“Animal Holocaust”, zbiór opowiadań Adama Deki, naszego ulubionego outsidera polskiego horroru, już samym tytułem zapowiada zebrane w nim atrakcje. Tak jest, Panie i Panowie, nadeszła pora na tżw. animal horror (czasem zwany “animal attack”) - siedem opowiadań o morderczych ptakach i robakach.
Animal attack jest przez fanów pulpy ceniony za swą prostotę (prostactwo?) - ot, wściekłe/zmutowane/obrzydliwe (niepotrzebne skreślić), krwiożercze zwierzęta masakrują niewinne ludzkie ofiary. Dokładnie według tej receptury powstał np. debiut Deki, nie/sławne “Wije” (ze wstępem samego Guya N.Smitha, “krula” animalowej grozy). Niemniej taka formuła bywa nużąca, w “Animal Holocaust” autor postanowił zatem pobawić się różnymi konwencjami literatury popularnej. Obok animal attacku w stanie czystym (“Mewa”), mamy horror okultystyczny (“Przybysz”), nawiedzoną wioskę (“Mrówki”), kino gangsterskie (“Uropyga”) nazisploitation (“Jxxxne Larwy”), fantasy (“Porohy Orła”) i w końcu hard sci-fi (“Terra II”).
Zacznijmy of typowego przedstawiciela gatunku. “Mewa” to konkretny strzał animalowy podany z typowym dla twórczości Deki klimatem purnonsensu i poetyckim rozmachem gore. Międzyzdroje - emerytowany bukinista, turysta z pieskiem i matka z otyłym synem. Plus jedna użarta niczym z Hitchcocka mewa…Bardzo udane opowiadanie, przypominające uroczą “morderczą” serię animal horroruTomasza Siwca (“mordercze mewy”?), czy nawet przywołanego już wcześniej Guya N. Smitha (8/10).
“Przybysz” prezentuje sataniczny “deka-verse”, znany również m. in. ze zbioru "Samhain Agenda". Uciekiner z celi śmierci torturami wyrywa Bluźniercze Tajemnice z satanistycznego klechy po czym w równie satanistycznym rytuale samopoświęcenia przywołuje na świat Przybysza - emanację Antyżycia, a wraz z nim złowrogą “walizeczkę “pandory”” z której wypełzają krwiożercze demoniczne pająki, sycące się samobójczą krwią ofiarnika. No, miód malina, kto czytał inny tytuł Deki - “Samhain Agenda”, ten od razu pozna ten sam vibe (8/10).
“Uropyga” to szalone, gangsterskie bizarro fiction! Trójka bandziorów postanawia w wyjątkowo oryginalny sposób ukarać nieuczciwego klienta - właściciela sklepu z jadowitymi i obrzydliwymi zwierzętami. Jego karą ma być….zaszycie w gardle żywej uropygi (sic!!!) - takiego paskudnego stawonoga z dużymi szczypcami. No, a jak już znajomy doktor zaszyje robala, to się zaczyna gore na całego. Nikt nie pisze tak, jak Adam Deka (cokolwiek to miałoby znaczyć
! (9/10).
Ale najlepsze z całego zbioru są przerażające “Mrówki”. Początek najntisów, obwoźny handlarz kaset video (takie to były czasy), odwiedzając zapyziałą wieś na lubelszczyźnie sprzedaje specjalną “kasetę VHS z Rajchu” mającą odstraszać dokuczające tubylcom mrówki, Kiedy mężczyzna wraca do wioski po kilku latach nocą (przypomni się “Rodzina Wilkołaka” Aleksieja Tołstoja), spotyka tam tylko jedną, przerażoną dziewczynę. I się zaczyna… Naprawdę znakomite, klimatyczne, oscylujące między kpiarskim czarnym humorem a naprawdę creepy horrorem (9/10).
“Jebane Larwy” przynoszą lekkie rozczarowanie. OK, nazistowskie eksperymenty, jadowite ślimaki powodujące nowotwory, laborantka, ale dokąd to wszystko zmierza fabularnie, to za bardzo nie wiadomo. Za klimat “dekowy” plus, za parę makabrycznych scen plus, ale od reszty zbioru nieco odstaje (6/10).
“Porohy Orła” to bohaterskie fantasy, opisujące wyprawę barbarzyńskiego wojownika w dzikie góry (tytułowe “porohy”), gdzie w ukrytej jaskini znajdować się ma lek na trawiącą jego lud zarazę. W drodze atakują go demoniczne orły - fajny finał , trochę poetycki rytm (7/10).
No i na koniec króciutka, danikenowska “Terra II”, w której przybysze z kosmosu eliminują ludzką rasę szczepem zmutowanych much plujek (6/10).
+
Forma zbioru opowiadań nie daje Dece przestrzeni do - znanych z jego powieści - wielopiętrowo zaplecionych intryg. Tutaj działa raczej krótkie, bezpośrednie cięcie, jedna, energicznie opisana przygoda, niemniej w niczym to nie wpływa na przyjemność lektury, a brak “rozmachu” fabularnego rekompensuje w pełni jej przejrzystość i energia.
No właśnie, przejrzystość. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na wyraźne “uładzenie” stylu Adama Deki. Autor ten znany jest swym czytelnikom z bezkompromisowego, nie biorącego żadnych jeńców podejścia do pisania. Ultrabarokowa, pełna szalono-absurdalnych porównań narracja, dziwaczny rytm opowieści, drastyczne opisy za nic mający nie tylko dobry smak czy poprawność polityczną, ale i zasady poprawnej składni czy gramatyki - lektura książek Deki stanowi spore wyzwanie dla delikatniejszych podniebień.
Tutaj jest inaczej. Rytm opowieści jest bardzo klarowny, pozbawiony nadmiaru rozbuchanych zawijasów stylistycznych, składnia i gramatyka też są traktowane ze znacznie większym niż poprzednio szacunkiem.
“Animal Holocaust” to jest oczywiście horror ekstremalny, nawet jeśli mniej tutaj niepoprawnych politycznie motywów, wciąż jest sporo miejsca na podnoszące treść żołądkową wrażliwego czytelnika opisy. Niemniej dominującym odczuciem będzie jednak w trakcie lektury rozbawienie, Deka bowiem chętnie korzysta z czarnego humoru, którym przesycone są wszystkie opowiadania, a bizarrowe, hiperboliczne sceny budzą instynktowne skojarzenie z VHSowymi klasykami rodzaju Re-Animatora czy Evil Dead.
Jedna wielka, radosna guilty pleasure dla każdego fana mocnego, prostego, old schoolowego horroru. CZYTAĆ ! (na własną odpowiedzialność).
PS.
Jak zawsze Xeromorph zachwyca “klubowe” wydanie - składana okładka (mroczne “robacze” malowidło w wycinanym okienku), zgrabny mały format, wszystko ręcznie złożone i sklejone. Ksiażeczka to przepiękny biblioteczny artefakt, wspaniale wygląda wraz z resztą kolekcji.
PPS.
“Binath ath gawaan” coś tam coś tam - warto na koniec zwrócić uwagę na tajemnicze hasło, pojawia się ono bowiem w KAŻDYM tekście Adama Deki. Nie bardzo wiadomo, o co kaman, czy to jakaś okultystyczna klątwa, dewiza autora, whatever, ale w efekcie powstaje fajny efekt, trochę jak camea Hitchcocka w jego kolejnych filmach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz