poniedziałek, 30 grudnia 2019

Joe Hill NOS4A2

Wspaniały "wigilijny" horror spod ręki Syna swego Ojca, znakomita gra z mitem wampira, jego uwspółcześnienie i związanie z modnymi obecnie lękami (pedofilia), książka pełna wigoru, i przygodowej akcji.
+
Istnieją ludzie, którzy przy pomocy pewnych przedmiotów są w stanie "rozerwać tkankę rzeczywistości" i wejść do krainy fantazji. Dla Victorii McQueen takim przedmiotem jest ukochany rower BMX. Jadąc na nim potrafi wjechać na, nie istniejący w rzeczywistości, Most Krótsza Droga, po którego drugiej stronie może odnaleźć różne zagubione w realnym świecie rzeczy.
Charles Talent Manx III używa z kolei Rolls Royce'a "Wraith" (Upiór) z 1938 roku o rejestracji NOS4A2 (no czyżby...). Porywa on do niego niewinne dzieci, wykorzystując jako "paliwo" ich niewinność, zamienia je w przerażające małe wampiry i udaje się z nimi do wymyślonej "gwiazdkowej krainy", gdzie cały rok trwa Boże Narodzenie a dzieci bawią się bez końca w okrutne gry.
Pewnego dnia ścieżki Vic i Manxa krzyżują się. Dziewczyna przypadkowo znajduje po drugiej stronie swego mostu upiorne domostwo, w który mieszka Manx, zostaje przez niego zaatakowana, a uciekając doprowadza do aresztowania zbrodniarza. 
Mija blisko 20 lat. Charlie Manx, który większość czasu spędził w więziennym szpitalu pogrążony w śpiączce, umiera, jego ciało jednak znika z kostnicy. Podobnie bez śladu znika, wraz z jego kolejnym właścicielem, należący niegdyś do Manxa rolls royce.
Okazuje się, że wiadomości o śmierci Manxa były mocno przesadzone. Pewnego dnia potwór wraz ze swym pomocnikiem pojawiają się na progu domku, w którym Victoria usiłuje ułożyć swe skomplikowane relacje rodzinne z synkiem....
+
Nie chcąc pisać "umarł Król, niech żyje Król" (King ma się dobrze i niech nam panuje jeszcze wiele lat), napiszę "jaki ojciec, taki syn". Komentując bowiem twórczość Joe Hilla nie sposób uciec od postaci Stephena Kinga. 
Dziedziczenie talentu to w ogóle ciekawa sprawa. Kiedy widzimy dzieci, idące w ślady swych rodziców, często nasuwa się myśl, że to nie całkiem sprawiedliwe. Że rodzice lekarze, prawnicy, aktorzy - ułatwiają swym dzieciom start w "rodzinnych" zawodach. Kusi, żeby tak pomyśleć również o Kingu i jego piszącej rodzinie, ale jednak....
No dobra, nieoceniony jest sam, płynący od ojca, przykład - że można z pisania książek zrobić sposób na życie, że klepiąc w domu w klawiaturę kompa można z tego mieć dobre pieniądze i popularność. Jasne, że i znajomości i kontakty bardzo pomagają. Nadto, jakby nie chcieć kokietować zmianą nazwiska (żeby nie korzystać ze sławy Taty) nie bardzo wierzę, że agent, podsyłając wydawcom książkę, nie szepnąłby "ale wiecie, że to syn Kinga?". Ale na sam koniec zostaje jednak sama książka, opowieść, która musi się obronić przed czytelnikami. A twórczość Hilla broni się BARDZO DOBRZE.

Zacznę o tego, że Joe, w przeciwieństwie do Kinga, nie hamletyzuje na temat ograniczeń gatunkowych, nie zrywa kajdan ,nie udaje niczego - lubi pisać horrory i pisze horrory. Tym właśnie jest "NOS4A2" (prosty rebus czytelniczy) - klasycznym przygodowym horrorem fantastycznym. Doskonale wymyślonym, zgrabnie skonstruowanym, żywo i dynamicznie prowadzonym. W powieści nie ma wprawdzie zbyt wiele grozy czy jump scare'ów, ale wypełniona jest mnóstwem wysokooktanowej akcji. Postaci w powieści ciągle gdzieś gnają, uciekają, walczą ze sobą, nie ma chwili czasu na nudę.
No właśnie - postaci. Bardzo udanie wymyślone i prowadzone. Vic McQueen, doprowadzona swą "mocą" i kontaktem ze światem Manxa na skraj szaleństwa, ciepły i oddany jej partner życiowy, Lou Carmody, ich kochający synek Wayne - zapadają w pamięć i budzą zainteresowanie. Jeszcze lepiej jest po stronie "sił zła". Sam Manx jest fantastyczny, a już jego "renfieldowski" pomocnik, Człowiek W Masce Przeciwgazowej (w mnie budził skojarzenia z barkerowskim Pożeraczem Żyletek z Potępieńczej Gry) to prawdziwy majstersztyk (to on zapewnia najbardziej efektowne sceny grozy).

Warto docenić, jak umiejętnie Hill gra schematami i kliszami gatunkowymi. Z jednej strony ogrywa absolutnie klasyczny mit wampira, z drugiej łączy go z horrorem współczesności, jakim jest pedofilia. Nie dajcie się zmylić ! - mimo braku jakichkolwiek bezpośrednich odniesień do pedofilii, mimo werbalnych zaprzeczań samego Manxa, mimo jego zakłamanych uzasadnień, jakimi usiłuje usprawiedliwiać porywanie dzieci (ten wątek uderzająco przypomina przerażające giallo Lucio Fulciego "Nie Torturuj Kaczuszki"). Właśnie z tym lękiem prowadzi grę Joe Hill. Przecież "Upiór" karmi się dziecięcą niewinnością i pogodą ducha... Hill efektownie przywołuje też w NOS4A2 strach przed dziecięcym okrucieństwem, swoistą amoralnością, jaka charakteryzuje niekiedy dziecięce zabawy.

Sam styl, warsztat literacki są nienaganne. Natchnienie natchnieniem a rzemieślnicza robota musi w rodzinie Kingów być wykonana wzorowo. "NOS4A2" czyta się znakomicie, długi rozdziały podzielone są na krótsze fragmenty, a lekki rytm pisania oraz gnająca przed siebie akcja nie pozwalają ani na chwilę odłożyć książki na bok. To się czyta !

Jeżeli można się w "NOS4A2" do czegoś przyczepić, to tylko do  pewnej "banalności i przewidywalności" literatury gatunkowej (o których tak zgrabnie mówiła w swym wykładzie noblowskim Olga Tokarczuk). Od początku do końca powieści wiadomo, o co w niej chodzi. Obrzydliwy obrzydliwiec z obrzydliwymi zamiarami zagrozi szczęściu Amerykańskiej Rodziny, która stoczy z nim Ostateczny Bój, by Nie Szczędząc Ofiar, Dobro mogło ostatecznie zwyciężyć. Te koncepcyjne ograniczenia trochę obniżają ocenę końcową, do "tylko bardzo dobrego" 7/10, ale w żadnej mierze nie wpływają na frajdę z lektury. 
Gorąco polecam - świetna zabawa.

PS.
Dziwnym nie jest, że tak efektowna fabularnie powieść przyciągnęła uwagę świata filmu. No i mamy już pierwszy sezon serialu NOS4A2. Nie widziałem, ale jestem go bardzo ciekaw.

wtorek, 10 grudnia 2019

George R. R. Martin Uczta Dla Wron 2

Druga część Uczty Dla Wron - nadal brak jest głównych bohaterów sagi (Tyrion, Jon Snow, Daenerys, Bran) a akcja, podobnie jak w części pierwszej, znacznie spowolniła.
+
Jamie zdobywa Riverrun, wykorzystując w tym celu uwięzionego Edmure'a Tully, 
Cersei wciąż knuje na potęgę, chcąc osłabić wpływy Tyrrellów. Nieopatrznie zezwala nowemu Wielkiemu Septonowi (a dokładnej Wielkiemu Wróblowi) przywrócić do siły zbrojne zakony Wiary i oskarża Margaery Tyrrell o niewierność małżeńską. Kto jednak pod kim dołki kopie....pod koniec sama pada ofiarą swych intryg i zostaje aresztowana za swe występki.
Arya pobiera nauki w domu Boga O Wielu Twarzach, gdy jednak odbiera życie renegatowi z Czarnej Straży, zostaje ukarana ślepotą.
Sansa, (jako córka Littlefingera Alayne) opiekuje się słabowitym Robertem Arrynem, jej "ojciec" planuje wydać ją za mąż za...spadkobiercę księcia Roberta.
Sam wspólnie z Gilly przybywają do Starego Miasta, gdzie Sam wstępuje do gildii maesterów.
Brienne, bezskutecznie poszukująca Sansy, wpada w ręce Kompanii Bez Chorągwi, dowodzonej, pod nieobecność Berricka Dondrarriona przez tajemniczą lady Stoneheart i zostaje skazana, za "zdradę" na śmierć przez powieszenie.
W uzupełnieniu powyższego mamy opis rajdu Żelaznych Ludzi na Reach o sytuacji w Dorne po stłumieniu buntu Arianne Martell.
+
Jak już pisałem, spowolnienie fabuły wyraźnie daje się we znaki, szczególnie w porównaniu do "rakietowych" wcześniejszych części. Niektóre wątki prowadzone są odmiennie od serialowych, a nawet te znane różnią się w wielu elementach. Czasami pierwowzór jest ciekawszy, czasem rozwiązania filmowców. Niemniej to nadal kawał wspaniałej przygody i zabawy. Żywe, pełnokrwiste, niejednoznaczne postaci, zapętlona, wielowątkowa fabuła - to się czyta. Rewelacyjnie !

wtorek, 26 listopada 2019

Stephen King Bastion 4/10

Nie, nie i jeszcze raz nie ! Dramatycznie opasła (zdrowe 500 stron za dużo) epopeja Stephena Kinga, łącząca horror medyczny, madmaxowe post-apo i społeczno religijne fantasy z odrobiną grozy i tonami łzawo naiwnej hiper-Amerykańskości. Napisane to jest nawet sprawnie (w końcu wyszło spod ręki mistrza stylu) ale, fabularnie to, IMO, grube nieporozumienie. Mam świadomość, że "Bastion" powszechnie uważany jest za  kingowskie arcydzieło (sama Wiki pisze o nim jako o "opus magnum"), że wielu fanów Króla uznaje go za wręcz najlepszą jego powieść. Cóż, ja do tego bandwagonu wskoczyć nie jestem w stanie, a dlaczego, spróbuję poniżej wyjaśnić. 
+
Zarazki zabójczej supergrypy, zwanej Kapitanem Tripsem, o śmiertelności rzędu 99%, wymykają się z rządowego laboratorium, gdzie Trips, jako broń biologiczna, był wytwarzany i, niczym ogień na suchej prerii, w mgnieniu oka ogarniają całą Amerykę.
Po dwu miesiącach szalejącej choroby na przepełnionym smrodem gnijących ciał świecie przeżywają jedynie nieliczni naturalnie odporni ludzie. 
Wszyscy survivorzy zaczynają mieć dwa intensywne sny - jeden, z nich ukazuje wizję dobrej starej Murzynki - Matki Abagail, zamieszkałej gdzieś wśród pól kukurydzy. Drugi to koszmar o demonicznym mężczyźnie z niewidoczną twarzą i płonącymi oczami, zwącym się Randall Flagg. Za pośrednictwem obu snów siły Dobra i Zła rozpoczynają zmagania o przyszłość pozostałych przy życiu ludzi.

Kierując się wskazówkami ze snów, jak również znakami pozostawianymi przez wcześniejsze grupy ocaleńcy zaczynają zmierzać w kierunku domu Murzynki, instynktownie czując potrzebę zgromadzenia się w tym miejscu. Niektórzy jednak napotykają na swej drodze Mrocznego Mężczyznę, dołączają do niego i jego złowrogich sił. Co gorsza, okazuje się, że zło mieszka głęboko w sercach i nawet niektórzy z "dobrych" ukrywają w sobie wewnętrzny mrok.
Obie społeczności zaczynają się organizować - "dobrzy" w Boulder w Colorado, a "źli" w Las Vegas. "Dobrzy" zaczynają odtwarzać świat sprzed zagłady, przyjmują Konstytucję i wybierają pierwsze demokratyczne władze, wśród złych panuje brutalna dyktatura, a oporni są krzyżowani.
Obie siły dzieli łańcuch Gór Skalistych i zbliżająca się jesień, która utrudni komunikację. Jednak wiosną Mroczny Mężczyzna będzie n chciał zaatakować Boulder. "Dobrzy" muszą wcześniej wymyślić swój ruch...
+
Zacznijmy od dobrego. Czytało się to wybornie, (w końcu pisał to mistrz King), a przebieg, twisty i sploty fabuły były przez większość lektury bardzo udane (pisał to mistrz Koing). Jednak niewątpliwie całość książki jest dramatycznie przegadana. Bastion to największa objętościowo powieść Kinga, ale dobre 500 stron możnaby z niej wywalić lekkim łukiem i prawie nikt by nie płakał po nich.
Pierwsza część, epidemiczna, jest wspaniała. Zbudowana jest na zasadzie zwijającej się do środka spirali, różne epizody i poznawane postaci początkowo nie wiążą się ze sobą (odmienne wrażenie wywoływała  konstrukcja "Tego" - gdzie historia rozwija się z jednego miejsca - lat pięćdziesiątych w Derry). Świetne są jadowite ataki Kinga na armię USA (Trips to chodowana przez wojsko zaraza,  wybuch epidemii jest ukrywany przez społeczeństwem z użyciem najbardziej zbrodniczych narządzi, ostatecznie z wprowadzeniem brutalnego stanu wojennego, w złowrogim finale wojskowi, w celu "utrzymania równowagi sił" celowo rozsiewają zarazę po całym świecie). 
Również post-apokaliptyczna część "madmaxowa" jest naprawdę dobra. Jest w niej sporo przygód, a poszczególne postaci i ich wzajemne relacje są bardzo intrygująco budowane postaci.
Niestety, katastrofa nadchodzi z finałową częścią "fantasy". Książka staje się, dosłownie, ze strony na stronę gorsza. Fabuła jest rąbana tak topornie, że aż wstyd czasami było czytać. Wszystko jest do zemglenia wręcz ckliwe - częstotliwość, z jaką (praktycznie wszyscy!) bohaterowie płaczą i przełykają "gule w gardle" jest wręcz groteskowa (momentami szlochali oni niczym postaci z gotyckich romansów Ann Radcliffe, na sam widok błękitnego nieba, najlżejszą niedogodność życiową, a ostatecznie, ot tak, z wielkiej wzajemnej miłości - wyśmiewane już amerykańskie "kocham Cie" pojawia się średnio co 5 stron).
A już zakończenie jest, jak pisałem, absolutnie katastrofalne - zdecydowanie najgorsze ze znanych mi u Kinga a w dziedzinie kiepskich finałów cieszy się on zasłużoną "renomą"). Dosłownie chwilami człowiek ma wrażenie, że sobie autor robi z niego jaja. Przede wszystkim jego dramatyczna naiwność wręcz obraża ludzi myślących. Plan "dobrych" na walkę ze złymi.....buchachachacha. Po prostu nie do zniesienia, tak bardzo to było głupie. To przekonanie, że jak się Złu spojrzy w twarz, to to Zło się zawstydzi. O święta naiwności...wystarczy spojrzeć w telewizor, zobaczyć, jak wygląda chociażby współczesna polityka. Jak podłość, podstęp i zło triumfuje i jak nie tylko niczego się nie wstydzi, ale wręcz rechocze w twarz zwiędłemu dobru (zaiste, markiz de Sade ze swą nihilistyczną filozofią, zgodnie z którą silne Zło zawsze zatriumfuje nad słabą Cnotą miałby zdrową polewkę przy lekturze "Bastionu").   
Do tego dochodzi mocno irytujące religianctwo. Cały czas po historii kręci się biblijna opowieść o Hiobie, ale to żadna głęboka myśl, a raczej swoista bezczelność młodego Kinga (pisząc "Bastion" miał około trzydziestki), uważającego, że tanimi grepsami potrafi potrafi udzielić odpowiedzi na najpoważniejsze pytania, jakie stawia religia - te o przyczynę niezawinionego Zła, o odpowiedzialność Stwórcy za straszliwą śmierć miliardów ludzi i nieszczęścia, które dotykają tych, którzy przeżyli plagę.

Zaskakująco też, jak na zwyczajowy poziom Kinga, są nieudani bohaterowie powieści - płascy, jednowymiarowi, i nieprawdziwi. Co ciekawe, w większości "wchodzą w powieść" dobrze, to na przestrzeni kolejnych stron tracą wszystko, co ciekawe i przyciągające uwagę. Dotyczy to zwłaszcza tych "dobrych" - teksańskiego rednecka Stuarta Redmana, startującego do kariery muzyka popowego Larry Underwooda, Nicka Androsa - głuchoniemego chłopaka podróżującego po USA, czy Fran Goldsmith, ciężarnej dziewczyny z Maine. Po ciemnej stronie jest lepiej, pojawia się paru intrygujących grajków, ale i tu ciekawie się zapowiadający bandyta Lloyd Hendreid czy szalony piroman zwany przez swych znajomych "Śmieciarzem" z upływem czasu rozpływają się w mdłej opowieści. No a sam Główny Zły, Sauron tej sagi, Randall Flagg...OK, wchodzi w opowieść nieźle, ale z biegiem stron coraz bardziej śmieszy, zamiast straszyć, kiedy po raz setny wybucha operetkowym "demonicznym śmiechem". Aż się cytat przypomina z "Wejścia Smoka" (murzyński karateka do Hana) - "Panie, Pan jesteś jak z komiksu wycięty!".

"Bastion" chwilami ludzi skojarzenia z filmową serią "Sharknado", tak bardzo jest Turbo Amerykański. Konstytucyjne wartości i Pambóg kochający obywateli USA. Tyle, że "Sharknado" to był świadomy żart, a "Bastion" King pisał na poważnie...  Przy rąbanych siekierą podziałach na dobro i zło poczciwy Tolkien wydaje się arcymistrzem zniuansowania, a już współczesna gritty fantasy(z ambiwalencją Gry O Tron na czele) pokłada się ze śmiechu.  Zupełnie nie tędy droga. To nie jest "dno dna", styl Kinga wciąż jest porywający, w natłoku stron Bastionu jest sporo dobrych pomysłów i rozwiązań fabularnych ale zaskakująco nieudane postaci główne, słabnąca wraz z czytanymi stronami ogólna jakość powieści i katastrofalne wręcz zakończenie (a w końcu finis coronat opus) nie pozwala ocenić na wyżej niż 4/10.

wtorek, 12 listopada 2019

Thomas Harris Czerwony Smok 7/10

Początek niezwykłej sagi o losach psychopatycznego mordercy  Hannibala "kanibala" Lectera, mieszanka gatunkowa, w pół drogi pomiędzy policyjnym proceduralnym thrillerem a przerażającym horrorem.
+
W USA dochodzi do dwu brutalnych zbrodni. Podczas nocnych napadów psychopata włamuje się do domków jednorodzinnych i morduje wszystkich członków rodziny. Na ciałach kobiet, wykorzystywanych przez niego seksualnie, pozostają szczególne ślady ugryzień, dlatego śledczy nazywają między sobą mordercę "szczerbatą lalą" (a dokładnie "zębową wróżką - tooth fairy" tylko się polski tłumacz nie popisał). 
Zbrodnie miały miejsce w szczególnych fazach księżyca, do kolejnej pozostają trzy tygodnie. FBI nie ma pomysłu, jak schwytać szaleńca, szef ekipy śledczej Jack Crawford zwraca się zatem do byłego eksperta Willa Grahama, który zrezygnował ze służby po tym, jak ledwo uszedł z życiem podczas schwytania innego seryjnego mordercy -Hannibala Lectera. 
Wstrząśniety okrucieństwem zbrodni Graham zgadza się na rolę konsultanta a po analizie zebranego materiału uznaje, że pomocnym w wykryciu "Szczerbatej Lali" może być....właśnie Hannibal Lecter, osadzony dożywotnio w więzieniu pod specjalnym nadzorem.
Lecter udaje zainteresowanie, w rzeczywistości jednak zamiast pomocy w śledztwie nawiązuje kontakt z mordercą i zdradza mu miejsce zamieszkania Grahama.
Rodzina eksperta musi ukrywać się przed psychopatą, ten zaś w międzyczasie brutalnie morduje współpracującego z FBI dziennikarza, w zemście za serię obrażających go, niewybrednych artykułów tabloidowych (zbrodniarz uważa się za wcielenie Czerwonego Smoka z obrazu Williama Blake a morderstwa nazywa aktem Przeistoczenia). Czas upływa, "mordercza"faza księżyca jest coraz bliżej, a Will Graham w końcu znajduje ogniwo łączące wszystkie zbrodnie...
+
Horror, żeby naprawdę działać musi umieć znaleźć źródło prawdziwego strachu, coś, co wzbudzi u czytelników żywą i autentyczną grozę. tymczasem z biegiem lat czytelnicy coraz mniej bali się wampirów, wilkołaków, złych duchów czy satanistycznych spisków. Za to każdy człowiek boi się tzw. "złej śmierci". A trudno wymyślić coś bardziej przerażającego (a jednocześnie możliwego do wyobrażenia) niż zbrodniczy psychopata włamujący się nocą do domu i okrutnie mordujący wszystkich członków rodziny. 
Ten właśnie strach Harris eksploruje w "Czerwonym Smoku" do maksimum i  z wielkim powodzeniem. Tak wielkim, że już w 1986 powieść została zekranizowana(jako "Manhunter").
Tyle zachwytów, bo od strony samej akcji fabularnej "Smok" niczym szczególnym się nie wyróżnia, ot przeciętne kryminalne czytadło.  Również styl pisania jest dość niespecjalnie wciągający, dość sztywny i formalny.
Do tego główni bohaterowie to, mimo wysiłków autora, papierowe wycinanki. Przez powieść przewalają się  tłumy różnych ekspertów i śledczych, zupełnie niczym się nie od siebie nie różniących i nie zapadających w pamięć (ich nazwiska pomieszają się prędzej czy później każdemu czytelnikowi). Co gorsza -  sam Will Graham, w zamierzeniu główna postać fabuły -  to kartonowy ludzik bez większego znaczenia  i nie budzący nadmiernych emocji
Za to villaini - o tak, tu Harris czuł się dużo lepiej. Sam tytułowy antagonista -  Czerwony Smok - wykreowany i opisany jest świetnie. Dostajemy też jego pogłębioną historię, pozwalającą dobrze się wczuć w tę postać.
Sam Hannibal Lecter nie jest tak kompletnie ukształtowanym Potworem, jakim się stanie w "Milczeniu Owiec". Nie ma jeszcze mowy o jego kanibaliźmie, brakuje też tej szczególnej ambiwalencji, z jaką podchodzić będzie do niego Harris. W "Smoku" to po prostu piekielnie niebezpieczny i inteligentny zbrodniarz, ale ma już parę swoich charakterystycznych momentów.

W roku 1981, kiedy wychodził "Czerwony Smok", złota era paperbackowego horroru była w swym pełnym rozkwicie. Z jej perspektywy "Czerwony Smok" stanowi ciekawe połączenie. Od strony formalnej jest to policyjny thriller, klinicznie wręcz chłodny "procedural", w którym odczuć można wyraźną fascynację technikę śledczą i urządzeniami policyjnymi. Różnego rodzaju procesy śledcze, badania próbek, eksperymenty procesowe,wypełniają sporą część fabuły. Od strony klimatu "Czerwony Smok" jest jednak czystej wody horrorem, bazującym na strachu przed tzw. "złą śmiercią", taką turbo-"Psychozą" (wyrafinowane, groteskowe i przerażające zbrodnie są też nieco zadłużone we włoskich gialli).
Powieść Harrisa, mimo że zwiastowała nadejście nowej epoki i koniec popularności tradycyjnie rozumianych horrorów, jeszcze rewolucji nie wywołała. Ta była efektem kolejnej powieści w cyklu - "Milczenie Owiec" której histeryczne powodzenie i mulit-oskarowa adaptacja kinowa symbolicznie zakończą "złotą erę" horroru w literaturze zachodu. 

Lektura koniec końców bardzo polecana, mimo że od "Milczenia" jest nieco słabsza.

PS.
Po eksplozji popularności "Milczenia Owiec" filmowcy powrócili do debiutu powieściowego Harrisa, głównie po to, by Anthony Hopkins jeszcze raz mógł wcielić się w swą oskarową rolę. "Czerowny Smok" z 2002 roku jest generalnie lepiej obsadzony i "bogaciej" zrealizowany niż "Manhunter". Warto poznać jednak oba obrazy, ejtisowy oryginał też ma swój urok.

środa, 30 października 2019

George R.R. Martin Uczta Dla Wron 1

Czytając Pieśń Lodu I Ognia cały czas zastanawiałem się, kiedy drogi powieści i serialu rozejdą się w sposób istotny. Jak się okazało, ma to miejsce właśnie w Uczcie Dla Wron. Po kolei zatem :
+
- Sam wraz z Goździk podróżuje do Starego Miasta, by zostać nowym maesterem Czarnej Straży,
- Arya wstępuje do świątyni Boga Bez Imienia,
- Sansa wraz z Littlefingerem przebywa w Orlim Gnieździe, gdzie Petyr musi, podstępem oczywiście, uporać się z buntem lordów Doliny, chcących pozbawić go stanowiska Protektora,
- W Królewskiej Przystani najpierw ma miejsce pogrzeb Tywina Lannistera a potem ślub Tommena z Margaery. Cersei knuje na potęgę, osłabia pozycję Tyrellów na dworze, ustanawia nową Małą Radę, wysyła rozkazy zamordowania Jona Snow i Bronna. W tym wszystkim coraz bardziej oddala się od Jaimego, którego jej drapieżna i bezwzględna polityka zaczyna mierzić,
- Brienne podróżuje trochę bez celu w nadziei odnalezienia Sansy Stark i wypełnienia swej przysięgi.
Do tego :
- na Żelaznych Wyspach dokonany zostaje wybór nowego Króla,
- w Dorne Dorian Martell musi uporać się z buntem Żmijowych Bękarcic i własnej córki Arianne, planującej usadzenie na Żelaznym Tronie Myrcelli Baratheon
+
To, co przede wszystkim rzuca się w oczy czytelnikowi, to drastyczne wyhamowanie tempa akcji. O ile w poprzednich tomach gnała ona na łeb na szyję, tutaj prawie że staje w miejscu. Wręcz słychać pisk hamulców zaciągniętych przez Martina. Zamiast żywiołowej, energicznej fabuły mamy do czynienia z mnóstwem statycznych scen, narad, spisków. Bliższe to konwencji para-teatralnych seriali w rodzaju "Ja Klaudiusz" niż przygodowej fantasy.
Po drugie - gdzie jest połowa wątków sagi ? Gdzie losy Danaerys,  Jona Snow i Tyriona Lannistera (o Branie Starku ani nie wspomnę) ? Tak, "Uczta Dla Wron" zupełnie pomija trójkę najważniejszych bohaterów ! To dziwna decyzja Martina, mocno kontrowersyjna i mająca wpływ na ogólny odbiór powieści. 
Owszem, nadal czyta się wybornie a martinowska umiejętność kręcenia fabułą, twistowania i zaskakiwania czytelnika wciąż imponuje, ale tak szczerze, gdyby nie znakomite (niesłusznie "zniknięte" z serialu) subploty w Dolinie i Dorne, to byłoby mocno przeciętnie. Póki co, jest wciąż dobrze, choć do wspaniałości poprzednich tomów nieco brakuje 

Emily Bronte Wichrowe Wzgórza 6/10

Legendarny klasyk XIX wieku - sławna, sto razy ekranizowana historia romantycznej, niszczycielskiej miłości i spowodowanej nią serii nieszczęść. 
+
Dwie angielskie rodziny szlacheckie - Earnshawowie i Lintonowie. W każdym domu dwójka dzieci, chłopak i dziewczyna. Pewnego razu pan Earnshaw przyprowadza do swego domu znajdę - chłopaka imieniem Heathcliff. Zaczyna bardzo go faworyzować, wynosząc ponad własnego syna. To powoduje oczywiście nienawiść młodego Earnshawa, a w efekcie doprowadza do jego wyjazduz rodzinnego domu.
Zupełnie przeciwnie traktuje Heathcliffa drugie dziecko - Catherine. Przybysz staje się jej najbliższym przyjacielem i nieodłącznym towarzyszem.
Sytuacja ulega zmianie, kiedy stary pan Earnshaw umiera. Syn - Hindley wraca do posiadłości wraz z młodą żoną, obejmuje kontrolę nad rodowym majątkiem, Heathcliffa z zemsty sprowadza do roli służącego.
Pewnego dnia Catherine i Heathcliff, wciąż pozostający w najbliższej przyjaźni, poznają dzieci sąsiadów, rodzeństwo Edgara i Isabelle Linton. Młody Linton wpada w Catherine w oko, a jako że jest zamożny, dobrze wykształcony i wychowany,  w próżności serca postanawia wyjść za niego, mimo oczywistej miłości, jaką żywi do Heathcliffa.
Na wieść o ślubie Heathcliff znika bez śladu. Gdy wraca po trzech latach, jest już zamożny. Zamieszkuje u swego wroga Hindleya Earnshawa, który po śmierci żony w połogu popadł w długi i alkoholizm i zaczyna codziennie odwiedzać małżeństwo Lintonów. Ich Wzajemna miłość z Catherine rozpala się od nowa, na dodatek zakochuje się w nim do szaleństwa Isabella Linton.
Mimo oporu Edgara i Catherine złowrogi Heathcliff uprowadza Isabelle, żeni się z nią i robi jej dziecko. Traktuje ją jednak tak brutalnie i nienawistnie, że zrozpaczona zmuszona jest uciec od złowrogiego tyrana.
Tymczasem ostateczne spięcie pomiędzy Lintonami a Heathcliffem doprowadza do kryzysu emocjonalnego, w efekcie którego Catherine popada w szaleństwo, następnie zaś umiera, rodząc Lintonowi córkę.
przeklęta miłość nie daje za wygraną i po upływie paru lat tragiczne emocje zaczynają wiązać kolejne pokolenie - syna Hindleya Earnshawa - Haretona Earnshawa, syna zmarłego w międzyczasie Hindleya, którego Heathcliff traktuje jak głupiego, ciemnego służącego, syna Heathcliffa i Isabelle, chorowitego Lintona i córkę państwa Linton - Cathy...
+  
Gatunkowo "Wichrowe Wzgórza" stanowią mieszankę romansu i gotyckiego thrillera, przy czym moc destrukcyjnej miłości tak bardzo rzutuje na ogólny odbiór dzieła, że w praktyce element "gotycki" bywa w niej rzadziej rozpoznawany.
Gotyckość powieści wynika z faktu, że siła miłości w niej opisanej wykracza wręcz poza granice ludzkiego życia - Heathcliff wzywa ducha Catherine, by go nawiedzał jak najczęściej. ta siła urzeka też do dziś czytelników (a częściej czytelniczki), przesłaniając trochę nie tylko fakt totalnej destrukcyjności tego uczucia, jak i naprawdę wstrętne charaktery obojga zakochanych. Doprawdy, jak się zastanowić na chłodno, to wyjątkowo wręcz odrażająca para. Z jednej strony sadystyczny, mizantropijny niczym norweski black metalowiec Heathcliff, z drugiej wpadająca w ataki obłąkańczej wściekłości, do tego próżna, głupia i do gruntu zła Catherine. To duet toksyczny niczym Bonnie i Clyde, a ich uczucie jest - dosłownie - z piekła rodem.
Zło tej pary rozprzestrzenia się naokoło, zarażając wszystkich postronnych, niszcząc ich szczęście i spokój. Szkoda, że mało kto, roniąc łzy nad zakochaną parą pomyśli o tragediach Lintonów, pogardzanym i odrzucanym mężu (Edgar), katowanej i znienawidzonej żonie (Isabelle), dręczonej córce (Cathy). 

W ogóle postać Heathcliffa to taki modelowy "zły chłopak" (vel "zimny drań"), konstrukt emocjonalno-erotyczny, który kobiety kontrastują ze swymi poczciwymi i dobrymi partnerami, zakochanymi, czułymi i gotowymi do pomocy. (Ale żeby nie było, mężczyźni mają taki sam konstrukt, to stereotyp "femme fatale" kontrastujący z gotującymi w domu obiad i pilnującymi "ogniska domowego" żonkami). Co ciekawe, jak się okazuje, każdy może być jednocześnie tym "bad boyem" jak i czułym i oddanym kochankiem - widać to po postawie Heathcliffa wobec Catherine, widać też po zmiennym podejściu młodej Lintonówny do Haretona.
Warto też przypomnieć, że według niektórych interpretacji Heathcliff to nie człowiek a demoniczny byt z zaświatów, przybyły na wrzosowiska Anglii, przy nieść ze sobą śmierć i zniszczenie (tę tezę stawiał Lovecraft w swym Supernatural Horror In Literature). Rzeczywiście, mało kto przeżywa do końca powieści a ilością nieszczęść i nagłych tragedii można by obdzielić kilka innych romansów, ale co w takim razie z niszczycielską miłością do Catherine. Byłby to "diabeł zakochany"? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Na pewno zaś uwagę fana literackiej grozy przyciągnie niesamowitość przyrody. Owiewane lodowatymi  wiatrami wrzosowiska to taki rustykalny odpowiednik gotyckiego zamku. Pa pewno zapadnie w pamięć czytelnikom.

Mimo upływu lat powieść czyta się bardzo dobrze, jest intrygująca i wciągająca, zachęca do szybkiego przewracania stron, by poznać zakończenie (dla tych nielicznych, którzy nie oglądali w TV żadnej ekranizacji). Koniec końców klasyk wart poznania.

czwartek, 24 października 2019

Guy N. Smith Rzeź 6/10

Lekturę "Rzezi" odwlekałem w czasie, jak mogłem, odkładałem ją jak ostatnią czekoladkę w bombonierze, ale w końcu musiał nadejść ten czas - pora na ostatnią, póki co, wydaną w Polsce książkę Guya N. Smitha. Pozostaje czekać na jak najszybsze wydanie przez Phantom Books zapowiadanej "Szarańczy" i mieć nadzieję, że rodzimi wydawcy odważą się jeszcze sięgnąć do dorobku boskiego Guya (najchętniej dwa nowe Sabaty). Póki co jednak, pora na stary, dobry animal horror, gatunek, w którym Smith czuje się jak...pawian na walijskim pogórzu (że tak do treści "Rzezi" nawiążę).

+

Rok 1976. Wejście w życie restrykcyjnych przepisów dotyczących hodowli zwierząt niebezpiecznych zmusza młode małżeństwo, ku rozpaczy małego synka, do rozstania z udomowioną parą pawianów. Zamiast oddać małpy do ogrodu zoologicznego, decydują się wypuścić je na wolność w zakamarkach gór walijskich.
Mija czterdzieści lat. Rozchodzi się miejscowa plotka o dzikich pawianach mieszkających w górskich jaskiniach. Temat początkowo wydaje się zupełnie tabloidowy, wkrótce jednak W okolicy zaczynają ginąć zwierzęta hodowlane, a po pewnym czasie również turyści.

Na zaproszenie okolicznego leśniczego na miejsce przybywa znany myśliwy, doświadczony w polowaniu na pawiany. Rozpoczynają się łowy....

+

Nie/sławna brytyjska ustawa o warunkach domowej hodowli zwierząt niebezpiecznych to taki smithowy ideefix. Guy parokrotnie nawiązywał do niej w swych wypowiedziach czy wywiadach, głosząc tezę, że prywatni hodowcy, którzy nie byli w stanie spełnić wysokich wymogów ustawowych wypuścili swe zwierzęta na wolność. W 2016 roku postanowił tę myśl zamienić w animal horror z pawianami w roli głównej. 
"Rzeź" budzi mieszane uczucia. Na plus liczą się żwawy, pulpowy pomysł główny i przyzwoite tempo narracji. Z drugiej strony, zauważyć trzeba niestety, że w tym animal horrorze jest mało grozy ! Parę kompetentnie opisanych ataków pawianów to nieco za mało, a do tego małpy jako "potwory" średnio się sprawdzają. Dobry animal jest wtedy, kiedy zwierzęta budzą obrzydzenie (robale, gady itp) albo grozę wywołaną np. mutacją (Kraby) czy Złowrogim Instynktem (Wataha gdzie Tomek Siwiec musiał sporo podrasować, dorzucić absurdu i gore, żeby było ciekawie). Tymczasem Smithowi wyszła raczej powieść myśliwska z "małpim" twistem niż horror( do tego z Ekspertem Od Polowań jako gujowym bohaterskim alter ego).

Warsztatowo jest zasadniczo dobrze. Technika pisarska jest prosta, ale sprawna(coś, z czym Guy miewał w przeszłości kłopoty). Do tego dochodzi bardzo dobry, "klarowny" przekład Igi Osowskiej. Szacunek, nie jest w końcu łatwo tłumaczyć gujową frazę.  Postaci są papierowe, ale wystarczające dla potrzeb gatunku. 
Skrytykować jednak trzeba konstrukcję - koniec powieści jest wyraźnie niedopisany ! Tak, jakby Smithowi znudziła się opowiadana historia i postanowił ją zupełnie deus ex machina, na skróty w pieczarki, zakończyć. 

Miło stwierdzić, że Guy mimo upływu lat ciągle "rocks", zabawa jest ostatecznie całkiem przyjemna i nie nudzi, niemniej w katalogu twórczości Smitha "Rzeź" to raczej stany średnie - adresowana głównie do #smithoweswiry.   

Bartłomiej Fitas Potępiona 6/10

Udany debiut, klasyczny, dobrze wymyślony, zgrabnie skonstruowany  i nieźle straszący pop horror, historia nawiedzonego sierocińca i zemsty zza grobu.
+
Fabuła "Potępionej" toczy się dwutorowo. W pierwszym z nich ukazany jest prowadzony przez siostry zakonne sierociniec, do którego przybywa nowy pensjonariusz, Kacper. Poznajemy brutalny  terror tam panujący, sadystyczną, przerażająca przełożoną - siostrę Ezechielę i jej konflikt z Kacprem, zakończony ucieczką chłopca w zimowy las.

Na drugim planie czasowym, obserwować możemy śledztwo, jakie policja toczy w sprawie tajemniczej tragedii mającej miejsce w sierocińcu. Pewnego dnia wszystkie opiekunki giną, dosłownie rozerwane na strzępy, podopieczni zaś nikną bez śladu. Wobec braku pomysłu na prowadzenie śledztwa policjanci decydują się na współpracę z jasnowidzem, ten jednakże tajemniczo znika przed pierwszym spotkaniem.
W życiu jednego ze śledczych ma miejsce seria tragicznych wydarzeń. Jego siostra i szwagier giną podobnie jak siostry zakonne, rozerwani na strzępu, ich pogrążony w katatonii syn trafia do szpitala, w którym po przebudzeniu popełnia samobójstwo.Dodatkowo na wywołany skrajnym przerażeniem zawał umiera ojciec.

Wszystkie ślady prowadzą do opuszczonego zakonnego sierocińca, w odbędzie się ostateczna konfrontacja z Siłami Zła.
+
"Potępiona" to rasowy, pełnokrwisty horror -  z opętaniami, duchami, i  dużą ilością grozy. Trochę przypomina ona porządne, oldschoolowe pop horrory "mastertonowskie". Żywa akcja gęsto zdobiona jest efektownymi jump scare'ami. Główny nacisk położony jest na czystą rozrywkę, aczkolwiek, jak to często z powieściami grozy bywa, odbija on w sobie poważniejsze tematy (tragedię dzieci w domach opieki i obłudę niektórych instytucji z religią w tle,  nawiązując przy tym do realnych wydarzeń, jakie miały w Polsce w Zabrzu - powieściowa Ezechiela to wręcz odpowiednik niesławnej siostry Bernadetty).

Z trzech elementów dobrej książki rozrywkowej najlepiej w "Potępionej" wypada główny pomysł. Wprawdzie można odnieść wrażenie, że on się autorowi nasunął dopiero podczas pisania - powieść zaczyna się jak brutalny horror z demonicznymi siostrami zakonnymi w tle, by w pewnym momencie przejść w sferę duchów, plot twistów i zemsty zza grobu, ale ważne, że na wszystkich płaszczyznach te pomysły dobrze ze sobą współgrają i dobrze wypadają.
Nieźle również wypada drugie element - budowanie fabuły. Wprawdzie na początku nieco przeszkadza przesadzona skala początkowej tragedii (przy masakrze całego domu dziecka cała Polska, wszystkie media i najwyższe władze śledcze byłyby w pełnym pogotowiu) ale z biegiem stron przestaje do doskwierać. Co do reszty, nie można mieć większych zastrzeżeń (z poprawką na rozrywkowy, pulpowy charakter powieści). Akcja płynie wartko, efektownie rozbudowana, wyposażona w dużo dobrych, zgrabnie ułożonych i wymyślonych elementów grozy. Bardzo duże brawa należą się za efektowne przeplatanie w opowieści fabularnej dwu planów czasowych.

Za to dość słabo, póki co, prezentuje się warsztat. Styl pisania  wymaga jeszcze w mej ocenie wiele pracy. Rozpoczynając od kreacji postaci. O ile Siły Zła opisane są zręcznie i z nerwem, o tyle główni bohaterowie, prowadzący śledztwo policjanci są, nawet uwzględniając niewysokie wymogi gatunku, zbyt papierowi, sprowadzeni praktycznie do jednego grepsu - absurdalnego wręcz jarania papierosów zawsze i wszędzie.
Sam rytm prozy jest często niezgrabny, przegadany, pełen niepotrzebnych słów(czasami wręcz akapitów). Bo "Potępiona" to powieść zdecydowanie za gruba. Nie, że za długa - jej fabuła skrojona jest dobrze i zgrabnie - ale właśnie za gruba. 
Te wszystkie zbędne słowa, zdania, akapity w niczym nie służą akcji utworu, wynikają z dość jeszcze surowego i niewyrobionego stylu.
Nie chciałbym żeby to zabrzmiało niegrzecznie, ale pomocne byłoby w mojej ocenie analityczne zapoznanie się z twórczością pisarzy dobrze radzących sobie w tym aspekcie. Może niekoniecznie przysłowiowego Kinga (jego warsztat jest niedościgły, ale on akurat cierpi na logoreę, i tylko jego geniusz pomaga to strawić). Myślałem o takich autorach jak James Herbert czy Harry Adam Knight, u których gdzie kondensacja treści nie przeszkadza w doskonałym stylu.

Ale, koniec końców, warsztat się wyrobi, a ważny jest słuszny kierunek. Debiut Bartłomieja Fitasa uważam za całkiem udany i niecierpliwie czekam na kolejne pozycje tego autora. Fanom pop horroru (Złota Era się przypomina) szczerze polecam.

PS.
Extra kudosy za mrożącą krew w żyłach okładkę. Niby jasne, okładki Dawida Boldysa podzielić można na dwie kategorie : wspaniałe i jeszcze lepsze, ale jednak nawet na  tak wysokim tle makabryczna siostra zakonna "Potępionej" (spróbujcie czytać w środkach publicznej komunikacji!) rządzi jak cholera.

czwartek, 17 października 2019

Sny Umarłych 2019 7/10

Przyznam, że w zeszłym roku nie całkiem wierzyłem, by inicjatywa "polskiego rocznika weird fiction" miała być kontynuowana. Wydawało mi się, że przedsięwzięcie będzie, mimo zapowiedzi, miało charakter jednorazowy. Pominę już, że całość stanowi ogromne wyzwanie logistyczno-organizacyjne, ale zastanawiałem się, ot tak ,po prostu, czy w Polsce w ciągu roku powstanie tyle nowych, świeżych tekstów, by mogłyby one wypełnić nowy tom.
Obawy okazały się niesłuszne. Środowisko polskiego weirdu okazało się bardzo twórcze a nowy SU 2019, jeszcze piękniejszy niż "jedynka", jeszcze od niej grubszy, pojawił się w sprzedaży. 

Co w środku ? To, czego się można było spodziewać - weirdowe Fasolki Wszystkich Smaków, ukazujące różne aspekty i oblicza tego nurtu. Niektóre opowiadania to czystej wody horror, są "klasyczne" opowiadania niesamowite, jest też weirdowy egzystencjalny niepokój, afabularna proza poetycka, ba, pojawiła się nawet poezja ! (choć nie jestem pewien, czy potrzebnie...)

Zacznę od wytłumaczenia/usprawiedliwienia. Naprawdę bardzo szanuję pracę, energię i wysiłek wszystkich autorów, z góry przepraszam jeżeli ostra ocena kogoś zaboli. Moje "cyferki" nie aspirują do rangi obiektywnej opinii, przeciwnie, to wyłącznie bardzo subiektywna miara czytelniczej "radości", funu. Nawet najciekawszy, najbardziej wartościowy literacko tekst może być w takim ujęciu oceniony nisko. Po prostu - nie każdy fan golonki doceni foie gras. 


Na początek to, co najlepsze :

9/10
1. Zbigniew Golemienko - "Król" (debiut!). PO prostu rewelacja. Mieszkający samotnie naukowiec w wolnym czasie realizuje potrzeby drzemiącego w nim Króla (WyruchajZabijZjedz!). Za tą prostą, okrutną i pełną scen gore fasadą kryje się bogata treść - wyborne połączenie slashera w stylu Thomasa Harrisa czy American Psycho z pradawnymi kultami pogańskimi i weird fiction. To prawdziwa mieszanka wybuchowa.  Barker byłby dumny mogąc umieścić je w Księgach Krwi (nie bardzo umiem z siebie wykrzesać większy komplement). Może samo zakończenie wymagałoby paru kropli tabasco więcej, ale  i tak jest blisko ideału.

2. Ian Giedrojć - "Król Karaluchów". Samotny mężczyzna w pustym mieszkaniu, walczący z narastającą paranoją i rojącymi się wszędzie karaluchami. Klimat jak z "Nagiego Lunchu" Burroughsa (plus oczywiście weirdowe klimaty karalusze a'la Schulz/Kafka), mnóstwo grozy, do tego wyjątkowo udane, złowrogie zakończenie. Rewelacja po raz drugi.

8/10
1. Łukasz Borowiecki - "Anozognozja". Tytuł, wyznam szczerze, raczej zniechęcający, sugerujący obecność przesadnie artystowskiego, nabzdyczonego weirdu. Ale obawy okazały się nieuzasadnione, opowiadanie jest naprawdę wyborne. Jeszcze raz wraca motyw seryjnego mordercy, do tego dochodzi tajemnicza Dziura budząca skojarzenia z twórczością Kathe Koja. Jest strasznie i mroczno, dobre zarówno dla fanów weirdu jak i "prostszego" horroru.

2. Jakub Bielawski - "Ziemia Mówi". Czasami parę miesięcy może zmienić wszystko. Bielawski rok temu był praktycznie nieznany fanom polskiej grozy, w obecnej edycji występuje wręcz w charakterze gwiazdy. I nie zawodzi jakże wysokich oczekiwań ! Historia wizyty dwu kuzynów, którzy mają przygotować do sprzedaży stary dom niedawno zmarłego dziadka zawiera wszystko to, co w prozie Bielawskiego cenne. Upiorne sowiogórskie otoczenie, Czarną Watę i zdrową porcję prawdziwej grozy. W bonusie rewelacyjny warsztat autora - to jest naprawdę mistrzowskie pisanie.

3. Bartosz Orlewski - "Bezprawie Na Pograniczu Świata". Autor był obecny już w SU 2018, tam jednak zamieścił zupełnie mnie nie przekonujące "Ristretto" - bizarro o Czarnej Kawie i Końcu Świata. Tym razem dla odmiany zaoferował wspaniały przygodowy miks weird horroru i westernu (a nawet, biorąc pod uwagę gwałtowność fabuły, spaghetti westernu). Ale jazda ! - kowboje okultyści otwierający lovecraftowskie bramy do zaświatów, ścigający ich, wynajęci przez demonicznego Strażnika łowcy nagród, huk strzelanin, karabin Gatlinga, zwałowiska trupów... Finał całej opowieści mógłby chyba być bardziej dopracowany, ale już się cieszę na lekturę powieści Orlewskiego "Armadillo".

7/10
1. Jakub Luberda - "Rzeźnia numer 7". Jeszcze jeden (obok "Króla") tekst trochę romansujący z brutalną estetyką młodego Barkera. Nocny powrót z podmiejskiej dzielnicy zmienia się w koszmar, gdy bohater wybiera drogę skrótem wiodącym przy opuszczonej rzeźni. Pierwsza część tekstu jest bardziej klimatyczna, nastawiona na budzenie niepokoju, od momentu wejścia bohatera do samej rzeźni zaczyna się gore.  Nad warsztatem literackim można by chyba nieco popracować, tekst czasami robił się niewyraźny, wtedy nie bardzo wiadomo było, co się dzieje, samo zakończenie też można byłoby fabularnie podkręcić, ale ogólny nastój i klimat grozy - pyszne.

2. Mariusz Orzełek - "Jurodiwy".  Intrygujące połączenie weirdowego horroru z klimatem wiejskiego PRLu. Nadprzyrodzone zdarzenie w podkrakowskiej wsi wywołuje niepokój władz. Na miejsce przybywa  esbek, który ma wyjaśnić sprawę. Czeka go spotkanie z otaczającą wieś tajemnicą, z lokalnym kultem sięgającym dawnych czasów. "Jurodiwy" to raczej obietnica, rama, na której autor może rozpiąć ciekawą fabułę, w samym tekście bowiem momentami tego fabularnego mięsa brakowało. Niezły klimat.  Z zarzutów - błędy merytoryczne. Jako dzieciak spędzający każde lato na PRLowskiej wsi muszę je wytknąć (jaki znowu "szynk", jaki jego "właściciel", jaki "bimber" oferowany esbecji? Państwowa Gospoda GS, pan Kierownik na etacie i urzędowa wódka monopolowa, za bimber się zdrowo siedziało !). Ale tak naprawdę to detale, ogólnie opowiadanie jest całkiem udane.

3. Anna Maria Wybraniec - "Akustemologia". Autorka zwróciła uwagę już w SU 2018 taką naprawdę "nasty" Dioramą. Świetnie poradziła sobie i w tym roku. Młody chłopak, który w dzieciństwie na skutek niewyjaśnionej traumy utracił głos, angażuje się w projekt nagrywania dźwiękowych "spacerowników" po ulicach swego miasta. Jego niepokój budzi tajemniczy odgłos dzwonów kończący jedno z nagrań.... Wybraniec naprawdę potrafi tworzyć bardzo creepy historie, chyba czas by już nadszedł na samodzielny zbiór, udana "Akustemologia" byłaby jego ozdobą. Wizja "drugiego świata", takiego rodem z Caligariego jest  

4. Lech Baczyński - "Wina Nowego Świata". Świetny tekst, udanie wplatający niepokój charakterystyczny dla weird fiction w realia współczesności. Bohater opowiadania mieszka samotnie, praktycznie nie wychodząc z domu i zajmuje się zawodowo pisaniem fejkowych komentów w internecie. Nieoczekiwana wizyta tajemniczego gościa burzy spokój zorganizowanej egzystencji. Mniej w tym opowiadaniu horroru, dominuje raczej nastrój niepokoju i nierealności. Brawa za  znakomity, twistowy pomysł.  

6/10
1. Joanna Dzięciołowska - "Mały Koniec Świata" 
Udane opowiadanie, niepokojące, z bardzo zakręconym, wręcz bizarrowym motywem "demonicznych biedronek", który na długo zostanie w pamięci czytelnika, przysłaniając nawet nieco apokaliptyczną fabułę.

2. Agnieszka Fulińska - "Zima". Udane opowiadanie niesamowite, coś na kształt ghost story w XIX wiecznych realiach, w którym żołnierz wraca z wojny do swej ukochanej, przynosząc wraz ze sobą śmiertelną zimę. 

3. Piotr Barej - "Skierowanie". Młody człowiek otrzymuje dość eksponowane stanowisko w okolicznym urzędzie. Podczas pierwszego dnia pracy dowiaduje się, że jego poprzednik zginął w tajemniczych okolicznościach. Czy miał na to wpływ fakt, że z analizowanych przez niego w pracy dokumentów możliwe jest przewidzenie przyszłości poszczególnych ludzi ? Generalnie trochę Kafka, trochę Ligotti - w sumie wyszedł bardzo zgrabny korpo-horror urzędniczy.

4. Tomasz Kempski - "Kraina". Tekst pozornie nieco niewdzięczny, rozpoczynający się banalną dla estetyki weird podróżą bohatera po wymyślonej przez niego samego, tytułowej Krainie. Ale nagle do opowiadania wkrada się zupełnie inna tonacja a fabuła przenosi się do rzeczywistości. W niej bohater (czy to jest dobre słowo) będzie musiał zapłacić wysoką cenę za możliwość powrotu do Krainy. W finale konkretnie już wieje grozą.   

5. Łukasz Krukowski - "Szkółka". Bardzo młodzieżowa, szkolna (dosłownie!) opowieść, koszmar który może się przyśnić każdemu licealiście podczas ciężkiej lekcji z Dyrektorem. Groteskowe, chwilami śmieszne, chwilami przerażające, zgrabnie nawiązujące do Lovecrafta (Muzyka Ericha Zanna). Zdecydowanie na plus.

5/10
1. Roland Henselt - "Światło Przyszłe". Młodzieżowy horror, gdzieś daleko kojarzący się z dalekowschodnim kinem grozy. Para licealistów wchodzi w posiadanie "nadprzyrodzonego" polaroida ze zdolnościa robienia zdjęć z przyszłości. Początkowo używają do do różnych szkolnych funkcjonalności, stopniowo jednak tajemnicza moc zaczyna prowadzić do nieoczekiwanych a złych efektów. Zgrabne i szybko wpadające do głowy, niestety, na tyle "lekkie", że szybko z niej również wypadające.
  
2. Paulina Rezanowicz - Wyrodna". Budząca skojarzenia z prozą Joanny Pypłacz, nastrojowa opowieść niesamowita, w której młoda matka udręczona obowiązkami domowymi zwraca się o pomoc do siły nieczystej. Fabularnie trochę zbyt naiwne, ale czytało się z przyjemnością.

3. Bartłomiej Fitas - "Cela Numer Siedem". To, że Fitas dobrze umie w horror, to wiadomo z lektury jego debiutanckiej "Potępionej". Tutaj jednak odniosłem wrażenie, że napisał dość mechaniczne wypracowanie na zadany temat. Zręcznie warsztatowo (bajdałej dużo lepiej niż debiut), ale takie dość zdawkowe, jakby po łebkach w treści. Klisze gatunkowe - samotne więzienie w środku pustyni a w więzieniu tytułowa cela nr 7 stanowiąca portal do innego świata. Dało się przeczytać, ale wolę autora w repertuarze grozowym.

3. Daniel Gapiński - "Zapomniane Odkrycie Ivana Schwindlera"
Sporo bardziej podobało mi się poprzednie opowiadanie Gapińskiego, "Tamta Dzielnica" z SU 2018. Dziennikarz szukający wystrzałowego tematu natrafia na zapomnianego naukowca, który przed laty odkrył tajemnicze promieniowanie kosmiczne, mające wpływ na zdrowie umysłowe całej populacji. Nie bardzo się da w jednym zdaniu opisać fabułę, rzecz generalnie dotyczy granic poznania. No, bardzo to weirdowe tematy i klimaty, ale ja szukam grozy, a tej mi wyraźnie zabrakło.

4. Artur Grzelak - "Znalezisko W Blackwood". Opowiadanie bardzo zgrabnie, "ładnie" napisane, umiejętnie imitujące nastój klasycznej grozy, niestety trochę mdłe... Tropy są wyraźne. Miasto nazywa się Blackwood, a pisarz, który do niego przybywa w poszukiwaniu natchnienia to Algernon (nb. Bloch). W pobliżu miasta jest ukryta w lesie opuszczona budowla, stanowiąca świątynię tajemniczego kultu. W sercu świątyni zaś stoi ofiarny ołtarz. Kiedy do miasteczka przybywa przyjaciółka pisarza, wszystko zmierza ku przewidywalnemu tematowi.

5. Łukasz Marek Fiema - "Cienie Absolutu". Osadzona w alternatywnej przedwojennej Warszawie (w pomyśle przypominającym "Człowieka Z Wysokiego Zamku" Dicka ) opowieść o żydowskim pisarzu. Druga wojna światowa nie wybucha, Hitler to groteskowe wspomnienie, w Niemczech bowiem wciąż panuje Republika Weimarska. Dobrze napisane i dobrze się czytające opowiadanie, ale nieco blade w lekturze, bez konkretnego łupnięcia. 

No i teraz strefa opowiadań, które mnie do siebie nie przekonały. W większości przypadków rzecz wyłącznie w odmiennych oczekiwaniach - ja szukam głównie rozrywkowej (koniec końców) grozy, kiedy jej w tekście nie znajduję, moja subiektywna ocena jest niższa.

Najpierw grupa oceniona na 4/10. Czyli taka, która była "na granicy" mojego zrozumienia czy akceptacji. Odbiłem się, ale bez bólu, coś

1. Marta Kładź-Kocot - "To Nie Ja Stwarzam Światy". To zupełnie nie mój styl pisania. Pomysł wyjściowy opowiadania - stwarzanie światów potęgą umysłu? - wydaje się dość ograny (wręcz generyczny dla gatunku), a zdania w rodzaju "ontologista potrafi po prostu wyjść z opowieści i przejść na metapoziom. Zrozumieć wewnętrzne implikacje i zawiłości narracji" nie mają w sobie tego popkulturowego drive'u, którego szukam w opowieściach grozy. To tekst pisany raczej dla koneserów, dla krytyków wnikających w Istotę Opowieści, nie dla spragnionych rozrywki czytelników.

2. Jakub Tyszkowski - "Dom Lota" - afabularny turpizm, którego wizje kręciły się wokół czegoś naprawdę fascynującego (ktoś porównał to opowiadanie do malarstwa Beksińskiego i faktycznie, jest coś na rzeczy), ale koniec końców nie ogarnąłem całości zamysłu i skończyłem raczej rozczarowany (a chwilami wręcz zniesmaczony - choć to pewnie był zabieg zamierzony ze strony autora :-) )

3. Leszek Baderski - "Muzyka Adriana Gawlikowskiego". A tutaj zaskoczenie. Pastisze lovecraftowskie łykam z zasady jak bocian żabę, ale te opowiadanie zupełnie mi się nie spodobało. Doświadczony policjant usiłuje rozwikłać zagadkę masowej śmierci bywalców pewnej dyskoteki - jak łatwo się domyślić, hurtowej ofiary ku czci Wielkich Przedwiecznych. Grozy mało, wad konstrukcyjnych z kolei sporo. Jak ginie 60 osób w dysko, to sprawą zajmuje się Wielki Sztab Policyjny pod bezpośrednim nadzorem Ministra i ostrzałem mediów, a nie wąsaty dziadzia jarający przed ekranem kompa ! Już pierdoleto o komuchach knujących z mafią odpuszczę - choć takie klimaty modne były ćwierć wieku temu.

3. Bartłomiej Ból - "Dom Pani Romilov". Skrzyżowanie Lovecrafta z "Rytuałem" Adama Nevilla. Na pierwszy rzut oka tekst, który w powinien zdecydowanie odpowiadać mym gustom - tajemniczy dom w głębi lasu, zaplątany tam przygodnie dzieciak, i tytułowa pani Romilov, która na strychu dopuszcza się upiornych rytuałów ku czci jakiegoś złowrogiego, krwawego bóstwa. Tyle, że tym razem wykonanie nie dojechało, "Dom" jest najsłabiej warsztatowo napisanym tekstem całego zbioru, stąd niższa ocena. 

4. Robert Zawadzki - "Sen Dziecka O Morzu". Chyba najładniejsze opowiadanie (nie chcę oceniać, że "najlepsze" bo brak mi środków takiej oceny) z tych, które mnie nie przekonały. I chyba  najbardziej przy tym tekście czuję się niekompetentny do oceniania. Schulzowski archetyp Nieobecnego Ojca, ciche mieszkanie, w którym narrator żyje wraz ze swą matką, ale dokąd opowieść zmierzała, nie zrozumiałem. 

3/10

1. Agata Domagała - "Terra Incognita". Weirdowe post apo (już w pierwszej linijce uśmiecha się do czytelnika kingowski "Bastion") z klimatem kojarzącym się z grą Fallout. Referencje wydają się dobre, ale samo opowiadanie było dla mnie za trudne - jeszcze raz- nie wyłapałem jaki jest jego sens, stąd tak chłodna ocena.


Na koniec najbardziej kontrowersyjna ocena, czyli
1/10 - oznacza ona, że, pisząc wprost, nic a nic nie zrozumiałem z tekstu i żadna, nawet podprogowa czy nieświadoma fascynacja, się podczas lektury nie zrodziła. Tego rodzaju proza ( i poezja) adresowane są do zupełnie innego niż ja czytelnika,

1. Maciej Kaźmierczak - "Zobacz". Niestety,słowa nie chciały ułożyć się w zdania, zdania w akapity, a akapity w zrozumiałą opowieść. Ogólny sens chyba wyłapałem - "życie jest trudne a potem się umiera", ale uważam, że można to było wyrazić bardziej atrakcyjnie. Z drugiej strony...zeszłego roku tak samo nie poznałem się na "Molochu", wysoko ocenianym i nominowanym do nagrody literackiej Zajdla. Niemniej powieść Kaźmierczaka - "Wszechmocny", z tradycyjnym storytellingiem dużo bardziej do mnie przemawiała. 

2. Magdalena Świerczek-Gryboś - "Larwy". Podejrzewam, że będzie sporo osób, które to opowiadanie uznają za jedno z najlepszych w zbiorze - to tekst, który będzie budził skrajne emocje. Taki menage a trois z narkotycznymi wizjami w tle. Ona, wychodząca z nałogu, jej wściekle reagujący mąż i zaginiony gdzieś przyjaciel z czasów ćpania... Ja niestety odbiłem się jak piłka od asfaltu - potwornie się męczyłem podczas lektury (miałem dosłownie wrażenie, że nie dam rady skończyć !) i nic nie zrozumiałem.

3. Patryk Kosenda - wiersze
aleossochozi ? 

Zupełnie nie czuję się kompetentny, ale nie ukrywam, że podejmując próby lektury ww. wierszy miałem w głowie scenę ze słynnego francuskiego filmu "Nietykalni",  w której bezrobotny Omar Sy, opiekujący się zamożnym sparaliżowanym pacjentem, z poduszczenia tegoż pacjenta postanawia zostać "artystą" i w rytmie hip hopu chlapie farbami po sztaludze, tworząc "sztukę"...

I jeszcze prawdziwy deser - czyli goście zagraniczni antologii :

Kathe Koja i "Opuszczony Ogród" (8/10)- absolutnie przerażająca (ten finał !) opowieść o rozpadzie związku. Wyborny tekst, bardzo, bardzo creepy.  

John Langan "Mielizna" (4/10) - zaskoczenie - Langan to bowiem uznane nazwisko w świecie współczesnej grozy. Przyznam jednak, że nie całkiem złapałem, jaka była myśl przewodnia tekstu. Cthulhu łączy się z klimatami rodem z serii Cloverfield, trochę post apo, trochę horror, trochę nie wiem co.

No i creme de la creme :

Jon Padgett - "Brzuchomówstwo W Dwudziestu Prostych Krokach" !!!! (10/10). FE_NO-ME-NAL-NE ! Naprawdę zachwycające, 100% weirdu w weirdzie (z jedną z najbardziej wydawałoby się zużytych klisz gatunkowych - Lalką), 100% grozy w grozie. Zaczyna się wszystko pozornie niewinnie i zgodnie z tytułem - nauką brzuchomówstwa (autor jest zawodowym brzuchomówcą!), przy którym prawdziwy popis umiejętności i wyobraźni musiał dać tłumacz (Wojtek Gunia). Ale mniej więcej w połowie "kursu" pojawia się tzw. Wyższe Brzuchomówstwo i wtedy mróz zaczyna wiać po kościach.... W mojej ocenie tekst Padgetta to najlepsze opowiadanie w obu SU (nawet lepsze od zeszłorocznego Ligottiego!) - bardzo bym chciał, żeby cały zbiór tego autora pojawił się na polskim rynku.

Parę zdań o wydaniu. Książka jest bardzo efektowna i wygląda na półce po prostu pięknie. Grube tomiszcze z wypukłym grzbietem i mroczną grafiką na okładce. Na odrębne brawa zasługuje zaś redakcja tekstów. Weird fiction to gatunek niełatwy w odbiorze, stąd ważne, żeby przynajmniej forma komunikacji była przystępna. Z tego punktu widzenia praca wykonana przy zbiorze imponuje. Mimo różnorodności autorów, sposobów opowiadania, stylów, całość świetnie się czyta. 
Jak zawsze w takim tyglu, każdy znajdzie coś dla siebie, a pewnie i każdy czymś się "struje", ale od strony samego czytania wszystko działa wzorowo.

I to tyle, już koniec. Mnóstwo czytania, mnóstwo frajdy, znakomita inicjatywa, która oby jak najdłużej trwała. Keep on rockin' & see you next year !

Osobom zainteresowanym ułatwię życie, link do zakupu książki to :

http://sklep.okolicastrachu.pl/produkt/sny-umarlych-polski-rocznik-weird-fiction-2019/

środa, 9 października 2019

George R. R. Martin Nawałnica Mieczy 2 10/10

Saga trwa, nadal równie rewelacyjna, jak na początku. Myślę, że bez zbędnych obaw o "spojlerowanie" mogę zgrubnie zrekapitulować, w ktorym miejscu kto się znajduje. Z jednej strony światowa popularność serialu spowodowała, że losy bohaterów są powszechnie znane, z drugiej zaś, gdyby ktoś spod jakiegoś kamienia wychynął akurat, taka relacja nic mu nie powie, bez znajomości przebiegu wydarzeń.
+
- przede wszystkim, Krwawe Gody. Plan zabaw opuszczają Robb i Catelyn (o tyle o ile),
- po drugie, Czerwone Wesele. Plac zabaw opuszcza otruty Joffrey, Sansa ucieka wraz z Littlefingerem, Tyrion zostaje oskarżony o morderstwo,
- po trzecie, pojedynek Oberyna z Górą
- po czwarte, uciekający Tyrion "dziękuje za wsparcie" tatusiowi i swej Shae,
dodatkowo :
- Bran, przechodzi na północ Muru, by w asyście stryja zombie-Benjena (zmiana wobec serialu) podążać ku Trójokiej Wronie,
- Jon wraz z braćmi z Nocnej Straży odpiera szturmy Dzikich i następnie, na skutek zręcznej intrygi Sama (zmiana wobec serialu) zostaje wybrany Lordem Dowódcą,
- Sansa ostatecznie trafia do Orlego Gniazda, gdzie Petyr morduje jej ciotkę Lysę,
- Arya wędruje wraz z Ogarem. Po tym, jak zostaje on ciężko ranny w starciu w gospodzie z ludźmi Lannisterów (zmiana wobec serialu), zostawia go, konającego i wsiada na statek do Braavos.
- Jamie wraz z Brienne dociera do Królewskiej Przystani, obejmuje funkcję Dowódcy Straży Królewskiej i wysyła Brienne w poszukiwaniu Sansy,
- Daenerys zdobywa Meereen, traci jednak wpływy w Astaporze i Yunkai, decyduje się zatem póki co pozostać w Meereen jako lokalna królowa. Wypędza Joraha Mormonta, dowiedziawszy się o jego szpiegowaniu dla Varysa.
+
Nic się nie zmienia. W trzecim tomie Pieśń Lodu I Ognia to nadal jedna z najwspanialszych, najbardziej porywających i zachwycających opowieści fantasy kiedykolwiek napisanych. Dziesiątki żywych, intrygujących bohaterów, setki wręcz przygód i zapierających dech w piersiach wydarzeń, każda strona trzyma w napięciu i zmusza, by czytać dalej.
Na tym etapie Martin wciąż trzyma całość ogromnego obrazu mocno w garści, fabuła się nie rozłazi, nadmiar postaci nie męczy - absolutna petarda czytelnicza.
Nadal należy podziwiać wierność (tak, wierność!), z jaką twórcy serialu oddali bogactwo sagi. Pomijając drugorzędne, drobne różnice, wynikające głównie z faktu pewnej "komasacji" postaci w produkcji filmowej - pewne przygody i wydarzenia osób, które z fabuły zniknęły, należało "dopisać" tym istniejącym. Mało, wcale nie jest powiedziane, że wybory serialowe są gorsze od oryginalnych Martina. Czasami wydaje się wręcz, że duet D&D (filmowcy) potrafi okiełznać co bardziej szarżujące pomysły autora. Dotyczy to dwu głównych różnic - wątku "fałszywej" Aryi (more to come) oraz wątku "zombie-Catelyn". 
Generalna zasada jest taka, że serial częściej stawia na prostą emocję, podczas gdy Martin przedkłada nad to chłód intrygi. Najłatwiej to można zaobserwować przy wyborze Jona Snow na Lorda Dowódcę. Coś, co na ekranie wynika z emocjonalnej, drżącej od wzruszenie przemowy Sama w książce jest efektem jego przebiegłej intrygi. Najbardziej zaś widać to w wątku żony Robba Starka. Lodowaty plan i pułapka uknute przez Tywina Lannistera i ród Westerlingów zostały zastąpione romantyczno-makabrycznymi uniesieniami filmowymi.
Reasumując - do końca 2 części trzeciego tomu Pieśń Lodu I Ognia nie traci nic a nic na swej kosmicznej jakości.

wtorek, 1 października 2019

Marek Zychla "Sitko" od 3/10 do 8/10

Trudna do gatunkowej klasyfikacji (a długimi okresami i do strawienia...) mieszanka fantasy, humoru i, od pewnego momentu, przerażającego horroru, rozpięta pomiędzy Gaimanem a Davidem Lynchem. "Sitko" to lektura wymagająca od czytelnika sporo cierpliwości, czasami wręcz wkurzająca, ale zmierzająca do naprawdę zapierającego dech w piersiach finału, prawdziwie nagradzającego wysiłek włożony w lekturę.
+
Polska rodzina w Irlandii. Niedzielna wyprawa do lokalnego McDonalda kończy się katastrofą. Stojąca w kolejce po zamówienie matka znika bez śladu, znika też samochód. Zdezorientowany ojciec wraz z dziećmi łapie okazję w nadziei powrotu do domu. 
To dopiero początek szaleństwa. Ni stąd ni zowąd w samochodzie materializuje się demon, który porywa dzieci do mitycznej krainy Tir-na -nog, mężczyzna zaś sekundy później....ginie w wypadku spowodowanym przez kierowcę (jak się łatwo domyślimy, drugiego demona). Śmierć nie oznacza jednak końca. Ojciec budzi się w irlandzkich zaświatach, gdzie, wspólnie z gadającym psem Atosem ruszy na poszukiwanie zaginionej rodziny.
W tym czasie dzieci przeżywają swe własne przygody w rządzonej przez trzy szalone siostry krainie bezczasu i wiecznej młodości. Muszą z niej uciekać, kiedy przybędzie do niej potworny pajęczy demon.

Jednocześnie opowieść cofa się w czasie, by przedstawić losy zaginionej matki - okoliczności, które kierowały jej życiem i ich związek z obecnymi wydarzeniami.   
+
"Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna". Ta maksyma Leszka Millera pasuje jak ulał do wrażeń wywołanych przez lekturę "Sitka". 
Owszem, całość zaczyna się efektownie i dynamicznie, początkowo budząc silne skojarzenia z "Amerykańskimi Bogami". Podobnie, jak u Gaimana, nadprzyrodzone moce i byty krążą pomiędzy ludźmi, łącząc w sobie cudowność, grozę i szczyptę humoru. Do tego Zychla ma pewne, wyrobione pióro, więc czyta się wszystko przyjemnie, ale do czasu... Wraz z biegiem stron, z przeniesieniem fabuły do fantastycznych krain mitycznej Irlandii sytuacja zmienia się i to drastycznie. Połączenie mało znanej,  ciężkiej do szybkiego zrozumienia mitologii celtyckiej z wszechobecnym, zdecydowanie w nadmiarze (utrudniającym wręcz śledzenie fabuły!) poczuciem humoru powoduje, że lektura w środku zmienia się w swoiste grzęzawisko. Kiedy praktycznie każde zdanie zamienia się w żart, a fabuła opisuje nieznane postaci czyniące w nieznanych miejscach niezrozumiałe rzeczy, poczucie zagubienia i narastającej irytacji nasila się....

Duży błąd popełni jednak każdy, kto porzuci lekturę "Sitka"w takim momencie. Powieść ta kryje bowiem w sobie naprawdę wspaniałą historię z naprawdę zaskakującym, świetnym twistem (a nawet paroma twistami).
Gdy akcja wychynie wreszcie z zakamarków mitycznych krain irlandzkich i przeniesie się do Polski, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się zmienia. W tym właśnie momencie "ciepła" fantastyka rodem z Gaimana zaczyna być zastępowana przez duszny koszmar lynchowski. I naprawdę zaczyna wiać mrozem po kościach. Groza zaczyna przenikać irytujące wcześniej, wszechobecne żarcioszki, wszystkie zaś pozornie od siebie oderwane wątki zaczynają się splatać w misternie przemyślaną całość. A końcowe rozwiązanie zagadki - palce lizać, całkowicie zaskakujące i wręcz szokujące zawartym w nim stężeniem mroku. 
Ten finałowy twist powoduje, że jest "Sitko", niczym filmy Lyncha, opowieścią do dwukrotnego poznawania. Po wyjaśnieniu wszystkich faktów i połączeniu wątków aż się chce usiąść do ponownej lektury, by móc sobie wszystko porządnie w głowie poukładać.   

Parę jeszcze słów o postaciach - o ile te pozytywne wyszły dość przeciętnie i raczej blado, to ma całe lata w pamięci czytelnika pozostanie cała galeria przerażających villainów - ich groteskowość w niczym nie umniejsza grozy, którą wywołują u czytelnika.

Podsumowując - "Sitko" to przerażająca powieść, przebrana tylko w kostium urban fantasy. Nie wszystko mogę w niej pochwalić - te środkowe partie naprawdę mnie w pewnym momencie mocno zniechęcały, ale jednak zdecydowanie - finis coronat opus. Fanów humorystycznej fantasy ostrzegam, odechce się wam w pewnym momencie śmiać, fanów horroru zaś gorąco zachęcam do lektury, warto pocierpieć, by do dotrzeć do upiornego końca.
Szczerze polecam - w ocenie usiłując oddać tragające mną podczas lektury zmiany nastroju.

PS.
W ogóle z "Sitka" byłby świetny film, taki w stylu "Labiryntu Fauna". Produkcja filmowa, język kina, pozwoliłby uniknąć dużej ilości pułapek wynikających z niejasności opisu, pozwalając rozkwitać wspaniałej fabule.  

poniedziałek, 23 września 2019

Shaun Hutson Renegaci 6/10

Wybuchowe połączenie dramatu sensacyjnego z horrorem, w którym pędząca na łeb na szyję akcja pozwala nieco zapomnieć o niedostatkach fabularnych i niewielkiej ilości grozy.
+
Seria brutalnych zamachów terrorystycznych zatrzymuje rozmowy pokojowe toczące się pomiędzy IRA a rządem angielskim. Para tajnych agentów brytyjskich przybywa do Irlandii poszukując sprawców. Renegatów usiłują odnaleźć również bojownicy IRA. 
Jeden z tropów wiedzie do zamieszkałego w Irlandii multimilionera, od dawna podejrzewanego o handel bronią.
Tymczasem we Francji, w zrujnowanym kościele odnaleziony zostaje tajemniczy witraż z wyobrażeniem demonicznej postaci. Został on prawdopodobnie wykonany na polecenie Gillesa de Rais, średniowiecznego możnowładcy, którego historia zna pod nazwą "sinobrodego" (barbe-bleu),sadysty-pedofila i satanisty, oddanego magicznym praktykom.
Ciało badacza, który pierwszy odszukał witraż, zostaje odnalezione dosłownie rozerwane na części. Partnerka naukowca wywozi skarb z Francji do....Irlandii, do posiadłości multimilionera, prywatnie fascynującego się wszelkim okrucieństwem i pradawną magią.
Tam dochodzi do finałowej konfrontacji pomiędzy renegatami, IRA, brytyjską policją i demonicznymi siłami wywołanymi z witraża.
+   
Nad "Renegatami" unosi się huk pistoletowej kanonady i odór spalonego prochu, powieść przepełniona jest bowiem bardzo szybką sensacyjną akcją w stylu VHSowych hitów lat 80-tych. Szkoda, że dzieje się to kosztem horroru, a dynamiczne tempo maskuje brak, porządnej, sensownie wymyślonej fabuły. Poszczególne grupy bohaterów wzajemnie się poszukują, śledzą, torturują i wybijają w kolejnych strzelaninach (opisanych z wielkim wigorem i skłonnością do efektownego gore), główny wątek fabularny wiedzie jednak w sumie donikąd. Również nie bardzo efektowna jest część niesamowita - sprowadza się ona do dość banalnego i generycznego przywoływania demona.  
Niemniej napisane to wszystko jest z takim nerwem, że czyta się rewelacyjnie. Nawet relatywnie słabszy Hutson to jest nadal mnóstwo frajdy i pulpowej zabawy. Brak jego nowych książek to duża strata dla rozrywkowej grozy w Polsce (Hutson jest aktywny do dziś, całkiem jeszcze w sile wieku - rocznik '58, prawie co roku wydaje nową powieść) - naprawdę byłoby super, gdyby jakiś wydawca zdecydował się przywrócić u nas tego autora. 

środa, 18 września 2019

Guy N. Smith Pogrzebani 7/10

 Guy N. Smith strikes again ! Tym tazem pora na "Pogrzebanych" ("Entombed") - ejtisową pulpę w charakterystyczym gujowym stylu, z akcją osadzoną w małej walijskiej wiosce, nawiedzoną kopalnią łupka, satanistycznym kultem  i egzorcystą amatorem (aczkolwiek znacznie mniej barwnym niż ólóbiony Mark Sabat).
+
Do położonej na pograniczu Anglii i Walii miejscowości Cwmgilla przybywa Simon Rankin, były jezuita- egzorcysta w kryzysie wiary (motyw zaczerpnięty wprost z "Egzorcysty"). Towarzyszy mu jego aktualna partnerka Andrea.
Lokalną atrakcją turystyczną jest dawna kopalnia łupka kamiennego. Wkrótce dochodzi w niej do szeregu tragicznych wypadków. Bez śladu znika w niej młody chłopak, który odłączył się od wycieczki, czwórka zaś ratowników, która udałą się na jego poszukiwanie, została odcięta przez zawalone przejście.
To samo spotyka kolejną grupę - z odciętej od świata kopalni udaje się wrócić jedynie egzorcyście, który bezskutecznie ostrzegał przed mocą zamieszkałego wewnątrz góry zła.
Po zbadaniu przeszłości wychodzi na jaw, kopalnia ta jest nawiedzona przez duchy dawnych górników, zmuszane nawet po śmierci do niewolniczej pracy przez upiora nadzorcy. Jakby tego było mało, o względy Pana Ciemności konkuruje z upiorami grupa wiejskich satanistów...
+
"Pogrzebani" to taki Guyowy standard-fare, dokładnie to, czego można się spodziewać po jego powieści. Pomysł wyjściowy, jest zgrabny i nośny, łatwo z niego wywieść atrakcyjną fabułę. Ta prowadzona jest trochę niechlujnie (it's a Guy N. Smith novel…) i kanciasto, ale, faktycznie, wypełnia ją spora ilość grozy i mocnych jump scare'ów, przyprawiona dawką wulgarnego pulp seksu (wyróżniają się się groteskowa scena uwiedzenia Andrei przez Szatana, z obowiązkową w powieściach Mistrza z Hopwas masturbacją, oraz orgie satanistów -lubieżników).
Standardowa jest scenografia "Pogrzebanych - kolejna mała miejscowość na pograniczu Anglii i Walii, tuż obok rodzinnego Smithowego Hopwas (czy Knighton, znanego z gujowej powieści o tytułowych, pochądzących stamtąd, wampirach). Główny bohater to taki "wyblakły" Sabat - były ksiądz (jezuita!), zmagający się z utratą wiary egzorcysta, do tego rozwodnik z dwójką dzieci (Smith w żadnej mierze nie odnosi się do celibatu obowiązującego jezuitów).
Czyta się wszystko bardzo szybko i, generalnie, z dużą frajdą, choć na minus, obok charakterystycznie kostropatego, gujowego stylu zaliczyć też trzeba kiepsko rozpisane sceny grozy (to się czasami boskiemu Guyowi przydarza, nie bardzo chwilami wiadomo, co się dzieje (typowymi przykładami z przeszłości były "Smiertelny Lot" czy "Lalka Manitou").
Podsumowując,  #smithoweswiry powinny być zadowolone, choć przeciwników Guya "Pogrzebani" raczej do jego twóczości nie przekonają. 

PS.


Niedawno lekturą "Alfabetu Szatana" oficjalnie zakończyłem eksplorację dorobku Guya N. Smitha wydanego w Polsce w ramach "złotej ery", ale w międzyczasie pojawiają się na naszym rynku nowe pozycje. Oprócz "Pogrzebanych" w zapasie jest jeszcze najnowsza powieść GNS wydana w Polsce - "Rzeź" od Phantom Books, lada chwila pojawi się zbiór opowiadań "Dom Mordu", zapowiadane są też "Szarańcze" (a wszyscy wiemy, jak Guj umie w animal horror).
Tak, że #smithoweswiry póki co, mają co czytać.


Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...