czwartek, 29 czerwca 2017

Łukasz Śmigiel Decathexis 8/10

Przyznaję, że podchodziłem do "Decathexis" jak pies do jeża. Zapowiadana przez Autora w dość buńczucznym wstępie mieszanka horroru, powieści przygodowej oraz steampunku wydawała się bardziej ryzykowna niż wybuchowa.
A jednak ! Wypaliło niezwykle udanie - jestem bardzo mile zaskoczony.
W świecie Kirkegaardu  - w którym boską czcią otoczona jest Śmierć (zwana Morią) narasta konflikt między postępową królową Geneview a broniącym religijnych tradycji kardynałem Richelieu   de Roche. Spór rozstrzygnąć ma uroczysty pojedynek, który w święto Dies Irae stoczą wystawieni przez obie strony konfliktu szermierze.
W tym samym czasie królewski urzędnik - Jon Pendergast, prowadzi śledztwo w sprawie znikających z cmentarzy ciał zmarłych.
Wkrótce w oddaleniu od stolicy, rozpoczną się ataki hord zombie (rewelacyjne opisy ataków, faktycznie godne Barkera), a do klasztorów przywożone są tajne przesyłki, pełne szczurów.


Wszystkie wątki splatają się w intrygę, której celem jest obalenie władzy. W trakcie święta wybuchnie, z energią godną "Gry O Tron", apokalipsa. W jej trakcie martwi zaatakują żywych, zaraza rozprzestrzeni się na ludzkość a bohaterowie będą musieli uciekać z masakry sterowcem.


"Decathexis" to przede wszystkim mroczne fantasy, ale sceny horroru są liczne i bardzo efektowne. Można trochę narzekać na, momentami nie w pełni ukształtowany styl Autora (czasami nie do końca wiadomo, co się dzieje), trochę też przedobrzona jest stylizacja "śmiertelnego" świata Kirkegaardu (pojedynek nazywany jest Tańcem Śmierci, pierwszy szermierz to ...Danse Macabre, a drugi...La Morte, no pls...), momentami niezamierzenie śmieszna - ale to szczegóły. Zabawa była świetna i ciekaw jestem, czy Autorowi udało się kontynuować serię - "Decathexis"to zaledwie początek dłuższej opowieści.

Guy N. Smith Kleszcze Śmierci 7/10

W dwa lata po niespodziewanym sukcesie "Nocy Krabów" Guy N. Smith wrócił do tematu pisząc sequel pod tytułem "Kleszcze Śmierci" (oryg. Killer Crabs).
Akcja została przeniesiona na pacyficzną australijską wyspę z luksusowym resortem wypoczynkowym. W hotelu wypoczywają bogaci turyści, a miejscowi rybacy toczą regularną wojnę z kłusującymi japońskimi trawlerami. I w tym momencie do akcji włączają się Kraby
Reszta atrakcji pozostała taka sama, jak w "Nocy", Kraby atakują najpierw na morzu (kończą rybną wojnę mordując wszystkich w niej uczestniczących rybaków) a potem na lądzie. Wezwane wojsko jest, jak zawsze, całkowicie bezradne, Kraby bowiem są Niezniszczalne (do czasu, jak się okaże). Potrafią nawet zatopić niszczyciel, który został wysłany przez władze Australii (w jaki sposób tego dokonały, niestety Smith nie napisał, a szkoda).
Przybyły, bo walczyć z krabami, znany z części pierwszej, prof. Davenport ponownie rusza na poszukiwanie kryjówki krabów helikopterem szukając Krabiej Wyspy.
Po jej szczęśliwym znalezieniu grupa badawcza zostaje wprawdzie uwięziona (kraby niszczą helikopter) ale udaje jej się zniszczyć siedlisko Krabów podpalając porastający wyspę las mangrowy (Smith zapomniał najwyraźniej, że jego kraby były odporne również na ogień, ale nie czepiajmy się szczegółów).
Na ekstra plus zalicza się dodany do powieści prostacki, ale zgrabny wątek kryminalny, w którym, w tle walki z potworami, toczy się na wyspie rozgrywka o walizkę pełną pieniędzy, o którą rywalizują, miejscowy Krokodyl Dundee, zbiegły gangster, nimfomanka (jej postać zabezpiecza konieczną dla pulpy dawkę seksu) i bufon-myśliwy.


Ponownie, jak w części pierwszej cyklu, nastrój powieści oscyluje pomiędzy "Szczękami" a japońskimi filmami o Godzilli - grozy praktycznie nie ma wcale, sporo za to akcji i przygody. Oczywiście to wciąż Bardzo Zła Literatura, ale jednocześnie wciąż jest to Nienudząca, Rozbawiająca Literatura. Wszystko to, co było dobre w części pierwszej - 6/10 plus punkt za subplot sensacyjny - w sumie 7/10.





niedziela, 25 czerwca 2017

Hanns Heinz Ewers Alrauna 8/10



Pozycja bardzo długo w Polsce niedostępna - nie dość, że Ewers wplątał się w niemiecki nazizm, to jeszcze rzeczona "Alrauna" była podobno ulubioną książką Adolfa Hitlera...Na  szczęście lata mijają, rany się leczą, aż w końcu Wydawnictwo Agharta wydało "Alraunę.

W Niemczech istnieje legenda o Alraunie. Alrauna to korzeń mandragory - niegdyś wierzono, że rósł on pod szubienicami, gdzie nasienie konających na sznurze przestępców łączyło się z Matką Ziemią, by powstała mandragora. Ta, wykopana nocą, przynosiła posiadaczowi na początku ogromne szczęście i powodzenie w życiu, na koniec jednak ściągała na niego zgubę.
Zainspirowany tą legendą przez swego siostrzeńca tajny radca  ten Brinken postanawia stworzyć realny odpowiednik Alrauny. Drogą do tego ma być zapłodnienie in vitro   - pobiera on próbkę nasienia seryjnego mordery seksualnego w chwilę przed kjego straceniem i zapładnia nim porwaną przez siebie prostytutkę. Ta wprawdzie umiera w połogu, ale dziecko przychodzi na świat zdrowe. Dalej wychowywane będzie jako córka radcy. Na imię otrzymuje, oczywiście, Alraune.
Alraune od swych narodzin przynosi ojcu niesłychane szczęście w interesach. Powodzeniem kończą się najbardziej ryzykowne operacje finansowe, wszelkie szwindle, przestępstwa. Wokół dziecka jednak, w klimacie przypominającym trochę filmową serię "Omen" rośnie atmosfera zła. Zaczyna się już w szkołach, w których Alraune spędza dzieciństwo.
Potęga niepojętego, nadprzyrodzonego zła narasta po powrocie Alraune do domu. Dziewczyna jest absolutnym uosobieniem femme fatale - wszyscy kochają się w niej do szaleństwa, wszystkich spotyka upadek i tragiczny koniec. Jej szofer ginie w wypadku samochodowym przez nią sprowokowanym, znajomy prawnik zabija w, jej intrygami wywołanym, pojedynku, swego najlepszego przyjaciela. Wyciągnięty przez nią na mróz umiera z przeziębienia towarzysz dzieciństwa. W końcu całkowita ruina i upadek dotykają również pożadającego jej coraz siloniej przybranego ojca.
W tym momencie do posiadłości Alraune przybywa siostrzeniec - między nim a Alraune wybucha płomienna, destrucyjna dla obojga miłość, Klątwa Alrauny krąży nad domem ten Brinkenów, prowadząc do tragicznego finału.

"Alrauna" to powieść niezwykła - to literatura z najwyższej półki, z reguły nie szufladkowana nawet jako powieść grozy. Porywa swym mrocznym przesłaniem, zmusza do myślenia nad źródłem zła tkwiącego w człowieku, pozostanie na pewno na długie miesiące, a może i lata, w pamięci.
Na pewno jest to pozycja wymagająca od czytelnika - pisana była sto lat temu, bardzo ciężką frazą, przekładana na polski długo przed wojną, również w zupełnie niedzisiejszym stylu. Przez karty powieści zatem raczej się mozolnie brnie, niż pomyka. Na dokładkę (tu upomnienie!) Agharta karygodnie zaniedbała korektę. Nie jestem szczególarzem, ale ilość literówek, i to nie błahych, a rzeczywiśice utrudniających lekturę, jest porażająca.
Nadto Ewers balansuje stylem pisarskim - pierwsza część - narodziny Alrauny, to w zasadzie cięta satyra na niemieckie mieszczaństwo, humoreska pełna kpiny i złosliwości. Druga część - najlepsza, to Alrauna w swym złowrogim działaniu, najbliższa jest literaturze grozy (przypomina też nieco założeniem rewelacyjne opowiadanie Ewersa pt "Dama Tyfusowa"). Trzecia część z kolei - Fatalne Zauroczenie, przypomina momentami egzaltowaną prozę poetycką.

Cały jednak mozół włoziny w lekturę ma sens - "Alrauna" to wspaniała przygoda literacka, warta zdecydowanie poznania. Dla odważnych, nie stroniących od mocnych wyzwań, (tak fabularnych jak i formalnych) czytelników

Noc Krabów

W mojej krucjacie mającej na celu poznanie pulpowego horroru wydawanego w Polsce na początku lat 90tych nadeszła szczególna pora - czas na "Noc Krabów", chyba najbardziej znaną powieść Guya N. Smitha.

Początek to zgrabny rip-off "Szczęk", młoda para pływa w morzu u wybrzeża Walijskiego. Nagle, rach-ciach, i coś ich pożera.
W ślad za młodymi przyjeżdża do morskiego kurortu wuj zagninionej dziewczyny. Już po południu  pierwszego dnia na plaży odnajduje dziwaczne ślady Gigantycznych Krabów, a wieczorem zapoznaje uroczą rozwódkę, z którą natychmiast nawiązuje płomienny romans (wątek w celu zabezpieczenia odpowiednich dla pulpy dawek seksu).
Dalej jest typowo, na początku władze nie wierzą w Kraby, potem jednak rozpoczynają się regularne ataki potworów na wybrzeże. Są one niezniszczalne, a na dodatek świetnie zorganizowane  i kierowane przez straszliwego Króla Krabów.
W tym momencie opowieść przekształca się z animal horroru w literacki odpowiednik japońskich kaiju movies - filmów o potworach. Wojsko bezskutecznie walczy, strzela i ginie (kraby są - niczym rok wcześniejsza Błotna Bestia z innego horroru Smitha niezniszczalne), kraby maszerują, mordują i wrzucają sprzęt wojskowy do morza.
Uczony nurkując w morzu odnajduje jaskinię Krabów. Wprawdzie jej wysadzenie nic nie daje, Kraby bowiem odnajdują drugie wyjście, ale kolejny pomysł naukowca - opylenie ich trucizną, okazuje się skuteczne (prawdopodobnie - Smith znowu nie kończy książki, urywając opowieść ni stąd, ni zowąd, zatem skuteczności rozwiązania trzeba się domyślać).
Strucie Krabów nie zapobieże powstaniu kolejnych 6 (!) części o ich "przygodach".

Jak podsumować tak legendarną pozycję ? Guy Smith w swym poradniku "Writing Horror Fiction" stawia tezę, że każda kolejna książka pisarza powinna być coraz lepsza - z uwagi na wzrastające umiejętności warsztatowe, doświadczenie i tzw. "rozpisanie".
Cóż - "Noc Krabów" to jedna z najwcześniejszych pozycji w bogatym dorobku Smitha. Czytając ją nie sposób, przy najlepszej woli, nie krzywić się na prostactwo jej stylu, na ubóstwo fabuły, na drętwe dialogi i żałośnie niedopracowane postaci. Pomimo faktu, że dobrym pisarzem Guy nigdy nie został (i nie miał takiego zamiaru), wypada potwierdzić wygłoszoną przez niego tezę - jego styl, wraz z kolejnymi pozycjami, ulegnie zdecydowanej poprawie.

Poznać wypada, bo jest "Noc Krabów" pewnego rodzaju "klasykiem", ale tak naprawdę to srodze przeciętnym, nawet niewystarczająco zabawnym - 6/10

czwartek, 22 czerwca 2017

Kapitan Żbik Czarna Nefretete 9/10

Anna Kłodzińska - pierwsza dama kryminału MO napisał dla Kapitana Żbika dwa scenariusze - "Kryształowe Okruchy" i "Czarne Nefretete". Oba zaliczam do najlepszych w całym cyklu - dorosłe, godne "prawdziwej" powieści sensacyjnej historie, ciekawe śledztwa, mieszające się ślady i tropy. Na dodatek "Nefretete" narysował, jak zwykle bardzo dobrze, Grzegorz Rosiński.


Przy torach znalezione zostaje ciało kolekcjonera sztuki - ślady na miejscu położenia ciała oraz charakter obrażeń wskazują na zabójstwo. Na dodatek w jego domu okazuje się, że z kolekcji zaginęła cenna figurka Czarnej Nefretete.
Początkowo podejrzenia MO skierowane są przeciw rodzinie zmarłego - bratanicy wraz z mężem, ale śledztwo nie potwierdza ich udziału. Skuteczna okazuje się milicyjna rutyna - paromiesięczna obserwacja sklepów z dziełami sztuki przynosi efekt  - znany handlarz Jaszun oferuje w jednym ze sklepów cenną egipską figurkę.
Na spotkanie umawia się milicyjny wywiadowca - Jaszun okazuje się wprawdzie tylko pośrednikiem w sprzedaży, a tajemniczy zbywca zrywa w ostatnie chwili transakcje, wywiadowcy udaje się jednak sfotografować statuetkę. To właśnie zaginiona Czarna Nefretete !
Podsłuchana rozmowa telefoniczna wskazuje, że właściciel figurki zamierza przerzucić ją do Wiednia. Teraz już tylko zbadać wszystkie wnioski paszportowe (w PRL paszporty były na stałe w MO, otrzymywano je tylko na czas wyjazdu), by zawęzić grupę podejrzanych. jest wśród nich posiadający kryminalną przeszłość niejaki Rozen. Z instynktem godnym żbika kapitan Żbik kieruje swe podejrzenia właśnie na Rozena.
W Wiedniu Rozen omawia sprzedaż figurki  z antykwariuszem, po czym wraca do Polski, gdzie w Zakopanem spotyka się ze swym wspólnikiem. Śledzi już ich służba wywiadowcza MO. Dalej jest z górki - Żbik w Wiedniu potwierdza tożsamość Rozena i chęć sprzedaży statuetki, w Polsce zaś, w samochodzie należącym do Rozena  znalezione zostają okulary zabitego kolekcjonera.
Jeszcze końcowy twist z miejscem ukrycia oryginalnej figurki (kolekcjoner przechytrzył swych morderców wręczając im kopię) i już koniec.


To chyba najbogatsza fabularnie opowieść w całym cyklu. Przy odrobinie temperamentu mogłaby się ona rozrosnąć na 3, 4 zeszyty. Widocznie jednak autorka nie była zainteresowana medium komiksowym, a Rosiński bardzo sprawnie ale szybko zmierzając do celu, całą historię wyrysował.
Świetny zeszyt - jeden z topowych w serii

środa, 21 czerwca 2017

Kapitan Żbik Złoty Mauritius 6/10

Najważniejsze, co można powiedzieć o "Złotym Mauritiusie" to fakt, że zeszytem tym debiutował kolejny wielki polskiego komiksu  - Bogusław Polch. Debiutował, warto dodać, całkiem udanie. Niestety, warstwa fabularna, za którą odpowiadał Władysław Krupka, nie do końca dorównała nowemu rysownikowi.
Zaczyna się wszystko jednak całkiem dobrze. Na zlecenie zagranicznego kolekcjonera polska, świetnie zorganizowana grupa przestępcza dokonuje rabunku bardzo cennego znaczka pocztowego - tytułowego "Złotego Mauritiusa". Napad zaplanowany jest bardzo efektownie - na drodze konwoju wiozącego znaczek gangsterzy pozorują...plan filmowy, gdzie kręcony jest film okupacyjny. Efekt komiksowy rewelacyjny, bandyci występują w mundurach Wehrmachtu.
Konwojenci zostają albo uśpieni, albo obezwładnieni, i...w tym momencie cała duża grupa przestępcza przestaje istnieć ! Autor scenariusza dokonuje drastycznej wolty fabularnej i teraz uwagę swą koncentruje wyłącznie na uciekającym wspólnie wraz z jednym z bandytów szefie. Szef, bez specjalnego dania racji, postanawia zabić wspólnika i porzuca jego ciało przy drodze. Jest jednak do tego stopnia nieudolny, że tylko ciężko rani i ogłusza swego kompana. Ten w szpitalu odzyskuje przytomność i wydaje  wszystko, w tym miejsce, a którym znaczek ma być przekazany zleceniodawcy. Jest to chatka położona na wyspie pobliskiego jeziora
Kapitan Żbik najpierw popisuje się umiejętnościami pływackimi i płynąc wpław przez jezioro dopada szefa bandy, następnie zaś, udając tegoż szefa dostaje się na spotkanie - podczas którego efektownym prawym sierpowym obezwładnia niegodnego cudzoziemca.
Scenariusz ewidentnie niedorobiony, kreska Polcha w fazie nauki (do wspaniałego poziomu Funky Kovala jeszcze brakuje), ale już żwawa i doskonale opowiadająca fabułę. Dla niej głównie warto dziś poznać "Mauritiusa".

Kapitan Żbik Studnia 7/10

Dokończenie historii rozpoczętej zeszytem "Czarny Parasol".
Akcja rozwija się dwutorowo, z jednej strony obserwujemy działania bandy, ukrycie łupu w studni w starej cegielni, narastające konflikty i wzajemną podejrzliwość gangsterów, z drugiej nabierające tempa śledztwo milicyjne, prowadzone przez kapitana Żbika.
Bardzo ważny okazuje się zabezpieczony w pierwszym zeszycie strzępek materiału z walizki,  w której szef bandytów wynosił łup. Kiedy na MO pojawia się świadek, starsza pani, która widziała mężczyznę z taką walizką w pobliżu miejsca przestępstwa, pętla wokół sprawców zaczyna się zacieśniać.
Gdy laboratorium milicyjne identyfikuje zapach piwa obecny przy znalezionym skrawku, sytuacja się w zasadzie wyjaśnia. Do baru, w którym pracuje szefujący gangowi Pan Janek trafiają wywiadowcy MO i sam kapitan Żbik. Śledzą oni barmana, gdy po pracy udaje się on do starej cegielni. I dobrze, w cegielni dochodzi bowiem do rozłamu w ramach grupy, w efekcie którego Pan Janek ląduje w studni ż rozbitą głową, a walizka z łupem w ręku drugiego bandyty. MO wkracza, aresztuje przestępców i odzyskuje skradzione pieniądze.
Zeszyt bardzo solidny, dobrze napisany i przyzwoicie narysowany. Mocna pozycja cyklu.

Kapitan Żbik Czarny Parasol 8/10

Podwójny debiut w Żbiku - płk. MO Zbigniewa Gabińskiego jako scenarzysty i Andrzeja Kamińskiego jako rysownika.


Fabularnie dylogia Czarny Parasol/Studnia to wariacja na temat historii  hold upu opowiedzianej już w Żbiku pt. "Kocie Oko". Tym razem zamiast "miasta powiatowego" jest Łódź a zamiast banku - Centrala Sprzętu Medycznego. Reszta w zasadzie się powtarza.
W barze piwnym barman - Pan Janek, namawia parę swych klientów, drobnych żuli od kradzieży bazarowych, do skoku na dużą kasę - zamkniętą w sejfie Centrali Sprzętu Medycznego umiejscowionej w jednej z łódzkich kamienic. treść zeszytu stanowi szczegółowe opowiedzenie historii włamania, w stylu francuskich filmów sensacyjnych ("Rififi", "W Kręgu Zła"). Włamywacze drobiazgowo przygotowują włam, najpierw robią rekonesans. W dniu przestępstwa dostają się na strych ponad pomieszczeniem sejfowym, przebijają się do sejfu przez sufit, kradną pieniądze i, nie niepokojeni, opuszczają świtem miejsce przestępstwa. Podczas wyjścia jednak niosący łup Pan Janek zaczepia jedną z wypchanych waliz o krawędź muru - strzęp materiału pozostaje w szczelinie.


Scenariusz jest naprawdę porządny i bardzo dobrze prowadzony, prawie w całości poświęcony szczegółowemu pokazaniu skoku. Kapitan Żbik pojawia się dopiero w finale zeszytu, jego śledztwo opowiedziane zostanie w drugim zeszycie serii. Rysunek niestety słabszy, na poziomie Zbigniewa Sobali a daleko za duetem Rosiński/Polch, ale, ogólnie, bardzo udany numer.

Kapitan Żbik Strzał Przed Północą 5/10

Jeden ze słabszych Żbików - w którym ani scenariusz ani kreska rysownika nie zasługują na zbyt wysoką ocenę.


We wsi Wólka Mała mają miejsce tajemnicze zamachy - nieznany sprawca dwukrotnie strzela do rodziny jednego z rolników. Wprawdzie nikomu nic się nie stało, ofiarą strzelca pada jednak koń rolnika, a we wsi szerzy się niepokój. Miejscowe MO nie potrafi samo rozwiązać zagadki, do Wólki Małej przybywa zatem incognito kapitan Żbik, który, jako "Pan Janek" najmuje się do prac rolnych przy żniwach.
Podczas żniw ma miejsce kolejny zamach - lekko rany zostaje młody mąż córki rolnika. Żbik rusza w pogoń za sprawcą i błyskawicznie do dopędza. Okazuje się, że strzelał chłopak nieszczęśliwie zakochany w córce rolnika. Kapitan wylewnie żegnany przez miejscowych wznoszących krzyki na cześć MO wyjeżdża.
Scenariusz naprawdę lichy, napięcia niewiele, śledztwo MO w zasadzie nieistniejące a rozwiązanie zagadki pocieszne - wszystko na dodatek srodze przeciętnie wyrysowane przez Zbigniewa Sobalę.
O ile rysowników zaraz seria będzie mieć o klasę lepszych (Polch i Wróblewski), o tyle zniżkowa tendencja scenariuszy Krupki kładzie się trochę cieniem na późniejszych Żbikach

Guy N. Smith Wyspa 8/10

Guy N. Smith, uchodzi, nie bezzasadnie, za twórcę niskolotnej pulpy grozowej. Tanie pomysły, prostacki styl pisania, banalne fabuły, do tego ordynarny seks i  fruwające naokoło flaki, Ale, "Wyspa" udowadnia, że, jak mu się chce, to potrafi wymyślić naprawdę wciągającą i niesamowitą historię. Gdyby jeszcze mu się chciało napisać książkę do końca (zamiast przerywać niewiele po połowie) byłoby wręcz wspaniale. Nawet jednak to, co ostatecznie ujrzało światło dzienne, zasługuje na docenienie i, rzadką u tego Autora, pochwałę.
"Wyspa" dzieje się na dwu planach czasowych, wzajemnie się przeplatających i, gdzie toczą się  równolegle dwie zazębiające się historie. Już sam ten patent, całkiem starannie prowadzony, budzi uznanie.
Pierwsza opowieść, survival horror z satanicznym twistem, toczy się w XVIII wieku. Szkocki arystokrata, rozwścieczony brakiem męskiego potomka, wysyła swą żonę i cztery córki na bezludną i jałową wyspę Ulver, by tam, ku chwale Szatana (tak, arystokrata jest oczywiście praktykującym satanistą) zmarły z głodu. Kobietom udaje się podstępem zatrzymać na wyspie kulawego sługę, który, w miarę swych skromnych możliwości, łowiąc króliki i ptaki, oraz zbierając gnijące wodorosty, zapewnia przez jakiś czas grupie minimum wyżywienia. Najmłodsza z córek, po części pod wpływem swego paskudnego charakteru, po części zaś na skutek podszeptów demonicznej istoty, którą, wydaje jej się, spotkała w jednej z jaskiń wyspy, namawia sługę do spisku - zagłodzenia pozostałych kobiet i triumfalnego powrotu do ojca.
Bez względu na spiski śmierć wkracza na wyspę, jedna z sióstr ginie, druga umiera w chorobie, wraz z nadchodzącą zimą kończy się zaś żywym jakiekolwiek jedzenie...złowrogi umysł najmłodszej córki znajduje makabryczne wyjście z sytuacji.
Druga historia to z kolei tzw. paranormal horror - na wyspę przybywa załamany tragiczną śmiercią żony Frank Ingram. Zamierza w ciszy i spokoju poukładać swe życie po tragedii. Pewnej nocy jednak, po burzy, bo jego domku trafia pięć kobiet, jedna starsza i cztery nastolatki. Jak mówią, ich łódź rozbiła się podczas burzy, chcą zatem u Franka doczekać przybycia transportowego promu.
Nie trzeba Sherlocka Holmesa ani żadnych spojlerów, by domyślić się, że samotnego mężczyznę nawiedziły duchy kobiet uwięzionych na wyspie dwa stulecia temu.
Napięcie pomiędzy gospodarzem a przybyłymi rośnie z godziny na godzinę, a jednocześnie zaczynają się powtarzać makabryczne zdarzenia z odległej przeszłości. Wszystko zmierza do, nawet jeśli przewidywalnego, to odpowiednio przerażającego finału.
Bardzo dobra powieść, świetnie wywołująca nastrój narastającej grozy. Jest ona ozdobiona i efektownymi jump scenes i odpowiednią dawką pulpowej ohydy (pojawia się, niczym w "Kulcie Kanibali" tegoż Smitha pieczone ludzkie mięso, również odrażająca scena ofiarowania ludzkiego płodu Szatanowi - to jako swego rodzaju hommage dla włoskiego horroru "Anthropophagus"), ale zasadnicza jej treść jest, jak na Smitha oczywiście, całkiem "elegancka" i  wyważona. Anglicy mają dwa dobre słowa, służące na opisanie nastroju książki - "creepy" i "eerie". Zimne, szare niebo, płowiejące wrzosowiska, zgniłe bagno, do tego bądź wiejący wicher bądź szalejące burze.... Groza rodzi się głównie poprzez narastające pomiędzy mieszkańcami (więźniami) wyspy napięcie, ale potęgowana jest przez dodatek nadprzyrodzonych, mrocznych sił (niewykluczone jednak, że są one jedynie projekcją zła tkwiącego w umyśle).
Wadą "Wyspy" jest ewidentne przerwanie opowieści w połowie, no 2/3 historii. Aż się chce zawołać - "Guy, why ?" (się mi zrymowało, jakby ktoś nie zauważył). Książka ma swój własny rytm, wyznaczany przez kolejne śmierci na wyspie - i oto nagle, na, że tak napisze, dwa trupy przed końcem, Smith skręca i wali na skróty do pospiesznego finału. Jasne, jakoś to narracyjnie splótł i uzasadnił (do finału potrzebne są dwie silne kobiety), ale jasne jest też dla mnie, że pierwotnie plan miał inny i finał miał w innym, niż obecny, kierunku podążyć. No ale pulpa jest pulpą a termin wydania rzeczą przeświętą (pisał o tym Smith w swym poradniku "Writing Horror Fiction") więc choćby na przełaj w pieczarki, ale książkę trzeba skończyć.
Mimo tej wady całość czyta się świetnie, i frajda dla miłośnika grozy zapewniona. Zasłużone 6/10, plus 1 za generalnie dobry, świeży pomysł i plus 1 za samego Guya (bycie "fanem" zobowiązuje) - w sumie 8/10. Dobra rzecz. 

piątek, 16 czerwca 2017

Karol Bunsch Odnowiciel 6/10

Cykl powieści piastowskich Bunscha jest, generalnie, znakomity. W miarę przyzwoicie trzyma się on faktów, prezentując jednocześnie interesujące, dobrze napisane historie. Niemniej cykl nie jest równy - obok powieści wspaniałych, porywających zarówno żywą fabułą jak i rozmachem narracyjnym, są powieści mniejsze i skromniej napisane.
"Odnowiciel" jest takim właśnie "ubogim krewnym". Nijak go porównywać do "Dzikowego Skarbu" czy trylogii "Wawelskie Wzgórze". To mająca niewiele ponad 150 stron miniaturka, skoncentrowana na jak najszybszym podaniu czytelnikowi głównych faktów i nieco "podprowadzająca" kolejny tom cyklu - majestatycznego, dwutomowego "Imiennika".
Po śmierci Bolka Zapomnianego państwo Polańskie popada w ruinę. Z jednej strony reakcja pogańska , z drugiej zaś najazd czeski Brzetysława pozostawiają kraj zniszczony, spalony i pogrążony w głębokiej anarchii. Tylko czekać, jak bezbronne terytorium Czesi zagarną na stałe. W tym jednak momencie cesarz niemiecki, chcąc zapobiec powstaniu potężnego państwa słowiańskiego na wschodzie, wspiera swym wojskiem przebywającego u niego po wygnaniu z Polski księcia Kazimierza. Ten, na wezwanie rodu Awdańców (a jakże, jego główni, w poprzednich tomach, wrogowie, teraz stają się najbliższymi poplecznikami - trochę za bardzo się Bunsch na tych Awdańców uparł) wraca do zniszczonego kraju. Będąc lennym sojusznikiem cesarstwa Niemieckiego, które z kolei zbrojnym najazdem złamało potęgę Czech i Brzetysława, poślubia siostrę kijowskiego Jarosława - Dobronegę. Dzięki temu państwo Polańskie jest, od wielu lat po raz pierwszy, całkowicie zabezpieczone przed najazdem sąsiadów.
Jedynym problemem do rozwiązania pozostaje Mazowsze, które pod władaniem Mojsława oderwało się od państwa Polan. Mojsław odmawia przysięgi Kazimierzowi, zatem konieczne jest złamanie jego oporu. Dwa najazdy sił Polańskich i sprzymierzonych z nimi wojsk ruskich pokonują opór - Mojsław ginie w bitwie a Mazowsze ponownie zostaje połączone z Polską.
Bunsch bardzo pędzi przez powieść, prawie nie rozwija wątków fabularnych - w ostateczności całość przypomina zbeletryzowany fragment "Polski Piastów". Nieźle się to czyta, ale widać wyraźnie pośpiech Autora - czasami niestaranną redakcję tekstu. Mnożą się powtórzenia bon motów - co kilka stron można przeczytać, że "jeden sieje, a drugi będzie zbierał", czy też "najpierw należy postawić ściany, a potem dach".
"Odnowiciel" domknięcie mini-trylogii - Bracia/Bezkrólewie/Odnowiciel, która, późno pisana (lata 76-84) literacko ustępuje innym pozycjom cyklu, a jej głównym zadaniem jest połączenie pierwszej, wielkiej trylogii (Dzikowy Skarb/Ojciec I Syn/Rok Tysięczny) z równie wielkim "Imiennikiem.
Mimo wszystko 6/10

środa, 14 czerwca 2017

Harry Adam Knight - Fungus 8/10

Harry Adam Knight - Fungus

Na poły horror z podgrupy "biohazard", na poły postapo.

Eksperyment genetyczny, mający na celu nieposkromiony wzrost grzybów (tak, chodzi o zasoby żywnosciowe ludzkości) wymyka się spod kontroli. Kierująca projektem badawczym rozsiewa po Londynie zarazę - w błyskawicznym tempie giną wszyscy mający z nią kontakt ludzie, rozerwani lub pochłonięci przez nagle gigantycznie powiększone grzyby w ich organiźmie.
Niedługo cały Londyn jest zaatakowany - ofiary infekcji liczone są w milionach, ci, którzy przeżyli, są śmiertelnie zarażeni i zmutowani przez wciąż rozrastające się, pochłaniające wszystko, w tym budynki i ulice, grzyby. Apokalipsa rozszerza się na całą Anglię - Wielkie Brytanii grozi atomowe bombardowanie przerażonych Franzuzów i Amerykanów.
Trójka wybrańców - były mąż kierującej projektem, specjalistka mikologii i mający byc niejako ich ochroną zawodowy żołnierz, zostaje wysłana na straceńczą misję - dotrzeć do Londynu i odnaleźć dokumentację projektu - być może powoli ona opracowac metodę powstrzymania katastrofy.
Bohaterowie wśród walk z mutantami  i grzybami docierają do Londynu by tam ze zgrozą dowiedzieć się o powstaniu przerażąjącego kultu Wielkiego Grzyba, na czele którego stoi obłąkana, odpowiadzalna za wybuch epidemii, szefowa projektu.

Pierwsza część "Fungusa" - "Rozsiewanie" jest po prostu genialna. Znakomicie opisane miniaturki  grozy, gdzie kolejne ofiary infekcji giną w najohydsniejszy sposób, są efektownie połączone osobą nieświadomie roznoszącej zarazę pani doktor.
Później, akcja nabiera charakteru postapokalityptycznego, sensacyjnegi sci-fi. Groza ustępuje miejsca żywej, coć sandardowo prowadzonej fabule, natomiast czynnik obrzydliwości wciąż trzymywany jest ma maksimum.
W zakończeniu znowu powraca horror - autor ma dla czytelników kilka naprawdę mocnych jump scenes i pare efektownych twistów fabularnych.

"Fungus" to swoiste Arcydzieło grossu i horrosu - jedzenie (jakby ktoś nieopatrznie konsumował przy lekturze) dosłownie staje w gardle. W sumie furda fabuła, książka ma za zadanie wgnieść w glebę czytelnika największym stężeniem ohydy i czyni to nad wyraz skutecznie. Makabryczne i skrajnie odrażające opisy rozpadających się ciał ofiar pozostaną w pamięci na długie miesiące i lata.
Naprawdę - coś niezwykłego. Za samą akcję byłoby "tylko" 6/10, ale za genialną w swej ohydzie warstwę opisową podnosze ocenę do mocnego 8/10. Harry Adam Knight naprawdę WYMIATA.

piątek, 9 czerwca 2017

Hanns Heinz Ewers - Dama Tyfusowa 7/10

Hanns Heinz Ewers  -  "Dama Tyfusowa"


Klasyk literatury weird fiction, po wojnie długie lata okryty zapomnieniem z uwagi na swe zaangażowanie w ruch nazistowski. "Dama Tyfusowa" jest pierwszym powojennym wyborem jego utworów w języku polskim.
"Wizytówką" Ewersa jest obłędnie dobre opowiadanie "Pająk", wcześniej zamieszczone w antologii grozy "Czarny Pająk". Dla tych jednakże, dla których właśnie niesamowitość "Pająka' stanowiła magnes przyciągający do pisarza, zbiór "Dama Tyfusowa" będzie raczej zawodem.
Żeby było jasne - Ewers to świetna literatura, doskonałe pióro, mocne literackie momenty - ale, przynajmniej w "Damie Tyfusowej" zdedyowanie za mało jest...horroru i grozy. Jest u Ewersa mnóstwo przemocy i fascynacji cierpieniem i brzydotą, sceny gore są, jak na czas powstania opowiadań, momentami szokujące. Jest u Ewersa mnóstwo kontekstu seksualnego, i to w mocno ekstremalnych odmianach - a to kazirodztwo, a to pedofilia czy  - zawsze na czasie - jawny sadyzm, Tylko nadprzyrodzonego dreszczu mało. Za klasę literacką punkty w górę, za brak grozy, obniżenie notowań - w sumie 7/10.


Słów parę o poszczególnych opowiadaniach :
1. "Sukkub" - intrygująca literacko opowieść i niespełnionym, latami tłumionym  kazirodczym pożądaniu brata i siostry, którego efektem jest zajście w ciążę siostry bez fizycznego kontaktu z bratem,  na odległość oceanu. Intrygujący, mroczny trop demonicznej obecności sukkuba/inkuba, pośredniczącego w kontakcie pomiędzy rodzeństwem Ewers nieznośnie jednak zagaduje ględzeniem o dzieworództwie, - 7/10
2. "Salsa De Tomatoes", "Kraina Snów" i "Stracenie Damiensa" -trzy prawie identyczne co do pomysłu opowiadania, ukazujące żądzę i zachwyt budzone widokiem cierpienia, bólu czy brzydoty. Nieźle to wyszło w naturalistycznym do granic pulpowego gore opisie hiszpańskiego pojedynku na noże ("Salsa" 7/10), kiepsko w miniaturce na temat dziecięcej fasacynacji brzydotą i chorobą ("Kraina" - 3/10), a bardzo dobrze w pasjonującej historii seksualnego upodobania opisach makabrycznych tortur ("Stracenie Damiensa" -
8/10) ,
3. "Mamaloi" - pierwszy "horror" (choć zbyt mało wątków niesamowitych !), opowiadający historię związku starszego białego plantatora z młodą kapłanką voodoo, jego ingerencję w zwyczaje kultystów i ich późniejszą zemstę - 7/10
4. "Oblubienica Tophara" to słabsza nowela, o wypychaczu zwierząt i mumii egipskiej księżniczki, dziwnym trafem podobnej do zaginionej sympatii narratora - 5/10
5. "Martwy Żyd" -robi szczególne, dość specyficzne wrażenie. Narracyjnie to przeciętna humoreska grozy, o studenckim pojedynku, i dogadującym znajomym złośliwie po śmierci, padłym w tymże pojedynku Żydem. Wprawdzie wizja powozu mknącego w burzy, z zamkniętymi w nim pijanymi i przerażonymi studentami jest rzeczywiście sugestywna, ale najbardziej w pamięć zapada ewersowski, pełny autentycznego obrzydzenia i fizycznej odrazy opis żydowskiego studenta. Prawie czuć w powietrzu klimat, na którym do władzy dojdzie za chwilę Adolf Hitler,  6/10
6. "Moja Matka Czarownica" - to bardzo dobre opowiadanie okultystyczne, w klimacie przypominające trochę a to współczesny wiccanizm, a to teksty Romana Kostrzewskiego a to wreszcie "Suspirię" Dario Argento. Narrator z narastającym przerażeniem odkrywa, że jego ukochana mama jest w rzeczywistości czarownicą - taką klasyczną do bólu, z miotłą, truciznami, ropuchami i adoracją Kozła. Mimo, że Ewers nie do końca wykorzystuje tkwiący w opowiadaniu potencjał grozy (mogłoby mu wyjść coś w stylu  "Panów Salem" Zombiego), rezultat i tak jest znakomity - 8/10
7. "Kasetka Z Żetonami" to z kolei przeciętna opowieść o zemście zdradzonego męża na niewiernej żonie i jej kochanku, zapadająca w pamięć tylko dalekowschodnim otoczeniem i,wyraźnie fascynującym Ewersa, okrucieństwem fizycznym tejże zemsty. 5/10
8. "Dama Tyfusowa" - tytułowe opowiadanie jest szczególne - zupełnie pozbawione grozy, praktycznie fabuły, fascynuje opisem duchowej zarazy, rozsiewanej przez piękną, utalentowaną damę, której powieści, obrazy, stroje i ekstrawagancki styl życia, sprowadzają na całe jej otoczenie najgorsze nieszczęścia. Opowiadanie jest absolutnie niezwykłe, z uwagi na proroczo przewidywany przez Ewersa kierunek rozwoju światowej kultury (której swoistą ikoną swego czasu jest tytułowa dama). Alkohol, narkotyki, otwarta miłość homoseksualna, oszustwa finansowe, dekadencka sztuka, hazard, skandale towarzyskie - to wszystko wywoływane jest przez obecność i działalność damy. Zniszczone przez nią ofiary gromadzą się pewnego dnia, by wydać na nią wyrok...Mimo, że nie groza, to absolutne literackie arcydzieło - dla samej "Damy" warto sięgnąć po Ewersa - 10/10.
9. No i na koniec -  "Pająk" - jedno z najbardziej fascynujących opowiadań grozy wszechczasów, inspiracja dla lovecraftowskiego "Ducha Ciemności /Nawiedziciela Mroku". Naprawdę niesamowita opowieść - w pewnym pokoju hotelowym, tydzień po tygodniu, dokładnie o tej samej porze dnia, popełniają samobójstwo trzej kolejni goście. Kolejny lokator, zdeterminowany, by wyjaśnić zagadkę, prowadzi dziennik swego zamieszkania. Wkrótce zaczyna obserwować tajemniczą nieznajomą z okna naprzeciwko.... 11/10 (PS. Przy czym trzeba jednak zauważyć że "Pająk", tak bardzo creepy, tak bardzo różny od pozostałych opowiadań Ewersa, jest to parafraza historii pierwotnie napisanej przez francuskiego autora Chatriana a później powtórzonej przez czeskiego pisarza Jiri Kolara).

wtorek, 6 czerwca 2017

Kapitan Żbik Kocie Oko 9/10

"Kocie Oko" to zeszyt trochę niknący w cieniu poprzedzającej go, legendarnej sagi "bułgarskiej", na dodatek narysowany, jak zwykle bardzo przeciętnie, przez Zbigniewa Sobalę. Jest to niesprawiedliwe - bowiem scenariusz do tego Żbika (oparty zresztą o wydarzenia autentyczne) jest jednym z najlepszych w całym cyklu.
W niewielkim mieście powiatowym ma miejsce dobrze zorganizowany napad na bank. Przestępcy, unikając włączenia alarmu, terroryzują nocnego strażnika, przez podłogę przebijają się do skarbca, rozwiercają sejf i kradną 12 milionów złotych. Kapitan Żbik, wraz z porucznik Olą, podejmuje śledztwo.
Dzięki śladom lakieru, jaki pozostawił na przydrożnej latarni uciekający samochód przestępców - Ola trafia do meliny, gdzie bandyci ukryli zrabowany łup.
W międzyczasie szef gangu, morduje swego wspólnika - skarbnika z banku, pozorując wypadek samochodowy. Na miejscu zdarzenia gubi jednak czapkę. Znajdując na niej napisany pseudonim szefa - Kocie Oko, Żbik rozwiązuje zagadkę.
Bardzo dynamiczne tempo - skupienie na drobiazgowym opisie samego hold-upu (jak w słynnych francuskich  filmach gangsterskich  -Rififi czy też W Kręgu Zła), mocne, drapieżne postaci przestępców przyczyniają jeszcze komiksowi wigoru. Nawet Sobala, mimo że do klasy Rosińskiego, Polcha czy Wróblewskiego mu daleko, wspiął się w "Kocim Oku" na swe wyżyny.

Kapitan Żbik - Błękitna Serpentyna 7/10

Powrót Żbika do kraju po zagranicznych wojażach nie oznaczał znaczącego spadku atrakcyjności fabularnej opowiadanej historii. Szef organizacji usiłuje zbiec z Polski, kapitan zaś rusza jego tropem, Żbik, jak w poprzednich częściach, krąży po nocnych lokalach, rozpracowując pomysłowe pomysły przestępców na komunikację ( a to kodowane serpentyny, ciskane przez skąpo odziane tancerki a to stepowane Morsem przez występujących tancerzy przekazy).
Śledząc gangstera, który przejął komunikat, Żbik i jego asystentki (w tym zeszycie są aż trzy !) trafiają na wybrzeże (a jak) i bez większych kłopotów aresztują szefa.
Aż szkoda, że seria już się skończyła - będzie jeszcze sporo dobrych Żbików - niektóre sporo lepsze fabularnie, ale takiego rozmachu fabularnego, oddechu wielkiego świata, już się w serii nie uda przywołać. Szkoda, że za PRLu nie nakręcono zx tego filmu fabularnego - byłby hit.

czwartek, 1 czerwca 2017

Guy N. Smith Dzwon Śmierci 2 : Demony 7/10

Akcja drugiego Dzwonu Śmierci ma miejsce w 10 lat po tragicznych wydarzeniach opisanych w części pierwszej. Teren Turbury zostaje przeznaczony na powstanie sztucznego zbiornika wodnego - mieszkańcy wyprowadzają się a opustoszałą wioskę zalewa woda. Tuż przed zalaniem jednak grupa łazików ponownie zawiesza upiorny Dzwon Śmierci. Już jedno jego uderzenie powoduje śmierć całej trójki, a wraz z jego zawieszeniem do Turbury powraca stare zło. Tym razem zło jest zresztą znacznie bardziej "skondensowane" wystarczy jedno uderzenie dzwonu, na dodatek pod woda, by zaczęły się dziać najgorsze nieszczęścia i koszmary.


Podobnie jak w części pierwszej Smith, wykorzystując pomysł "zła płynącego z dzwonu" kreuje kilka miniaturek grozy, czasami w poetyce absurdalnej makabry (scena cmentarna), czasami slashera (znakomita historia rodziny Thomasów), czasami nawiedzonej opowieści o duchach (dobra scena z drwalem i nimfą).
Na szczególny plus zapisuję Smithowi umiejętne oddanie specyficznej atmosfery angielskiej prowincji. Turbury to miejscowość wprost z "Midsomer Murders", z małymi pubami, sklepami, z gruntu brytyjskimi postaciami.

Z gorszych rzeczy - Autor porzuca wszelkie pozory i kreuje powieść praktycznie bez wiodącej linii fabularnej, bez celu, do którego powinna historia zmierzać. Czy bohaterami mają być była nauczycielka i jej nowy kochanek ? Skądże, ich wątek jest porzucony w pół zdania. Mało - powieść praktycznie się NIE KOŃCZY. Naprawdę, narracja urywa się całkiem bez sensu - mam wrażenie, że termin oddania książki do druku nadszedł tak znienacka, że Smith nie zdołał ani jednego minirozdziałku klamrującego zgrbsza opowieść dopisać. W poznanej dzięki lekturze "Writing Horror Fiction" filozofii tworzenia Guya Smitha nie ma zaś niczego o tym, że powieść musi mieć koniec, sens, czy poprawną konstrukcję - za to jest kilkanaście razy powtórzone, że dotrzymanie terminu publikacji to rzecz święta. No to Guy dotrzymał i oddał powieść bez końca, jako gotową.
Dodatkowo w oczy rzucają się błędy redakcyjne, które powinien wyłapać tak sam Autor w procesie re-readingu, (a już na pewno redaktor w wydawnictwie), niektóre sceny przeczą sobie same w obrębie jednego akapitu ! (deszczowa bezchmurna noc, nie wierząca w duchy i bojąca się ich hipiska). Jest też parę błędów w czasowym continuity...
Najwyraźniej tak Autor jak i wydawca uznali, że pulp horror, nawet tak niechlujnie stworzony i tak będzie spełniał swe zadanie - i w przewrotny sposób napiszę, że mają rację.


W sumie frajda z czytania całkiem spora, wady powieści raczej zabawne, niż irytujące (choć brak końca autentycznie szokuje - aż sprawdzałem, czy mi jakieś kartki nie wyleciały z książki), nastrój dość niesamowity, parę efektownych jump scenes - 7/10 - pulp horror wciąż pociągający.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...