poniedziałek, 28 lutego 2022

Iain Banks Fabryka Os 7/10

 Niezwykła, oscylująca między czarną komedią a psychothrillerem opowieść o zatrzymanym  w świecie dzieciństwa nastolatku ze skłonnością do przemocy i zbrodni, mainstream flirtujący z dziwnością, niepokojem i grozą.

+

Frank to samotnie żyjący z ojcem na szkockiej wyspie nastolatek. Mimo, że jest już wystarczająco dorosły, by weekendy spędzać upijając się ze swym kumplem karłem w lokalnym pubie i szalejąc na koncertach rockowych, to większość dni spędza na dziecinnych, okrutnych zabawach w okolicy rodzinnego domu. Łowi i zabija większość spotkanych zwierząt, ich głowy zaś przybija na specjalnych, otaczających wyspę, totemach. Poznajemy go, podczas masakry gnieżdżących się pod jedną z wydm królików. 

Inną zabawą Franka jest „fabryka os” - specjalna konstrukcja, labirynt, do którego chłopiec wpuszcza schwytaną osę. Ta wędrując po urządzeniu dokonuje wyborów, które rozstrzygają o jej dalszym życiu i sposobie śmierci. „Wyniki” uzyskane z fabryki Frank uważa za wróżby zapowiadające nadchodzące wydarzenia.


Do domu na wyspie wraca brat Franka, który uciekł właśnie z zakładu psychiatrycznego, dokąd został zamknięty po tym, jak podpalał okoliczne psy (!) i prześladował napotkane dzieci zmuszając je do jedzenia paskudnych robali. Szalony, niebezpieczny psychopata co jakiś czas dzwoni do domu by porozmawiać z Frankiem. Ten z jednej strony cieszy się na powrót kochanego starszego brata, z drugiej jednak wyraźnie się go boi, boi się jego szaleństwa i ataków dzikiej furii. Chłopiec ukrywa przed ojcem fakt, że uciekinier każdego dnia przybliża się do rodzinnego domu.


Tak naprawdę jednak Frank jest dużo bardziej szalony i niebezpieczny, jest on bowiem …. psychopatycznym mordercą! Kolejne zabójstwa są niezwykle wyrafinowane, prowadzone tak misternie, że nigdy nawet cień podejrzenia nie pada na sprawcę.

Ofiarą pierwszej zbrodni padł kuzyn dokuczający starszemu bratu, kolejne jednak, na mordy na kuzynce oraz młodszym braciszku (sic!)są już bez żadnego uzasadnienia, wynikają z jakiejś głęboko tkwiącej we Franku złości, z jego mrocznego sprzeciwu wobec samej istoty życia. Być może odpowiada za to Trauma, tkwiąca w głębokiej przeszłości, tragedia, która niejako zatrzymała chłopaka w rozwoju, w świecie wiecznego dzieciństwa.


Napięcie narasta - pewnego dnia Frank, śledzący okolicę z wydm, ze zgrozą zauważa płonącego psa…


+


„Fabryka Os” to  opowieść o człowieku zatrzymanym w swym rozwoju, o młodym dorosłym uwięzionym w krainie wiecznego dzieciństwa. nie mamy tu do czynienia jednak z Piotrusiem Panem, o nie! Dzieciństwo Franka jest mroczne, dotknięte cierpieniem i tragedią, która bezpośrednio odpowiada za stan psychiczny chłopca, za jego gniew i skłonność do drastycznej przemocy.

„Fabryka” jest też szczególną opowieścią rodzinną. Na tle szalonej, momentami absurdalnej historii rodziny Cauldhame Banks snuje rozważania o społecznych rolach mężczyzny i kobiety, i płci, kulturowej i biologicznej, o roli rodziców w wychowaniu dzieci, przede wszystkim zaś o dokonywanych wyborach i wpływie, jaki niosą one na dalsze życie bohaterów. Czytelną tego metaforą jest tytułowa „fabryka os”.


Książka zaczyna się niczym czarna komedia, stopniowo pogrąża się jednak w dziwaczności,  w poczuciu narastającego zagrożenia i zbliżającego się szaleństwa. Szalony jest nasz narrator - z zimną krwią wspominający zbrodnie popełniane na dzieciach, szalony i niebezpieczny jest brat Eric , szalony okazuje się w końcu skrywający najgłębsze rodzinne tajemnice ojciec, porzucony przez żonę były hippis usiłujący na swą modłę ukształtować otaczający go świat.


Dwie osie napędzające fabułę to dwaj bracia Cauldhame. Eric utożsamia zewnętrzne zagrożenie, jest niczym westernowy bandyta powracający do miasteczka w poszukiwaniu zemsty, Frank z kolei to ból, strata, i tajemnica rodzinna ukrywana przez ojca w zamkniętym pokoju.

No a na zakończenie mamy Twist z naprawdę Dużej Litery (o którym nic nie napiszę, bobym go spalił, ale naprawdę daje po nerach, aż się sławny film jeden przypomina).



Nad gatunkową przynależnością „Fabryki Os” można dyskutować, mnie do lektury skłoniło kilka poważnych rankingów, umieszczających powieść w gronie „best scary, horryfing i chilling books of all time”. Duża przygoda literacka - warto! 

piątek, 25 lutego 2022

John Saul Rzeź Niewiniątek 8/10

 Debiutancka powieść Johna Saula, „Suffer The Children”, książka tyleż przerażająca, co niepokojąca, budząca, mimo zachowania elegancji narracyjnej, szczególny dyskomfort czytelników swą drastyczną tematyką - przemocą wobec dzieci, opisami ich cierpienia i śmierci. Be forewarned - cała historia rozpoczyna się od gwałtu i morderstwa popełnionego na dziecku, a później nie będzie wcale lżej…


+


Odkąd Jack Conger, zupełnie nieświadom tego, co się wydarzyło, wrócił z wycieczki do lasu, z ciężko pobitą przez siebie córeczką Sarą,  jego rodzina popada w poważne tarapaty.  

Przede wszystkim Sara popadła po tajemniczym zdarzeniu w stupor, stan psychiczny bliski katatonii. Dziewczynka wcale nie mówi, nie bardzo reaguje na głos ludzki, co jakiś czas wpada w ataki histerii skutkujące przeraźliwymi krzykami. Na szczęście starsza siostra, Elisabeth opiekuje się nią i pośredniczy w jej kontaktach z zewnętrznym światem.

Do tego dochodzi kryzys małżeński. Jack po wypadku popada w impotencję, co jego żonę Rose doprowadza do głębokiej frustracji, a jego samego do zalewania problemu coraz większymi dawkami alkoholu.


W okolicy istnieje opowieść  o klątwie Congerów. Podobno jakiś daleki przodek zamordował w okolicy dziecko, podobno popełnił samobójstwo, rzucając się ze stromego klifu, podobno w tym klifie ukryta jest tajemnicza jaskinia. Tak czyt inaczej, okolicznym dzieciom nie wolno tam chodzić i nie wolno bawić się w okolicy.


Pwnego dnia szkolna koleżanka Elisabeth nie wraca po południu do domu. Poszukiwania nic nie przynoszą, dziewczynka zniknęla jak kamień w wodzie. Wkrótce ginie bez śladu inne dziecko, drobny ośmiolatek. Gdy w okolicy niknie trzecie dziecko, zakolegowany z Elisabeth nastolatek z sąsiedztwa, w mieście wybucha panika. Kolejne ekipy przeszukują las koło Congerów, a cień niepewności, pomału narastające podejrzenia zaczynają otaczać rodzinę. Zaprzyjaźniony okoliczny szeryf nie daje wiary plotkom, nadto przecież obydwoje Congerowie całymi dniami są zajęci w swych pracach a Elisabeth to prawdziwy anioł i pilna uczennica…Tylko ta „obłąkana” młodsza córka…. 

Pewnego ulewnego dnia Sara znienacka wychodzi z lasu cała unurzana we krwi, niosąc w ręce makabryczne znalezisko….


+


John Saul był swego czasu dość w Polsce popularny i chętnie wydawany, ale w ostatnich dekadach popadł nieco w zapomnienie. A niesłusznie, to bowiem świetny autor, wybijający się klasą i jakością ponad pulpowe standardy „złotej ery”, autor, który potrafił kreować fabuły niewiele gorzej niż, znacznie bardziej od niego popularni Koontz, McCammon czy Straub.


Częstym tematem horrorów Saula jest amerykańska rodzina stająca w obliczu kryzysu, wywołanego nadprzyrodzonymi zdarzeniami. Tak było w „Tańcu”, podobnie  w „Stworze”, nie inaczej jest i w debiutanckiej „Rzezi Niewiniątek”. Zamożni Amerykanie, taka stara amerykańska „arystokracja”, może nieco zubożała (są zmuszeni są do pracy, ten temat pojawia się w jadowitych przymówkach Rose do męża), ale generalnie klasa wyższa średnia.

Pod pozorami pogodnego życia rodzinnego, pod jego powierzchnią bulgocze jednak mrok. Pogrążający się w alkoholu przemocowy mąż, jego sfrustrowana brakiem pożycia seksualnego żona, katatoniczna, skrzywdzona przez własnego ojca dziewczynka. W zasadzie tylko dzięki wysiłkom jej starsza siostry, Elisabeth, jakoś zachowywane są pozory normalności.


Jump scare’ów raczej nie ma, powieść bazuje na niepokoju, napięciu, dyskomforcie czytelnika,. Właśnie, dyskomfort - „Rzeź Niewiniątek” nie jest w żadnej mierze powieścią ekstremalną, w najbardziej szokujących momentach „kamera” stara się dyskretnie odjeżdżać od drastycznych momentów, niemniej sama tematyka przemocy wobec małych dzieci - gwałt, tortury, śmierć …brrrr gorzki, mdlący posmak, swoisty niepokój moralny, pozostanie długo w każdym czytelniku.

 

Gęsty jak gorąca smoła suspens narasta dosłownie do ostatniej strony. Sporo autorów popełnia ten błąd, że w pewnym sensie kończy opowieść przedwcześnie. Oto mamy spiętrzenie fabularne, finał opowiadanej historii a potem na dziesiątkach nudnawych stron domykane są nikogo już nie interesujące wątki. Tymczasem Saul czeka do samego końca, ani na chwilę niczego nie luzuje, nie daje chwili oddechu. No i (SPOJLER) nie będzie to pogodny finał rodem z telewizji familijnej…oj nie (taki pesymizm jest dość charakterystyczny dla twórczości Saula). 


Od strony formalnej można by uznać „Rzeź’ za ghost story. Ale Saul unika jakichkolwiek fabularnych jednoznaczności, efektownie, w typowym dla filmów Polańskiego stylu, balansuje na granicy pomiędzy nadprzyrodzonym a grozą obłędu, nie udzielając prostych odpowiedzi.


Znakomity, precyzyjny i oszczędny jest warsztat. Zgrabne zdania i akapity, naturalne dialogi - powieść ma, bez mała, zwartość  treatmentu filmowego  (chyba tylko drastyczność tematu stanęła na przeszkodzie ekranizacji). Do tego doskonale, wiarygodnie wykreowani bohaterowie,  i dobrze oddana codzienność małego, nadmorskiego kurortu  Nowej Anglii. 


Można „Rzezi” zarzucić parę niewielkich uchybień fabularnych. One są, jako się rzekło, drugorzędne i nie mające dużego wpływu na ocenę powieści, ale faktycznie czasami Saul nadużywa „zawieszenia niewiary” czytelnika. Po pierwsze, nader posłuszne są te dzieci, które (przez 3 pokolenia!) nie chodzą nad morze przez lasek, tylko dlatego bo „się boją legendy”. (nigdy żadnym gierojem nie byłem, ale już czuję, jakbym wyrwał w pierwszej wolnej chwili do takiego „zakazanego terytorium”). Sorry, ale obok legendy jakieś ogrodzenie by się przydało.

Również dziwne jest, kiedy giną kolejne dzieci, a grupy poszukiwawcze „przewracają każdy kamień” w okolicy….z wyjątkiem „zakazanego klifu”. Ot, wystarczyło, że pan Conger powiedział że żadnej jaskini nie ma…

No ale przede wszystkim - san pan Conger! Facet po pijanemu brutalnie, do nieprzytomności (!) pobił swą 10letnią córkę wpędzając ją w ciężką chorobę psychiczną (!!). Wszyscy o tym wiedzą, żona, szeryf, sąsiedzi, ale  nikogo to nie dotyka ani nie porusza bo - uwaga! nie zgwałcił jej! No niech mnie…Gościu powinien w pierdlu siedzieć a nie udawać szanowanego obywatela lokalnej społeczności!


Podsumowanie - bardzo ważna, nieco zapomniana  powieść, minor classic złotej ery. Warto!

czwartek, 24 lutego 2022

Opowieści Niesamowite Z Języka Angielskiego 9/10

 Niedawno PIW uraczył fanów grozy 5-częściową, „narodową” antologią klasycznej grozy. Pierwsze trzy tomy to wznowienia wydanych blisko pół wieku temu zbiorów opowieści niesamowitych literatury francuskiej, rosyjskiej i niemieckiej, czwarty jednak - wybór z literatury angielskojęzycznej - to tom premierowy. Dokonanie selekcji utworów wydawnictwo powierzyło Maciejowi Płazie, znanemu tłumaczowi i znawcy literatury niesamowitej.


Efektem jest najważniejszy, najciekawszy tom całej serii, jedna z ważniejszych pozycji klasycznej grozy wydanych w ogóle w Polsce. Jasne, od wielu lat znakomicie działa Wydawnictwo C&T, którego wielotomowa „Biblioteka Grozy” jest rewelacyjnym przewodnikiem po klasycznym horrorze. Są inne antologie, co jakiś czas zestawiane przez różnych wydawców, jest też w antykwariatach sporo starych wydań (warto poszukać dwutomowych „Opowieści Z Dreszczykiem” z początku lat 60tych). Ale  jeżeli jakiś fan grozy miałby na swej niewielkiej półce bibliotecznej miejsce tylko na jedną pozycję z zakresu tzw. klasycznej grozy (wszyscy wiemy, jakie mamy czasy, kreatywna deweloperka, mieszkania po 25 m2, te sprawy…) - to powinien być to właśnie ten wybór PIW.  To prawdziwe creme de la creme, the best of „starego” horroru - zestawione przez Płazę z ogromnym smakiem i znajomością tematu. Lwia część opowiadań to absolutny KANON horroru, must read i must have.


Co dokładnie jest w zbiorze?


Przede wszystkim Edgar Allan Poe ze swym bodaj najsłynniejszym opowiadaniem „Zagłada Rodu Usherów” - absolutnym arcydziełem niesamowitej prozy, historią mieszkającego w niszczejącym zamku arystokraty o nadwrażliwych zmysłach i jego żywcem pochowanej w grobie siostry. Niezwykły tekst, histeryczny i szalony.  oszałamiający upiornym weirdowym klimatem zniszczenia, nadchodzącego upadku i katastrofy.


Po drugie - Joseph Sheridan Le Fanu i „Carmilla”, prototyp całego nurtu „wampiro-lesbijskiego”. Historia hrabianki von Karnstein, zapowiadająca i wyprzedzająca „Draculę” Brama Stokera ma porównywalny z nią wpływ na obecną popkulturę i na obraz kobiecego wampira. Erotyczny związek z ofiarami (jakże inny od zwierzęcego, zaspokajającego głód wampiryzmu w takim np. „Miasteczku Salem”), przeklęty przed wiekami ród (klan) Karnsteinów, łowcy wampirów - tego rodzaju elementy modne są w prozie wampirycznej do dziś. Absolutny kanon literackiej grozy.


Dalej znajdzie się  rzadziej ostatnio publikowany  Ambrose Bierce ze wspaniałym, „Draństwem”,  jedną z jego najbardziej przerażających opowieści, historią o „niewidzialnym potworze” która jest  czytelną inspiracją dla Lovecrafta i jego „Zgrozy W Dunwich”.


Jest też najlepsza opowiadanie Roberta Chambersa z cyklu „Król w Żółci” - oniryczny, przerażający „Żółty Znak” budzący skojarzenia z twórczością Thomasa Ligottiego, w jej najbardziej mrocznej, pesymistycznej i podnoszącej grozą włosy na głowie, odsłonie.


I kolejne kanoniczne arcydzieło - sławna „Małpia Łapka” W.W. Jacobsa, z  której popkultura czerpie garściami do dziś (jaj najsłynniejszym przecież literackim „potomkiem” jest wspaniały „Cmętaż Zwieżąt” Kinga ) - opowieść o trzech życzeniach, których spełnienie przynosi nieszczęście, na koniec atakująca czytelnika drapieżnym, makabrycznym („zomboidalnym”) finałem.


Jeszcze dwaj mistrzowie Lovecrafta : Algernon Blackwood i „Wierzby”, które sam H.P.L.  uważał za „najlepsze opowiadanie grozy wszechczasów” - człowiek skonfrontowany z Tajemnicą zaklętą w Groźnej przyrodzie (podobnie będzie w „Pikniku Pod Wiszącą Skałą”),  oraz  M.R. James z „Rękopisem Kanonika Alberyka” - przykładem perfekcyjnej, chłodnej opowieści grozy z włochatym monstrum powstającym do życia po lekturze tytułowego rękopisu.


Wszystkie powyższe opowiadania, jak również zamieszczone w antologii teksty Henry Jamesa, Charlesa Dickensa czy Edwarda Bensona można odnaleźć w autorskich zbiorach (głównie wspomnianego wydawnictwa C&T). W wypadku kilku opowiadań zbiór PIW jest jednak jedyną publikacją, a niektóre z nich należą do kanonu literackiej grozy.


Na pierwszym miejscu należy tu postawić arcysławną „Żółta Tapeta” Charlotte Perkins Gilman - gniewny feministyczny manifest, zamknięty w formule opowieści niesamowitej.  „Tapeta” to dziennik szaleństwa kobiety uwiezionej przez despotycznie nadopiekuńczego męża w eleganckim, obitym tytułową tapetą, pokoju na poddaszu. Małżonek (nb. lekarz) uznawszy, że żonie po porodzie konieczne są spokój i wyciszenie, które może ona osiągnąć wyłącznie całkowicie odizolowana od świata gotów jest zamknąć ją w odosobnieniu nawet wbrew jej woli. Nieszczęsną żonę nawiedza widmo „kobiety” pojawiającej się w tapecie, wyrywającej się w końcu na wolność. Opok postępowego przekazu znakomicie, energicznie napisane opowiadanie całkiem efektownie straszy. 

Na deser zostawiłem Waltera de La Mare i opowiadanie „Samotnik” - być może najważniejsze dzieło w całym zbiorze! De La Mare to autor w Polsce mocno zapomniany. W głębokim PRL wyszedł zbiór jego eleganckich, bardzo „weirdujących” opowiadań niesamowitych „Quincunx” (zbieram się, żeby kiedyś do niego przysiąść), ale nie było wśród nich „Samotnika”. Jego lektura stanowić będzie szok dla jakże licznych fanów Lovecrafta (łącznie z piszącym te słowa).  Otóż HPL „zripował” (do granicy plagiatu!) fabułę „Samotnika” w jednym ze swych najsłynniejszych opowiadań, „Szepczącym W Ciemności”! Samotny dom, jego tajemniczy, szepczący gospodarz i uwięziony, coraz bardziej zaniepokojony i przestraszony gość, który w nocnej godzinie musi zejść na dół do pokoju zajmowanego przez właściciela, sławny jump scare i późniejsza paniczna ucieczka; wszystko to zostało skopiowane przez Lovecrafta praktycznie 1:1 i nieco tylko przyozdobione wątkami z autorskiej mitologii, kosmicznym ludem Mi-Go oraz planetą Yuggoth. Płaza o sytuacji pisze żartobliwie w znakomitej przedmowie, ale, tak poważnie, to skala zapożyczenia jest tak duża, że mogłaby być z tego dzisiaj grubsza inba.


Tytułem uzupełnienia należy przywołać opowiadania -  słabsze Hawthorne’a („Znamię”) i lepsze Machena („Zamiana” - złowrogą folkową creepy opowieść o faeries podmieniających dzieci. Szkoda tylko, że sam Lovecraft (którego duch unosi się tak mocno nad całą antologią) reprezentowany jest przez dość lichy tekst „Nienazwane” („Unnamable”). Jedyna ciekawostka, że jest to nowy przekład, samego Macieja Płazy (ale żeby wiele zyskało, to, nie bardzo…)


Tę książkę MUSI mieć każdy fan grozy. Nawet, jeśli cała kolekcja C&T dumnie stoi na półce, to dla samych opowiadań Gilman i De La Mare’s - MUS MIEĆ!


niedziela, 20 lutego 2022

Artur Urbanowicz Inkub 6/10

 Najpopularniejszy polski horror AD 2019, punkt zwrotny w karierze Artura Urbanowicza, powieść, od której rozpoczęła się jego obecna popularność,  „Inkub” - to energiczny horror przygodowy, opisujący zmagania pewnego zdeterminowanego policjanta ze złowrogą czarownicą i jej sięgającą w przeszłość klątwą, niszczącą uroczą podsuwalską wieś.


+


Para policjantów otrzymuje zadanie pomocy w ewakuacji mieszkańców wsi Jodoziory. Przyczyną ewakuacji podobno jest jakieś tajemnicze promieniowanie; w jednej z chat odnaleziono zamienione w popiół zwłoki obojga mieszkańców. 

Kiedy jednak policjant, który sugerował, że za tragedią stoi klątwa czarownicy, popełnia samobójstwo, podkomisarz Vytautas Ceskauskis (tak bowiem oryginalnie, litewsko nazywa się bohater Inkuba, nb. Polak, tylko z ojca Litwina) podejmuje własne śledztwo.

Wraz ze swym partnerem przybywają ponownie do Jodozior (w międzyczasie mieszkańcy najwyraźniej zdążyli tam wrócić), znajdują kwaterę w jednym z gospodarstw - urocza młoda gospodyni wpadła w oko samotnemu a strasznie zawzięcie poszukującemu swej „drugiej połowy” oficerowi - i rozpoczynają śledztwo.

Ich uwagę przyciąga kilka tajemnic. Przede wszystkim - w pobliżu stoi zamknięty na głucho dom - jak się okazuje, zamknięty czarami - do domu nie można wejść w żaden sposób; szyby są pancerne, drewno twardsze od betonu itp. 

Po drugie - w wsi stoi opustoszała chata, o której miejscowi mówią, że należała niegdyś do czarownicy, a z której nocami wydobywa się upiorne zielone światło. 

A są jeszcze inne sekrety i niewyjaśnione zjawiska (np. w środku nocy rozlegają się znienacka odgłosy strzałów).


O ile Vytautas cały czas jest okazem energii i determinacji, jeździ wciąż pomiędzy wsią a Suwałkami, bada kolejne tropy, ślady i grzebie w przeszłości mieszkańców, to jego partner po kilku dniach zapada na zdrowiu, łapie grypę a, co gorsza, popada w dziwną, niepodobną do niego apatię i zniechęcenie. Pewnego dnia dochodzi do tragedii; Cesnauskis odnajduje ciało towarzysza wiszące na drzewie w pobliżu „domu czarownicy”. 

Od tej chwili dla policjanta dalsze dochodzenie to kwestia honoru; musi pomścić śmierć przyjaciela (nie wierzy bowiem w jego samobójstwo), musi wyjaśnić wszystkie tajemnice Jodozior, musi tym samym odkryć wydarzenia, które rozegrały się tu w przeszłości…


Czytelnik poznaje tę przeszłość razem z nim, rozdziały opisujące współczesne policyjne dochodzenie przeplatane są flashbackami ukazującymi szereg przerażających wydarzeń, jakie miały miejsce w Jodoziorach na początku lat 70-tych XX wieku, związanych z przybyciem do wsi tajemniczej pani Oś. Od tego właśnie momentu rozpoczęły się bowiem choroby roślin, zwierząt i ludzi,  rozpoczęło się zepsucie, narastać zaczęło szaleństwo, zło i  groza. W wsi pojawiła się śmierć…

Grupa młodzieży podejrzewająca przyczyny takiego stanu rzeczy - uważająca panią Oś za czarownicę, spotyka szczególnego rodzaju fachowca, łowcę…czarownic, który zapozna ich ze środkami służącymi do walki z wiedźmą…


+


Po pogańskich wierzeniach, po diable przybywającym po duszę grzesznika pora na czarownice - „Inkub” to kolejny „chrześcijański” horror spod ręki Artura Urbanowicza. Ponownie tematyka wiary, zaufania Bogu i modlitwie stanie się ważkim elementem fabuły. Tym razem autor pisze bardziej wyrafinowanie, wprzęgając dość zgrabnie motywy i rozważania natury religijnej w fabułę powieści - w poprzednich powieściach zdarzało mu się „grzeszyć” nadgorliwością i pewną topornością w wykładaniu swych racji.

A mimo to, mimo narracyjnej elegancji Urbanowicz nadal czasami potrafi doprowadzić krytycznego czytelnika do lekkiej konsternacji. Już pominę kiepskie próby obrony teodycei (problemu istnienia niezawinionego zła) - tematowi nie dały rady najtęższe umysły Kościoła, trudno zatem oczekiwać, by poradził sobie autor powieści grozy - ale cały główny wątek fabularny chwilami niebezpiecznie zbliża się do… pochwalania polowań na czarownice (sic! nb. wątek usprawiedliwiający ich spławianie jest rzeczywiście dość zdumiewający).


Niemniej na plan pierwszy w „Inkubie” wybija się czysta przygoda. W powieści dzieje się dużo i żwawo, mimo ogromnej ilości stron (dobrze ponad 700) czyta się ją szybko i bez żadnego znudzenia. Urbanowicz pisze z powieści na powieść lepiej - „Inkub” jest zatem przyjemniejszy, łatwiejszy w lekturze od poprzednich tytułów - „Gałęzistego” i „Grzesznika”. Owszem, młodzieżowy, chwilami żartobliwy styl narracji wciąż uwiera, skutecznie niwelując atmosferę grozy i strachu (dla porównania warto przypomnieć sobie styl Lovecrafta czy Ligottiego, jak sam rytm ich tekstów potrafi wzbudzić u czytającego dreszcze grozy!) ale to świadomy zabieg stylistyczny - autor akcent kładzie raczej na element rozrywkowy i  przygodowy, co cieszy się dużym powodzeniem u fanów (a, jak wiadomo - vox populi, vox dei).

Parę wątków wydaje się nieco nieprzekonujących (w jaki sposób wiejski kmiotek napruty eterem byłby w stanie korumpować milicję?), ale to w sumie drobnostki bez wpływu na przyjemność czytania. Gorzej, kiedy fabuła sama w sobie nie zawiera wystarczających wskazówek i autor uzupełnia ją wyjaśnieniami w posłowiu - to uważam za niedostatek konstrukcyjny. Powieść MUSI bronić się sama w sobie, bez przypisów czy wyjaśnień jej przebiegu fabularnego.


Artur Urbanowicz kładzie w swych powieściach duży akcent za element zaskoczenia - „twist” mający postawić fabułę na góry nogami i wbić czytelnika w ziemię. Tym razem ten twist - oczywiście obecny w „Inkubie” jest jednak znacznie mniej zaskakujący, niż w poprzednich powieściach.


I jeszcze na koniec parę słów o bohaterach: 


Vytautas Cesnauskis to wzorcowy „incel” - i ta właśnie cecha definiuje jego zachowania i rolę w powieści.  Jest samotny i opętany obsesją poznania swej „drugiej połówki”. Żali się na swój ciężki los a to kumplowi, a to bratu i bratowej, w ostateczności nawet poznanej wiejskiej dziewczyni, której się narzuca ze swymi awansami. 

Trzeba jednak zauważyć, że infantylne, niezręczne i momentami grubiańskie zachowanie Cesnauskisa w pełni uzasadnia jego status „involuntary celibate” (a już sposób w jaki zachował się na końcu powieści jest wręcz żenujący - pozostaje mieć nadzieję, że był to tylko efekt „złych mocy”). Raison d’etre - po co Czarownica Czaruje? Zemsta? Siły życiowe? Trochę to niewyjaśnione.


Pani Oś - „czarownica” z przeszłości (żaden to spojler, jej rola jest oczywista od pierwszych stron), to postać efektowna, wykreowana ciekawie, budząca lekki dreszczyk niepokoju - niemniej nie bardzo wiadomo, jaka była jej motywacja dla działania? Czarownice czarują „po coś” - chcą dłużej żyć, zdobyć pieniądze czy miłość, zemścić się, whatever, ale jakiś powód by się przydał. Urbanowicz zdaje sobie sprawę z tej słabości, w pewnym momencie te same rozważania pojawiają się w powieści, przekonującej jednak odpowiedzi nie znajdujemy.


Wreszcie epizodyczny ale fabularnie ważny Łowca Czarownic. No, nie oszałamia on, pisząc oględnie, swą kompetencją. Dlaczego zawsze trafia na miejsce zbrodni o  parę lat spóźniony? Bo „czarownice trudno się tropi?”.  A niby dlaczego?? Nie wydaje się, by działalność pani Oś w Jodoziorach  była szczególnie tajna.


Podsumowanie - „Inkub” to horror młodzieżowy, przygodowy. Na plus sporo akcji i żywe tempo, które ułatwia przegryzienie się przez 700+ stron lektury. Na minus - zbyt „lekki” styl, utrudniający konieczne w grozie „zawieszenie niewiary” i  momentami irytujący bohaterowie. 


PS.

Mogę sobie wyobrazić porządny serial na podstawie „Inkuba”.


PPS.

Drobne błędy faktograficzne (bo generalnie research seventiesowy nienajgorzej wypadł). W roku 1971 nie były jeszcze powszechnie produkowane „wyroby czekoladopodobne”. Mało, początek dekady Gierka to różne pyszne czekolady mleczne (22Lipca, Goplana) w tym legendarna, licencjonowana  czekolada Van Houten. No i za komuny sklepy w niedzielę były zamknięte!

wtorek, 15 lutego 2022

Robert McCammon Łabędzi Śpiew 8/10

Brat-bliźniak kingowskiego „Bastionu”, opowiadający, z wykorzystaniem zbliżonych środków tę samą opowieść - o apokalipsie, która spada na ludzkość, o nielicznych ocalałych usiłujących ułożyć swe życie, o biblijnej walce Dobra i Zła i wreszcie o końcowym triumfie Nadziei.  Przy czym, co naprawdę zaskakujące, McCammon radzi sobie z tymi puzzlami znacznie lepiej od Kinga, unikając pułapek naiwności, sentymentalizmu i - momentami - nudy, stawiając od samego początku do końca opowieści na dynamiczną, wysokooktanową akcję.


+


Nerwowa sytuacja międzynarodowa, paru nadto kowbojskich doradców nieco zagubionego Prezydenta USA, i tak, od słowa do słowa - wybucha globalna wojna atomowa. Tysiące pocisków nuklearnych anihilują wszystko, co znajdowało się na powierzchni ziemi. Znikają wszystkie miasta, rozpadają się góry, burze ognia pożerają roślinność. Nad zniszczoną ziemią zapada atomowa zima; jako że czarne chmury odcinają słońce od ziemi panuje wieczny mrok i lodowaty ziąb. 


Mimo swego ogromnego rozmachu fabuła jest bardzo zwarta - koncentruje się na trzech grupach bohaterów, którzy przetrwali apokalipsę. Przede wszystkim jest Siostra Nawiedzona - nowojorska bezdomna, która atomową nawałnicę przetrwała głęboko pod tunelami metra.  Po wyjściu na zewnątrz rusza ona w wędrówkę, której celu sama nie jest w stanie zrozumieć. Kierują nią wskazania dziwnego przedmiotu znalezionego w ruinach Nowego Jorku - naprzeciw salonu Tiffany’ego ze stopionego szkła, w którym uwięzione zostały złoto, platyna i mnóstwo kamieni szlachetnych powstał tajemniczy artefakt, przypominający diadem lub koronę.

W ślad za kobietą rusza złowrogi, nienazwany Byt (później sam przedstawiać się będzie jako „Przyjaciel”, tak naprawdę to Szatan - taki „Randall Flagg”), sprawca wszystkiego złego, radujący się cierpieniem ludzkości, wyczuwający w diademie niebezpieczną dla niego moc - nadzieję.


Druga grupa to dziewczynka, Sue Wanda (tytułowa „Swan”) i ochraniający ją wrestler, Jim Hutchins. Obydwoje przetrwali atak w podziemiach stacji benzynowej, gdzie jako jedynym udało się przeżyć. W Swan drzemie niezwykła siła - potrafi ona dotykiem rąk wzmacniać rośliny, powodować ich wzrost i kwitnienie. Ta jej zdolność długo będzie drzemała w uśpieniu, ale to właśnie do Swan kieruje się moc diademu i temu połączeniu chce przeciwdziałać „Przyjaciel”.


No i w końcu „ci źli” - bo każdy dobry epos potrzebuje dobrze wymyślonych villainów („przyjaciel” jako byt nadludzki, jako pierwotna siła zła, się nie liczy). Z ruin zawalonego schronu przeciwatomowego wychodzą dowodzący nim weteran wojenny, płk. Macklin i jego przyboczny, nastolatek Ronald Croninger, gotów na każde okrucieństwo, podłość, zbrodnię i przemoc, by pomóc pułkownikowi w realizacji jego celów. A cele Macklin ma jasne - oczyścić Amerykę ze „zła” (złymi są wszystkie okaleczone i poparzone przez promieniowanie osoby), odrodzić potęgę militarną USA i zemścić się na Ruskich. Jego rosnąca w siłę Armia Doskonałych morduje bez litości wszystkich okaleczonych, podbija kolejne siedliska ludzkie i nie ustaje w wędrówce w poszukiwaniu środków żywności.


Szlak wszystkich bohaterów przetnie się w niewielkiej miejscowości Mary’s Nest….


+


Można odnieść wrażenie, że McCammon po lekturze „Bastionu” (pierwsze wydanie w roku 1978) uniósł się ambicją i postanowił napisać „dobre, mistyczne, metafizyczne post-apo”,  poprawiając wszystkie irytujące rozwiązania obecne w książce Kinga. Tak, „Łabędzi Śpiew” jest z jednej strony bardzo podobny do kingowskiej epopei, a z drugiej w każdym aspekcie od niej lepszy, lepiej wymyślony, lepiej poprowadzony, lepiej zrealizowany. 


Po pierwsze, McCammon z żelazną konsekwencją zapanował nad swymi bohaterami; zamiast tabunów mało interesujących postaci i gubiących się wątków są trzy główne „drużyny” - Siostry, Swan i Rolanda, długi czas prowadzone we własnych, wypełnionych fascynującymi przygodami, liniach fabularnych i połączone dopiero w finałowych stadiach sagi. Do tego ci bohaterowie są dobrze wykreowani, zapadają w pamięć i przyciągają uwagę czytelnika. No, może sama Swan to taka nieco banalna, „anielska” klisza, ale już Jim, Rusty a przede wszystkim Siostra to znakomite postaci. Również demoniczny Roland i szalony pułkownik to udane kreacje. No i absolutnie genialny, przerażający „Przyjaciel” - coż za kontrast wobec kabaretowego  Randalla Flagga w kowbojkach, zanoszącego się „demonicznym śmiechem”. Yikes!


Po drugie, jak już pisałem, fabuła aż skrzy się od dziesiątek przygód i twistów. Ani na chwile akcja nie traci tempa, każda „drużyna” non stop walczy o przetrwanie w nieprzyjaznym świecie. Z jednej strony dzikie zwierzęta i zdziczali ludzie,  z drugiej brutalna walka o władzę, brak podstawowych zasobów i środków do życia, choroba popromienna - klasyczne składniki post-apo fantastycznie prowadzone i zestawiane, do tego mocno przyprawione horrorem w postaci skradającego się za Siostrą „Przyjaciela”.


Ale najważniejsze - McCammon uniknął innych pułapek. Zamiast uciesznych prób restauracji „amerykańskiej demokracji” i naiwnego mesjanizmu znanych z „Bastionu”, w „Łabędzim Śpiewie” jest poważny namysł nad absurdem i okrucieństwem wojny (rewelacyjnie personifikowanej przez nie/Przyjaciela) i jest pięknie, poetycko opisany powrót Nadziei dla Ludzkości. W tym wypadku naiwność działa na korzyść tej pięknej, przejmującej opowieści.


KANON - rzecz kultowa. Lada moment ma się pojawić wznowienie Vespera (ja czytałem wydanie Papierowego Księżyca) - kto tylko żyw, niech gna kupować i czytać - naprawdę warto!



PS.

Wiem, że się trochę zaprogramowałem, ale, jak jestem fanem Kinga, tak czasami jego obecność jest przytłaczająca (overwhelming). „Bastion” został przeniesiony na mały ekran aż dwa razy (obok serialu z 1994 powstał nowy, z 2020), a genialny „Łabędzi Śpiew” leży odłogiem. Szkoda, bo byłoby wspaniałe kino!.

piątek, 11 lutego 2022

Ray Bradbury Październikowa Kraina 8/10

W latach 50-tych w USA działała nieformalna grupa wybitnie uzdolnionych, młodych twórców fantastyki i grozy, zwana czasem „Southern California School Of Writers” a najczęściej po prostu „The Group”. Wszyscy ci autorzy byli mocno związani z przemysłem filmowym - dostarczali scenariuszy dla filmów i seriali fantastycznych produkowanych wtedy w Hollywood (Alfred Hitchcock Presents, Thriller, Twilight Zone, Night Gallery itp). No ale przede wszystkim - pisali książki.  W swych powieściach i opowiadaniach mieszali fantasy, horror, science fiction i thriller tworząc wiele znakomitych, sławnych i do dziś ważnych dla gatunku pozycji. Najsłynniejszymi „grupowiczami” byli Charles Beaumont (o zgrozo, do dziś w Polsce nieznany!) Richard Matheson i  właśnie Ray Bradbury.

Bradbury’emu nieśmiertelność zapewniły przede wszystkim powieści science fiction - „Kroniki Marsjańskie” czy „451 Fahrenheita”  i z tym właśnie gatunkiem jest najczęściej utożsamiany, niemniej na początku swej drogi twórczej sięgał również, i to z ogromnym powodzeniem, po horror. Te wczesne teksty Bradbury publikował  w latach czterdziestych w …. „Weird Tales”! Tak, tym samym, w którym jeszcze dekadę wcześniej pojawiały się dzieła samego H.P. Lovecrafta!  Opowiadania Bradbury’ego, zebrane w jeden tom, i uzupełnione o kilka nowych zostały w roku 1947 wydane w debiutanckim zbiorze pt. „Dark Carnival”, a przeredagowane i ponownie uzupełnione utworzyły wydaną w 1955 roku „Październikową Krainę”, która dziś, słusznie, uznawana jest pozycją kanoniczną i kamień milowy w rozwoju gatunku.

Mowa była o Lovecrafcie - ale Bradbury pisze zupełnie inaczej! Bradbury (podobnie jak i pozostali autorzy „Grupy”) zrewolucjonizował podejście do horroru. Zamiast gotyckich ekstrawagancji, teatralności, zamiast duchów i cmentarnych mgieł groza rodziła się w najbardziej codziennych okolicznościach, w rzeczywistości otaczającej współczesnych mu ludzi. U Bradbury’ego  nie ma komiksowych potworów (no, z drobnymi wyjątkami), jego horror rozgrywa się na ulicach amerykańskich miastach i wsi, w najbardziej powszednich okolicznościach.

Druga sprawa - to oryginalność pomysłów. Horror jako gatunek jest pełen konwenansów i archetypów. Nie u Bradbury’ego - dla samej świeżości jego spojrzenia na literacką grozę, dla oryginalności pomysłów warto oddać się lekturze „Krainy”. 

To szukanie świeżości i oryginalności ma swoje konsekwencje; czasami odbywa się to kosztem „horroru” jako takiego (opowiadania bardziej zadziwiają, niż straszą), ale w ostatecznym rachunku jest to warte swej ceny, zaskoczenia, zachwycenia czytelnika. 

Impakt grozowy „Krainy” zmniejszają również dwie inne cechy. Po pierwsze - Bradbury pisze często nostalgicznie, refleksyjnie, nastrojowo, tak, trochę „jesieniarsko”. (co ciekawe większość  opowiadań  napisał przed trzydziestką, jako młodzieniec!. Tym większe uznanie dla jego talentu, który pozwolił mu tak udanie wejść w tę dojrzałą, refleksyjną nutę). Po drugie zaś - czarny humor, obecny w sporej części opowiadań.  


Opowiadania w „Krainie” można połączyć w pewne grupy. Na początek creme de la creme - czyli „czyste”, najbardziej straszące, horrory :


Oto „Szkielet” (10/10) - typowy, wydaje się, przypadek hipochondrii (każdy hipochondryk rozpozna samego siebie w groteskowym bohaterze opowiadania), zakończony drapieżnym, makabrycznym twistem. Albo „Mały Zabójca” (10/10) - zwykłe przedmieście, domek, młoda matka pogrążona w depresji poporodowej, w której wydaje jej się, że niemowlę zagraża jej życiu….każdy fan zobaczy tu zapowiedź  „Omena” i wszystkich późniejszych historii o demonicznych dzieciach.

Dalej „Zbiegowisko” (9/10). Pewien mężczyzna po swym wypadku wpada na trop tajemnicy - tłum zawsze tych samym osób zbiega się do wypadków samochodowych. Kiedy w jednym przypadku niepotrzebne ruszanie ofiary doprowadzi ją do śmierci, postanawia od podjąć działania i ujawnić spiskowców. Znakomite, świetny pomysł, mrożąca krew w żyłach atomosfera - absolutnie creepy!

I jeszcze „Wiatr” (8/10). Kapitalnie skontrastowane „zwykłe życie” i klimat niczym z lovecraftowskiego „Szepczącego W Ciemności”, gdzie głównym „protagonistą” jest właśnie tytułowy wiatr. Zaskakująco przerażające, niezwykle oryginalne.

A na sam koniec „Słój” (10/10) - jedno z najsłynniejszych opowiadań w całym dorobku Bradbury’ego, mistrzowskie połączenie tajemnicy, makabry i czarnego humoru. Tytułowy słój to eksponat w obwoźnym cyrku, w którym, zanurzone w formalinie, pływa tajemnicze Coś. Zafascynowany rolnik kupuje słój i zaprasza sąsiadów na wieczorne seanse. Zgromadzeni snują opowieści i przypuszczenia dotyczące zawartości słoja. Krzywo patrzy na to zła, zawistna żona…Dla samego Słoja warto sięgnąć po Październikową Krainę!


Twórczość Bradbury’ego swym tajemniczym klimatem przypadnie z pewnością do gustu fanom weird fiction. A niektóre opowiadania to weird w czystej postaci :


„Następna” (8/10) - turystka w Meksyku zwiedza lokalne katakumby i ułożone tam mumie biedaków, których nie stać na pogrzeb. Przerażona przeżyciem, dręczona  narastającym przeczuciem tragedii kobieta za wszelką cenę chce opuścić upiorne miasteczko…Zaskakujące, jak młodziutki Bradbury potrafił oddać lęk przemijania, przeczucie śmierci, ulotność ludzkiego życia. Nie tyle przerażające, co chwytające za serce. Duża literatura, nie tylko „horror” (nb. gatunkowo niewiele się dzieje, dyskretnie narasta napięcie wiodące do smutnego, przewidywalnego finału).

„Burzowiec” (8/10) - tego opowiadania nie powstydziłby się sam Thomas Ligotti w swych „Pieśniach Umarłego Marzyciela”. Dwie starzejące się, samotne siostry, jedna zaczyna snuć dziwaczną opowieść o dwojgu martwych, zakochanych ludzi przebywających w burzowcu, ożywających wraz z deszczem, który na chwilę unosi ich ciała. A za oknem leje jak z cebra… Tutaj groza przychodzi dopiero na sam koniec i zaskakuje czytelnika w cudownym, „małpiołapkowym” finale.


Wśród opowiadań łączących horror z humorem najbardziej wyróżniają się  :

„Lokator Z Piętra”  (9/10) - quasi-wampiryczna, groteskowa opowieść o tajemniczym lokatorze, pracującym w nocy i unikającym srebra, o morderstwach i zaginięciach w okolicy i o małym chłopcu, który prowadzi w tej sprawie własne śledztwo (świetna klamra z faszerowanymi kurczakami!). Co ciekawe, mimo zabawnej tonacji to opowiadanie jednocześnie znakomicie straszy!

Natomiast wyraźnie „for laughs” napisana jest znakomita „Była Sobie Starsza Pani” (9/10)  - historia zawziętej staruszki stanowczo (i skutecznie!) odmawiającej uznania własnej śmierci to trochę jakby parodia „Ligei” Poego („człowiek nie ustępowałby aniołom i nie podlegałby wcale śmierci, gdyby nie słabość wątłej jego woli"!).


W grupie opowiadań nostalgicznych i nastrojowych godne uwagi są  :

„Jezioro” (6/10) - subtelna, sentymentalna ghost story. 22 letni mężczyzna (już „stary”!) wspomina swą dziecięca miłość, dziewczynkę, która utopiła się w tytułowym jeziorze. 

„Emisariusz” (7/10).  Ukochany pies przyprowadza gości do obłożnie chorego małego chłopca. Gdy pewnego dnia ginie w wypadku jego ulubiona  nauczycielka, pacjent nie potrafi zwalczyć tęsknoty i marzeń o jej dalszych odwiedzinach….więcej smutku i melancholii,


Na koniec zostawiłem kilka parabol i alegorii. 

Przede wszystkim mroczna „Kosa” (9/10). Pewien farmer otrzymuje zasobną farmę dla swej rodziny w zamian za przejęcie obowiązków…śmierci. Kapitalne, zaskakujące oryginalnością, na kilku poziomach poruszające - łącznie z „ekonomicznym” (trudno, ludzie giną, ale moja rodzina ma co jeść). Drapieżny finał. 

W „Pajacyku W Pudełku” (6/10) opis chłopca żyjącego wraz z mamą samotnie w wielkim domu, który jest jego całym światem, stanowi wyraźną alegorię niedojrzałości, uwięzienia w domu pod maminą spódnicą.

No i na koniec  „Wuj Einar” (7/10) - żart z mężczyzn, których „górne i chmurne” ambicje ograniczane są przez skrzeczącą codzienność - żonę, dzieci, obowiązki domowe…



Oryginalne pomysły, horror, humor i nostalgia zmieszane w jedną efektowną całość, napisane wspaniałym, lekkim językiem - wartość literacka „Październikowej Krainy” jest bardzo wysoka a jej znajomość dla fanów horroru - konieczna. MUST READ.





wtorek, 8 lutego 2022

Grzegorz Kopiec Eksperyment 5/10

Połączenie gore horroru ekstremalnego spod znaku filmów „Piła” czy „Hostel” z…H.P. Lovecraftem (!), ozdobione ukłonem w kierunku krakowskiego festiwalu Kfason.


+


Trójka fanów literackiej grozy, która udała się na krakowski konwent  KFASON, znika po nim bez śladu. Zmartwieni rodzice angażują prywatnego detektywa.

Ten w ramach prowadzonego śledztwa ustala, że zaginieni mieli kontakt z twórcą horrorów Wojciechem Drachem. Pisarz jednak jest niedostępny, a jego w jego komórce odpowiada francuski telekom. Inne źródła sugerują, że młodzi fani grozy zostali porwani i wywiezieni furgonem pogrzebowym do Francji.

Kiedy z detektywem kontaktuje się policjantka, której krewny zniknął w podobny sposób po podobnym festiwalu grozy w Paryżu , decyduje on się połączyć z nią siły i przylatuje do stolicy Francji. Trzeba trafu, że akurat ma w niej miejsce wydarzenie literackie - europejskie tournee znanego amerykańskiego pisarza grozy Johna Winchestera.

Tak - w trakcie spotkania autorskiego znika bez śladu kolejna grupa fanów, trzeba trafu, jest to czwórka turystów z…. Polski, która zaproszenia na spotkanie otrzymała od….Wojciecha Dracha!.

Jedną z zaginionych jest krakowska dziennikarka, prowadząca popularne konto na FB. Ukazuje się na nim fragment tajemniczego nagrania, w którym kobieta informuje, że została wraz ze znajomymi porwana. Co najciekawsze, na nagraniu widać również jednego z młodzieńców, których szuka polski detektyw.

Znajomy policjantki,  informatyk i haker, ustala namiary miejsca, z którego wysłano film. Poszukiwacze natychmiast udają się pod wskazany adres a na miejscu odnajdują wielką, mroczną posiadłość i uprzejmego gospodarza, który zaprasza ich do środka…  


+


Zacznijmy od plusów powieści. Na pewno tempo akcji, która zbiera się trochę niespiesznie, ale jak już odpala, to gna żwawo przed siebie. Po drugie, napięcie, dobrze budowane typowym dla slashera (którym „Eksperyment” po trosze jest) oczekiwaniem „kto zginie następny?” - a że autor wyRZyna (rz - od rżnięcia!) prawie wszystkie postaci w książce, no to tutaj tego suspensu jest sporo.  Po trzecie wreszcie, duża dawka makabry - jak pisałem, bezpośrednią inspiracją dla „Eksperymentu” są filmowe hity „Piła” czy „Hostel” - brutalne, pełne przemocy, scen tortur i okrutnych zabójstw. Tego spragniony krwi („spragniony krwi” - zabawnie wyszło :-) ) fan horroru dostanie tutaj aż z naddatkiem. Przemoc, okrucieństwo, tortury i morderstwa zastępują tradycyjne jump scare’y.



No i - po pewnym zastanowieniu - na plus zaliczyć trzeba udaną grę literacką, jaką z czytelnikami prowadzi Kopiec. Z jednej strony przywołując na kartach powieści prawdziwy, znany fanom horroru w Polsce konwent - Kfason, z drugiej zabawnie, autoironicznie opisując świat autorów  grozy i oddanych im fanów, którzy traktują swych literackich mistrzów niczym gwiazdy rocka.

Po żastanowieniu, bo na początku obraz środowiska fanów grozy tłoczących się na konwentach niczym na stadionach sportowych, dziennikarki mdlejące na widok pisarzy, media walczące o nagłówki i relacje z konwentów wydają się przesadzone i przesłodzone, niczym różowy sen twórcy literackiego horroru, ale po chwili ten zabieg zaczyna udanie bawić.

Szczególnie odczuć to można w postaci dziennikarki. Realistyczna byłaby w tej roli jakaś „powiatowa Agata Passent”, zirytowana głupim zadaniem napisania relacji z „festiwalu grozy” i z pogardliwą wyższością podchodząca do infantylnych zainteresowań fanów horroru. Tymczasem bohaterka powieści dla możliwości dotarcia na Kfason gotowa jest (dosłownie!) zamordować znajomą z pracy (a przynajmniej mocno zaszkodzić jej zdrowiu), i porzuca super hot temat odnalezienia zaginionego obrazu Rafaela! To się nazywa miłość do horroru!


Jeżeli chodzi o styl, to „Eksperyment” budzi mieszane uczucia. Z jednej strony powieść napisana jest niezbyt wdzięcznym (żeby nie napisać, nienajlepszym) stylem; zdania bywają dziwnie skonstruowane, przegadane, niezgrabne, nieprzekonujące są też dialogi. Ale z kolei - co dziwne - wcale nie przeszkadza to w lekturze! Mimo wad i surowości czyta się szybko, strony przewraca z ochotą, czekając, kto zginie następny i jak brutalnymi metodami zostanie zgładzony.


No ale jest też druga strona, to, co mniej w „Eksperymencie” się udało. Kreacja postaci praktycznie nie istnieje -  to są sztony bez śladu osobowości, pozostawiające czytelnika zupełnie obojętnym na ich (w większości marny) los. Zwykła ciekawość „co będzie dalej” a nie przywiązanie do bohaterów  napędza lekturę.  


Od strony konstrukcyjnej - powieść też budzi zastrzeżenia. Zbyt dużo uwagi autor poświęca w początkowych partiach Kfasonowi, niepotrzebnie do tego wplata wątek „odzyskiwanego obrazu” - w rezultacie „Eksperyment” jest  po prostu za długi. Jego fabuła wystarcza na zwarty rozrywkowy horror a jest trochę sztucznie nadmuchana do rozmiarów blockbustera. Więcej, chciałoby się rzec, Mastertona, mniej Kinga!


A skoro o fabule mowa… tu moje największe zastrzeżenie do „Eksperymentu”. Główny pomysł powieści - tajne Stowarzyszenie dokonujące krwawych zbrodni w celu „porównania ich z oryginałem” jest błędny! No pls, przecież gore horror, horror ekstremalny to jedynie cząstka, relatywnie niewielki fragment całości literatury grozy! Jasne, jest Ed Lee i jest Jack Ketchum,  (początek powieści to prawie cytat z „Dziewczyny z Sąsiedztwa”) jest też Clive Barker - ale co z autorami takimi jak Stefan Grabiński, Thomas Ligotti, czy - UWAGA UWAGA, H.P. LOVECRAFT? Autorzy budujący grozę nie w oparciu o obrzydzenie, makabrę a w oparciu o niepokój, tajemnicę? Jakieś, na Cthulhu, miałby „eksperymenty” przeprowadzać Wujek Howard? Uciekania w panice przed Wielkimi Przedwiecznymi? Tymczasem (SPOJLER) tenże Lovecraft jest ….szefem Stowarzyszenia! No nie… 


No i drugie - chęć weryfikacji w realu swych fantazji to pozbawienie pisarzy, twórców, ich najważniejszego atutu, ich talentu - WYOBRAŹNI!  Przecież to jest najpiękniejsza część w lekturze, oderwanie od rzeczywistości, nadzwyczajne przygody, rzeczy, które NIE MOGĄ zaistnieć, które są elementem mitu, fantazji. Czy przygody Jamesa Bonda muszą być realistyczne? 


Właśnie ten „podwójny tulup”, nieprzekonujące założenie wyjściowe, najbardziej szkodzi odbiorowi „Eksperymentu” i obniża jego końcową ocenę, choć z nadzieją czekam na kolejne powieści Grzegorza Kopca, licząc, że zachowane zostaną w nich pozytywne elementy, a te, które tutaj nie przekonują, zostaną wyeliminowane.


Bradbury - draft

Karzeł (5/10) - początek zbioru raczej lekki. Karzeł co noc potajemnie w Labiryncie Luster ogląda się w lustrze powiększającym. Pewna dziewczyna chce mu sprawić prezent i postanawia kupić mu takie lustro na stałe. Właściciel Labiryntu, nieco zazdrosny o atencję (karzeł jest zdolnym pisarzem; jego talent imponuje dziewczynie) podmienia lustro na pomniejszające….

Następna (7/10) - wycieczka do Meksyku, zwiedzanie katakumb i miejscowych mumii biedaków, których nie stać na miejsce na cmentarzu. Mężczyzna rozochocony, kobieta przerażona kontaktem ze śmiercią. targana przeczuciami za wszelką cenę chce opuścić miasteczko, mąż w końcu się zgadza, ale psuje się auto…Prawdziwe weird fiction, zaskakujące, jak młodziutki Bardbury potrafił oddać lęk przemijania, przeczucie śmierci, ulotność ludzkiego życia. Nie tyle przerażające, co chwytające za serce. Duża literatura, nie tylko „horror” (nb. gatunkowo niewiele się dzieje, dyskretnie narasta napięcie wiodące do smutnego, przewidywalnego finału - spojlerowy tytuł).

Żeton H. Matisse’a - 4/10 - bida z nyndzą. Straszny mieszczanin za wszelką cenę chce utryzmać zaintereaowanie bohemy artystycznej, która robi sobie nie nogo polew. Za wszelkżą cene… Żarcik na mieszczaństwo, trochę „kolacja dla głupców’, ale nieśmieszne, aluzje i żarty splowiałe i niemodne, szkoda czasu. Taka bradburowa smarkateria.

Szkielet (9/10) - długo wydaje się groteskowym opisem hipochondrii (kto nie rozpozna w panu Harrisie siebie ten nie wie co to hipochondria), by w finale zaskoczyć znakomitym, makabrycznym twistem. Otake opowiadania walczyliśmy!

Słój (10/10) - jedno z najsłynniejszych opowiadań w całym dorobku Bradbury’ego, mistrzowskie połączenie tajemnicy, makabry i czarnego humoru. Tytułowy słój to eksponat w obwoźnym cyrku, w którym, zanurzone w formalinie, pływa tajemnicze Coś. Zafascynowany rolnik kupuje słój i zaprasza sąsiadów na wieczorne seanse. Zgromadzeni snują opowieści i przypuszczenia dotyczące zawartości słoja. Krzywo patrzy na to zła, zawistna żona…Dla samego Słoja warto sięgnąć po Październikową Krainę!

Jezioro 6/10. Bradbury był pisarzem znakomicie operującym sentymentem, nastrojem nostalgii. Zaskakujące, że potrafił to umiejętnie stosować juz jako bardzo młody pisarz! Jezioro to subtelna, nastrojowa, właśnie sentymentalna ghost story. 22 letni mężczyzna (stary!!!!) wspomina dziecięca miłość, dziewczynkę, która utopiła się w tytułowym jeziorze. Raczej się wzruszy człowiek niż przestraszy.

Emisariusz 7/10. Chory chłopiec i jego ulubiony pies, który przyprowadza do niego gości, Gdy ginie w wypadku nauczycielka chłopca, ten tęsni i marzy, by pani przychodziła nadal. Perwnego dnia pies zaginie bez wieści….nastrój jesienny, raqczej smutku i melancholii, wiodący dość niespodziewanie do „małpiołapkiwegho” finalnego jump scare’a

Naznaczona Ogniem 6/10 - dwu staruszków, byłych agentów ubezpieczeniowych/aniołów bezskutecznie usiłuje okiełznać nieustającą furię pewnej „rudej, krótko obciętej”; wiedzą oni, że kiedyś ta furia doprowadzi kogoś poza granice szału. Skonfrontowany z kobietą jeden z nich sam nie wytrzymuje. Do domu wraca mąż kobiety z hakiem w dłoni…

Mały Zabójca  10/10 Genialne. Horror codzienności at its best. Szczególny przypadek baby bluesa. Kobieta po ciężkim porodzie zaczyna podejrzewać, że jej nowo narodzone niemowlę…chce ją zabić. Mąż szuke dobrego psychiatry, kiedy pewnego dnia wracając do domu znajduje u stóp schodów martwą żonę…mniam! Wszystkie „demoniczne dzieci” tu się pojawiają, z oczywistym tropem „Omena” i „Kevinem”

Zbiegowisko   9/10 - absolutnie creepy! Pewien mężczyzna po swym wypadku wpada na trop tajemnicy - tłum zawsze tych samym osób zbiega się do wypadków samochodowych. Kiedy w jednym przypadku niepotrzebne ruszanie ofiary doprowadzi ją do śmierci, postanawia od podjąć działania i ujawnić spiskowców. Znakomite, świetny pomysł, mrożąca krew w żyłach atomosfera.

Pajacyk W Pudełku. 6/10. Chłopiec wraz z mamą żyje samotnie w wielkim domu, który jest jego całym światem. Alegoria niedojrzałości, uwięzienia w domu pod maminą spódnicą. Sprawne, ciekawy pomysł, ale strachu niewiele.

Kosa  9/10 Kapitalna, zaskakująca oryginalnością, parabola literacka, gdzie przygodny farmer otrzymuje zasobną farmę dla swej rodziny w zamian za przejęcie obowiązków…śmierci. Na kilku poziomach poruszające - łącznie z „ekonomicznym” (trudno, ludzie giną, ale moja rodzina ma co jeść). Drapieżny finał. Znakomita lektura, niebanalna, weird goes art.

Wuj Einar - 6/10 istoty obdarzone mocą kontra „zwykli ludzie”. znowu zabawna alegoria mężczyzny uwięzionego przez zwykłe życie. Poziom humoru mocno czerstwy (z żenującym zakończeniem), ale sama alegoria bardzo zgrabna i efektowna.

Wiatr - 8/10. Kapitalnie skontrastowane „zwykłe życie” i zupełnie lovecraftowskim w klimacie (Szepczący W Ciemności) horrorem, gdzie głównym „protagonistą” jest tytułowy wiatr. Zaskakująco przerażające, niezwykle oryginalne - tego typu teksty to największa siła Październikowej Krainy.

Lokator Z Piętra  (9/10) - rzadki przykład idealnego połączenia humoru i horroru. Powieść o tajemniczym lokatorze, pracującym w nocy i unikającym srebra, o morderstwach i zaginięciach w okolicy, o małym chłopcu, który prowadzi w tej sprawie własne śledztwo, jest tyleż zabawna, co naprawdę strasząca. Świetna klamra z faszerowanymi kurczakami!

Była Sobie Starsza Pani  (9/10) - Śmierć przychodzi po wszystkich z nas. Ale czy na pewno? Czy nie można nic z tym zrobić? Znakomite, szczerze rozśmieszające opowiadanie, taka jakby „Ligeia”, ale zamiast strachu czytelnik nieraz parksnie zdrowym śmiechem.

Burzowiec  (8/10) - trzeba dać odetchnąć temu opowiadaniu, którego nie powstydziłby się Ligotti w swych Pieśniach. Dwie starzejące się, samotne siostry, jedna zaczyna snuć dziwaczną opowieść o dwojgu martwych, zakochanych ludzi przebywających w burzowcu, ożywjących wraz z deszczem, ktory na chwilę unosi ich ciała. A za oknem leje jak z cebra… No małpiołapkowy genialny finał. Tutaj creepiness przychodzi tak znienacka i tak bardzo na koniec, że aż jej nie zauważamy. Świetne, choć trzeba dać mu dojrzeć.


Bradbury, podobnie jak np. Matheson, zrewolucjonizował podejście do horroru. Zamiast gotyckich ekstrawagancji, teatralności, groza powstaje w najbardziej codziennych okolicznościach - kuchnia, ulica miasta, itp. (panowie nawet nazwali się The Group). Czasem Bardbury lubi Carnival - jako swój trademark (pierwszy tytuł to Dark Carnival).

Co ciekawe, Bradbury pisze często nostalgicznie, refleksyjnie, nastrojowo, tak, za przeproszeniem „dziadersko”, albo „jesieniarsko”, tymczasem większość  opowiadania z Krainy napisał przed 30tką!, jako młodzieniec!. Tym większe szapoba za talent, ktory pozwolil mu tak udanie wejść w tę dojrzałą, refleksyjną nutę.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...