Akcja drugiego Dzwonu Śmierci ma miejsce w 10 lat po tragicznych wydarzeniach opisanych w części pierwszej. Teren Turbury zostaje przeznaczony na powstanie sztucznego zbiornika wodnego - mieszkańcy wyprowadzają się a opustoszałą wioskę zalewa woda. Tuż przed zalaniem jednak grupa łazików ponownie zawiesza upiorny Dzwon Śmierci. Już jedno jego uderzenie powoduje śmierć całej trójki, a wraz z jego zawieszeniem do Turbury powraca stare zło. Tym razem zło jest zresztą znacznie bardziej "skondensowane" wystarczy jedno uderzenie dzwonu, na dodatek pod woda, by zaczęły się dziać najgorsze nieszczęścia i koszmary.
Podobnie jak w części pierwszej Smith, wykorzystując pomysł "zła płynącego z dzwonu" kreuje kilka miniaturek grozy, czasami w poetyce absurdalnej makabry (scena cmentarna), czasami slashera (znakomita historia rodziny Thomasów), czasami nawiedzonej opowieści o duchach (dobra scena z drwalem i nimfą).
Na szczególny plus zapisuję Smithowi umiejętne oddanie specyficznej atmosfery angielskiej prowincji. Turbury to miejscowość wprost z "Midsomer Murders", z małymi pubami, sklepami, z gruntu brytyjskimi postaciami.
Z gorszych rzeczy - Autor porzuca wszelkie pozory i kreuje powieść praktycznie bez wiodącej linii fabularnej, bez celu, do którego powinna historia zmierzać. Czy bohaterami mają być była nauczycielka i jej nowy kochanek ? Skądże, ich wątek jest porzucony w pół zdania. Mało - powieść praktycznie się NIE KOŃCZY. Naprawdę, narracja urywa się całkiem bez sensu - mam wrażenie, że termin oddania książki do druku nadszedł tak znienacka, że Smith nie zdołał ani jednego minirozdziałku klamrującego zgrbsza opowieść dopisać. W poznanej dzięki lekturze "Writing Horror Fiction" filozofii tworzenia Guya Smitha nie ma zaś niczego o tym, że powieść musi mieć koniec, sens, czy poprawną konstrukcję - za to jest kilkanaście razy powtórzone, że dotrzymanie terminu publikacji to rzecz święta. No to Guy dotrzymał i oddał powieść bez końca, jako gotową.
Dodatkowo w oczy rzucają się błędy redakcyjne, które powinien wyłapać tak sam Autor w procesie re-readingu, (a już na pewno redaktor w wydawnictwie), niektóre sceny przeczą sobie same w obrębie jednego akapitu ! (deszczowa bezchmurna noc, nie wierząca w duchy i bojąca się ich hipiska). Jest też parę błędów w czasowym continuity...
Najwyraźniej tak Autor jak i wydawca uznali, że pulp horror, nawet tak niechlujnie stworzony i tak będzie spełniał swe zadanie - i w przewrotny sposób napiszę, że mają rację.
W sumie frajda z czytania całkiem spora, wady powieści raczej zabawne, niż irytujące (choć brak końca autentycznie szokuje - aż sprawdzałem, czy mi jakieś kartki nie wyleciały z książki), nastrój dość niesamowity, parę efektownych jump scenes - 7/10 - pulp horror wciąż pociągający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz