sobota, 23 stycznia 2021

Stephen R. Donaldson Jedyne Drzewo 8/10

Piąta część  cyklu - po raz pierwszy odrobinę „słabsza” od kosmicznie wysokiej średniej całości. Nieco spada tempo akcji,  trochę zaskakuje zmiana głównego bohatera (powieść obserwujemy z perspektywy Linden Avery), nieco też za dużo typowej dla całej sagi „męczliwości” (Linden w samooskarżaniu i biadoleniu przebija nawet samego Covenanta!), ale i tak nadal jest rewelacyjnie. 


+


Akcja sagi po raz pierwszy przenosi się z Krainy na morskie odmęty - Covenant z drużyną wyrusza na wschód w poszukiwaniu tytułowego Jedynego Drzewa, by przy pomocy pozyskanego z jego gałęzi drewna odtworzyć Laskę Praw. Po drodze jego okręt atakowany jest przez furie Lorda Foula, towarzysząca mu Linden Avery musi interweniować, by przywrócić pogrążonego po takim ataku w katatonii Covenanta do świata żywych.

Pierwszy przystanek to ziemia tajemniczych Elohim. Ci, w zamian za podanie lokalizacji Jedynego Drzewa ponownie odbierają Covenantowi świadomość.

Ciężko uszkodzony w trakcie huraganu, po kolejnym ataku furii, okręt dociera do pustynnego królestwa, gdzie lokalny Złowrogi Wezyr usiłuje odebrać Niedowiarkowi tajemnicę Pierwotnej Magii, a drużyna musi stoczyć ciężkie boje (i ponieść ciężkie straty), by wydostać się i ruszyć ku Wyspie Jedynego Drzewa….


+


Jak napisałem - w Jedynym Drzewie trochę spada tempo akcji, pędzące w poprzednich częściach cyklu na łeb, na szyję. Duża część fabuły toczy się na morzu, gdzie relatywnie niewiele się dzieje, również przygoda w krainie Elohim nie jest przesadnie wypakowana przygodami.

Powieść łapie odpowiedni flow w trakcie „pustynnej” przygody, przypominając tutaj najlepsze „daenerysowe” momenty Pieśni Lodu i Ognia. Wspaniałe otoczenie - Piaskowa Twierdza, przerażające Gorgony, demoniczny „wezyr” z przyczepionym do karku demonem, wiecznie pijany, głupi i okrutny władca - a w środku tego wszystkiego uwięzona, skazana na zagładę Drużyna i pogrążony w katatonii Covenant, którego moc jedyna byłaby w stanie uratować drużynę.

W pewnym momencie wybucha bunt Haruchai - uważają oni Linden Avery za „sługe Foula” i domagają jej głowy. Ratuje ją dopiero romans z Niedowiarkiem. A niemy Gigant wciąż kryje w sobie zapowiedź katastrofy czekającej na drużynę pod Jedynym Drzewem…


Nieco za dużo jest w powieści  tego charakterystycznego „covenantowego” wyrzekania i jojczenia. Linden Avery w sztuce samo-oskarżania przebija samego Thomasa, wiecznie grzebie w swojej duszy, wiecznie wspomina straszne wydarzenia ze swego życia. Czasami na długie strony akcja zamiera a czytelnik zmuszony jest brnąć w ten emocjonalny, psychologiczny szlam. Z drugiej strony właśnie ta warstwa powieści odróżnia Covenanta od dziesiątek generycznych przygodówek fantasy.


Niemniej czekam z zapałem, by akcja wróciła do Krainy i ruszyła z kopyta tak, jak do tego przyzwyczaiły poprzednie tomy serii.

piątek, 22 stycznia 2021

Guy N. Smith Sabat 6 Return 6/10


„Return” to szósty, ostatni tom cyklu przygód egzorcysty Marka Sabata stanowiący jednocześnie kontynuację wydanej w 2019 roku powieści „Reaper”. Bardzo smutne, że śmierć Guya N. Smitha przerwała dalsze prace nad kolejnymi Sabatami, szczególnie wobec informacji, że były one całkiem zaawansowane. Nadszedł więc czas pożegnań…


+


Piąty Sabat zakończył się cliffhangerem - wydawało się więc, że w kolejnym tomie Mark nadal toczył będzie walkę z demonicznym Quentinem. Nic jednak bardziej mylnego.

Sabat jak gdyby nigdy nic ratuje się z wzburzonych rzecznych odmętów, wraca do świeżo poznanej wdowy i wraz z nią wyjeżdża do Szkocji, by tam powoli szykować się do zasłużonego emeryckiego spokoju.

Brytyjska policja ma jednak dla niego jeszcze jedno zadanie - prywatny detektyw G.N.Strong (sic!) pokrzyżował onegdaj Mroczne Plany przestępcy-satanisty (ihaaa!) ukrywającego się pod pseudonimem „Reaper” i potrzebuje teraz ochrony przed zemstą, którą zbrodniarz złowrogo zapowiedział. 

Nie ma nikogo lepszego do takiego zadania, jak nasz doświadczony egzorcysta. Sabat jeszcze raz zatem bierze rewolwer ze srebrnymi kulami, krucyfiks i wraz ze swą partnerką przybywa do wiejskiej posiadłości Stronga.

Sam detektyw, również w słusznym wieku (też zdrowo po sześćdziesiątce), akurat zakochuje się w opiekującej się jego domem atrakcyjnej pani (i naturalnie zaciąga ją do łóżka - GNS do końca był sobą!), po przyjeździe zatem kolejnej zakochanej starszej pary przytulne domostwo zamieni się w prawdziwe sanatorium miłości.


Niestety, ten „Żniwiarz”… Jeszcze we Francji (do której uciekł, jak rozumiem, po wydarzeniach z powieści „Reaper”) poddaje się operacji plastycznej, w efekcie której przyjmuje wygląd…zgrzybiałego, zramolałego starucha (sic! Sic!). Jako emerytowany rolnik wynajmuje gospodarstwo sąsiadujące ze Strongiem i zaczyna Knuć. Planuje zemstę na znienawidzonym detektywie oraz odnalezienie ukrytych na je posesji Skarbów z czasów Cromwella.

Międzynarodowy Syndykat Zbrodni (ihaaa!) pod nazwą „Różowa Pantera” (IHAAA!!!!) z siedzibą w Chorwacji (ihaaa??), z którym „Żniwiarz” współpracuje przysyła mu do pomocy dwu ruskich zabójców wyposażonych w… nowiczoka (ihaaa po raz już nie wiem który). Kilerzy mają tego nowiczoka rozpuszczonego w wodzie, ich uzbrojeniem okazują się zatem…pistolety na wodę! (No nie, nie wytrzymam!). 


Złoczyńcy przez parę nocy będą starali się dotrzeć do gospodarstwa G.N.Stronga bo dokonać pomsty, ale jako że ich sprawność przypomina Gang Olsena, zadanie to okaże się dla nich za trudne…


+


Czasami, przy co bardziej odjechanych pomysłach fabularnych obecnych w powieściach G.N.Smitha  można sobie zadać pytanie „czy on tak na poważnie?” W wypadku szóstego Sabata jednak wręcz, wydaje się, słychać śmiech Guya wymyślającego kolejne komiczne rozwiązania fabularne. Syndykat zbrodni „Różowa Pantera”, przestępca pod postacią zgrzybiałego angielskiego rolnika, dwójka ruskich killerów z pistoletami na wodę - to patenty w swej absurdalności i komiźmie niezrównane.


Właśnie poczucie humoru jest najmocniejszą stroną „Powrotu”. Grozy bowiem w powieści nie ma prawie wcale, a i akcji w rozwodnionej sensacyjnej fabule niewiele. Dominuje, podobnie jak to było w Wistman’s Wood, klimat i nastrój wiejskich wakacji, ze spokojnymi długimi spacerami po polach i łąkach i wieczornymi kolacjami czworga bohaterów. Nawet rodzące się między Guyem (Strongiem, hehe) a jego towarzyszką uczucie ma charakterystyczny, urlopowo sanatoryjny klimat.


Jak to często z powieściami Smitha bywa, autorowi zabrakło pary na wymyślenie jakiegokolwiek finału - stąd zupełnie deus ex machina zakończenie jest rozczarowujące. W ogóle za mało jest Sabata w tym Sabacie - detektyw ogranicza swą aktywność do paru spacerów i paru rozmów z ochranianym detektywem. Lwia część funu to pocieszne przestępcze trio i ich komiczna nieudolność. 

Zabawny jest również fakt, że pod postaciami G.N.Stronga i Marka Sabata Guy umieścił w powieści aż dwa swoje alter ego. „G.N.S.” sam się niejako tłumaczy - wystarczy zresztą opis fizyczny detektywa, co do Sabata zaś, o tym, że egzorcysta ma w sobie niektóre cechy pisarza wspominał sam Guy w swej autobiografii. (tym którzy, znając co bardziej szalone wyczyny Sabata uznają Guya za niezłego popaprańca przypomnę, że literackim alter ego Kinga był np. Jack Torrance ze „Lśnienia”. Ihaaaa).


Podsumowując - główną zaletą finałowej części Sabata jest mnóstwo absurdalnego humoru i groteskowych scen. Do tego dochodzi naturalne i uczucie wzruszenia i nostalgii, wynikające tak z czasu pływającego dla powieściowego bohatera jak i z faktu, że to ostatni „Sabat” napisany przez Guya niewiele przed śmiercią. 

środa, 20 stycznia 2021

Robert Ziębiński Zabawka 9/10

To rzadka sztuka, żeby umiejętnie połączyć poważny (wręcz wstrząsający) temat i z założenia rozrywkową prozę gatunkową. Robert Ziębiński  swym przejmującym a jednocześnie perfekcyjnie skonstruowanym thrillerem „Zabawka” takiej sztuki dokonał.


+


W lasku bródnowskim odnalezione zostają zwłoki zamordowanej kobiety. Policja ustala, że ofiara, Ewelina Kryńska, to bezdomna na stałe przebywająca na Dworcu Centralnym. Co jednak ciekawe,  kobieta przed laty była pierwszą żoną znanego warszawskiego biznesmena, człowieka zamożnego i wpływowego, mężczyzny od lat mającego nową rodzinę. Jego córka, Anna, zaintrygowana zupełnie nieznaną i przemilczaną przeszłością, która wyszła na jaw wraz ze śmiercią Kryńskiej, rozpoczyna śledztwo, które doprowadzi ją ostatecznie do mieszkania na próg mieszkania ojca zamordowanej.


Sprawa morderstwa bardzo intryguje młodą policjantkę Kaję Olecką. Badając przeszłość kobiety trafia ona na warszawski dworzec, by tam, wśród bezdomnych, szukać przyczyn morderstwa. Dowiaduje się, że niektóre z kobiet, w tym i Kryńska, trudniły się sporadycznie prostytucją,  były „wynajmowane” przez notowanego już na policji właściciela lombardu z Pragi. Mężczyzna zastaje zatrzymany, zanim jednak Oleckiej uda się ustalić więcej szczegółów, zostaje on, na polecenia prokuratury, zwolniony. Tymczasem policja natrafia na kolejne zwłoki, zamordowane równie okrutnie jak Ewelina Kryńska. To druga bezdomna z dworca. Wszystko wskazuje na seryjnego mordercę.


Policjantka nie daje za wygraną, kolejne kroki kieruje do ojca ofiary, gdzie spotyka się z Anną Kryńską. W rozmowie z nim wychodzą na jaw mroczne tajemnice, brudne szczegóły rozstania Kryńskiego z pierwszą żoną, szemrane okoliczności, w jakich doszedł on do obecnego majątku.

 

Jeden z tropów wiedzie do jego przyjaciela z dzieciństwa. Gdy Anna go odnajduje i prosi o wyjaśnienia, ten wręcza oniemiałej dziewczynie pamiętnik pewnej nastolatki, zapis molestowania seksualnego, tresowania dziewczynki do seksu przez dorosłego, zamożnego mężczyznę…  


+



Przygotowując wraz z Moniką Całkiewicz (właśnie świeżo wydane) „Kroniki Zbrodni” Robert Ziębiński poznał, zbadał i opisał wiele autentycznych historii kryminalnych, często przewyższających to, co może wymyślić ludzka wyobraźnia. Niektóre z nich były tak niezwykłe, że autor postanowił przekształcić je w  niezależną powieść kryminalną. 

Najbardziej wstrząsającą z nich jest historia młodej dziewczyny, która od wczesnej młodości była molestowana seksualnie, tresowana do bycia seksualną zabawką dorosłego, zamożnego i świetnie sytuowanego mężczyzny. Dziewczyna pewnego dnia znikła bez śladu i do dziś nie wiadomo, jakie były jej losy (z uwagi na to zniknięcie opowieść czasem nazywana jest przypadkiem „polskiej Laury Palmer” - to dla fanów Miasteczka Twin Peaks). Mimo podejrzeń co do tożsamości sprawcy, mimo podejrzeń, że był on zamieszany w  zniknięcie, sprawa nie została wyjaśniona do dzisiaj.

 

Ta historia, krzywda i tragedia nastolatki, bezkarność sprawcy  budzi gniew. I ten gniew można odczuć podczas lektury „Zabawki” On pulsuje w energetycznym rytmie narracji, pojawia się nie tylko we wstrząsającym wątku głównym (prezentowanym przez kolejne strony pamiętnika uwodzonej dziewczynki), ale i w  innych  wątkach fabularnych, w opisie seksistowskich zachowań wobec młodej policjantki, cynizmu zamożnych elit, zblatowania przestępców ze skorumpowaną prokuraturą.

Właśnie, fabuła „Zabawki” nie koncentruje się tylko na tragedii Kasi. Przeciwnie, Robert Ziębiński obudował historię zaginionej nastolatki wielowątkową, wyjątkowo misternie splecioną konstrukcją. Ma ona kilka wzajemnie się przenikających płaszczyzn, efektownie i precyzyjnie się przenikających. 

Na pierwszym planie jest thriller - seryjny, sadystyczny morderca i jego ofiary. Na drugim śledztwo Anny wnikające głębiej i głębiej w mroki własnej rodziny. Na kolejnym, polityczne power-gierki prokuratury i policji. A są jeszcze historia świadka koronnego, zabawna poboczna historia  dwu staruszek z demencją, do tego dochodzi zaskakujący wątek romansowy…

Wszystkie te historie otulają, niczym płatki kwiatu, sedno, centrum powieści, którym jest pamiętnik i opisane w nim tragiczne losy Kasi. Autor długo zwodzi czytelnika, miesza fragmenty zapisków z pozornie z nimi niepowiązanymi, toczącymi się na pierwszym planie wydarzeniami. Dopiero pod koniec wszystkie wątki zaczną się zbiegać w jeden węzeł.


„Zabawka” jest świetnie napisana, wyjątkowo starannie zaplanowana i konsekwentnie poprowadzona. Nawet kiedy niedaleko końca uważny czytelnik zacznie się niepokoić, obawiając się, że „nie wszystko tu się zgadza”, że „czegoś brakuje” to w finale, ze szczęką na podłodze, dostanie swoje odpowiedzi i rozwiązania. Wielkie brawa.


OK, w paru momentach reakcje i zachowania bohaterów wydają się nie całkiem  przekonujące (chyba najbardziej dotyczy to bezpośredniego i zaskakującego fabularnie zawiązania romansu), ale z drugiej strony są tak atrakcyjne fabularnie, że w niczym nie psują radości i przyjemności lektury. Można tylko przywołać włoską maksymę „si non e vero, e ben trovato” - nawet jeśli nieprawda, to dobrze opowiedziane. Bardzo, bardzo dobrze!


Robert Ziębiński pisze dużo, jednak w jego przypadku można powiedzieć że quality dorównuje quantity. Miałem przyjemność czytać sporo jego książek, podobały mi się, ale „Zabawka” jest spośród nich zdecydowanie najlepsza. Prawdziwy hit.

piątek, 15 stycznia 2021

Fantastyczne Opowieści 7/10

Obecnymi czasy podstawowym typem antologii jest zbiór prac aktualnie publikujących autorów, czasem wręcz jest to swoiste okno reklamowe dla twórców niegotowych jeszcze na samodzielny debiut - taka antologia (czasem połączona wspólnym tematem) przejmuje na siebie rolę niegdysiejszych czasopism literackich (tak, niniejszym oddaję honory kończącej swój żywot, nieocenionej OkoLicy Strachu).

Typ drugi - to antologia „best of”, obejmująca najsłynniejsze opowiadania i najwybitniejszych twórców. Ten typ antologii był dominujący w okresie PRL - praktycznie tylko w tej formie wydawana była literacka groza.


„Fantastyczne Opowieści” wydane w 1975 roku przez WL w ramach popularnej serii  tzw. „gotyckiej” to typowy reprezentant drugiego rodzaju antologii. Już blurb okładkowy pozwala ocenić, w jaki sposób traktowana była w tym okresie literatura grozy :


„Amatorom „dreszczyku” i niecodziennych wrażeń WL proponuje nowe wydanie zbioru opowiadań fantastycznych. (…) Nieco staroświeckie, (…) żartobliwe i na serio, stanowią dziś przezabawną lekturę dla czytelnika, przeniesionego raptem w świat wilkołaków, (…) upiorów i demonów, mściwych posągów (…) i przedziwnych przygód. (…)

Pisane często dla żartu i zabawy, animowały niegdyś czytelników spragnionych sensacji na tej zasadzie, na jakiej obecnie znajdująca swych gorących zwolenników literatura kryminalna.(…) Dziś (…) nie utraciły mimo wszystko swoistego wdzięku, jak staroświecka miniaturka wyciągnięta z kuferka babuni”.


Cóż tu dodać…może tylko, że w roku wydania „Fantastycznych Opowieści” Stephen King opublikował „Miasteczko Salem”, Peter Straub „Julię”, Graham Masterton „Manitou” i Guy N. Smith „Trzęsawisko”. Kuferek babuni ich mać…


Nic, ale pora wrócić do „Fantastycznych Opowieści” i przyjrzeć się ich zawartości. Od razu widać, że wydawnictwo postanowiło dać po oczach nazwiskami. Fiodor Dostojewski, Aleksiej Tołstoj,  Honore de Balzac, Walter Scott, Charles Dickens, Oscar Wilde, Anatole France, Henry James - absolutny top literacki XIX wieku, najwybitniejsi autorzy „mainstreamowi” tamtych czasów. Ich obecność w antologii ma uzasadniać tezę o „salonowej zabawie literackiej”. 

Jest jednak również paru tuzów „gatunkowej” grozy. Przede wszystkim sam Edgar Allan Poe i jego „Opis Wypadków z P. Valdemarem”, przerażająca opowieść o człowieku, który został poddany hipnozie w chwili śmierci, następnie zaś utrzymywany miesiącami w stanie zawieszenia między obu światami. Jest też obecny Joseph Sheridan Le Fanu ze znakomitym opowiadaniem „Obserwator”, mroczną i przerażającą historią ducha marynarza, szukającego zemsty na winnym jego śmierci oficerze (a tak naprawdę opowieścią i wyrzutach sumienia, w, wpędzających tego oficera w grób). I jest wreszcie Prosper Merimee :


Merimee, francuski pisarz i historyk, zapisał się w pamięci potomnych za sprawą odbudowy średniowiecznego miasta-zamku Carcassone (którego był wielkim propagatorem), opowiadania „Carmen” (do którego fabuły Georges Bizet skomponował przesławną operę) oraz kilku przednich nowel niesamowitych. Najważniejsza z nich to „Lokis”, najbardziej chyba znana XIX wieczna wersja mitu „zwierzołaka”. Przybyły na Żmudż w celu przeprowadzenia badań językowych niemiecki profesor lingwista, obserwuje uczucie swego gospodarza, otoczonego lekką aurą niesamowitości hrabiego Szemiota do zamieszkałej w sąsiedztwie pięknej Polki, ostatecznie zaś zostaje zaproszony na ślub.

Pozbawione szokujących momentów grozy opowiadanie całe jest nastrojem, narastającym suspensem wiodącym do przewidywalnego, okropnego finału w noc poślubną.


Na podobnej zasadzie zbudowana jest równie sławna „Wenus z Ille”. Tym razem obcy przybysz dociera na pogranicze francusko - katalońskie i uczestniczy w ślubie miejscowego chłopaka, o którego uczucie zazdrosny jest wydobyty z ziemi starożytny posąg okrutnej Wenus. 

Trzecie powiadanie Merimeego jest mniejszej wagi, to humoreska o parze kochanków w hotelowym pokoju, którzy podejrzewają, że ich sąsiad został zamordowany, lecz boją się zgłosić na recepcji zem strachu przed ujawnieniem.

Ciekawostka - wszystkie trzy opowiadania zostały zekranizowane w Polsce. „Lokis” to pierwszy PRLowski horror kinowy, zaś „Wenus Z Ille” i „Błekitny Pokój” weszły w skład telewizyjnej antologii „opowieści z dreszczykiem”.


Dalej pora na innego francuskiego romantyka, Theophile Gautiera. Autor ten znany jest najbardziej ze swych powieści historycznych i przygodowych (najbardziej tutaj znany jest Kapitan Fracasse, komnkurujący w gatunku płaszcza i szpady z Dumasem), ma jednak duże zasługi na polu literatury niesamowitej. „Panna Młoda Z Krainy Snów” („La Morte Amoreuse”) to jedna z jego najlepszych nowel fantastycznych. 

Pewien ksiądz pała zupełnie ziemskim pożądaniem do demonicznej, pięknej kurtyzany, której nawet śmierć nie powstrzymuje od zwodzenia go na pokuszenie. Proboszcz dzieli swe życie na dzienne obowiązki duszpasterskie i nocne, senne eskapady w towarzystwie sukkubo/wampira. Zgrabna, dwuznaczna moralnie tematyka - wodzenie (skuteczne!) na pokuszenie katolickiego księdza, jego trwająca latami namiętność, trwający całe życie żal za utraconym blaskiem życia (dobra, konkretnie za pięknem kobiet), połączone ze znakomitą postacią Clarimonde, łączącą w sobie cechy piekielnego demona (sukkuba), i wampira (to jedna z pierwszych literackich manifestacji tego popularnego monstrum). Klasyczna rzecz. 



Wspomnienie literatury gotyckiej zapewni opowiadanie Washingtona Irvinga - „Upiorny Narzeczony”. Historia „ducha” pana młodego przybywającego na swój ślub jest bardziej komedią niż horrorem (czytelnika serdecznie ubawią hordy krewnych i znajomych korzystających przy każdej okazji z naiwnej dobroczynności pana zamku), ale w decydujących momentach potrafi dobrze operować klimatem grozy.


W „Opowieściach” są jeszcze trzy „contes cruelles” Villiers de l’Isle Adama, ale ciekawsze są opowiadania tych „wielkich” literatury XIX-wiecznej.


Charles Dickens i jego druh Wilkie Collins reprezentowani są przez znane, często obecne w różnych antologiach opowiadania („Dróżnik”, „Kobieta Ze Snu”), również „Przyjaciele Moich Przyjaciół” Henry Jamesa to popularna, nieco sztywna ghost story, zaś „Bobok” Fiodora Dostojewskiego to groteska, w której pochowane na cmentarzu trupy przekomarzają się między sobą nawet po śmierci.

 

Mocno w pamięć zapadnie mroczna (choć pozbawiona elementów nadprzyrodzonych) historia zemsty zdradzanego męża opisana przez Honore de Balzaca w „Tajemniczym Dworze”. Również „Próba” Waltera Scotta - minimalistyczne opowiadanie o nawiedzonym pokoju wyróżnia się bardzo efektowną nawet dzisiaj jump sceną finałową.


Warto jeszcze wspomnieć o trzech opowieściach, w których aura tajemniczości i niesamowitości otacza historie miłosne; Aleksiej Tołstoj opisuje molestującego kobiety na ulicach Petersburga „Fauna”, Oscar Wilde pogrążoną w tajemnicach ukochaną narratora („Sfinks Bez Tajemnicy”) a Anatole France kostycznego profesora arecheologii, któremu w głowie zawróci piękna, zainteresowana starożytnym Egiptem Angielka („Pan Pigonneau”)




Zdanie podsumowania - czy zatem warto czytać „Opowieści Fantastyczne” ? Warto, nawet bardzo. To przede wszystkim naprawdę wielka literatura, znakomicie napisana, o wielkiej wartości artystycznej. Zawsze należy czytać klasykę, to wyrabia smak i gust literacki. Co więcej, klasyka ta jest wybornie (w old schoolowym, PRLowskim stylu) przetłumaczona i zredagowana, z ogromną dbałością o urodę i literacki smak przekładu. 

Mnóstwo opowiadań znakomicie zniosło próbę czasu, a  tak naprawdę dla samego „Lokisa” warto mieć na półce.



PS.

Książka jest ozdobiona wybornymi weirdowymi grafikami Daniela Mroza. Nie są to ilustracja opowiadań, działają niejako obok tekstów, wzbudzając w czytelniku poczucie niepokoju i nierzeczywistości. 





wtorek, 12 stycznia 2021

Anne Rice Wywiad Z Wampirem 7/10

„Oh Louis, Louis. Still whining, Louis. Have you heard enough? I've had to listen to that for centuries” - Lestat.


To (znakomite!) zdanie z filmowej adaptacji „Wywiadu Z Wampirem” jest najlepszym, nawet jeśli nieco złośliwym, podsumowaniem tego pomnikowego arcydzieła. Wampir z poczuciem moralności użala się przez 400 stron nad swym ciężkim nie/życiem. Nic, jak śpiewali Ramones, hey ho, let’s go :


+


Młody plantator z Luizjany, Louis de Pointe du Lac targany wyrzutami sumienia w związku z samobójczą śmiercią swego brata (za którą czuje się winny) otrzymuje od wampira Lestata „pocałunek śmierci”.

Lestat początkowo kieruje się względami natury ekonomicznej (zamożny plantator ma nieograniczone zasoby finansowe i wielką posiadłość), wkrótce jednak zakochuje się w Louisie do szaleństwa. Po krwawo stłumionym buncie czarnoskórych niewolników panowie przeprowadzają się do Nowego Orleanu. Tutaj Louis, obrzydzony okrucieństwem i krwiożerczością Lestata (sam, z szacunku dla ludzkiego życia odżywia się głównie krwią zwierząt) zamierza rozstać się ze starszym wampirem. Lestat, by ratować związek zamienia w wampira 5-letnią sierotę, Claudię. Dziewczynka, niczym zabawka, przyciągnąć ma uwagę Louisa.

Podstęp się udaje i wampirza homo-rodzinka żyje w harmonii i zgodzie przez kilkadziesiąt lat. W każdym jednak trójkącie w końcu tworzy się para przeciwko temu trzeciemu. Claudia mimo mijających lat wciąż  fizycznie pozostaje małym dzieckiem; jej dorosła, kobieca natura szuka zemsty za ten nieznośny stan. Louis - oczywiście, narzeka, jojczy i marudzi, coraz bardziej zniechęcony faktem, ze prostacki Lestat nie potrafi udzielić żadnych odpowiedzi na Wielkie Pytania - skąd pochodzą wampiry, jaki jest sens ich egzystencji i sprowadzanego na ludzi Zła.

Para postanawia się uwolnić od Lestata, z tym, że Claudia zamiast po prostu wyjechać decyduje, że Lestat powinien zostać zamordowany. Truje wampira go krwią naćpanego laudanum młodzieńca, i podcina gardło. Zasuszone zwłoki, korzystając z pomocy przerażonego jej gwałtownością Louisa wrzuca do bagna. 

Para wyrusza w podróż za ocean, licząc, że, najpierw w Europie Wschodniej, później zaś w Paryżu, uda się znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania i płynący stąd spokój i harmonią egzystencji. 

Tymczasem Lestat okazuje się nia tak martwy, jak to wyglądało pierwotnie (nie tak łatwo jest zabić wampira) i rusza śladem Louisa i Claudii…


+


Wydany w 1976 roku „Wywiad Z Wampirem” to powieść, która na trwałe zmieniła literacki horror.  Absolutna petarda, nowoczesne podejście do mitu, pomysł który wydane ledwie rok wcześniej kingowskie „Miasteczko Salem” uczynił od razu anachronizmem (a że rewelacyjnie napisanym to inna rzecz). „Wywiad” to kamień milowy, początek trwającej do dziś rewolucji gatunkowej. Można się obruszać, ale to właśnie tutaj narodziła się saga „Underworld” i stąd wywodzą się bohaterowie „True Blood”. Mało, „Wywiad” uczłowieczając postać wampira, budząc dla niego zrozumienie i współczucie, opłotkami wiedzie do nastoletnich uniesień znanych z sagi „Zmierzch” czy „Pamiętników Wampirów”.


Ta świeżość w podejściu wynika z samego założenia fabuły. Czytelnik zostanie skonfrontowany z wampiryzmem nie z perspektywy ludzkiej, a wampira, nie będzie współczuł ofiarom czy kibicował łowcom, zajrzy głęboko w mrok przeklętych dusz nieumarłych.  

Fabuła „Wywiadu” jest ciekawa, dynamiczna, pełna przygód, zwrotów akcji  i pełnych napięcia momentów. W zasadzie wszyscy fani horroru ją znają, ale warto zwrócić uwagę na nieco zapomniany wątek (wyleciał on z ekranizacji) wizyty Louisa i Claudii w Europie Środkowej. To gratka dla fanów klasycznej grozy, utrzymana w klimacie euro-horrorów z lat siedemdziesiątych. Aż się człowiek spodziewa, że zza zakrętu wyjdzie gdzieś przygarbiony Paul Naschy…


Niemniej zasadniczo w „Wywiadzie” nie mazbyt dużo strachu czy gatunkowych jump scare’ów; w to miejsce Rice serwuje mnóstwo perwersji i seksualnych aluzji w gęstej atmosferze zepsucia i moralnego upadku.

Pal sześć jawnie homoseksualne związki Lestata z Louisem i Louisa z Armandem; odmienna orientacja seksualna nie budzi dziś większych emocji - ale stosunek Louisa do Claudii aż ocieka klimatem pedofilii. Te uściski, pocałunki, westchnienia, pieszczoty, nieustannie wyznawana miłość, budzą w czytelniku pewien „niepokój moralny”. Jasne Rice broni się zręcznie, z jednej strony akcentując, że wampiry pozbawione są popędu płciowego (zastępuje im to pożądanie krwi), z drugiej zaś podkreślając, że Claudia jest dorosłą kobietą w ciele dziecka, niemniej  (mhm, takim argumentem się wszyscy pedofile bronią). A przecież jeszcze jawnie sado-masochistyczny związek Armanda ze swym młodym (no jaha…) niewolnikiem…


Ale to nie fabuła jest istotą powieści, to nie ona, jakby nie była zgrabna i efektowna, unieśmiertelniła powieść. 


U podłoża „Wywiadu Z Wampirem” leży tragedia osobista, śmierć córeczki Anne Rice. Pisanie stanowić miało dla Rice formę szczególnej terapii, ale w trakcie prac nad opowieścią o nieśmiertelnym wampirze, do autorki wróciła rozpacz utraty dziecka. Ta rozpacz znalazła wyraz w postaci dziecięcego wampira czy w opisie „wampirzej opiekunki” Claudii, Marguerite (podjerzewać można wręcz, że to powieściowe odbicie samej Rice). 

Kluczowym jednak momentem „Wywiadu” jest rozmowa Louisa z Armandem. W niej można wyczytać gorycz matki, która utraciła dziecko, w niej autorka stawia najważniejsze pytania. Czy jest Bóg, czy istnieje życie wieczne ? Bo jeśli nie, jeżeli ludzie maja tylko jedno krótkie życie, to każda jego sekunda jest bezcenna a wampiry odbierając je popełniają Największe Zło (wstrząsająca sztuka w Teatrze Wampirów!).


Jeszcze parę słów na temat bohaterów powieści…. Dobra, napiszę głośno - Louis de Pointe du Lac to jedna z największych mimroł w historii literatury grozy. Biadoli, użala się nad sobą, jest okropnie męczący i w swym marudzeniu okropnie nudny! Ni w ząb nie wiadomo, dlaczego wszystkie napotkane wampiry - Lestat, Claudia, Armand -   na śmierć się w nim zakochują. To w konsekwencji tych niezasłużonych uczuć uchodzi bezkarny po swych zbrodniach, podczas gdy inni płacą za nie życiem.

Wampiry z Paryże też są w sumie niezbyt ciekawe. Kolejny nudziarz, upozowany na Oscara Wilde Armand, komiksowy villain Santiago.

Najbardziej żywą, iskrzącą postacią „Wywiadu” to jest Lestat, nic w sumie dziwnego, że wkrótce dostał swoją „samodzielną” powieść (i to niejedną) przyćmiewając swą sławą marudzącego pana de Pointe du Lac.


Anne Rice kontynuuje sagę o losach wampirów do dziś, rozbudowując do niebotycznych już rozmiarów. Jak większość tego rodzaju cykli, jakość kolejnych pozycji nie zawsze dorównuje początkowi, ale sam „Wywiad Z Wampirem” to arcy klasyk, lektura dla fana horroru absolutnie obowiązkowa. 


PS.

Ekranizacja „Wywiadu z Wampirem”, z gwiazdorskimi rolami Brada Pitta, Toma Cruise, Antonio Banderasa i Kirsten Dunst sama weszła do kanonu filmowej grozy. Absolutny mus.


PPS.

Warto wiedzieć, że w Polsce swą własną wersję „horroru riceańskiego” z powodzeniem  tworzy Agata Suchocka. Zainteresowani powinni sięgnąć po jej cykl „Daję Ci Wieczność” („Woła Mnie Ciemność”, „Twarzą W Twarz” czy „Pieśń Słowika”).



piątek, 8 stycznia 2021

Guy N. Smith Sabat 5 : Wistman's Wood 7/10

Nie tylko zespoły rockowe mogą budzić się do aktywności po latach milczenia. Podobnie bywa z bohaterami literackimi. I tak oto, ku radości fanów pulp horroru, złego smaku i Guya N. Smitha powrócił i Mark Sabat, nie/sławny egzorcysta erotoman! Starszy, spokojniejszy, bardziej stonowany, ale wciąż czujny i gotowy do walki ze Złem.


+


Będąc już dobrze po sześćdziesiątce Mark Sabat postanawia nieco zwolnić i udaje się na, jak sam to określa, „semi-retirement” (detektyw jest oczywistym alter ego samego Guya, z tym zastrzeżeniem, że nasz ulubiony autor „odjął”, z oczywistych względów, bohaterowi jakieś 15 lat. Sabat jako rześki 65 latek jeszcze ujdzie, ale 80-letni dziadzio?). 

Bohater wynajmuje zatem wiejską chatę położoną koło kompleksu przyrodniczego Wistman’s Wood i oddaje się emeryckim rozrywkom,  czyli głównie spaceruje po okolicy. 

Byłoby wszystko w najlepszym porządku, gdyby fakt, że przeklęty zły brat bliźniak Quentin, którego dusza uwięziona jest w ciele egzorcysty, aktywizuje się po latach uśpienia. W koszmarnych snach wygraża Sabatowi i obiecuje swą reinkarnację w ludzkiej postaci.


W trakcie jednej z wizyt w lesie Wistman egzorcysta-emeryt poznaje uroczą, atrakcyjną wdowę badającą lokalną florę (mother of four! Jak jest literacki odpowiednik Guya, to i dla małżonki znalazło się miejsce). Wiadomo jak to z Sabatem - jest kobieta, jest zabawa, para szybko przypada sobie do gustu i nawiązuje się, trochę w klimacie „sanatorium miłości” wakacyjny romans seniorów (jasne, że Mark natychmiast zaciąga hożą wdówkę do łóżka - noblesse oblige).


Niestety, ten Quentin…Wkrótce do Marka zwraca się zrozpaczona kobieta, której mąż zniknął bez śladu w Wistman’s Wood. Wprawdzie zorganizowane przez policję poszukiwania nie dały żadnego rezultatu, naszemu bohaterowi wystarczy jednak jeden spacer po lesie, by odnaleźć zaginionego, niestety, już w postaci zombie, służącego Potędze Mroku. Uosabianej - trzeba trafu, przez powstałego ze zmarłych Quentina (w jaki sposób doszło do tego powrotu z zaświatów, Smith nie napisał. Co się będzie pierdołami zajmował).


Policja początkowo nie jest zbyt szczęśliwa z faktu, że się im hobbysta emeryt po lesie przesmradza. Podejrzewają wręcz, że Sabat jest jakoś zamieszany w zniknięcie mężczyzny. Gdy wkrótce jednak zaginą bez wieści kolejne osoby - młodociany piroman kręcący się w okolicy Wistman’s Wood oraz jego zrozpaczeni rodzice - służby docenią fachowe wsparcie oferowane przez egzorcystę. Ten, w trakcie kolejnych nocnych spacerów po lesie, odnajduje wszystkich zaginionych, demonicznie przemienionych w zombie służące przeklętemu bratu.

W końcu do Sabata przybywa głuchą nocą gnijący posłaniec z wezwaniem Quentina na Ostateczny Pojedynek. Mimo próśb swej partnerki, błagającej go o rozwagę, egzorcysta, uzbrojony w krucyfiks oraz rewolwer ze srebrnymi nabojami, wyrusza na spotkanie z Siłami Zła. 

Żeby tylko, niezguła, nie zgubił broni skacząc przez płotek…


+


Ihaaaa ! Wielki dzień nam nastał! Powrót jurnego egzorcysty to powód do świętowania dla każdego fana pulpy i absurdalnego angielskiego humoru. 

Smith powołał Marka Sabata do życia w roku 1982 (nb. nadając mu sporo cech autobiograficznych), ale po napisaniu w ciągu roku czterech kultowych dziś powieści porzucił swego bohatera. Musiało minąć 35 lat, by, już w mocno podeszłym wieku, wrócić do swej niegdysiejszej kreacji. 


Ten zaawansowany wiek widać, słychać i czuć w powieści. Jest ona generalnie spokojna niczym spacer emeryta. Sporo w niej sielankowego nastroju angielskiej wsi, słonecznej letniej pogody,  jest oczywiście miejsce (it’s a Sabat book, y’know?) na pogodny, dojrzały seks. Brak tym razem (nie/stety :-)), wulgarności, chamstwa i groteskowych perwersji seksualnych, które charakteryzowały serię Sabat w przeszłości.

Z kolei sceny grozy, mimo że stosunkowo nieliczne, napisane są z drivem, kompetentnie i sprawią fanom pulpowej grozy sporo frajdy.


Dość letni i spokojny klimat powieści zostanie za to zamknięty  slapstickowym, godnym najbardziej szalonych momentów z przeszłości finałem. Stężenie absurdu i groteski przypomina w nim nieme filmy z Chaplinem czy Flipem i  Flapem i niejednego czytelnika  będą w stanie rozbawić do łez.


Powieść kończy się klasycznym cliffhangerem - urywa się w wyjątkowo emocjonującym momencie pojedynku dwu braci (przypomni się tutaj wodospad Reichenbach i Holmes walczący z na śmierć i życie z prof. Moriartym). Niecierpliwie zatem trzeba czekać na Sabat 6 - Return.



Dla fanów pulpy, Guya N. Smitha, serii Sabat - pozycja obowiązkowa.

niedziela, 3 stycznia 2021

Harlan Ellison Ptak Śmierci 6/10

Zbiór „best of” legendarnego autora fantastyki - Harlana Ellisona, zawierający jego najsłynniejsze, nagradzane opowiadania, w tym niezwykły, mroczny horror sci-fi, „Nie Mam Ust A Muszę Krzyczeć”.


+


Wybuchła trzecia wojna światowa. Główne komputery wojskowe walczących stron połączywszy się między sobą uzyskały wspólną świadomość, znaną jako Asocjacyjny Superkomputer (AS). Tenże AS zakończył działania wojenne, wybijając całą ludzkość. Z wyjątkiem pięciu osób, które uwięził na wieczność w swych kazamatach (Ellison wyobraża sobie komputer na miarę ówczesną, jako „ogromny kompleks podziemnych korytarzy i sal”).

Tam sztucznie utrzymuje ich przy życiu ponad sto lat, a przez cały ten czas poddaje ich nieustającym torturom fizycznym i psychicznym. Deformuje ich ciała i umysły, generuje wzajemne konflikty, a wszystko to z powodu śmiertelnej nienawiści, jaką pała do ludzkiej rasy.

Pewnego razu narrator odkrywa jedyną metodę ucieczki - to oczywiście śmierć. Uwalnia w ten sposób od wiecznych mąk pozostałych, niestety, w ten sposób pozostaje sam na sam z rozwścieczonym komputerem na wieczność…


+


Na kilkunastu stronach opowiadania mieszają się post-apo, klasyczne sci-fi z archetypicznym motywem zbuntowanego komputera (szlak tej opowieści powiedzie prosto do Matrixa), brutalny horror i weirdowy namysł o sensie (czy raczej bezsensie) ludzkiego istnienia. Depresyjna, nihilistyczna opowieść, bardzo mroczne, bardzo intensywne przeżycie czytelnicze.

Na podstawie opowiadania powstała (z udziałem samego Ellisona jako scenarzysty) w połowie lat 90tych rewelacyjna gra komputerowa,  rozbudowująca całą opowieść (przede wszystkim o flashbackowe wątki opisujące losy bohaterów przed uwięzieniem w trzewiach ASa).


+


Z pozostałych opowiadań najbardziej wyróżnia się „Ukorz Się Pajacu, tak rzecze Tiktaktor”. W totalitarnej tyranii przyszłości punktualność jest największą świętością, wszyscy obywatele przestrzegają jej z najwyższą starannością, bowiem każda minuta spóźnienia skraca okres życia będący w ich dyspozycji (w skrajnych przypadkach może dość do natychmiastowego „wyłączenia”). Kontrolę nad całym tym systemem sprawuje Tiktaktor (wyborna, lepsza nawet od orybinału („Tictocman”) gra słów tłumacza - brawa) - a wyzwanie rzuca mu buntowniczy Arlekin, serią happeningów zaburzający porządek, dyscyplinę społeczną i powodujący katastrofalne Spóźnienia.


Inne  zapadające w pamięć opowiadanie to kolejny miks gatunkowy - science fiction (wyprawa wgłąb organizmu ludzkiego - jak w filmie „Fantastyczna Podróż”), horroru (bohaterami są poszukujący swej duszy Larry Talbot - Wilkołak oraz jego przyjaciel dr. „Victor” (Frankenstein) oraz artystowskiego weird fiction (bohater wędruje wewnątrz samego siebie, odkrywa „krajobrazy wewnętrzne”, dociera do mrocznej fortecy, w której skrywać się ma jego dusza).


No i jest w końcu sataniczny, miltonowski „Ptak Śmierci”, gdzie danikenowskie sci fi łączy się (te gatunkowe połączenia to cecha charakterystyczna dla Ellisona) z biblijną opowieścią o walce człowieka i stowarzyszonego z nim „węża” (tutaj, zbuntowanego kosmity) z opresją „Boga”. Mocne, nieco obrazoburcze.


Inne opowiadania, mimo ich sławy i rozlicznych nagród, nieco dziś już spłowiały. „Bestia, Która Wykrzyczała Miłość…” to szalony kolaż wizji i scen i wydaje się zbyt trudna, zaplątana fabularnie , „Jeffy Ma 5 Lat” to dość banalna opowieść o chłopcu zamkniętym w czasie, „Rola Marzeń Sennych” - kolejny tekst weird fiction, i wreszcie „Paladyn Zgubionej Godziny” - w którym tytułowa godzina dzieli świat od kresu wszystkiego, godzina, która jest chroniona przez specjalnie wybieranych „paladynów”.


+


Ellison to pisarz wybitny, to widać, słychać i czuć podczas lektury jego opowiadań. Oczywiście, „Ptak Śmierci” to taki jego „debest”, creme de la creme jego twórczości - bo napisał tych opowiadań, dosłownie, chyba  tysiące - niemniej potencjał twórcy poznaje się właśnie oceniając maskimum jego możliwości, jego najlepsze dzieła.

Niesłychana wyobraźnia, śmiałe łączenie gatunków, fantastyczne pomysły, to charakterystyczne cechy dla prozy Ellisona. Prozy wyjątkowo intensywnej - tutaj dosłownie każde słowo się liczy i ma znaczenie. Nie można ani na chwilę spuścić oka, ani na chwilę „odpłynąć”, zdekoncentrować się, bo zaraz czytelnik gubi się w gąszczu tropów i metafor.


Z drugiej strony fakt, że coś jest obiektywnie wybitne nie znaczy zaraz, że każdemu musi się równie mocno podobać. Rozmach Ellisona, nieokiełznana wyobraźnia, wielokierunkowość fabularna jego prozy budzi - przynajmniej we mnie - więcej szacunku niż zachwytu. Owszem - mroczny „matrixowy” „Nie Mam Ust…” to kanon, zarówno dla horroru jak i science fiction (10/10), ale pozostałe opowiadani raczej dla kulturowej świadomości przeczytałem, niż napędzany czytelniczą pasją.

Niemniej - trzeba znać.


sobota, 2 stycznia 2021

Lionel Shriver Musimy Porozmawiać O Kevinie 7/10

Pewnie sama pani Shriver (męskie imię Lionel to pseudonim,  pani naprawdę nazywa się Margaret Ann) mogłaby się obruszyć na nazwanie jej powieści „horrorem”, niemniej jednak od chwili wydania w 2003 „Musimy Porozmawiać O Kevinie” okupuje rożnego rodzaju listy „best horror” czy „scairiest Books”. Zasłużenie, bo to książka absolutnie przerażająca i porażająca, pomimo braku w niej elementów grozy „nadprzyrodzonej”.


+


Eva Kchatchadourian (co za nazwisko!) to kobieta sukcesu, znana podróżniczka, autorka bestsellerowych przewodników i właścicielka świetnie prosperującego wydawnictwa. Udane jest również jej życie prywatne, jest w szczęśliwym związku małżeńskim z kochającym ją marketingowcem.

Pewnego dnia, gdy mąż dłużej nie wraca do domu, a Evę opanowują nieracjonalne lęki o jego życie, postanawia ona „mieć coś z niego” - mieć dziecko, które mogłoby zastąpić pustkę w razie nieobecności męża (ta dziwaczna „motywacja” ma istotne znaczenie dla sensu powieści). Kiedy jednak  po 9 miesiącach w bólach (będąc w ciąży naczytała się o zbawiennym wpływie porodu metodą naturalną bez znieczulenia) rodzi syna, zaczyna się dla niej Mroczny Czas.

Niemowlak wrzeszczy bez przerwy, na dodatek złośliwie, tyko wtedy, kiedy jest z nim sama (dziecko „milknie”, kiedy mąż wraca do domu), rezygnują z pracy kolejne wyczerpane psychicznie opiekunki.

Dynamiczna, wyzwolona matka jest uwięziona w domu z ryczącym, brudzącym, nieznośnym i złośliwym bachorem. Nie może wrócić do swego „normalnego” życia, do pracy, którą kocha, do zwykłych relacji z mężem.

Z biegiem lat sytuacja się pogarsza. Kevin jest coraz bardziej świadomy i w tej świadomości coraz bardziej wrogi i złośliwy - wobec całego otaczającego go świata, a w szczególności wobec matki. Udając dziecinną zabawę niszczy jej ukochaną pracownię; do szóstego roku życia uparcie, „na złość matce” załatwia się do pieluchy.

Kiedy pewnego dnia kilkakrotni, celowo, zmusza ją do zmiany kolejnych pieluch, dochodzi do katastrofy. W przypływie ślepej wściekłości matka łamie Kevinowi rękę. Maluch nie zdradza jej ani przed lekarzem na pogotowiu, ani przed mężem, ma jednak od teraz matkę w garści i kontynuuje swą sadystyczną grę.

Kevin rośnie a wraz z nim rośnie jego złośliwość i drzemiąca w nim wściekłość. Przez rozmaite zachowania dokucza innym dzieciom, powodując rozmaite przykrości i nieszczęścia jest, jak to spostrzega Eva, nielubiany w sąsiedztwie i szkole. Prowadzi z matką zimną wojnę podjazdową, sprzeciwia jej na każdym kroku, lekceważy jej wartości i ideały. Co gorsza, tylko ona widzi tkwiące w nim i narastające z dnia na dzień zło; zakochany ojciec nie przyjmuje żadnych słów krytyki ani ostrzeżeń.

Kiedy w małżeństwie pojawia się drugie dziecko, córka, sytuacja nie ulega żadnej poprawie, przeciwnie, Kevin, wchodząc w wiek nastoletni, staje się coraz gorszy. Powoduje szereg konfliktowych sytuacji w szkole - wpędza koleżankę w anoreksję, oskarża nauczycielkę o molestowanie seksualne. Matkę prowokuje ostentacyjnie  się masturbując. Najgorsze, oddana jego opiece młodsza siostra na skutek poparzenia żrącym środkiem traci oko. Eva jest przekonana, że to celowe działanie syna …


+


Lęk przez buntem swych dzieci, przed ich nastoletnim gniewem i sprzeciwem wobec zastanego porządku rzeczy jest powszechny i doskonale znany wszystkim rodzicom. W latach siedemdziesiątych horror rozpoczął eksplorować te obawy tworząc opowieści o demonach i złych mocach (że przypomnimy sobie „Egzorcystę” czy „Omena”), za sprawą których słodkie maluchy zmieniały się w opętane monstra.

XXI wiek porzucił ten komiksowy element „demoniczny”. Źródłem przerażenia w końcu nie jest ani Pazuzu, ani nawet sam Pan Ciemności, rodziców straszy sam gniew i bunt drzemiące w ich pociechach.

„Musimy Porozmawiać O Kevinie” to chyba najbardziej znany i przerażający opis takiego konfliktu - drobiazgowa, bolesna w lekturze, analiza wzrastania i wychowania socjopaty, wiodąca do iście Grand Guignolowego finału.

Groza zawarta w „Kevinie” zawarta jest w dwu (a nawet trzech) płaszczyznach. Ta pierwsza, zewnętrzna, skupia się na fizycznym koszmarze szkolnej masakry. Strach ten (w Polsce nieznany), opanował USA na początku XXI wieku, po serii tragedii, z udziałem nastoletnich szaleńców (z najsłynniejszą z nich, masakrą w Columbine).

Druga płaszczyzna to ten już omawiany lęk przed gniewem i buntem własnych dzieci. Ale najbardziej niepokojąca, przerażająca, jest ta trzecia, pozornie ukryta, płaszczyzna. To strach przed nieudanym rodzicielstwem, obawa przed nieudaną miłością, krzywdzącą dziecko i mogącą doprowadzić do katastrofy. To jest moment największej chwały i grozy „Kevina” !

Eva nie kocha swego syna, ona cały czas tylko udaje miłość. Zachowuje się zgodnie z podręcznikami „prawidłowego macierzyństwa”, jest wyrozumiała, opiekuńcza, poświęcająca uwagę, ale tak naprawdę ma do Kevina wieczny żal. O odebrane pasje zawodowe, o miłość męża, o niespełnianie jej wydumanych oczekiwań. Usiłuje maskować swój brak uczuć, swój emocjonalny chłód  mechanicznym przybieraniem pozy Dobrej Matki ale inteligentny Kevin potrafi doskonale wyczuć fałsz. 

Ale Shriver wcale nie oskarża matki o wychowanie socjopaty, no nie, to by było zbyt proste. Równie ostro ukazany jest „kumpelski” aż nadto tolerancyjny wobec Kevina ojciec. W pytaniu przyczynę zła nie ma łatwych odpowiedzi. Powieść jest w tym zakresie ambiwaletna, balansująca na linie. Czy Kevin to tylko skrzywdzone brakiem miłości dziecko ? Czy jednak jest on „born evil”, socjopatą, w którym wezbrała nad miarę ligottiańska Ciemność ? 

 

Od strony psychologicznej głębi bohaterów „Musimy Porozmawiać o Kevinie” to arcydzieło. Kreacja postaci przez Shriver jest wstrząsająca. Demoniczny, a jednocześnie nieszczęśliwy Kevin, zadowolony z wszystkiego, starający się uniknąć problemów ojciec, coraz bardziej zapiekła w sobie Eva - fenomenalna robota. Każdy dorosły czytelnik ze zgrozą nie raz rozpozna w lekturze samego siebie i swe zahowania.


Formalnie książkę tworzy seria listów, jakie po zbrodni Kevina (zwanej Czwartkiem)  pisze do męża samotna, odwiedzająca syna w więzieniu Eva. Na minus - przy całym swym ładunku emocjonalnym, przy wstrząsającej treści, czasami do lektury wkrada się nuda. Bohaterka ględzi i ględzi i GLĘDZI, aż wytrzymać nie można. „Cut, the crap, woman”! Z tym, że jak w finale już przejdzie do konkretów, to aż człowiek poprzedniego pośpiechu pożałuje. Jest okrutnie, krwawo, z makabrycznymi szczegółami i fabularnymi twistami. Koniec w pełni godzien jest miana „horroru”


Lektura niewdzięczna, męcząca, ale naprawdę przerażająca. Modern classic.



PS.

Powieść została dobrze przeniesiona na ekran z Tildą Swinton w roli Evy Kchatchadurian. Warto obejrzeć. 




PPS.

Podobna w tonacji, choć psychologicznie łagodniejsza a bardziej gatunkowo zbliżona do regularnego horroru jest powieść Zoje Stage „Zła Krew”. Była już opisana na grupie. 


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...