środa, 3 czerwca 2020

Stephen King Gra Geralda 9/10

Wydana praktycznie „back to back” z bardziej znaną „Dolores Claiborne” powieść, zwiastująca „nowego” Stephena Kinga, Kinga odchodzącego od gatunkowego horroru na rzecz literatury poważnej, „mainstreamowej”, ubranej w formułę thrillera. Ale czy na pewno ?

+

Do położonego na odludziu domku letniskowego przybywa zamożny prawnik (tytułowy Gerald), by wraz z żoną, Jessie, oddać się małżeńskim figlom erotycznym. Powieść rozpoczyna się w chwili, gdy rozochocony mężczyzna przykuwa kobietę kajdankami do łóżka. Jednak czasem tak w życiu bywa, że czar uniesień pryska. Panią zabawa zaczyna irytować i żąda rozkucia, a gdy małżonek usiłuje udawać, że nie wie, o co chodzi, poprawia swą argumentację energicznym kopem w między nogi.

„Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec”…. Stan zdrowia zabieganego w robocie, otyłego prawnika, od lat nadużywającego alkoholu i papierosów okazuje się na tyle opłakany, że szok wywołany bólem doprowadza do rozległego ataku serca i nagłego zgonu. No i bohaterka zostaje sama, w dezabilu, przykuta policyjnymi kajdankami do łóżka w odludnym domku. Jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, po prostu umrze z głodu i odwodnienia…

W tym momencie powieść zaczyna się naprawdę. Na jednym planie mamy do czynienia z czystym survivalem, z potrzebą zdobycia szklanki wody, z kolejnymi akrobatycznymi próbami wydostania się z pułapki. Dodatkowej pikanterii dodaje bezpański, śmiertelnie głodny pies, który wdziera się do domu i rozpoczyna makabryczną ucztę, pożerając zwłoki Geralda.

W tym samym czasie umysł uwięzionej Jessie zabiera czytelników w przeszłość, w traumatyczne przeżycia jej dzieciństwa (nazwane Dniem W Którym Zgasło Słońce). To najmroczniejszy z mrocznych koszmar, tym paskudniejszy, że rzeczywisty. Gdzieś w tym koszmarze ukryty jest klucz do uwolnienia się…

+

Tak, to miało być Stephena Kinga odejście od horroru, ale, jak się okazuje, wciąż ciągnie wilka do lasu, jednak niełatwo wyrwać się z kanonów gatunkowych. Ostatecznie końcowy rezultat zawiera wystarczająco dużo elementów grozy, by móc być traktowanym jako pełnoprawny gatunkowy horror. Naturalnie horror specyficzny, taki, w którym akcenty położone są na mniej jarmarczne, a bardziej poważne, „dorosłe” rozwiązania fabularne.

W swej bezpośredniej strukturze fabularnej „Gra Geralda” to kontynuacja thrillerowych rozwiązań znanych już w wcześniejszej „Misery”. Całkowie unieruchomienie bohaterki, jej relacjonowana z najdrobniejszymi szczegółami walka z otoczeniem, walka o fizyczne przeżycie, przypomina żywo losy Paula Sheldona zamkniętego w domu Annie Wilkes. Przy czym w „Grze” King poprzeczkę sobie jeszcze podniósł, zabrakło powiem przeciwnika („czym jest baśń bez dobrego villaina ?” - Jim Moriarty w Sherlocku), Jessie toczy zmagania z nieożywioną materią; z półką nad łóżkiem, ze stalą kajdanek, z rozbitym szkłem szklanki.

Trochę adrenaliny dorzuca głodny bezpański pies, który jednak szynko koncentruje się ma martwym Geraldzie i pełni w powieści tylko rolę ozdobnika. Resztę grozy zapewnia wyłącznie galopująca wyobraźnia uwięzionej kobiety, której nagle zaczyna się zwidywać, że cieniach nocnego domu czai się złowrogi morderca (ten motyw King rozgrywa z pulpową wręcz werwą i szacunkiem dla gustów fanów old scholowego horroru).

Ważniejsza jest jednak ponura podróż Jessie wgłąb samej siebie, w swe najgłębiej skrywane, najobrzydliwsze wspomnienia z dzieciństwa. Wspomnienia dotyczące seksualnego wykorzystania, trauma kładąca się cieniem na jej całym późniejszym życiu. Nawet jeśli związek tego wspomnienia z fabułą powieści wydaje się dość wątle uzasadniony, to jednak właśnie ten element, najmocniejszy punkt powieści, tak przy tym dobrze i przejmująco napisany, stanowi największą wartość „Gry Geralda”.

Konstrukcyjnie powieść to jeszcze jeden popis Kinga. W głowie uwięzionej kobiety mieszka kilka jej różnych osobowości - jedna to energiczna, „wyzwolona” feministka, druga jest kurą domową, przysłowiową „żoną ze Stepford”, a jest jeszcze mała, skrzywdzona dziewczynka. Wszystkie te głosy spierają się, naradzają, szukają wyjścia z matni. Majstersztyk.

Jak wspomniałem na wstępie, „Gra Geralda” jest nieco stłumiona popularnością błyskawicznie zekranizowanej (do tego bardzo dobra adaptacja) „Dolores Claiborne”, a niezasłużenie. Powieść to równie dobra, a, gatunkowo patrząc, znacznie bardziej grozowa, godna pióra „króla horroru”. Netflix nadrobił braki i w 2017 roku wypuścił bardzo udaną adaptację, z Carlą Gugino w roli głównej.


Może nie zaraz „kanon”, ale znakomita lektura, z równym powodzeniem dostarczająca inteligentnej rozrywki, co i poważniejszej refleksji. Szczerze polecam.


#kochamykinga, #stephenking, #grageralda, #geraldsgame

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...