No, ale miłośnik kina grozy dla samej obsady obejrzy...

Barbara Steele w "Crimson Cult"
imdb        5.4
filmweb   5.6
Galfryd    6 (jw. obsada i HPL podciągają ocenę ogólną)


Ostatnim z nakręconych wtedy filmów opartych o proze HPL jest "Dunwich Horror" z roku 1970. Ło...że tak napiszę - opowiadanie jest, jak na HPL bardzo dynamiczne. Może jedyne, gdzie bohaterowie podejmują magiczną i wręcz fizyczną walkę  z zagrożeniem z kosmosu. Ale też wierna ekranizacja powieści o "niewidzialnej Godzilli" (tak można by złośliwie streścić akcję opowiadania) wymagałaby sporych środków technicznych i wielkiego wyczucia stylu u reżysera. Ekranizacja z roku 1970 niestety nie miała ani jednego, ani drugiego, Wielcy Przedwieczni zastąpieni zostali przez hippisowskie przyśpiewki, nastroju niewiele. No, niska strefa stanów średnich. Tylko dla fanatyków.


imdb       5.4
filmweb  5.3
Galfryd   6   (tylko dla HPL)



Lata siedemdziesiąte były dla ekranizacji HPL praktycznie stracone. Temat powrócił dopiero w 1979 roku, kiedy na ekrany kin wszedł najwybitniejszy chyba film inspirowany HPL - "Alien", Ale o tym napiszę w kolejnym wpisie, bo już ten mnie swą długością przeraża. 

Damian Zdanowicz Kamienica Panny Kluk 5/10

Przyznam, że debiutancki tomik opowiadań Damiana Zdanowicza mnie nieco przerósł. Wiele osób, których gust bardzo szanuję pisało i mówiło o "Kamienicy Panny Kluk" wiele dobrego (od autora entuzjastycznego wstępu do książki - Wojtka Guni, począwszy), do mnie jednak zbiór nie przemówił tak mocno. Nie to, żebym się całkiem zraził, były naprawdę wspaniałe momenty, ale z biegiem stron emocje ustępowały konsternacji. Pisząc wprost - na moje oczekiwania było w "Kamienicy Panny Kluk" za dużo wystylizowanego weird fiction, za mało zaś "zwykłego" horroru.
W ogóle wydaje się, że w weird fiction istnieje pewien dualizm - rozdwojenie. Z jednej strony nacisk kładziony jest bardziej na egzystencjalny niepokój (Kafka czySchulz), druga strona to weird fiction będące, jednak, horrorem (Poe, Lovecraft).
Jak pisałem, w gronie "pessimisticznych" fanów współczesnego weirdu debiut Zdanowicza spotkał się z bardzo gorącym przyjęciem. Powstaje pytanie, czy Pannie Kluk udało się wychynąć z tej  niszy,  jak to ma miejsce np. z Gunią (zwłaszcza we wspaniałej "Nie Ma Wędrowca").
W mojej ocenie tam, gdzie Gunia, wciąż będąc wiernym estetyce podgatunku, potrafi nagle wkręcić czytelnika w glebę, tam Zdanowicz zbyt często odstawia nogę. A przecież wtedy, kiedy decyduje się na odrobinę fabularnego mięsa, bywa naprawdę fascynująco.
Już samo tytułowe opowiadanie - może najlepsze w całym tomie, jest naprawdę niesamowite, łączące nastrój kafkowskiego"Procesu" ze współczesnym, przez chwilę wręcz barkerowskim  horrorem - (świetna jump scena z sypialni). Kapitalnie też rozwija się, nabierając na przestrzeni dwu opowiadań grozowej mocy koncept "koszmarnych magazynów". Na granicy horroru udanie oscyluje też "Triangulacja Dr Pałysa" - sama inicjująca kolejny podcykl opowiadań - ten o "bladych horrorach". W ogóle pomysł wzajemnego przenikania się sąsiadujących ze sobą tekstów, uzupełnianie i rozwijanie w nich wspólnej historii, to doskonały pomysł.
Inne teksty wydały mi się dużo mniej efektowne. "Nawiedzenia Umarłych" to proza poetycka, niestety, nie wyłapałem dokąd zmierzała. Podobnie ulotny był dla mnie przekaz cyklu "nocnych telefonów".  Kolejne, (obowiązkowe dla estetyki) nurtu opowiadanie ze schulzowską  figurą Dominującego Ojca wydało mi się męczące. Szkoda mi też świetnie się zapowiadającego "Zbierali się w piwnicy" które nie znalazło odpowiednio fascynującego finału. Podobnie ciężko i bez satysfakcji przegryzałem się przez gęste metafory "Wzgórza".

Tak naprawdę nie bardzo czuję się uprawniony do oceniania "Panny Kluk" - to proza adresowana trochę do innego czytelnika, powinienem więc pewnie skorzystać z okazji i pomilczeć. By móc ocenić prozę tak mocno gatunkową trzeba mieć aparat pojęciowy i świadomość gatunku, której mi wyraźnie brakuje. Mam tylko "ochlokratyczne" prawo czytelnika, który po prostu kupił i przeczytał książkę.
Polecam osobom świadomym estetyki i kanonów weird fiction, oraz czytelnikom poszukującym wyzwań i przygód intelektualnych. Z perspektywy "zwykłego" fana grozy mogę ocenić "Kamienicę" jedynie na 5/10 (za więcej akcji bezpośredniej i tanich chwytów horrorowych gotów byłbym dopłacić kolejne 2 punkty).




PS.
Stefan Grabiński debiutował tomikiem opowiadań "W Pomrokach Wiary". One z jednej strony zapowiadały wielki talent, który już za chwilę miał eksplodować serią świetnych tekstów, z drugiej jednak były szczerze mówiąc, średnio udane. Autor zbyt zapamiętale szukał swego własnego sposobu pisania, siląc się na piętrowe, rokokowe przenośnie i przepoetyzowany styl. Za tymi młodopolskimi ornamentami trochę ginęły świeże pomysły i rozwiązania. Lektura "Kamienicy Panny Kluk" wzbudziła we mnie podobne skojarzenia. Być może lada chwila, może już w kolejnej książce, styl  Zdanowicza wyewoluuje i w rezultacie przyniesie mi emocje podobne tym, które przynieśli Danielewski, Saramonowicz, Gunia czy sam wielki Ligotti.

środa, 7 lutego 2018

Jonathan Carroll Kobieta, Która Wyszła Za Chmurę 2/10

Okropne, po prostu okropne !
Naprawdę nie znoszę pisać krytycznych opinii, ale dawno mnie żadna książka tak nie zezłościła i nie zawiodła, jak ten zbiór opowiadań Jonathana Carrolla.

A przecież Carroll potrafi pisać wspaniale. Jego proza - elegancka mieszanka weird fiction, urban fantasy a nawet starego dobrego realizmu magicznego, stanowi swoistą przeciwwagę dla wulgarnej pulpowej grozy. Carrollowskie powieści "Krain Chichów", "Dziecko Na Niebie" czy "Kości Księżyca" to świetne wyrafinowane horrory.
Niestety, nie tym razem. "Kobieta" jest, pisząc krótko, fatalna ! Rzecz nie tylko w tym, że jest to zbiór nijakich, mdłych jak nieprzyprawione tofu historii, znikających w niepamięci praktycznie w chwili zakończenia lektury. Opowiadania Carrolla mnie autentycznie złościły - tak bardzo były wykalkulowane, zimno wyliczone na target audience - tych 30-40 letnich wielkomiejskich hipsterów, którzy, jak się zdaje Carrollowi, czytują jego prozę. Jasne, każdy zawodowy pisarz "celuje" w swych czytelników, na zimno planuje, jak i kiedy ich zachwycić (pamiętamy "Misery", pamiętamy), ale opowiadania Carrolla wydały mi się cynicznie wręcz wykalkulowane.
Większość opisuje relacje w związkach, czasami używając lekkiej dawki fantastyki ("Złodziej Grawitacji" o mężczyźnie, który w klubie fitness nauczył się unosić nad ziemią, "Skradziony Kościół" o pościeli zdradzającej wzajemnie skrywane tajemnice partnerów). Do tego dochodzi kolekcja irytujących wojujących feministek ("Niech Się Stanie Przeszłość", gdzie pani całe opowiadanie zastanawia się, który z jej dwu kochanków jest ojcem jej dziecka, by dojść do konkluzji, że ojcem jest ktoś trzeci, czy "Pół Kroku Od Furii" - współczesna alchemiczka z amnezją, "Eliza Bandzior"- gdzie kobieta w próbie nadania sensu swemu życiu wytatuowała sobie na dłoni tytułowy tekst).
Dosłownie jedno opowiadanie w zbiorze jest naprawdę dobre, jedno zostaje w głowie i prowokuje do myslenia - zgrabna niesamowita nowela "Dom Na Wyżynie" o mężczyźnie, którego fascynacja rusztowaniami  w mieście prowadzi na granice poznania ludzkiego. To jednak bardzo mało, reszta jest miałka, nudna i, jeszcze raz powtórzę, naprawdę irytująca. Kiepskie oceny w sieci potwierdzają, że tym razem Carroll nie trafił w serca swych fanów. 2/10 - wielkie rozczarowanie. Lepiej jeszcze raz przeczytać "Krainę Chichów".





niedziela, 4 lutego 2018

Aplik@cja 6/10

Młodzieżowe straszydło, całkiem dobrze straszące.
Początek przywodzi na myśl słynny "Ring", młoda dziewczyna umoera na zawał serca. Wkrótce piątka jej przyjaciół otrzymuje z jej numeru telefonu dziwną aplikację. Pierwotnie wydaje się ona nieszkodliwą zabawką, wkrótce jednak, zaczyna dręczyć bohaterów ich najbardziej skrywanymi lękami. Ci walcząc o życie szukają źródła pochodzenia aplikacji i sposobu na jej odinstalowanie.
Tymczasem koszmary stają się coraz straszniejsze, prześladowani przyjaciele zaczynają ginąć,  w serii jump scenes również wyraźnie inspirowanych Ringiem.
Film ma bardzo niskie oceny i naprawdę nie wiem, dlaczego. Jasne, nic w nim odkrywczego, scenariusz też dość pretekstowy (nie bardzo wiadomo, skąd i w jakim celu pojawia się demoniczna apka) ale to, co w horrorze najważniejsze, czyli straszenie, wypada całkiem okazale. Polecam, 6/10 ze wskazaniem.
PS. No i uwaga na Saxon Sharbino, ledwie 18-letnią gwiazdę filmu. Z taką urodą wróżę jej sporą karierę

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...