wtorek, 29 sierpnia 2017

Rock&Rose Fest Kutno

Jak zwykle, grupowe podsumowanie koncertu w Kutnie.
Najważniejsze - sztuka była bardzo, bardzo udana. Bardzo dobrze przyjęta, doskonale zagrana (w zasadzie nie było słyszalnych kap), przyzwoicie (jak na dość przypadkowe okoliczności) brzmiąca. Brawo my !
Najważniejsze - dźwięk. Pod nieobecność Poliego wróciła obawa, jak wypadniemy. Nerwowy, krótki soundcheck, miejscowy akustyk, tak jakby nie do końca w metalu siedzący, i jeszcze do tego kiepski stan bębnów Bomby  budziły  poważne obawy. Ale w sumie jakoś się nawet się udało.
Akustyk się bardzo starał, nie był zły i nie miał złego ucha. W bębnach kiepsko brzmiały stopy - albo było ich za mało, albo dudniły głucho. Podobnie było z tomami. Ale najważniejsze - werbel, hi-hat i klepnięcie w centralę - było słyszalne - a z tym już można zagrać koncert. Drugie, co ważne - było sporo gitary (czasami w przeszłości gitara nam się trochę traciła).
Jak jest podstawowy rytm i mocna gitara, podbita dudnieniem basu, a do tego dobrze słychać wokal - to numery się robią czytelne, można się przy nich bawić - tak było właśnie w Kutnie. Dlatego ostateczna ocena brzmienia jest całkiem pozytywna.
Na scenie wyglądaliście, jak zawsze, rewelacyjnie- show był przedni, to i rasa koncert świetnie odebrała. Miałem niezły odbiór, bo cały fest był specyficzny - 2,3 rządki ludzi pod barierkami, potem wielki kilkunastoosobowy młyn, a potem reszta rasy podzielona na kilkadziesiąt stojących grupek. Jako że cały koncert łaziłem z kąta w kąt i sprawdzałem brzmienie (co dziwne, cały czas się ono zmieniało, więc trzeba było nieustannie czuwać i interweniować ), to słyszałem, jak ludzie dobrze odbierali sztukę. Pod względem właśnie odbioru to był może najlepszy występ ? Naprawdę i wykonawczo i wizerunkowo i brzmieniowo wypadliśmy bardzo, bardzo OK.
Teraz koncert - po kolei. Demon i Memory już są sprawdzone i kopią należycie - Fred  tak dramatycznie wchodzi na scenę, że m,u się zdarza spóźnić wejście z wokalem - ale to całkowity szczegół. Zaczęło się od zbyt słabej gitary, ale po kilkudziesięciu sekundach było już OK. Naturalnie amok pod sceną w "voivodzie" w Memory - bezcenny :-)
Beliar to może nasz najważniejszy w tej chwili numer - natychmiast rozpoznawalny, szybki hit, ludzie skaczą, młyn się kręci - Fred śpiewa idealnie równo (brawo! ustabilizowała się nawet ta trzecia zwrotka).
Potem czas na "bomba solo" - co dziwne, już drugie raz solo nie kopie tak, jak należy. Coś, co było najmocniejszą nasza stroną w koncertach klubowych, na plenerach budzi mniejszy entuzjazm. Może chodzi o to, że w klubach ludzie są blisko bębniarza i bardziej im solo imponuje, na plenerze, z większej odległości - no, to bywa takie podejście, że se tam gościu garnki oklepuje. Do tego - jak pisałem, akurat brzmienie garów pozostawiało do życzenia (choć akustyk czujnie "podciągnął" tomy i overheady, żeby było lepiej słychać). Brawo dla Bomby że przepracował solówę, była krótsza, ciekawsze, więc i temperatura mocno nie spadła, ale już sam czekałem, żeby znowu podgrzać ekipę.
Armageddon - no, bez dwóch zdań - najlepiej wykonany Armageddon w nowoczesnej historii Dragona (choć naturalnie znowu za szybko). Bardzo równo, bardzo przejrzyście, z super bajerem ze śpiewaniem (świetnie to wypadło i bardzo fajnie grzało rasę - jeszcze trochę to dopracujemy i będzie naprawdę fajny moment!).
Teraz kolej na trylogię z Fallena - na początek drugi filar koncertowy - Łzy Szatana. Jak zawsze ciężar i moc, jak zawsze powtórzę, że akurat ten numer aż prosi, żeby go śpiewać po polsku - jestem naprawdę ciekaw temperatury odbioru (spodziewam się naprawdę wysokiej), jak Fred śpiewa po angielsku i tylko refren po polsku, to rasa się nie orientuje. Ale ogólnie - wspaniale. I nawet nieźle brzmi (choć wtedy  trwał na nagłośnieniu walka z basami - tj, albo brzmi wszystko suchawo -  biegnę do gościa i wrzeszczę - więcej dołów, albo, jak te doły daje, zaczyna taka chujowa studnia dudnić basowa, i znowu trzeba ściągać basy - ale generalnie brzmi wszystko przyzwoicie - a przede wszystkim czytelnie - brak czytelności brzmienia nas zabił w Katowicach).
Potem sam Fallen - naprawdę kapitalny pomysł Jarka z tym "zelżeniem" gitary - pojawia się w blastowym wirze sporo powietrza i (znowu do tego wrócę - czytelność utworu.). Szymon Piotr również wykonany doskonale, bez żadnych vtop - ale tu  uwaga - taka duża kondensacja ciężkiego materiału z Fallena w jednym miejscu chłodzi nieco ludzi. Młyny zwalniają, trochę wkrada się podmęczenie łomotem ze sceny. Może zastanowimy się na próbie, czy jakichś lekkich przestawek tam nie zrobić, żeby w koncert więcej powietrza wpuścić.
Na szczęście pora na balladkę, która żre, jak naprawdę mało co ! No nie, że młyny, ale doskonały odbiór, wzrastający entuzjazm rasy - świetne solówy i świetne ciężkie momenty. 4 WDW było może najsłabszym momentem koncertu, ludzie, na moje oko-  nie znali riffu i tak nie bardzo wiedzieli, czy to coś nowego, czy to taka dłuższa "coda" (:-) ale za to Siedem Czasz !!! Rzeź ! Wykonane naprawdę bardzo dobrze ( ok - jeden eknięty talerz Bomby, zaraz wyrówanany przez gitary i ledwo dający radez pędu śpiewać w końcówce Fred  - ale to rzeczy nie do usłyszenia dla normalnych fanów, to się nie liczy) -  przez ludzi jakby ogień przeszedł, młyn największy się zrobił, dość powszechny amok i entuzjazm ! Rewelacja . No i doskonale to idzie, jak riff leci od razu, bez przerwy i ciszy, a Fred zapowiada  numer już podczas jego grania.
Jeszcze tylko świetnie już sprawdzone w bojach Song Of Darkness - już można kończyć - choć bardzo brakowało Wierzę - ludzi głośno skandowali, żebyśmy jeszcze zagrali, a znane Wierzę by znowu temperaturę podniosło. Akustyk był niepocieszony, bo jak się zgadaliśmy, jednak trochę metalu słuchałi i wspominał, jak kiedyś na koncercie w Toruniu był na Kacie w jakiejś małej salce, tuż przy przodach Faziego i ,jak mówił, tak waliły basy, że go żebra dwa dni bolały :-)
Po koncercie - wiadomo,  dobra zabawa (w busiku powrotnym aż za dobra :-D) i już możemy spokojnie czekać na jesienne sztuki.
Wnioski - hitów nigdy dość - warto zrobić Wieczne Odpowywanie ASAP. bo będzie jeszcze jeden żelazny punkt koncertowy. Waarto też szybko dorzucić do seta 1, 2 nowe kawałki, żeby nie było, że tylko stare gramy. Może jeszcze obgadamy całą setlistę, pod kątem większej ilości powietrza koncertowego.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Guy N. Smith Trzęsawisko 2 6/10

Rok 1984 nie był dla Guya artystycznie zbyt szczęśliwy - obok bowiem fatalnego "Crab Moon"  srodze przeciętne "Trzęsawisko 2".


Las Hopwas został sprzedany i zamieniony na żwirownię. Tę z kolei po wyeksploatowaniu wykupił pazerny biznesmen z zamiarem przekształcenia wyrobiska w osiedle luksusowych domków.
Podczas prac ziemnych dochodzi do katastrofy - zasypany uprzednio Ssący Dół ni stąd ni zowąd wraca do życia i pochłania jedną z koparek (pamiętajcie - Ssący Dół nie ma dna). Wkrótce cuchnące, bagniste jeziorko wygląda zupełnie tak samo, jak przed zasypaniem. Mało, wywiera ono demoniczny wpływ - każda osoba, która zbyt długo spojrzy w jego toń, opanowana zostaje przez seksualno morderczy szał (ihaaa  - Guy N.Smith rocks again!).
Najpierw dotknie to grupy miejscowych chuliganów na motocyklach, którzy po małej masakrze w jednym z lokalnych pubów giną wszyscy w wypadku samochodowym, potem nurka policyjnego, szukającego w jeziorku zwłok jednej z ofiar.
Najweselej robi się, gdy urok trafia współpracującego z właścicielem architekta. Scena, gdy wpada do sypialni żony z siekierą w jednej ręce, a sterczącym z rozporka przyrodzeniem w drugiej, made my day.
Jest w historii czwórka znajomych (jeden z nich to lokalny pieśniarz country !), również dotkniętych urokiem, teoretycznie głównych bohaterów, są powracające z otchłani Dołu cygańskie żywe trupy, ale jest przede wszystkim - brak zakończenia ! Ot, po prostu w pewnym momencie czar/urok miejsca przemija i ....i koniec książki.!
No pls, mr Smith, jak tak można ? Ja rozumiem - terminy w wydawnictwie rzecz święta, pulpowy czytelnik mało wymagający jest, ale żeby aż tak ? To choćby nockę zarwać, cokolwiek wymyślić ! ( nb. już nie pierwszy raz w powieściach Smitha starannie oglądam, czy aby mi kilkanaście stron z finałem nie wypadło - ale przy "Trzęsawisku 2 " to już jest naprawdę extreme)


Druga część"Trzęsawiska", czysto technicznie rzecz ujmując, jest napisana nieco sprawniej niż pierwsza, ale niewielkie to pocieszenie. Brak jej bowiem odrobiny swoistego uroku "jedynki" - tego melodramatycznego menage a cinq , na tle nocnego lasu. "Dwójka" jest zupełnie wyprana z inspiracji - ot, Sucking Pit ożywa i na  przechodzące obok osoby Niesamowicie Wpływa. Na dodatek powieść W OGÓLE nie ma zakończenia !.W sumie gdyby przywołany wyżej  wątek architekta, byłoby zupełnie źle - ale za takie crazy momenty człowiek lubi książeczki Smitha i je punktuje - zatem dodając aż 2 punkty za fun - ostatecznie wychodzi 6/10.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Harry Adam Knight Carnosaur 7/10

Gdyby "Carnosaur" powstał PO "Parku Jurajskim" wszystko byłoby na swoim miejscu - pulpowy horror sięga i kopiuje przebojowy pomysł. Ale jest na odwrót - "Carnosaur" Harry Adama Knighta wydany został w 1984 roku, na 6 lat przed hitem Michaela Crichtona.

Niewielkim angielskim miasteczkiem wstrząsa fala straszliwych wypadków - kilka osób zostaje  wręcz rozszarpanych przez nieznane dzikie zwierzę. Władze szybko ustalają, że sprawcą był tygrys syberyjski, który uciekł z pobliskiego prywatnego zoo miejscowego mulitmilionera. Uwagę badającego sprawę reportera zwraca relacja ocalałego z masakry dziecka, według którego masakry dokonał dinozaur.
Dziennikarz usiłuje dostać się do zamkniętego dla obcych zoo. W tym celu uwodzi niewyżytą seksualnie żonę milionera (w końcu czytamy pulpę) i przy jej pomocy w końcu trafia do posiadłości. Wszelki podejrzenia znajdują swe potwierdzenie. Reporter zostaje schwytany a właściciel, w szalonej mowie godnej przeciwników Bonda wyjawia przed nim swój plan odtworzenia dominacji dinozaurów, które zawładną ziemią po nieuniknionej wojnie nuklearnej. Oczywiście do czasu hodowla musi pozostać tajemnicą, zatem reporter (oraz w międzyczasie również schwytana jego dziewczyna) muszą zginąć.
W międzyczasie jednak zawiedziona w swych nadziejach pokładanych w młodzieńcu żona milionera uwalnia wszystkie dinozaury.
Dalej jest praktycznie tak samo jak w "Jurassic Parku", dzikie, krwiożercze bestie ryczą, biegają i pożerają wszystkich napotkanych ludzi, co daje Knightowi asumpt do serii udanych opisów gore. Są nawet pamiętne velociraptory (tutaj znane deinonychusami).
Koniec końców wojsko i policja opanowują sytuację a młoda para, choć ciężko doświadczona w bojach z dinozaurami, patrzy Z nadzieją w przyszłość.

Z jednej strony wątpię, czy Crichton w ogóle miał styczność z  angielską pulpą horrorową, z drugiej zaś podobieństwo rozwiązań jest zaskakujące. Naturalnie w "Carnosaurze" więcej jest makabry, więcej koncentracji na elementach exploitation (sex & violence) i, generalnie, mroczniejsza tonacja całej opowieści, ale  główne punkty historii - szalejące dinozaury, w tym velociraptory i tyrannosaurus, są praktyczie identyczne.
Na uznanie zasługuje też sprawność narracyjna Knighta - książka jest bardzo dobrze napisana.
Czy są jakieś wady ? Praktycznie nie ma, no, może  brakuje trochę w "Carnosaurze" iskry szaleństwa - czegoś totalnie przesadzonego, charakterystycznego dla takich horrorów. Powieść rozwija się sprawnie, przewidywalnie, jest po wiktoriańsku poukładana. Można to traktować jak zaletę, mnie trochę zabrakło campowego odlotu. Za sam pomysł powinno być 10/10, ja  ostatecznie jednak uznałem, że 7/10 - oznaczające porządną robotę i dobrą zabawę, będzie odpowiedniejsze.



czwartek, 17 sierpnia 2017

Zbigniew Nienacki Ja, Dago, Piastun 10/10

Trylogia "Dagome Iudex", której drugim tomem jest "Ja, Dago, Piastun" jest obłędnie wręcz dobra. To mroczne, historyczne fantasy, opisujące legendarne początki państwa polskiego. Zamiast jednak  Kraszewskiego i jego "Starej Baśni", "Dagome Iudex" bardziej przypomina współczesne hity popkultury, takie jak seriale "Gra O Tron" czy "House Of Cards" (!) a także współcześnie modny nurt "gritty fantasy".
W drugim tomie Dagon, wraz ze swą drużyną, zebraną w części pierwszej, rozszerza granice swego państwa, które otrzymuje nazwę Państwa Polan. Dagon zdobywa po kolei Kruszwic, Gniazdo, Poznanię, Łęczyc, Kalisię, Sieradzę i Gedanię. Ale jak zdobywa ! jeśli ktoś oczekuje rozległych scen batalistycznych, walk, podchodów, oblężeń, czeka go szok. Dago Piastun działa posługując się w zasadzie wyłącznie zdradą, wiarołomstwem, oszustwem i podstępem.  Szczuje dzieci przeciw ojcom, przekupuje najemników, łamie złożone przysięgi, bez krzty litości wyrzyna możnych a na ich miejsce mianuje nowe, własne władze. Wszystko podporządkowane jest nadrzędnemu celowi - "obudzeniu olbrzyma", tj, powstaniu silnego państwa narodowego pod władzą - oczywiście - samego Piastuna. W pochodzie okrucieństwa i nieprawości nie ma miejsca na normalne ludzkie zasady czy reguły. Coś, co w wykonaniu człowieka zwykłego byłoby zbrodnią, uczynione przez Władcę dla dobra Państwa jest dobrem. Więcej, chwila zawahania, jedno ukłucie sumienia Piastuna, gdy pozwala on uciec pokonanej władczyni Gniazda Helgundzie uciec do jej kochanka Karaka prowadzi do wojny i śmierci.
Na drugim planie rozgrywają się losy małżeństwa Piastuna z Zyfiką, jedyną spadkobierczynią Dzikich Kobiet z Mazovii. Początkowa namiętność szybko ustępuje miejsca wzajemnej niechęci i wrogości. Co gorsza, Zyfika ośmiela się przeżyć poród syna, ( a jak wiadomo z powieści, kobiety umierają rodząc olbrzymów). Wniosek jest jeden -  pierworodny Piastuna jest karłem ! Tego władca polan nie może przeboleć, oddala Zyfikę, pozwalając władać na Mazovii, sam zaś żeni się po raz drugi. Odrzucona żona planuje zemstę i przejęcie władzy w państwie Polan dla swego syna....


Czyta się to wszystko fantastycznie, nie sposób się wręcz oderwać od pędzącej akcji, od bitew, knowań i zdrad. Dodatkowo szokująco aktualnie dziś brzmią nihilistyczne, gorzkie myśli Nienackiego na temat istoty władzy, jej a-moralności, mocy nazywania rzeczy dobrymi lub złymi.
Wstrząsająca lektura, znakomita jako powieść przygodowa, wspaniała jako traktat moralno filozoficzny. Absolutna perła, niesłusznie zapomniana - dobrze zrobiony na jej podstawie serial byłby hitem.

Małgorzata Saramonowicz Siostra 10/10

Mądie, ależ wspaniała książka !


Maria, po zajściu w ciążę zapada w śpiączkę. Wyniki badań medycznych nie wykazują żadnej choroby, katatonia zatem musi być efektem ukrytej choroby psychicznej.
Mąż usiłując dowiedzieć się o przyczynach ewentualnej choroby, bada przeszłość żony. Okazuje się, że sytuacja taka miała już miejsce w jej życiu - jako 6latka zapadła na 3 miesiące w śpiączkę. Przez całe dzieciństwo często chorowała, bardzo tęskniła za często nieobecnym w domu ojcem. Mając lat 16 próbowała popełnić samobójstwo. Gdy umiera jej matka, a starszy brat emigruje do USA, jej życie z ojcem trwa bez większych przygód aż do małżeństwa.
Początkowo jej obecny letarg wydaje się efektem spóźnionej reakcji na niedawną śmierć kochanego ojca, ale sprawa jest o wiele bardziej mroczna i tajemnicza. Mąż dociera do pracy doktorskiej chorej, okazuje się, że zamiast traktatu historycznego o Casanovie i Cagliostrze studiowała ona obsesyjnie życie i biologię karaluchów oraz motywy zamiany w robaka w literaturze. Jako, że chora obsesyjnie bała się i brzydziła wszelkich robaków, wydaje się, że jej nagłe zainteresowanie tematem to próba oswojenia się z tym strachenm.
W tle zaczynają mnożyć się tajemnicze wypadki. W domu umiera w nagłym ataku alergii, lekarz prowadzący chorą, który, chcąc leczyć, nalegał na przeprowadzenie aborcji. W katastrofie autobusu ginie z kolei pani psycholog, diagnozująca problemy psychiczne śpiącej. Nowy prowadzący lekarz, w tajemnicy przed mężem, usiłuje wybudzić ją z letargu terapią szokową, przynosząc do jej pokoju karaluchy. Rozwścieczony mąż po awanturze zabiera żonę do domu - by samemu dalej się nią opiekować.
Śledztwo odkrywa coraz mroczniejsze tajemnice z przeszłości, dodatkowe światło na sprawę dorzuca przybyła z USA bratowa. Mnożą się również śmiertelne wypadki, w których giną kolejne zamieszane w sprawę osoby.
Ostatecznie upiorna prawda wychodzi na jaw, prowadząc do niezwykłego, budzącego autentyczną grozę, depresyjnego finału.


Obłędnie dobra książka. przykład, jak korzystając z utartych motywów literackich (wszechobecni w powieści Kafka i Schulz wraz z ich karaluszymi opowiadaniami) utkać bardzo świeżą, nowatorską powieść grozy. Powieść, która autentycznie przeraża - choć raczej dusznym nastrojem, gdyż przemoc i groza przez większość czasu są zupełnie na marginesie głównej akcji (poszczególne śmierci występują zupełnie w tle, jako informacja prasowa czy głos z radia). Na pochwałę zasługuje też wyrafinowana forma narracji - obok wątku głównego mamy do czynienia z wewnętrznymi głosami śpiącej- samej bohaterki (ten był najbardziej enigmatyczny) i tajemniczej postaci - Rycerza W Czarnej Zbroi.
Momentami, zwłaszcza w środkowej części, Autorkę ponosiła nieco erudycyjna pasja, chwilami tekst jest "przemądrzony", usiany zbędnymi odwołaniami i litaniami nazwisk myślicieli, twórców i filozofów, ale na odbiór całości nie ma to żadnego wpływu.
Wspaniałe, wspaniałe, wspaniałe - w pełni zasłużone 10/10. Bardzo ciekaw jestem innych powieści grozy Saramonowicz - Luster i Sanatorium.
PS. Warto zauważyć genialny cytat fabularny z ewersowskiego "Pająka" w zakończeniu.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Guy N. Smith Trzęsawisko 6/10

"Trzęsawisko" ma kiepskie recenzje nawet jak na Guy N. Smitha. Nadto to jedna z jego najwcześniejszych powieści, a sam Smith w swej "Writing Horror Fiction" postawił tezę (w jego wypadku zasadniczo słuszną), że Autor dojrzewa wraz z każdą kolejną napisaną książką, gdy i jego pomysły i warsztat nabierają stopniowo wyrazu.
 Biorąc powyższe zastrzeżenia pod uwagę, "Trzęsawisko" ("Sucking Pit") z 1975 roku nie jest takie najgorsze. Nie, no żeby było jasne, jest naprawdę bardzo, bardzo średnio, ale nie jest to całkowita katastrofa.
Na początek oddam głos samemu Smithowi :
"When I was a very small boy my grandfather used to take me for walks in Hopwas Wood most Sunday afternoons. During the war an enemy bomb (...) exploded on the edge of the wood, leaving a sizeable crater which filled up with water and then became covered in algae. It fascinated me but, concerned that I might one day venture there on my own, my grandfather told me that it was a bottomless pit and anybody who fell in there would never be seen again".
Guy uznał opowieść dziadka za wystarczająco dobrą, by na jej podstawie napisać "Sucking Pit".
W Lesie Hopwas jest mnóstwo tajemniczych, pełnych grozy miejsc. W zakątku zwanym Lasem Wisielców noca skrzypią sznury i słychać spadające gnijące ciała rojalistów powieszonych niegdyś przez wojska Cromwella. W innym miejscu - Garderobie Diabła, sam Szatan zwykł był, podobno, przybywać na ziemię. A już najgorszy jest Ssący Dół (w sumie nie dziwię się  tłumaczce, że wybrała "Trzęsawisko"...) - mroczne, cuchnące bagno, obiekt kultu i cmentarzysko miejscowych grup cygańskich.
Do leśniczego w Lesie Hopwas przybywa z cotygodniową wizytą bratanica. Znajduje ona konającego wuja i jego tajemniczą książeczkę - spis cygańckich czarów.  Bijące z książeczko Zło opanowuje młode dziewczę - z miejsca przystepuje ona do sporządzenia Magicznego Napoju, a  po jego spożyciu zmienia się w żądną seksu i krwi (no jeszcze by nie - toż to książka Guya N. Smitha!) cygańską czarownicę.
Panna zaspokaja swe potrzeby szybkim aktem seksu i morderstwem, następnie (kolejna scena łóżkowa) rzuca swego chłopaka, uwodzi miejscowego bogacza, właściciela lasu i, w końcu, poznaje Wodza Cyganów. Razem z nim knują Chytry Plan, oczarowany temperamentem swej kochanki bogacz przepisze na nią własność całego lasu (wraz z  Ssącym Dołem), tak by Cyganie mogli gromadzić się w Hopwas.
Tymczasem porzucony chłopak nawiązuje znajomość (tak, błyskawicznie przerodzi się ona w romans) ze zdradzaną żoną właściciela. Zamiast cieszyć się swym uczuciem para postanawia śledzić swoich byłych - co prowadzi do pełnego przemocy, krwi i trupów finału nad brzegami Ssącego Dołu.

Na plus wypada zaliczyć Smithowi nastrój - nocny, spowity snującymi się mgłami las, ponury, cuchnący Ssący Dół, do tego,mroczna cygańska magia. Zapewniona jest również odpowiednia dla puply dawka przemocy i seksu, a akcja żwawo mknie przed siebie. Irytującym problemem natomiast jest całkowity brak kierunku w którym rozwijać się miała fabuła - elementarnego sensu powieści. Każda, nawet najlichsza książka powinna opowiadać jakąś historię, mieć początek, środek i koniec, tymczasem "Trzęsawisko" jest, nawet na tle codziennej smithowej pulpowości, zaskakująco o niczym. PS. No i sam Ssący Dół ma w powieści znaczenie drugoplanowe. Z wysiłkiem, dodając stałe bonusy za nazwisko, za pulpowość i whatever else, oceniam "Sucking Pit" na 6/10.

sobota, 12 sierpnia 2017

Terry Pratchett Blask Fantastyczny 9/10

"Blask Fantastyczny to druga część "Koloru Magii", rozpoczynająca się dokładnie w tym momencie, w którym bohaterowie - Rincewind i Dwukwiat spadają poza krawędź Dysku.
W tym momencie Pratchett, zupełnie "deus ex machina", ratuje podróźników...magicznie przekręcając (??!!??) Świat Dysku  pod nimi tak, by wylądowali oni  na stałytm gruncie, gdzieś w magicznym Mówiącym Lesie.
Od tego momentu przygoda znowu mknie żwawo przed siebie - tyle, że zamiast oderwanych od siebie epizodów (jak było w "Kolorze Magii") tym razem mamy do czynienia z większą opowiescią.
Nad Światem Dysku zawisła groźba zagłaby, na niebie bowiem pojawiła się, rosnąca z dnia na dzień, czerwona gwiazda. Jeśli magowie nie będa w stanie temu zapobiec, dojdzie do katastrofy, zderzenia się gwiazdy z Dyskiem. Wydaje się, że do rytuału powstrzymania niezbędne będzie wszystkie osiem Zaklęć z magicznej księgi Octavo, a, jak pamiętamy, jedno z zaklęć, zamiast w księdze, znajduje się w umyśle Rincewinda. Wyruszają zatem różne wyprawy czarowników i ich najemników z zadaniem jego odnalezienia i schwytania.
Rincewind tymczasem wraz z Dwukwiatem kontynuuje swą podróż  przez Świat Dysku. Rozmawia e lesie Mówiących Drzew, mieszka w zbudowanym ze słodyczy domku czarownicy, lata między chmurami wraz z druidami i ich fruwającymi skałami, spotyka legendarnego (choć podstarzałego) bohetera, Cohena Barbarzyńcę, na chwilę wędruje też do Ogrodu Śmierci (by uratować zabłąkanego tam przypadkiem Dwukwiata).
W końcu, umykając przed fanatykami religijnymi, chcącymi wykorzenić wszelką magię z Dysku, Rincewind wraca z powrotem do Ankh-Morpork na finał opowieści, by w ostatniej chwili powstrzymać otwarcie Piekielnych Wymiarów na świat, spokalipsę rozpętaną przez tyleż ambitnego co niekompetentnego Maga uzurpatora.
Rincewind pokonuje Maga, zamyka Piekielne Wymiary, a osiem zaklęć z księgi Octavo (wliczając to, które opuszcza jego umysł) pomaga zapobiec kosmicznej katastrofie, przyczyniając się nawet do powstanie kojelnych światów.

"Blask Fantastyczny" jest w zasadzie równie wspaniały, jak "Kolor Magii". Nadal dominuje obłędnie żywa, pędząca przed siebie na łeb na szyję akcja, nadal wszechobecny jest złośliwy, cięty humor Pratchetta. W opowieści pojawia się trochę mroczniejszych tonów, ma ona też większy rozmach fabularny.
Lektura dla fanów fantasy w zasadzie obowiązkowa - nie zna życia, kto nie czytał Świata Dysku, no i oczywiście niezbędnik zamykający opowieść dla tych, którzy mają za sobą "Kolor Magii".

wtorek, 1 sierpnia 2017

Guy N. Smith Poświęcenie 7/10

Po porażce, jaką był "Zew Krabów" mocno obawiałem się spotkania z "Poświęceniem" -  ostatnią wydaną w w Polsce częścią sagi o Krabach. Guy tym razem jednak mile zaskoczył - wrócił bowiem na swój standardowy pulpowy poziom, gdzie wyraźne niedostatki warsztatowe rekompensują czytelnikom szalone, odjechane pomysły fabularne. Kultyści Krabów...no, cudo po prostu, jak tylko o tym przeczytałem, już czułem, że będzie wesoło.
Akcja "Poświęcenia" (cóż za idiotyczne tłumaczenie ! - w oryginale jest "Human Sacrifice") toczy csię równocześnie z tomem czwartym - "Odwet". Przypomnę , Kraby atakują całą Wielką Brytanię, z zachodu i wschodu, potrafią przemieszczać się wzdłuż słodkowodnych rzek, zatem pojawiają się w środku lądu, w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Jednocześnie wszystkie one, niczym Marsjanie w "Wojnie Światów"  są śmiertelnie chore i powoli konają.
Na tle tych wydarzeń Smith opowiedział praktycznie odrębną historię - thriller o szalonym seryjnym mordercy i ścigającym go byłym komandosie.
Powieść rozpoczyna seria morderczych ataków szalonej grupy lewackich ekoterrorystów na brytyjski estabilishment (oj, nie lubi myśliwy Guy ekologów, nie lubi, już kolejna powieść, gdzie ekolodzy to wcielenie wszelkiego Zua). Ginie, podczas polowania na lisy, miejscowy notabl, po spożyciu zatrutych strychniną indyków umiera kilkanaście osób. Przywódca grupy, wystylizowany na Charlesa Mansona szaleniec, sadysta impotent, znęcający się nad swą seksualną niewolnicą (noblesse oblige - w końcu Smith to Krul pulpy) wymyśla kolejną zbrodnię - porwanie córki milionera, który dorobił się fortuny na handlu futrami.
Porwaną dziewczynę postanawia złożyć w ofierze - tak tak, oczywiście Krabom. Szaleństwo przywódcy pogłębia się, w domu buduje on ołtarzyk Krabów, które otacza religijną czcią i którym pragnie składać wciąż nowy ofiary z ludzi
Na poszukiwanie zaginionej dziewczyny wyrusza jej chłopak, były komandos SAS (a jakże, pewnie służył razem z Sabatem) . Jak łatwo przewidzieć, poradzi on sobie sprawnie z szaleńcami, wszyscy obrzydliwcy poniosą zasłużoną karę, a Kraby...no ,cóż, jak już wiadomo z"Odwetu", Kraby sobie poumierają.

Kraby w "Poświęceniu" odgrywają rolę drugorzędną. Poświęcone im fragmenty są mniej ciekawe i w zasadzie stanowią powtórzenie z "Odwetu". Natomiast część thrillerowa jest całkiem udana. Szalony koncept kultu Krabów jest cudowny - dla takich absurdów się czyta  Smitha !. Trochę seksu i przemocy, sensacyjna akcja - no i rewelacyjnie opisane porwanie pierwszej ofiary i rytuał jej poświęcenia. Bezradność uwięzionej dziewczyny, jej strach, przeciągające się oczekiwanie, rosnące napięcie - czy uratuje się ona czy też czeka ją straszna śmierć - naprawdę - bardzo dobrze napisany fragment.

Pozwoliłem sobie ocenić "Poświęcenie" na 7/10 (dobre 3 punkty dodając dla funu, ale niech tam) - niemniej cieszę się, że cykl krabowy już za mną. Trochę już  zaczynał mnie przymęczać.

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...